Te kilka miesięcy po powrocie do obozu były absolutnie chaotyczne. Sprzątanie, pomoc przy odbudowie i te wszystkie cholerne pogrzeby. To i wiele więcej odcisnęło swoje piętno na Balthazarze. Nadal budziły go koszmary odgrywające w jego głowie tę wiadomość od jednej z podopiecznych podczas ataku. Nie winił się za sam atak, był już za stary by myśleć, że na wszystko ma wpływ. Winił się za to, że nie było go tam, gdy potrzebowali go młodsi herosi. Szukał atencji ojca zamiast przygotowywać ich na taką ewentualność, a śmieszne i na swój sposób ironiczne było to, że nie usłyszał od Thora nawet najcichszego szeptu. Bóg miał w nosie rozterki śmiertelników. Losy swoich dzieci. Balthazar gorzko przypłacił tę lekcję i nie miał zamiaru jej powtarzać. Pomimo swojej reputacji, każdą chwilę spędzał na odbudowaniu obozu. Pomimo wielu próśb, do tej pory nie podjął się na powrót szkolenia kolejnych herosów. Mówiono o nim wiele, aczkolwiek nikt nie byłby w stanie powiedzieć, że nie podchodził do kwestii bycia trenerem całkiem na poważnie. Jak teraz mógłby spojrzeć w oczy kolejnych szkolących się herosów i oczekiwać, że mu zaufają, wiedząc, co stało się z poprzednią grupą? Jednak czy bez tego był w jakikolwiek sposób użyteczny w obozie? Jasne, nadal potrafił naprawić prawie wszystko, co miało związek z mechaniką. Był cholernie zabójczy na misjach, jednak to praca trenera dawała mu najwięcej satysfakcji i radości. Wierzył, że pomimo swojej gwałtowności dodawał coś pożytecznego do obozowego życia, ale teraz? Po prostu był. Te wszystkie frustracje musiały w końcu prowadzić do jakiegoś z jego wybuchów. Czując nadciągającą burzę wybrał się do Detroit wiedząc doskonale, że potężne wyładowania elektryczne oraz fale bijące o brzeg są w tym momencie jedyną rzeczą, która będzie w stanie choć na kilka dni złagodzić jego charakter. Stojąc na dachu jednego z portowych magazynów napawał się chłodnym powietrzem bijącym od pobliskiego jeziora. Czarne, napawające normalnych ludzi strachem, chmury szybko nadciągały mieniąc się bielą wyładowań elektrycznych. Pierwsze krople deszczu przywitał z cichym westchnięciem. Były zwiastunem tego, co zaraz się wydarzy. Grzmot zaburzył ciszę tego miejsca, trzęsąc delikatnie dachem pod jego stopami. W końcu pierwszy piorun przeciął nieboskłon. Nie trzeba było długo czekać by burza przybrała na sile. Potężne wyładowania co raz rozjaśniały cały krajobraz, wiatr huczał rozbijając się o bryły budynków. Na ulicach nie było już nikogo, biada temu, kto nie zdążył się zaszyć w swoim mieszkaniu. Był tylko on i to wspaniałe zjawisko. Jego serce zdawało się bić w rytm grzmotów i piorunów. Mókł, lecz nie miało to znaczenia. Wreszcie miał chwilę spokoju. Stał tak przez dłuższą chwilę zanim zdał sobie sprawę, że jest tutaj ktoś jeszcze. Była tylko jedna osoba, która podzielała jego pociąg do tego zjawiska związanego ze swoim ojcem. Iris. Dziewczyna, a właściwie już kobieta, której unikał od swojego powrotu. Jego pierwsza podopieczna, potężna, piękna i jedyna, z którą mógł sparingować się bez żadnych ograniczeń. Również kobieta, którą pokochał i kochał nadal, chociaż zdążył się już zorientować, że zbyt dużo rzeczy się zmieniło by coś kiedykolwiek mogło z tego wyjść. - Cześć Iris. - nie odwrócił wzroku od szalejącej burzy, stał nadal wyprostowany trzymając dłonie za plecami.
