Re: Centrum Detroit (Michigan) Sro 24 Kwi 2019, 16:15
Weltschmertz. Ból egzystencji. Wewnętrzne niepokoje. Irracjonalne stany lękowe. To co było dla wielu osób problemem dla Skye’a było codziennością. Od zawsze musiał walczyć między dwiema sprzecznymi ze sobą ideami. Łatwo było żyć tak jak inni chcą żebyś żył. Nie sprawiasz wtedy kłopotów, jesteś jedną z owieczek w gromadzie tego świata, a pasterz sprawuje nad tobą opiekę. Powoli i pomału twój nędzny i nic nie warty żywot ucieka ci przez palce, a ty głupia owieczko nie jesteś sobie w stanie z tym poradzić i nim się orientujesz, twój kochany opiekun wysyła cię na rzeź. Znajome, prawda? Właśnie tego brunet unikał jak diabeł wody święconej. Nie chciał żyć jak nic nie warte 7 miliardów pozostałych ludzi. Chciał zaliczać się to tego jednego promila jednostek, które wzbogaciły jakoś ten świat. Wierzył, że ludzka populacja sama w sobie jest sobie winna. Nieustająca kreacja mitów na temat własnej osoby czy też zamykanie się w coraz bardziej przystrojonych klatkach. Generalnie Skye uważał, że ten nędzny padół pełen łez i krwi jest jedną wielką złotą klatką, a wyrwać się z niej jest niezmiernie ciężko. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, w końcu próbował. Malarstwo dawało mu ułudę wolności i niezależności. Nie martwił się wtedy niczym, no może wyłączając fakt wolnej przestrzeni do namalowania. Chłopak nie poświęcał też pasji regularnie czasu. Uważał, że prawdziwy artysta tworzy wtedy i tylko wtedy, kiedy czuje do tego zew własnej duszy. Z racji, że on sam od dłuższego czasu czuł się w środku pusty i niekompletny to i z pasją było ciężej. Sam siebie nie potrafił zrozumieć. Błądził myślami szukając swoich problemów. Dlaczego nie dziś? Dlaczego nie teraz. Czemu każesz mnie tak okrutnie? - Nawoływał w myślach do samego siebie. Ciężko było mu znaleźć inne wytłumaczenie jak zwykła monotonia i spokój w życiu, których przecież tak bardzo pragnął. Wpadł zatem na pomysł. Nigdy nie gardził innymi artystami, no może poza tymi starymi... Profesorami z Akademii Sztuk Pięknych, gdzie miał wątpliwą przyjemność studiować. Toteż niezwykły jak na budzące się od czasu do czasu stany i emocje pozytywne w Skye’u poczuł przypływ braterstwa do znajomych po fachu. Należało również wspomnieć, że od dłuższego czasu na jego biurku leżało zaproszenie na jedną z wystaw ulicznych. Ta jedna, której właśnie broszurę trzymał w ręce podejmowała problematykę poszukiwań nadziei utraconych. Kanadyjczyk prowadził w środku siebie monolog względem zasadności myśli przewodniej pracy. Dlaczego ktoś tak okrutnie i paskudnie wysnuwa wniosek, że ty jako obserwator albo persona uczestnicząca w życiu sztuki, czy nawet zwykły zjadacz chleba musisz mieć jakieś nadzieję. Potarł lekko ręką o czubek swojego nosa przechodząc wokół kolejnych, bądź co bądź niestety, mało interesujących prac artystów. Zdążył się przyzwyczaić do gorzkiego smaku rozczarowań w swoim życiu, jednak nie zmieniało to faktu, że ból ciągle był ten sam. Ba! Ból rósł z każdym kolejnym rozczarowaniem powodując natłok innych negatywnych myśli, zbierających się jakoby stado sępów zbierających się nad ledwie oddychającą już i pokładającą się w agonalnych konwulsjach antylopą. Zaczął się obwiniać, że może to on po prostu nie rozumie. Może jest za głupi na to wszystko. Może to faktycznie nie ma sensu. Z tych wszystkich trosk i zmartwień łzy nabiegły mu do oczu. Nie płakał, ale bolało go. Znowu. Nim zdążył otrzeć swoje powieki i policzki by zroszone nie przyciągały uwagi zauważył bardzo dziwną sytuację. Bardziej niż dziwna, mogła zwykłym śmiertelnikom wydawać się straszna. Przechodząc przez przejście dla pieszych nigdy specjalnie się nie rozglądał. Mimo to, świat go tak nienawidził, że nigdy nie doznał żadnego wypadku. I sam nie wiedział, czy obecną sytuację może zakwalifikować jako incydent groźny. Jego ciało miało tendencję do... Znikania, a raczej ulatniania się w powietrzu. Z łatwością przenikał wszelkiej maści przedmioty i pojazdy, jeśli tego chciał. Tak też stało się i teraz, bowiem kiedy auto było już bardzo blisko Skye’a zorientował się kto je prowadzi. Powinien rozpoznać tę dziewczynę już z kilometra. Nikt tak nie prowadzi samochodów i nie życzy wszystkim pieszym śmierci. To była ona we własnej osobie – Carrie. Obok niej zaś siedział równie znajomy co dziewczyna chłopak. Kanadyjczyk dokładnie rozpoznawał tę twarz. Był to panicz Ceasar “W moim ptysiu jest bita śmietana” Belrose. Widok tej dwójki wywołał mieszane uczucia w niezwykle stłumionym wnętrzu chłopaka. Nie spodziewał się ich, a nie lubi spotykać znajomych na ulicy. Dodatkowo nie było to zbyt korzystne zajście, bowiem gdyby nie nadludzkie zdolności chłopaka, ten mógłby już nie żyć. Właśnie... Mógłby. - Prawie mnie zabiłaś. - Powiedział w kierunku Carrie przechodząc swoim niematerialnym ciałem na tylną kanapę i stwierdzając, że w sumie jak mają zginąć to może wszyscy w trójkę. Zawsze to jakaś pozytywniejsza scena niż bycie pochowanym samemu. Jeśli szczęście im dopisze to może zaliczą taki wypadek, że ciał nie da się zidentyfikować i z racji tego wszystkich spalą i wrzucą do jednej urny. Szybko