Tawerna pod płaczącym Mamutem DpyVgeN
Tawerna pod płaczącym Mamutem FhMiHSP


 

Tawerna pod płaczącym Mamutem

Idź do strony : 1, 2, 3  Next
Admin
Admin
Admin
Tawerna pod płaczącym Mamutem Wto 02 Cze 2020, 21:15

Olivia Gale
Olivia Gale
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Wto 20 Paź 2020, 00:00

Jasne, że Olivia nie miałaby nic przeciwko, a wręcz z radością by zareagowała, gdyby Marc powiedział jej, że po prostu chce też z nią spędzić czas i spróbować nadrobić to, co stracili. Przecież to normalne, potrzebne i ona sama wykazywała podobne chęci. Przecież gdyby ta relacja byłaby jej obojętna, nie przyjechałaby do obozu po jego licznych prośbach, dopóki dosłownie by jej nie zmusili. To chyba powinno dać mu do myślenia.
Może i była uparta, ale nie chciała go wprawiać w zakłopotanie albo jeszcze problemów mu stwarzać z tutejszymi debilami, jeśli faktycznie tu taka podstawówka była, o jakiej on opowiadał. Jeśli sobie tego nie życzył publicznie, ona nie zamierzała tego robić z szacunku do niego. Nie była przecież już kilkuletnią dziewczynką, choć też jej nie oszuka, że w przedszkolu takie określenie mu się nie podobało.
Uśmiechnęła się szeroko na ten zwrot, którego nie słyszała od lat. Jednocześnie ją to bawiło i rozczuliło przypominając czasy, gdzie nie musieli się niczym martwić poza tym, że jakaś dziewczynka jest zazdrosna albo że ktoś zabrał im zabawkę. Nie mieli pojęcia o tym całym syfie, jaki istnieje na świecie, ani o tym co za gówno płynie w ich krwi i jak to spierdoli im w przyszłości życie. Wtedy było wszystko idealnie.
- No tak - zaśmiała się na jego reakcję nie widząc co w jej odpowiedzi jest niezwykłego. Lubiła spędzać z nim czas i robiła to kiedy tylko oboje mogli sobie na to pozwolić. Skinęła głową, gdy stwierdził, że chce iść od razu, chociaż jeszcze kilka sekund się ociągała. Miała nadzieję, że w barze nie będzie tłumów. Uśmiechnęła się lekko, gdy się nad nią nachylił, by w końcu się podnieść najpierw do pozycji siedzącej, a potem stanąć na nogi.
Spojrzała na niego zaskoczona, gdy wziął ją na ręce i zeskoczył. Nie miała oczywiście nic przeciwko, bo ufała mu jak nikomu innemu, więc nie niepokoiła się, gdy nagle tak niespodziewane rzeczy robił. Skinęła lekko głową w tej niemej rozmowie, gdy wskazał w kierunku obozu. W końcu skoro wstali, to już pozostało do tego baru dotrzeć.
Gdy znaleźli się w barze, w którym ona jeszcze nie zawitała, zamówiła zaraz po nim o ciemne piwo, po czym wskazała na małą kanapę w rogu pomieszczenia. Sama tam ruszyła i wygodnie się na niej rozsiadła, zostawiając oczywiście miejsce swojemu towarzyszowi.
- No dobra, na kogo w obozie powinnam uważać? Komu definitywnie nie ufać? - spytała cicho pochylając się w jego kierunku. Wiedziała, że może usłyszeć "wszystkim", ale jednocześnie liczyła, że wskaże jej faktyczne punkty problemowe.
Posłała drobny uśmiech barmanowi, który przyniósł im alkohol, po czym ponownie skierowała się w stronę Marca, na którego odpowiedź czekała.
Marc Deverill
Marc Deverill
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Czw 29 Paź 2020, 23:32

Marc miał problemy z okazywaniem różnych uczuć, ale to nie oznaczało, że nie potrafił tego robić. Wygodniejszą wersją była jednak dla niego zawsze ta, w której miał jakiś praktyczny powód do zaproszenia kogoś na spotkanie. Miał świadomość, że Olivia nie potrzebowała tego i wystarczyło same zaproszenie, by się spotkać, ale jakoś było mu po prostu łatwiej dodawać chociaż drobny kontekst, ot wyjście na piwo do lokalnego pubu. Jako dziecko był dużo bardziej rezolutny i ufny, dziś jednak nie miał zaufania praktycznie do nikogo i dlatego też nie chciał się tak uzewnętrzniać ze swoimi myślami czy emocjami. Gale go akceptowała, ale czy to samo można byłoby powiedzieć o reszcie herosów, gdyby usłyszeli to samo, co brunetka dzisiejszego dnia?
Usiedli na małej kanapie w rogu pomieszczenia, co było dosyć wygodnym miejscem, gdyż nie tylko byli z dala od potencjalnych gapiów, ale również zasłaniała ich ściana i byli widoczni tylko dla potencjalnych obserwujących z kanapy po drugiej stronie, która jednak w tym momencie była pusta. To oznaczało większą swobodę i możliwość wyluzowania, nie przejmując się zdaniem innych. Chociaż czy im do tego potrzebna była oddzielająca ściana?
Skinieniem głowy podziękował barmanowi za przyniesienie im alkoholu i od razu upił kilka łyków piwa, które nie należało może do najlepszych, jakie pił, ale było zdecydowanie jednym z lepszych. Półbogowie mieli przecież dobre standardy gastronomiczne.
Gestem ręki zachęcił Nowozelandkę by usiadła bliżej, żeby nie musieć się przekrzykiwać. Była to przecież typowa nordycka knajpa, gdzie nawet w obecności dwóch klientów nie było trudno o hałas, a było tu przecież znacznie więcej potomków różnych bogów, nie tylko tych skandynawskich.
- Masz notes? - spytał poważnie, bo lista mogłaby być naprawdę długa. Po chwili jednak zaśmiał się. - Znasz moje zdanie, ja nie ufam nikomu tutaj, tylko tobie - potwierdził to, o czym mówił jej dzisiaj kilka godzin wcześniej.
Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i westchnął lekko, zastanawiając się przy okazji, przed kim przestrzec Olivię.
- Zacznijmy od tej pierwszej kategorii: na kogo powinnaś uważać - zaczął. - Nie polecam drażnić takich ludzi jak Lara Guseva, Samuel Blade, Viviana Gaviria czy Giotto Nero. Nawet we dwoje mielibyśmy małe szanse przeciwko któremukolwiek z nich. Lara to sucz z krwi i kości, Samuel ma więcej ofiar na koncie, niż wypowiedzianych słów w życiu, Viviana zawsze była zimna, ale od kiedy NoGods zabili całą jej rodzinę jest teraz jeszcze gorsza, a Giotto... to najsilniejszy heros w obozie. W pojedynkę wydostał się z jądra Tartaru. Tego samego, do którego teraz bogowie nie mogą znaleźć kilkunastu chętnych na misję. Chociaż on akurat spokorniał i zakładam, że to przez wpływ Elisy Gatti. Dalej nie mogę wyjść z podziwu, że od lat mają się ku sobie, a jeszcze się nie hajtnęli. Ba, są dopiero jakiś czas razem, wcześniej różnie to bywało - był jak rasowa plotkara, która opowiada o kluczowych aspektach społecznego funkcjonowania tego miejsca, czyli kto z kim, gdzie i jak.
Wypił kilka kolejnych łyków trunku, po czym kontynuował wywód:
- Jeśli nie chcesz wkurwić Lary, to nie wkurwiaj też Errona Blacka. I nie daj boże, nawet się przy nim nie kręć. Słyszałem plotki o dziewczynach, które podkochiwały się w Erronie i Larze to nie pasowało. No i tych dziewczyn już nie ma. Dziwne, nie? - pytanie retoryczne. - Poza tym, uważaj na Sylvię Garcię i Hectora Collado. Nie są jacyś agresywni, ale mają temperamenty. Także nie myśl, żeby zbajerować naszego przyszłego generała czy tego wafla Aegira. Nadążasz? - spytał kontrolnie, gdyby to było za dużo informacji. Olivia znała już na pewno większość tych osób i opinię o nich, dlatego wystarczyło jej tylko przypomnieć, ewentualnie dopowiedzieć trochę, by uzupełnić wiedzę.
Rozsiadł się wygodniej na sofie.
- Z kolei komu nie powinnaś ufać? Zdecydowanie wszystkim dzieciom bogów operujących na emocjach. Dzieci Afrodyty, Erosa, Sif czy Eris to nie materiały na przyjaciół. Wiem, że trochę hipokryzja, ale ja nienawidzę swojej matki, a większość mojego "rodzeństwa" jest dumna z mącenia wszędzie - słowo "rodzeństwa" wypowiedział z takim obrzydzeniem, że Olivia nie potrzebowała raczej więcej dowodów na to, jak Deverill jest niezadowolony ze swojej matki. - No i jeszcze dzieci Hermesa, uważaj na nich, bo mają lepkie łapy. Ja im nie ufam i ty też nie powinnaś. Także trzymaj się z daleka od tych lowelasów pokroju Carli Garrido czy Alaude Laborde. Co do reszty mieszkańców, sama musisz zadecydować, ja ci w tym niestety nie pomogę. Mogę tylko potwierdzić, że tacy ludzie jak Giotto, Corvus, Elisa, Drake Hellstorm, Kate Gibbins, Ian Core czy Iris Grimsdóttir są dobrzy w tym co robią i dzięki nim ten obóz jakkolwiek funkcjonuje. Bogowie to żart, ale o tym wiesz - odetchnął dając tym samym znak, że skończył swój długi wywód. Na pewno zapomniał o kimś, ale w tym momencie to były jedyne nazwiska, które rzucały mu się do tych kategorii, które chciała poruszyć Gale.
Marc korzystając z tej dłuższej chwili wytchnienia wydudnił cały kufel, po czym zamówił następny, spoglądając na Olivię.
- Chyba, że masz inne spostrzeżenia co do nich? Chętnie posłucham - przyznał, nie chcąc stawiać jej przed faktem dokonanym. To, że on miał takie zdanie o nich, nie oznaczało, że córka Ullra również mogła takie mieć.
Olivia Gale
Olivia Gale
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Nie 01 Lis 2020, 19:50