Iris Grimsdóttir
Re: Where do we go from here? Pią 02 Lip 2021, 22:50
Bitwa na każdym odcisnęła piętno. Iris starała się na co dzień o tym nie myśleć, skupić się na pracy jaką musiała wykonać, a było jej całkiem sporo. Na szczęście ją koszmary puściły już jakiś czas temu, więc z reguły mogła dać organizmowi odpocząć. Jednak nie zawsze. Z Aronem co prawda było coraz lepiej, ale coraz ciężej znosiła jego amnezję oraz udawanie, że go nie kocha. A przez to między innymi w niektóre noce nie potrafiła nawet usnąć. Jak to mówią, jak nie urok to s... Islandka co prawda trenowała młodszych, ale dzięki wsparciu Corvusa głównym jej zadaniem była opieka nad zdrowiejącym Ortegą. Przynajmniej fizycznie, bo jego psychika zdawała się nigdy nie odblokować. Byłoby to znacznie prostsze od łudzenia się, że po raz drugi się w niej zakocha. Mogła co prawda mu powiedzieć prawdę, ale nie chciała go obarczać uczuciami. Bo co on z tym zrobi? No nic, skoro nie pamiętał niczego, a nie chciała przecież, by nieswojo się przy niej czuł. Poza tym jak wytłumaczyć mężczyźnie, że narzeczona która zginęła w bitwie, była przed niego zdradzana? Że planował właśnie po tamtej imprezie powiedzieć jej, że odwołuje ślub? Nie chciała by znowu czuł się tak źle ze sobą. Dzisiaj zdecydowanie nie mogła spać. Do frustracji wynikających z uczuć w kierunku Arona, doszła kolejna. Dzisiaj był kolejny (już nie zliczy który) raz, kiedy miała okazję zagadać do Balthazara. Nie rozumiała za bardzo tej sytuacji, nie była pewna co zrobiła nie tak i dlaczego mężczyzna od powrotu jej unika. Teoretycznie po tak długim czasie powinna dać sobie spokój, ale jednak nie potrafiła. Lubiła go, nawet bardzo i dlatego tak źle czuła się z jego ucieczkami na jej widok. Teoretycznie mogła iść za nim krok w krok, aż w końcu się ugnie, ale nie chciała go zmuszać. Liczyła na to, że w końcu sam jej to wszystko wyjaśni, ale miała wrażenie, że zwyczajnie się łudzi. Ubrana w sportowy strój opuściła obóz udając się w swoje ulubione miejsce, które zresztą kiedyś syn Thora jej pokazał. Czując zbliżającą się burzę odetchnęła wdychając zimny podmuch wiatru, który herosowi, zwłaszcza pochodzącemu z Islandii nic nie zaszkodzi. Tak samo jak burza, na którą się zanosiło. Nie przejmując się pierwszymi kroplami, nie narzuciła kaptura przystając na dachu magazynu. Dokładnie tego samego, na którym był też mężczyzna. Westchnęła lekko, co zagłuszyło grzmotnięcie, nie wiedząc co ze sobą począć. Przecież jej wizyta tutaj wynikała między innymi z jego powodu, z frustracji jego zachowaniem. Spojrzała ku niebu próbując nie przejmować się jego obecnością. Nie chciał jej, to nie. Skończyła z wiecznym próbowaniem, co właśnie sobie postanowiła. Skupiła się więc na błyskającym niebie, na ogłuszających dźwiękach grzmotów i synchronicznym, melodyjnym wręcz uderzaniu deszczu o taflę jeziora. Dopiero usłyszenie własnego imienia wyrwało ją z tego stanu, wywołując mały uśmiech na jej twarzy. Uderzyła w jezioro swoim charakterystycznym czerwonym wyładowaniem, by potwierdzić swoją obecność. Nie śpiesząc się, podeszła do niego przystając tuż obok. - Myślałam, że też masz amnezję - skomentowała cicho patrząc przed siebie. Milczała krótką chwilę zbierając myśli, by przypadkiem się na niego nie wydrzeć na co miała całkiem sporą ochotę. - Miło, że przypomniałeś sobie o moim istnieniu. Co u ciebie? - rzuciła najłagodniej jak potrafiła zerkając na niego wciąż z delikatnym uśmiechem. Nic nie poradzi na to, że nadal go lubiła. Wciąż jednak była zdania, że ich relacja nie zmieniła się tylko z jej strony. On najwyraźniej miał nowych znajomych.
