Boston Heights - Misja: Joanne Collins, Lucifer Černý, Iris Grimsdóttir Nie 29 Lis 2020, 16:36
Joanne Collins, Lucifer Černý, Iris Grimsdóttir
29.11.2020r. - Wodospady Brandywine, Boston Heights
Niedawno zgłoszono Corvusowi aktywność bestii niedaleko wodospadów Brandywine i obozowy generał natychmiast postanowił temu zaradzić, by nie narażać mieszkających w okolicy ludzi i herosów na niebezpieczeństwo. Powołał on więc trzyosobową drużynę, na czele której stała Joanne Collins. Juarez od jakiegoś czasu zastanawiał się nad powierzeniem jej jakiejś istotnej funkcji obozowej i przywództwo podczas misji na pewno będzie dobrym testem jej umiejętności zarządzania grupą. Następną półboginią biorącą udział w misji była Iris Grimsdóttir, która wobec ostatnich kilku miesięcy mniejszej aktywności, w końcu musiała zostawić Arona i zająć się sprawami poza obozem. Skład uzupełnił Lucifer Černý, którego umiejętności z pewnością mogą się przydać do poradzenia sobie z takim stworem jak behemot. W południe 29.11.2020r. cała trójka herosów została przetransportowana za pomocą jednego z portali prosto na posesję herosa, który powiadomił obóz o aktywności potwora. Owy półbóg okazał się mieszkającym przez wiele lat poza obozem synem Tyra, który znany mógł być znany Luciferowi i Iris, bo poza kampusem mężczyzna przebywał już około 15 lat. Na ich widok doświadczony heros uśmiechnął się i od razu przywitał się z nimi, każdemu po kolei ściskając dłoń. - Jestem Vincent Brown, syn Tyra i wieloletni mieszkaniec tej okolicy - zaczął. - Cieszę się, że was widzę - dodał, po czym gestem ręki wskazał swój zadbany dom. - Zorganizujcie sobie bazę wypadową u mnie, stąd jest całkiem niedaleko do wodospadów i przy okazji zachowamy anonimowość. Generał poinformował mnie, że przybędą tylko trzy osoby, więc dobrze się złożyło, bo dzięki temu mam dla każdego z was osobny pokój - zakończył, po czym obrócił się na pięcie i powędrował do domu, licząc na to, że i pozostali udadzą się za nim. W środku uczestnicy misji zostali zaproszeni do salonu, w którym to syn Tyra zaczął opowiadać o całej sytuacji: - Od kilku tygodni jakiś stwór porywa bydło z okolicznych rancz, prawdopodobnie jest to behemot, choć nie wykluczam, że może być to również młody rancor. Jego jaskinia znajduje się gdzieś w okolicach wodospadów, nie wiem jednak czy na obrzeżach, czy w samym środku, musicie więc sami sobie poradzić w tej kwestii. Nie wiem ile czasu potrzebujecie, ale bez problemu możecie tu być nawet kilka tygodni, gdyż żona wyjechała na długie szkolenie do Azji - podzielił się wszystkimi informacjami, po czym wstał z siedzenia. - Czujcie się jak u siebie w domu, ja muszę wracać do pracy nad swoim projektem, życzę wam powodzenia - oznajmił, po czym opuścił salon i udał się do pomieszczenia nieopodal, które najpewniej było jakimś gabinetem. Co zatem zrobią herosi? Zaczną od przepytania mieszkańców czy może udadzą się prosto w stronę wodospadów i zaczną poszukiwania wspomnianej jaskini?
Proszę o uwzględnienie w pierwszym poście waszego ubioru oraz o umieszczenie linku do zaktualizowanego ekwipunku. Przypominam, że napisanie posta przed założeniem/zaktualizowaniem ekwipunku skutkuje wybraniem się na misję bez żadnego zaopatrzenia, w tym broni. Kolejność odpisów jest dowolna. Wobec braku jakiejkolwiek kandydatury na lidera grupy, zostaje nim Joanne Collins. Powody zostały wyjaśnione w powyższym poście. Nadmienię również, że im więcej wodolejstwa i bajkopisarstwa, tym cięższa będzie dla was ta misja. Oczekuję konkretów, więc starajcie się skracać posty, by szło to sprawnie i bez komplikacji. Wszelkie pytania i wątpliwości kierować poprzez PW do: @Corvus Juarez. Nie piszcie na admina/MG, bo tam wchodzę tylko umieścić odpis, więc częściej jestem na Corvie. Deadline: 02.12.2020 23:59
Joanne, gdy szykowała się jeszcze do misji, nie spodziewała się tego, że zostanie liderem grupy. W czasach przed dołączeniem do obozu półbogów pewnie by się cieszyła, bo uwielbiała występować przed szereg. Teraz jednak się to zmieniło, bo powaga sytuacji była zupełnie inna. Wiedziała, że na nią spadnie największa odpowiedzialność. Prawdę mówiąc, wydawało jej się, że ma za małe umiejętności przywódcze, ale nie zmieniało to tego, że musiała się podjąć tej funkcji. Przed wyruszeniem zorientowała się mniej więcej z kim będzie jej dane udać się na misję. Okazało się, że jest najmłodszą uczestniczką misji i nie była pewna tego jaki stosunek będą mieli do tego jej towarzysze. Przez wgląd na okoliczności, odniosła wrażenie, jakby została poddana jakiejś próbie. Zabrała ze sobą broń oraz kilka innych gadżetów (ekwipunek), choć i tak nie była pewna czy czegoś jej nie zabraknie. Doskonale wiedziała, że nawet pomimo posiadania szczątkowych informacji, może się wydarzyć wiele nieoczekiwanych rzeczy. Zabrała nawet latarkę czołową, choć jej moce by jej wystarczały. Nie wiedziała jednak co zabiorą ze sobą pozostali półbogowie. Poza tym, ostatnia misja dała jej trochę do myślenia po tym jak jej światełko spowodowało spory wybuch. Ciepłe letnie dni mieli już za sobą, więc i jej ubiór musiał ulec zmianie. Założyła termoaktywną odzież mimo, że osobiście nie miała problemów z zachowaniem ciepła. Na nogach miała porządne, sznurowane buty za kostkę. Prócz tego wyposażyła się w elementy lekkiej, skórzanej zbroi, by chronić ręce, barki i nogi. Na dłonie założyła rękawiczki bez palców. Znaleźli się już na miejscu, gdzie natychmiast przywitał ich na swojej posesji. - Joanne Collins, córka Heliosa.- przedstawiła się, posyłając nikły uśmieszek synowi Tyra. Rozejrzała się po swoich towarzyszach, z którymi nie zdążyła jeszcze nawet porozmawiać. Pozytywem w tym wszystkim było to, że gospodarz był przygotowany na ich przyjście i posiadał także garstkę informacji na temat bieżących zdarzeń. Joanne zajęła miejsce na kanapie i słuchała uważnie Vincenta, próbując zapamiętać najistotniejsze fakty. - Dzięki.- odpowiedziała, jeszcze zanim Brown opuścił pomieszczenie. Jego gościnność była bardzo pomocna w obecnej sytuacji, choć Joanne chciała uporać się z problemem jak najszybciej. - Dobra, proponuję dwie opcje. Możemy pójść na rancza, z których porwano bydło. Może znajdziemy tam jakieś ślady. Oby nie okazało się, że potworów jest więcej. Druga opcja, to idziemy od razu sprawdzić wodospady.- zaproponowała. Nie wiedziała czego może się spodziewać po swoich towarzyszach, więc nie narzucała natychmiastowo planu działania, a jedynie zaproponowała swoje pomysły.- Czy macie jakieś inne pomysły?- spytała, spoglądając raz na Iris a raz na Lucifera.
Misja. Wiedziała, że kiedyś w końcu to nastąpi - tym bardziej, że z Aronem było coraz lepiej - ale i tak żałowała trochę "że tak szybko". Była jednak obowiązkowa, dlatego nawet słowem się nie zająknęła o tym czy to musi być ona. Najwidoczniej tak wymarzył sobie generał i tyle, a znała go doskonale, także wiedziała, że dał jej tyle czasu, ile tylko było możliwe. Ze spokojem przyjęła informację, że to młodsza heroska będzie liderem tej wyprawy, bo na rządzeniu wcale samej Iris nie zależało. Islandka wierzyła w rozum Juareza, także zamierzała słuchać się kobiety, o ile jej polecenia będą rozsądne. Wiadomo, jak powie skacz, to Iris niekoniecznie skoczy, ale o to Joanne nie podejrzewała. Lucifera nie znała za dobrze, ale zdaje się, że tworzyli dość silną grupę, także liczyła na szybkie powodzenie misji. Grimsdóttir zabrała ze sobą wszystko, co uznała za potrzebne, większość upychając w dość sporym plecaku, który miała na plecach. Blondynka założyła ciężkie buty oraz odzież termoaktywną - pogodę sobie przed wyjściem sprawdziła i widziała zapowiedź śnieżycy - czyli podkoszulek, koszulka z długim rękawem, kurtka z kapturem oraz spodnie. Skarpetki rzecz jasna też miała na stopach, a na dłoniach rękawiczki oraz czapkę na głowie. Gogle były awaryjnie w plecaku, gdyby ta śnieżyca naprawdę utrudniała życie. Kastety uczepione były specjalnych kieszeni na spodniach, a miecz na palcu skryty w pierścionku. Na szczęście na miejsce przenieśli się za pomocą portalu do herosa, który miał im co nieco o sytuacji powiedzieć. Miała nadzieję, że sporo tych informacji mimo wszystko miał. - Iris Grimsdóttir, córka Zeusa - uścisnęła mężczyźnie dłoń mając wrażenie, że jego twarz jest jej znajoma. Pewności jednak nie miała żadnej. Uśmiechnęła się lekko zerkając to na zadbany dom, to na syna Tyra. Choć był bardzo gościnny, blondynka miała nadzieję, że jednak szybko sobie poradzą z problemem. Może to kwestia kilku dni? Gdy znaleźli się w salonie, blondynka przysiadła na wskazanym miejscu, by uważnie wysłuchać tego, co heros ma im do powiedzenia. Szybko się jednak zawiodła, bo tych informacji za wiele jednak nie uzyskali i też spędzenie tu kilku tygodni wcale jej się nie uśmiechało. Skinęła jeszcze głową w podziękowaniu, nie chcąc krzyczeć do jego pleców, ani też wtrącać się Joanne w słowo. Zresztą, wystarczyło, że ona jedna w ich imieniu podziękowała. To nie przedszkole. Jak widać Collins nie potrzebowała wiele czas, bo już miała jakiś plan, także wysłuchała jej uważnie. Rozważała przed chwilę jej słowa szukając lepszego rozwiązania. - Ja bym poszła od razu nad wodospady. Wydaje mi się, że Vincent wyciągnął z miejscowych tyle, ile mógł i gdyby podejrzewali większą liczbę potworów, to raczej by wiedział - wyraziła swoje zdanie, choć wiadomo kto tu rządził. Miło jednak, że Joanne postanowiła z nimi się skonsultować. Swoje spojrzenie przeniosła na mężczyznę ciekawa, jakie on ma zdanie na ten temat.
