Standardowe mieszkanie obozowicza - trzy pokoje: sypialnia, salon połączony z kuchnią i łazienka. Spersonalizowany dla każdego nienowego mieszkańca kampusu. Znajdują się w nim wszystkie potrzebne rzeczy - od łóżka i szafy po stałe podłączenie do prądu i łącza internetowego.
Powiedzieć, że ten dzień jawił się jako jeden z łatwiejszych, to tak naprawdę nic nie powiedzieć. Corvus nie pamiętał, kiedy ostatnio miał tyle błahych - jego zdaniem - spraw do załatwienia, które ograniczały się do zwykłej papierologii i przymusu uzupełniania wiedzy w bibliotece. Nie musiał iść na żadną misję, Asklepios o nic go nie prosił, a drużynowy, choć pewnie wolałby go mieć przy sobie, też jakoś nie zawracał mu dupy. Momentami Corvus zastanawiał się, czy aby na pewno dalej jest w tym samym obozie i czy nagle wszyscy zrozumieli, że ma on większość w dupie. To nie pomogło mu jednak w dłuższym śnie, gdyż musiał zerwać się z wyrka dość wcześnie rano. O tej porze Noemi to przekładała się na drugi bok dopiero, a on już musiał być na zewnątrz. Starał się poruszać bardzo cicho po swoim pokoju, by jej nie zbudzić, co chyba mu się udało. Zerknął tylko na nią przed samym wyjściem, uśmiechając się w duchu - to był niesamowity widok. Jeden z nielicznych, kiedy ten wulkan energii był uśpiony. Wyglądała nawet uroczo, choć on sam nie potrafił znaleźć odpowiedniego określenia dla tego stanu. Dla niego była po prostu ładna, ale w innej pozycji niż zwykle. Wyszedł z małego mieszkania i udał się do wielkiej biblioteki. Tam czekała go oczywiście nie mniejsza podróż niż te Indiany Jonesa i musiał przekopać się przez całe stosy ksiąg - od poradników do wyrabiania sobie kształtu nosa, po najważniejsze obozowe bestiariusze. Ten dział szczególnie go interesował, gdyż przez wiele ostatnich tygodni, próbował znaleźć coś o potworze zwanym True Ogre. Ostatni syn Melinoe, którego znał, zginął właśnie z ręki tego stwora. Fascynowało go to, a jednocześnie trochę przerażało, bo gdy czytał nieścisłe opisy tego monstrum, wydawał się on być stworem z gatunku tych nie do pokonania. To było wyzwanie, którego chyba nawet Juarez nie był w stanie się podjąć. Nie ze strachu, a ze zwykłej logiki - wiedział, że nie ma szans, a tylko idiota pchałby się w paszczę lwa. Kilka minut później był już poza biblioteką i wykonał to, czego nie robił dość dawno. Najpierw spędził trochę czasu przy stajniach, by napoić konie - dziś bowiem wypadała jego kolej zadbania o nie rano. Później zaś przyklapnął obok jeziora i razem ze swoim wiernym przyjacielem - krukiem Korwunem na ramieniu, spoglądał w zamarzniętą taflę jeziora, na której lód był jednak kruchy. Enamorado nigdy nie chciała chodzić nad jezioro, a on jako rodowity barcelończyk wodę miał po prostu w genach. Uwielbiał spędzać czas na plażach. W domu dziecka była to jedna z nielicznych atrakcji, jakie sprawiały mu przyjemność. Trochę porozmyślał, jak zwykle. Zdawało się nawet, że z kimś rozmawia. Być może znowu wezwał "brata" z zaświatów, by trochę z nim pogawędzić. Korwun bowiem nie był zbyt dobrym partnerem do dialogów. Ile w końcu można było słuchać tego "kra kra"? Nawet jeśli było to ze zwykłej wdzięczności kruka i było próbą porozumienia się z innym gatunkiem. Doceniał starania, ale jednak człowiek, albo raczej duch - to był duch. Jakiś czas później udał się na trening, tym razem dłuższy. Przejście do koloseum nie zajęło mu długo, ale już okres tam spędzony trwał zdecydowanie ponad przewidywany stan. Dopracowywał pracę nóg, która - jego zdaniem - ostatnio bardzo u niego szwankowała. Nie do końca wiedział czym się to objawiało, ale z pewnością oddalał się od swojej topowej formy (głównie przez masę zajęć dodatkowych no i spędzany czas z Noemi - od kilkunastu dni, gdy tylko się widzieli, lenili się ile dało). Nie spostrzegł nawet, gdy nastał wieczór, a on sam przecież obiecał ukochanej, że wróci dziś szybciej i może porobią coś ambitniejszego, niż tylko bawienie się własnymi włosami. Do pokoju wszedł około godziny osiemnastej. Cały spocony, choć nie było mu wcale gorąco, bo przez chłodną temperaturę na zewnątrz dość szybko ochłonął. Zamknął za sobą drzwi i spojrzał na nią. A ona, no właśnie? Co ona robiła?
To był pierwszy od tygodnia dzień wolny Noemi, resztę spędzała najczęściej w szpitalu na swoim dyżurze. No cóż, bycie córką Asklepiosa nie należało do najprzyjemniejszych, nie z tymi możliwościami jakie dawały jej moce. Wciśnij jeszcze w to treningi, obowiązkowe spotkania drużyny, czy masę innych obozowych spraw to poczujesz, że ten dzień wolny to jak miesięczny urlop. Ale nikt jej w końcu nie obiecywał masy wolnego czasu do własnej dyspozycji i może to i dobrze, jeszcze trwoniłaby go przypadkiem na, w końcu, porządne wyspanie się, albo na spędzanie go z ukochanym, który w minionym tygodniu przypominał jej bardziej swojego ducha, którego za pomocą umiejętności syna Melinoe potrafił sobie przyzwać. Na całe szczęście miała klucze do jego mieszkania (które od dłuższego czasu można było także nazwać jej, reszta to jedynie oficjalne nazewnictwo) i mogła tutaj wpadać tak często jak chciała i chociaż (większość) nocy mogli spędzać wspólnie. Oczywiście kiedy rano Corvus wynosił się z ich gniazdka, kompletnie nic nie słyszała będąc nadal w fazie głębokiego snu i zmęczenia po popołudniowej zmianie poprzedniego dnia. To trochę smutne, że byli tak zabiegani, że spotykali się jedynie w łóżku i to zazwyczaj jedynie na sen, bo oboje byli tak skonani, że to wyrko było jak wielki magnes nakryty ładną pościelą we fioletowe kwiaty. Przebudziła się jakoś koło dwunastej, co i tak było wczesną godziną w mniemaniu Enamorado. Potrafiła siedzieć do późnych godzin nocnych bezproblemowo, więc nic dziwnego, że siódma rano to nadal była do niej noc. Kiedy się już tak przebudziła z rozczarowaniem zauważyła, że Corvusa już nie ma, a miejsce obok niej jest zupełnie zimne, więc opuścił ją bez żadnego pożegnania choćby. W każdym razie obiecał jej, że wróci dzisiaj wcześniej i tego miała zamiar się trzymać, gdy wstawała z łóżka, a duża koszulka Corvusa, w której spała, zjechała jej z bioder tuż nad kolana. Weszła do kuchni, ale dosłownie na chwilę, bo przypomniała sobie o Kocie, którego zostawiła samego w swoim mieszkaniu na jakieś półtora dnia. Nie wątpiła oczywiście, że ta kupa sierści da sobie radę, zważając na fakt, że znalazła kiedyś pod swoim łóżkiem na wpół pożartą mysz, ale nie chciała takich niespodzianek w drugim stadium rozkładu oglądać znów w swojej sypialni, więc ubrała czarne dżinsy z dnia poprzedniego i wcisnęła w nie też dół tej wielkiej koszulki z myślą, że przemknie szybko do swojego pokoju i tam już wszystko poogarnia. Tak też jej upłynął ten dzień, na ogarnianiu bałaganu, który narobił niezadowolony futrzak, który został na szczęście ugłaskany porządną porcją tuńczyka z puszki, którego wręcz uwielbiał. W międzyczasie też Noemi zrobiła sobie wielkie pranie, wzięła prysznic, ogarnęła się do swojego normalnego stanu, wcisnęła do plecaka parę świeżych ciuchów i już miała sobie wracać do Corvusa, kiedy do drzwi jej pokoju ktoś zapukał i wsunął w szparę pod nimi jakiś liścik, na którym zauważyła pismo nikogo innego, jak swojego zdziwaczałego staruszka. A ta wiadomość zepsuła jej cały dzień i porządnie ją rozsierdziła. Zwłaszcza końcowe zdanie "To rozkaz, Noe." Dobrze wiedział, że nie znosiła a. tych śmiesznych, odręcznych liścików, zamiast zwyczajnej rozmowy. b. tego, jak nazywał ją "Noe", bo był to żałosny skrót od jej imienia. Postanowiła jednak nie robić kolejny raz sceny, która nie prowadziła do niczego, bo był nie tylko kimś, od kogo wzięła się nazwa "drużyna Asklepiosa", ale też jej ojcem, dlatego musiała utrzymywać z nim dobre stosunki. Zła i naburmuszona wzięła za to swój plecak i kota pod pachę, no i sobie ruszyła do mieszkania ukochanego. Była już prawie czwarta godzina, a ona miała zamiar spędzić miło czas, mimo okoliczności. W końcu Corvus miał wrócić wcześniej. Puściła się Kota do pomieszczenia, a sama się wzięła za gotowanie czegoś pysznego, oczywiście łakomy futrzak dołączył do niej po chwili, polując na odpady z kurczaka, którego kroiła właśnie Noemi. Robiła to jednak nie ukrywając swojego złego humoru, zwłaszcza wtedy, kiedy dla Corvusa wrócenie wcześniej i tak wiązało się z tym, że wrócił późno, a przygotowane przez Enamorado danie zaczęło już stygnąć. - Witaj kochanie! - Rzuciła na jego widok. Ale była to tylko cisza przed burzą. Taką z piorunami i w ogóle. Kot tylko beztrosko przewrócił się na brzuch we fioletowej pościeli.