jednak wyrwał się z tych jakże neutralnie obojętnych dla niego rozważań i postanowił dokończyć myśl. Ponownie skierował swoje słowa w kierunku dziewczyny. - Dlaczego tylko prawie? Nikt nigdy w gronie znajomych Skye’a nie wiedział czy po prostu on ma takie wisielcze poczucie humoru, czy mówi naprawdę. Nigdy specjalnie też nie interesowało ich to na tyle, ażeby zapytać się chłopaka o przyczynę tych jego ż a r t ó w. Toteż do ogólnej opinii znajomych wszedł jako poważny, ale skrycie w duchu śmieszek. Wcale nie. Rozejrzał się dokładniej po samochodzie lustrując dokładnie każdy zakamarek tylnych siedzeń. Standardowo nic specjalnie nie zainteresowało chłopaka to też on, nie do końca zważając na fakt czy podoba się to samym zainteresowanym czy też nie, zaczął bawić się przyciskiem do otwierania okna. Szyba nieustępliwie zjeżdżała z góry na dół i na odwrót, na całe szczęście nie powodując przy tym specjalnie dużego hałasu. Po chwili zaznajamiając się z niezręcznością sytuacji popatrzył w przód samochodu i skierował swoje słowa do nich. - Gdzie jedziecie? - Ton jego głosu był zimny i pozbawiony jakichkolwiek emocji, ale do tego zdążył już przyzwyczaić swoich znajomych. Lekko podniósł brwi sprawdzając mimikę twarzy dwójki z nich i czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
Ostatnio zmieniony przez Skye A. Daddario dnia Czw 25 Kwi 2019, 01:21, w całości zmieniany 1 raz
Ceasar Belrose
Re: Centrum Detroit (Michigan) Sro 24 Kwi 2019, 18:56
Postawmy sprawę jasno. Szanse na to, że Carrie kiedykolwiek zostałaby uznana za kogoś, kto mógłby go miło zaskoczyć, były zatrważająco małe. W przeciwieństwie do większości normalnych ludzi Cezary nie przepadał za jej pozytywnym podejściem do życia i za tym, że cały czas była w doskonałym humorze, jakby codziennie rano jak nikt nie patrzy, zażywała kolorowe tabletki lub coś popalała. Zawartość schowka też nie wywarła na nim zbyt dużego wrażenia. Jednak była jedna rzecz, która przykuła jego uwagę. Była nią kawa, którą córka Hermesa mu zamówiła. Wprawdzie napój, który zdaniem wielu, mógłby zastąpić boski nektar na stołach podczas wystawnych uczt, zdążył już nieco ostygnąć, ale temperatura wciąż trzymała się w akceptowalnej granicy, więc na tę jedną, jedyną rzecz, ku własnemu zdumieniu, nie mógł narzekać. I to go niemiłosiernie podirytowało, bo naprawdę miał ochotę kogoś zrugać za kompletny brak organizacji w czasie święta, jakim był jego powrót do Detroit. Z drugiej strony, poczuł wewnętrzną potrzebę nagrodzenia swojego kierowcy za to, że chociaż tą jedną rzecz zrobił dobrze. – Nawet zdatne do picia – mruknął ugodowo, mając nadzieję, że ten komentarz za bardzo nie połechtał jej ego. I tak sobie jechali przez jakiś czas w błogiej ciszy będącej prawdziwym zbawieniem dla Ceasara, który przeżył istne piekło podczas wielogodzinnego lotu ze stolicy Francji. Nie miał pojęcia, kto wpadł na taki genialny pomysł, aby pozwolić kilku rodzinom z mnóstwem małych, nieznośnych żyjątek pieszczotliwie nazywanych dziećmi, wykupić miejsca w pierwszej klasie. Urwisy kręciły się, wrzeszczały, zagadywały i płakały. Właściwie to podjęły się każdej aktywności, która w oczach ciemnowłosego uchodziła za nieakceptowalną, biorąc pod uwagę cenę, jaką zapłacił za miejsce w samolocie. Gdyby naprawdę chciał to mógłby jeszcze rozwodzić się, nad tym jakich nieprzyjemnościami doznał w powietrzu jeszcze przez następne kilka akapitów, jednak został wyrwany z zamyślenia przez rzucone w jego stronę pytanie, gdy wjechali już na dobre do centrum miasta. – Jedź prosto do siedziby – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, zerkając z wyraźnym niezadowoleniem na niezapięty pas dziewczyny. Jakiś cichy głosik w jego głowie podpowiadał mu, że prędzej czy później pożałuje ona swojego braku rozwagi w kwestii odpowiedniego przygotowania do jazdy. – I postaraj się nie spowodować żadnego wypadku. Ja nie zniosę już kolejnych opóźnień. Trzeba przyznać, że syn Tanatosa wybrał sobie doskonałą porę na wspominanie o wypadkach drogowych. Ciemnowłosy odczuł na własnej skórze efekty zrządzenia losu, które rzuciło na ich drogę jakiegoś przechodnia, w momencie, gdy w wyniku nagłego hamowania, poleciał do przodu. Zamknął oczy. Na całe szczęście w przeciwieństwie do swojego niekompetentnego kierowcy zapiął pasy, więc te nie pozwoliły mu polecieć z niemałym impetem na przednią szybę. – Wiesz co? Od pierwszej chwili, gdy cię spotkałem to wiedziałem, że będę u twojego boku, gdy w końcu kogoś zabijesz – powiedział, gdy już ogarnął, w jakiej są sytuacji. – Ale w życiu bym nie zgadł, że zrobisz to akurat dzisiaj. Cezary spróbował wyjrzeć przez główną szybę, żeby zobaczyć, jak daleko odrzuciło przechodnia w momencie uderzenia, jednak nie mógł nigdzie dostrzec ciała. – Teraz będziemy tu przez ciebie siedzieć, dopóki nie przyjedzie policja i... – urwał nagle, gdy usłyszał za sobą znajomy głos. Skrzywił się na samą myśl o stanięciu twarzą w twarz z kolejnym półbogiem zrekrutowanym przez NoGods. Z ociąganiem zwrócił swoje spojrzenie w stronę tylnego siedzenia, na którym rozpierał się teraz jak jakiś książę nie kto inny jak Skye Daddario. Nic dziwnego, że Pan Wielki Artysta przeżył bliskie spotkanie trzeciego stopnia z BMW. W końcu jego boskie zdolności pozwalały mu na dematerializację własnego ciała. Chociaż biorąc pod uwagę zapędy, jakie mogły kierować tym człowiekiem, to może by się nawet ucieszył, gdyby to auto w niego walnęło. – Za słabo się starała, ot co – skomentował krótko. I wtedy na jego twarz wstąpił ósmy cud świata w formie ledwo widocznych uniesionych kącików ust. Była to mimowolna reakcja, której w żaden sposób nie kontrolował. Gdy zorientował się, że pozwolił sobie w tym towarzystwie na coś takiego jak uśmiech, Belrose wykazał nagłe zainteresowanie bezpieczeństwem swoich kotów i skierował swój wzrok na transportery.