Balthazar MacGrioghair
Re: Where do we go from here? Nie 04 Lip 2021, 00:01
Pojawienie się Iris na tym samym dachu o tej samej porze nie powinno być dla niego zdziwieniem. W końcu sam pokazał jej to miejsce te wszystkie lata temu, kiedy jeszcze była jego podopieczną. No właśnie, gdyby tylko mogła tą podopieczną pozostać. Był już nastolatkiem, kiedy dołączyła do obozu, jeszcze nie trenerem, a zwykłym wojownikiem. Nawet nie myślał wtedy o swoim wyborze kariery. Był zajęty zdobywaniem renomy i głupimi żartami, a kiedy młoda Iris padła ofiarą takowego nie z jego strony znalazł w sobie tę cząstkę prawości by jej pomóc. Później jeszcze raz i kolejny. Jakby na to nie patrzeć to ona zapoczątkowała jego przygodę w szkoleniu młodzików w takim samym stopniu, jak on zrobił to u niej. Sam nie wiedział, kiedy z traktowania jej jak młodszej siostry przeszło na dużo poważniejsze uczucia. Gdzieś po drodze dziewczyna wydoroślała, a w nim wykiełkowała miłość już nie platoniczna, a ta prawdziwa. Iris była jego pierwszą i najlepszą podopieczną. Jedyną, którą uznał za tą, która ukończyła jego lekcje. Dzisiaj stała obok niego piękna, dorosła kobieta o nieposkromionej mocy. Jedyna, która nie jest wrażliwa na jego boskie moce, ta która rzeczywiście kiedyś pokonała go w walce. Zawsze byli tak blisko, a dziś pomimo fizycznej bliskości, jakby istniała między nimi przepaść. Widząc jej charakterystyczne wyładowanie uśmiechnął się pod nosem, posyłając własną, złotą błyskawicę uderzającą w to samo miejsce. Oboje mieli jakieś niewytłumaczalne połączenie z taką pogodą. Takie przywitanie było dla nich bardzo charakterystyczne, zwłaszcza kiedy jeszcze trenowali razem. Przymknął lekko oczy słysząc jej głos, a jego serce zabiło mocniej. Nie był gotowy na tę rozmowę. To właśnie dlatego unikał jej ostatnimi tygodniami. Nie cierpiał w sobie tej słabości. Balthazar, syn Thora nie boi się nikogo i niczego. Taką fasadę utrzymywał, jednak prawda była taka, że przy niej, dzisiaj, miękły mu trochę kolana. Ona jedna trzymała pióro mogące zakończyć jego sagę. Wzdrygnął się delikatnie na wzmiankę o amnezji. Zdawał sobie sprawę o kim mowa, dlatego właśnie zachowywał się, jak się zachowywał. Powinien cały ten temat traktować jak swoje błogosławieństwo, w końcu teraz byłaby jego szansa, nieprawdaż? Na przeszkodzie stała jego miłość. Tu nie chodził o zwykłe pożądanie czy chwilowe zauroczenie. Jeśli się kogoś kocha, chce się dla niego jak najlepiej. Widział, jak patrzy na Ortegę. Jej serce należało do niego. Nie miał zamiaru wchodzić pomiędzy tę dwójkę. Ba, gdyby była taka możliwość pewnie sam przywróciłby wojownikowi jego wspomnienia. - Nigdy bym cię nie zapomniał Iris. - odpowiedział po dłuższej chwili namysłu z powagą, jaka była do niego niepodobna spoglądając na nią dość czule - Przepraszam, że cię unikałem. Miałem... - odwrócił wzrok w stronę burzy gdy kolejne wyładowanie przecięło nieboskłon - Dużo na głowie. - westchnął. - Z tych przyjemnych rzeczy mogę tylko powiedzieć, że odwiedziłem twoją ojczyznę. - spojrzał na nią ukradkiem z delikatnym uśmiechem - Macie przepiękne krajobrazy. - dodał po Islandzku z całkiem nie najgorszym akcentem.