Bycie amebą uczuciową miało swoje złe i dobre strony. Jedną z nich było to, że nie zawracałeś sobie głowy miłostkami i skupiałeś się na tym, co miałeś do roboty. A mogło to być wszystko - od rzucania kamieniami w wodę, przez liczenie owiec, po kontemplacje na temat przyszłości wszechświata. Gorzej natomiast było wtedy, gdy przychodziło do interakcji z kimś, kogo nazywało się swoją dziewczyną, miłością, kochaniem i tak dalej. Wtedy życie wyglądało niczym pole minowe - jedna niewinna odpowiedź, ona myśli pierwsze, mówi drugie, robi trzecie, zastanawia się nad czwartym, a koniec końców wychodzi piąte. A przecież powiedziało się tej ukochanej osóbce bezpośrednio to, co chciało się powiedzieć. Reszta teorii dochodziła sama. Dzisiaj niestety przyszedł czas tego imbecylstwa amebowskiego w stylu Corvusa, który... nie dostrzegł tego sarkazmu i ironii w powitaniu gorącej brunetki. Zadowolony z powitania, widząc ją w malutkiej kuchni, przygotowującą posiłek na kolację, odetchnął z ulgą, jak gdyby miało to się dobrze skończyć. No bo co on biedny mógł zrobić? Raz mówiła kochanie, jak naprawdę go kochała, a raz mówiła kochanie, jak chciałaby go rozszarpać. On nie umiał w zgadywanki, dlatego zazwyczaj wybierał tą pozytywną opcję - wiara w swój związek i ślepe zapatrzenie w idealność tej relacji robiły swoje. Będąc już w środku, przeszedł się po pomieszczeniu, rzucając tylko obojętne spojrzenie w stronę kota Enamorado, z którym jako tako się dogadywał i od kilkunastu tygodni już mu nie przeszkadzał. Odłożył kurtkę na wieszak, zrobił kolejne kilka kroków i podszedł do brunetki, ofiarując jej cmoknięcie w policzek - tak jak go uczyła. Jak się witają - ma być całus. - Wezmę szybki prysznic - poinformował i obrócił się na pięcie, kierując swe kroki do łazienki. Nie zamykał pomieszczenia na klucz, gdyż przywykł już do tego, że Enamorado ma pełno swoich kosmetyków tam w środku i czasem potrzebuje na gwałt do nich dostępu. No i także do tego, że czasem miała ochotę wspólnie się umyć, na co wcale Juarez nie narzekał. Rozebrał się, brudne ciuchy wrzucił do małego kosza, który powoli się już zapełniał i odkręcił kurek z wodą. Wszedł do wanny, mógł sobie przecież na to pozwolić i napuścił sobie jej tyle, by móc zamoczyć całe ciało. Głowę ułożył na brzegu wanny i przymknął oczy, wzdychając lekko. Zmęczył się tym dzisiejszym treningiem - faktycznie chyba było coś nie tak...
To, że Corvus należał do rzadkiego gatunku ameb uczuciowych zdecydowanie wychodziło mu na dobre. Inaczej musiałby odpowiadać na wszystkie te jej zaczepki, ciągle by się pewnie kłócili o najmniejszą głupotę, bo ona by mu wyrzucała, że wraca za późno, a on by próbował się tłumaczyć, co by Noemi jeszcze bardziej wkurzało, aż w końcu by pewnie doszło do rozstania, albo byliby ze sobą, ale między nimi byłoby tyle toksyn, że nie byłoby miejsca na miłość. Mówi się, że w związku powinno się być przede wszystkim dla siebie przyjaciółmi, ale przyjaciół możesz mieć wielu, a miłość swojego życia tylko jedną. A Corvus był miłością życia Noemi i nikt, ani nic tego nie zmieni nigdy. A wracając dlaczego bycie amebą uczuciową miało więcej plusów, niż minusów, poza tym, co przedstawiłam powyżej? Ano dlatego, że on zachowywał się zwyczajnie, po prostu jak jej chłopak i robił to, co powinien, nie zapominając nawet o tym buziaku, którego go nauczyła na samym początku związku. I od tamtego czasu zawsze witał ją tym głupim buziakiem w policzek, a to mimo upływu czasu, zawsze działało na nią, tak jakby miał jakąś magiczną moc zabierania gniewu, rozczarowania, sarkazmu i ogólnie wszystkiego, co negatywne. I to wszystko pod nosem zupełnie nieświadomego Corvusa, który jak gdyby nigdy nic poszedł po prostu wziąć kąpiel. Noemi przez moment siedziała na swoim miejscu przy niewielkim stole w kuchni, nasłuchując jak jej ukochany wrzuca rzeczy do kosza na pranie i napuszcza sobie wody do kąpieli. I wtedy już wiedziała, to zupełnie nie był ten rodzaj burzy z szalejącymi piorunami, jak w czasie najgorszego sztormu. To miał być huragan. Wstała na jednym wydechu z krzesła i ruszyła do łazienki. Stanęła na chwilę patrząc, jak Juarez rozkoszuje się ciepłem wody i wkroczyła do akcji. Bynajmniej, nie wyskoczyła na niego z jego własną glewią i nie przebiła mu nią flaków, jak pomyśleliby niektórzy zważając na chłodne powitanie. Nie, Noemi ściągnęła swoje ubrania i rzuciła je na podłogę, a potem powoli zanurzyła jedną nogę w wannie, a potem wlazła tam cała i usiadła swojemu ukochanemu na udach. - Tęskniłam, skarbie - Powiedziała zaczepnym szeptem. Nie miała zamiaru tracić czasu na kłótnie, skoro wkurzyło ją coś zupełnie innego, niż późny powód Corvusa. A czasu dla siebie mieli dzisiaj niewiele.
