Standardowe mieszkanie obozowicza - trzy pokoje: sypialnia, salon połączony z kuchnią i łazienka. Spersonalizowany dla każdego nienowego mieszkańca kampusu. Znajdują się w nim wszystkie potrzebne rzeczy - od łóżka i szafy po stałe podłączenie do prądu i łącza internetowego.
Okropna pogoda za jej przytulnym mieszkankiem doprowadzała ją do szalu. Miała w planach tak wiele rzeczy, a właśnie co wróciła z Francji. Zrzuciła zabłocone buty, rzuciła nimi przy drzwiach, a płaszcz, który miał ją tak chronić zdjęła z siebie i jak tylko przechodziła obok kuchni wrzuciła go do kosza. Żadnego z niego pożytku. Była cała przemoczona, jakby choć raz nie mogło coś pójść po jej myśli, nie? Zrzucając z siebie swoje ubrania przeszła przez dom pozostawiając ścieżkę z ciuchów i weszła do łazienki. Przez cały ten czas wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała wyjść z tej swojej dziupli, mimo iż sobie tego nie wyobrażała. Tragiczny chłód na dworze, mimo iż była córką Chione, to najgorsze było to, że mokre ciuchy na jej ciele sprawiały jej ogromny dyskomfort. Chodzenie więc zaraz po powrocie z misji w mokrych ubraniach bez przebrania się i ciepłej kąpieli było jak strzał w stopę. Cicho westchnęła i odkręcając kurek od cieplej wody przy wannie stanęła na wprost lustra. Zaczęła się zastanawiać, jak bardzo się zmieniła przez ten czas. Czy mężczyzna, który zawrócił jej w głowie wciąż o niej pamięta. Czy to co było kiedyś... wciąż istnieje i miała na co czekać. Opuściła głowę i obracając się w stronę wanny wsunęła najpierw jedną, a potem drugą stopę. Po chwili zanurzyła się już cała w ciepłej wodzie, a kurek zakręciła, żeby się przypadkiem woda nie przelała. Wzdychając cicho zamknęła oczy rozkoszując się przyjemnym uczuciem. Jeszcze kilka dni temu jechała wypożyczonym motocyklem w stronę obozu. Pojazd zepsuł jej się w połowie drogi i resztę musiała niestety przejść pieszo. Raz mogła złapać stopa, to mężczyzna takim wzrokiem obrzucił Maryline, że ta trzasnęła drzwiami i zamierzała resztę drogi spędzić na marszu przed siebie. Nie spodziewała się takiego traktowania mimo wszystko. Przeczesała palcami włosy i odchyliła głowę siedząc już 10 minut w wannie. Nie ruszyła się ani na centymetr. Czuła się zbyt dobrze, by zepsuć tą chwilę.
Paskudna pogoda utrzymywała się od kilku dni mroźne noce i dni w których skala na termometrze gwałtownie szybowała, ku górze, a z ołowianego nieba leciały płatki śniegu na wpół z lodowatym deszczem. Zima nie zachwycała, a szarość ta była nużąca wręcz wprawiała w melancholię. Całe szczęście, że synoptycy zapowiadali poprawę pogody i powrót królowej lodu. Niewątpliwie jeśli taki stan rzeczy utrzymywałby się dłużej to zastępca kapitana drużyny Tyra popadłby w alkoholizm. Już swoją drogą czuł, że za dużo pije. Nie było to spowodowane niczym szczególnym, ot od jakiegoś czasu odczuwał wyrwę w miejscu, gdzie miał serce. Jak gdyby True Ogre zanurzył w jego torsie swą łapę i bezlitośnie wyrwał, ów narząd. Przyjaciele, ba bracia jak może mówić o niewielu ludziach, którymi zwykł się otaczać przywykli już widać do zmian nastroju nie młodego już herosa i za nic mieli jego „ból” którym tak po prawdzie się nie dzielił. Bo jak wytłumaczyć miał coś czego nawet On – poeta, nie jest w stanie nazwać? Dlatego stan przygnębienia wszyscy zwalali na melancholię zresztą nie dziwota przecież taka pogoda zniechęca nawet do walki. Jedynie Folk jak zwykle emanował pozytywną energią ale nawet jemu nie udało się pokonać zapory jaką oddzielił się Anderhil, więc siedział tak na jednej z wież obserwacyjnych i spoglądał w ciemną ścianę lasu bez nadziei na lepsze jutro. Tajemniczy cień, kontury postaci – kobieta, jak nie trudno się było domyślić. Ledwo szła zapewne wykończona treningiem lub