Iris Grimsdóttir
Re: Where do we go from here? Nie 04 Lip 2021, 14:13
Sama miała pewne problemy, by przypomnieć sobie ich pierwsze interakcje, od czego się to zaczęło. Wynikało to między innymi z tego, że wiele się wtedy działo. Musiała nauczyć się tak wielu rzeczy, które momentami ją zwyczajnie przerastały. Męczyło ją bycie córką Zeusa oraz fakt, że niemal wszyscy oczekiwali, że będzie lepsza od rówieśników. Najlepiej do we wszystkim. W końcu kto, jak nie potomek najpotężniejszego greckiego bóstwa? Czuła się zagubiona w tym wszystkim, malutka wręcz. Gdzieś w międzyczasie pojawił się właśnie w jej życiu Balthazar, który bez wątpienia jej pomógł. Była mu wtedy wdzięczna za wszystko, jest nadal i będzie zawsze. Można śmiało powiedzieć, że syn Thora zmienił jej życie, pomógł wstać z kolan i cholera jedna wie, gdzie blondynka by była obecnie gdyby właśnie nie on. Uśmiechnęła się na moment nieco szerzej, gdy zobaczyła jego błyskawicę w dokładnie tym samym miejscu. Typowe. Ciekawiej z reguły to wyglądało, gdy obie uderzały w suchą ziemię, zwykle zostawiając specyficznie wypaloną trawę wokół. Stojąc tak obok zastanawiała się czy to jest jedyna rzecz, która pozostała między nimi niezmieniona? Czy nadal byli przyjaciółmi po tych wszystkich jego latach poza obozem i ignorowaniem jej przez kolejne miesiące? Czy właściwie powinna być na niego zła, skoro to dla większości byłoby dość naturalne, że relacja przez te lata nieobecności Balthazara zanikła? Jedno wiedziała na pewno, ona nadal uważała go za przyjaciela i z jej strony nic się nie zmieniło. - A jednak to właśnie zrobiłeś - skomentowała cicho patrząc gdzieś przed siebie. Była na niego zła, tak cholernie zła, a jednak nie potrafiła na niego wrzasnąć. Nie wiedziała czym to jest spowodowane. Może zwyczajnie te kilka minut temu pogodziła się z tym, że ich relacji już nie ma. Wiedziała więc, że w teorii nie ma prawa niczego wymagać. Ale jednak czy na pewno? Czy te lata przyjaźni nie zobowiązywały chociaż do krótkiego wyjaśnienia? - Za dużo, by podejść i powiedzieć "cześć Iris, wróciłem"? - zerknęła na niego nie wierząc w to, co właśnie usłyszała. Znała go przecież i on znał ją, wiedział, że samo pokazanie się na dwie minuty załatwiłoby sprawę. On wolał miesiącami jej unikać. Uciekać, gdy pojawiała się w pobliżu i próbowała się zbliżyć. To nie wyglądało na "dużo na głowie". Ucieszyła ją niejako ta zmiana tematu. Chciałaby zrozumieć ich obecną sytuację, ale też była zadowolona, że mogą normalnie porozmawiać. Tak jak kiedyś mieli to w zwyczaju. Uśmiechnęła się szerzej słysząc o Islandii, by zaraz zerknąć na niego z lekko uniesioną brwią słysząc swój ojczysty język. - Tak, Islandia jest bardzo piękna. Mówiłam ci - odpowiedziała po islandzku ciekawa czy zrozumie. Miło było odezwać się w tym języku do kogoś, bo nie robiła tego od dawna. Islandia z jakiegoś powodu nie była popularnym kierunkiem wśród bogów. Nie przejmując się warunkami pogodowymi, podeszła na skraj dachu przysiadając na nim, a nogi spuszczając wzdłuż ściany. Nie bała się też przestrzeni, ale byłoby to dość dziwne, gdyby ktoś z umiejętnością latania miał z takimi rzeczami problem. - Udało ci się pogadać z ojcem? - spytała zaciekawiona nie wierząc jednak w powodzenie jego misji. Ona bardzo szybko pojęła, że boscy rodzice mają ich w dupie i próbowała go nakłonić do pozostania tłumacząc, że to nic nie da. To jednak nie tak, że nie życzyła mu sukcesu. Przez te lata trzymała za niego kciuki licząc, że chociaż jemu jednemu się to uda.