Paradoksalnie pierwszy raz brak wiedzy w jakiejś dziedzinie wychodził mu na dobre. Było to o tyle bardziej niezwykłe, że działało to na Noemi. Na Noemi Enomorado! Tą samą szprychę, do której wzdychali wszyscy w obozie (pozostała część to geje), która mogła mieć dosłownie każdego, łącznie z Zeusem i Hadesem na raz, która była tak bardzo kojarzona z flirtem i po której można było się spodziewać ogromnych wymagań. Może właśnie to była ta recepta? Wszyscy myśleli, że córka Asklepiosa szuka nie wiadomo jakiego ideału, a tu trafia się taki Corvus, który fascynuje ją swoim debilizmem? No chyba tak to trzeba nazwać. Można to nazwać delikatniej oryginalnością, no ale... to debilizm. Gdyby Juarez czegoś chciał od życia, poza oczywiście utrzymaniem swojego związku z Noemi, to na pewno jakiejś instrukcji obsługi ukochanej. Jej mogło się wydawać, że bycie amebą ma więcej uroku niż sprawia problemów, no ale to, że dzisiaj im wyszło, nie oznacza, że wyjdzie następnym razem. Kobieta zmienną była, a on rozumiał bardziej biologię Golema, True Ogre czy Hydry, niż zachowania swojej ukochanej momentami. Nie żeby na nią narzekał, ale taka instrukcja postępowania z dziewczynami rozbudowana o stany emocjonalne (a przy okazji jakaś przypominajka dat i specjalnych okazji) nie zaszkodziłaby mu. Kiedy drzwi łazienki się otworzyły, domyślał się, że wparuje tu zaraz jego miłość, jednakże obstawiał bardziej opcję wzięcia czegoś z małej umywalki. Ku swojej uciesze jednak przeliczył się i już chwilkę później mógł pooglądać to, co tygryski lubią najbardziej. Całe szczęście, że nauczył się już kontrolować opad szczeny (jeszcze tylko potrzeba treningu przy czytaniu posta), acz dalej z podziwem obserwował jej ciało. Nawet on to musiał przyznać - był pierdoloną amebą, ale amebo-szczęściarzem. Natychmiast zrobił jej odpowiednio dużo miejsca, by mogła zagościć na jego udach. Wanna nie była jakaś największa, no ale oni mieli doświadczenie, umieli się ułożyć tak, by było wygodnie i przyjemnie (nie to co w łóżku, gdzie on opatulony w kołdrę, a ona ze stopami w miejscu poduszki z cyckami na wierzchu). Objął ją ręką w pasie i poczekał, aż ukochana ułoży głowę na jego piersi. - Twój widok, ten zapach, wanna - zaczął spokojnym tonem. - Cały dzień nie mogłem się tego doczekać - dodał, drapiąc ją pieszczotliwie po brzuchu oraz składając mały pocałunek na jej skroni. Takie wypowiedzi to też efekt treningu Noemi - nauczyła go poprawnie składać i rozwijać zdania. Podczas gdy innym odpowiadał lakonicznie, przy niej starał się trochę uzewnętrzniać i rozbudowywać wypowiedzi. Wychodziło średnio, przekoloryzowanie momentami, ale podejmował jakieś próby. Zanurzył nos w jej włosach i chłonął jej zapach, mając jednocześnie przymknięte oczy. Jego serce biło tak spokojnie w jej obecności, że mogła nawet go nie słyszeć, leżąc na piersi. Relaksował się.
Dlatego chłopcy... Uczcie się od Corvusa, uczuciowej ameby numer jeden, mistrza nieogarnięcia związkowego, króla niedomyślności! A tak serio to trzeba po prostu znaleźć swój złoty środek, żeby się porozumieć i nie tracić czasu na wytwarzanie między sobą jakichś kwasów, a oni ten środek znaleźli gdzieś pomiędzy brakiem rozumienia wielu spraw przez Corvusa i wybuchowością Noemi. Ale droga do tego też nie była najłatwiejszą, ona często się denerwowała, a on nie rozumiał o co jej chodzi, chociaż można uznać, że osiągnęli sukces, gdy to Corvus jako pierwszy powiedział Noemi, że ją kocha. Niby po amebie uczuciowej można wiedzieć czego się spodziewać, ale właśnie w tamtym momencie Corvusowi udało się szczerze zaskoczyć Noemi chyba pierwszy raz w ich związku. Instrukcja obsługi Corvusa nie była trudna: nakarmić, ukochać i dać mu się wyspać. To była jego recepta na szczęście, a przynajmniej w najprostszym skrócie tak to wyglądało. Wiadomo, że jak człowiek ma ciągle zajęty czas to jedyne o czym myśli, kiedy już nie musi wszędzie biegać, to odrobina spokoju i "luksusu" we własnym mieszkaniu. Zgodnie z tym co napisał pan powyżej, Noemi położyła głowę na jego klatce piersiowej, uprzednio jeszcze związała włosy w grubego koka na czubku głowy i zabezpieczyła go gumką do włosów. Nie chciała się jeszcze bawić w suszenie włosów teraz. Chciała jak najwięcej czasu poświęcić Corvusowi, bo miała naprawdę ostatnio wrażenie, jakby był cieniem, a nie osobą. - Tak, też tęskniłam za tym... - Odparła spokojnie i pod wpływem jego pocałunku w jej skroń, a także ciepłej wody, przymknęła powieki - ... przez ostatnie tygodnie. - Dodała po chwili i już prawie zapomniała o tej natrętnej karteczce, która wcześniej tak mocno wytrąciła ją z równowagi. - Z resztą tak nawiasem mówiąc, jeszcze przez jakiś czas nadal nie będziesz mógł się tego doczekać. - Powiedziała i uniosła chłodne spojrzenie na jego twarz, nie było ono skierowane do niego, raczej do okoliczności. - Mam dzisiaj czwarty w tym tygodniu dyżur nocny. Rozkazy mojego ojca są, doprawdy, chyba najlepszą antykoncepcją. - Wyjaśniła pokrótce i wtuliła się z powrotem w jego pierś, wzdychając ciężko. Zastanawiała się, czy Asklepios robi to specjalnie, czy w rzeczywistości ma po prostu niezły ubaw z tego, że tak mocno próbuje pomieszać im plany dnia. Nie zadziałało na niego chyba najlepiej ostatnio to, że uświadomił sobie, że jego córeczka większość nocy spędza w mieszkaniu swojego chłopaka i ostatnio staruszek zrobił się jak wrzut na tyłku z tym przydzielaniem zadań.
W kwestii uczuciowej Juareza było bardzo łatwo przewidzieć. Gdyby tak Noemi spróbowała zgadnąć każdą reakcję swojego chłopaka na jakiekolwiek słowa czy sytuacje, trafiłaby na pewno w 90% przypadków. Kwestią drugorzędną było, że w drugą stronę było już o to trudniej, bo Noemi miała naprawdę różne humory i tak naprawdę nawet bogowie nie wiedzieli, co tam się tli pod tą jej gęstą czupryną. Jeśli jednak przychodziło już do jakichś starć czy walki, no to wtedy syn Melinoe nie był już tak łatwy do rozpracowania - nauczył się niemal perfekcyjnie korzystać z własnych umiejętności i boskich mocy. On był prosty w obsłudze jak każdy facet. Co prawda czasami pojawiły się jakieś zgrzyty i niekoniecznie pożądane reakcje, ale to wpisywało się już w samą definicję związku. Nawet sam Corvus był tego świadom, że gdyby zrobili teraz quiz sobie nawzajem ze swojego życia, zachowań i wszystkiego innego, to brunetka ograłaby go jak koszykarze Golden State Warriors drużynę czternastolatków. Nigdy jednak się nie mierzyli w ten sposób, bo przecież nie o to chodziło. Szukali tej nici porozumienia i balansu - złotego środka. Powoli zaczynał odpływać, gdy leżeli tak w tej gorącej wodzie wtuleni w siebie. Uniósł jednak powieki, gdy powiedziała mu tą smutną wiadomość, że dzisiaj znowu nici ze wspólnej nocy. Odetchnął lekko, bo wiedział, że to odgórny rozkaz i Enamorado musi go wykonać. Tak jak ona irytowała się, że on tak często chodził na misje, tak on był bardzo wyrozumiały, jeśli chodziło o jej pracę w szpitalu. - Każdy ma jakieś obowiązki - rzucił bardziej w eter, niż w ogóle mając w planach jakąkolwiek dyskusję na ten temat. - Ale fakt, ciężko zrobić dzieci nie robiąc ich - zaśmiał się nieznacznie, przyznając jej racje. On nie widział w tym żadnego drugiego dna, bo przecież... zabezpieczali się. Ślepo wierzył w moc prezerwatyw i tabletek, nie przejmując się tym, że zawsze jest ten 1% szans na ciążę. Dzieci przecież nie planowali, a przynajmniej - nie na poważnie. - No nic - westchnął nieco zrezygnowany, przejeżdżając nosem po jej włosach. - Innym razem się sobą nacieszymy - przyznał, ale nie określił kiedy, bo jak widać tworzenie planów nie idzie po ich myśli. A znając życie, gdy w końcu ona będzie miała wolne, on będzie musiał ruszyć na jakąś misję. - Ile masz jeszcze czasu? - spytał z ciekawości. Nie miał żadnych planów co do dysponowania ostatnimi wspólnymi minutami... chyba.