misją, lecz nie przypominał sobie, aby ktokolwiek dzisiejszego dnia opuszczał obóz. Wyostrzone zmysły przyszły z pomocą i po przez płatki rozmiękłego śniegu poznał – Ją. Nie czekał na nic wiedziony instynktem, nie logiką. Zbiegł z wierzy obserwacyjnej pozostawiając ją pod opieką innych. Nic go w tym momencie nie mogło zatrzymać, a mimo to nie popędził za nią kiedy jeszcze, była na dziedzińcu. Zatrzymał się raptownie zagłębił się w uczucia jakie nim tak śmiało targnęły, tak niespodziewanie, że aż sam w to nie wierzył. Wszak to nie może być to? A może jednak? Czyżby rozstanie, którego kresu nie widział wreszcie miało się zakończyć, a gehenna w której trwał tyle tygodni zamieniła się w ogygię, jego własny raj? Nie roztrząsał tego już dłużej, to wszak teraz nie podlegało rozsądkowi. Jak cień przemknął, niezauważony przez korytarz by wreszcie stanąć u progu jej drzwi. Wśliznął się skrycie zachowując się tak jakby podchodził do pasącej się na polanie łani. Nie chciał jej spłoszyć, a zdobyć. – Cieszę się że żyjesz...– oparty o framugę spoglądał na nią z wyższości, lecz nie na jej kobiece kształty, które wszak znał tak doskonale, a patrzył w oczy, te nieodgadnione zdolne wyrazić bezlitosne okrucieństwo i szlachetną niewzruszona dobroć. Cichutko westchnął i spuścił wzrok nie chciał być nachalny.
Spędzanie samotnie czasu w wannie nie zawsze było przyjemne. Czasem brakowało drugiej osoby, czyjegoś ciała, które ogrzeje, da schronienie. Zanurzyła głowę pod wodą. Siedziała tak z kilka chwil, aż wynurzyła się i odetchnęła głęboko. Każda chwila w mieszkaniu wydawała jej się wiecznością, ten spokój i cisza wypełniały ją, a ona swobodnie odprężona leżała w wannie. Sięgnęła po mydło w kostce i namydlając swoje ciało wzięła gąbkę i ciepłą wodą zmyła ze swojego ciała mydliny. Nim do jej uszu dotarł głos James'a minęło kilka dłuższych chwil. Świat nagle zaczął jej wirować przed oczami. Wyczekiwała na to spotkanie bardzo długo, ale nie spodziewała się, że chłopak przyjdzie do niej aż do mieszkania i będzie stał w drzwiach do jej łazienki. Woda wzburzyła się, kiedy Maryline usiadła w wannie i spojrzała z niedowierzaniem w stronę bruneta. Z jej ust wyrwało się ciche James, a po policzku spłynęła jedna, druga, trzecia łza. Chciała wyjść teraz i rzucić mu się na szyję. Minęło sporo czasu odkąd widziała go po raz ostatni. Co prawda rozłąka sprawiła, że DiLaurentis zatęskniła jeszcze bardziej za ukochanym, ale wiedziała, że ta chwila była najbardziej znacząca. Bez dłuższego zastanowienia, w pizdu z tym, że była naga, wyszła z wanny i podchodząc do bruneta sięgnęła tylko po drodze po ręcznik i stojąc na wprost niego przygryzła dolną wargę z lekkim uśmiechem na twarzy. -James... I tylko to mi masz do powiedzenia...? - stanęła na palcach. Teraz była na tyle blisko mężczyzny, który skradł jej serce, że wystarczyło by się lekko pochylił, a zetknęliby się ustami. Delikatnie i ostrożnie wsunęła swoje palce między jego palce i okrywając się wolną ręka ręcznikiem wpatrywała się w mężczyznę. Mężczyznę za którym tęskniła jak szalona. Wiedziała doskonale, na co się pisała gdy szła na misję. Nie utraciła ani kropli krwi w tym czasie. Nie została nigdzie zraniona. To ona martwiła się bardziej o jego zdrowie. Rzucając na niego szybkie spojrzenie uśmiechając się wciąż pod nosem rozchyliła w końcu usta. -Jesteś... Jesteś tu... - wyszeptała, a z jej oczu popłynęło ponownie kilka łez. Jakby ktoś nie znał Maryline od tej strony to by pewnie się mocno zdziwił. Jeśli chodziło o James'a, blondynka miała dla niego miękkie i ciepłe serce. Zupełnie inne niż dla osób z zewnątrz i on to wiedział. Obdarowała go najszczerszym i najradośniejszym uśmiechem na jaki ją było stać i wlepiła błękitne tęczówki w jego cudowną osobę.