Lucifer wiedział, że w końcu nadejdzie ten dzień.... Przez wiele lat dekował się jak mógł, ale nie mogło to trwać wiecznie i przy tylu zgonach herosów w ostatnim czasie było pewne, że szefostwo sięgnie po nawet najgłębsze rezerwy. Dosyć szokującym wydarzeniem w obozie był fakt, że Lucy zgłosił się na ochotnika. Kilka osób co go lepiej znało, patrzyło na niego jak na wariata, ale on miał swój plan.
Przy misji gdzie miało brać udział pięcioro boskich dzieci, mógłby się wśród nich zadekować jednocześnie biorąc udział w akcjii. Odhaczyłby 'mecz wyjazdowy' i spokój na dłuższy czas. Tym bardziej przeraziło go, że Corvus posłał ich finalnie tylko w trójkę. Dziewczyny mu towarzyszące szanował i nie miał nic do zarzucenia ich profesjonalizmowi, ale gdy na starcie 5 nijak nie chciało równać się 3, to od razu było widać, że plan się sypał. Istniała szalona, ale realna szansa, że zamiast traktować ten wypad jako niejakie wakacje za plecami czwórki herosów, będzie musiał stać w trzyosobowej linii. Niepokoiło go to. Niepokoiło cholernie.
Ale odwrotu już nie było...
Stał zatem wraz z dziewczynami i uśmiechał się wskazując, że jest dobrze i wszystko właściwie pod kontrolą. Drogi, czarny garnitur i czarna koszula wskazywały jakby wybierał się na pogrzeb, albo na raut, a nie na misję. Zwieńczył to wszystko koloratką, która przy tym ubiorze zmieniała go w wysublimowanego pod względem ubioru księdza. To wrażenie mogło być potęgowane Pismem Świętym, które w dłoni Lucy dzierżył. Sęk w tym, że inne aspekty jego oporządzenia... Pasowały raczej średnio.
Różowa uprzęż taktyczna przytrzymywała niewielką maskotkę znaną wszem i wobec jako "Pedobear", a w miejsca gdzie powinny być magazynki wetknął garście lizaków i bidon opatrzony wizerunkami Hello Kitty. Na plecach miał mocno wypakowany, wytarty, stary plecak wojskowy, a na ramieniu wisiał mu karabin maszynowy z okresu drugiej wojny światowej, MG 42. Absurdu dopełniały dwa czteropaki Budweisera domocowane do uprzęży za ich foliowe opakowania. Wyglądało to jakby ksiądz szedł na jakąś wojnę, która (biorąc pod uwagę ekwipunek) zrodziła się w umyśle szaleńca.
Heros dmuchnął dymem w górę i ponownie zaciągnął się papierosem. - Lucifer, syn Lokiego - odezwał się z takim entuzjazmem, jakby syn Tyra był świętym Graalem, a on jego poszukiwaczem. - Ja bym zbadał ślady na ranczu, ale nie upieram się w tym - wzruszył ramionami. Też chciał iść od razu nad wodospady, ale chciał dać Collins możliwość zdecydowania wedle jej upodobania. Jeżeli chciała iść na farmę, to mogła źle poczuć się gdyby podejmowała tą decyzję na przekór pozostałych dwóch członków ich hero-commanda.
Po wyjściu Vincenta grupa herosów rozpoczęła naradę, która w zasadzie nie wniosła nic nowego do tej rozmowy. Zamiast oszczędzić sobie czasu i podjąć decyzję samodzielnie, Joanne postawiła na wysłuchanie towarzyszy, co z kolei poskutkowało tym, że zamiast ruszyć się i coś zrobić, siedzieli w salonie ogrzewając się przy kominku i tentegowali w głowie, od czego by tu zacząć całe przedsięwzięcie. I trwało to dość długo, bo nim przeszli do konkretów, nawet Vincent zdołał już wyjść ze swojego gabinetu, robiąc sobie krótką przerwę od pracy. Zdziwiony spojrzał na grupę półbogów. - Wy jeszcze tutaj? - uniósł tylko lekko brwi, po czym udał się do kuchni. - Robię zupę ogórkową, macie ochotę? - spytał głośniejszym tonem, by cała grupa usłyszała go z innego pomieszczenia. W pewnej chwili, herosi usłyszeli swego rodzaju głośny warkot, który rozpościerał się chyba po całym Boston Heights. Każde z nich miało wyczulone zmysły, dlatego też dla nich okazał się on jeszcze donośniejszy, niż był w rzeczywistości. Było to jednak tylko echo, co ewidentnie sugerowało im, że powinni udać się w góry do wodospadów. Lekko zaniepokojony Brown wszedł do pokoju i spojrzał od razu na Joanne. - Jak myślicie, to behemot czy rancor? - mężczyzna najwidoczniej nie był w stanie rozróżnić tego ryku. Dla doświadczonych obozowiczów nie było to wcale łatwiejsze, gdyż przypominał i jedną i drugą bestię, dlatego trudno było jednoznacznie stwierdzić, z czym będą oni mieli do czynienia. Co dalej?
Kolejność odpisów jest dowolna. Deadline: 07.12.2020 23:59
PS. Post krótki, bo nie wnieśliście zupełnie nic swoimi postaciami i nie było za bardzo na co odpisywać
Joanne Collins
Re: Boston Heights - Misja: Joanne Collins, Lucifer Černý, Iris Grimsdóttir Sob 05 Gru 2020, 12:25
Joanne, choć została wybrana na lidera, nie planowała dyrygować pozostałymi uczestnikami misji, bez brania pod uwagę ich zdania. Nastawiła się na współpracę z świadomością, że jej pozostaje podejmowanie ostatecznych decyzji. Prawdę mówiąc, nawet dziwnie się czuła z myślą o tym, że którykolwiek z obecnych tu półbogów czekałby na jej polecenia bez możliwości wypowiedzenia swojego zdania. Pokiwała lekko głową, gdy Iris postanowiła zabrać głos. Później swoją uwagę skupiła na Luciferze, który również się wypowiedział. Była im naprawdę wdzięczna za to, że zdecydowali się powiedzieć cokolwiek, choć fakt, że oboje skłaniali się ku innym pomysłom, niewiele ułatwiał. Collins ściągnęła lekko brwi i uśmiechnęła się odrobinę desperacko, uświadamiając sobie, że i tak wszystko sprowadza się do jej decyzji. - Skoro się nie upierasz, to pójdziemy od razu nad wodospady.- stwierdziła zdecydowanym tonem. O początku skłaniała się bardziej ku temu, by darować sobie oglądanie rancz, jednak gdzieś z tyłu głowy miała myśl, że być może nie wzięła czegoś istotnego pod uwagę, o czym któryś z herosów by jej przypomnieli. Obawiała się tego, że jeśli podejmie złą decyzję, zapłaci nie tylko ona, ale także Iris i Lucifer. Po chwili wrócił do nich Brown, wyraźnie zdziwiony tym, że nadal tu przebywali. Był to perfidny znak, że najwyższa pora już wyruszyć. Nim blondynka postanowiła odpowiedzieć usłyszała warkot, który najprawdopodobniej pochodził o potwora, z którym będzie dane im się zmierzyć. - Dzięki, ale ktoś tam jest chyba bardziej głodny niż my wszyscy razem wzięci.- stwierdziła, oglądając się odruchowo w stronę okna.- Nie mam pojęcia. Byłeś wcześniej na tych ranczach? Nie zauważyłeś niczego szczególnego?- spytała mimo, że dopiero co zdecydowała iść prosto na wodospady. Spojrzała ukradkiem na Iris i Lucifera, a potem zerwała się z kanapy na proste nogi. - I tak przekonamy się na miejscu...na nas już pora.- stwierdziła po chwili, a jej wzrok znowu nam moment uciekł w kierunku okna.- Weźcie ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i idziemy.- oznajmiła. Potwór wręcz wzywał ich do siebie, więc nie powinni dłużej czekać aż osobiście postanowi do nich przyjść. Córka Heliosa wybrała ze swojego bagażu rzeczy, które być może przydadzą się w terenie. Poczekała aż Iris i Lucifer również się ogarną i jeśli nie było żadnych sprzeciwów, wyruszyła ze swoją grupą w kierunku wodospadów. - Zanim podejdziemy zbyt blisko, dobrze by było zrobić chociaż mały zwiad.- stwierdziła, gdy już opuścili domostwo Vincenta.- Iris, byłabyś w stanie z powietrza sprawdzić czy przed wodospadem nie czekają nas jakieś niespodzianki?- spytała córkę Zeusa. Mniej więcej orientowała się w tym, jakie zdolności może posiadać półbogini. Właściwie to domyślała się także boskich umiejętności Lucifera, jako, że swego czasu była blisko z jednym z synów Lokiego.