Kanapa nieco skryta wydawała jej się dobrą opcją z kilku powodów. Przede wszystkim była wygodniejsza od w większości proponowanych w lokalu krzeseł, a przynajmniej tak powinno być. A z drugiej strony właśnie ta nieco większa prywatność zdając sobie sprawę z tego, że Marc miał opory przed innymi i żeby wobec niej zachowywać się podobnie, jak byli w odosobnieniu. To powinno choć trochę go uspokoić, chociaż kto wie? Może w ogóle to nie pomagało?
Sama również upiła nieco swojego piwa jak zwykle na początku lekko się krzywiąc przez goryczkę tego piwa.A jednak z jakiegoś powodu lubiła te ciemne i choć to nie było mistrzostwem świata, to nie było też okropne.
Zgodnie z jego sugestią przysunęła się nieco bliżej niego, wcześniej odstawiając kufel z piwem na stolik.
Wywróciła oczami, gdy usłyszała o notesie. Zaraz jednak uśmiechnęła się lekko na jego słowa o tym, że jej ufa. Biorąc pod uwagę, że nie ufał nikomu, to było naprawdę coś dużego i nie zamierzała tego zaufania w żaden sposób zawieść.
Zaraz jednak postanowił cokolwiek jej powiedzieć i naprawdę miała szczerą nadzieję, że nie zacznie jej recytować każdego imienia i nazwiska herosa w obozie. Brzmiało jednak to tak, jakby postanowił wyróżnić kilka osób w tym wszystkim, więc na spokojnie wysłuchiwała tego, na kogo powinna uważać w międzyczasie popijając sobie piwo. Słysząc jednak o poczynaniach niejakiego Nero, uniosła brwi niedowierzając w to, co właśnie usłyszała. On był tam sam, przeżył i uciekł? Z tego samego miejsca, o którym od kilku miesięcy słyszy, jak niektórzy ze strachem przebąkiwują? Ja pierdole, tylko tyle była w stanie pomyśleć, by to skomentować dla samej siebie. Co prawda wymienione osoby jedynie kojarzyła z imienia i nazwiska, a to i też nie wszystkich. Jedynie ostatnią wymienioną udało jej się poznać, gdy wylądowała w szpitalu podczas jej pierwszego miesiąca w obozie. Ta nie wydawała się być straszna, ale wręcz bardzo sympatyczna.
- Ta Elisa wydawała się być w porządku - wydawała to słowo klucz, bo kobiety nie znała tak naprawdę i może głęboko się myliła. Postanowiła jednak wtrącić swoje trzy grosze.
- Chyba nadążam. Ale co, ta Lara i Erron są parą czy jak? - w końcu jego miała okazję poznać i nie zachowywał się jak zajęty facet. Przyszłego generała też miała okazję poznać i pomimo okazania się naprawdę sympatyczną osobą i godną zaufania - ciekawe czy właściwie - to jednak nie był mężczyzną w jej typie. Nie musiała więc o tą całą Sylvię się martwić, a Collado nie znała, ale w razie czego będzie wyczulona na te personalia, gdyby było dane im kiedyś się poznać.
Słuchała też uważnie drugiej części jego wywodu nieco się dziwiąc słysząc o jego własnej matce, ale zaraz miało to na nowo sens przypominając sobie to, co dzisiaj wcześniej jej powiedział. Pokiwała więc głową dostrzegając dużą niechęć mężczyzny zarówno do boskiego rodzica, jak i przybranego rodzeństwa. Zdziwiło ją to, że mieli w obozie złodziei, bo jak inaczej interpretować lepie ręce? Dziwiło ją to, nikt z tym nic nie robił? Geny to jedno, ale nie byli robotami bez własnych mózgów co nie? Coraz mniej to wszystko jej się podobało i na pewno nie zamierzała mieć kontaktu z dziećmi Hermesa. Zapamiętała też, a przynajmniej postarała się zapamiętać dzięki komu jeszcze ten obóz stoi, bo zdawało się, że to herosi, na których można w jakimś stopniu i kwestiach polegać. Warto było wiedzieć, do kogo w razie czego się zwrócić, a do kogo nie.
- Tak jak już mówiłam, Elisa wydawała się w porządku. Errona poznałam i raczej nie zachowywał się jak zakochany facet. Corvus wydaje się być dobrą osobą... ale bardziej zastanawiają mnie te dzieci Hermesa. Nikt im nic nie robi za to, że okradają innych? Jest ciche przyzwolenie czy jak? - skoro było przyzwolenie na to, to i może na inne przestępstwa też? Coraz mniej miała ochotę tutaj być, naprawdę.
Marc Deverill
Marc Deverill
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Nie 08 Lis 2020, 22:51

Marc nie znał tak dobrze jakby chciał większości obozowiczów, dlatego też musiał posiłkować się zasłyszanymi opiniami i nie do końca mogły być one zgodne z prawdą. Część tych informacji dało się zweryfikować, ale pozostałe były inne, dlatego też tylko od Olivii zależy, czy zaufa jego osądowi i będzie traktować wymienionych przez niego półbogów tak jak jej zaproponował. Mimo tego jednak dało się usłyszeć w jego głosie jakieś tam sympatie, którym co prawda wiele brakowało do przyjaźni, ale zdecydowanie posiadał jakiś szacunek chociażby do przyszłego państwa Nero, którzy wywiązywali się ze swoich obowiązków wręcz wzorowo. Prawdopodobnie gdyby był młodym herosem bez całego tego emocjonalnego zaplecza, chciałby być choć w części tak skuteczny jak Elisa i Giotto.
Pokiwał głową zgadzając się z jej opinią odnośnie głównego obozowego medyka.
- Elisa uratowała życie chyba każdemu herosowi w obozie, który odniósł jakieś rany w walce. I usidliła Giotto. Jakby była superbohaterką, to pewnie jakąś Wonder Woman - zażartował, choć z drugiej strony Elisa była postrzegana w obozie jako jedna z najdojrzalszych i najbardziej ogarniętych kobiet. Nic więc dziwnego, że wobec tych zachodzących zmian w obozie Corvus wziął ją pod uwagę i dał jej bardzo ważne zadania. Dotąd się z nich wywiązywała wzorowo, a teraz już oficjalnie będzie mieć więcej do powiedzenia.
Zaśmiał się lekko, gdy padło wtrącenie o Larze i Erronie.
- Jeśli o nich chodzi, to zachowują się jak gówniarze - zaczął. - Cały obóz wie, że się rżną, spędzają ze sobą mnóstwo czasu, tylko przy Erronie Lara w ogóle się uśmiecha, dużo chętniej chodzą na misje czy patrole razem niż osobno i w ogóle robią do siebie maślane gały. Wszyscy myślą, że będzie ślub, a tu zaraz nagle Erron ląduje z jakąś laską w łóżku, albo Lara zaciąga jakiegoś faceta. I tak to się kręci. Po Elisie i Giotto to kolejna para, która już dawno powinna mieć jedno nazwisko - na koniec zaśmiał się, trochę kpiąc z postępowania wszystkich wymienionych przez niego herosów. On gdyby znalazł kogoś tak pasującego do siebie, na pewno nie czekałby dwadzieścia lat jak Giotto czy Erron, żeby wyznać tej dziewczynie swoje uczucia. No ale on to on, oni mają swoje własne filozofie życiowe.
Kolejne piwo poszło dość szybko, biorąc pod uwagę potrzebę zaspokojenia pragnienia przez Deverilla. Chłopak domówił kolejne, którego jednak nawet nie tknął, mimo że zostało postawione na ich stolik dość szybko.
- Chorują na dziwną odmianę kleptomanii - wyjaśnił. - Odczuwają ogromną potrzebę kradzieży, ale nie po to, żeby się wyładować, a żeby sobie coś przywłaszczyć. Lubią posiadać dużo rzeczy - kontynuował. - Niby jest to złe i niedobre, ale władze obozu nic z tym nie robią. Prawdopodobnie dlatego, że jeśli trzeba coś przeszmuglować do obozu, albo nawet do innych wymiarów, to zawsze idziesz z tym do dzieci Hermesa. Przykładowo, za odpowiednią opłatą pomogą ci nawet dostać się do Asgardu czy na Olimp, a przecież żaden portal tam nie prowadzi. Nie polecam się jednak z nimi bratać, prędzej czy później orżną cię na wszystkim - przestrzegł ją, nie chcąc by podzieliła los wielu herosów, którzy zawierzyli dobrym intencjom dzieci Hermesa, po czym skończyli na dywaniku u któregoś z bogów i na przymusowych misjach czy patrolach kilka tygodni z rzędu dzień w dzień.
Zamoczył dzioba w browarze, ale pociągnął tylko jednego małego łyka.
- Czekam na moment, w którym ukradną coś Giotto, Vivianie czy Hectorowi. Będzie rozpierdol - znów się zaśmiał i wcale nie byłoby mu szkoda dzieci Hermesa. Doigraliby się, gdyby ukradli w końcu coś komuś, kto nie bałby się zareagować wobec tego aktu w bardziej dosadny sposób.
- Co byś jeszcze chciała wiedzieć? Interesuje cię ktoś konkretnie? - miał na myśli nie tylko herosów, ale również bogów. Co nie co się tu o nich słyszało i jeśli Gale ma ochotę posłuchać o kimś, to Marco jej opowie, o ile będzie posiadał jakiekolwiek informacje na dany temat.
Olivia Gale
Olivia Gale
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Wto 10 Lis 2020, 23:32

Zaśmiała się cicho na jego komentarz odnośnie Elisy. Zdawało się, że ją jakąś sympatią darzy, w końcu wypowiedział się o niej w naprawdę dobrych słowach.
- Uważaj, żebyś się w tej Wonder Woman nie zakochał, z tego co mówiłeś ten cały Giotto by ciebie zabił - spojrzała na niego rozbawiona, ale co jej się dziwić takiego komentarza, skoro mężczyzna bardzo rzadko o kimkolwiek z obozu mówi w pozytywnym tonie. Nie przypuszczała, by faktycznie czuł coś do Gatti, ale mogła go grzecznie przestrzec, tak jak on ją, prawda?
- Okeej... To faktycznie chyba miałeś rację z tym przedszkolem - mruknęła coraz bardziej zastanawiając się nad tym czy przyjazd tutaj był naprawdę tak dobrym pomysłem. To znaczy nigdy nie był, ale dzięki Marcowi był akceptowalny. Czy aby na pewno? Zaczęła rozważać na ile jest to możliwe, by na tym etapie przekonać go już do opuszczenia obozu. Może by jej to wyszło, a oni wyszliby z tego bagna szybciej, niż zakładała?
- To jest chore, że nic z tym nie robią. Są pierdolonymi bogami, gdyby chcieli coś przeszmuglować, mogliby to bez problemu zrobić sami - oburzyła się wręcz i napiła się piwa. - No tak, ale nie mieliby kozła ofiarnego, gdyby coś poszło nie tak, prawda? - spojrzała na niego, jakby wszystko teraz rozumiała. Wiedziała, że bogom na nich nie zależy, ale takie bawienie się ich życiem było po prostu obrzydliwe.
- No ale nigdy się to nie zdarzyło? Że ktoś się wkurwił na tyle, że zabił dzieciaka Hermesa albo przynajmniej posłał go na długie tygodnie czy miesiące do szpitala? Kalekę zrobił? - to by było dziwne, gdyby nikt tak nie postąpił. Ona sama łapę by odjebała, jak to złodziejom niegdyś się robiło, a i w niektórych kulturach nadal robi. Kleptomanię się leczy, ona wiedziała to doskonale, bo i z takimi ludźmi w swojej pracy miała styczność. Wystarczyła prosta terapia albo zgoda na odjebanie ręki, gdy się złapie złodzieja. Raczej taka kuracja by pomogła.
Zastanowiła się chwilę nad jego pytaniem powoli kończąc piwo, by zaraz pomachać do kelnera wskazując pusty kufel. Gdy przyniósł kolejny i zabrał pusty, posłała mu dziękujący uśmiech. W końcu odrobina człowieczeństwa nikomu nie zaszkodziła.
- Jestem mięsem armatnim prawda? Słyszałam, że w ostatnich miesiącach coraz mocniej obóz ściąga niedobitków takich jak ja, raczej nie dając za dużego wyboru. Skoro umierali herosi z latami doświadczenia, to ja jestem po to, by umrzeć i dać przeżyć tobie na przykład, tak? - uśmiechnęła się kwaśno w jego stronę, bo ona i tak znała prawdę, nie musiał jej oszukiwać. Prawda też była taka, że ona walczyć i umierać za to gówno nie zamierzała, ale niech sobie rządzący myślą co chcą póki co.
Marc Deverill
Marc Deverill
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Czw 12 Lis 2020, 00:05