Balthazar MacGrioghair
Re: Where do we go from here? Nie 04 Lip 2021, 22:34
Balthazar nie wiedział jak ma wyjaśnić swoje zachowanie. W jego świecie Iris była w tym momencie najważniejszą, wręcz jedyną osobą. Nawet przed tym, gdy zaczął darzyć ją cieplejszym uczuciem niż tylko przyjaźnią szanował ją na tyle, by zawsze mówić jej prawdę. Syn Thora nie był jakoś szczególnie znany z kłamstwa, zazwyczaj był bardziej szczery niż wymagała tego sytuacja, aczkolwiek dzisiaj... Nie mógł się na to zdobyć. Jak jej powiedzieć, że to nie jej wina, iż za każdym razem jak na nią spojrzał w jego głowie malował się obraz jej z innym facetem? Nawet jeśli wszystko nie było jeszcze oficjalne jej częste wizyty w szpitalu zostały przez niego odczytane dość jednoznacznie. W takiej sytuacji nie chciał jej jeszcze dokładać własnych problemów, które jak ją znał, stały by się również i jej. W końcu ich przyjaźń nie jest czymś, co zrodziło się wczoraj. Trudno mówić tutaj o obojętności z którejkolwiek ze stron. - Masz rację... - spuścił głowę ciężko wzdychając zdając sobie sprawę, jak dziecinne było to z jego strony zachowanie. Życie jest usiane ironią. Choć syn Thora potrafił stawać naprzeciw najgroźniejszych bestii bez cienia strachu, coś tak prostego jak powrócenie do codziennych kontaktów z Iris go przerastało. Chociaż tylko po części był to strach, a po części niechęć do komplikowania jej życia powinien zachować się inaczej. Tak nie przystało. - Przepraszam Iris, głupio się zachowałem. Pewnie jesteś na mnie wściekła, do czego masz pełne prawo. Zachowałem się jak gówniarz. - spojrzał na nią przepraszająco, był to wyraz twarzy, którego nikt inny w obozie nigdy u niego nie uświadczył - Jesteś mi w stanie wybaczyć? Uśmiechnął się kwaśno, gdy tak wprost się z nim skonfrontowała. Miała absolutną rację. Wystarczyło podejść, przywitać się, a później zasłonić jedną, czy drugą czynnością. Faktem było natomiast, że od samego początku nie powinien był jej unikać. Nie mógł w tej kwestii licząc na wyrozumiałość z jej strony. Nawet jeśli w ostatnich miesiącach nie był do końca sobą, nie znaczyło to, że jego poczynania nie będą miały konsekwencji. Dzisiaj po prostu przyszło mu zapłacić tę cenę. - Nie... Masz rację. - pokręcił głową zrezygnowany - Byłem w żałobie. W ataku zginęli wszyscy moi podopieczni. Ciężko było mi ich wszystkich pochować. - odpowiedział z pewną goryczą odwracając o niej wzrok. Zachował dla siebie fakt, że koszmary nawiedzały go po dziś dzień