Carrie White
Re: Centrum Detroit (Michigan) Sro 24 Kwi 2019, 21:04
S łysząc reakcję kolegi zaśmiała się pod nosem, zdecydowanie brakowało jej tego zachowania. Jakim cudem, można tęsknić za czymś takim? Pozostaje to zagadką wszechświata – choć być może chodziło po prostu o to, że Cezary był żywym teatrem odgrywającym tragi-komedię dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nadal troszkę żałowała, że nie udało jej się załatwić brokatowej limuzyna, bo mogłaby oczekiwać na jakąś śmieszniejszą reakcję – i nie mowa tu o zachwycie, bo na to nigdy nie liczyła, chodziło po prostu o coś dziwnego, o mimikę, którą tylko Belrose posiadał w sowim arsenale zażenowania. Zmarszczyła brwi słysząc ten rozkazujący ton, ale przewróciła jedynie na to oczami, bo rozumiała, że człowiek po podróży też może być zmęczony. Przez myśl przemknęło jej, żeby zatrzymać się gdzieś i coś zjeść, jednak skoro Panicz chciał jechać prosto do domku, to nawet nie chciało jej się tego proponować. Choć gdyby nadarzyła się odpowiednia okazja na postój czy jakąkolwiek inną rozrywkę… Prowadzenie bez zapiętych pasów było dla Carrie typowe gdy nie ścigała jej policja – tylko podczas ucieczek raczyła przypinać swój tyłek do siedzenia, bo wiedziała, że w przypadku jakiegokolwiek dachowania mogłaby się pożegnać z życiem. Natomiast w obecnej sytuacji nie miała takiej potrzeby, z resztą nie odczuwała tak silnie hamowania jak Belrose, raz, że zaparła się o hamulec i kierownicę, a dwa – kierowca zawsze mniej czuł wszelkie zakręty, hamowania i jakiekolwiek manewry. Szeroko otwarte oczy bacznie wpatrywały się przed maskę, jakimś cudem przegapiła moment, w którym smutna postać zdematerializowała się unikając wypadku. Przez kilka sekund można było odnieść wrażenie, że ona naprawdę się wystraszyła. W tym przypadku nie udawała emocji, to wszystko było zbyt autentyczne. Nie docierało też do niej co mówił Cezary, bynajmniej go ignorowała, po prostu nie była w stanie skupić się na tym co mówi. Choć trochę szkoda, bo miałaby okazję się odgryźć. Usłyszawszy dopiero głos Skye’a zaśmiała się donośnie, kręcąc głową z niedowierzaniem. Cofnęła natychmiast auto, uprzednio sprawdzając czy w nic nie uderzy, o ile nie miała interesu w trzymaniu się przepisów, tak czerwone światło było genialną okazją do krótkiej pogadanki. - Nie chciałam sobie ubrudzić maski, byłbyś ciężki do zmycia – zauważyła i obróciła się w kierunku depresyjnego artysty ciepło się uśmiechając. Zmrużyła delikatnie oczy zastanawiając się czy smutek jaki widziała w oczach przyjaciela był nadal naturalny, czy może przed chwilą płakał? Lub po prostu oczy mu się zaszkliły? Mogłaby drążyć temat ale z drugiej strony, dopytywanie się mogło doprowadzić do nawrotu beznadziejnych emocji, już wolała tę niby obojętną powłokę. Uprzejmy kierowca z tyłu uraczył Carrie porządnym wciśnięciem klaksonu, gdy ta nie zauważyła zmiany światła. - Kretyn – bąknęła do siebie i odwróciła do przodu powoli ruszając, na tyle by mężczyzna z tyłu nie zdążył przejechać przez światła. Zostawiając skrzyżowanie za sobą, złośliwie i perfidnie zerknęła w lusterko, próbując nawiązać kontakt wzrokowy z „kretynem”. Jej wredny uśmiech poszerzył się i przyspieszyła na tyle, żeby zdążyć przemknąć przez następne skrzyżowanie nim sygnalizacja rozjarzy się czerwienią. Przez chwilę zastanawiała czy nie upomnieć Daddario o tę przeklętą szybę, ale ugryzła się w język, wolała poczekać, aż kompulsywna zabawa artysty zacznie denerwować Belrose’a. - Jedziemy do siedziby. Trzeba odwieźć naszego Królewicza – odpowiedziawszy puściła oczko do Skye’a, odwracając się do niego na sekundę. – Ale skoro już jesteś z nami Smutasku, to możemy gdzieś jeszcze podjechać – zaoferowała się, wiedząc, że najpewniej Czaruś zaraz się zbulwersuje i przyjmie jakąś formę protestu. No niestety, siedział obecnie w aucie, które prowadziła ona, więc na wszelkie protesty, chętnie oferowała otwarte drzwi i wysiadkę przy niedozwolonej prędkości. - Hej, Skye, rozchmurz się. Słuchaj, to z dedykacją ode mnie. – W tym momencie z głośników auta rozbrzmiały pierwsze dźwięki utworu Taylor Swift Look What You Made Me Do, może nie była to kawa, ani drogie perfumy, ale na ten moment był to jedyny drobny prezent jakim mogła obdarować tę kulkę chodzącego smutku. Z resztą, sama też chciała w końcu czegoś posłuchać i przetestować ukradziony sprzęt, a w dodatku była właścicielka najwyraźniej posiadała wpasowujące się gusta muzyczne.