Tawerna pod płaczącym Mamutem była miejscem wielu schadzek i dziwnych rozmów, nierzadko prowadzących do zaskakujących konkluzji. Niejeden heros wylewał tutaj swoje żale komuś, narzekając na partnera bądź partnerkę, obóz, swoje zdrowie, zapracowanie czy na boskich rodziców, którzy nigdy nie rozumieli swoich dzieci. Nie inaczej było z Olivią i Marciem, bo oni również dołączyli do grona tych, którzy w tym miejscu opowiadali sobie o różnych rzeczach związanych z funkcjonowaniem tego miejsca. Ale cóż poradzić? Tawerny sprzyjały tego typu dyskusjom, nie dziwota więc, że odbywały się tu też spotkania ważnych osobistości kampusowych.
Jedną brew opuścił, drugą zaś uniósł lekko zażenowany, a jednocześnie ciekawy tego, dlaczego Gale pomyślała o tym, że Marc mógłby kiedyś wzdychać do Elisy. Upił łyk piwa, po czym postanowił jej na to odpowiedzieć.
- Nie jest w moim typie - stwierdził, choć bez przekonania. - Ona poświęca się obozowi w całości, ja nawet tego w jednej czwartej nie robię - znalazł szybko jakąś gigantyczną różnicę, która nie pozwalałaby mu na związania się z Elisą. Już abstrahując od tego, że Giotto wytarłby nim podłogę i najpewniej zabił, ale to po prostu nie mogło się udać nawet z punktu widzenia logiki.
- Poza tym - odezwał się znowu, upijając kolejnego łyka. - Wolę kuoki - nie patrzył na nią, gdy to mówił, zasłaniając niemalże całą twarz kuflem piwa, który od razu przechylił po wypowiedzeniu tych słów.
Rozmowa przeniosła się na dzieci Hermesa, które zawsze dla nowych osób były czymś nie do przyjęcia. Deverill już pogodził się z ich problemami i nie miał zamiaru z tym walczyć, tym bardziej, że nie bywał ofiarą ich ataków kleptomanii.
- Tu nie chodzi o bogów - odparł. - Szmuglują dla innych obozowiczów. Nie wszyscy mają takie kontakty jak dzieci Hermesa. Nie żebym ich usprawiedliwiał czy coś, ale są rzeczy, które tylko oni potrafią załatwić - wzruszył ramionami na koniec, bo należało pogodzić się z tym faktem i nie drążyć tematu dalej.
- Zdarzały się problemy z tego powodu, ale nie przypominam sobie, żeby ktoś wylądował przez to w szpitalu czy w kostnicy. Być może cała ta kleptomania to jeden wielki pic na wodę i usprawiedliwianie kradzieży, nie wiem. To by w sumie wyjaśniało, dlaczego takie osoby jak Lara, Giotto, Viviana czy Hector mają dalej swoje rzeczy - przyznał, chcąc skończyć temat.
Odłożył kufel, który trzymał od kilku chwil w ręku na stolik i spojrzał najpierw podejrzliwie, a później dość spokojnie na Olivię. Pochylił się nieco i oparł łokcie o kolana, splatając ręce ze sobą.
- Chciałbym wierzyć w to, że jest inaczej - przyznał. - I prawdopodobnie wierzę. Dotąd obóz funkcjonował właśnie w taki sposób: wyjadacze się opieprzali, nie licząc paru wyjątków, a młodzi zapieprzali. Teraz ma być chyba inaczej i myślę, że ściągnięcie cię tutaj nie ma na celu zrobienie z ciebie mięsa armatniego. Wiadomo, jesteś tutaj z myślą o wojnie i byciu żołnierzem, ale nie sądzę, by którykolwiek z dowódców spisywał kogokolwiek na straty. Lepiej wyszkolić, niż wysłać kogoś na śmierć, bo przy takim myśleniu, wkrótce zabrakłoby półbogów w obozie. Takie moje zdanie - skończył swój dłuższy wywód, bo choć Olivia mogła mieć swój rozum i myśleć, że jest tutaj mięsem armatnim, tak Deverill widział w zmianach coś dobrego teraz, w przeciwieństwie do sytuacji sprzed kilku godzin, gdzie wyrażała swoje niezadowolenie podczas pobytu w ruinach. Być może alkohol zadziałał na niego w ten sposób, że przyjął to nieco spokojniej i pozytywniej. Ale bardziej prawdopodobne jest to, że dobry wpływ Olivii odbijał się na jego podejściu.
Syn Eris ujął dłoń Gale w swoją, chcąc ją pocieszyć.
- A nawet jeśli jest inaczej, to nie dam tobie umrzeć. Straciłem cię na prawie dwadzieścia lat i drugi raz na to nie pozwolę - uśmiechnął się z pewnym urokiem, chcąc tylko potwierdzić to, o czym mówi. Był pewien siebie i chciał, by Olivia również była pewna jego. Brunetka była jedynym powodem, dla którego Deverill jeszcze w tym obozie był. A skoro była jedynym, to należało dbać o nią i robić wszystko, by była zdrowa, bezpieczna i szczęśliwa.
- Najwyżej uciekniemy razem, żeby szerzyć przyjaźń pingwinów i kuok - zaśmiał się cicho, chcąc jakoś rozładować atmosferę, bo przez te obozowe niesnaski i dziwny sposób funkcjonowania kampusu stała się ona dość gęsta. A nie o to w tym wieczorze przecież chodziło. Mieli pielęgnować swoją przyjaźń i relację, choć z drugiej strony można to robić za pomocą wspólnego narzekania na coś. Tylko dlaczego on cały czas trzymał jej dłoń? I w dodatku głaskał jej wierzch swoim kciukiem?
Olivia Gale
Olivia Gale
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Pią 13 Lis 2020, 22:15

No cóż, to właśnie Elisę postanowił porównać do Wonder Woman, która jest przecież obiektem westchnień większości mężczyzn na świecie, czego ona osobiście w ogóle nie rozumiała. No ładna była, ale żeby aż tak się nią zachwycać? Były dużo ładniejsze i Gale nie miałaby problemu z wymienieniem przynajmniej dziesięciu, a i pewnie kilka innych dziesiątek wyprzedziłoby Gal Gadot.
- Jakby to miało znaczenie - mruknęła ni to rozbawiona, ni to zażenowana jego marną wymówką. Jego pierwsze słowa brzmiały zupełnie inaczej, jak zwróciło się uwagę na ton głosu. Zupełnie jakby próbował samego siebie do tego przekonać... i mu to nie wyszło. Elisa wydawało się, że była w typie wszystkich i z całą pewnością biła Gadot na głowę urodą, więc nie rozumiała trochę tej jego reakcji. Co prawda nie podejrzewała go o ciche podkochiwanie się i faktyczną chęć związania się, ale mógł stwierdzić, że mu się podoba, a nie jakieś zapracowanie wymieniać jako przepaść nie do przejścia.
Kolejne jego słowa już nieco bardziej ją zdziwiły, więc zaskoczona uniosła jedną brew mu się przyglądając. A raczej jedynie próbując, bo zasłonił się tym kuflem niczym zawstydzony nastolatek. Może gdyby spojrzał na nią pewnie, inaczej by zareagowała, a tak wydała z siebie jedynie "mhm" pełne powątpiewania i tyle. Bardziej ufał, to na pewno. Może o to cały ten tekst się rozchodził?
- To tym bardziej nie ma sensu. Od kiedy oni działają na korzyść herosów? Tym bardziej pozwalając ze swoich krain kraść coś, co jak mniemam teoretycznie herosi nie powinni mieć? A zresztą, nieważne - machnęła ręką widząc jego niechęć do rozmowy na ten temat. Ona nie rozumiała tego kompletnie i jeśli ktoś postanowi ją okraść, ona sprawy nie oleje, choćby miała to być głupia książka z jej półki. Na to nie powinno się pozwalać niezależnie od sytuacji. Skinęła tylko głową na jego kolejne słowa nie widząc sensu ciągnąć ten temat. Jak widać mogli tylko sobie gdybać.
- No ja się z tym kompletnie nie zgadzam - odparła nieco zirytowana, bo nie zamierzała tutaj robić mu wywodów o swoich poglądach, skoro to i tak skończy się na tekście o większym doświadczeniu i potrzebie zaufania. Ona nie ufała ani w dobre intencje bogów, ani zarządców. Może sami herosi u władzy nie mieli aż tak bardzo w dupie życia pobratymców, ale nie sądziła, by to im najbardziej zależało na ściągnięciu "zalegających" herosów. Nikt jej bowiem nie przekona, że bogowie są na tyle głupi, by wierzyć, że nawet w rok wyszkolą półbogów lepiej, niż wieloletni mieszkańcy, który w setkach zginęli w bitwie, o której słyszała straszne historie. Mieli gdzieś to, czy taka Gale przeżyje. Jeśli cudem by jej się udało to spoko, ale jeśli by zmarła a dzięki temu inny heros zyskałby kilka sekund i się uratował, też spoko. Mogli ją mieć za egoistkę, ale ona nie zamierzała tu umierać, a nawet znacząco się narażać dla ludzi, których praktycznie nie znała. Życia za sąsiada w Wanganui też by nie oddała.
Spojrzała na dłoń, którą ujął, a potem na niego. Uśmiechnęła się lekko na jego słowa wiedząc doskonale, że jej nie oszukuje. Mówił całkowicie szczerze, ale z całym szacunkiem do jego umiejętności, skoro podobno ginęli bądź prawie ginęli najlepsi, to co oni mogli? Skoro we dwójkę nie poradziliby sobie z takim Giotto, o czym wspominał, to jak mogli się mierzyć z tym monstrum? Przecież nie pozwoli mu za siebie umrzeć.
- I ten plan jest najlepszy - uśmiechnęła się nieco rozbawiona wolną ręką sięgając po kufel i upijając nieco piwa. Nie przeszkadzał jej dotyk, a wręcz był bardzo miły. Zresztą dzisiaj Marc już ją przytulał i bawił się włosami, więc jego dotyk był dla niej czymś naturalnym.
- Muszę przyznać, że połączenie pingwina z kuoką to dziwne, ale z drugiej strony czy z takiej słodyczy nie powinno wyjść coś dobrego? - posłużyła się jego dość metaforycznym stwierdzeniem, by może dość odważnie zasugerować coś. A może odnosiła się tylko do tej przyjaźni? To już Deverill musiał sam ocenić.
Marc Deverill
Marc Deverill
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Nie 15 Lis 2020, 20:51

Marc spojrzał z ciekawością na Olivię.
- Powiem inaczej - zaczął. - Jeśli chodzi o szmuglowanie tych wszystkich rzeczy, to musisz wiedzieć, że większość z nich to nic innego jak używki. Papierosy, alkohol czy marihuana są niczym w porównaniu do tego, co znajduje się w innych wymiarach i do czego dostęp mają dzieci Hermesa. Wiadomo, ściągają wszystko co się da, ale wielu półbogów ma zamówienia specjalne i tylko oni są w stanie coś takiego ogarnąć - wytłumaczył, gdyż Olivia nie miała całego poglądu na sytuację, głównie z jego winy. Co prawda sam Marc również wychodził z założenia, że ta ich kleptomania przynosi więcej szkody niż pożytku, ale skoro już zaczął ich temat, to wypadało zdradzić kilka tajemnic funkcjonowania obozowego podziemia.
Mogła nie ufać zarządcom, ale to Deverill był tutaj dłużej i to on miał obeznanie taktyczne, nie ona. Ściąganie herosów, którzy mają posłużyć tylko za mięso armatnie byłoby czystym idiotyzmem, bo nie daje to praktycznie niczego. Co innego zaryzykowanie i przeznaczenie czasu na ich wyszkolenie, to już było coś, co mogłoby pomóc zmienić reguły gry. Byli w stanie wojny, więc teraz każdy żołnierz był potrzebny i Gale musiała to pojąć. Oczywiście nikt bezpośrednio póki co tego nie przyznawał, ale te wszystkie zmiany w obozie, zmiana kultury i organizacji mogły służyć temu, by właśnie uniknąć takich akcji jak do tej pory. Ataków się nie wyzbędą, ale niegotowych herosów? Jak najbardziej. Iluż to było medyków, alchemików czy mechaników w obozie, którzy po przejściu podstawowego treningu olewali sprawę, nie chcąc dalej się doskonalić. Wymigiwali się od misji, nie przychodzili na treningi, sami też ich sobie nie organizowali, więc siłą rzeczy po wielu latach w obozie byli na poziomie świeżaków.
- Masz do tego prawo - odparł spokojnie, nie chcąc jej przekonywać do swojego zdania. Miał tylko nadzieję, że te jej nie okaże się prawdą.
Nowozelandka nie była obecna w obozie podczas bitwy, ani też nie miała doświadczenia bojowego i taktycznego, dlatego też nie rozumiała wielu rzeczy. Zupełnie inna perspektywa byłaby, gdyby herosi byli gotowi na ten atak, wtedy NoGods ponieśliby dużo większe straty, a i tak przecież wielu z nich oberwało porządnie już podczas tego zaskakującego starcia. Ci, którzy nie doceniali obozu, często się potem przeliczali.
Trzymając ją za rękę czuł się dobrze i widać to było również po jego twarzy, która wyrażała w tamtych chwilach zadowolenie. Dopiero jej pytanie trochę zbiło go z tropu, choć nie należał przecież do żadnych wstydziochów i teoretycznie nie powinien mieć problemu z odpowiedzią.
Uniósł lekko brew, starając się odnaleźć właściwy sens tego metaforycznego stwierdzenia i dlatego przyjrzał się Gale, jakby próbując odnaleźć to na jej twarzy.
- Zdecydowanie powinno - przyznał pewnie, patrząc cały czas na Gale. Teraz piłeczka była po jej stronie, bo tym razem to on być może coś odważnie zasugerował i teraz dziewczyna musiała to sama oceniać.
Marc czuł się trochę dziwnie, bo wyglądało to jak flirt, do którego wcześniej nie był przyzwyczajony. Domyślał się, że Olivia może być nim dalej zainteresowana nie tylko jako przyjacielem, ale musiał to wybadać i mieć w miarę pewny grunt, by zdecydować się na coś odważniejszego. Tej relacji nie chciał spisać na straty, a każdy nieprzemyślany gest, który jej się nie spodoba, mógł wywołać lawinę innych awarii i koniec końców zepsuć to, na co tak długo pracowali.
Olivia Gale
Olivia Gale
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Sro 18 Lis 2020, 00:47