Lucifer Černý
Re: Boston Heights - Misja: Joanne Collins, Lucifer Černý, Iris Grimsdóttir Sob 05 Gru 2020, 23:52
- Nie zamykajmy się tylko w obrębie Rancorów i Behemotów - Lucy spojrzał na Vincenta z miną wytrawnego badacza, który na bazie swoich bogatych doświadczeń ma życiowy cel epatowania swoją wiedzą wskazując inne niż oczywiste możliwości. Poza ta prysnęła jednak gdy dodał, ciągnąc ten temat: - bowiem jeżeli gdzieś tam jest tajne, rządowe wysypisko odpadów radioaktywnych, to może być też po prostu szop pracz, któremu mutacja weszła zdecydowanie za mocno. - Poruszył brwiami w geście mówiącym "wiecie o co chodzi". - Taka szopogodzilla. To by było nawet ciekawe....
Jego mózg w trakcie wypowiadania tego dobitnego kretynizmu skupiał się już jednak nie na płynących z własnych ust słowach, ale na innej radosnej kwestii.
Chaos i piękna niesubordynacja, choć nie taka, przez którą grupa miałaby znaleźć się w położeniu niekorzystnym. Gdy otwierała się na to możliwość, Lucy nie potrafił przejść obok obojętnie od takiej okazji. Choć słowa Joanne skierowane były do Iris, to pierwszy natychmiast zareagował Lucifer. W sumie wybijanie się przed szereg nie było nawet czymś naprzeciw słowom dowódczyni grupy, skoro na razie jedynie pytała o możliwości lotnicze córki Zeusa, a nie kazała jej polecieć. - Ayyyyy! Zwiad lotniczy! - rzekł kiwając głową. - Prośba dziewczyny, weźmiecie moje rzeczy? Serio, wszystko potrzebne - dodał, choć fakt przydatności tego całego majdanu (który nosił) wykazał nawet nie zareagowaniem wcześniej gdy Joanne mówiła o zabraniu tego co uznają za przydatne. Z domostwa Vincenta wyszedł wszak ze wszystkim co miał na sobie.
Nie czekając na odpowiedź sięgnął ku mocy swego ojca. W jednej chwili tam gdzie stał Lucifer wszystko opadło na ziemię. Plecak, karabin, a także sam garnitur zwieńczony różową uprzężą taktyczną. Przez chwilę w leżącym na ziemi ubiorze coś się szamotało, aż wydobył się z niego łepek jastrzębia. Ptak po ruchach i wydawanych odgłosach musiał być chyba zirytowany przymusem wyplątywania się z odzieży.
W Końcu wygramolił się i krzyknął, po czym porwał w szpony niewielką maskotkę misia i wzbił się w powietrze. Zatoczywszy kilka kółek nad heroinami, odleciał w stronę wodospadów.
Ostatnio zmieniony przez Lucifer Černý dnia Wto 08 Gru 2020, 12:53, w całości zmieniany 1 raz
Iris Grimsdóttir
Re: Boston Heights - Misja: Joanne Collins, Lucifer Černý, Iris Grimsdóttir Nie 06 Gru 2020, 18:30
Tak jak Joanna sprawiała wrażenie osoby w odpowiednim miejscu, na odpowiednim stanowisku, tak widok mężczyzny wywołał w niej mieszane uczucia. Może to nieśmieszny żart i niebawem się przebierze? Już pomijając sam fakt "niesmaczności" przebierania się za księdza w towarzystwie rzeczy sugerujących pedofilię, to garnitur? Pierdolony garnitur na misje? Może Lucifer wiedział o czymś, o czym one nie miały pojęcia? Może najpierw czekała ich wykwintna kolacja, a dopiero potem właściwa misja? Naprawdę, liczyła na wyjaśnienie. Skinęła lekko głową, gdy zapadła decyzja, że idą nad wodospady. Jej zdaniem, jak już zresztą wyjaśniała, to był dobry kierunek. Wolała nie marnować czasu na rozmowy z miejscowymi i jeszcze wymyślać bajeczki dlaczego w ogóle mieliby im o tym opowiadać. Vincent miał zaufanie, więc pewnie wydobył z ludzi więcej, niż oni byliby w stanie razem to zrobić. A Afrodyty przy sobie nie mieli, by czaromową ich skłoniła do tego. Speszyła się trochę na pytanie gospodarza, które jasno wskazywało na to, że się guzdrzą, a tego powinni unikać. W końcu każda minuta jest cenna, a ewentualna walka w ciemności tez nie była dobrym pomysłem. W końcu coraz krócej było jasno i musieli mieć to też na uwadze. Wzruszyła lekko ramionami na pytanie herosa, gdy usłyszeli ryk. Zaraz jednak spojrzała na Lucifera, jak na debila. Ośmieszał je, naprawdę. - Ja pierdolę - mruknęła aż pod nosem nie potrafiąc się powstrzymać. Miała ochotę zrobić facepalma, ale chyba takie uderzenie w gębe synowi Lokiego bardziej by się przydało. Żeby ręce jej nie świerzbiły, zajrzała zgodnie z poleceniem Jo do plecaka. Po krótkiej analizie doszła do wniosku, że bierze go z całą zawartością - był lekki i nie krępował jej ruchów. Po co więc połowę zostawiać, skoro plecak i tak musiała mieć i różnicy zawartość nie robiła? W głębi ducha liczyła, że to będzie ten moment, w którym Cerny przebierze się ze swojego nie-śmiesznego stroju w coś, co na misje się ubierało. Gdy jednak zobaczyła, że wychodzi tak, jak się pojawił na zbiórce w obozie, załamała się psychicznie. Już miała odpowiadać na pytanie Jo, kiedy drugi heros ją uprzedził. Spojrzała na niego jak na debila początkowo nie rozumiejąc o co mu chodzi - niestety gdy zrozumiała, jej wzrok się nie zmienił. No wkurwiła się bardziej. Zacisnęła usta w wąską linię stojąc jak debil przy tej kupie śmieci. - Ja tego nie biorę, wybacz Joanne. Jak dla mnie też nie powinnaś, ten kretyn nas pozabija - wyrzuciła z siebie wzburzona, bo nie miała zamiaru taszczyć jego tobołu, bo ewidentny niedorozwój miał ochotę się pobawić na pierdolonej misji. - Kto przy zdrowych zmysłach zakłada garnitur na misję? - dorzuciła po chwili sfrustrowana, takie też spojrzenie posyłając kobiecie. To nie jej wina, że ktoś taki im się niestety trafił. - Ptaka łatwiej przysmażyć, może po prostu pieprznę go piorunem i powiemy, że zginął? We dwie na pewno lepiej sobie poradzimy - zażartowała śmiejąc się na koniec, by jakoś rozładować tą złość. Choć z tym ostatnim mówiła akurat szczerze, gość był ich kulą u nogi i we dwie miałyby się znacznie lepiej.
Vincent spojrzał na Joanne, po czym przechylił głowę nieznacznie w dół i złożył ręce na klatce piersiowej, zastanawiając się nad czymś. - Tyle co ślady pazurów i trochę sierści, ale było jej tak mało, że równie dobrze może to należeć do czegoś innego. Dlatego nie wiem, czy to behemot czy rancor - odparł, po czym wzruszył ramionami na sugestię Lucyfera. Dobrą taktyką było zakładanie, że to nie musi być wcale żaden z wymienionych potworów, wszakże nikt nie miał stuprocentowej pewności. Następnie syn Tyra spojrzał krzywo na trzydziestosześciolatka, bo tak jak początkowo brzmiało to dla niego sensownie, tak dalsza część wypowiedzi herosa była już nieco szalona. Będąc jednak kulturalnym półbogiem, Vincent ograniczył się tylko do owego spojrzenia i wrócił do swoich zajęć, bo nie mógł wnieść nic więcej do tej rozmowy. Po wyjściu na zewnątrz herosi opracowali pewien plan, który polegał na szybkim zwiadzie z pomocą - zdawałoby się - umiejętności lotu Iris. Lucyfer jednak wyszedł przed szereg i postanowił osobiście zająć się przeskanowaniem okolicy z pomocą swoich mocy. Zamiana w jastrzębia przeszła bezproblemowo, ale jak się okazało, pozbycie się okrycia w formie luźno leżących ubrań było zadaniem trudniejszym, niż można się było spodziewać. W końcu jednak syn Lokiego ruszył na przeszpiegi i już po jakimś czasie zniknął z zasięgu elektrokinezy córki Zeusa. Lucifer przez pierwsze kilka chwil lotu nie widział niczego istotnego, bo tak jak cały las był pozbawiony praktycznie liści ze względu na porę roku, tak zasypanie ich pozostałościami utrudniało zwiad, zwłaszcza jeśli chodziło o jakieś mniejsze dziury w ziemi, w których potencjalnie mogłyby się ukrywać zwierzęta. Dźwięku też żadnego nie słyszał, gdyż ten warkot bestii zdawał się być jednorazowy. Dopiero po jakimś czasie, będąc oddalonym o dwa kilometry od towarzyszek, Lucifer dostrzegł nie tylko pierwsze z dwóch wodospadów obok siebie, ale także pewną jaskinię, która jak ulał pasowała do dorosłego behemota bądź mniejszego rancora. W tej samej chwili jednak, wszyscy usłyszeli ryk ponownie, z czego syn Lokiego usłyszał go odrobinę słabiej, głównie przez większy dystans, jaki miał do źródła dźwięku. Joanne i Iris szybko zrozumiały, że Cerny poleciał w złym kierunku i przez ten cały czas oddalał się od aktualnego miejsca pobytu stwora. Prawdopodobnie odkrył jednak jego jaskinię, co mogło dać im jakąś przewagę. Pytanie tylko, czy potwór rzeczywiście pomieszkiwał w tej jaskini czy może był to zwykły zbieg okoliczności i jednak wybrał jamę gdzieś bliżej źródła dźwięku?