Kobieta wydawała się zdziwiona jego pojawieniem się w progu łazienki, było to bez wątpienia śmiałe posunięcie z jego strony nie mniej. Nie mógł się oprzeć pokusie spotkania z nią. Tak silnie palił go żar tęsknoty, że złamałby swe zasady, byle tylko móc spojrzeć na nią i upewnić, że jest cała, a na jej pięknym godnym samej Afrodyty ciele nie widnieją nowe blizny. Zaskoczyła go nie pierwszy raz zresztą wszak nie mógł się spodziewać tego jak emocjonalnie się na nich odbije ta rozłąka, a kobieta widać to nie ukrywała swych uczuć otwierając swe serce dla niego i tylko niego. Co do tego nie miał najśmielszych wątpliwości wiedział, że lojalność w ich relacji nawet po takim czasie i licznych pokusach nie pęknie jak tafla zbyt cienkiego lodu pozostałości po późnojesiennych przymrozkach, pod ciężarem ignorancji i chwili słabości. To co splata ich losy jest o wiele, wiele silniejsze i byle drobnostka nie jest w stanie rozerwać liny, która ich łączy. Nie odrywał wzroku od jej oczu nawet, kiedy stanęła w pełni swej glorii tuż przed nim odsłaniając wszystko co kobieta może odsłonić w tym serce przed ukochanym. Jego myśli kotłowały się i ciężko było skoncentrować się na tym, co się właśnie dzieje. Zdawać by się mogło, że ktoś bawi się czasem, a słowa jakie cisnęły się na usta, zdania jakie układał w myślach plątały się ze sobą tworząc chaos z którego nie potrafił niczego konkretnego wyciągnąć. Zapach jej ciała doprowadzał do szaleństwa, włosy na karku zjeżyły się kiedy nawiedził go delikatny, acz przyjemny dreszcz podniecenia. Maryline, zawszę tak na niego działała, ta bliskość zdawała się pochłaniać go coraz to bardziej, aż zapragnął z całego serca porwać ją w objęcia i całować do utraty tchu. Pochylił się nieco i zmrużył powieki czując gorąc jej ciała, pocałunek w sam środek czoła może i nie był zbyt romantyczny i podniosły, lecz odbierał go jako formę błogosławieństwa i radował się, że i tym razem nic złego nie spotkało panny DiLaurentis. – Słowa nie są w stanie wyrazić tego co czuje widząc cię w zdrowiu – odparł po chwili milczenia patrząc jej w oczy, szczerość i nutka ulatującego smutku były widoczne, aż nadto. Nagle zapora jakby w nim pękła, a dotyk dłoni nie wystarczył, poczuł głód jak gdyby właśnie przebudził się z letargu i niczym niedźwiedź po śnie zimowym i pierwszy raz zwęszył zapach żywej istoty. Przytulił ją mocno nie bacząc na to, że ociekała wodą, na ręcznik, który trzymała w dłoni, na nic nie patrzył, bo nic prócz niej nie miało znaczenia, w tej chwili. – Stęskniłem się – wyszeptał na ucho, lecz wcale nie musiał, było to widać gołym okiem. Był szczęśliwy jak szczenię, które wita swojego właściciela w progu domu kiedy ten wraca z pracy. Nic więcej nie mówiąc przyciągnął jeszcze bliżej kobietę i pocałował w policzek.