Wzruszyła lekko ramionami na wieść o "lepszych narkotykach" z wymiarów boskich. Ją takie rzeczy nie bawiły, tak samo jak akceptowanie kradzieży, więc niech tylko któryś spróbuje jej coś zabrać. Ona dokładnie wiedziała co ma, bo niemal wszystko jest z jej mieszkania na Nowej Zelandii. No i była spostrzegawcza, więc szybko zauważy brak jakiegoś elementu w tej układance zwanej wystrojem.
No cóż, mógł sobie mówić co chciał, ale skoro te metody stosowało wiele narodów na całym świecie, to pasowało jej to też do tak okrutnego świata, jaki wytworzyli tutaj bogowie. To nie jest pomysł z palca wyssany, skoro wiele narodów w czasie zagrożenia nakazuje stanąć w obronie ojczyzny każdemu, kto ma książeczkę wojskową. Co z tego, że nigdy broni w ręku nie trzymałeś albo jak miałeś farta, to byłeś na 3tygodniowym szkoleniu? Masz dać się zabić, by ci lepsi mogli żyć. Tu jej zdaniem było dokładnie to samo, tym bardziej że ściągali "zaległych" herosów nie prośbami, a wręcz groźbami. Wcześniej mieli w dupie jak przeżyją, ale gdy sypie się ich domek, to już musieli wracać, bo jednak "chodzi nam o wasze bezpieczeństwo"? Akurat. Tak naiwna nie była.
Skinęła tylko głową, gdy nie dyskutował i nie próbował jej przekonywać, bo to ją pewnie by nieźle zirytowało, a nie o to chodziło przecież w tym wieczorze. Jasne, kłótnie się zdarzały, ale jeśli można ich było uniknąć, to czemu nie?
Uśmiechnęła się lekko na jego odpowiedź, chociaż przez fakt, że nie mówili o konkretach, a na przenośniach, nie była pewna o którym wymiarze relacji mówią i czy chodzi im o ten sam. To było jednak do przewidzenia, ale jeśli oboje chcieli czegoś więcej, to mogło do zasiać pewne ziarnko, co nie?
- Też tak sądzę - odpowiedziała po chwili zadowolona z jego odpowiedzi tak naprawdę niezależenie od tego, o jakim rodzaju relacji aktualnie mówił. Teoretycznie przyjaźń mieli przetestowaną, więc raczej chodziło o coś innego, ale pewności nie miała.
W końcu sięgnęła po swoje piwo i upiła z niego trochę na chwilę skupiając się na tym, a później by przesunąć wzrokiem po innych półbogach w barze dostrzegając nowe twarze. Nie żeby ją to interesowało, ot zauważyła nowych klientów.
- Tylko mnie nie zabij na tym treningu - zażartowała ponownie skupiając się tylko na nim. Musieli rozładować atmosferę, bo jeszcze trochę w powietrzu czuła tą lekką scysję o obozowe plany. A co jest lepszego, jak nie żartowanie?
Marc Deverill
Marc Deverill
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Nie 22 Lis 2020, 22:05

Olivia miała prawo do swojego zdania, ale z perspektywy Marca trudno było mu przyznać, że obozowe zmiany nie idą w dobrym kierunku. Początkowo wzbraniał się od tego, gdyż jest dalej od czegokolwiek niż się wszyscy spodziewają, ale rozmowa z przyjaciółką podziałała na niego bardzo motywująco. Deverill się zauroczył, choć tak na dobrą sprawę, to chyba nigdy nie przestał wzdychać do Olivii i teraz po prostu to na nowo w nim rozkwitło. Dzięki temu potrafił widzieć bardziej pozytywnie wszystko wokół, a i jej obecność sprawiała, że miał większą wiarę we wszystko. Choćby we wspomniane obozowe zmiany, których jeszcze kilka godzin temu był przeciwnikiem. Czy przeszedł wewnętrzną przemianę? Raczej nie. To była kwestia odpowiedniej motywacji, która pojawiła się wraz z dzisiejszą rozmową. Olivia znowu była przy nim, gdy jej najbardziej potrzebował i znowu dała mu powód, by nie rzucać wszystkiego w pizdu tylko dlatego, że bogowie mieli inny plan na jego życie. Może zamiast robić im na złość, spróbuje dostosować ten plan do siebie i do Olivii, by spróbować stworzyć z nią udaną relację? Marzyłby o związku, ale przyjaźnią też nie pogardzi, w końcu już raz ją stracił i nie zamierza tego błędu powtórzyć.
Uśmiechnął się lekko, choć się nie zaśmiał, bo nie miał zamiaru skrzywdzić brunetki podczas ćwiczeń.
- Niczego nie obiecuję - odparł równie żartobliwie, by Nowozelandka miała pewność, że nie ma w planach poturbowania jej.
Pociągnął łyk ze swojego kufla, który powoli tracił na zawartości, dlatego też syn Eris nie tylko przystopował z piciem, ale również odłożył naczynie na stół, by teraz odsapnąć trochę od żłopania. Gale miała zatem szansę by go podgonić, chociaż nie był to przecież żaden konkurs picia.
- Powiedz mi, chciałbyś coś potrenować konkretnie? Jakąś wymarzoną broń, walkę wręcz albo swoje moce? - spytał spokojnie. - Nie chcę, żeby nasz trening był nudny i zalatywał samym obowiązkiem, dlatego możemy to jakoś urozmaicić - zaproponował. - Oczywiście nie mam na myśli takich zagrywek jak te Drake, który wysyła swoich podopiecznych do Muspelheimu i każe im tam ćwiczyć - zaśmiał się cicho.
Gestem ręki poprosił tym razem kelnerkę do siebie i zamówił trochę słonych przekąsek, głównie chipsy i krakersy, żeby mieli czym sobie zagryźć to piwo. Kiedy córka Dionizosa odeszła, by nasypać wszystkiego nasypać im do misek, Marc znowu spojrzał na swoją przyjaciółkę.
- Masz trochę piany na ustach - rzucił, po czym kciukiem delikatnie wytarł kącik jej ust, chcąc pozbyć się pozostałości po tej małej piwnej wpadce. Dopiero po chwili sam poczuł się jakoś zawstydzony tym gestem, który przyszedł mu tak spontanicznie i łatwo, dlatego też nieco nerwowo obrócił głowę w stronę kelnerki i upił łyk piwa, skupiając uwagę na przekąskach, które właśnie pojawiły się na stole.
- Moje ulubione - uśmiechnął się na widok swojego ulubionego smaku chipsów i chapnął kilka paprykowych, starając się w jak najłatwiejszy sposób nie odnosić się do tego małego incydentu z pianą. Choć musiał przyznać, że widok to był bardzo słodki i rozczulający. Oraz że królował teraz w jego głowie mimo tych wszystkich prób zażegnania tego.
Olivia Gale
Olivia Gale
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Wto 24 Lis 2020, 22:33

Olivia miała różne myśli w związku z nimi samymi. Byli przyjaciółmi, trochę takie papużki nierozłączki od przedszkola się z nich zrobiły. A później nadszedł etap chodzenia za rączkę i buziaczków, by płynnie wrócić do przyjaźni, gdy już trochę "wyrośli" z dziecięcej miłości. Czy go kochała? Raczej nie, ale od zawsze jej się podobał z wielu różnych powodów. Biorąc pod uwagę, że tylko sobie tak naprawdę ufali, może to był dobry krok? Z drugiej strony skąd miała pewność, że Marc potrafi być dobrym chłopakiem?
- No jasne, czyli mam się bać - zażartowała wiedząc, że celowo krzywdy jej nie zrobi. Wiedziała już jednak, że w czasie treningu różnie bywa, więc przed urazem może jej nie uchronić, no ale wiedziała na co się pisze.
Ona sama trochę zapomniała o stojącym na stole piwie, głównie przez wciągnięcie się w rozmowę. Dopiero gdy zobaczyła, jak on odkłada swoje, wzięła kufel i pociągnęła kilka łyków.
Wysłuchała go uważnie, by najpierw się zastanowić, a potem spojrzeń na niego jednocześnie przerażona i rozbawiona słysząc o innym wymiarze. Wątpiła, by było to bezpieczne, ale nie chciała wchodzić w szczegóły, bo przecież Drake nie prowadził do tej pory ani jednego treningu, więc nie ma co się rozpływać nad tym.
- W sumie chętnie poćwiczyłabym kriokinezę, ale jeśli miałbyś z tym problemy, to może po prostu łucznictwo? W końcu taką broń dostałam, taką mam moc, to wypadałoby się i w tym szkolić - zaczęła upijając nieco alkoholu. - Chociaż ta kriokineza brzmi lepiej - no bo łucznictwo? Niby spoko sposób na walkę na odległość, ale jednak "władanie lodem" brzmiało dużo groźniej. - No i walkę wręcz też wypadałoby poćwiczyć - ale to powinna ćwiczyć zawsze, więc czy Marc będzie coś z tego repertuaru chciał czy nie, to już jest jego sprawa.
- Och - już miała wybierać usta, kiedy ubiegł ją mężczyzna. Uśmiechnęła się lekko. - Dzięki - rzuciła nieco rozbawiona odstawiając póki co piwo. Nie żeby odrobina piany na ustach była straszną wpadką, ale nie było też co pić piwa na siłę.
Patrzyła nieco rozbawiona na niego, jak i na miseczki, które pojawiły się przed nimi. Sięgnęła też po chipsy, chrupiąc je sobie przez chwilę.
- Nawet niezłe - choć ona za paprykowymi akurat nie przepadała, to te były jeszcze okej. A przynajmniej pierwszych kilka chipsów, a później pewnie będzie to samo co zawsze.
- To było urocze, wiesz? - spojrzała na niego z uśmiechem sięgając tym razem po zwykłego krakersa. Upiła nieco piwa i poprawiła się na miejscu, wreszcie opierając się plecami o oparcie ich kanapy. Wcześniej jeszcze miseczkę z krakersami ułożyła sobie na kolanach. - Ty chyba się mnie nie wstydzisz, co? - spojrzała na niego podejrzliwie, bo jednak widziała, jak nie bardzo wie, co ze sobą zrobić. A przecież tylko otarł jej usta z piany, nic wielkiego.
Marc Deverill
Marc Deverill
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Pią 27 Lis 2020, 16:46