Kolejność odpisów: Lucifer musi odpisać jako pierwszy, dalej macie dowolność Deadline: 10.12.2020 23:59
I było to pytanie, którego nie można było pozostawiać otwartym. Ustalenie miejsca, które bydlak obrał sobie na leże nie było z początku planem Lucifera, skoro Joanne chciała jedynie aby sprawdził teren na podejściu pod wodospady, czy nie ma jakichś niespodzianek na które trójka herosów mogła się natknąć. Właściwie gdyby nie ta jaskinia to już miał wracać do towarzyszek, ale na widok pieczary zniżył lot. Wiedza gdzie potwór wraca i gdzie można go znaleźć zdawała się Lucy lepsza niż uganianie się po okolicy śladem radosnych porykiwań krowiego mordercy, zakładając, że w każdej chwili porykiwanie może mu się znudzić.
Dlatego syn Lokiego całkowicie zignorował rozbrzmiewające teraz nieco ciszej, dochodzące z oddali odgłosy i przysiadł na grubszym konarze jednego z drzew rosnących naprzeciwko jaskini. Forma jaką przybrał prócz możliwości sprawdzenia terenu z powietrza, miała jeszcze jedną zaletę. Ptaki drapieżne miały doskonały wzrok, z wysokości paru kilometrów potrafiły dostrzec gryzonie buszujące w trawie, nieświadome, że za kilka chwil lotu nurkowego drapieżnika staną się jego obiadem. Lucifer zaczął wypatrywać jakichś szczegółów mogących świadczyć o tym, że wielkie bydle to tutaj miało swój "kwadrat". Nie szło nawet o jakieś odciski łap, bo stwór mógł nie zostawiać widocznych śladów na twardym podłożu, ale na tym nie kończyły się przecież możliwości. Wystarczyłyby choćby ledwo dostrzegalne pasemka sierści zostawione na obrzeżach skalnej jamy gdyby potwór ocierał się o skałę wchodząc do środka, rysy po pazurach, wyblakłe ślady krwi... Cokolwiek.
Jastrzębi wzrok omiatał przestrzeń w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie czy to właściwe miejsce, zanim miał wrócić do Joanne i Iris.
Lucifer to z pewnością była niezwykle osobliwa postać, która wzbudzała zainteresowanie innych, jednak w obecnych okolicznościach wiązało się to także z ogromnym niepokojem. Był nawet moment, w którym blondynka nabrała trochę większej nadziei jeśli chodzi o powodzenie tej misji, a dokładniej w chwili gdy syn Lokiego zwrócił uwagę na to, że to wcale nie musi być jedno z wymienionych przez Vincenta stworzeń. Wszystko jednak legło, gdy padła kolejna teoria o zmutowanym szopie. Mimo wszystko z myślą o znalezionej sierści skłaniała się jednak ku Behemotowi, bo o ile się nie myliła, to one były gęsto pokryte futrem. Chwilami zastanawiała się czy Juarez nie postanowił sobie z niej zrobić żartu, każąc jej dowodzić w misji, do której podrzucił im takiego wesołka. Coraz trudniej było jej ignorować te dziwactwa, ponieważ zażenowanie Iris automatycznie przechodziło również na córkę Heliosa. Było to widać w momencie, gdy Lucifer postanowił wyjść przed szereg i spełnić prośbę, którą Joanne skierowała do córki Zeusa. Collins westchnęła ciężko, odchylając głowę do tyłu, a potem spojrzała zrezygnowana na plecak walnięty na ziemię. Być może postać jastrzębia mogła ułatwić wykonanie tego zwiadu, dlatego w duchu modliła się, żeby znalazł cokolwiek przydatnego. - Kij wie, czy w tym plecaku nie znajdzie się coś przydatnego, choć szczerze w to wątpię.- odparła z grymasem na ustach, patrząc nadal na ten śmieszny plecak, tocząc walkę wewnętrzną między wzięciem go, a zostawieniem. - Albo Generał sobie z nas zakpił, albo tamten wariat jest przydatniejszy niż się wydaje.- stwierdziła, co miało być chyba komentarzem do wszystkich dotychczasowych uwag Iris.- Módlmy się, żeby to było to drugie.- mruknęła i chcąc nie chcąc, podniosła ten cholerny plecak. Szły w tym samym kierunku, w którym poleciał Lucifer. Po chwili do ich uszu dotarł dźwięk, a raczej kolejny ryk potwora, którego szukali. Nieszczęściem okazało się to, że odgłos ten pochodził z innej strony niż wodospady, do których zmierzali. - Powinien już wracać.- stwierdziła, wyraźnie zniecierpliwiona. W pewnym momencie upuściła plecak Lucifera na ziemie i mają gdzieś jego prywatność, zaczęła sprawdzać co ze sobą w ogóle zabrał.- Ja pierdole.- burknęła wyciągając bidon z podobizną Hello Kitty. Natknęła się także na broń, a to już był powód, żeby nie porzucać bagażu syna Lokiego. Jeśli miał do nich jeszcze dołączyć, będzie skuteczniejszy w walce, mając ze sobą chociażby amunicję. Dlatego zamknęła z powrotem plecak i przerzuciła go przez jedno ramię. - Idziemy w stronę ryku, a ten cały Księciuniu powinien zaraz do nas dołączyć. Trudno było tego nie słyszeć.- oznajmiła, zerkając na blondynkę i szukając jakiejś jej aprobaty. Joanne zdołała zauważyć, że Iris nie obchodzi obecność Lucifera, a nawet wolałaby się go pozbyć, choć prawdopodobnie było to tylko żartem. Tak czy siak, jeśli jej towarzyszka nie protestowała, córka Heliosa zmieniła kurs, zmierzając do źródła ryku. Nie zamierzała zdawać się na niepewne i czekać w jakiejś jaskini nie wiadomo ile, nie wiedząc kiedy potwór postanowi tam zagościć. Osobiście nie miała nic przeciwko ciemnym jaskiniom, ale ostatnia misja obiła jej się echem.
Grimsdóttir miała spore doświadczenie w misjach i wiedziała jedno z całą pewnością - nie słuchanie poleceń kapitana misji czy wychodzenie przed szereg spontanicznymi pomysłami bez pomyślunku nigdy dobrze się nie kończyło. Jeśli nie zginą wszyscy, to sam mężczyzna być może udupi się w tamtym miejscu. A może zostanie zauważony przez potwora i uciekając przyciągnie jego do nich, które nie były w tym momencie nastawione na walkę, a zwiad póki co. Patrząc na zachowania syna Lokiego coraz mniej wierzyła w powodzenie tej misji, a coraz bardziej modliła się w duchu do... kogokolwiek kto ją słucha o to, by przeżyła ten czas. I Joanne też, bo szkoda Islandce dziewczyny. Może to jakiś test ze strony generała? Dla Collins? Dla nich wszystkich? Cholera wie. - Nawet jeśli, to to jest jego problem w tym momencie. Ja mogłabym polecieć z plecakiem i nikogo dodatkowo nie obciążać. Poza tym, od kiedy to on wydaje nam polecenia? - może i miał tam apteczkę i broń, ale one też to miały i dla siebie samych nie potrzebowały tego. A skoro Cerny to taka zosia samosia, to może niech sam sobie próbuje rozwikłać tą misję, a one same? Jasne, drugi plecak sam w sobie dla nich nie byłby ciężarem nie do uniesienia, ale takie rzeczy się konsultuje... A nie nakazuje dowódcy misji. - Myślę, że Corvus nie spodziewał się, że daje nam aż tak kompletnego barana - wyraziła swoje zdanie, w końcu z generałem była w dość bliskiej relacji, więc znała go dość dobrze. Nie był typem, który dla żartu by je naraził; ale też nie sądziła, by syn Lokiego był mądrzejszy niż do tej pory się pokazał. Jej ten garnitur naprawdę wystarczył. Może myślał, że jedzie na wczasy? Wzruszyła tylko lekko ramionami widząc, że kobieta sięga po plecak. Jej sprawa, ona nie zamierzała być tragarzem Lucifera, bo ten miał ochotę polatać. Wstrzymała się w pół kroku, gdy usłyszała ryk. Spojrzała najpierw na swoją towarzyszkę, potem w stronę ryku, a na koniec kierunku lotu Lucifera. Zacisnęła usta w wąską linię, bo jednocześnie ją to zirytowało, jak i miała ochotę parsknąć śmiechem. Jasne, ona też mogłaby popełnić ten błąd, w końcu szli w stronę wodospadów, ale to jednak pan "ja pierwsiejszy" to zrobił. Pokiwała lekko głową zgadzając się z tym, że mężczyzna już powinien być chociaż widoczny przez nie, gdy zmierzał w ich kierunku ponownie. Nic takiego jednak nie nastąpiło i nie zapowiadało się, by to miało się zmienić. Przetarła tylko twarz dłonią, gdy zobaczyła ten bidon. Gość miał najebane we łbie, ewidentnie. Ubiór księdza, pedobear, Hello Kity? Oj nawciska Juarezowi, gdy wreszcie wrócą do obozu. - Jasne kapitanie - mrugnęła do niej i uśmiechnęła się ciepło, próbując pocieszyć siebie i ją jednocześnie. Razem z córką Heliosa skierowała się w przeciwnym kierunku i nie przejmując się "brakującym ogniwem" przygotowywała się psychicznie na spotkanie z potworem i walkę.