Zapach mężczyzny u progu był tak intensywny, że nie musiała się długo zastanawiać, ona już się w nim zatraciła. Tak jak za każdym razem gdy byli blisko siebie. Mężczyzna pobudzał jej zmysły i pewnie nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo. Każdy jego ruch, oddech sprawiał, że Maryline czuła jeszcze bardziej jego słodką woń. Odetchnęła głęboko zadowolona z tych małych, aczkolwiek dla niej znaczących elementów. James był dla niej niczym afrodyzjak, który wzbudzał w niej chęć bycia blisko niego, bycia przy nim. Jej zaborczość mogła mu czasami przeszkadzać, nie lubiła, kiedy ktoś inny kręcił się koło niego. Nie raz zwracała na to bardzo uwagę i mówiła brunetowi jak bardzo ją to irytuje, a ten zapewniał ją, że przecież to nic wielkiego. Do niej możliwe, że to nie docierało, ona po prostu taka była i nie lubiła kiedy ktoś inny zajmował jej miejsce. Ten mały gest, a jednak wielki, pełen ciepła i czułości sprawił, że na policzki dziewczyny wylał się lekki rumieniec. Przy nim czuła się jak typowa nastolatka pod magiczną aurą, której nie potrafiła się oprzeć, a nawet jakby chciała, to po co? Ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Przygryzając dolną wargę przysunęła się jeszcze bliżej zaciskając delikatnie palce na jego dłoni mając nadzieję, że tym razem nic ich nie rozdzieli. Po jej ciele spływały krople wody, włosy mokre i przyklejone do szyi, a on i tak nie miał tego pod uwagą. Ciepło jego ciała odczuła od razu. Ręcznik wypadł jej z ręki, a wolna ręka wsunęła się w jego włosy. Przez tą rozłąkę czuła się przez dłuższy okres przygnębiona. Wiedziała, że ani on, ani ona nie mieli wpływu na to co się wydarzy. Każdy z nich miał swoją misję, nie mogli się sprzeciwić. Maryline stała na palcach, ale wiedziała, że długo nie ustoi. Nogi miała jak z waty, ten dzień nadszedł i uderzyło to w nią jak tajfun. Przymknęła na moment oczy oddając się chwili. Słowa James'a tak bardzo ją poruszyły, że zimne serce blondynki ponownie, po tych wielu samotnych dniach, zaczęło się roztapiać. -Nawet nie wiesz jak ja się za Tobą stęskniłam... Chciałam Ci zrobić niespodziankę...-wyszeptała odsuwając się delikatnie aby móc spojrzeć prosto w oczy brunetowi. Dłoń, którą miała wplecioną w jego włosy powoli i ostrożnie przesunęła na jego policzek. Nie chciała by czuł się niekomfortowo przy niej przez otaczający ją chłód. Zawsze uważała to za problem, mimo iż on naciskał, że to nie jest żaden problem. W jej oczach błyskały się małe iskierki szczęścia. Ten zapierający dech w piersiach widok... -Pozwolisz, że się ubiorę? - spytała spokojnie z uśmiechem na ustach, oderwała dłoń od jego policzka i palcem delikatnie puknęła go w nos rozbawiona. Przecież nie mogła stać taka cała naga przy najcudowniejszym mężczyźnie na ziemi. Nigdy nie wiedziała, dlaczego los ich złączył, ale była mu wdzięczna. Nigdy w życiu nie była tak szczęśliwa jak przy nim. Jak to mawiają... stara miłość nie rdzewieje. A w ich przypadku - nigdy nie zgaśnie.
Czas zwolnił, ziemia stanęła, płatki śniegu zastygły w powietrzu na ułamek chwili, ich ponownego spotkania. Kiedy ziemia i niebo, księżyc i słońce ponownie się spotkały na drodze przeznaczenia. Był w niej zakochany bez dwóch zdań i choć łudził się tym że tak nie jest. Potrzebował jej jak tlenu, była jego rozsądkiem w świecie nieustannej walki i kotwicą trzymającą go przy życiu. Doskonale wiedział, że życie herosa jest zbyt krótkie by móc pozwolić sobie na długoterminowe plany, a dom rodzinna to coś co spychał na dalszy plan. Chciał czerpać z życia jak najwięcej i jak najmocniej go doświadczyć. A miłość ta była idealnym ku temu przykładem. Nieśmiało z początku, a później nieco pewniej cieszyli się sobą. Anderhil nie chciał widzieć już łez na policzkach ukochanej dlatego otarł zastygłe w bezruchu na policzkach małe kryształki. Wiedział, że uczucie to jest może ponad przeciętne wręcz zahaczające o przesadyzm, lecz