Trening, który mieli odbyć teraz znacząco różnił się od tych ćwiczeń, które miały miejsce wraz z jej początkami w obozie. Marc wtedy kładł nacisk na zupełnie inne aspekty, chcąc zahartować jej organizm i wykrzesać z niego maksimum potrzebne do wybudzenia potencjału. Teraz mogli się skupić na konkretniejszych rzeczach, treningu ulubionych broni, rozwijania mocy i tak dalej. Można więc powiedzieć, że współpracę w tej kwestii zaczynali od nowa i trzeba było przygotować się do tego w najlepszy możliwy sposób.
- Z łukiem na pewno ci pomogę, bo dla mnie żadna broń miotająca to nie problem - zaleciało trochę zadufaniem w sobie. - O kriokinezę podpytam innych i może coś się uda wskórać. Nie wiem jak bardzo różni się to od umbrakinezy czy jakiejkolwiek innej mocy, a trenerem też nie jestem, więc nie chcę cię wpieprzyć na minę - przyznał uczciwie, bo wypadało w tej kwestii zasięgnąć porady chociażby takiej Viviany, która z kriokinezą była obcykana.
Późniejszy gest wytarcia palcem piany z jej twarzy wyraźnie cały czas tkwił w jego głowie, bo próbował czymś zająć dłonie oraz usta. Nic więc dziwnego, że Olivia dość szybko to dostrzegła i pomimo przycichnięcia tego "incydentu", chwilę później znów go przywołała, jakby czekając na odpowiedni moment kiedy Marc będzie w stanie ponownie to przełknąć i się przy okazji nie zawstydzi w jakiś sposób. Nieźle go podeszła, tak swoją drogą.
- Nie no, coś ty... - odparł mniej pewnie niż zazwyczaj, ale tego Gale chyba nie wyłapała, choć jeśli znała te drobne różnice w jego tonie głosu, to być może jednak zostało to przez nią zarejestrowane. - Gdyby tak było, to spotykalibyśmy się tylko w mieszkaniach albo na jakichś zadupiach - przyznał, bo według niego właśnie takie postępowanie podpowiadałby instynkt, gdyby faktycznie się jej w jakiś sposób wstydził.
- Z resztą, wstydzić się ciebie? Gdybym był twoim facetem, chwaliłbym się tobą na lewo i prawo. Coś jak w przedszkolu, tylko teraz by mi zazdrościli, zamiast się nabijać - odzyskał pewność siebie, dlatego zaryzykował śmiałe stwierdzenie, które przecież nie było żadną deklaracją. Nie miał problemu z tym, by ją skomplementować w swoisty sposób, a Gale nie była w dodatku głupia i na pewno dostrzegała swoją urodę. Nawet tutaj, gdzie było tylu pięknych, przystojnych czy intrygujących herosów, ona zaliczała się do topu topów. Przynajmniej zdaniem Deverilla.
Skubnął kilka chipsów z miseczki i chrupał je sobie, spoglądając to na krakersy, to na Olivię, chcąc tylko się upewnić, czy aby na pewno dziewczyna rozminęła się ze swoimi podejrzeniami.
- Chociaż jak tak sobie o tym myślę po latach, to te nabijanie się było właśnie z zazdrości. Jimmy chciał ci na przykład dać liścik miłosny zanim powiedziałaś, że mam być twoim chłopakiem, a później był pierwszy do śmiania się z nas - oparł się wygodnie o sofę i złożył ręce za głową, opierając ją o nie. - Swoją drogą, to było urocze i proste, nie? Jak się chciało mieć chłopaka czy dziewczynę, to się podchodziło i mówiło wprost. A teraz jakieś podchody, randki, messengery, smsy i snapy. Wróciłbym do tego przedszkola - zaśmiał się cicho, znów spoglądając na Olivię.
Olivia Gale
Olivia Gale
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Nie 29 Lis 2020, 23:08

Uśmiechnęła się słysząc jego odpowiedź, by później pokiwać głową ze zrozumieniem. Wiedziała, że kriokineza to nie jego bajka, więc w tej kwestii może im nie wyjść, ale jak miał możliwość spytania się kogoś to czemu nie? Zawsze to przyjemniej Olivii będzie zaliczać faile przy nim, niż obcym randomowym typie, który może jednocześnie nie być tak pobłażliwy wobec niej, jak przyjaciel kobiety.
- Raczej nie sprawisz, że stracę swoją moc na zawsze, więc wszelkie pomysły będą mile widziane - odpowiedziała po chwili, by zaraz spoważnieć patrząc prosto mu w oczy. - Bo... to nie jest możliwe, prawda? - spytała już mniej pewna siebie, bo przecież nigdy o to nie pytała. Nikt też nie wspominał o utracie umiejętności, więc założyła, że takie rzeczy się nie zdarzają. Chociaż co tam ona wie? W obozie jest kilka miesięcy i więcej nie wie, jak właśnie wie.
Przyglądała się mu uważnie, gdy zaczął jej odpowiadać. W międzyczasie uniosła nawet jedną brew na moment, a gdy zrozumiała, że inaczej odebrał jej pytanie na jej twarz wystąpiło drobne rozbawienie. Uśmiechnęła się szerzej słysząc o nim jako jej chłopaku i ich przeszłości z przedszkola. To było miłe co on wszystko mówił, choć pytanie kompletnie tego nie dotyczyło. Gdy miała pewność, że skończył swoją odpowiedź, Gale zaśmiała się cicho, nim cokolwiek powiedziała.
- To miłe co mówisz. Niemniej nie o to pytałam. Dobrze jednak wiedzieć, że nie wstydzisz się ze mną pokazywać przy ludziach - zaśmiała się serdecznie, by później napić się piwa nim kontynuowała swoją wypowiedź. - Nie chodziło mi o to czy wstydzisz się ze mną pokazywać publicznie, tylko czy ty się mnie wstydzisz - przyjrzała mu się uważnie chcąc wyłapać jego reakcję. Nim jednak się odezwał dorzuciła po raz kolejny.
- Jak wytarłeś mi usta wydawało mi się, że zawstydziło to ciebie. Nie wiedziałeś co ze sobą zrobić, stąd też moje pytanie. Czy ty się mnie wstydzisz? - uśmiechnęła się łagodnie, bo przecież nie miała na celu nabijać się z niego. Właściwie dobrze by było, gdyby wiedziała o takich rzeczach, bo wtedy mogłaby dostosować swoje zachowanie, by starać się w taki stan go nie wprowadzać. Choć w omawianej sytuacji akurat on sam był sobie winien, niemniej ona nic złego w tym geście nie widziała.
- Poważnie Jimmy miał liścik miłosny? - spojrzała na niego zdziwiona krótko się śmiejąc. - No cóż, to zmienia postać rzeczy, chyba masz rację w takim razie - ponownie się zaśmiała, bo chociaż chłopiec potrafił jej dopiec, to jednak na ogół miała to gdzieś, bo Marc był jej chłopakiem i była z tego bardzo dumna. W końcu był najlepszą partią w przedszkolu.
- Powiem ci, że my sami sobie utrudniamy życie. To zasadami dzieci wielokrotnie powinniśmy się kierować. Prostymi, szczerymi rozwiązaniami, a nie podchodami. Zamiast krążyć w stu wiadomościach do "wyjścia na kawę" można przecież wziąć przykład z dzieci i wprost zaprosić na randkę. No bo tak się nad tym zastanawiając, to naprawdę byłoby takie straszne? Najwyżej dostanie się kosza, ale po tych stu wiadomościach też nie ma gwarancji tej kawy, a chyba powinniśmy sobie radzić z porażkami jako dorośli. A wygląda na to, że to dzieci są w tym ekspertami - rozgadała się! Ale w końcu skończyła i dopiła swoją resztkę piwa, czekając na to, co Marc o tym wszystkim sądzi.
Marc Deverill
Marc Deverill
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Sro 02 Gru 2020, 23:03

Kiedy Olivia spytała o możliwość utraty zdolności, Marc nieco pochylił się do przodu, skrzyżował ręce na klatce piersiowej i zaczął się poważnie zastanawiać. To była kwestia, o której nigdy nie myślał i być może to była właśnie odpowiedź, że skoro takich przypadków tutaj nie było, to raczej nie było to możliwe. Z drugiej strony był to jednak świat herosów, który był tak samo tajemniczy, jak i niezrównoważony. Jedni mieli, drudzy nie.
- Sami z siebie raczej nie możemy jej stracić - odrzekł spokojnie. - A przynajmniej nie przypominam sobie, by takie coś miało tu miejsce. Co innego utrata mocy przez boskie przedmioty, klątwy i tak dalej, ale to chyba oczywiste - zakończył, bo tutaj nie było nad czymś się rozprawiać. Gale doskonale wiedziała po tym roku w obozie, że boskie przedmioty mają w sobie różne moce i nie zawsze są one dobre. Tak samo jak i istnieje możliwość przeklęcia kogoś, co z kolei spowoduje chociażby tymczasową utratę mocy. Każdą klątwę można przecież złamać i do tej pory chyba nie zdarzyło się, by heros permanentnie rozstał się ze swoimi zdolnościami.
Zasłonił twarz kuflem, nie chcąc, by Nowozelandka dostrzegła jego delikatny rumieniec, który pojawił się mimowolnie. Zawstydziła go trochę tą serią pytań i Deverill nijak był przygotowany do jakichkolwiek odpowiedzi. Musiał jednak wyjść z tego z twarzą, dlatego po pociągnięciu kilku łyków z kufla, który ostatecznie został opróżniony do cna, postanowił jej odpowiedzieć. Naczynie zaś postawił na rogu stołu, by kelner zabrał je przy najbliższej możliwej okazji.
- Nie wstydzę - przyznał lekko poddenerwowany. - Nie przywykłem do okazywania takich uczuć. Ludzie znają mnie jako "tego złego" i przyzwyczaiłem się do tej roli. Ot cała historia - wzruszył ramionami, zwalając swoje zawstydzenie i zauroczenie Olivią na image, który wykreował w obozie przez lata. Było w tym jednak trochę prawdy, więc nie do końca ją okłamał, co z kolei pozwoliło mu w ogóle na poruszenie tego. Nie chciał bowiem karmić jej fałszem, który prędzej czy później i tak przecież wyjdzie na jaw. Zawsze tak jest.
Po rozluźnieniu się, słuchał uważnie swojej współrozmówczyni, która zauważyła wiele rzeczy, ale jednocześnie nie przekonała go do swojej wersji większej bezpośredniości.
- Po części się zgadzam - przerwał jej między kolejnymi wypowiedziami. - Nie wszyscy są jednak tacy tolerancyjni i każdy kosz może obniżyć samoocenę, co z kolei prowadzi do wielu innych, często tragicznych w skutkach zdarzeń. Nie mówię, że wystarczy dać komuś kosza, żeby się powiesił, ale nie wszyscy mają taką łatwość w akceptowaniu i wyrażaniu uczuć - na samym końcu mówił już nieco spokojniej i nawet chwilę się zastanowił, bo finisz tej wypowiedzi jak ulał pasował choćby do samego syna Eris.
- Ale zgodzę się, że sami sobie czasem utrudniamy życie. Chociażby wtedy, kiedy przyjaciele się rozdzielają i czekają wiele lat, by się odnaleźć - nawiązywał rzecz jasna do nich, ale nie w negatywnym kontekście. Popełnili trochę błędów, ale nie było to do końca ich winą, bo wybrali zupełnie inne ścieżki życiowe i tak to się potoczyło. Najważniejsze jednak, że się odnaleźli i widać to było po Marcu, który uśmiechał się nieco szerzej w stronę Olivii.
W tym samym czasie kelner przyniósł mu kolejny kufel, którego syn Eris co prawda nie zamawiał, ale najwidoczniej ktoś wyczuł jego potrzeby i to, że zaraz to się stanie.
- Zdrowie Nowozelandek, najpiękniejszych kobiet na całym świecie. Tym i każdym innym - rzucił radośnie, unosząc kufel i stukając go z tym Gale, po czym od razu pociągnął kilka łyków. Pijany nie był, ale trochę się już rozluźnił.
Spojrzał na córkę Ullra z małym uśmiechem, po czym odłożył szkło na blat.
- Idę do toalety - poinformował, po czym pokierował swoje kroki w stronę męskiego WC, by zgodnie z barową tradycją, za przeproszeniem odlać się. Piwo w końcu było bardzo moczopędne i nawet herosi nie potrafili z tym walczyć.
Olivia Gale
Olivia Gale
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Pią 04 Gru 2020, 23:05