Lucifer postąpił bardzo słusznie, chcąc przebadać jaskinię, która mogła być kryjówką potwora. Po zniżeniu lotu, a następnie zajęciu odpowiedniej gałęzi, omiótł swoim wzrokiem cały teren wokół pieczary, rozglądając się najpierw za odciskami łap czy szczątkami porwanego bydła. Szybko dostrzegł, że po lewej stronie w oddali gleba sama wytworzyła prowizoryczny dół, do którego potwór najwidoczniej wrzucał truchła ofiar. W dole leżała bowiem sterta dużych kości, które najpewniej należały do krów. Gdy tak jednak obserwował wszystko z odpowiedniego dystansu, nagle usłyszał ryk dobiegający... z jaskini. Szybko więc przeniósł spojrzenie również na oświetlone fragmenty jaskini, próbując dostrzec jakieś ślady sierści, które mogłyby wskazywać na behemota. I takowe się znalazły w kilku miejscach, dlatego też nie było wątpliwości, że syn Lokiego rozszyfrował część zagadki i mógł określić z jakim potworem mają do czynienia. Jednakże wraz z zasłyszanym rykiem sprzed chwili narodziło się kolejne pytanie, które dotyczyło kolejnej bestii znajdującej się wewnątrz pieczary. Cerny co prawda nie posiadał żadnych zdolności echolokacji, ale dzięki swoim wyczulonym zmysłom na przyzwoitym poziomie potrafił określić mniej więcej, jaki dystans dzieli go do potwora w jaskini. Było to kilkadziesiąt metrów, więc teraz pozostało pytanie, czy zwiadowca zdecyduje się zbadać jamę na własną rękę czy jednak wróci zaraportować to wszystko swoim towarzyszkom? Wtem jednak usłyszał ludzkie głosy, dobiegające z jaskini. Jeden z nich należał do mężczyzny, drugi zaś do kobiety, ale były trochę zniekształcone. Ponadto, treść przekazu była niejasna dla Lucyfera, który zdołał usłyszeć tylko: - Jest... owy? - rzekła kobieta. - Pan... uwa... tak... to - odparł mężczyzna. Dziewczyny z kolei znajdowały się na tyle daleko od jaskini, by do ich uszu ten drugi ryk nie dotarł, dlatego też nie wiedziały o potencjalnym kolejnym problemie. Chwilę wcześniej zdecydowały się one na podróż wgłąb lasu, by przebadać wodospady, ale szybko zmieniły trasę, gdy tylko charakterystyczny dla wielu potworów dźwięk pojawił się nieco na wschód od ich dotychczasowego miejsca pobytu. Szybko się okazało, że to była właściwa decyzja, bo niedługo po tym krótkim spacerze z ekwipunkiem nie tylko swoim, ale również tym pozostawionym przez Lucyfera, Joanne i Iris natknęły się na ślady zadrapań, świeżo wyrwane drzewo oraz kilka pomniejszych śladów jak połamane gałęzie, czy chociażby ślady stóp odciśnięte na błotnistej glebie, które sugerowały podróż w stronę jednego z wodospadów, niestety jeszcze dalszego od miejsca, gdzie aktualnie prowadził zwiad Czech. Dziewczyny poruszały się dość sprawnie i w pewnej chwili usłyszały tym razem muczenie, charakterystyczne rzecz jasna dla bydła. Nie było ono jednak naturalne, a raczej głośne i sugerujące, że krówsko jest w tarapatach. Dla dobra zwierzątek i tej misji, warto było przyspieszyć tempo, bo każde kilka kroków naszych herosów, to był jeden mały kroczek dla dużo większego od nich potwora. Dystans zatem się cały czas zwiększał.
Uwaga: - Joanne zabrała wyłącznie plecak Lucyfera i nie wspomniała nic o spakowaniu jego ciuchów, dlatego by nie robić z tej misji cyrku, uznam, że te ciuchy tam są. To jednak ostatni raz, kiedy idę na rękę. Pamiętajcie nawet o takich pierdołach, albo wyraźnie podkreślajcie (tak jak Iris), że robicie bądź nie robicie tego czy owego.
Joanne zmarszczyła lekko czoło i wysłała porozumiewawcze spojrzenie do Iris, bo zdawała sobie sprawę z tego jak ona mogłaby załatwić zwiad. W końcu to do niej zwróciła się takowym poleceniem. Nie miała pojęcia co tyle czasu zajmuje Luciferowi, ale liczyła na to, że zaraz do nich wróci z jakimiś istotnymi informacjami. - A kto by mógł się tego spodziewać?- spytała retorycznie. Czuła się odrobinę bezradna wobec tego, że przydzielono im właśnie Lucifera. Iris miała rację, gdy wyciągała wnioski na temat jego zachowania. Jednak to nie zmieniało faktu, że syn Lokiego był teraz członkiem ich grupy, więc Joanne czuła się częściowo odpowiedzialna także za niego. Gdyby wrócił i zabrakłoby mu czegoś co ona postanowiła zostawić daleko za nimi, plułaby sobie w brodę i czułaby się winna tej ewentualnej katastrofy. Dowodzenie w tej misji wprawiało córkę Heliosa w frustrację, ale musiała się z tym pogodzić. Nie zamierzała teraz żalić się córce Zeusa z powodu swego niezadowolenia, bo nie miało to sensu i mieli inny problem na głowie. Collins przyspieszyła kroku, zamieniając go w pewnym momencie nawet w bieg, kiedy odgłosy potwora i bydła stały się głośniejsze. Raz obejrzała się analizując fakt, że oddalają się od miejsca, do którego udał się Czech. Zdecydowała się nie rezygnować z kierunku, w którym aktualnie zmierzały, bo dochodzące do nich ryki wyraźnie wskazywały na atak potwora. Rozglądała się, szukając sprawcy całego namieszania. Jeśli znalazł się w zasięgu jej wzroku, aktywowała swoją broszkę, która przeobraziła się w łuk i kołczan z strzałami. Gdyby potwora nadal nie było widać, wciąż biegła w kierunku odgłosów.
Czy coś znajdzie czy nie, Iris była zdania, że popełnił mężczyzna spory błąd i tym samym mógł je narazić na niebezpieczeństwo. Gdy po ryku zwierzęcia się nie zjawił, Islandka zaczęła myśleć o tym, że być może on zwyczajnie uciekł z misji. W końcu mógł to zrobić, a biorąc pod uwagę jego ubiór i ogólne zachowanie od początku tej wyprawy to... mógł to zrobić jeszcze bardziej. Nie wyrokowała jednak póki co, bo może ptaszysko leżało martwe sto metrów od startu lotu z jakiegoś powodu? Wzruszyła tylko ramionami na pytanie kobiety biorąc je całkiem słuszne za retoryczne. Pozostało ciężko westchnąć i zająć się tym, co było istotniejsze w tym momencie. A tym był wspomniany wcześniej ryk, który dobiegał z zupełnie innego kierunku, niż początkowo wyruszyli, a Lucifer jeszcze dalej tam poleciał. Grimsdóttir szła żwawym krokiem obok swej partnerki przygotowując się mentalnie na to, co mogły za chwilę zastać. A możliwości było naprawdę bez liku tak naprawdę. Gdy dostrzegła ewidentne ślady potwora w postaci świeżo wyrwanego drzewa, zerknęła na Joanne i zgodnie przerzuciły się wręcz na bieg. Niepokojące były też dla niej odgłosy bydła w pułapce, tak przeraźliwe, że blondynka bez problemu słyszała strach w tym muczeniu. Jasne, jadła normalnie mięso, ale to nie oznaczało, że chciałaby, aby zwierzęta umierały cierpiąc i to jeszcze będąc posiłkiem potworów, które jej zdaniem w całości należało wybić. Podobnie jak Collins, jeżeli dostrzegła zagrożenie w postaci stwora, jej pierścień zmienił się miecz, a druga ręka była w pogotowiu nad jednym z kastetów. Teraz zdała sobie sprawę i jednocześnie obiecała, że jak wróci do obozu po mistrzowsku opanuje karabin maszynowy. Tego typu bron byłaby znacznym ułatwieniem na wiele potworów. No i wiadomo, jeżeli nic nie widziała, tak jak jej kapitan biegła dalej.
Fakt nie znalezienia Joanne i Iris w miejscu gdzie je opuścił nie zdziwił Lucifera. Zakładał, że tak może się stać, stąd na wszelki wypadek poprosił o zabranie jego rzeczy, ale dopiero gdy zauważył tę mobilność towarzyszek naprawdę się ucieszył. Heroiny nie były zatem lesserkami, działały, a to roztaczało całkiem dobre wizje na współpracę. Synowi Lokiego wcześniej przeszła przez głowę myśl by wyciąć im numer... Zabić behemota samemu, wrócić i z uśmiechem zasugerować powrót do obozu. Teraz całkowicie odrzucił tę koncepcję, pomijając już wariant pewnego ryzyka wiążącego się z samodzielnym starciem ze stworem (które byłoby niewspółmierne do wagi dowcipu), przy werwie dziewczyn byłoby to zagranie poniżej pasa. No i chciał zobaczyć je w akcji.
Trochę zajęło mu odnalezienie półbogiń, ale dla kogoś dysponującego wzrokiem jastrzębia nie mogło to trwać długo. Gdy wypatrzył dwie sylwetki mknące między drzewami zniżył lot i przysiadł na jednej z większych gałęzi rosnącej poziomo i mogącej utrzymać ciężar dorosłego człowieka. Nim wylądował, maskotkę misia wziął w dziób ze szponów i już w chwilę później siedział na konarze w ludzkiej, całkowicie . Majtając wesoło nogami wziął misia w dłoń i pogwizdywał cicho czekając aż nadbiegną, bo wybrał drzewo rosnące przy trasie ich drogi. Dopiero gdy się zbliżyły w oczy uderzył go ciężki do przeoczenia fakt, że zdążyły się uzbroić i z piersi wyrwał mu się jęk bezsilnego zawodu. - No serio kurwa? - rzekł cicho do Pedobeara trzymanego w dłoni. - Na Behemota lub Rancora z łukiem i mieczem? Pokręcił głową i dodał już głośniej gdy prawie przebiegały pod nim: - Zdrastvujte!! - Zwracając tym na siebie uwagę zeskoczył z gałęzi stając przed nimi i nic sobie nie robiąc ze swojej nagości. Zwrócił spojrzenie na Collins taszczącą jego rzeczy. - Dzięki! - Uśmiechnął się radośnie podchodząc i przejmując swoje graty by się w pierwszej kolejności ubrać. - Ratujesz mi życie, bo zimno jak cholera...