Dobrze, że w tej całej masie różnych aktywności obozowych, żaden pomysłowy Dobromir nie wpadł na pomysł corocznego quizu na temat swojej drugiej połówki, bo zdanie Noemi i jej uczucia zawsze zależne były od sytuacji, jej nastroju, fazy księżyca i pogody, ta dziewczyna była tak zmienna, że trudno byłoby nawet największemu bystrzakowi za nią nadążyć. Ale w walce to zdecydowanie Juarez był górą, nie tylko swoim umiejętnością, ale też za prawdziwe wojownicze i strategiczne myślenie, które przy intuicji Noemi dawało mu +20 do sprytu. Więc samej Noemi ciężko było się z nim mierzyć, w końcu to nie ona kiedyś poskładała na łopatki mistrza areny. Zdecydowanie bardziej wolała być z nim w sojuszu, niż zaleźć mu za skórę, co na szczęście było dość trudne, bo Corvus był ostoją spokoju. Nie znosiła go kiedy tak obowiązkowo traktował wszystkie rozkazy i większość zakazów. Co prawda ona też się do nich stosowała, ale przynajmniej prywatnie, między nimi, nie bała się powiedzieć tych przysłowiowych dwóch słów na temat tego co myśli o tym jaki w obozie czasem panował reżim. Nade wszystko chciała wolności, w głowie nadal świtała jej myśl o tym, żeby zwiać którejś nocy z obozu i nie oglądać się za siebie. Corvus też teoretycznie o tym myślał, przynajmniej kiedyś. Teraz coraz częściej zdarzało się jej w to wątpić, zważając na fakt jak mocno przykładał się do wszystkiego co robił i jak poważnie traktował swoje obowiązki. Mówił zawsze, że to dla jej bezpieczeństwa to wszystko robi, ale, przynajmniej ona sama, uważała, że jest w stanie też się obronić, nie jest tylko jakimś tam medykiem stojącym z boku. Posiadała też inne umiejętności, niż te boskie, dlatego ostatniego czasu, gdy ich związek dusił się od nawałem obowiązków obozowych, coraz częściej wątpiła w swojego chłopaka, choć wcale nie chciała tego, to przychodziło to mimo jej woli. Z resztą... Mieli już spory staż w obozie, przekroczyli już dwudziesty rok życia, na co jeszcze czekali, aż osiwieją? - Papcio bardzo nie chce zostać dziadkiem. Chyba uważa się za zbyt młodego na to, mimo tych wszystkich wieków swojego żywota. - Odparła i uśmiechnęła się z przekąsem, że udało się jej w jednym zdaniu tak zjechać swojego tatulka. Odrzuciła jednocześnie natrętne myśli na temat całej tej sprawy wyrwania się stąd i wątpliwości. - Mhm - Rzuciła tylko od niechcenia, kiedy mówił, że kiedy indziej się sobą nacieszą. Szczerze w to wątpiła, wyobraziła sobie za to Asklepiosa wlepionego w kalendarz i planującego im zajęcia na kilka lat w przód, żeby przypadkiem nie spędzali ze sobą za wiele czasu. Takie rozmijanie się było dużo bardziej męczące, niż dyżury w szpitalu, misje i treningi. Czasem po prostu chciałbyś z kimś po prostu pobyć, nawet jeżeli oznaczałoby to tylko spędzanie czasu na swoich sprawach w tym samym pomieszczeniu, ale nawet do tego rzadko mieli okazję. - Jakieś półtorej godziny, zanim będę musiała wyjść. - Odparła. Musiała jeszcze zahaczyć o pokój, żeby zabrać stamtąd swój ubiór szpitalny, o którym zupełnie zapomniała z tych nerwów. No i wypadałoby tam zostawić też Kota. Corvus przecież nie przepadał zostawać z tym futrzakiem sam na sam, zwłaszcza że sierściuch był przyzwyczajony do rozwalania się na każdej wolnej przestrzeni łóżka.
Jego poczucie obowiązku nie wiązało się z tym, że jest całkowicie lojalny obozowi. On to robił wszystko dla niej. Im więcej misji brał na siebie, tym mniej ryzykowała właśnie Noemi. Mogła się skupiać na pracy w szpitalu, pomagać na miejscu, a on mógł się narażać. Była jego największym i chyba jedynym motorem napędowym w życiu, dlatego chciał zadbać na wszelkie możliwe sposoby, nawet te najgłupsze - zdaniem Enamorado - o jej bezpieczeństwo. Mogło jej się wydawać, że trochę zatracił się w tym, ale towarzyszyła mu pewna logika. Chciał poznać możliwie jak najlepiej świat zewnętrzny, by być przygotowanym na opuszczenie obozu któregoś dnia. Chcieli żyć razem i założyć rodzinę, więc wypadało poznać niebezpieczeństwa grożące im tam na zewnątrz. Co by nie mówić, jeśli kiedyś do tego dojdzie, to przecież będzie głową tej rodziny. A nikt go nigdy nie nauczył, jak taki ktoś powinien się zachować, sam musi to zrobić i tylko w ten sposób potrafi. Pokiwał lekko głową, uśmiechając się nieznacznie na jej komentarz o Asklepiosie. To musiał jej przyznać - jak na boga wyglądał dość staro. Co prawda żadnego z nich nie widział jeszcze, ale z opowieści i mitów łatwo było wywnioskować, że bóstwa się nie starzały. A Asklepios czy Dionizos? Bóg medycyny był pierwszym herosem, on awansował na stanowisko boga, więc to zrozumiałe. Dionizos to chyba musiał podpaść Zeusowi tak bardzo, że nawet go wiecznej młodości pozbawił. Pogłaskał ją dłonią po udzie i westchnął lekko, gdyż sam tak naprawdę nie wierzył w to, że się sobą nacieszą. A nie tylko jej brakowało tego kontaktu. - To jeszcze z jakąś godzinę tu poleżymy - zarządził, nie biorąc pod uwagę nawet tego, że chciałby inaczej spędzić wieczór. Ułożył się trochę inaczej, opierając wygodniej plecy o zaokrąglony kraniec wanny i ułożył ją tak, by miała swobodny dostęp do jego szczęki i potencjalnie ust, jeśli obróci nieznacznie głowę. Przymknął oczy i przytulił ją bardziej do siebie, nieznacznie dociskając ją do swego ciała poprzez objęcie jej w pasie. Drugą dłonią odszukał jej dłoń i splótł je, tak bez powodu, by po prostu dotykać ją jeszcze większą ilością części ciała. Ponownie przesunął ustami po jej skroni, składając jeszcze delikatniejszy niż wcześniej pocałunek. Na jednym jednak się nie skończyło. W odstępie kilku sekund zawędrował wargami nieco niżej, obdarzając jeszcze krótkim całusem kącik jej ust. Po tym odchylił głowę z powrotem do tyłu, odsłaniając przy okazji swoją szyję i przymknął oczy, znów się relaksując. Zaczął ją masować leniwie po brzuchu, co jakiś czas unosząc dłoń tak, że zahaczał o dół jej biustu.