każdego dnia i właściwie mało sypiał, co tylko dolewało oliwy do ognia jego gwałtownego charakteru. - Jednak to jedynie wymówka. Jasne, potrzebowałem czasu by przejść żałobę, ale to tylko część- - ugryzł się w język zanim powiedział za dużo - To nie powinno być powodem bym cię unikał. Naprawdę przepraszam Iris. Jeśli ktoś by kiedykolwiek pomyślał, że arogancki syn Thora mógłby się przed kimś kajać, ten sam wybił by komuś ten pomysł z głowy. Chociaż dzisiaj, na tym dachu, z dala od wścibskich obozowych oczu oraz uszu mógł to zrobić. Jeśli przed kimkolwiek miałby się kajać, to właśnie przed nią i to robił. Pomimo tego ciężkiego tematu dobrze było znów zobaczyć uśmiech na ustach Iris. Może to przez to, że burza przybierała na sile mogli w tak spokojny sposób wyznać sobie co każdemu leży na sercu? To zjawisko pogodowe zdawało się łagodzić charaktery obojga, a nawet wprowadzać ich w lepszy nastrój. Na twarz Balthazara wróciło trochę koloru i życia, gdy odpowiedziała mu w swoim ojczystym języku. - Miałaś zupełną rację. Niesamowita różnorodność krajobrazu, a te wszystkie gorące źródła... Myślę, że niektóre blizny przestały o sobie przypominać od tej wizyty, chociaż mam kilka nowych. - odpowiedział jej z dumnym uśmiechem mogąc nawiązać z nią całkiem składną konwersację, nawet jeśli jego akcent czy użycie słowa nie zawsze było idealne. Gdy dziewczyna usiadła na skraju dachu uczynił to samo, nie pozostawiając tym razem tak dużo przestrzeni, jak wcześniej. Zdawało mu się, że ta niewidzialna przepaść zdążyła się już trochę zmniejszyć, chociaż nadal nie ryzykował siadania z nią ramię w ramię. - Ojcem, a gdzie tam... - kontynuował po Islandzku wiedząc, że Iris pewnie doceni rozmowę w swoim ojczystym języku - Odwiedziłem Islandię, Norwegię, swoją Szkocję, nawet Alaskę. Nazbierałem kolekcję blizn, ale nic poza tym. Skurwiel nie otworzył nawet bifrostu bym mógł wcześniej wrócić do obozu, gdy moi studenci zostawiali mi wiadomości z błaganiem o pomoc. - w jego oczach rozbłysły wyładowania, gdy posyłał kolejny, o wiele potężniejszy od poprzedniego piorun w stronę jeziora - Przynajmniej to sprawiło, że w końcu pogodziłem się z faktem, że nie mam rodziny. - zaśmiał się dość oschle - Ale skoro już o ojcach mowa, chyba spotkałem twojego na Islandii. Nosił twoje zdjęcie w portfelu. Naprawdę świetny z niego gość. Nawet zaprosił mnie na obiad, ale nie chciałem nadużywać gościnności. Pomogłem mu przy tym i owym. - uśmiechnął się do niej wesoło.