Ostatnio zmieniony przez Lucifer Černý dnia Wto 15 Gru 2020, 18:36, w całości zmieniany 1 raz
Lucyfer bardzo szybko poradził sobie z lokalizacją towarzyszek, przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy herosów. Prawdziwe sokoły pewnie zrobiłyby z Cernego czarną owcę, bo z takim wzrokiem nie odnaleźć ich dużo szybciej? To było coś naprawdę żenującego. Niemniej syn Lokiego szybko przebił rozmyślenia waszego Mistrza Gry i już po chwili siedział na konarze drzewa w ludzkiej formie, machając sobie radośnie nogami. Kodeks zasugerowałby to, by zasłonić misiem siusiola. Tak się jednak nie stało i tym samym Cerny siedział tak sobie, jak go Pan Odyn stworzył w oczekiwaniu na dziewczyny. W tym czasie Joanne i Iris przemierzały las w poszukiwaniu behemota, który po zmianie trasy, zaczął się od nich oddalać. Dziewczyny zareagowały na to bardzo mądrze i przyspieszyły kroku, nie chcąc stracić jedynego tropu. Pokonywały las dużo prężniej, ale jak widać pogoda wcale nie miała im zamiaru tego ułatwiać, gdyż chwilę po dźwięku wydanym przez krowę, zaczął padać z nieba śnieg, a wiatr nieco się wzmógł. Mogło to sugerować rozpoczęcie śnieżycy, która była zapowiadana na ten dzień i o której część herosów doskonale wiedziało. Na razie jednak nie było to aż tak problematyczne i nie zwolniło tempa potomkiń Zeusa i Heliosa. Cerny z kolei oczekiwał ich i po krótkiej chwili jego oczom ukazał się... behemot. Stwór jednak znajdował się w oddali, w dodatku był wyraźnie zainteresowany krową trzymaną w dłoni, nic nie robiąc sobie z tego, że po jego prawej stronie siedzi sobie nagi człek i wymachuje nóżkami w powietrzu. Potwór zniknął bardzo szybko w gęstwinie. Lucifer zauważył jednak pewną rzecz, która mogła im się przydać na dalszą część zadania. Dzięki zajęciu wyższego punktu, dostrzegł między drzewami jaskinię, do której bestia najwidoczniej właśnie weszła, bo muczenie krowy było tym razem charakterystyczne dla obiektów wydających dźwięki w zamkniętej przestrzeni z jednym otworem. Zanim jednak zdołał zareagować, nieopodal jego drzewa znalazły się Iris i Joanne. Córka Zeusa szybciej dostrzegła Czecha, dzięki swoim wyczulonym zmysłom, a Joanne spostrzegła go dopiero, gdy wydał z siebie jakiś dźwięk. Z tej odległości nie był dla nich słyszalny, ale na pewno nie było to nic mądrego. I wszystko szło był fantastycznie gdyby nie fakt, że heros zajął je rozmową, przez co behemot został przez nie zgubiony. Syn Lokiego był nieco przemarznięty, ale dzięki swojej półboskiej biologii nie odczuwał tego jakoś bardzo mocno. Niemniej jednak dobrze się stało, że po krótkim raporcie ubrał się i nie wpadł na pomysł, żeby przyłożyć język do metalu na mrozie. Jak już Lucifer zaczął się prezentować w miarę normalnie (jak na niego rzecz jasna), do ich uszu znowu dotarło muczenie krowy, które teraz wydawało się być mniej bezpośrednie. Echo jednak swoje zrobiło, a ryk potwora tylko potwierdził Cernemu to, co zaobserwował chwilę wcześniej. Potwór wraz ze swoją zwierzyną udał się do kolejnej jaskini, której póki co herosi nie widzieli. Wiedzieli za to gdzie ona jest i to tam powinni się kierować. Tym bardziej, że śnieg prószył coraz mocniej i zaczynała się burza śnieżna. Warto było się gdzieś schować.
Uwagi: - Macie pozwolenie na to, by w swoich postać uznać, że udajecie się do jaskini i jesteście tam w środku. Oszczędźmy sobie czasu na zachwycanie się widokami i podejmowanie decyzji, czy wchodzicie czy nie.
- Znalazłem leże tego sukinkota. Jedna z jaskiń... - Lucifer ubierając się wskazał mniej więcej kierunek gdzie odkrył pieczarę. - Tylko, że dziwna sprawa.... - wolną dłonią podrapał się po brodzie - Bo jak tu sobie w okolicy stworek radośnie pohukiwał, to ze środka jaskini też poszły ryki. Co mogłoby sugerować, że stwory są jednak co najmniej dwa. - Zmarszczył brwi i dopiął garnitur. - Za to ten klient co sobie szalał na zewnątrz z krówką w łapce, wbiegł do tej tutaj, innej jaskini. - Czech wskazał kierunek innej pieczary, również nie widocznej z ich aktualnej pozycji. Podrapał się po głowie. - Możliwe zatem, że tam jest chyba sieć jaskiń z różnymi wyjściami i możemy mieć do czynienia z całą rodzinką. A żeby było ciekawiej, to z tej samej jaskini, którą odkryłem najpierw, dobiegały odgłosy rozmowy jakiejś lali z jakimś gościem. Ale ciężko stwierdzić o czym gadali, wolałem najpierw Was znaleźć - zakończył raport dopinając różową uprząż taktyczną. Przy okazji, będąc gotowym do drogi, wyjął z czteropaka jednego Budweisera i otworzył sobie piwo. - Want some cheesy puffs? - rzekł cytując South Park i zrobił gest częstowania jakby heroiny chciały sobie golnąć browarek przed wejściem w jaskinie. Wciąż sprawiał wrażenie, jakby był na jakiejś wycieczce, a nie na heroicznej misji.
W pewnym momencie pokonywania dystansu jaki dzielił ją od pożeracza krów, poczuła jak na jej policzki zaczynają spadać płatki śniegu. Z czasem opady i wiatr zaczęły nabierać na sile, co nie sprzyjało za bardzo misji, jednak było to też do przyjęcia. Przez chwilę Joanne wierzyła, że dogonią wreszcie potwora, ale zatrzymał je głos Lucifera. Córka Heliosa zauważyła go chwilę później niż jej towarzyszka. Heros zeskoczył z drzewa taki jakim sam Loki go stworzył, prezentując przed nimi także swojego siusiaka, na którego Joanne wręcz nie umiała nie spojrzeć. Uznajmy, że był to tylko odruch, ponieważ szybko odwróciła swój wzrok. Westchnęła ciężko i zrzuciła z ramienia plecak i kopnęła go wściekle w stronę Lucifera. - Jeśli to się powtórzy, twój plecak zostanie tam, gdzie go zostawisz.- warknęła, krzyżując ręce na piersi.- I schowaj wreszcie tego swojego przykurcza, bo nie mamy czasu.- fuknęła dodatkowo, chcąc ponaglić syna Lokiego w ubieraniu się. Potem rozejrzała się, zdając sobie sprawę, że behemot, którego ścigały przepadł gdzieś w lesie.- Świetnie.- mruknęła i znowu skupiła swoją uwagę na Luciferze, tym razem już ubranym. Na czole Joanne pulsowała już mała żyłka, a z uszu omal nie wydostała się para niczym z czajnika, w którym gotuje się woda, jednak wszystko to zaczęło łagodnieć, kiedy okazało się, że wesołek wrócił do nich z przydatnymi informacjami. - Kurwa, na bank to jakieś niedobitki z NoGods.- stwierdziła niezadowolona.- Chodźmy do tej jaskini, jeśli rzeczywiście jest tam sieć tuneli, może uda nam się przedostać gdzieś dalej.- poleciła swojej grupie, tym razem nawet nie pytając ich o zdanie.- Prowadź.- zwróciła się do Lucifera, który najwyraźniej znał najlepiej położenie wejścia do jaskini. Nim weszli do środka usłyszała ryk uwalnianego gazu z puszki piwa. Natychmiast posłała taksujące spojrzenie Luciferowi, a żyłka znowu pojawiła się na jej czole. - Ty chyba oszalałeś.- rzuciła w jego kierunku, choć w myślach skarciła siebie za to oczywiste stwierdzenie. Wystarczyło na niego spojrzeć, żeby domyślić się jego nieobliczalności.- Wyrzuć to natychmiast, nie jesteśmy na wakacjach.- dodała. W momencie kiedy jej wiara w Lucifera zaczęła powoli się pojawiać, to nikłe światełko nadziei momentalnie zgasło. Dopiero co chciała zdawać się na wspólne obmyślanie planów działania, ale co chwile coś sprawiało, że wydawało jej się to jednak niemożliwe. Weszli do środka jaskini, gdzie Joanne widziała otoczenie stosunkowo dobrze. Nie była jednak pewna jak jej towarzysze sobie radzą z widocznością. O ile na samym początku dobiegało do nich światło z zewnątrz, tak później mogłoby być to bardziej problematyczne. - Potrzebujecie światła?- spytała, odruchowo lekko ściszając głos, ponieważ zdawała sobie sprawę z tego jak dźwięk niesie się w tych jaskiniach. Jak zwykle, rozglądała się dookoła, próbując doszukać się jakiś szczególnych obiektów lub śladów. Wzięła nawet głębszy wdech, by upewnić się czy gdzieś w pobliżu nie ulatnia się jakiś podejrzany gaz, gdyby chciała użyć swojej mocy. Szkoda by było gdyby kolejny półbóg zginął w wyniku wybuchu spowodowanego boskim światełkiem.