nie interesowało go to co, by pomyśleli inni. Podchodził do najbliższych niezwykle emocjonalnie i taki, był jego urok. A to zachowanie w żartach wytykane przez braci, było jednak szanowane w głębi ducha oni pogodzili się z tym, że on taki jest. I co ważniejsze Ona również go takim zaakceptowała stąd też taka jego radość na jej widok. – Wybacz, gdy tylko Cię ujrzałem nie myślałem za wiele, a właściwie nie myślałem wcale. Chciałem się upewnić, że wszystko jest dobrze. – Wszak sam jej widok oraz to jak się poruszała sprawił, iż się niepokoił o jej zdrowie ale zapewne było to jedynie zmęczenie. To pomyślawszy spojrzał w dół i szybko skonstatował, że jest wyczerpana, lecz nim zdołał cokolwiek powiedzieć kobieta przemówiła, a głos zdradzała pewność i coś na skraju rozbawienia i figlarności, co bez wątpienia w niej uwielbiał. – Ależ oczywiście. Zaczekam w salonie i przygotuje coś na rozgrzanie – odparł nieco zawstydzony tak jakby teraz dopiero skonstatował, że stoi przed nim nimfa, wiła, córa piękna jakby wyjęta z mitów i baśni, o ciele kuszącym, delikatnym acz ukazującym siłę i zdecydowanie. Trudno było mu pokonać pokusę porwania jej w objęcia rozkoszy, lecz pokonał te pragnienie i zniknął z łazienki. Wędrując do kuchni gdzie zaczął zabawę z przygotowaniem trunku, który jak myślał podniesie na nogi nieboszczyka, a siła jego żaru rozpali serce lodowego trolla. W mieszkaniu czuć było delikatny, acz znaczący aromat przypraw korzennych, a nad nimi wszystkimi górował cynamon i goździki oraz kilka innych tajemniczych ziółek, które kiedyś przemycił do mieszkania Maryline coby było na taką właśnie okazję. Znajdując chwilę przy przygotowywaniu eliksiru włączył muzykę, acz nie byle jaką bo francuskie ballady z lat 60’ to na wypadek gdyby panience DiLaurentis, było mało Francji. Drewniane misternie rzeźbione kufle z symbolami nordyckimi do pełni wypełnione gorący napojem położył na stoliku, a samemu wygodnie rozłożył się na kanapie. Wcześniej w tym całym zamieszaniu zapomniał ściągnąć skórzaną nabijaną ćwiekami i wzmacnianą stalowymi blaszkami kurtkę i teraz miał jedynie na sobie ciemne dopasowane spodnie oraz luźną bawełnianą koszulkę koloru bieli, która ładnie kontrastowała z jego karnacją. Przymknął powieki i odchylił głowę w tył dając się ponieść falą muzyki.
W chwili gdy James wyszedł z łazienki ona zakręciła się wokół swojej własnej osi, przygryzając dolną wargę podeszła do wanny i odkręciła kurek, aby spuścić wodę. Tanecznym krokiem podniosła ręcznik z ziemi, czystym się szybko wytarła i wrzuciła oba do pralki. Czuła się jak w jakiejś bajce, w której ona jest zaginioną księżniczką, a James księciem, który wiedział dokładnie jak ją uratować. Nie chciała suszyć włosów, pozwoli im na spokojnie wyschnąć. Z suszarki wyciągnęła kilka ubrań, sukienkę, spodnie dresowe, koszulkę, bieliznę, tunikę i inne pierdolety, które znajdziecie w damskiej suszarce. Bez zastanowienia narzuciła na siebie białą sukienkę do kolan, która idealnie zwisała na ramiączkach z jej ciała. Nie raz słyszała, że James woli ją w sukienkach niż w spodniach. Może nawet się go w końcu posłuchała. Rozczesała przed lustrem włosy, chciała naprawdę dobrze wyglądać dla bruneta. Przecież facet sprawiał, że dziewczyna czuła motyle w brzuchu od samego początku, kiedy to pierwszy raz on spojrzał w jej stronę, a ona na niego. Szybkie machnięcie truskawkową pomadką na usta i robiąc kilka kroków w tył obróciła się do drzwi. Wychodząc z łazienki uderzył ją delikatny, aczkolwiek przyjemny zapach przypraw korzennych, a do jej uszu dotarła ballada, która pochwyciła ją za serce. Cholera James... przemknęło jej przez głowę i cicho zachichotała idąc w stronę saloniku. No tak, musiał przecież wyjąć te chwalebne drewniane kufle, które za każdym razem ją rozbawiały. Miała czasem wrażenie, że nie tylko to przemycił do jej mieszkania. Możliwe, że on już tu mieszka? Na samą myśl roześmiała się cicho przeczesując jednocześnie włosy ręką. Co prawda wiedziała, że James chciał jej zaimponować, ale dla niej było to stanowczo za dużo. Zimne serce Maryline zadrżało z radości widząc jak brunet siedzi na kanapie ubrany w koszulę i spodnie, które tak dobrze na nim wyglądały. Spokojnie podeszła do niego, zasiadła obok na kanapie i z podkulonymi lekko nogami oparła się o jego ramię. -Wiesz, że sama sobie dam radę... Aż tak źle wyglądałam gdy wchodziłam do obozu?