Skye A. Daddario
Re: Centrum Detroit (Michigan) Czw 25 Kwi 2019, 02:00
Chłopaka w aucie trzymało dziwne powiązanie splotów wydarzeń względem siebie. Przede wszystkim i tak nie miał co robić. Snucie się po tej bezsensownej i zaprzeczającej jakimkolwiek standardom wystawie prędzej czy później skończy się na tym, że odszuka autora, a potem z najstateczniejszą możliwą mimiką jaką tylko widział świat, zacznie go obrażać od czubka głowy po końcówki palców stóp. Po tym wszystkim, zacznie go przepraszać, że w sumie to on tak nie myśli tylko to jakieś takie wolne sugestie są i żeby nie brał tego personalnie. Na sam koniec sytuację skwituje smutnym marszem w kierunku siedziby NoGods i swojego pokoju, w myślach będzie przygrywać mu marsz pogrzebowy, przez który przebijać się będą myśli o tym jakim to on nie jest samolubnym i ignoranckim dupkiem. Choć ten plan był kuszący głównie ze względu na niezapomniane emocje, które pięknie potem odzwierciedlało się na płótnie, to mimo wszystko Skye wolał pozostać w gronie osób przynajmniej względnie pozytywnie nastawionych do niego. Dobra... Neutralnie. Aczkolwiek obojętnie to zawsze już coś, prawda? Ruszająca się szyba samochodowa pochłaniała go prawie całkowicie. Zabawa była nie tyle rozpraszająca, co prezentowała pozornie dwie podobne sytuacje. Oba obrazy nie różniły się kompletnie niczym, poza lekko przygaszonymi kolorami, kiedy okno było zamknięte. Mimo tego, świat dla Skya nie był taki sam. Ta szyba była dla niego swego rodzaju alegorią złotej klatki i pozornej możliwości zmiany świata. Uświadamiała, że przy każdej takiej próbie możemy napotkać niewidzialna barierę, ale znalezienie przycisku, który teraz usytuowany był pod palcem wskazującym prawej ręki Kanadyjczyka, może nie być wcale takie proste. Zadowolony z względnego olśnienia szybko uświadomił sobie, że w gruncie rzeczy wizja jest niezwykle smutna i ponura. Nie napawała go optymizmem w nawet najmniejszym promilu. Będąc szczerym, nic nie napawało go zbytnim optymizmem. Skye nie do końca wiedział, jak ma traktować przytyk Ceasara. Czyżby zdążył już go zdenerwować? Chłopak momentalnie posmutniał. Ciężko było mu zaakceptować fakt, że zraża do siebie ludzi w tak szybkim tempie. Mimo wszystko postanowił całą sytuację przemilczeć i zaczekać, bo może syn Tanatosa po prostu też nie miał humoru. Brunet miał do tego prawo prawie cały czas, więc w sumie i komuś jeszcze mogło się to udzielić. Powlókł smutnym spojrzeniem na postać Carrie. Było to z jednej strony tak przyjemne, że ktoś widział w nim coś więcej niż obojętność, z drugiej strony zaczął się zastanawiać, czy on faktycznie wygląda na smutnego. Samo to pytanie wiodło za sobą kolejne – czy czuł się smutny. To z kolei wchodziło już na zbyt egzystencjalny tok rozumowania jak na tę zwykłą przejażdżkę samochodem. Nie chciał robić nikomu problemu względem faktu, że akurat teraz miał dość mocną ochotę na szejka. Z drugiej strony dziewczyna sama się zaoferowała, że po drodze mogą zajechać gdzieś, jeśli tylko on sam tego chcę. Podjęcie decyzji było bardzo trudne, bo wiodło za sobą wywołanie może zbytniego opóźnienia. Czy komukolwiek w sumie z ich grona się gdzieś spieszyło? - A mogę szejka? - Zapytał ze stalowym spojrzeniem wbitym centralnie w tył głowy córki Hermesa. Był to swego rodzaju ich napój. Tak się w końcu poznali. Gdyby dodać jeszcze posypkę ze smutku i depresji, a do tego okrasić kilkoma łzami i włożyć ciastko z tęczowym jednorożcem, byłby to napój Skarrie, na cześć tej dwójki. W sumie to na cześć Carrie z udziałem Skye’a. Kiedy zatrzymali się przy pierwszym lepszym skrzyżowaniu wstąpiło w niego znane i niespecjalne lubiane przez niego uczucie. Obejrzał się wokół siebie i po kilku sekund. ach, kiedy nakierował wzrok na kobietę z samochodu obok, tak jak oni czekającą na zmianę świateł napłynęła do niego nowa fala męki i bólu. Doskonale wiedział o co chodzi. - Pani z auta obok straciła męża. Powiesił się. - Prychnął cicho pod nosem patrząc jak odświeżacz powietrza w samochodzie, w którym znajdowała się ich grupka, spokojnie chyboce się w ruch samochodu. W jego głosie nie było nawet krzty współczucia. Po prostu powiedział dokładnie to co czuł. Czyli jej niezdolność do pogodzenia się ze śmiercią. Po kilku sekundach powrócił jednak do zabawy oknem szukając innych ciekawych przemyśleń względem idiotycznej egzystencji na tym padole, mimo wszystko zerkając obojętnie z ukosa na tamtejszą dwójkę. Bardzo chciało mu się szejka, ale nie chciał nikomu z tego powodu robić problemów. Ciężko było powiedzieć, że chłopak sie rozchmurzył z powodu piosenki. Aczkolwiek tchnęło to w niego jakąś energię, coś w niewielkim procencie pozytywnego. Zaczął kiwać głową z boku na bok w rytm piosenki. W międzyczasie prawie niesłyszalnym szeptem wymruczał podziękowania w kierunku dziewczyny. Miałą dobry gust.