Uśmiechnęła się kącikiem ust, kiedy zaczął padać śnieg. Była to reakcja z kilku powodów - przede wszystkim kochała śnieg, a po drugie prognozy pogody się zaczynały sprawdzać, więc te ubrania na sobie i gogle narciarskie w plecaku faktycznie mogły okazać się niewiarygodnie potrzebne. Patrząc na strój Joanne ona też wiedziała co robi, w porównaniu do (chwilowo nie) towarzyszącemu im mężczyźnie, który najwyraźniej pomylił misję ze stypą. Niestety Iris dość szybko dostrzegła nagiego mężczyznę na gałęzi, na co od razu się skrzywiła. Jasne, że jego ubiór, a raczej jego brak był do przewidzenia, ale sądziła, że mając ciuchy w zasięgu rąk zmieni się w człowieka ponownie. No już pomijając to, że było najzwyczajniej w świecie zimno, dość silny wiatr był i jeszcze zaczęło sypać białym puchem. Niezbyt to mądre, ale już przywykła niejako do tego. Nie zareagowała w ogóle na jego powitanie, ani komentarz, bo on tu sobie wesoło gadał, a one właśnie goniły bestię. Goniły, to dobrze użyty czas, bo z racji dołączenia mężczyzny i ubierania się, musiały zatrzymać pościg. A garnitur nie był też (najlepszym) najszybszym strojem do wskoczenia w niego. Była jednak mile zaskoczona reakcją kobiety, która najprościej mówiąc opierdoliła faceta za samowolkę i urządzanie sobie z tego placu zabaw dla upośledzonych. Przynajmniej to, co Lucifer odkrył mogło coś dla nich oznaczać, więc spłacił odrobinę swojej winy, choć zdaniem Islandki tak durne wyskoki zwyczajnie w końcu je zabiją z jego wyłącznej winy. Ci ludzie nieco ją zdziwili i zmartwili jednocześnie w myślach zgadzając się trochę z Collins a propos NoGods. Bo jeśli nie oni, perspektywa była znacznie gorsza. Byle heros nie poradziłby sobie z takimi bestiami, więc pozostawało mieć nadzieję, że to nie sprawka syna Tartara i nie zostaną zaraz zgnieceni na kwaśne jabłko. Szybko jednak o tym zapomniała na dźwięk ryku specyficznie rozchodzącego się po jaskini czy innym tego typu pomieszczeniu, które potęgowało echo. Kobieta nie odzywała się nic, tylko pozostawała bierna przysłuchując się tej wymianie zdań i później ruszając razem z grupą będąc prowadzoną przez kogoś niezrównoważonego. I udowodnił to po raz kolejny chwilę później. Cerny nie miał szansy na posłuchanie rozkazu, bo zirytowana Iris używając aerokinezy zwyczajnie wytrąciła mu puszkę z ręki. Najchętniej to lekko poraziłaby go piorunem, ale ten mógł niestety przyciągnąć większą uwagę (zwłaszcza będąc czerwonym) aniżeli podmuch wiatru już i tak w wietrze. Zamiast tego jednak szybkim ruchem sięgnęła po pozostałe trzy puszki, które wyrzuciła w powietrze posyłając je nieco dalej w pole. Umiała się zamachnąć, zwłaszcza podkurwiona. - Nie ma za co - mruknęła do kobiety puszczając jej oczko, by zaraz za nią wejść do środka. Ostrożnie stawiała kroki starając się zarówno obserwować otoczenie, jak i być możliwie jak najciszej. Element zaskoczenia zawsze działa na korzyść, więc wolałaby tej możliwości nie stracić. - Może zróbmy sobie pochodnie? - zaproponowała cicho wynajdując w okolicy grubą gałąź, która by się do tego nadawała na dłuższą chwilę. Nie tylko Jo wiedziała, jakimi mocami dysponują jej towarzysze.
Lucyfer tylko przewrócił oczyma na słowa Collins o swoim plecaku. Na mury Asgardu ależ one były nudne... Syn Lokiego zastanawiał się przez chwilę co takiego sprawiło, że obie były spięte jak nastolatki przed szkolnym balem. Trema na pierwszej misji odpadała, bo obie z tego co Lucy wiedział już były na wyprawach zlecanych przez dowództwo. Czech w końcu uznał, że to może być wina okresu. Na polecenie wyrzucenia piwa też nie zareagował, ledwo zwalczył chęć ostentacyjnego puknięcia się w czoło. Dopiero gdy Iris użyła telekinezy wytrącając mu puszkę z ręki można było zobaczyć po nim jakiekolwiek żywsze emocje. Patrzył na córkę Zeusa wzrokiem zbitego psa, lub dziecka, któremu zabrano lizaka. Gdzieś tam w oczach mężczyzny pływała zabarwiona szokiem sugestia, że Iris musiała do szczętu oszaleć. Nie rzekł jednak nic. Po prostu wyjął drugie piwo, otworzył i upił łyka. Całą droge trzymał się lekko z tyłu osłaniając puszkę, aby nie wywinęła mu tego numeru po raz drugi.
- Światło z pewnością się przyda - odezwał się w odpowiedzi na pytanie Joanne. - Mogę puścić drona, to poświeci, ale w jaskini ciężko będzie nim manewrować, a i może się przydać później. - Rzucił pustą puszkę na ziemię i wyjął z plecaka pudełko z którego wyciągnął niewielką maszynę. Ale zgodnie ze swoimi słowami nie uruchamiał jej na razie, tylko przymocował sobie do uprzęży na sznurku. W razie potrzeby wystarczyło mu odpiąć urządzenie pociągnięciem za sznurek, aby puścić je w lot. Później grzebanie w plecaku mogło nie być najlepszym pomysłem, gdyby wydarzenia miały toczyć się szybko. - Więc jeżeli macie jakieś nadnaturalne sposoby aby poświecić, to dla mnie bajer, a jak nie... to puszczę "ptaszka".
Z plecaka wyjął też taśmę amunicyjną, która wprawnie zamontował do karabinu. MG42, broń legenda... ale zdecydowanie stara. Ludzkość od drugiej wojny światowej wynalazła zdecydowanie lepsze kulomioty do miłowania bliźnich. Czemu Lucifer wybrał akurat ten karabin wyjaśniło się chwilę później. W czasie drogi doprowadził się do porządku i zamocował koloratkę, tak że znów mógł być brany za księdza. Wrażenie to spotęgował wyciągając z plecaka Pismo Święte i wsadzając sobie za uprząż. Teoretycznie stary, niemiecki karabin i wizerunek księdza łączyć się nie mogły. Teoretycznie...
- Czas skopać jedno włochate dupsko. - Benedykt XVI, w którego Lucy się nagle zmienił, odpalił papierosa i uniósł MG42 omiatając lekko lufą ciemność tunelu. - Zrobimy tu taki ordnung, że własna mutter bydlaka nie pozna. - mówił przez lekko zaciśnięte wargi by móc utrzymać w nich szluga, Wprawnie zarepetował karabin, ale sięgając po jedną ze swoich mocy sprawił, że w miejsce szczęku zamka rozległo się ciche bicie dzwonów. Na tyle by ich trójka usłyszała, ale też by nie poniosło się tunelem. - Albowiem zaprawdę powiadam wam, choćbyśmy szli ciemnym tunelem, zła się nie ulęknę, bo dwie Mädchen są ze mną. - Wypuścił nosem kłąb dymu. - Gott mit uns.... eee... hm... właściwie to "Götter"...
Dyskusja trwała w najlepsze, a część zespołu zdawała się nie mieć pojęcia o tym, z jakim niebezpieczeństwem potencjalnie będą się mierzyć. Pomimo tego, że Lucifer ubrał się w strój księdza, to dalej odczuwał mróz, który zdawał się być coraz większy. Nie pomagało w tym wszystkim przeciąganie podróży do jaskini. Wyciągnięcie czteropaka piwa mogłoby pomóc Czechowi w rozgrzaniu się, ale Iris szybko zadbała o to, by wybić mu z głowy nie tylko pierwszą puszkę, ale i trzy następne. Nie doceniła jednak syna Lokiego, który poza zwykłym czteropakiem miał jeszcze przy sobie "specjalny", którego wyjątkowość polegała na tym, iż był opakowany potocznie zwanym "czeskim plastikiem". Lucifer więc nic nie zrobił sobie z krytyki towarzyszek i koniec końców postawił na swoim: golnął sobie browarka. Kiedy herosi weszli do jaskini, natychmiast dostrzegli, że w sumie to niewiele widzą. Rzecz jasna z wyjątkiem Joanne, która dzięki mocom odziedziczonym po ojcu, miała doskonały wgląd na to, co było w środku. Dostrzegła ona długi korytarz, który zdawał się nie mieć końca. Wychodziło więc na to, że przy wodospadach znajduje się cały kompleks jaskiń, które mogą być połączone ze sobą za pomocą podziemnych tuneli. W zależności od tego, czy Collins zdecydowała się użyć pyrokinezy i podpalić gałąź przyniesioną przez Iris, czy fotokinezy tworząc jakąś małą kulę światła, ostatecznie dała pozostałej dwójce możliwość widzenia czegokolwiek. Wszystko szło by dużo szybciej, gdyby Cerny nie zwalniał tempa, gdy tylko już ustalili jakąś strategię. Heros zdawał się przechodzić samego siebie z minuty na minutę, najpierw przeszkadzając dziewczynom w pościgu, a później przemieniając się w emerytowanego papieża. Nie było to zbyt rozważne, gdyż zgodnie z zasadami przemiany w dowolne midgardzkie twory, przybierało się również ich właściwości biologiczne. Tym samym, Lucifer był teraz schorowanym 93-latkiem, który nie był nawet w stanie unieść ciężaru karabinu. Mało tego, natychmiast odczuł dużo poważniej temperaturę panującą na zewnątrz, co wywołało u niego duszący kaszel. Strój, który nosił Cerny również rozciągnął się i w kilku miejscach nawet rozpruł, w innych zaś ściskał naczynia na skórze, powodując nieprzyjemny ból, wszakże zamiana w papieża tymczasowo wyzbyła herosa półboskiej biologii. Kilka guzików pękło, dlatego też zimny powiew wiatru był odczuwalny przez niego jeszcze bardziej, a nogi, które ugięły się pod ciężarem karabinu oraz plecaka, w końcu nie dały rady i przewróciły herosa na plecy, tworząc przy tym ogromny hałas, spotęgowany w dodatku przez echo. Długo nie trzeba było czekać na odpowiedź i po chwili herosi usłyszeli nie tylko błagalne muczenie krowy porwanej przez behemota, ale również ryk samego potwora, któremu tercet zdradził nie tylko swoją obecność, ale również i swoje położenie. Od bestii dzieliło ich kilkadziesiąt metrów. I to nie jednej bestii, gdyż chwilę później do ich uszu dotarł drugi ryk, również znajomy. Dzięki swoim wyczulonym zmysłom oraz niezbędnej wiedzy, cała trójka była w stanie wskazać drugiego potwora. Był to dźwięk charakterystyczny dla... rancora. Ziemia pod nimi zaczęła się nieznacznie trząść, a dźwięk pokonywania kolejnych kroków przez potwory był słyszalny coraz lepiej. Wtem oczom półbogów ukazał się behemot, tym razem bez krowy, a także dostrzegli charakterystyczny brązowy odcień skóry u stworzenia za nim, co oznaczało, że mieli oni do czynienia teraz z dwoma szkaradami. Biorąc pod uwagę szerokość tunelu, który był wręcz sprofilowany pod stworzenia o wzroście behemota, półbogowie mieli teraz poważny kłopot, bowiem potwór rozpoczął gniewną szarżę w ich stronę, a ci za bardzo nie mieli gdzie uciec. Pozostawało tylko coś wykombinować, albo cofnąć się i podjąć walkę na zewnątrz. Do wyjścia mieli bowiem kilkadziesiąt metrów, mniej więcej dwa razy tyle ile do pędzącego w ich stronę behemota, który ewidentnie miał ochotę na obiad, a leżący na ziemi i obolały papieski uzurpator pasował do gustów kulinarnych behemota jak ulał. Do gustów rancora zapewne też.