- No to nie mamy się czego bać. Ty raczej na mnie klątwy nie rzucisz - uśmiechnęła się rozbawiona, bo choć nadal wiele rzeczy ją zadziwiało, to przyswoiła je. Może i od dawna wiedziała o bogach i półbogach, ale nie miała pojęcia o całej reszcie - mnogości używanej broni, klątwach, boskich przedmiotach, a nawet tym jedynym prezencie od rodzica po ukończeniu treningu. Wiele nadal w pierwszej chwili sprawiało, że ciężko jej było w to uwierzyć, a potem uświadamiała sobie gdzie jest i w jakim świecie teraz żyje.
Uśmiechnęła się kącikiem ust, gdy zasłonił się na dłuższą chwilę kuflem, by niby akurat teraz się napić. Nic jednak więcej ani nie zrobiła, ani nie powiedziała. Czekała na odpowiedź, bo jej się zamierzała domagać albo też na niezbyt skrzętną próbę zmiany tematu, którą by mu wytknęła.
Wywróciła oczami na jego tłumaczenia, bo do niej to zwyczajnie nie trafiało. Nim jednak odpowiedziała, sama również dopiła swoje piwo i odstawiła kufel obok jego. Potem przeniosła na niego rozbawione spojrzenie.
- Uczuć? A jakie to było uczucie? Ot, wytarłeś mi usta, wielkie rzeczy. Przecież ludzie wiedzą, że się przyjaźnimy, a to chyba nic dziwnego, że dla przyjaciółki jesteś znacznie milszy, hm? - uniosła jedną brew w pytającym geście, bo jej zdaniem trochę przesadzał. Nawet jeśli chciał mieć image tego złego, to bycie miłym dla jednej osoby tego nie zmieni. Chociaż ona nie postrzegała go w ten sposób, ani nie zaobserwowała większej nienawiści czy nawet niechęci do Deverilla.
- Marc mówimy o dorosłych ludziach, nie dzieciach czy nastolatkach. Jasne, ja się zgadzam z tym, że nie wszyscy tak łatwo wyrażają swoje uczucia, ale trzeba umieć godzić się z porażkami. Cholera, herosi to chyba jeszcze bardziej powinni to umieć biorąc pod uwagę jak często tu ktoś umiera, czasami z ich winy. Jeśli dla kogoś kilka koszy jest powodem do depresji czy strzelenia sobie w łeb, to serio przydałby wam się tutaj tabun psychologów. Psychiatrów zresztą też - westchnęła cicho chrupiąc krakersa, by dorzucić rozbawiona. - I wy, faceci się nadal dziwicie, że tyle lasek bierze sprawy w swoje ręce i to jest nie takie - zaśmiała się, ale rzecz jasna nie piła do samego Marca, tylko mężczyzn ogólnie z naciskiem rzecz jasna na opisaną grupę. - Poza tym warto zaznaczyć, że zaproszenie na piwo to nie wyznanie miłości, a jedynie sygnał, że lubi się spędzić wspólnie czas - wzruszyła ramionami kończąc swój wywód. Trochę rozumiała o co mu chodzi, nie dla wszystkich mowa o uczuciach była łatwa. Z drugiej strony zaproszenie na kawę czy piwo o niczym nie świadczyło, a było już jakimś sensownym krokiem.
Uśmiechnęła się nieco smutno, by ścisnąć jego dłoń.
- Gdybym wcześniej wiedziała co z tobą się stało, to kto wie? Może od dawna bym tu była. A tak była cały czas mowa o tym, że pojechałeś mieszkać z matka na drugi koniec kraju. A potem umarł twój tata - ostatnie słowa dodała smutno, lekko się uśmiechając, jakby chciała go pocieszyć. - Zdziwiłam się, że matka nie przyleciała z tobą na pogrzeb, ale co ja mogłam? - wzruszyła lekko ramionami wyjaśniając swój punkt widzenia, bo o tym nie mieli okazji jeszcze porozmawiać. Niemniej nie chciała go dołować śmiercią najbliższej rodziny, dlatego podała mu jego kufel, chwytając chwilę później za swój.
Zaśmiała się na jego słowa, jednak stuknęła się z nim, po czym upiła kilka łyków od razu, by potem odstawić szkło na stolik.
Skinęła tylko głową na jego słowa jedząc w międzyczasie krakersy. Gdy wrócił jej towarzysz, uśmiechnęła się szeroko do niego, by oprzeć mu głowę na ramieniu, gdy tylko zajął swoje miejsce na kanapie.
- Mogę czy psuje ci to twój image? - spytała szeptem ewidentnie się z niego nabijając. Najważniejsze jednak, że humor jej dopisywał, jemu o dziwo chyba też, pomimo niedawnego wybuchu na odludziu.
Marc Deverill
Marc Deverill
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Wto 08 Gru 2020, 20:43

Marc uśmiechnął się nieco rozbawiony, chcąc rzucić jakimś tekstem w stylu: "jesteś taka pewna, że nie rzucę na ciebie żadnej klątwy?", ale ostatecznie zaniechał tego pomysłu, bo niewiele by to wniosło. Ani to było zabawne, ani szczere z jego strony. Akurat jeśli chodziło o tego typu magię, to on wiedział o niej niewiele więcej niż Olivia, więc nawet gdyby jakimś cudem się zdarzyło, że chciałby rzucić na nią klątwę i tak nie dałby rady tego zrobić. Na to się jednak nie zapowiadało, chociaż jej psychologiczne wywody trochę go zniechęcały do dalszych rozmów. Gadanie z nią w przedszkolu było trochę łatwiejsze.
Wzruszył ramionami.
- Jakichkolwiek - przyznał. - Raczej uznają mnie tutaj za kogoś, kto wbije przyjaciółce nóż w plecy niż wytrze jej usta - Gale może jeszcze nie odczuła tego aż tak bardzo, ale Marc przez swoje negatywne podejście do obozu i do większości jego mieszkańców, narobił sobie wrogów. Opinii też nie miał za ciekawej wśród herosów, dlatego większość niestety niechętnie chodziła z nim na misje czy patrole. On sam też nie dawał się poznać w takim stopniu, jak chociażby teraz daje się poznać Nowozelandce. Dziewczyna musiała zrozumieć, że nie wszyscy patrzą na niego tak jak ona.
- Może i masz rację - odparł nawiązując do słów o wyrażaniu uczuć. - Ja niestety nie dostrzegam czasem w tych ludziach półbogów. Niektórzy zachowują się niczym zwykłe dzieci, które tęsknią do mamusi i przez to nawet nie są w stanie zadbać o swoje życie towarzyskie - znów wzruszył ramionami, bo tak naprawdę ta sprawa się go nie tyczyła. Niestety obóz poza tym, że odczuwał braki w ludziach, miał też inny problem natury psychologicznej. Mianowicie osobowości mieszkańców były bardzo różne i tak jak dla Olivii wydawało się naturalne to, że powinni się ogarnąć, choćby dla samych siebie, tak oni tego nie dostrzegali. Ileż tutaj było samobójstw z powodu odrzucenia, ot choćby takich wrażliwych dzieci Apolla? Całe mnóstwo.
Słowa o ojcu go zasmuciły, bo do tej pory miał do siebie żal o to, że matka nie pożegnała go w należyty sposób. Co prawda po latach nie spodziewał się już po niej niczego, wszakże była to Eris, ale jednak miał prawo mieć żal, prawda?
- Teraz to pewnie cię to w ogóle nie dziwi - przyznał oschle.
Szybko jednak zażegnali ten nieprzyjemny nastrój i skupili się na pielęgnowaniu swojej więzi, stukając się kuflami w ramach toastu. Deverill zauważył, że bardzo podobał mu się śmiech córki Ullra i z chęcią słyszałby go nieco więcej. Nim jednak zdołał jej o tym powiedzieć, postanowił siedzieć cicho i pójść do toalety.
Wróciwszy do stolika, spojrzał na swoje piwo, którego dalej było mniej więcej tyle samo, co oznaczało, że Olivia mu nic nie podpiła! Na jego twarz wdało się jednak duże zaskoczenie, gdy dziewczyna przysunęła się i położyła mu głowę na ramieniu, niemalże od razu jak tylko on posadził swoje cztery litery.
Syn Eris uniósł lekko brew, mając ochotę odezwać się do niej w niemiły sposób, gdyż nie przepadał za drwieniem z niego. Ostatecznie jednak przyjął ten żart jakoś i tylko skarcił ją nieznacznie swoim wzrokiem.
- Możesz, kuoczko - potwierdził tylko, że nie jest zły o taki gest, ale sam nie odważył się chociażby na objęcie jej, co w tej sytuacji wydawało się być normalne. Zwłaszcza porównując to do innych herosów w tawernie, którzy epatowali wręcz swoimi uczuciami. Ot chociażby pewna parka, syn Nyks i córka Demeter, którzy migdalili się przy swoim stoliku, wpychając sobie języki głębiej niż ustawa przewiduje. Dobrze, że chociaż nie musiał na nich patrzeć, bo ich stolik był z boku, ale i tak widok był dla niego trochę niesmaczny.
Spojrzał kątem oka na Olivię, gładząc ją dłonią po udzie. Był to odruch bezwarunkowy.
- Zmęczona? - spytał, bo takie gesty jak oparcie głowy mogły świadczyć o tym, że dziewczyna nie jest już zainteresowana dalszym biesiadowaniem i ma ochotę odpocząć od tego hałasu. Jemu to nie przeszkadzało, ale jeśli Gale miała czuć się lepiej gdzieś indziej, to należało o to zadbać.
- Mogę cię zanieść do łóżeczka - zaśmiał się cicho, traktując ją trochę jak małą bezbronną dziewczynkę, która potrzebuje asysty nawet w powrocie to mieszkania. Z drugiej strony, ta sugestio-propozycja mogła być nawet urocza, prawda?
Olivia Gale
Olivia Gale
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Nie 13 Gru 2020, 13:49

- I co, zamierzasz się tymi baranami przejmować, bo oni tylko czekają na to, aż mnie zranisz? Daj spokój- to nie tak, że Olivia nie miała zielonego pojęcia o tym, co inni na jego temat sądzą. Wiedziała doskonale, że ona widzi w nim inną osobę niż cała reszta tego tałatajstwa. Kilka razy nawet usłyszała "dobrą radę", by trzymać się z daleka od Deverilla, bo nic dobrego jej z tego nie wyjdzie. Ona jednak miała to gdzieś, bo znała swojego przyjaciela. A od niego samego zależało czy wolał zachowywać się przy niej jak chciał, czy wolał udawać zimnego byle tylko inni myśleli, że mają co do niego racje.
- Cóż, ja też widzę tu sporo dzieciaków - wzruszyła ramionami nie wiedząc co jeszcze w tym temacie mogłaby dodać. Dorosły człowiek może bać się odrzucenia i może być zraniony po nim, ale się nie zabije z jego powodu. Ten stabilny emocjonalnie przynajmniej. No właśnie, może to jednak były bujdy? O tym, że półbogowie rodzą się zdrowi i silni i ich choroby się nie imają. Sama co prawda jedynie na studiach liznęła psychologii i psychiatrii, by wiedzieć jak z daną grupą ludzi się obchodzić, a mimo to bez problemu dostrzegała w obozie przypadki chorób psychicznych i to bez większych wątpliwości. Objawy u niektórych biły wręcz po oczach. Depresja, osobowość narcystyczna, dwubiegunówki, zaburzenia osobowości... Naprawdę można wymieniać całkiem sporo tego.
Pokiwała smutno głową nie chcąc ciągnąć tego tematu. Widziała jak humor momentalnie mu opadł i o ile sam nie wykaże chęci, by o tym rozmawiać, ona ucinała to, zanim na dobre się rozkręciło. Niezależnie od swojego wieku Marc miał prawo czuć żal do matki czy do władz obozowych, że nawet z eskortą satyra choć na samej ceremonii pogrzebowej nie pojawili się. W końcu zmarł jego ojciec i nie miał żadnej szansy się pożegnać.
Lubiła jego bliskość, więc nic dziwnego, że po krótkiej przerwie od leżenia w lesie, postanowiła w jakiś sposób mieć z nim ten kontakt fizyczny. Zerknęła na niego rozbawiona, gdy prawdopodobnie próbował skarcić ją spojrzeniem. Gale miała swój charakterek, choć na ogół bardzo miły, to jednak żartować sobie lubiła. Nie widziała zresztą w tym nic złego, wszak nie sądziła, by nastąpiła na wrażliwy punkt. Stety bądź niestety mężczyzna musiał przywyknąć do tego, że od czasu do czasu się z niego zaśmieje. Takie są uroki przyjaźni, czyż nie?
Uśmiechnęła się zadowolona, gdy odpowiedział jej w taki, a nie inny sposób poprawiając nieco głowę. Patrzyła gdzieś przed siebie w bliżej nieokreślony punkt, jedynie od czasu do czasu unosząc spojrzenie, by spojrzeć na jego buzię. Wspomnianej parki na szczęście nie dostrzegła, choć przez ten czas spędzony widziała znacznie więcej niecenzuralnych widoków... na widoku wszystkich, niż przez tyle lat chodząc po tych patusiarniach w pracy.
Początkowo kiwnęła tylko głową w negatywnym znaczeniu, chociaż po chwili zdała sobie sprawę, że jeśli nie spojrzał, mógł dotykowo jedynie odebrać to jako poprawianie się. A w tym też utwierdziła go jego kolejna propozycja, na którą uśmiechnęła się szeroko i słodko.
- Nie, nie jestem zmęczona. Choć jak proponujesz takie rzeczy, to może jednak jestem? - zaśmiała się cicho, bo było to naprawdę miłe z jego strony. Zresztą, niczego innego po nim się nie spodziewała, w końcu pomimo wielu lat rozłąki wiedziała, jakie ma serce, a ono było dobre.
- Lubię być blisko ciebie, bo prawda jest taka, że jesteś jedyną osobą w obozie, przy której czuję się w stu procentach bezpieczna - odparła szczerze nieco zadzierając głowę, by spojrzeć mu w oczy z ciepłym uśmiechem. A to głaskanie po udzie musiała przyznać, że było bardzo miłe.
Marc Deverill
Marc Deverill
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Sro 16 Gru 2020, 20:25