Mimo tych wszystkich razy, kiedy Noemi mu o tym mówiła to do Corvusa i tak nadal nie docierało, że ona nie potrzebuje tej jego całej troski, poświęcenia i ryzyka, które jej dawał, gdy szedł na każdą kolejną z tych niebezpiecznych misji. Nie rozumiał, że jedyne czego od niego chciała to właśnie on, cały, zdrowy i materialny razem z nią, a nie tylko te marne wykradane godziny w ciągu tygodniu. To był też jeden z powodów, dlaczego chciała w końcu opuścić obóz: żadnych nakazów, zakazów, kontroli z niczyjej strony, tylko ona i on. W końcu razem. Wiedziała co prawda, że opuszczenie obozu było zupełnie dobrowolne i dozwolone, ale jak miałaby spojrzeć wszystkim tym obozowiczom w twarze i powiedzieć im, że odchodzi z takich egoistycznych pobudek. Wolała to zrobić po swojemu, bez scen i łzawych pożegnań, bez wyrzutów sumienia. Drugą sprawą było też to, że skoro on tak bardziej narażał się dla niej, to ona chciałaby choć w połowie robić to samo. Łatanie poranionych półbogów co prawda też było niepodważalnie ważne, ale nudziło ją to na dłuższą metę. Chciała czuć znów tę adrenalinę w żyłach, którą czuła na treningach, nie chciała być chroniona wiecznie przez Corvusa jak jakaś księżniczka. Inną sprawą było to, że z odrąbaną przez jakiegoś True Ogre albo innego Sfinksa głową, już na nic by się jej przecież nie przydał. Ten temat był jednak przez nich często i skutecznie omijany, bo wyzwalał iskry zapalne do porządnej, grożącej całemu ich związkowi, kłótni, czego oboje woleli unikać. Przez wygląd starego, zdziwaczałego dziada, mało kto wierzył, że ktoś taki jak Noemi ma geny Asklepiosa. Raczej obstawiano jakąś Nyks, która była naprawdę niesamowicie piękną kobietą, albo banalną Afrodytę. No cóż... Żaden heros raczej nie wnika w sprawy bogów i ich niesnasek. - Tak, aż będę wyglądać jak wielka, pomarszczona rodzynka - Odparła niezadowolona, ale nie ruszyła się z miejsca, bo jego dotyk był czymś, czego łaknęła teraz najbardziej, nie chciała więc przerywać bliskości ich ciał. Wcisnęła się bliżej niego, jeżeli to jeszcze możliwe, niwelując jakąkolwiek przestrzeń między ich nagimi ciałami. Poczuła przyjemne dreszcze przebiegające jej po plecach w reakcji na każdy jego pocałunek. Świadomie czy nie, rozbudzał w niej podniecenie, które wzniecało się jeszcze bardziej w połączeniu z tym, że dostała ten nocny dyżur specjalnie. Chciała zrobić ojcu na złość. Uniosła głowę i zaczęła składać delikatne pocałunki na jego odsłoniętej szyi, swoją rękę, która spoczywała w jego dłoni, przesunęła wzdłuż jego mięśni ramion na jego kark, by móc złapać się go i przysunąć wyżej, do jego ust. Wszystko po to by wpić się w nie i kontynuować pocałunek.
Przezorny zawsze ubezpieczony. Podejmował ryzyko, ale wynikało to z chęci poznania dokładnie ich potencjalnych wrogów. Noemi mogła ślepo wierzyć w to, że uda im się jakoś pogodzić boską krew z normalnym życiem, ale on w to nie wierzył. Zbyt dużo już widział, by zdecydować się na taki ruch bez jak najlepszego przygotowania. Co prawda byli już tu bardzo długo i tak naprawdę mogli zdecydować się na opuszczenie obozu, ale cena, jaką mogli za to zapłacić, była bardzo wysoka. On chciał zwiększyć ich szanse - im więcej potworów pozna, im bardziej przekona się na własnej skórze, tym łatwiej będzie mu wejść w "dorosłe" życie. Gdyby to zależało tylko i wyłącznie od nich, to wystarczyłaby tylko jedna decyzja. Jedno słowo Enamorado i opuszczają ten obóz. Ale ta sprawa nie należała do prostych. Musieli się nauczyć żyć nie tylko ze sobą, ale również całego tego pieprzonego świata, który szczególnie dla nich był niebezpieczny. Unikali jednak tego tematu jak ognia, bo oboje dostrzegli, że to zapalnik. Jeśli chodziło o kwestie związane z córką Asklepiosa, Corvus rozważał mnóstwo rzeczy - był momentami tą amebą uczuciową, ale traktował ją arcypoważnie i dlatego tak zwlekał z tym odejściem - nie chciał, by ta przygoda skończyła się tragicznie. Wywrócił oczami, jak gdyby naprawdę jedna długa kąpiel zrobiłaby im krzywdę. Nie mieli ostatnio szczęścia do wspólnych wieczorów, dlatego też taka bliskość była wskazana, a jego zdaniem to nawet potrzebna, bo bez niej nie naładuje akumulatorów na tyle, ile będzie potrzebował. Nic więc dziwnego, że tak ochoczo przyjął wszystko to, co mu dała - począwszy od jeszcze większej bliskości, skończywszy na tym pocałunku, pierwszym dzisiejszego dnia. Smak jej ust był niepowtarzalny i za każdym razem wywoływał przyjemne dreszcze na jego karku, nawet pomimo obecności jej dłoni na nim - to w sumie tylko potęgowało każde doznanie. Lewą dłonią błądził wzdłuż jej uda, rysując palcami bliżej nieokreślone kształty na jej gładkiej nodze. Prawą zaś, którą dotychczas masował jej brzuch, przeniósł nieco wyżej, ujmując jej krągłą pierś, którą chwilę później pieszczotliwie ścisnął. Nie przerwał pocałunku, a tylko go pogłębił, dokładając do niego język.
Cóż, pewnie to był główny powód, dla którego jeszcze nie opuścili obozu, chłodne kalkulacje i rozwaga Corvusa. Oczywiście, że to był jedyny powód, dla którego nie ruszyli w swoją stronę! A jedynym powodem, dlaczego Noemi nie postąpiła jeszcze tak lekkomyślnie i nie opuściła go sama, było to, że kochała tą amebę mocniej, niż swoją upartość, niż chęć odnalezienia ludzkich braci, niż cokolwiek innego i nie mogłaby go tak po prostu opuścić i odejść bez niego, choć raz jej to nawet przeszło przez myśl. To było dokładniej w momencie, kiedy wrócił z którejś misji tak mocno pokiereszowany, że mimo całkowitego wypompowania na niego swoich sił leczniczych, nadal leżał nieprzytomny. Wtedy właśnie przyszło jej do głowy, że nigdy stąd nie odejdą, chyba że ona to zrobi sama, a on w dębowej trumnie, bo przecież mógł się praktycznie wykończyć ciągłymi myślami i tym swoim wymyślonym "rycerskim" kodeksem, który nakazywał mu dbać o bezpieczeństwo damy swego serca. Tak było przyjemnie w tej wannie, a tak szybko się skończyło. No nie było im dane się trochę pomiziać, nawet podczas kąpieli. Co prawda całe podniecenie u Noemi już ustąpiło totalnemu rozbawieniu w reakcji na bałagan jakiego narobił Kot, a także na fakt smętnie zwisającego futrzaka, ale i tak satysfakcjonująco uśmięchnęła się na widok wymownego wybrzuszenia na okolicach stref intymnych pod ręcznikiem, którym owinął się Corvus. Sama również zawinęła sobie podobny w biuście i usiadła posłusznie na jego kolanach, po chwili jednak wstała i sprzedała mu kuksańca w żebra. - Prędzej zjadłabym pieczone, ptasie nóżki - Rzuciła i podeszła do swojego kota i w końcu wydostała jego zaklinowaną między szczebelkami łapkę, a potem przy akompaniamencie jego syczenia, puściła go wolno na mieszkanie. A on obrażony pokuśtykał w stronę kąta i tam zaczął wylizywać łapkę - Och, no chodź tutaj, Kocie - Rzuciła i podniosła kocura na ręce, a potem poczuła znajome uczucie, gdy używała swoich mocy leczących na jego skręconą łapkę. Potem znów puściła go na mieszkanie i wróciła do swojego ukochanego. Dała mu buziaka w nagrodę za cierpliwość do tego futrzaka.