Ceasar Belrose
Re: Centrum Detroit (Michigan) Pią 26 Kwi 2019, 18:45
Ceasar zdjął okulary i przymknął na chwilę oczy, aby odciąć się, chociaż na chwilę od reszty tej małej grupy podróżników, gdy nagle w jego uszach rozbrzmiał dźwięk klaksonu innego auta. Auta znajdującego się tuż za nimi. Chłopak spojrzał w tylne lusterko i zmierzył mrożącym krew w żyłach wzrokiem twarz mężczyzny. Oh, nie spodobało mu się jego zachowanie. On chciał tylko kilku minut spokoju. Ale nie. Po co. Lepiej go rozpraszać przy każdej możliwej okazji. Gdy córa Hermesa określiła owego osobnika bardzo pozytywnym i wcale nie nacechowanym negatywnie słowem, Belrose otworzył szybę po swojej stronie i pokazał mu pewien bardzo obelżywy gest w formie środkowego palca. Gdy odjechali, zostawiając tego starego grata i jego kierowcę na czerwonym świetle, ciemnowłosy uśmiechnął się szczerze. W końcu coś szło po jego myśli! Ciekawe ile potrwa taki stan rzeczy... – O ile to jest gdzieś po drodze – mruknął pod nosem, widząc po minie koleżanki, że robi to wszystko specjalnie. On to robi specjalnie, uświadomił sobie półbóg, który zgodnie z przewidywaniami Carrie, po jakimś czasie dosłownie zaczął wariować na przednim siedzeniu, próbując za wszelką cenę kontrolować rosnące w nim ponownie z każdą kolejną sekundą podirytowanie. Nie dość, że powierzył swoje bezpieczeństwo i życie temu demonowi detroickich ulic, co do którego umiejętności bezpiecznej jazdy wciąż nie był przekonany, to jeszcze miał za plecami syna Melinoe, który nie przestawał ani na moment bawić się przyciskiem do otwierania szyb i podjął próbę wydłużenia podróży do siedziby głównej NoGods. Tylko i włącznie po to, żeby dostać w swoje ręce jakiegoś tam szejka! Cóż, świat najwyraźniej uwielbiał sobie kpić z planów Ceasara i stawiał na jego drodze każdą osobę, która była w stanie go rozdrażnić. Po kolejnym rozsunięciu szyby, pewna granica została jednak przekroczona i półbóg odwrócił się gwałtownie, aby opieprzyć kolegę po fachu za jego zachowanie. I prawdopodobnie z jego ust poleciałaby niezbyt przyjemna wiązanka wyzwisk i przytyków, gdyby nie to, że z zaskoczeniem zauważył, że Skye zaniechał swoich działań i wlepił swoje blado-niebieskie oczęta nie tyle w samochód, który akurat zatrzymał się obok, ile w kobietę nim kierującą. – Przynajmniej to nie ona go zabiła – odparł z czymś na kształt ulgi w głosie, odpowiadając Smutnemu Chłopcu. Jakby się nad tym głębiej zastanowić to było to bardzo ciekawe i dosyć rzadko spotykane zrządzenie losu, że dwójka półbogów w podobnym wieku i o podobnych umiejętnościach trafiła na siebie w tak dużym mieście i siedziało razem w jednym samochodzie. Wprawdzie boski dar potomka Melinoe działał nieco inaczej niż ten, którym posługiwał się Cezary, ale obie moce dawały im dostęp do podobnych, często dosyć przykrych lub niepokojących informacji. W tych samych ludziach, w których Skye mógłby dostrzec żal spowodowany stratą bliskiej osoby, Cezary mógł dostrzec coś, co sam nazywał piętnem mordercy. Najprościej mówiąc była to swojego rodzaju aura towarzysząca ludziom, którzy pozbawili kiedyś kogoś życia. Nie było to coś, co było łatwo znosić, zwłaszcza gdy brało cię z zaskoczenia. Ceasar doskonale pamiętał, gdy jego zdolność nagle uruchomiła się parę lat temu, podczas spotkania mającego na celu ustalić warunki współpracy NoGods z pewną grupą przestępczą operującą na terenie całej Europy. Pokój pełny ludzi, na których kontach morderstwo z litości było na samym dole listy najgorszych przewinień i nastolatek, w którym buzowały hormony i na dobre rozbudziły się boskie zdolności. To zdecydowanie nie było dobre połączenie. Kilkudniowe mocne bóle głowy i uciski w żołądku na samą myśl o tym, co się stało, to tylko niektóre z objawów, jakie mógł cierpieć Ceasar po tego typu spotkaniach. Na szczęście teraz, dzięki intensywnym treningom, które go nauczyły do pewnego stopnia zwalczyć mimowolny odbiór tego typu informacji, jego życie stało się pod tym względem dużo spokojniejsze. Od czasu do czasu miały jednak miejsce sytuacje takie jak ta, których nie sposób było przewidzieć i wobec których był nadzwyczajnie w świecie bezbronny, bo akurat nie był czujny. Teraz jednak mieli po prostu do czynienia z kobietą, która nie mogła się pozbierać po stracie ukochanego męża, więc siła pochodząca od Tanatosa po prostu poinformowała go, że nie ma do czynienia z zabójczynią. – Ciekawe, co by