Olivii łatwo było mówić, bo nie miała takiej opinii jak Marc i nie musiała martwić się później tym, że każdy jej błąd miałby duży wydźwięk na zewnątrz. Świeżaki mieli o tyle dobrze, że mieli pewien margines błędu do wykorzystania, podczas gdy tacy jak on, zawsze byli czymś naznaczeni. Jako potomek Eris, Deverill wielokrotnie przekonał się, jak podli i jednowymiarowi potrafią być inni półbogowie. Z resztą nie tylko on był ofiarą takich zagrań, bo przecież dzieci Erosa, Sif czy Afrodyty również mieli przypięte różne łatki. A teraz zastanówmy się, czy miało to jakikolwiek sens?
Kiedy tak gładził ją po udzie, zastanawiał się chwilę, jakby wyglądało jego życie, gdyby Gale była z nim tutaj od początku. Domyślał się, że byłoby mu dużo łatwiej, ale koniec końców chyba nie zmieniłoby to z kolei aż tak wiele. Niektórzy mieli bowiem zakorzenione pewne rzeczy i nawet pomoc Olivii mogłaby się tutaj na niewiele zdać.
Uśmiechnął się ciepło, nie mając żadnego planu na dalszą część wieczoru. Głównie jednak chodziło o jej ostatnie słowa, które były miodem na jego serce. Marc nigdy nie słyszał z ust nikogo takiego pochlebstwa, dlatego też na pewno zapamięta ten moment. Tym bardziej, że od Nowozelandki aż biło szczerością.
- To musisz się zdecydować, kuoczko - zachichotał lekko, po czym poprawił się nieznacznie na sofie. Było mu dzięki temu wygodniej, a i Olivia mogła się lepiej do niego wtulić, dzięki czemu ta drobna korekta dużo im ułatwiła.
- Bo jak czujesz się przy mnie bezpieczna i chce ci się spać, to ja widzę tylko jedno rozwiązanie - wzruszył delikatnie ramionami, by nie uderzyć jej swoim barkiem. - Tylko wiesz, teraz zajmuję trochę więcej miejsca niż podczas leżakowania w przedszkolu - zaśmiał się znowu, przypominając sobie czasy młodości, kiedy to szedł sobie randkować w obecności zabawek z Olivią, po czym kiedy byli zmęczeni, robili sobie drzemki wraz z paniami w przedszkolu. To były czasy.
Marc dopił końcówkę kufla piwa i spojrzał najpierw na zegarek, a później na swoją towarzyszkę, która też już nie zajadała się tak chętnie przekąskami, ani też nie piła żadnego alkoholu.
- To chyba właściwy moment, żeby zniknąć - zasugerował, po czym wstał, wziął za rękę Olivię i najpierw wyprowadził ją z tawerny, a później skierował ich kroki w stronę któregoś z mieszkań, w zależności od tego, no ustalili podczas wspólnej drogi do domu.

zt x2
Hector Collado
Hector Collado
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Sob 18 Gru 2021, 21:06

Collado od tygodni nie wyglądał i nie czuł się zbyt dobrze, ale cóż innego można było powiedzieć o osobie, która straciła miłość swojego życia? Przez swoje kłamstwa i manipulacje stracił Gabrielę, która od czasu porwania, odezwała się do niego zaledwie kilka razy, z czego 99% odpowiedzi stanowiły teksty w stylu: "odpierdol się ode mnie", po czym dziewczyna odwracała się na pięcie i szła w przeciwnym kierunku, byleby tylko na niego nie patrzeć. To odbiło się mocno na nim. Najprościej mówiąc: znów się stoczył, tak jak miało to miejsce po śmierci żony. Przestał o siebie dbać, dzień w dzień pił alkohol i chodził na wiele misji, jednak nie z myślą o tym, by wspomagać obóz jak do tej pory, a by być może zginąć gdzieś tam na zewnątrz i przestać cierpieć. Mało tego, znów wrócił do alienowania się od wszystkich i rozmawiał praktycznie tylko z kartkami papieru, na które przelewał swoje kolejne myśli, uzupełniając swój dziennik.
Dzisiejszy dzień nie różnił się od innych z ostatnich tygodni. Jedyna różnica była taka, że wyjątkowo zamiast upijać się we własnych czterech ścianach, dziś robił to w barze. Idąc jednak do ludzi, postanowił w końcu wziąć porządny prysznic i przyciąć odrobinę przydługi zarost. Nie wyszło najgorzej, ale dalej było widać po nim, że nie wygląda najlepiej i potrzebuje wizyty u barbera. Siedział tak więc na krześle barowym przy samym blacie i raz po raz prosił barmana o kolejne drinki, gdy tylko skończył poprzednie. Przeplatał piwo brandy, potem whisky, by zaraz wziąć coś bardziej wymyślnego i na ten przykład smakował czarnego ruska. Nic więc dziwnego, że pierwsze objawy upojenia alkoholowego pojawiły się już po godzinie przesiadywania tutaj. Normalny człowiek pewnie skakałby teraz po ścianach, ale on był herosem. Jemu trzeba było dużo więcej do upicia się.
Siedział w ciszy przy barze, nie reagując na zaczepki barmana, który z racji małego ruchu raz po raz próbował zagadać Hectora. Znali się dość dobrze, bo syn Frejra kiedyś był stałym bywalcem tego lokalu, a pracujący tutaj heros, syn Chione pałał się zawodem już od dobrych kilku lat. Nic więc dziwnego, że Collado mimo kolejnych prób rozmowy pozostawał spokojny, skoro byli dobrymi znajomymi. W normalnym przypadku zapewne Hector by się nie pierdolił w tańcu i przerobił barmana na żyletki.
Z jakiegoś powodu obrócił się na moment i wtedy ją zobaczył... Gabriela właśnie stała w wejściu i rozglądała po lokalu. Żołądek podszedł mu do gardła, poczuł przypływ ciepła, który nie był wywołany alkoholem i patrzył przez moment na córkę Aegira, która wyglądała przepięknie. Od razu pomyślał, że skoro była umalowana i ubrana jak na randkę, pewnie była z kimś umówiona. Zazdrość biła z jego oczu, ale kiedy tylko pojawiło się ryzyko, że ich spojrzenia mogą się spotkać, obrócił się i przygarbił bardziej, by zasłonić twarz z profilu. Pochylił się bardziej nad barem i wrócił do rozpraw nad szklanką czarnego ruska, nie chcąc konfrontować się z Gabrielą. W końcu ile razy można słyszeć "spierdalaj"? Oczywiście wiedział, że to jego wina, ale nawet on wiedział kiedy odpuścić. Zwłaszcza, że Glavas nie odzywała się już do niego od tygodni, jeśli nie miesięcy.
Gabriela Glavaš
Gabriela Glavaš
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Pon 20 Gru 2021, 20:41

- 8 -

Niemal, bo bez kilku dni, minęły trzy miesiące od jej porwania i rozstania z Collado. Choć z drugiej strony nazwać związkiem coś, co od początku było fikcją. Było to bolesne do tego stopnia, że krążyła dłuższą chwilę po pustyni nim nie zawróciła w kierunku, w którym poszedł Hector. Tam miejscowi przetransportowali ją samolotem na najbliższe lotnisko, a stamtąd już krótka droga do Chorwacji. Nie chciała korzystać z portalu, bo prawdę mówiąc nie chciała mieć nic wspólnego z obozem. Tylko ją olśniło już jak miała mieć odprawę. Paszport. Nie miała umiejętności perswazji czy innych manipulacyjnych, by to obejść. Skończyło się niestety na telefonie do generała, bo to była jedyna osoba, do której była w stanie się odezwać. Po krótkiej opowieści ten bez problemu powiedział gdzie jest najbliższy portal oraz otworzył go w Rovinj w Chorwacji.
Jeżeli jej matka, zapatrzona od lat w Aegira była wściekła, to znaczy, że było naprawdę źle. Gabriela u matki spędziła niemal miesiąc i chyba tylko groźba pani Glavas, że wspólnie z córką zabije boga, gdy tylko tu się znajdzie, powstrzymała go przed zrobieniem czegokolwiek. Wiedział, że jej matka nigdy nie była w stanie być na niego zła, a to powinno mu coś powiedzieć. W końcu jednak postanowiła wrócić do obozu, choć goniło ją bardziej poczucie obowiązku, niż chęć tam przebywania.
Kiedy wpadła dzisiejszego dnia na koleżankę z dawnych lat, która właśnie po kilku dobrych latach postanowiła wrócić do obozu, postanowiła wspólnie wreszcie wyjść do ludzi. Co prawda nie miała ochoty się jakoś stroić, ale skoro wymagane od niej było "jak przyjdziesz w tym dresie, to ciebie zabije. Ma być sukienka". No to jest sukienka, choć w nieco buntowniczym wydaniu, szczególnie gdy połączy się to z Gabrielą.
W barze zjawiła się kilka minut po koleżance, do której przysiadła się do schowanego za winklem stolika. Jej wystarczyło standardowe jasne piwo, bo upijać się nie miała zamiaru, a jedynie miło spędzić czas. Niestety w połowie drugiej szklanki zadzwonił do Eizy sam generał wzywając ją na rozmowę. Wcześniej nie miał czasu i jak widać, kobieta musiała się kategorycznie do tego dostosować. Gabriela westchnęła tylko ciężko, gdy Eiza już poszła i w samotności powoli dokończyła drugie piwo. Humor jej zdecydowanie opadł i właściwie z ostatnim łykiem był jej znak, że pora wracać do domu.
Odniosła kufel do baru - była aż nadto kulturalna - i wtedy go zobaczyła. W pierwszej chwili wściekła się, że musi być w tym samym miejscu co ona. Wiedziała, że obóz nie jest za wielki, ale bez przesady! Zaraz jednak przypomniała sobie coś, co niedawno usłyszała, a w co też tak naprawdę do końca nie wierzyła. Podeszła jednak do niego, by to skonfrontować.
- Słyszałam, że Aegir ciebie odrzucił. Czyżby nie był zadowolony, że farsa się skończyła? - spytała spokojnie, mając pewne wątpliwości. W końcu bóg stracił już jednego przydupasa, którego Hector zabił. Miałby go odrzucać za to, że wydał się ich misterny plan? Nawet największym powinąć się może noga, a jeśli nordycki bóg miał o to pretensje, to był głupszy, niż Gabriela zakładała.
Hector Collado
Hector Collado
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Sro 29 Gru 2021, 16:54