Pamiętał ten okres, kiedy wrócił z misji dość mocno obity i przez pierwsze kilka dni w ogóle nie kontaktował. Opowiadali, że cudem przeżył. Noemi nie odzywała się do niego przez następne trzy doby po jego zbudzeniu się. Wtedy po raz pierwszy doświadczył takiego chłodu od niej, ale doskonale wiedział za co to wszystko było. Tyle razy mu przecież mówiła, żeby się nie narażał, że nie chce być księżniczką i że potrafi sama o siebie zadbać. A on rycerzyk szedł na kolejne zadania, a jego jedyną myślą było to, że jeśli on je wykona, to ona nie będzie musiała tego robić, a więc nie będzie się narażać. Głupie, głupie. Ale troski odmówić mu nie można było. Mogła być to irytująca troska, ale jednak troska. Weź tu bądź szczęśliwy, skoro nigdy nie możesz się nacieszyć swoją drugą połówką. Nie pamiętał kiedy ostatnio zdołali mieć trochę więcej wspólnego czasu, niż te trzy godziny. Mijali się cały czas i tylko już mocno wyrobione uczucie pozwalało im nie odczuwać tak tej tęsknoty. Chociaż z drugiej strony... minęło pięć lat, a on z dnia na dzień kochał ją coraz bardziej. Zauroczenie powinno już minąć, a u niego się tylko pogłębiało. Stąd tyle tolerancji - na jej humory, na tego kota i na przymusową pracę. Poczekał, aż Enamorado załatwi wszystkie sprawy ze swoim pupilem i gdy w końcu mieli trochę czasu dla siebie, nosem przejechał po gładkiej skórze jej ramienia. Uśmiechnął się krzywo, bo jednak musiał przyznać, że nie podobała mu się ta sytuacja. - O której kończysz dyżur? - spytał, bo nie wiedział tak naprawdę, z tym było różnie. Przejechał dłonią po odsłoniętym fragmencie jej uda i wyciągnął się nieznacznie, żeby ucałować ją w policzek. Dalej był skory do pieszczot.
I taka była ich codzienność: On się narażał, a ona jeszcze porządnie się na niego za to fochała. Nie chodziło o to, że misje bywały bardziej, lub mniej niebezpieczne, bardziej chodziło o jego życie, o to, że mógł je stracić w jednym momencie, a ona bez niego raczej żyć nie chciała, drugą sprawą było to, że Corvus sam narzucił sobie tę rycerską rolę, ona go o nic nie prosiła, z resztą doprowadzało ją do szału to, jak słaba się przez niego czuła, jak niepotrzebna. Uważała także, że skoro za jakiś czas mają się wynieść z obozu, to oboje powinni się uczyć jak wygląda życie na zewnątrz, powinni się uczyć kooperacji, bo Noemi nie miała zamiaru w sytuacji zagrożenia stać z boku i chować się jak tchórz, kiedy on będzie ryzykował dla nich życie. Tego jednak Juarez nie był chyba jednak świadomy. W każdym razie był to temat, który należało omijać dalekim łukiem, inaczej mogły posypać się iskry, polać krew i łzy, a tego byśmy nie chcieli. Co prawda unikanie tej rozmowy było zaledwie głupim odwlekaniem i życiem w iluzji bez problemów, aczkolwiek lepsze to, niż życie w kłótni, albo w ogóle bez siebie. Wiecznie coś im przeszkadzało, misje, szpital, koty, potwory, treningi, obowiązki. Normalnie można by było oszaleć, gdyby ta dwójka nie oszalała już na swoim punkcie z miłości. W obliczu prawdziwego uczucia, nawet brak czasu jakoś można wytrzymać. Przyjęła każdy jego dotyk z uwielbieniem i pragnęła więcej, a im więcej jej dawał, tym bardziej nie mogła się nasycić jego bliskością. Popchnęła go delikatnie na oparcie kanapy, by móc wygodnie usiąść na nim okrakiem. Ręcznik uniósł się jej przy tym ruchu, aż do bioder. Już miała wpić się w jego usta i kontynuować to, co przerwano im w łazience, ale jego pytanie skutecznie rozproszyło jej zamiary. - O szóstej rano. - Odparła i zlazła z niego, żeby wstać i ruszyć do plecaka ze świeżymi ubraniami, który porzuciła na podłodze przy wejściu do mieszkania, gdy wróciła tutaj ze swojego pokoju - Taką mam nadzieję. - Dorzuciła po cichu, bo wcale nie zdziwiłoby jej przedłużenie zmiany na tyle długo, żeby Corvus zdążył już rzucić się w wir swoich spraw. Wzięła bieliznę, parę czarnych spodni i obcisłą bluzkę z siateczkowanym trójkątem na biuście - Idę się ubrać, muszę jeszcze posprzątać ten bałagan i coś zjeść przed wyjściem. - Powiedziała niezadowolona i zamknęła się w łazience, żeby się trochę ogarnąć, zanim dane jej będzie zacząć się naprawdę spieszyć.
Jakoś sobie ze wszystkim radzili, choć jak w każdym związku nie było idealnie. Im brakowało czasu, jej cierpliwości, jemu zdecydowania. Każdy miał swoje racje i pewnie oboje ze sobą by się zgadzali. Trudno jednak było pogodzić to ze sobą, by podjąć w końcu ostateczną decyzję o odejściu. Odwlekali to ile mogli przez niego, bo ona już dawno by stąd wyfrunęła, gdyby nie jego... upór. Jak zostało jednak wspomniane wyżej, swoje racje miał i tego się trzymał. Przynajmniej nie można było mu wytknąć hipokryzji, bo przecież zachowywał się zgodnie z własnym kanonem wartości. Być może zepsuł tym pytaniem kolejną chwilę uniesień, ale z niego i tak już zeszła duża część podniecenia. Oczywiście widok Enamorado w samym ręczniku był niezwykły i pulsowała od niego krew w jego żyłach, ale przez tą całą aferę z kotem własne potrzeby seksualne zeszły na dalszy plan. Skończyło się zatem na kilku całusach i powrotu do tej nudnej normalności. Pomachał głową z dezaprobatą, bo koło szóstej rano czekał go wymarsz. Tym razem wypadała jego kolej patrolu, dlatego musiał zerwać się z łóżka skoro świt. Wychodzi więc na to, że nie miną się nawet w domu i gdy ona wróci, te kilkanaście minut po szóstej rano, on będzie już jakąś odległość od obozu, obserwując któryś z jego krańców. Odwrócił głowę w bok i nieco ją opuścił, będąc w rzeczywistości bardzo zirytowany tym faktem. Wiedział jednak, że to były obowiązki. - Mam jutro patrol, więc i tak się miniemy - rzucił w jej stronę pretensjonalnym tonem. Nie narzekał jednak na nią, tylko na tę sytuację. Nawet się nie miną przecież. Nie dostanie od niej nawet głupiego całusa, bo kiedy on będzie wychodzić, ona będzie jeszcze na swoim dyżurze. Wzrokiem wrócił na swoją ukochaną, która wędrowała po pokoju w samym ręczniku i wzięła kilka rzeczy ze sobą. - Ja posprzątam - rzucił, bo przecież on był już po wszystkim, a ją czekała kolejna noc wrażeń z rannymi herosami. Kiedy zamknęła się w łazience, Corvus chwilę siedział na kanapie, obserwując to drzwi, to syf na podłodze, to kota, aż w końcu spojrzał po prostu przed siebie. - Już mnie to wkurwia - rzucił w myślach, wzywając na rozmowę swojego "brata", który nie zjawił się nawet jako zjawa, po prostu odpowiedział mu w myślach, że tak już czasami jest. Pomachał głową, godząc się z samotnym wieczorem. Zabrał się za ogarnianie bałaganu, co poszło mu dość sprawnie, bo przecież kocur nie zrzucił z blatu ogromnych ilości jedzenia. Nim Enamorado wyszła z łazienki, wszystko było już mniej więcej posprzątane, Hiszpan doczyszczał tylko blat, na którym został tłuszcz po mięsie i trochę przypraw.