było, gdyby się dowiedziała, że jej mąż tak naprawdę nie poszedł do żadnego nieba, śpiewać uroczyste hosanna z aniołami tylko czeka go podróż łodzią Charona i cały proces w Hadesie – zastanawiał się na głos Ceasar, dalej siedząc zwrócony w stronę Skya. W pewien sposób nawet mu odpowiadała ta pozycja, pomimo tego, że nie była specjalnie wygodna. Przynajmniej nie musiał patrzeć na drogę i na to, co wyprawia Bejbi, bo uważała, że przepisy jej nie obowiązują. Dziewczyna, najwyraźniej nawet, gdy się na nią nie zwraca uwagi, musiała poinformować o tym, że wciąż egzystuje i włączyła piosenkę Taylor Swift. Na sam utwór nie mógł narzekać, ponieważ bardzo lubił głos piosenkarki, jednak zdecydowanie preferował starsze utwory blondynki, jak na przykład Everything have changed. – Dobry wybór... Chociaż mogłabyś trochę podgłośnić – powiedział, musząc, jak to on, doczepić się do jakiegoś szczegółu.
Carrie White
Re: Centrum Detroit (Michigan) Nie 28 Kwi 2019, 01:45
Na widok gestu wykonanego przez Cezarego o mało nie zatrzymała auta, a co gorsza, prawie się zaśmiała! Zdusiła to jedna zawczasu, nie pozwalając skalać swym śmiechem dworskiego zachowania Królewicza. Jeszcze by się zawstydził, przez co mógł schować się w swojej muszelce pt. „Bitch Face”, stroniąc od powielania swobodnych zachowań. Carrie zawsze w takich chwilach miała wrażenie, że jednak w chłopaku została jakaś część człowieka, a nie tylko ta instagramowa powłoczka stąpająca bez niższych funkcji życiowych. Czemu bez niższych? Oh, to oczywiste. Kobiety i Cezar nie wydalają z siebie niczego innego oprócz tęczy i zapachu kwiatów, wszak są nieskalani brudem, który zesłano na plebs. - Shake? To jedziemy do McDonald’s. Z tego co się orientuję – zerknęła uważnie na GPS. – Najbliższy mamy po drodze, koło Beaumont Hospital. Obok jest jeszcze Starbucks i jakiś chińczyk – wymieniła zastanawiając się czy przypadkiem sama nie ma ochoty na jakieś chińskie żarcie. W rzeczy samej dawno nie wciągała jakichkolwiek noodli, z drugiej strony… frytki z McDonalda były równie kuszące. – Ooo… i mamy bank – mruknęła zaciekawiona, rozważając zaproponowanie tym dwóm chodzącym tragikomediom szybkiego skoku. Carrie ciągnęło do takich zachowań, głównie przez geny ojca – jej matka swego czasu nawet chciała zostać prawniczką, ale z różnych przyczyn rzuciła studia. Może to i lepiej, przynajmniej White nie musi dbać o swoją reputację, choć zawsze udawało jej się umknąć policji, więc właściwie nawet nie ma swojej własnej kartoteki. To też zawdzięcza ojcu. Jakby na to nie spojrzeć, to jej moralność została przeinaczona w dziwny sposób. Teoretycznie każdy posiada swoją subiektywną hierarchię wartości, ale jej była definiowana przez złodziejskiego i kłamliwego ojczulka, więc może jej tuszowanie samej siebie mówieniem „jestem socjopatką” wcale nie jest bez sensu? Bo o ile wesolutko podskakuje wokół wielu osób, to jej „funkcjonowanie” w społeczeństwie jest w rzeczywistości dysfunkcyjne. Każda z tych trzech znajdujących się w aucie osób była na swój sposób dysfunkcyjna, czy to nie piękne? A może wszyscy w trójkę tworzyli jednego wielkiego socjopatę? - Oplułaby posłańca i oskarżyła o herezję. A jeśli pokazać jej prawdę-prawdę, to pewnie dostałaby zawału. Amen – wtrąciła się, odpowiadając na zagwozdkę Czarka. Będąc Herosem śmierć przestawała być, aż tak przerażająca, przynajmniej wiedziało się, że coś tam jednak czeka, a nie wieczna pustka i lewitowanie w ciemnej otchłani, zastanawiając się co takiego się w życiu źle zrobiło. Tak White wyobrażała sobie to wszystko nie wiedząc jeszcze o swoim pochodzeniu, plus reinkarnacja w delfiny – choć usilnie czasem przywołuje tę teorię. Gdy podgłośniła muzykę zjechała w kierunku wielkiej, żółtej litery M. Widząc podejście Belrose’a zdecydowała, że zajedzie prosto do McDrive’a, pech jednak chciał, że kolejka aut była niewyobrażalnie duża. Nie pytała nikogo o zdanie, po prostu zaparkowała na najbliższym wolnym miejscu i wysiadła z auta zapraszając kolegów kierunku budynku. - Chłopaki, będziemy jechać cztery godziny, serio weźcie sobie coś do jedzenia oprócz shake’ów. Ja wiem, że chcecie być skinny legends ale bez przesa… - Carrie zamilkła na chwilę widząc podświetloną witrynę sieciówki, urządzoną w dosyć specyficznym stylu. Zaś gdy zobaczyła stare auta w postaci dekoracji uznała, że los przywiódł ich tu specjalnie. – Dawno nie widziałam tak zajebistego McDonalda.
