Port Lotniczy - Detroit (Michigan) Wto 23 Kwi 2019, 23:28
Port Lotniczy - Detroit
Ceasar Belrose
Re: Port Lotniczy - Detroit (Michigan) Sro 24 Kwi 2019, 00:54
Świat powinien umrzeć wśród mrozów i ktoś zdecydowanie powinien zadbać o to, aby nie odrodził się on wraz z nowym słońcem. Tylko na taki los zasługiwało, to pożal się boże społeczeństwo po cyrku, którego świadkiem był Cezary zarówno na paryskim lotnisku, jak i podczas lotu samolotem w pierwszej klasie. A już w szczególności na podzielenie losu tej planety zasługiwał Mydnajt, który stwierdził, że nadszedł odpowiedni moment na ściągnięcie z innego kontynentu jednego ze swoich agentów. W środku wiosny. Kto robi coś takiego? Może jego szef nie zdawał sobie z tego sprawy, ale właśnie w tym okresie syn Tanatosa miał największy zapieprz w pracy, dzięki któremu (w dosyć wysokim procencie) organizacja mogła sobie pozwolić na wszystkie te luksusy w głównej bazie na wyspie w pobliżu Detroit. Ciekawe, kto teraz zadba o to, żeby kasa od sponsorów z Europy trafiła na odpowiednie konto? Na pewno nie Ceasar. Skoro już tu przyleciał, to za szybko się stąd nie ruszy. Co to to nie. I nie chodziło już tylko o jego prywatne odczucia odnośnie latania w te i we wte na każde skinienie enigmatycznego pracodawcy. Tutaj chodziło o jego rodzinę. O jego koty. O jedyne stworzenia warte ratowania, gdy nadejdzie koniec świata. Nie miał zamiaru pozwolić, żeby przez NoGods jego kocurki się zestresowały lub, Szatanie broń, rozchorowały się. Nigdy nie pozwolę was skrzywdzić, pomyślał chłopak, prostując się na ławce, na której siedział i gładząc dłonią transporter ze Zwiastunem, który chyba przespał większość podróży. Ciemnowłosy westchnął przeciągle i wyjął z kieszeni jeden z najnowszych modeli iPhone'a z czarnym jak dusza jego właściciela casem. Po chwili już trzymał urządzenie przy uchu, chcąc opierdzielić swoich amerykańskich współpracowników za to, że jego transport się spóźnia. Niestety, uniemożliwiła mu to automatyczna sekretarka. Cała ta organizacja działała na chomika w kołowrotku i taśmę klejącą... Żenujące, po prostu żenujące. – Czy możecie mi do jasnej cholery powiedzieć, gdzie jest mój transport? – spytał, nadzwyczajnie spokojnym głosem, w którym dało się, jednak wyczuć tę delikatną nutkę z trudem opanowywanej irytacji. – Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby któreś z was wykazało się szacunkiem w stosunku do mojej osoby i mnie stąd odebrało. TERAZ. W tym momencie był bardzo ukontentowany, że zdecydował się zabrać oba transportery i swoją jedyną walizkę z najpotrzebniejszymi bagażami na zewnątrz. Nie lubił, kiedy obcy ludzie przysłuchiwali się jego prywatnym rozmowom. A tak, jego monolog wygłaszany do automatycznej sekretarki był częściowo zagłuszony przez ruch panujący pod lotniskiem, więc mało kto mógłby wychwycić jakieś szczegóły z tego, co mówił. – Jeśli nie oddzwonicie w cią... – Belrose zamilkł nagle i spojrzał znad swoich okularów przeciwsłonecznych na nadjeżdżające w jego stronę auto. Jeszcze zanim samochód podjechał na tyle blisko, aby mógł dostrzec kierowcę, Cezary już wiedział, kto siedzi za kółkiem. Tego stylu jazdy nie dało się powiązać z nikim innym. Był tylko jeden kierowca, który potrafił tak