- spytała zaciekawiona delikatnie, ale z troską odgarniając włosy z jego czoła i kładąc dłoń na jego prawym policzku. Wpatrując się w jego osobę myślała, że to jakiś sen, może ona wciąż jest w lesie? Upadła gdzieś i marzy jej się takie cudowne, magiczne wręcz spotkanie? Wzdychając głęboko przysunęła się do niego bardziej nie zwracając na chwilę uwagi na cokolwiek co ją otaczało. Już miała złożyć pocałunek na jego ustach gdy... zawahała się. A co jeśli on nie czuje już tego do niej tak mocno, jak kiedyś? Co jeśli ten ogień zgasł? Przygryzła niepewnie dolną wargę spuszczając wzrok i zerkając na kufle z gorącym napojem. Zawsze wiedział czego jej trzeba. Imponował jej pod każdym względem, doskonale wiedział, jak poruszyć jej serce. Na dłuższą chwilę jej wzrok utkwił w napoju, który stał przed nimi. Ten zapach i muzyka... Chciałaby by trwało to wiecznie. Każda sekunda wydawała jej się wolniejsza, odwróciła wzrok od napoju i spojrzała w oczy swojej miłości. Ogień i lód, poświęceń tyle, tylko dla miłości...
Kiedy stanęła w progu tak zjawiskowa jak nigdy dotąd serce zakołatało w piersi jak ptak co pragnie wyrwać się na wolność. Biel sukni rozproszyła półmrok, a gdy szła zdawała się płynąć w powietrzu. Czyżby tęsknota tak długa dodała jej blasku, czy zawszę promieniała taką urodą? Tego wiedzieć nie mógł, lecz się domyślał, a to co jawiło mu się w głowie kształtowało się całkiem przyjemnie. – Wiem to doskonale ale mimo to pragnę stać u twego boku – odparł szczerze i uśmiechnął się leciutko po chwili kontynuował– tak... – palnął bez zastanowienia, by zreflektować się po kilku sekundach – serce porwało me ciało i rozsądek zagłuszyło.– To była prawda już schodząc z wieży wiedział, że kobieta nie odniosła poważniejszych ran, a jedynie jest zmęczona mimo to nie zatrzymał się, a zawędrował tutaj, by móc cieszyć się wraz z nią z tej chwili. Jej dotyk momentalnie sprawił, że chłodny acz przyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa, a źrenice powiększyły się. Brakowało mu kobiecej delikatności, ciepła, śmiechu, który pobrzmiewał radośnie jak śpiew słowika, uśmiechu, który rozganiał chmury, jej całej. Nie potrafił inaczej nazwać tego zjawiska jak miłość. – Jesteś niezwykłą kobietą – wyszeptał i nim szept przebrzmiał złożył na jej truskawkowych ustach pocałunek, skromny acz namiętny. – Brakowało mi tego – jego dłoń jak wąż sunęła po udzie, ku górze aż dotarła w okolice ramienia i zwinne palce doskonale wiedziały co robić. Z początku delikatnie, a po chwili śmielej zaczęły łaskotać Śnieżynkę. Wnet i druga dłoń dołączyła się do zabawy, a ciało kobiety nagle wylądowało na plecach zdominowane przez Anderhila, który widać miał kupę zabawy z takiego powitania. Śmiejąc się pocałował kilka razy blondynkę i pozwolił jej na złapanie oddechu. – Napij się to poczujesz się znacznie lepiej – zaproponował i sam sięgnął po kufel by skosztować wywaru jaki sporządził. Korzenne wino powitało podniebienie smakami ciemnych i dojrzałych owoców winogron, a także czuć było jabłko i wanilię. Na to wszystko spadały korzenne przyprawy i kilka sekretnych nordyckich przypraw, które w rezultacie pozostawiały słodkawy smak ale im dalej w ciało tym bardziej rozgrzewały i napełniały wręcz magiczną energią. Znacznie przyjemniej niżeli dobra kawa, aczkolwiek pewnie bariści nie zgodziliby się z tym porównaniem. – Powiedz jak przebiegło polowanie? –ciekawość zawodowa ponad wszystko.