Skye A. Daddario
Re: Centrum Detroit (Michigan) Sob 04 Maj 2019, 13:06
Moment, w którym Ceasare odwrócił się w kierunku Skye’a nie przykuł większej uwagi tego drugiego. Jego wzrok tkwił w kobiecie, która prowadziła samochód. Otaczająca ją aura i szepty, które w niej tkwiły zawsze działały hipnotyzująco. W pewnym momencie brunet przestał opierać się swojej mocy, na którą na dobrą sprawę nie miał kompletnie wpływu. Było to coś do czego przywykł, ale niosło za sobą niesamowite piękno i cały kalejdoskop doznań. Czasem, kiedy nikt go nie widział i nie wiedział, gdzie znika syn Melinoe, ten chodził po okolicznych cmentarzach na spacery by tylko móc spotkać ludzi, których otacza podobna poświata, swego rodzaju piętno czy też znak. To silnie uzależniało, obserwacja jak i nasłuchiwanie. Bowiem to nie było doznanie jedynie wizualne, gdzieś w środku w tym czymś tliły się szepty, opowiadające całą historię. Coś, nad czym nikt poważniej się nie skupiał. To one odpowiadały za tak silne uczucie odstawienia po podobnym, bądź co bądź, seansie spirytystycznym. Kiedy ich nasłuchiwał były jak muśnięcia dłoni, jak dreszcze na plecach, jak orzeźwiający powiew wiatru. Jakkolwiek mogłoby to nie brzmieć - Skye to uwielbiał. Dopiero gdy minęli samochód kobiety powrócił do względnie żywych i obecnych. Swoje ślepia wlepił wprost w Ceasara, który teraz siedział prawie że na wprost niego. Tak wpatrując się w chłopaka jednocześnie powrócił do kompulsywnej zabawy oknem i dopiero po kilku sekundach uświadamiając sobie, że może wydawać się to nieprzyjemne dla obecnych w samochodzie. Zamykając okno po raz ostatni poczuł narastającą falę uczucia żałości, bólu i smutku. Znów był tylko bezużyteczną jednostką, która niszczy jakikolwiek plan. Oderwał w końcu wzrok od syna Tanatosa, wyzwalając go spod uścisku świdrującego wewnętrznie stalowego spojrzenia. Swoje oczy wlepił w rękawy swetra, które teraz skutecznie naciągał na dłonie. Wyglądał teraz co najmniej dziwnie, oglądając z taką smutną twarzą dłonie pod każdym możliwym kątem. Nie mniej jednak osoby przebywające z nim musiały sobie doskonale zdawać sprawę, że Skye ma takie zachowania i w sumie nie można ich zmienić. - Śmiertelni i tak w większości idą do Elizjum. - Wtrącił na sam koniec wątku. - W końcu, jedynym wymaganiem jest bycie dobrym, a każdy jest dobry w jakimś aspekcie patrząc na śmiertelnych. - Zawahał się na chwilę. Jego głos łamał się z każdym kolejnym wypowiedzianym wyrazem. Temat życia po śmierci był tak interesujący jak i przygnębiający, szczególnie dla bruneta. - Pomagają sobie nawzajem i w ogóle. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego wypowiedź nie za wiele wnosi do kontekstu całej rozmowy. Była jedynie czystym stwierdzeniem. Myślą, która tkwiła gdzieś w zakamarkach umysłu chłopaka. Refleksja nad pośmiertnym losem śmiertelników pozwalała oderwać mu myślenie od tego co czeka wszystkich ich po śmierci. To już nawet nie było bolesne, w pewnym momencie chłopak już to zaakceptował. - A nas... - Westchnął teatralnie wręcz głośno, tym samym pauzując całą wypowiedź. - Nas kochani, nawet nie czeka Ereb. - Złączył ze sobą dłonie unosząc je ku górze i kończąc ostatnie zdanie strzelił ostentacyjnie palcami. - Nas czeka Tartar i wieczne męki. Choć mogło to wyglądać strasznie na sam koniec się uśmiechał, bo przecież hej... Perspektywa wiecznej percepcji jakiegokolwiek uczucia mogła wydawać się przyjemna, nawet jeżeli tym uczuciem jest cierpienie czy też smutek. Siedząc z tyłu, w tym nic nie znaczącym w kontekście całego świata samochodzie naszła go refleksja. Zaczął zastanawiać się, że może to właśnie już teraz jest w Tartarze, od swojego urodzenia przeżywa ból i męki istnienia, tylko ze względu na to, że może już skończył swoje życie. Dopiero po kilku chwilach odrzucił tę i kilka podobnych myśli argumentem, że na tyle na ile siebie zna, to wiedziałby, że gdyby faktycznie spotkało go coś takiego to szła by za tym pełna akceptacja i zrozumienie werdyktu jednego z trzech sądów. Oderwał swoje myśli od tematów około egzystencjalnych i skupił się na czymś bardziej przyziemnym. Zachęta do skorzystania z większego zestawu nie była niczym specjalnie dziwnym. Skye nie jadał dużo. Uważał, że jedzenie to czysta afirmacja ludzkiej woli i przywiązania do świata żywych. Nie lubił czuć się uzależniony od tak przyziemnej rzeczy. Prawdą jednak był fakt, że musiał jeść. Musiał jeść by mieć siłę zmagać się z każdą kolejną sekundą własnej egzystencji. Postanowił niespecjalnie przejmować się drzwiami i opuścić samochód w taki sam sposób w jaki się w nim znalazł. Zdematerializował swoje ciało przekraczając powłokę samochodu i materializując się z powrotem obok Carrie. Objął wzrokiem całość budynku jak i poszczególne znaki specjalne. Na nim nie wywoływało to większego wrażenia. Ot, puste, metalowe puszki. Stare, puste, metalowe puszki. Jego wzrok powędrował w kierunku stolików w restauracji. Nie był w stanie dostrzec, czy znajduje się tam tłum, czy jest raczej wręcz przeciwnie... Nie było nawet żywej duszy. - To ja wezmę jeszcze HappyMeal’a. - Powiedział w kierunku Carrie. W sumie zabawka zawsze umilała mu czas w długich podróżach, więc czemu i nie tym razem?