Kolejność odpisów: Lucifer musi odpisać pierwszy. Reszta ma dowolność. Deadline: 20.12.2020 23:59
W momencie ataku bestii z Czecha wyparowały wszelkie pokłady lesserstwa, wygłupów i przejaskrawionej degrengolady. Lucifer wbrew temu co zapewne po jego autoprezentacji myślały o nim towarzyszki szaleńcem zdecydowanie nie był. Pozę 'deadpoola na wakacjach' zastąpił zimny profesjonalizm, nibagatelny był tu fakt, że heros właśnie zaczynał walkę o życie.
Nagle tuż przed synem Lokiego pojawiła się druga, identyczna sylwetka 'papieża'. Obie wnet stanęły na nogi, z czego prawdziwy Lucifer trochę szybciej, bo choć obciążony sprzętem (w przeciwieństwie do kopii) to już w swojej normalnej formie, do której wrócił po stworzeniu iluzji. Szybko wyciągnął jedno z ulepionych z semtexu piw z drugiego, nienaruszonego jeszcze podczas wędrówki czteropaka budwisera i wcisnął wyjęty z kiszeni zapalnik radiowy. Podał tak przygotowany ładunek semtexu iluzji Ratzingera, a papież objął go rękami przytulając do piersi. Staruszek zaczął truchtać naprzeciw szarżującemu behemotowi ile tylko mogło wydusić z siebie starcze ciało. Gdyby potwór był jeden, a walka była na otwartej przestrzeni, Lufifer posłałby zapewne iluzję z całym 'czteropakiem'. Większy bum, lepszy fun, lepszy styl. Tu jednak ważne było aby nie pieprznąć z nadmierną siłą i nie zawalić im jaskini na głowy. - Nie przemożesz mnie ty verfluchte szatanie, bo moc wielka ze mną kroczy - krzyczała iluzja podniesionym głosem. Faktycznie. Wybuch ładunku mógł być zinterpretowany jako moc. - Pravda Vitezi - dodał bez jakiegoś specjalnego związku z kontekstem, ale Luciferowi akurat te słowa w ustach papieża wydały się zabawne, a nie przegapiał żadnej możliwości pożartowania.
Syn Lokiego cofnął się całkiem prędko z karabinem przewiezonym przez ramię. W dłoni trzymał już komórkę w której odpalił aplikację umożliwiającą detonację. Teoretycznie mógł strzelać do bestii, ale nie chciał rozpraszać jej innymi celami niż papież-kamikaze. Potwór miał zeżreć iluzję wraz z ładunkiem, aby ten eksplodował mu w środku paszczy, czy nawet w przełyku. za wczesne strzelanie mogło odwrucić uwagę behemota od iluzji. - Do tyłu! - rzucił szybko do towarzyszek sam się cały czas szybko cofając. - Będzie BUM. Lepiej zakryjcie uszy. Czymkolwiek macie zamiar w niego miotać, wstrzymajcie się chwilę, by nie odwracać jego uwagi na razie od pułapki. - Nie bardzo wierzył, że obie chcą się rzucać na bestię z mieczem i łukiem, zapewne miały swoje asy w rękawie.
Sam wciąż cofając się czekał aby zdetonować semtex gdy wielka paskuda pochwyci staruszka w paszczę i dopiero wtedy otworzyć ogień z karabinu, do tego co zostanie lub drugiej bestii. Detonację ustawił na sekundę po wciśnięciu przycisku w aplikacji, aby dać sobie moment na zakrycie uszu.
Joanne Collins
Re: Boston Heights - Misja: Joanne Collins, Lucifer Černý, Iris Grimsdóttir Sob 19 Gru 2020, 14:56
Nim syn Lokiego zdołał zupełnie zignorować jej polecenie o pozbyciu się piwa, Iris natychmiast przejęła inicjatywę, wypychając mu z ręki puszkę. Joanne posłała jej nikły uśmiech przepełniony wdzięcznością, który zniknął, gdy Lucifer postanowił postawić na swoim. Iris i Lucifer nie musieli długo czekać na pomoc w oświetleniu jaskini. Poza tym, gdy tylko Joanne dostrzegła, że mężczyzna wyciąga kolejny gadżet, natychmiast stworzyła małe światełko, które zaczęło krążyć w pobliżu grupy. Postanowiła zrezygnować z perspektywy tworzenia pochodni z patyków, by zapobiec zbędnemu zapachowi dymu, który roztaczałby się wokół nich. Tym razem poszła przodem, ale zatrzymała się w momencie, gdy usłyszała jakiś łomot za swoimi plecami. Obejrzała sie za siebie i zauważyła, że Lucifer postanowił pokazać im kolejny swój szalony pomysł. Jej oczy dostrzegły leżącego na ziemi papieża, obładowanego sprzętem i przeciążonego plecakiem. Przez moment wyglądał, jakby już był trupem. Oglądanie żałosnej kreatury przypominającej papieża nie trwało długo, ponieważ Lucifer przy okazji narobił wystarczającego rabanu, żeby obie bestie zauważyły ich obecność. Ich dylematy dotyczące sprawcy natychmiast odeszły w niepamięć, bo jak się okazało, było ich dwoje z czego jeden był behemotem, a drugi rancorem. Ziemia zaczęła drżeć, a dookoła roznosił się odgłos uderzających ciężkich nóg, które pędziły w ich stronę. W międzyczasie Czech zdołał przybrać swoją pierwotną formę i stworzyć dwie iluzje. Nie mieli zbyt wiele czasu na zastanowienie, ponieważ potwór nacierał prosto na nich, a Lucifer posłał ze swoją kopią jakiś ładunek wybuchowy. - Wiejemy.- rzuciła automatycznie, choć podejrzewała, że zarówno Iris jak i Lucifer się tego domyślą. Joanne poderwała się ze swojego miejsca, odbiegając daleko od behemota, któremu na drodze stanęła iluzja. Oglądała się co chwilę w stronę bestii, sprawdzając czy da się nabrać na pułapkę stworzoną przez syna Lokiego. Światełko oczywiście trzymała bliżej półbogów niż samych potworów, by jego ciepło nie wpłynęło na moment detonacji. Przycisnęła dłońmi swoje uszy, by zapobiec ewentualnemu ogłuszeniu. Cały czas cofała się w kierunku wyjścia z jaskini, utrzymując żwawe tempo. Jeśli miało to szansę powodzenia, mogło również sprawić, że jaskinia zacznie się walić.
Iris Grimsdóttir
Re: Boston Heights - Misja: Joanne Collins, Lucifer Černý, Iris Grimsdóttir Nie 20 Gru 2020, 20:27
Wzruszyła lekko ramionami, gdy Joanne zdecydowała się jedynie na światło, a nie pochodnie. W sumie to było jej obojętne, więc kobieta delikatnie odłożyła patyk, by nawet ten lekko rzucony z echem nie przykuł uwagi potwora. Co prawda podejrzewała, że biedna krowa już jest martwa, ale to jednak potwór a raczej możliwe potwory były celem ich misji. Lucifera za to starała się ignorować, bo człowiek jej tak działał na nerwy, że jeszcze moment i naprawdę go sama własnoręcznie zabije. Właściwie to dzieliły już ją sekundy od tego, jak zobaczyła tego durnia zmieniającego się w papieża. Po chuj? Chyba nawet sama jego mózgownica i bogowie tego świata nie wiedzieli. Szybko, ale pewnie tymczasowo przeszła jej chęć mordu, gdy ten super plan spalił na panewce i stary dziad zwyczajnie się przewrócił robiąc taki raban, że sekundę później usłyszała nic innego jak ryk. I kolejny. Najprościej mówiąc mieli przejebane, w czym Islandka się upewniła sprawdzając drogę do wyjścia. Ona cofała się od razu po tym wiedząc, że na walkę w jaskini szans nie mają. A raczej na przeżycie w niej. Spodziewała się, że jej towarzysze zrobią to samo, ale w pewnym momencie odwróciła się i srogo zdziwiła. Gdy ona zdążyła przebiec kawał do wyjścia, oni nadal tam stali, tym razem oko w oko z potworami. Zerknęła na Cernego widząc co wyczynia, nie wiedząc czy zacząć się śmiać czy po prostu płakać. Zignorowała wszelkie jego próby i po prostu cisnęła dwukrotnie piorunem w skalny sufit krok dalej od obecnego miejsca behemota. Miała nadzieję, że potworowi sufit się na łeb spierdoli i to na tyle mocno, by przez Lucifera nie zginęła i Jo. Tylko czemu oni od razu nie uciekali? - Zamknij się kretynie, bo ciebie zaraz spalę - warknęła do syna Lokiego w momencie wystrzału pioruna, który najwyraźniej bardzo poczuł się w wydawaniu poleceń od początku tej misji. A gówno na nich potrafił się zachować. To dla niego była zabawa? Niemniej blondynka mając godność i rozum człowieka, tuż po ataku skalnej zaprawy zaczęła kierować się ponownie w stronę wyjścia ile sił w nogach co jakiś czas oglądając siebie przez ramię, po to by na otwartej przestrzeni mieć szansę na przeżycie.