Zmartwienie mężczyzny jej zdrowiem było bardzo urocze. Robił to w sumie za każdym razem gdy ona musiała wykonać jakąkolwiek misję. Troska emanowała od James'a, a to jeszcze bardziej cieszyło Maryline. Oznaczało to, że ogień miłości, który oboje rozpalili wciąż wzbijał się wysoko. Ta rozłąka pokazała, że mimo odległości, miniętego czasu oni wciąż darzyli się szczerym i gorącym uczuciem. Zaśmiała się cicho, gdy na swych ustach poczuła ciepłe i twarde wargi bruneta. Nie spodziewała się jednak tego, że z przyjemnych pieszczot, którymi obdarował ją Anderhill przerodzi się to w atak łaskotek. Pomiędzy parsknięciami, śmiechem, a wierzganiem udało jej się wypowiedzieć jego imię tylko że dwa razy. Doskonale wykorzystał okazję na swoją korzyść. Jeszcze mu się kiedyś odwdzięczy. Zarzucając swoje chude ręce na jego szyję już chciała go do siebie przyciągnąć, gdy ten wyprostował się i zaproponował jej napój, który przyrządził. Wydęła usta udając niezadowoloną, wzięła do ręki drugi kufel i opierając się o klatkę piersiową James'a. Często popijali sobie na tej kanapie takiego rodzaju trunki. Były dni lepsze i gorsze, ale mimo to oni zawsze siedzieli na tej kanapie z kuflami odprężeni, odsuwając wszystkie troski na bok. Świat przecież się nie zawali jak przestaną się nim na chwilę interesować, nieprawdaż? Skupiła się na napoju, który powolutku rozgrzewał jej ciało. Było to tak przyjemne, tak bardzo tego potrzebowała. Nie mogła nigdy uwierzyć w to, jak dużo James siedział o blondynce i wiedział co należy zrobić. Przymykając oczy sapnęła cicho odchylając głowę i opierając ja na ramieniu bruneta. -Mmmm... Cel zabity... Możliwe, że trójka debili, którzy stwierdzili, że to dobry pomysł mnie zaatakować z zaskoczenia, też nie żyje. W sumie to nie sprawdzałam czy któryś z nich oddychał jak spaliłam wilkołaka. - wzruszyła lekko ramionami popijając ciepły napój. Odetchnęła głęboko. Smak miał rewelacyjny, a zapach zniewalający. Piła bardzo powoli, smakując i rozkoszując się trunkiem, który przyrządzono z myślą o tym spotkaniu. -James... Czyżbyś chciałbym rozbudzić moje zmysły...?- spojrzała zalotnie na swojego ukochanego oblizując wargi z resztek napoju. Tym razem to ona zamierzała się z nim troszkę pobawić. Będzie żałował, że zaczął ją łaskotać. Usiadła swobodnie na kanapie kładąc stopy na nogach bruneta. Do ust przystawiła kufel i poruszyła znacząco brwiami.
James, nie ukrywał faktu, że bawi go mina blondyneczki była przy nim taka swobodna i otwarta, iż czasem zastanawiał się czy aby nie ma siostry bliźniaczki, którą widuje w szerszym gronie znajomych. Wszak była tak odmienna momentami, że nawet dla niego było to ciężkie do zrozumienia. Jakim cudem roztopił lód, który okala jej serce? Kobieta, ta otworzyła bramy swego lodowego królestwa tylko i wyłącznie dla niego i czasem zastanawiał się co będzie kiedy, któregoś dnia zginie w jakiejś śmierdzącej norze stwora? Aż strach pomyśleć co wówczas, by odczuła panienka o oczach koloru toni górskie jeziora. Jedno było wiadome zima gwarantowana i to z takimi mrozem, że wyczyny Elsy się chowają. Siedząc tak na kanapie i popijając grzaniec w białej sukience prezentowała się niezwykle kusząco i zachęcała do wspólnych zabaw. Nim to jednak nadejdzie chciał porozmawiać. Jasne, że stęsknił się za jej ciałem i ochota na to i owo była ale obowiązki przede wszystkim. – Rozumiem, cóż obyś miała rację. Następnym razem upewnij się że tak w istocie jest, oraz zadbaj o ciała by nikt ich nie wykrył – wolał dmuchać na zimne niżeli przyprawiać problemów miejscowej policji i wzbudzać sensacje. Działanie z cienia było priorytetem i nie ukrywał, że czasem niektórzy z półbogów zapominali o tym robiąc szum wokół siebie, który jedynie przyprawiał nam problemów. Na całe szczęście miałem do czynienia z zawodowcom i wprawną zabójczynią więc nie obawiałem się zanadto. – Rozbudzić, zaspokoić pragnienia i nacieszyć ciało oraz duszę, tak? – spojrzał na wybrankę i uśmiechnął się lekko. Aż tak tęskniła? To było ciekawe, bardzo ciekawe… – Czy podczas misji zaobserwowałaś coś interesującego? Może natknęłaś się na nogods? Warto o każdym takim przypadku napomknąć przełożonemu tak, by ten miał obraz rzeczy. – Wiadomo, że każdej pierdoły nie zwalał na głowę Tyra bo ten i tak miał nadto pracy ale im więcej wie tym lepiej. Z premedytacją bawił się z jej ochotą na coś „słodkiego” lubił obserwować wówczas jej minkę. Patrząc na zgrabne nóżki odstawił kufel i pogładził dłonią stopę, a później łydkę delikatnie masując i wysyłając lekkie i przyjemne mrowienie elektryczności. – Brakowało mi tego – odparł posyłając kobiecie znaczące spojrzenie.