Ceasar Belrose
Re: Centrum Detroit (Michigan) Nie 05 Maj 2019, 00:54
Chyba po raz pierwszy swoim marnym i smutnym życiu Carrie mogła mieć w pewnym stopniu rację. Los faktycznie mógł ich tutaj sprowadzić. Czemu? Tego nie mogli być pewni, ale dla chłopaka ta sieciówka była czymś specjalnym. Czuł pewnego rodzaju więź z nią. Miała ona swoje specjalne miejsce w czarnym jak smoła sercu Cezarego. W końcu to właśnie przy stoliku w jednej z tych restauracji zawarł swojego rodzaju pakt z diabłem i dołączył do NoGods. Tamtej mroźnej nocy w Nowym Jorku zostawił w McDonaldzie cząstkę samego siebie. Cholera, to już prawie dziesięć lat. Wprawdzie w porównaniu do tego ile istniała planeta, po której powierzchni teraz stąpali, te parę marnych lat to było tyle, co nic, ale nie zmieniało to faktu, że przez ten czas całe życie istoty śmiertelnej mogło zostać wywrócone do góry nogami. On i jego współpracownicy byli tego doskonałym przykładem. – Musiałaś zaparkować akurat tutaj? Trochę daleko do wejścia – skomentował Ceasar, przed wyjściem na zewnątrz, jakby naprawdę sądził, że córka Hermesa zaraz zmieni miejsce, w którym zaparkowała auto. – Tam widzę lepsze! Nawet jakieś takie szersze jest, więc tym lepiej dla ciebie. Mówiąc, to wskazał na miejsce dla niepełnosprawnych. Jakby nas spytali, dlaczego tam zaparkowaliśmy, to wystarczyłoby im pokazać Skye'a, pomyślał Ceasar. Widząc ten obraz pełen depresji i rozpaczy, chyba każdy by się nad nimi ulitował, nawet policjantka, która jest agresywna i stosuje się do regulaminu przy każdej możliwej okazji, aby pokazać, że nie jest "słabszą" płcią i może odwalać dokładnie tą samą robotę co mężczyźni. Tak właśnie Daddario działał na ludzi. Wystarczyło tylko to wykorzystać w odpowiedni sposób. Do syna Tanatosa dotarło, że auto nie wyląduje bliżej budynku, dopiero kiedy zauważył, że Carrie i Skye już są praktycznie przy drzwiach. Ciemnowłosy przeklął pod nosem i wysiadł z auta. – Niektórzy po prostu nie mają czasu na jedzenie albo mają gówniany katering w miejscu zamieszkania – powiedział wkurzony tym, że nazywa się go "skinny legends". Nigdy, ale to przenigdy nie aspirował do zostania jednym z tych z anorektycznych pseudomodeli na Instagramie czy innym Snapchacie. Za to Ceasar! Ceasar... On tworzył prawdziwy quality content. Dopiero po komentarzu Carrie chłopak zwrócił uwagę na wystrój tego miejsca i wywarło ono na nim aż tak duże wrażenie, że z tego pozytywnego zaskoczenia, jego brwi aż uniosły się do góry. Tak, proszę państwa! Wystrój Maca wyzwolił uczucia w tym człowieku! To samo w sobie powinno świadczyć o tym, jak dobrze wyglądała ta restauracja. – Jest... Klimatycznie – powiedział, rozglądając się z umiarkowanym zainteresowaniem. – A ty nic nie weźmiesz, White? Wolałbym, żebyś nie zemdlała w połowie kroki. Jeszcze w coś walniesz i będziemy mieli kolejne opóźnienie. Mówiąc, to ruszył w stronę kolejki do jednej z kas, zastanawiając się jaki zestaw wziąć na tę jakże długą podróż do Kwatery Głównej. Duża cola? Zdecydowanie. Chipsy z batatów? Dwa razy. Frytki? Oczywiście. Chicken Box? Duży. – Jaką zabawkę bierzesz? – spytał od niechcenia Skya wskazując na kolekcje gadżetów za szkłem. Wyglądało na to, że trafili na jakąś specjalną ofertę, ponieważ wyjątkowo zabawki nie pochodziły z animacji, a z najnowszej części Avengersów. Można było więc przebierać w dodatkach do HappyMeala. Synowi Tanatosa udało się dostrzec na przykład m.in. figurkę Kapitana Ameryki z wyrzutnią jego tarczy czy nakręcanego Hulka, który chodził i pewnie mógł podnosić swoje wielkie łapska w górę. Eh, dzieciaki w tym czasach mają taki wybór...