Czasem było tak, że to właśnie ten upór, który jako nieliczną z cech charakteru dzielili, trzymał jakoś to wszystko w jedności, kiedy już naprawdę było najgorzej, jednocześnie jednak tak samo ich dzielił przez to, że żadne z nich nie chciało odpuścić swojej racji. Ale takie są uroki związków dwóch wyjątkowo silnych charakterów, jakimi niewątpliwie byli Enamorado i Juarez. Ta hiszpańska gorąca krew i temperament. No właśnie, ta krew i temperament, które były wpisane w całe jestestwo Noemi, która nie tylko przez swojego ukochanego uważana była za bombę seksu i kobiecości miała w końcu swoje jakieś potrzeby i naprawdę niewiele trzeba było, by je rozbudzić. A w połączeniu z jej naturalną beztroską tworzyły wybuchową mieszankę. To jednak także przekładało się na wady tej cudownej istoty, na jej impulsywność, dumę, upór i skłonność do niezobowiązującego flirtu, który niejednego mężczyznę doprowadziłby do białej gorączki, mając taką dziewczynę jak Enamorado. Jednak nie Corvusa, on był pod każdym względem inny i dlatego to tak bardzo imponowało Noemi. Do tego był dla niej czymś w rodzaju kotwicy, potrafił jak nikt inny przywołać ją na ziemię i sprawić, by na niej została, choć nie raz obrywało mu się za to jej chłodem. Tak jak teraz, jak rzucił do niej tym tekstem o tym, że jak teraz wyjdzie, to nie zobaczy go prawdopodobnie do bardzo późnego wieczora, albo jeszcze gorzej, bo pewnie przed Enamorado kolejna nocna zmiana. Odpowiedziała mu tylko przewróceniem oczu i trzaśnięciem drzwi od łazienki. Ją też to już niesamowicie wkurwiało. Wkurwiało ją to w połączeniu z tym, że mimo tych okoliczności, które zmuszały ich do ciągłego bycia osobno, on nadal zwlekał z odejściem i zaczęcia życia na własną rękę. Zdusiła w zarodku chęć pokłócenia się o to z ukochanym. Zrzuciła ręcznik na podłogę w łazience, a ręce ciężko oparła o umywalkę. Miała autentyczną ochotę coś rozwalić w tym momencie. Powstrzymała jednak rządzę mordu na nikomu niewinnych meblach łazienkowych, a zamiast tego parę gorzkich łez opuściło jej ładne oczy. Zaraz po tym wzięła głęboki wdech i wzięła się za doprowadzanie swojego wyglądu do perfekcji, nie zapominając oczywiście o intensywnie czerwonej pomadce na swoich ustach. Ogarnęła oczywiście łazienkę po ich wizycie, a potem z niej wyszła i lekko uśmiechnęła się w reakcji na porządek w kuchni. - Dziękuję, kochanie. - Powiedziała i ucałowała delikatnie jego policzek nie zostawiając na nim nawet śladu po kosmetyku. Wyciągnęła z szafki miskę i nasypała do niej czekoladowych płatków, które następnie zalała mlekiem. Zaczęła je jeść i spojrzała na zegarek, który miała na lewej ręce po wewnętrznej stronie nadgarstka. Było już późno, a musiała jeszcze zaprowadzić do pokoju Kota i wziąć cały ten swój medyczny stuff. Wcisnęła Corvusowi miskę płatków w rękę, porwała kota, który akurat czyścił sobie futro na stoliku kuchennym. - Muszę lecieć. - Rzuciła na odchodne i wybiegła z pokoju, jakby się paliło. Zapadła cisza w mieszkaniu. Po chwili do środka znów wpadła Noemi, wprowadzając ze sobą cały ten zamęt i chaos. Pocałowała ukochanego w usta, przedłużając całusa o kilka sekund dłużej, niż powinna i znów wyleciała, tym razem już na dobre.
Corvus z reguły bywał wstrzemięźliwy, jeśli chodzi o wszystkie reakcje związane z jakimikolwiek zabiegami. Mimo pięciu lat związku z Noemi, dalej nie potrafił jej momentami rozpracować. Nie wspominając już o tym, że inne relacje w tym obozie ograniczały się albo do neutralności, albo do nie lubienia się z nim. Nie był towarzyski, nie był rozchwytywany i nie był tak przebojowy jak Marcelina, dlatego zazwyczaj trzymał się na uboczu. Myśliciel, kontemplator i ktoś totalnie wyalienowany - tak by opisał samego siebie. Co prawda ukochana próbowała otworzyć go na ludzi, co trochę jej wychodziło, jednakże przy niej dalej czuł się jak największa ameba towarzyska na tej półkuli. Zajął się sprzątaniem, więc nie zwracał uwagi na to, co się dzieje. Jej reakcja trochę go zdziwiła, bo przecież nie powiedział nic złego. Uznał to za przypadek, że tak trzasnęła drzwiami - spieszyła się, więc mogło się jej to przydarzyć. Czas jakoś zleciał, a później pojawiła się ona. Piękna, ale z podkrążonymi oczami. Wiedział, że kilka łez musiało opuścić jej oczy. Takie rzeczy się po prostu wiedziało - on jako chłopak to dostrzegał. Nic na to jednak nie powiedział, gdyż najwidoczniej było to jej potrzebne do odzyskania jako takiej równowagi. Przekręcił nieznacznie głowę, by w momencie otrzymania całusa w policzek, obdarować ją tym samym. To przecież zawsze było przyjemne i nawet taki gbur jak Juarez nie mógł temu zaprzeczać. Dokończył porządki i oparł się pośladkami o blat, lustrując wzrokiem Enamorado, która zajadala się chwilę płatkami. Przechwycił je od ukochanej, gdy ta pędem zaczęła się zbierać z mieszkania i zdążył tylko unieść jedną dłoń, żegnając się z nią. Stał tak chwilę mniej więcej na środku pokoju z talerzem płatków w dłoniach i troszkę się zasmucił. Nie lubił takich pożegnań. I jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki do pomieszczenia wbiegła ponownie Marcelina, obdarowując go soczystym pocałunkiem na odchodne. Odwzajemnił go z całą czułością i zaangażowaniem. Podziękował jej za ten gest małym uśmiechem i gdy ona wyleciała tak z pokoju, z niego uleciała cała ta frustracja i gniew na sytuację, że znowu nie pobędą razem. Myślał dobre kilkanaście minut o tych ustach, przy okazji powolnie dojadając talerz z płatkami. Później porobił coś w mieszkaniu i poszedł spać, licząc na to, że nowy dzień przyniesie nieco więcej spędzonego wspólnie czasu.
Pobudka dnia następnego była drogą przez mękę i próbą ogarnięcia tego, co się właściwie stało poprzedniego wieczora. Co prawda zastanawianie się czemu pół pokoju przewrócone jest do góry nogami, a sama Noemi zasnęła z jakiegoś pokoju na podłodze w kuchni, nie miało sensu, to tak wszystko to nie obchodziło jej gdy przyszły konsekwencje wypitego poprzedniego dnia alkoholu. Zawartość swojego żołądka musiała wyrzucić do zlewu w kuchni, spłukując go następnie dużą ilością wody. Po kilku lub kilkunastu minutach, jak w końcu jej przeszło, wypiła wielką szklankę wody i rozpoczęła swój marsz wstydu po mieszkaniu, odnajdując na swoim łóżku do połowy spakowaną walizkę, z której chyba następnie wyrzuciła połowę rzeczy na podłogę w sypialni. W kącie pokoju znalazła wspólne zdjęcie Corvusa i swoje, a obok niego ołtarzyk z miliona zasmarkanych chusteczek. Zastanawiała się dosłownie przez chwilę, co się tak właściwie wydarzyło, a potem sobie przypomniała. Najpierw był wielki kac, a potem gigantyczne wyrzuty sumienia, które, oczywiście po prysznicu i względnym ogarnięciu swojego mieszkania, sprowadziły ją pod drzwi tego pokoju z numerem 2. Pierwszy raz czuła się tutaj tak nie na miejscu, bo wiedziała, że porządnie sobie nagrabiła. Zastanawiała się przez moment, czy ma wejść, czy zapukać, ale postanowiła nie robić nieręcznej atmosfery i weszła do środka, przy pomocy swojego klucza. Powitała ją oczywiście pustka, bo co innego mógłby robić Corvus, którego raczej ciężko byłoby zatrzymać w pokoju na dłużej, niż to konieczne. Pewnie miał mnóstwo nowych obowiązków, a nawet jeśli nie, to było jedno miejsce, w którym mógłby wylewać swoje żale do umarłego brata. Jezioro. Postanowiła jednak na niego zaczekać, po pierwsze dlatego, że tutaj przynajmniej nie mógł jej wrzucić do lodowatej wody, gdyby postanowił pozbyć się jej raz na zawsze, a po drugie dlatego, że nie da się przecież znaleźć dobrej wymówki, żeby uciec z własnego mieszkania. W zamian za to postanowiła go zmiękczyć tym, że zaczęła gotować mu jakiś obiad z tego, co tam jeszcze się znalazło w jego lodówce, mimo że nadal mdliło ją po wypitym alkoholu. Wciąż jednak wiedząc, że to na nic, jeżeli szczerze go nie przeprosi. Miała nadzieję tylko, że jej własna duma nie pogorszy całej sytuacji, choć i tak wydawało się, że spaliła za sobą wszystkie mosty.