jeździć. Jego największy koszmar. Zjawa, która podążała jego śladami przy prawie każdej wizycie w Ameryce. Rzep, który uczepił się go niczym psiego ogona. Demon szos. Bejbi White. Niee...Niee...Kurwa, no nie!, pomyślał, patrząc, jak dziewczyna próbuje z gracją (jak na jej możliwości) zatrzymać pojazd. Nie miał pojęcia, jakim cudem ona dożyła dziewiętnastu lat. Na temat można było napisać pracę naukową, a jednym z ciekawszych rozdziałów byłby ten, który opowiadałby o wewnętrznej walce syna Tanatosa z tym, żeby nie zlecić komuś jej zabójstwa. Należała ona bowiem do grona osób, które były w stanie jednym gestem doprowadzić go do granic wytrzymałości psychicznej. W końcu, gdy zebrał w sobie siły, aby zmierzyć się z tą drobną osóbką, Ceasar wstał z ławki i ruszył ze swoimi rzeczami w stronę samochodu Carrie. Bez słowa otworzył tylne drzwi i wrzucił na tylne siedzenia swoje bagaże, dbając jednak o to, aby koty były umieszczone w bezpiecznym miejscu. O ile jazda i samochód tego demona mogły być w ogóle bezpieczne. – Spóźniłaś się – wycedził do niej na przywitanie przez zaciśnięte zęby, wpychając się na przednie siedzenie i zapinając pasy. – I to aż piętnaście minut.
Ostatnio zmieniony przez Ceasar Belrose dnia Sro 24 Kwi 2019, 12:43, w całości zmieniany 2 razy
Carrie White
Re: Port Lotniczy - Detroit (Michigan) Sro 24 Kwi 2019, 03:14
White westchnęła chowają telefon do kieszeni, po raz kolejny musiała wkraczać do akcji na ostatnią chwilę bez jakiejkolwiek materialnej pomocy NoGods. Choć w sumie to był jej konik – działanie chaotyczne jako ostatnia deska ratunku - ale czasem chciałaby wiedzieć trochę wcześniej o tym, że na przykład wpada jej ulubiona maszynka do przewracania oczami z zażenowaniem i to właśnie Carrie zabawi się w szofera dla Jaśniepana z Instagrama. Miałaby wtedy czas na zorganizowanie brokatowej limuzyny pełnej żwirku dla kotów i kolorowego szampana. Absolutnie nie była zła na samego Cezarego, a oczywiście na Mydnajta i ostatnio panującą dezorganizację. Niespiesznie udała się do pobliskiego Starbucksa, chociaż kawa nie była szampanem, tak uznała, że przynajmniej to jest w stanie zorganizować. Standardowo zamówiła White Chocolate Mocha, zapłaciła i oparła się o ladę w oczekiwaniu na kawę. Lustrowała wzrokiem auta zaparkowane na zewnątrz, wiedziała, że nie może przyjechać po Belrose’a czymś typowym, brzydkim lub wyglądającym tanio. Potrzebowała czegoś wyglądającego bogato, pełnego przepychu, a jednocześnie szybkiego, żeby zdążyła dojechać na to nieszczęsne lotnisko. Przygryzła dolną wargę w niezadowoleniu słysząc gotowe zamówienie, miała coraz mniej czasu na wyłowienie idealnego auta. Już miała się odwracać po kawę, jednak jej wzrok podążył za błyszczącą dwukolorową, perłową farbą na nadjeżdżającym BMW (klik). Ideał. Barista z niesmakiem wsadził dziewczynie zamówienie w dłoń, marudząc pod nosem, że nie jest tu jedyna, a on ma jeszcze innych klientów do obsłużenia. Wystawiła do mężczyzny język i skrzywiła się w podzięce, po czym ruszyła do wyjścia starając się nie spuścić wzroku z upatrzonego samochodu. Na szczęście mieniąca się piękność została zaparkowana nieopodal, a z niej wysiadła… cóż, kolejna piękność. Długie nogi zakończone szpilkami z