Techniczne rzecz biorąc Maryline mogła powiedzieć, że zamieniła mężczyzn w lodowe posągi, które od lekkiego podmuchu wiatru mogły upaść i się rozbić na milion drobnych kawałeczków. Lubiła jednak gdy James doradzał jej w każdej możliwej chwili. Wiedziała, że on lepiej się zna na wykonywaniu misji od niej i zawsze brała pod uwagę jego słowa. Co prawda nie zawsze kończyło się to tak jak to brunet by sobie zaplanował, ale to już drobny szczegół, prawda? Grzane wino powoli zaczęło dawać się we znaki, na policzkach Mary pojawiły się malinowe rumieńce. A może był to nie efekt wina, a mężczyzny jej życia? Który doprowadzał jej zmysły, ciało, umysł do szaleństwa? Chciała go, stęsknić się tak bardzo, wiedziała czego chce. Będzie cierpliwie czekała, mają przecież teraz tylko siebie. Nic i nikt tej chwili im nie zepsuje, a jeśli spróbuję, no. To skończy w losowej kolekcji DiLaurentis. - Dobrze, kochanie. Następnym razem będę bardziej rozsądna. Obiecuję. - posłała mu całusa znad drewnianego kufla, uwielbiała kiedy chciał, żeby pamiętała o każdym najdrobniejszym szczególe. Żeby uważała na swoje zdrowie, żeby nic jej się nie stało. Nie mogła się mu nawet pochwalić żadną nową blizną. Jego doprowadziło by to zapewne do szewskiej pasji, ale ją zapewne rozbawiło. Już miała w głowie skrócony plan zrobienia sztucznej blizny, ale odrzuciła go. Chłopak zdecydowanie obraziłby się za takie zagranie, a jej bardzo na nim zależało i nie chciała tego zepsuć. Wypiła już połowę przygotowanego grzańca. Na jej jasnej skórze rumieniec był naprawdę wydioczny, a ona czuła, że jej policzki płoną. - Nic a nic. Zwykli miejscowi rabusie. Przez te pięć miesięcy było tam tak cicho, że myślałam iż zgłoszenie byli fałszywe. - wyjaśniła spokojnie brunetowi, a gdy ten zaczął masować jej stopę przygryzła dolną wargę i odchylając głowę w tył wyszeptała cicho "James". Lubiła jak tak robił, jego zdolności zawsze ją zaskakiwały, potrafił wykorzystać je w taki sposób, jaki nikomu by się nie przyśniło. Blondynka bardzo powoli odstawiła kufel na stolik i przymykając oczy pozwoliła oczom wyobraźni poczuć dogłębniej te malutkie elektryczne mrowienia. - Mmm... Wyżej... - z jej ust wydobyło się ciche westchnienie, które było oznaką zadowolenia. Otworzyła oczy spoglądając w stronę swojego wybranka i ze słodkim uśmiechem na ustach powoli oblizała najpierw jedną, a potem drugą wargę patrząc na reakcję bruneta. - A czego jeszcze Ci brakowało, skarbie...? - spoglądając na niego zalotnie przeczesała włosy dłońmi nie odrywając wzroku od tajemniczych oczu James'a.