Corvus, choć miał ochotę zapaść się pod ziemię, zwyczajnie zrobić tego nie mógł, gdyż wziął na siebie nowe obowiązki i Asklepios już zaczął wykorzystywać jego "nadmiar wolnego czasu", nakazując mu kilka rzeczy - wykonanie treningu z nowymi rekrutami, wyznaczenie patroli na najbliższe kilka dni, a przy okazji zwołał naradę, w której to udział wziął tylko bóg medycyny i właśnie Juarez. Jeśli więc chciał się użalać nad sobą, co robił dnia poprzedniego po tym feralnym spotkaniu z Noemi, tak nie miał na to czasu. Być może była to jakaś recepta na jego złe samopoczucie, które jednak nijak się poprawiło. To, że zapomniał na kilka chwil o kłótni, nie oznaczało, że czuł się lepiej, bo ilekroć tylko mógł złapać oddech, jego myśli wracały do Enamorado i koło się zataczało. W ostatnim tygodniu spotkanie go w mieszkaniu graniczyło z cudem, przybywał tu tylko po to, by odespać te kilka godzin, nim znów ruszy w wir swoich nowych obowiązków. Nie inaczej było dziś - pokój już od szóstej rano był pusty, o obiedzie nawet nie myślał, bo ostatnie kilka dni dały mu jasny dowód na to, dlaczego Charlie porzuciła tę fuchę. Brak czasu dla siebie skutecznie dawał się we znaki i po tych kilku dniach tłumienia w sobie emocji, doszła również pewna doza irytacji. Udało mu się poukładać wszystkie sprawy do godziny osiemnastej. Było już ciemno, a on nie miał zamiaru wracać do pustego mieszkania. Zazwyczaj wieczory spędzał z Noemi i nie źle się czuł bez niej, co wyłapał szybko jego "brat", wezwany na rozmowę od razu, gdy tylko Corvus pojawił się w okolicach jeziora. To był stały element dnia - musiał się wygadać, bo wrócił do punktu wyjścia, tylko jego największy przyjaciel potrafił go wysłuchać i był przy nim, gdy najbardziej tego potrzebował. Choć był tak ważny dla drużyny Asklepiosa, w tym momencie czuł się jak ktoś nie z tego świata - nie pasował tu. Kontemplacje przerwał dopiero wtedy, gdy jego brzuch się odezwał i domagał się uzupełnienia jakichkolwiek witamin. Nie jadł nic od rana, nie miał na to głowy. I trwało to od jakiegoś czasu, przez co miało to negatywny wpływ na jego dyspozycję, samopoczucie i humor. Jakoś nie po drodze było mu ze słonymi przekąskami i ostrym jedzeniem, które przecież tak uwielbiał. Tak jak również z dobrej jakości snem - znów zaczął miewać koszmary. Postanowił zatem wrócić do swojego pokoju w okolicach godziny dwudziestej pierwszej - nawet nie wiedział, kiedy zleciały mu te ponad dwie godziny nad jeziorem. I nie czuł nawet zimna pomimo tego, że ubrany był nieadekwatnie do pory roku. Miał co prawda zaczerwieniony nos i pewnie każdy inny na jego miejscu przyznałby się, że zwyczajnie jest mu chłodno. Ale tym się nie przejmował, bo na to też nie miał głowy. Stanął przed drzwiami pokoju i usłyszał jakieś dźwięki, doskonale wiedział, kto się tam znajduje. Noemi była w środku, a on zamarł, gdy tylko dotarło do niego, że ukochana tam jest. Przez moment stał jak wryty, nim nacisnął na klamkę. Jego jedyną myślą było to, że Noemi przyszła spakować resztę swoich rzeczy i tak jak zapowiedziała - opuści obóz. Przygotował się więc na najgorsze, dlatego zdziwił się, gdy wszedł do środka, a pomieszczenie nie było wywrócone do góry nogami. Mało tego, czuł ładny zapach jedzenia, zapewne robionego kilka godzin wcześniej. Juarez spojrzał na brunetkę i nie wiedział, co ma powiedzieć. Jego myśli szalały; gniew, frustracja i chęć zamknięcia się kolidowały z chęcią objęcia jej, wyznania jej miłości czy tęsknotą, która niemal opanowała go, gdy tylko ją ujrzał. Stąd też nie mógł zacząć racjonalnie myśleć, zbyt dużo się w nim kotłowało, by chłodno przekalkulować to wszystko. Zamknął za sobą drzwi i prze chwilę wpatrywał się w nią z nieco bardziej rozszerzonymi powiekami niż zazwyczaj. - Marce... Noemi - ugryzł się w język, gdy tylko pierwszy człon jej drugiego imienia wyleciał z jego ust. Postanowił działać na stopie bardziej neutralnej, nie wiedział bowiem, co go może czekać z jej strony. - Dlaczego tu jesteś? - spytał od razu i dopiero teraz poczuł, jak bardzo było mu zimno wcześniej. Zderzenie z ciepłem tego pomieszczenia wywołało niemal zdrętwienie jego odsłoniętych dłoni. Przyrumienione policzki również świadczyły o chłodzie, który odczuwał do teraz. Przekręcił głowę w bok i spojrzał na ścianę, nie będąc w stanie dalej utrzymywać kontaktu wzrokowego. W mig zapomniał o głodzie i zimnie, teraz był na powrót przybity, bo nie umiał poradzić sobie z emocjami, które nim targały. Ta sytuacja w ogóle była bardzo trudna i on nie bardzo wiedział, co ma robić ani jak się zachować we własnym mieszkaniu. Skierował wzrok znów na nią, próbując dojrzeć jakąkolwiek odpowiedź na nurtujące go miliony pytań.
Przez te kilka godzin w tym mieszkaniu odbywał się istny rollercoaster myśli, uczuć i scenariuszy na to spotkanie u Noemi. Wiedziała, że mogą go pochłonąć zajęcia, może niechętnie wracać do pustego mieszkania, ale sądziła, że chociaż w porze obiadowej pojawi się tutaj na chwilę. Takie przynajmniej miała życzenie, bo nie należała do cierpliwych osób i w tym długim czasie zdążyła zmienić pięć razy zdanie co do tego, co ma począć z tym wszystkim, przez godzinę nawet spała w jego łóżku, które jeszcze nie tak dawno było ich wspólnym. Kiedy Corvus wreszcie zaszczycił ją swoją obecnością była w momencie odliczania ostatnich minut, zanim sobie stąd wyjdzie i więcej się do niego nie odezwie. Można więc wnioskować, że nie była już w tym dobrym, pojednawczym czy skruszonym nastroju. Zwłaszcza, że zadał zupełnie debilne pytanie, które nawet jak na niego było głupie i jakby nie mógł się po prostu domyśleć po co tu przylazła i gotowała ten cholerny posiłek dla niego, bo wiedziała, że pewnie nie ma czasu na choćby myślenie o jedzeniu, co było podejściem równie głupim, jak i niezdrowym, o czym już nieraz, nie dwa mu mówiła. Kiedy tak jednak stał, unikając jej spojrzenia, wiedziała, jak bardzo bolało go to, co mu wczoraj powiedziała i co zrobiła, choć tak naprawdę nie pamiętała do końca wszystkich faktów, wiedziała jednak, że przesadziła i teraz krajało się jej serce. Czuła głęboką tęsknotę za tymi znajomymi ramionami, które potrafiły przegnać wszelką niepewność i wszystkie demony, z którymi się czasem mierzyła, tylko jedno objęcie, które miało niesamowitą moc. Siedziała na krześle, które wyciągnęła z kuchni i patrzyła na niego. - Przyszłam się pożegnać. - Odparła, co zrobiła dla uciszenia swojej ciekawości na temat tego, co by zrobił, gdyby rzeczywiście zdecydowała się odejść z obozu samotnie, bez niego. Próbowałby ją zatrzymać? Olałby jej decyzję, tak jak wczorajszego dnia i puściłby wolno? Rzuciłby to wszystko i powiedział, że wyrusza razem z nią? Patrzyła na niego badawczo, choć przecież Corvus nie bawił się nigdy z nią w żadne gierki, nie potrafił w te zagrywki towarzyskie, w których ona wręcz brylowała i czuła się jak ryba w wodzie. Czekała niecierpliwie na jego odpowiedź, spinając wszystkie mięśnie, czując to napięcie w swoim brzuchu, miała wrażenie, że jej serce zwolniło na ten czas.