Aegir zdawał się odpuścić w kwestii pojednania się z córką, bo ta przez miesiąc była w Chorwacji i nie dopuszczała do siebie nikogo. Hector przecież też próbował się z nią skontaktować, raz nawet skorzystał z przysługi, którą winien mu był jeden z herosów i otworzył portal do miejsca, w którym znajdowała się Glavas. Kiedy jednak ją zobaczył w dość słabym stanie, płaczącą przy swojej matce, nawet nie spróbował podejść i zagadać. Po prostu wrócił do obozu, a jego nienawiść do siebie samego urosła jeszcze bardziej.
Za nic jednak nie spodziewał się spotkania z córką Aegira tutaj w tawernie, bo przecież Gabriela nie chodziła do takich miejsc zbyt często. Poza tym, ilekroć tylko przecinały się ich drogi, Glavas szybko obracała się na pięcie i gnała w zupełnie innym kierunku, rzucając od czasu do czasu zwykłe "spierdalaj". Z czasem to złagodniało do "zostaw mnie w spokoju", ale to już wynikało bardziej ze zmęczenia materiałem, wszak obóz aż tak duży nie był, by nie spotykali się tutaj minimum kilka razy w tygodniu.
Początkowo odwrócił się plecami i skupił się wyłącznie na piciu alkoholu, by dziewczyna go nie zobaczyła. Przygarbił się nawet trochę mocniej, by ukryć lepiej twarz, co jednak nie przyniosło oczekiwanych efektów, bo po jakimś czasie Gabriela do niego podeszła. I to było pierwsze z wielu zaskoczeń, na które się natknął. Naprawdę myślał, że Glavas podeszła tylko do baru coś zamówić, a jego będzie traktować jak powietrze. Zaraz jednak odezwała się i to nie w jakiś strasznie uszczypliwy sposób, co kompletnie zbiło go z tropu. Gdyby treść dobrze do niego nie dotarła, pomyślałby, że te pytanie jest kierowane do kogoś innego.
- Nie odrzucił - sprostował, upijając później łyk ze szklanki. - Sam zdecydowałem się odejść - przyznał, nie patrząc nawet na nią. - Zbyt wiele straciłem, by dalej być lojalnym - w dalszym ciągu nie patrzył na nią, ale oboje doskonale wiedzieli, że Hector mówi teraz właśnie o Gabrieli.
Collado był już zmęczony całym swoim życiem i prawdę powiedziawszy, część winy za swoje nieszczęścia zrzucił na Aegira. Co prawda wiedział, że to on to spieprzył koncertowo i że przez cały ten czas mógł wyjawić Gabrieli całą prawdę, ale ostatecznie to lojalność i szacunek do boga nie pozwoliły mu na to. Teraz jednak, kiedy stracił Glavas bezpowrotnie, było mu wszystko jedno. Nie miał jednak ochoty być dłużej człowiekiem Aegira, bo ostatecznie nie przyniosło mu to nic dobrego.
W końcu syn Frejra obrócił się na moment, by spojrzeć Gabrieli w oczy.
- Dobrze wyglądasz... - wydukał, by zaraz się odwrócić znów w kierunku szklanki z alkoholem i już więcej się nie odzywać.
Gabriela Glavaš
Gabriela Glavaš
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Pią 31 Gru 2021, 12:39

Aegir wielokrotnie zaszedł jej za skórę, robił to wręcz całe życie, ale tym razem chyba nawet on wiedział, że przegiął. Mogła być sobie dalej jego ulubioną córeczką, ale on dla niej w najlepszym przypadku nie istniał. W przeciwnym razie chciałaby jego śmierci. Spotkanie dawnej koleżanki jednak pomogło, bo ona jako jedyna nie patrzyła na nią tak jak wszyscy. Plotki tu się szybko rozchodziły, a przecież Chorwatka chcąc dostać się do swojej matki powiedziała generałowi całą prawdę. Pewnie sprzeczki Aegira z Hectorem zostały podsłyszane i przekazane dalej i stąd te wszystkie zlitowane albo prześmiewcze spojrzenia. Najłagodniej pewnie odczuł to sam bóg, którego wiele herosów bało się po prostu głośno skrytykować.
Glavas nie miała ochoty po raz kolejny wpadać na Collado, ale jak już go zobaczyła, to ciekawość i chęć złośliwości zwyciężyła. Zmienił ją. Nie była już tą pozytywną, romantyczką widzącą dobro. Dawna optymistka gdzieś zginęła zastąpiona kimś, kto nie widział niczego złego w odgryzieniu się i byciu złośliwą właściwie dla każdego kto się napatoczy. Była zwyczajnie nieszczęśliwa i w dalszym stopniu cierpiała.
Blondynka wywróciła oczami słysząc jego odpowiedź, może i w którą wierzyła, ale jednak nie do końca.
- No tak. Wszystko się wydało i okazało się, że jesteś zwykłym skurwysynem. Żonę też tak oszukiwałeś na rozkaz któregoś z bogów? - zabolało? Miało zaboleć. Miał cierpieć tak samo jak ona, a może i posługiwanie się zmarłą żoną to nic dobrego, ale ukazywało zmianę, która w niej zaszła. Teoretycznie wiedziała jak cierpiał po jej śmierci, ale teoretycznie też wiedziała, że ją kocha... No, a wyszło jak wyszło. Wszystko było możliwe.
Zignorowała jego komentarz w zamian zamiast wyjść jak planowała, zamówiła kolejne piwo i usiadła na stołku barowym. Nie jednak przy samym Hectorze, między nimi było jeszcze puste miejsce. Nie chciała być tak blisko niego, bo pomimo nienawiści nadal go kochała. Głupia...
Hector Collado
Hector Collado
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Pią 31 Gru 2021, 13:57

Bóg wyszedł chyba na tym najlepiej, a przynajmniej - najmniej ucierpiał. Pewnie ze swoim podejściem Aegir sądził, że córka wybaczy mu za jakiś czas, on przeciez może poczekać, jest wszakże nieśmiertelny. Hector jednak nie miał tyle czasu i dlatego też tak to bolało, bo im więcej dni zlatywało, tym w większej dupie był Collado. Od samego początku próbował się przecież pojednać z Glavas i zyskać kolejną szansę. Ta jednak była tak zraniona, że o żadnym pogodzeniu się nie było mowy. Stąd też późniejsze problemy Hectora z alkoholem i ogólne złe samopoczucie. Niemniej jednak nie miał o to do niej żalu, miał go tylko i wyłącznie do siebie, bo to on tu koncertowo wszystko spierdolił zamiast ukrócić cały ten spektakl, kiedy jeszcze były na to szanse.
Nie musiała mu wierzyć, on zresztą sam nie wierzył w to, że raptem Gabriela zmieni swoje podejście względem niego. On był jednak szczery i tylko to mu pozostało, bo od tygodni nie podejmował już żadnych prób pogodzenia się z córką Aegira. Czy odpuścił? W pewien sposób tak. W końcu ile można słuchać tekstów w stylu "odpierdol się ode mnie"? Wiedział jednak, że to w żadnym stopniu nie jest wina blondynki, a tylko i wyłącznie jego. I to było najbardziej bolesne w tym wszystkim: on piwa nawarzył i sam musiał to teraz wypić.
Pomimo niewzruszenia na twarzy, zabolał go jej komentarz. Zamiast jednak być złośliwym w odpowiedzi lub rozgniewać się, przyjął to ze spokojem, spuszczając głowę, jak gdyby chociaż część z tego było prawdą.
- Żony nigdy nie oszukiwałem - sprostował chociaż tą część. - I ciebie też nie powinienem - znów przyznał się do błędu, bo był tego wszystkiego świadom. Ich rozstanie było tylko i wyłącznie jego winą, wypadkową złych decyzji podjętych przez Hectora, wszystkich jego kłamstw i całej tej farsy związanej z "chronieniem jej". Niezły z niego ochroniarz, skoro pozwolił na to, by Gabriela tak cierpiała.
Już myślał, że to koniec ich rozmowy, dlatego by dalej nie dobijać się i nie prowokować córki Aegira, odwrócił spojrzenie, które znowu tkwiło w szkle przed nim. Po jakimś czasie jednak odwrócił się znów w jej stronę dostrzegając, że blondynka siedzi na krześle barowym i nie uciekła od niego, tak jak miała w zwyczaju robić przez ostatnie tygodnie. Czuł potrzebę zagadania do niej, ale nie był w stanie znaleźć żadnych słów, którymi mógłby to zrobić. Przecież teraz każda próba zostałaby odebrana negatywnie, a nie chciał zaogniać konfliktu.
- Czekasz na kogoś? - spytał nagle, domyślając się, że skoro tak się ubrała, to musi na kogoś czekać. Nie zwrócił uwagi czy jej znajomi są już tutaj, czy ich nie ma. Lub czy to jest randka i czeka po prostu na księcia z bajki. Zamknął się w swojej bańce i po prostu patrzył na nią, sącząc od czasu do czasu alkohol.
Gabriela Glavaš
Gabriela Glavaš
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem Sro 12 Sty 2022, 14:41

Gabriela nie wiedziała, dlaczego sama to sobie robiła. Przecież żaden jego tekst nie zabierze jej bólu i żaden jej tekst też tego nie zrobi. Żadna złośliwość nie sprawi, że ten ból wreszcie zniknie. Mówiło się, że czas leczy rany, ale ten mijał, a ona nie czuła się ani odrobinę lepiej, a przecież już trochę minęło. Coś się jednak mogło zmienić i Chorwatka na to czekała. Niedawno wyłożyła generałowi kawę na ławę przedstawiając swój punkt widzenia trzymania jej pod kloszem. Życzył jej śmierci Corvus? Nie? To wypadało ją puszczać na misje, gdzie naprawdę będzie mogła trenować, a nie na sali treningowej w znanych warunkach, z dobrze znanym “wrogiem” i zerowym zagrożeniem tak naprawdę. Czy liczyła na misję samobójczą? Nie, tylko dlatego, że nie chciała łamać matce serca. Wiedziała jednak, że wszystko jest możliwe.
- Nie powinieneś był… Przedstawiasz to tak, jakbyś palił po kryjomu, a nie spiskował z Aegirem - pokręciła lekko głową w ogóle w jego kierunku już nie patrząc. To było za ciężkie. Aegir miał gdzieś, że ona cierpiała, bo najważniejsze było to, że żyła. Glavas jednak coraz bardziej rozważała wyjechanie gdzieś na stałe w pizdu. W końcu jaką miała pewność czy kolejny facet nie zrobi dokładnie tego samego na rozkaz boga? Nie mogła już ufać nikomu.
Siedziała tak na stołku barowym wgapiając się w ścianę alkoholi przed sobą i pijąc piwo. Nie wiedziała co tutaj jeszcze robi i dlaczego siedzi przy nim. Nie wiedziała, tsa. Jasne. Była zbyt głupia, ot co. Pomimo cierpienia nadal go kochała i w ten słodko-gorzki sposób próbowała coś osiągnąć, szkoda tylko, że sama nie wiedziała co, poza katowaniem siebie.
Spojrzała zdziwiona na Hectora zupełnie nie spodziewając się tego pytania. Chwilę więc zajęło jej wrócenie do rzeczywistości i poskładanie się do kupy.
- Nie. Moje spotkanie z Eizą dobiegło końca - mruknęła nie wiedząc właściwie czemu zdradziła z kim się w ogóle widziała. Jasne, nie wiedziała. Mogła się oszukiwać ile chciała, ale oczywistym jest to, że pragnęła podkreślić, że to nie była randka. A to czy Eizę mężczyzna znał czy nie, to już inna sprawa. Zresztą osób o tym imieniu w obozie też nie brakowało.
- Długo zamierzasz udawać załamanego? To kolejny plan Aegira? - spytała nieco poirytowana, bo to nie on miał tutaj prawo cierpieć.
Sponsored content
Re: Tawerna pod płaczącym Mamutem

Tawerna pod płaczącym Mamutem
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry
Strona 1 z 3Idź do strony : 1, 2, 3  Next
Similar topics
-
» Taverna pod "płaczącym Mamutem"
» Tawerna "Jolly Roger"
» Tawerna "Jolly Roger"



Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Obóz i okolice :: Dzielnica Nordycka-
Skocz do: