Re: Pokój #26 - Maryline DiLaurentis Sob 02 Mar 2019, 12:14
Maryline, słaniała się na nogach było to aż nadto widoczne i nieco go to rozbawiło wszak wojowniczka, a po miłosnych zapasach taka jest wrażliwa. Nie przeszkadzało mu to w żadnym wypadku wręcz cieszył się, że sprawił tym większą przyjemność jej. W końcu mieli długą przerwę, a powroty zawszę bywały najhuczniej świętowane, chociaż gdyby tak się zastanowić to każdy ich seks, był wyczerpujący, hah. Bywały dni że zwyczajnie nie mógł nacieszyć się jej wdziękami, a kiedy otwierała buźkę nie nie paplała głupot jeno zamieniała się w bystrą rozmówczynię. To jedna z dziesiątek cech jakie u niej lubił. Nie była tylko piękna, ale i miała swój honor, zasady, a także wiedzę i to łącząc się tworzyło naprawdę wspaniałą mieszankę. Czasem zastanawiał się coby bez niej zrobił nie widząc tego, że to on jest jej światełkiem w życiu. Nigdy nie rozważał, czy są sobie przeznaczeni, ot po prostu trwali przy sobie, a kiedy jednego brakowało tęsknota i smutek ogarniała drugie. Miłość to pokręcona sprawa i ciężko ją opisać podobnie jak gruszkę. Owoc ten jest słodki i smaczny, ale jakiego kształtu? Czasem fakt trafi się zarobaczony lub zgniły ale nie w ich przypadku, a przynajmniej taką miał nadzieję. – W to akurat nie wątpię, acz nie musimy uciekać do francji, by odnaleźć taką chatkę. Sądzę nawet, że nasze regiony są o niebo piękniejsze niżeli kraj żabojadów – odpowiedział dość żartobliwie mimo chwilowego kryzysu nastrojowego. Ot, jak każdy Brytyjczyk nie lubił trójkolorowych ale nie ukrywał, że kraj mają piękny, a kuchnię całkiem niezłą. Pogładził jej policzek wysokie kości policzkowe nadawały jej twarzy charakteru i wdzięku palce zsunęły się na linię warg i otarły krew. Spojrzał z zainteresowaniem na szkarłat, którym pobrudził palce i oblizał go uśmiechając się nieco wilczo. Pozwolił by kobieta oparła się o niego widząc, że gdyby nie to zapewne zaliczyła, by kontakt z podłogą. Przytulił ją mocno do piersi i pocałował w czubek głowy. – Musisz na siebie bardziej uważać seks to tylko seks wiadomo, ale na misjach nie pozwalaj sobie na zbyteczne ryzyko – spojrzał na nią karcąco. Wiedział, że w razie konieczności zasłoniłaby go własnym ciałem, lecz nie chciał tego. Nie mógłby żyć z taką okrutną świadomością i ofiarą na kącie. Nie, nie oceniał swojego życia tak marnie, lecz zwyczajnie nie lubił głupiego ryzyka, a ona była do tego zdolna i chciał to wybić jej z głowy. Nawet jeśli będzie musiał użyć dosadniejszych argumentów. – Nie chcę byś cierpiała – to powiedziawszy uchwycił ją i porwał na ręce niosąc jak małe dziecko ułożył do łóżka. Samemu odszedł po butelkę i swoją szklankę poła kochance i sobie trunku i przysiadł się obok niej gładząc linię talii, bioder. Nie odrywał wzroku przez dłuższą chwilę od jednej z blizn w okolicach splotu słonecznego. Dotknął tego miejsca czubkiem palca i wraz z linią blizny zjechał niżej do brzucha tam palec się zatrzymał i spoczęła dłoń. Dziwny uśmiech wnet pojawił się na jego twarzy ale równie szybko uleciał podobnie jak ręka, która ponownie powróciła na linię talii. – Kuchnia francuska przypadła ci do gustu? – spytał nagle, a w głowie zaczęły krążyć różne pomysły.
Maryline DiLaurentis
Re: Pokój #26 - Maryline DiLaurentis Sob 02 Mar 2019, 15:58
Przez otwarte okno wpadło tyle chłodnego, że pokój można byłoby uznać za wywietrzony. Wtulona w stygnące ciało bruneta stała tak dobre kilka minut. Mężczyzna zawsze obdarowywał ją niesamowitą troską i zawsze karcił za jej lekkomyślność. Nie zawsze była w stanie jednak dostosować się do jego próśb. Sytuacje w jakich potrafiła się znajdować były o tyle niefortunne, że przestrogi i upomnienia James'a nie były możliwe do spełnienia. Zawsze jednak starała się być ostrożna, żeby nie zamartwiał się na zapas. Żarcik o żabojadach tak ją rozbawił, że nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem. - Może masz rację. Ale co poradzisz? Oni też mają śliczne krajobrazy. - westchnęła cicho wsuwając palce we włosy bruneta. Nie spodziewała się jednak, że ten potraktuje ją jak księżniczkę i weźmie na swe ramiona. Już chciała na stałe się do niego przytulić, gdy ten położył ją do łóżka. Co prawda ledwo stała, ale żeby obchodzić się z nią jak lalką z porcelany? James nie przestawał jej zaskakiwać. Podsunęła sobie miękka poduszkę pod głowę i że wzrokiem wlepionym w ukochanego uśmiechnęła się ciepło. Swobodne spędzanie czasu z brunetem zawsze było przyjemne i poprawiało nastrój blondynce. -Skarbie, wiem... Czasem zapominam o swoim bezpieczeństwie, ale to nie jest celowe. Wiesz, że powodzenie misji jest dla mnie najważniejsze. Jesteś moim rycerzem na swoim ślicznym koniu, który mnie zawsze uratuje. - roześmiała się cicho chcąc rozluźnić nieco atmosferę. James zawsze robił się bardzo poważny jeśli chodziło o bezpieczeństwo i zdrowie blondynki. Nic w sumie dziwnego, darzyli się gorącym uczuciem i zapewne utrata drugiej połówki byłaby równie bolesna. Pocałowała go delikatnie w nos i z lekkim uśmiechem na ustach przymknęła oczy. Czuła jak przez oknie wciąż wpada chłodne powietrze i temperatura jej ciała staje się bliska temu wiatru. Gdy poczuła jak James dotyka jej blizny wzdrygnęła się. Pamiętała jak oberwała w to miejsce i jak brunet był na nią wściekły. Zasłoniła odruchowo dłonią zranione miejsce i spojrzała na Anderhilla. -Mmmm... Mają smaczne potrawy... Ale umywają się od Twojej kuchni. - puściła mu oczko z cichym chichotem i przysunęła się do niego. Zanurzyła nos w jego klatce piersiowej i słuchając rytmu jego serce odprężyła się. Zrelaksowana zapomniała o całym otaczającym ją świecie i skupiła się tylko i wyłącznie na przyjemnym zapachu ciała bruneta i na tym, że w końcu są razem. Po rozłące spotkania zawsze są magiczne, pełne wrażeń, rozpalają i wzniecają ogień zakochanych. Tak było i w ich przypadku.
James Anderhil
Re: Pokój #26 - Maryline DiLaurentis Nie 03 Mar 2019, 16:28
Gładził dłonią jej ciało jak gdyby była z porcelany zachwycając się jednocześnie kształtami, krągłościami krytycznym okiem oceniając blizny, które mówiąc szczerze dodawały jej charakteru, lecz wolał się nie zdradzać z tymi myślami. Wszak dopiero co prosił aby uważała na siebie. Nie wiedział jakby przeżył informację, że coś się jej stało doskonale zdawał sobie sprawę z kruchości życia herosa, lecz łudził się nadzieją, że akurat oni są wyjątkiem, a okrutny los ominie ich i nie postawi w tragicznej sytuacji. Rozmyślania te zawszę sprawiały, że miał ochotę nie wypuszczać jej z łóżka. Chcąc nacieszyć się chwilami samotności w jak największym procencie. – Rycerz, tak, a Płotka to biały rumak? – spojrzał na Maryline z politowaniem i prychnął pod nosem uśmiechając się jednocześnie. Czasem go zaskakiwała, a takiego tekstu się całkowicie nie spodziewał mimo to spoważniał po chwili. – Mówiłem poważnie – ton głosu nagle silniej zadźwięczał jak gdyby łącząc się z mrozem panującym na dworze i przejmując od niego chłód. Dłoń spoczęła na jej policzku, a palce pogładziły go delikatnie i zaczesały za ucho nieposłuszny kosmyk blond włosów. Mężczyzna nagle wstał i podszedł do okna zmierzchało powoli jak widać stracili rachubę upływającego czasu na tak długo. Zamknął okno i wrócił do łóżka kładąc się obok kobiety, która jak widać nie przestawała go obdarowywać komplementami. Uśmiechnął się szczerze, gdyż nie zwykł się gniewać przez problemy, których nie ma. Ot, rozważania, zwykłe pouczenia i prośba, a czy Maryline posłucha to już inna kwestia. Chciał jej dobra za wszelką cenę dlatego tak troszczył się o swoją Śnieżynkę. – Długo byliśmy rozdzieleni… – zaczął kiedy przestała mówić. – Może urządzilibyśmy sobie małe wakacje? – Obrócił się na bok, tak by móc widzieć ją w dogodniejszej pozycji i wzrokiem odnalazł jej spojrzenie. – Tylko ty i ja bez żadnych obowiązków kilka dni, a może tygodni słodkiego i błogiego lenistwa, pieszczot i innych przyjemności, chciałabyś? – Spojrzał, a we wzroku tym czaiła się obietnica, że jeśli powie „tak” to wówczas nie pożałuje swojej decyzji już on o to zadba.
Maryline DiLaurentis
Re: Pokój #26 - Maryline DiLaurentis Nie 03 Mar 2019, 20:53
Widok białej Płotki w myślach rozbawił ja do tego stopnia, że dnia się przez dobre kilka minut. Przyzdobienie zwierzęcia w białą farbę zdecydowanie było szalonym pomysłem. Koń nie byłby raczej zbyt zadowolony. Próbując powstrzymać się od dość głośnego śmiechu złapała James'a za rękę i wzięła kilka głębszych wdechów. Kolejne słowa bruneta sprawiły jednak, że jeszcze szybciej spoważniała. Mierząc wzrokiem kochanka objęła go nogą w pasie zmniejsząc między nimi odległość. Dłonie, które błądziły po jego ciele zatrzymały się na jego policzkach. Błękit spotkał się z brązem i przez chwilę, bez żadnych słów wpatrywała się po prostu w swoją miłość. -Wiem, James. - rzekła spokojnie i składając na jego ustach słodki pocałunek dała mu tym samym do zrozumienia, że jego słowa wzięła sobie głęboko do serca. Zawsze brała, mimo iż mogło to wyglądać zupełnie inaczej. Kiedy ich usta się rozłączyły na twarzy blondynki zawitał lekki, pogodny uśmiech. Taka chwila spokoju i ciszy im zdecydowanie była potrzebna. Wypuściła bruneta ze swych objęć, a gdy wrócił przywarła ponownie ustami do jego warg jakoby składając obietnice. Obietnice miłości. Wplątując palce w jego włosy odsunęła się delikatnie od niego, aby móc spojrzeć na jego twarz. Propozycja, którą jej składał była bardzo kusząca. Zawsze zaskakiwał ją swoimi pomysłami, a taki wspólny wypad, gdzie nikt im nie będzie przeszkadzał zdecydowanie był im potrzebny. Uśmiechając się słodko do swojego lubego zsunęła dłonie z jego włosów, przez policzki aż do szczęki i leciutko przystawiając kciuki do jego dolnej wargi wyszeptała: - Wiesz co? Czemu by nie? - więcej nie musiała chyba mówić, prawda? Była wniebowzięta, że będą mogli zdała od gapiów i problemów spędzić razem czas. Trenując, kochając się wieczorem i spędzając razem romantyczne chwile w blasku księżyca. Obserwując reakcje bruneta przygryzła dolną wargę nie przestając się uśmiechać. Marzyła o ciszy, spokoju, ciepłej herbacie, gorącym kocyku. Nikt by im nie przeszkadzał. Żadna misja ich by wtedy nie rozdzieliła. Przerwa od tego wszystkiego na rzecz ich związku, zdecydowanie była na tak.
Skłamałby mówiąc, że czułość, delikatność jakie czuł w przy Maryline, nie wzruszały go. Nie miał pojęcia w jaki sposób kobieta czyta jego zamiary i to z taką łatwością. Wydawać, by się mogło, że rozłąka jaką los im podarował jedynie wystawi na próbę ich związek. I tak w istocie było, ale w najśmielszych rozważaniach nie przewidział, iż mogą dzięki niej stać się silniejsi w tej relacji i wspólnie stworzyć coś nierozerwalnego. Drobne pieszczoty pocałunki i nóżka, którą blondynka objęła herosa w pasie sprawiły, że aż przeszył go dreszcz podniecenie i pewnej euforii. Odwzajemniał słodkie podarunki samemu częstując ją tym samym. Nie widział świata bez niej była kimś kto prócz braci zna go na wylot i wiedział, że może na niej w pełni polegać. Czasem łapał się nawet na tym, iż kobieta zna go lepiej niż on sam siebie. Ale taki już bywał czasem pogrążony w melancholii i szukający samotności, a czasem wręcz przeciwnie. Mimo mężczyzna otwierał się i ufał tylko najbliższym pozostając poniekąd zagadką dla reszty społeczności zamieszkującej obóz. – Śnieżynko, mówiłem ci to setki razy, lecz i teraz się powtórzę. Jesteś cudowną kobietą – odparł bez chwili zawahania i pocałował blondynkę w truskawkowe usteczka. Jej dłonie błądzące po jego twarzy przynosiły ulgę i chłód uwielbiał te uczucie oraz bliskość z jej ciałem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Maryline tylko czeka na pretekst, by znów zniknąć z obozu może nie aż na tak długo ale chciała tego i on również tego pragnął, a pomysł z wyjazdem może i nieco naiwny i prosty był dla nich nadzieją na spełnienie tych mrzonek. Tylko oni na bezludnej wyspie z dala od ludzi, cywilizacji i wiecznej walki, mordu i krwi. Czasem nawet herosowi to już się nudzi i chce zaznać spokoju, a zwłaszcza w towarzystwie takiej kobiety jak Maryline, którą kocha sercem całym i to z myślą o jej szczęściu chce zrealizować plan. – Już nawet wiem, gdzie cię zabiorę ale to będzie niespodzianka – to powiedziawszy przytulił ją do swej piersi i pocałował w policzek. Nie martwił się o zgodę na opuszczenie obozu miał wtyki i znajomości plus kapitan był jego przyjacielem więc tym bardziej. A że od wielu lat nie brał dłuższego urlopu to raczej nikt nie będzie ich zatrzymywał. Pocałował raz i drugi blondynkę, a później pozwolili sobie na miły i pełen rozkoszy wieczór. Kochając się zapamiętale, dziko i namiętnie tak jakby jutro miało nigdy nie nadejść. A kiedy ich miłosne harce ustały leżąc w swych objęciach poddali się mocy snu jaki spadł na nich.
To nie był dobry dzień. Sam wstała dość wcześnie, jednak gdy tylko dotarła na salę treningową, uświadomiła sobie, że nie jest w swojej najlepszej formie. Nie chciało jej się posądzać o to pustej butelki whisky stojącej na jej nocnej szafce. Każdy miał swoje demony, kac czy nie kac, ona nauczyła się swoje pozostawiać we własnej głowie. I we własnym pokoju. Po treningu poszła popływać i to już owszem sprawiło, że poczuła się nieco lepiej. Nie była to diametralna poprawa, jednak Yates zdawała sobie sprawę, że w takie dni jak ten nie mogła liczyć na zjawiskowe efekty. Snuła się nieco po obozie, ignorując innych, a pod wieczór poczuła w końcu potrzebę towarzystwa. Stojąc pod drzwiami pokoju Mary musiała się pochwalić za doskonały wybór. W dłoni trzymała wino, jej włosy wciąż pozostawały mokre po wieczornym prysznicu. Nigdy nie suszyła włosów, pozwalając im schnąć w swoim tempie. Ot takie dziwactwo. Zapukała do drzwi panny DiLaurentis po czym nacisnęła klamkę i weszła do środka. Odszukała wzrokiem blondynkę i uśmiechnęła się kącikiem ust, unosząc butelkę z winem, jakby ten gest miał wyrażać więcej niż tysiąc słów. - Masz ochotę?
Od kilku długich dni nie czuła się najlepiej. Wiedziała dokładnie czym było to spowodowane i przez większość czasu ukrywała to przed innymi. A już zwłaszcza James'em, po tym jak oświadczył, że muszą się rozstać. Wtedy jeszcze nie bolało to tak bardzo. Ostatkiem sił wyszła z toalety obmywając swoją bladą twarz. Spojrzała na swoje lustrzane odbicie i nie była przeszczęśliwa na widok tego co tam zobaczyła. Głęboki wdech i przymknięcie oczu pozwoliło jej na sekundy zapomnieć, że jest w takiej a nie innej sytuacji. Zamiast być na treningu to ta siedziała w pokoju, wypruwając sobie flaki. Może mniej dosłownie, ale nie była w szczytowej formie. Kiedy Sam zapukała do niej, Maryline osłabiona siedziała na kanapie w salonie, który od razu było widać z drzwi wejściowych. Lekko uśmiechając się zaprosiła koleżankę do środka jednym wymownym gestem, ale gdy spojrzała tylko na wino skrzywiła się. Ile by dała, by choć przez chwilę mogła się napić i nie zrobić krzywdy temu, co rodziło się w jej brzuchu. Był to już trzeci miesiąc, a raczej już prawie czwarty. Zakrywała prawie idealnie ciuchami odstający z lekka brzuch. Jeszcze niedługo miała być uroczystość mianowania nowego kapitana i dopiero wtedy będzie widać jej "brzuch". Do tego czasu chowała się ze swoją małą tajemnicą dość dobrze, ale czy aby na pewno? - Wiesz co... Kusisz, ale nie mogę... Nie dzisiaj, Sam. Ty sobie nalej, jeśli chcesz - rzekła spokojnie poprawiając się na kanapie i przykrywając kocem. Nie chciała jeszcze zaczynać z nią tematu, jakim było dziecko, które tak chowała przed światem. Nie podjęła jeszcze decyzji co z nim zrobi, a samotne matki, zwłaszcza w obozie nie miały za dużo szans. Włosy blondynki wyglądały na umyte i wyczesane, ale nie były one w formie jakiejś wysublimowanej fryzury, po prostu opadały spokojnie na ramiona DiLaurentis. Miała na sobie białą koszulkę, która odkrywała jedno z ramion, błękitne, luźne spodenki, co by nie cisnęły brzucha i skarpetki, bo wiadomo, od podłogi zawsze będzie zimno. Spojrzała uważnie na swoją koleżankę i dostrzegła jeszcze mokre włosy. - Byłaś na treningu? - zagaiła i skinieniem podbródka zachęciła do tego, aby usiadła obok niej na kanapie, przecież nie będzie stała.
W relacji tych dwóch pań było sporo wspólnego zrozumienia i braku większych oczekiwań. Nie były to dwie psiapsie, które wymagały od siebie sprawozdania z każdej życiowej sytuacji. Potrafiły zrozumieć i docenić chęć milczenia, a prywatność w ich mniemaniu pozostawała prywatnością, nie zaś powodem do rozrywkowej rozmowy. Sam dość dobrze poznała Mary przez te wszystkie lata spędzone w obozie, dlatego gdy tylko zobaczyła jej reakcję na widok wina, zmarszczyła lekko brwi w wyrazie delikatnego zaniepokojenia. - Źle się czujesz? - spytała w połowie retorycznie, bo właściwie to wystarczyło przyjrzeć się blondynce żeby otrzymać odpowiedź. Yates nie bywała napastliwa ani nadopiekuńcza, nie miała zamiaru wypytywać DiLaurentis o powody jej złego samopoczucia, dopóki nie uzna, że heroina sama będzie chciała się z nią tym podzielić. I nie, zdecydowanie nie podejrzewała u niej tak zwanego stanu błogosławionego. Nie lubiła osób którzy sami tworzyli teorie spiskowe. W związku z tym opuściła tylko dłoń z butelką w dość smętnym geście, przeszła przez pomieszczenie i usiadła obok Maryline na kanapie. - Byłam - potwierdziła jej pytanie, dość niechętnie wspominając swój trening. - Ale to zdecydowanie nie był mój dobry dzień. Nie masz co żałować, że tego nie widziałaś. Mówiąc to odkręciła butelkę (dzięki bogu za zakręcane wina) i zamiast nalać sobie do kieliszka wzięła po prostu łyka z gwinta. Elegancko czy też nie, nie macie wrażenia, że alkohol zawsze lepiej smakuje z butelki? Yates swoją odstawiła na ziemię i spojrzała na towarzyszkę, zastanawiając się czy ta domyśla się jak duże problemy z alkoholem miewała ostatnio brunetka. Z drugiej strony jakie to mogło mieć znaczenie. W tym momencie ewidentnie każda z nich była zajęta własnymi problemami i może tak właśnie było najlepiej. - Nasz przyszły kapitan popisywał paw - dodała z mieszaniną rozbawienia i zrezygnowania w głosie. Być może jej stwierdzenie było przesadzone. Być może nie. Czasem przecież można pośmiać się z innych herosów.
Nie lubiła rozmów, które schodził na jej temat. Rzadko kiedy w ogóle pozwalała sobie na takie głębsze rozmowy. Te czasy kiedy to mogła z kimś rozmawiać godzinami dawno się skończyły. Tak jak na początku była sama, tak teraz też wylądowała sama. Była to też jej wina, ale nie przyzna się do błędu. Ostrożnie oparła się na prawym, obolałym od ostatniego treningu boku i kręcąc głową chciała zapewnić Samanthe, że wszystko jest w porządku. - Nic mi nie jest. - odpowiedziała spokojnie, nakrywając jeszcze bardziej swój brzuch. Gdyby ktoś ją zobaczył w takim stanie wiadomość pewnie by rozeszła się do każdego. A w zaistniałej sytuacji wolała poradzić sobie sama, zwłaszcza, że James się gdzieś znowu ulotnił na jakąś misję czy gdzieś i nie miała z nim kontaktu. Od tamtej pory nie miała z nim żadnego kontaktu... Wzmianka o niezbyt ciekawym treningu jakoś jej nie wzruszyła. Nie każdy nadaje się do prowadzenia grupowych treningów, zwłaszcza kiedy od początku robi wszystko sam. Mary należała właśnie do takich osób, sama trenował, czasem ktoś jej podpowiadał. Nie stanowiło to dla niej żadnej różnicy, bo co jak co, ćwiczenia to ćwiczenia i sama ze sobą była w stanie poradzić sobie zdecydowanie lepiej niż z jakimiś szczeniakami. Nie przepadała też z tego samego powodu za prowadzeniem misji. Odpowiedzialność jaka na nią spadała była ogromna, przytłaczająca. Tak jak i wtedy, gdy misja z Sam nie poszła im zbyt dotrze i tylko one dwie wróciły całe. Nie chciała by to się powtórzyło. Dlatego grała ostatnio solo. - Ja wczoraj byłam i mnie poobijali. Chyba muszę trochę odpocząć. Za dużo od siebie wymagam - stwierdziła nawiązując trochę do jej aktualnego stanu. Jeden z obozowiczy poobijał ją kijem i miała teraz sporego siniaka na bicepsie. Nie wspominając już o kostce, która była skręcona i spuchnięta. Odkąd rozstali się z Jamesem Maryline bardzo mocno wzięła się za swoje treningi i szkolenie siebie. Musiała sobie sama w życiu od tej pory radzić. Nie chciała być problemem dla innych. - Co? Pręży się? Kto to miał być... Corvus? - nie była pewna czy dobrze zapamiętała imię nowego kapitana. W sumie miała to koło nosa, ale jak już zaczęły ten temat. Kątem oka obserwowała tylko jak dziewczyna wypija zawartość szklanej butelki. - Smaczne to chociaż? - ona lubowała w whiskey i likierach, ale winem nie pogardziła. Po misji we Francji nawet się przekonała do tego typu alkoholu. Jednak czy Sam faktycznie za dużo nie pijała? Nie żeby ją to interesowało, ale za każdym razem jak się spotykały to widziała ją z procentami w ręku.
Sam przyjęła odpowiedź Mary i nie miała zamiaru drążyć dalej tematu jej samopoczucia. Chociaż przecież mogła. Mogłaby być podejrzliwa, jednak hamowała tę swoją cechę w stosunku do osób, które darzyła sympatią. Mniejszą bądź większą. Szacunek do prywatności w tym momencie wygrywał z ciekawością. Kto by pomyślał, że ta momentami naprawdę ostra i nieprzewidywalna osoba ma w sobie takie pokłady przyzwoitości. Wspomnienie treningu zdawało się być jedynie sposobem na ruszenie rozmowy. Prawdę mówiąc Sam miała nadzieję, że blondynka napije się z nią wina, obie się rozluźnią i zapomną o tym, cokolwiek siedziało im w danej chwili na głowie. Skoro ten plan nie wypalił, musiała improwizować. - Rzadko kiedy przyznajesz takie rzeczy na głos – zauważyła brunetka, co po raz kolejny było po prostu stwierdzeniem, a nie uwagą, co do której oczekiwała wytłumaczenia. Miała ochotę znów sięgnąć po butelkę wina, jednak przed chwilą przecież odstawiła ją na podłogę. Oparła się wygodnie. Oczywiście, że sama również czuła efekty treningów. Naginanie swojego ciała do granic możliwości było elementem ich szkolenia. Z każdym tygodniem, miesiącem, rokiem starali się być coraz lepsi. Nie było to łatwa droga dla żadnego z ambitniejszych herosów. Te dwie panie? Oj zdecydowanie były ambitne. Sam w końcu skrzywiła się nieznacznie. – Pewnie masz rację, ale z drugiej strony ciężko sobie odpuścić, skoro nowi rekruci to prawie same leniwe szuje. Czarno widzę przyszłość tego obozu. Jedynym ratunkiem będzie odsiew w trakcie ich pierwszych misji. Brzmiało okrutnie? Być może, Sam jednak zdawała się tym nie przejmować. Obie z Mary widziały na własne oczy czym różnił się trening od zadań wykonywanych w rzeczywistości. - Yup – potwierdziła krótko strzał blondynki odnośnie imienia kapitana. – Normalnie ucieszyłabym się na szykującą się imprezę, ale raczej sobie odpuszczę wiwatowanie na cześć tego nadmuchanego Latynosa. Uśmiechnęła się kącikiem ust na pytanie Mary i uniosła lekko jedną brew. - Wino jak wino. Ujdzie. Zawsze możesz zmienić zdanie – rzuciła niezobowiązująco i przeciągnęła się nieco. – Ale nie namawiam, widzę że nie masz nastroju. – Spojrzała na blondynkę. – Wiem przynajmniej, że nie muszę ci mówić, że jak będziesz miała mnie dosyć to wystarczy powiedzieć. Kącik jej ust drgnął w uśmiechu. Na tyle na ile znała Maryline, dziewczyna nie szczypała się z mówieniem wprost tego co myślała.
Zdziwienie powoli wymalowało się na twarzy DiLaurentis, po tym jak dziewczyna wytknęła jej pewien mankament. No niestety, czasem trzeba się przyznać to przegranej. Nawet najlepszym zdarza się raz upaść, ale oni upadają, żeby wstać i tym razem nie zostać pokonanym. W sytuacji jednak w jakiej znajdowała się blondynka niestety wszystko wskazywało na to, że kolejny trening będzie ominięty. Nie mogła już poświęcać swojego czasu tylko hartowaniu ciała i wzmacnianiu go na wszelakich płaszczyznach. Teraz przyszedł czas na pokorę i zdystansowanie się. Ważne było co mogłoby być. Samantha nie musiała wcale wiedzieć co się mogło świecić, Mary nie była osobą, która zwierzała się pierwszej lepszej osobie ze swoich problemów. A już zwłaszcza dziewczynie, z którą czasem pogada, poplotkuje, napije się, ale nic więcej. Nie były przyjaciółkami, więc zaszczyt wyjawiania sekretów jej nie przysługiwał. Przeciągnęła się leniwie niczym kot na kanapie i oparła głowę o kanapę. - Ale przyznałam, nie ma co drążyć tematu - ucięła krótko. Rozlewanie się nad tematem było zdecydowanie głupie i dla córy Chione zbędne. Tak jak to miała w zwyczaju kończyła niechciane tematy jednym uderzeniem bata i zbywała osoby, które nieprzyjemny temat chciały dalej ciągnąć. Jednak w przypadku brunetki nie było to takie proste. Przez wgląd na to, co parę, paręnaście lat temu razem przeżyły Maryline nie była za bardzo w stanie od razu jej tak wyrzucić. Wspólne picie alkoholu i głupie pogawędki jakoś ją przekonywały, zwłaszcza, że Yates szybko się upijała i bardzo zabawne rzeczy wynikały z tego upicia. Ziewnęła cicho i usłyszała jak kręgi jej kręgosłupa powoli ustawiają się na swoje miejsce. Z dnia na dzień miała wrażenie, że jej przybywa i że robi się coraz ciężej. - Bo to młode bachory. Myśli, że co im w głowie ciągle gra? Oni nawet nie ogarniają którym końcem miecza mają bić lub jak go trzymać, a co dopiero jak mają misje wykonywać. Ale jeśli ich nie nauczymy, to tak jak mówisz, selekcja naturalna ich przekreśli - spokojnie wyciągnęła rękę w stronę kubka z gorącą czekoladą, którą wcześniej sobie przygotowała. Podmuchała kilka razy w napój, żeby go ostudzić i upiła go powoli przyglądając się kątem oka swojej towarzyszce. - Aż taki nadmuchany? Fakt, nie widuje go często, nie zwracam uwagi na sztuczne ciała - wzruszyła niedbale ramionami i mrużąc oczy. Alkohol ją kusił, ale musiała pamiętać, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Procenty nie były wcale takie ważne, fakt, lubiła zamoczyć usta, ale nie było to teraz wskazane, a ona sobie świetnie radziła jak do tej pory. Upiła jeszcze raz czekolady i pokręciła głową. - Nie przekonasz mnie. Nie dziś. Nie przez najbliższe dwa miesiące, jak nie trzy - mruknęła cicho, ale dziewczyna na sto procent to usłyszała - Oczywiście, że wykorzystam ten aspekt. Po prostu nawet Cię stąd wyrzucę, bo będę miała w końcu na to siłę - uśmiechnęła się szeroko, trochę chłodno - Ale spokojnie, jeszcze ten moment nie nadszedł - westchnęła i upiła znowu gorącego napoju. Połowa kubka już za nią, był postęp. - Jakaś misja ostatnio? Czy wszystko się skupia teraz na tej wyniunianej imprezie? - zagaiła przejeżdżając kciukiem po krańcu kubka z czekoladą. Wycierała to, co się tam osadziło i szybko zlizała co jakiś czas zerkając na Samanthę. - Szczerze jestem ciekawa, czy ktoś ostatnio z jakiejś prostej misyjki nie wrócił. Podobno było krwawo na kilku. Nawet ktoś uciekł ostatnimi czasy... - spojrzała w sufit w zamyśleniu. Próbowała przytoczyć sobie kto to mógł być i z kim była ta osoba na misji, ale nie było to takie proste. Nie przykładała wagi do takich szczegółów. Mimo to jak już mówiły o selekcji obozowiczy i pozbywaniu się ich... To był to najlepszy temat, bo ostatnimi dniami wiele ciekawych rzeczy się wydarzyło.
Sam miała ochotę roześmiać się widząc reakcję Mary i chociaż starała się to ukryć, jej czoło zmarszczyło się lekko, a w oczach pojawił się wyraz rozbawienia. Nie miała zbyt wielu zahamowań w bezpośrednich kontaktach z herosami i dość często mówiła na głos to co akurat przemykało jej przez myśl. Nie uważała tego za coś złego, a panna DiLaurentis doskonale poznała ją z tej strony. Tak szybkie ucięcie tematu mogło być mało rozsądne, bo często jedynie zwracało większą uwagę, na problem, którego Sam i tak nie miała zamiaru rozdrapywać, jednocześnie jednak było dość charakterystyczne dla córki Chione. Dlatego też brunetka nie powiedziała już ani słowa, a jedynie przemknęła spojrzeniem po Mary i upiła łyk wina. Uśmiechnęła się nieznacznie na barwny wywód dotyczący rekrutów zgadzając się w duchu ze słowami towarzyszki. Przesunęła palcem po etykietce wina, w miejscu w którym było napisane 13% alkoholu. One kiedyś też były niedoświadczone i pewne swych umiejętności, jak każdy młody heros, który zgłębiając swoje moce czuje się niczym bóg. A później jest tylko gorzej i gorzej, aż przychodzi taki moment, że życie pokazuje im, że rzeczywistość to nie jest sranie magicznymi iskierkami tylko walka o oddech siedząc po pachy w gównie. - Nie tak bardzo - przyznała odnośnie Corvusa Juareza, który w jej głowie miał wyrobiony swój mocno naciągany wizerunek. Wzruszyła niedbale ramionami. - Nie znam go, ale wydawał mi się być ekstremalnie poważny i poprawny i wyglądał jak dobry obiekt do żartów. Spojrzała na Mary, kiedy ta mruczała pod nosem ewidentnie bardziej do siebie niż do Sam. Zmarszczyła czoło, ale koniec końców tylko wykrzywiła usta w grymasie. - Szkoda. Będę musiała sama wypić to wino. Nie wyglądała na szczególnie zmartwioną tym faktem. Odwzajemniła uśmiech blondynki, gdy tamta obiecywała, że w końcu ją wyrzuci. Yates rozłożyła się jakby wygodniej na kanapie, zakładając nogę na nogę i rozglądając się po pomieszczeniu ze średnim zainteresowaniem. - Cudownie, na to właśnie liczyłam. - Po jej ustach wciąż błąkał się uśmiech. Jej wzrok przykuła okładka książki leżącej na szafce obok kanapy. Kolejny kryminał, w których Mary tak się lubowała. Sam nie czytała zbyt wiele, więc nic dziwnego, że nie kojarzyła tytułu. W końcu spojrzała z powrotem na panią gospodarz. - Nawet nie wiem czy ostatnio dzieje się coś ciekawego - przyznała niechętnie. - To zamieszanie związane z nowym kapitanem spowodowało jakiś irytujący zastój. Nie byłam na żadnej misji od... - zmarszczyła czoło. - Dawna. Nie wiedziała co się działo w innych drużynach, zazwyczaj raczej mało ją to obchodziło. Przywiązywała uwagę tylko do tego, co działo się naokoło niej, a sama natomiast od kilku dni głównie trenowała, pływała i piła. W dowolnej kolejności. Nie trafiała jej się żadna ciekawa misja, a kiedy miała zbyt dużo wolnego czasu w jej głowie pojawiały się myśli, których wolałaby uniknąć. Dlatego dość rozpaczliwie szukała zajęć poza obozem, modląc się żeby w końcu wydarzyło się coś, co oderwie ją od ponurych rozmyślań i wspominania nocnych koszmarów. - Uciekł? - powtórzyła, dość chętnie uczepiając się tego wątku. - Nic mi o tym nie wiadomo. Wiesz cokolwiek więcej? Wrażenie, że Samantha była ostatnimi czasy w innym świecie byłoby dość trafne. Nie sypiała zbyt dobrze, poza tym cały czas czuła, że potrzebuje odskoczni od obozu. Było jej duszno i zaczynała się obawiać, że rozwija się w niej swego rodzaju społeczna klaustrofobia. Tak, wiedziała że coś takiego nie istnieje, ale nazwa została wymyślona tylko roboczo. - Może będzie chociaż jakaś misja poszukiwawcza - mruknęła, nie do końca przekonana czy szukanie herosów to jest właśnie to czego jej potrzeba. Uniosła w zamyśleniu butelkę do ust. W końcu wzięła kolejnego łyka wina.
Maryline wcale do śmiechu nie było zwłaszcza, że poruszanie takich tematów było niczym tabu. Ale nie miała zamiaru nawet komentować reakcji koleżanki, która nie podpadła jej do gustu. Często się śmiała z tego jak ucinała tematy, ale jakoś dziś mało było jej do śmiechu. Może dlatego, że obawiała się na tej całej imprezie nie potrzebnych spotkań z osobami, z którymi już niestety nie ma nic wspólnego. Ścisnęło ją w żołądku i skrzywiona pokręciła szybko głową. Jak miała się już spotykać z tymi osobami to stwierdziła, że chyba nawet tam nie pójdzie. Upiła kolejnego łyka gorącej czekolady, aż w końcu zachciało jej się solonych orzeszków ziemnych. Poruszyła kilka razy ustami zastanawiając się czy by nie zrobić grzanek, nie wyjąć nutelli i orzeszków, aby sobie zrobić takie smaczne połączenie. - Chcesz coś zjeść? - pytając się owinęła się cała w koc i wstała z kanapy dreptając powoli w stronę kuchni. Wyjęła chlebek tostowy, nutellę i słoiczek orzeszków ziemnych. Spojrzała przez ramię na swoją koleżankę i westchnęła - Czyli nie wiadomo czy będzie dobrym kapitanem. Jeśli nie wzruszą go zaczepki, to mogę jeszcze stwierdzić, że jest jakiś cień szansy, ale czy faktycznie jest poprawny...? - zadała sobie sama już to pytanie wsadzając kromki chleba tostowego do opiekacza. Włączyła urządzenie i stanęła przodem do Samanthy tyłkiem opierając się o szafkę. - A pij sobie, co Ci szkodzi? - mruknęła kręcąc głową i pomyślała, że chyba wypadałoby spełnić te groźby wyrzucenia z mieszkania. Dziewczyna i tak za każdym razem wpadała do niej i obie się upijały, ale dzisiejszego wieczoru, nie był to najlepszy pomysł. Zwłaszcza, że Maryline spinała się bardzo i denerwowała odkąd James ją zostawił. Nie było to chyba zbyt wskazane, zwłaszcza, że nerwy mogły w bardzo zły sposób zaszkodzić dziecku. - Irytujący nastrój? Wszyscy szykują tą chromoloną imprezę - obróciła się, bo właśnie z opiekacza wyskoczyły grzanki. Wyjęła je na talerzyk i wstawiła kolejne. - A tak na dobrą sprawę to powinniśmy się zajmować właśnie misjami, a nie wystawnymi bankietami, bo jakiś dzban będzie kapitanem. Wystarczy kilka słów do powiedzenia na jednym z grupowych treningów i tyle. Nie wiem po co ta cała szopka - oburzona zaczęła uderzać talerzami o blat. Nie było to zamierzone, ale z tych całych nerwów nie mogła się już kontrolować. Odetchnęła cicho i wykładając kolejne grzanki na talerz wróciła do saloniku, zostawiając jeszcze cztery kromki w opiekaczu do zrobienia. W drugiej ręce trzymała orzeszki oraz nóż, a pod pachą słoik nutelli. - Ta, podobno uciekł. Nikt go nie szukał, bo jak wiesz, heros sam bez opieki i bez ochrony przetrwa co najwyżej kilka miesięcy. Jak nie tygodni. Pewnie już go jakiś troll zeżarł albo jakieś inne licho - zauważyła niezbyt wzruszona tą sytuacją - Nie był ze mną w drużynie to mnie to jakoś mało obchodzi. Ale fakt, jeśli ludzie zaczną uciekać, bo odczują presję, to nie będzie miał kto bronić obozu. Posmarowała jedną z grzanek sporą ilością nutelli i posypała to wszystko orzeszkami. Idealne połączenie na takie nudne dni, słone i słodkie zarazem.
Samantha najzwyczajniej w świecie zignorowała niezadowolenie Mary, uznając że nie ma sensu irytować heroiny bardziej aniżeli to potrzebne. Potrafiła uszanować czyjeś złe samopoczucie, wbrew pozorom. - Jasne, czemu nie. – Pytanie o jedzenie sprawiło, że spróbowała sobie przypomnieć jak dawno temu jadła ten zimny kawałek pizzy pozostały po wczorajszym wieczorze w jej lodówce. Było to jeszcze przed treningiem i przez myśl przemknęło jej tylko, że jej żołądek powinien szczerze podziękować Maryline, bo w przeciwieństwie do Sam, ona nie zapominała o jego istnieniu. - Nie wyglądał na kogoś kogo łatwo wyprowadzić z równowagi - Zmarszczyła lekko czoło po czym tylko wzruszyła ramionami jakby nowy kapitan nie wymagał większej atencji w ich rozmowie. – Przekonamy się prędzej czy później. Najpierw musi przeżyć nadchodzącą imprezę, czego mu nie zazdroszczę. Samantha oparła się bokiem o kanapę, tak żeby móc zerkać na Mary kiedy z nią rozmawiała, jednocześnie bezwiednie obracając butelkę wina w dłoniach. Czuła się zmęczona, a fakt że nie znalazła dzisiaj towarzystwa do wspólnego picia nie napawał ją optymizmem. Wzruszyła ramionami na słowa DiLaurentis, uznając, że w gruncie rzeczy miała rację. Mało co będzie w stanie jej zaszkodzić teraz. - Zastój z misjami. I wiem, też mnie to wkurwia – przyznała, chociaż widząc zachowanie Mary miała ochotę dodać: ale ewidentnie nie aż tak bardzo jak ciebie. Mimo wszystko tym razem uznała, że nie ma sensu poruszać tematu samopoczucia blondynki więc tylko napiła się wina. – Zamiast pakować czas, pracę i pieniądze w tę imprezę mogliby zrobić coś pożytecznego, chociażby w kierunku NoGods. – Czując zapach świeżych grzanek poczuła ucisk w żołądku, który dopominał się o swoje. Kiedy Mary postawiła talerz na stoliku, Sam wzięła sobie grzankę i wsunęła ją do ust, odgryzając mały kawałek i żując go powoli. Miała ochotę na nutellę i orzeszki, jednak wiedziała, że mocno ściśnięty żołądek do tykająca bomba i wolała go nie rozjuszać zbyt dużą ilością cukru. - Jeżeli chcą uciekać niech uciekają – mruknęła z nutą pogardy w głosie. – Lepiej niech robią to teraz niż w trakcie misji bądź walki, kiedy powinni stać u boku swoich towarzyszy i bronić ich pleców. Wzięła kolejnego gryza i zamyśliła się przez chwilę, podczas gdy Mary robiła swoje wypasione tosty. Przełknęła kolejną porcję węglowodanów, czując jak jej żołądek powoli się rozbudza. Westchnęła popijając grzankę winem. - Może powinni robić testy psychologiczne – mruknęła z powątpiewaniem po czym zmarszczyła czoło zastanawiając się czy sama przeszłaby coś takiego. Cóż, nie miało to znaczenia. – Chociaż cholera wie czy tchórzy da się wyłapać. Nie mam pojęcia jak mogłyby wyglądać takie testy. Gdyby na przykład uznali że uzależnienia wykluczają z możliwości treningów stracilibyśmy połowę najlepszych herosów.