czerwonymi podeszwami, wynurzyły się od strony kierowcy, potem krótka kreacja wyjęta rodem z pokazów mody i te złote, miękko spływające pukle. Carrie uśmiechnęła się do siebie, aż żal jej było zdobywać auto bezprawiem, niemniej jednak podejrzewała, że miałaby niewielkie szanse u kogoś takiego. Chociaż? Otrząsnęła się od wgapiania w nadchodzącą kobietę, najwyraźniej ta zmierzała w kierunku kawiarni. White całkiem przypadkiem wpadła na blondynkę, zwinnie i niezauważalnie pozbawiając ją kluczy do bajecznego auta, które mogłoby przewozić jednorożce. Co zmacała, to było jej. Jak gdyby nigdy nic otworzyła BMW i do niego wsiadła, wnętrze było pedantycznie czyste, a Carrie nawet wydawało się, że poczuła nutkę Costa Azzurra Toma Forda. Z zadowoleniem wklepała w telefon nazwę lotniska i pędem ruszyła za wskazówkami, które oferowała jej nawigacja. Oczywiście nawet nie zerknęła w lusterko czy, była już, właścicielka zdała sobie sprawę ze zniknięcia pojazdu. Z piskiem opon zahamowała na lotnisku, a widząc nadchodzącego Cezarego, obniżyła szybę, jednocześnie zakładając okulary przeciwsłoneczne, które znalazła po byłej właścicielce. - Czaaaruś, moja ty zmoro kochana – zaśmiała się nie wychodząc z auta. Poczekała, aż Król Instagrama usadzi się wygodnie z przodu i uraczy ją jakże wesołym wypomnieniem. - Może i spóźniona, ale mam dla ciebie kawę. Podejrzewam, że w schowku znajdziesz też coś fajnego, nie zdążyłam przegrzebać – mówiąc to przewaliła się przez skrzynię biegów i wpierając się o kolano Belrose’a otworzyła schowek. No cóż, miała oczywiście rację. Oprócz rulonu zwiniętych dolarów, w schowku znajdowały się jakieś dokumenty, biżuteria, drogie kosmetyki, flakonik perfum, które wcześniej zdążyła wywąchać, a także paczka cukierków o różnych smakach. - No, mówiłam – rzuciła i wróciła na miejsce kierowcy. Wskazała także Czarkowi na czekającą na niego kawę z napisem „Baby” na wieczku. Nim jednak White ruszyła, zdążyła przywitać się także z kotami Cezarego, które wprost uwielbiała. Zawsze chciała je poznać ze swoimi pająkami, ale wiedziała, że to spotkanie mogłoby się zakończyć niestety śmiertelnie, tak też zostało jej jedynie uwielbianie czarnych kocisk. Nie zapinając pasów, powoli ruszyła autem – przy okazji jedną ręką próbując wklepać w nawigację najkrótszą drogę do siedziby. Oczywiście miała w głowie swego rodzaju mapę, ale nawigacja przodowała tym, że miała informację o panujących korkach, a te Carrie wolała omijać szerokim łukiem. Zaś wyjeżdżając już z terenu lotniska, dziewczyna wróciła do swojego standardowego trybu prowadzenia – zawrotnie szybkiego. - Jakieś specjalne życzenia póki jesteśmy w mieście? – zapytała w końcu zerkając na chłopaka i analizując jego butny wyraz twarzy. Miała wrażenie, że od ostatniej wizyty stał się jeszcze większym snobem, ale ten temat wolała zachować na później, jako coś godnego zaczepki albo wypytania co też takiego działo się w Europie. Gdy wróciła wzrokiem na drogę o mało nie dostała zawału, ciemna i obleczona smutkiem postać prawie została rozjechana przez White. Dziewczyna wcisnęła hamulec natychmiastowo, pokładając jednak bardziej nadzieję w automatycznym wykrywaniu przeszkód na drodze przez elektronikę w aucie. Jednak czy to coś dało?