Iris Grimsdóttir
Re: Where do we go from here? Wto 06 Lip 2021, 22:45
- Wiem - mruknęła, bo jednak Iris nie była z tych, którzy będą udawać, że nie mają racji tylko po to, by ktoś inny mógł się poczuć lepiej. Jasne, że chciałaby w tej konkretnej sytuacji jej nie mieć, ale mieli to co mieli. Gryzła się z tym wszystkim, bo prawdę mówiąc przede wszystkim nie spodziewała się takiego zachowania po przyjacielu. To, że właściwie kontaktu nie mieli na jego emigracji była w stanie zaakceptować, ale fakt, że udawał, że nie istnieje ostatnimi miesiącami w obozie, bolał. I to bolał bardzo, bo prawdę mówiąc to nie był też łatwy czas dla blondynki, jak zresztą dla każdego herosa. Grimsdóttir próbowała szybko stanąć na nogi tłumacząc sobie, że ci co zginęli mają gorzej, że ci co potracili całe rodziny jak Viviana mają gorzej. Umarło dużo dzieci, nie będących nawet jeszcze półbogami z technicznego punktu widzenia. A ona co? Straciła przyjaciół? Ukochany stracił pamięć? Co to jest przy tym wszystkim? Czy właściwie miała prawo narzekać? No właśnie. Wiedziała jednak, że niezależnie od sytuacji przy nim może to zrobić albo wyżyć się w jakimś pojedynku. Pomimo jego obecności jednak musiała sobie radzić całkiem sama. - Jestem wściekła - rzuciła spoglądając na niego dłuższą chwilę. - Wściekła i zawiedziona - dodała zaraz ciszej, by westchnąć i pokręcić lekko głową, gdy usłyszała pytanie. Po chwili dopiero zrozumiała jak to mogło wyglądać, dlatego uśmiechnęła się lekko jednym kącikiem ust trącając go przy tym w ramię. - A jak myślisz głupku? Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - odparła nieco rozbawiona, bo on naprawdę był naiwny myśląc, że te kilka miesięcy mogło pogrzebać ich wieloletnią przyjaźń. Nadszarpnąć? Jasne, ale nadal miała solidne fundamenty, do których zniszczenia spora rozpierducha by musiała się wydarzyć. - Nie wszyscy - spojrzała na niego ponownie puszczając mu oko. Jakby na to nie spojrzeć, wciąż była jego podopieczną, prawda? Wytrenowaną, dorosłą, jednak wciąż... Po tym roku od bitwy zdążyła już przejść do porządku dziennego nad tymi śmierciami, jeśli tak w ogóle można to ująć. Potrafiła tak jak teraz zażartować, a nie jedynie uprawiać martyrologię. Przecież takie było ich życie, prawda? Od pierwszego dnia w obozie tłucze się dzieciakom, że w każdej chwili każdy może zginąć. W teorii każdy powinien być na to przygotowany, w teorii... - No jasne, że nie powinno - rzuciła pewnie, patrząc mu dłuższą chwilę w oczy. Widziała, że nie jest zbyt zadowolony z własnego zachowania, ale ona po głowie głaskać go nie będzie. Zjebał sprawę, za dwie minuty będą już normalnie dyskutować, ale trochę minie nim ona o tym zapomni. Widziała doskonale, że przerwał swoją wypowiedź z jakiegoś powodu. Nie miała jednak zamiaru naciskać. Jeszcze. - Dlaczego mnie to nie dziwi? - zaśmiała się słysząc o nowych bliznach, bo przecież skoro chciał zaimponować Thorowi, to raczej nie siedząc na dupie i pijąc piwsko albo robiąc aniołki na śniegu. Wyglądał jednak na takiego, co wrócił w jednym kawałku, więc teraz nie zamierzała się zamartwiać o coś, co dawno było przeszłością. Iris słuchała jego opowieści niemal z łaknieniem jak u typowego głodomora łapiąc każde słowo wypowiedziane pod islandzku. Dopiero wieść o wiadomościach sprawiła, że otworzyła szerzej oczy i spojrzała na niego dopiero teraz rozumiejąc co za dramat musiał odbywać się w jego głowie, gdy zmuszony był wracać... No cóż, każde miejsce było sporo oddalone. Brak bifrostu, portalu, z którego mógłby skorzystać, bo kto miałby go otworzyć, skoro wszyscy byli zajęci walką? - Przykro mi, że musiałeś walczyć z niewiadomą - nie wiedziała co prawda co było w tych wiadomościach, ale spodziewała się, że nie było to zbyt szczegółowe, na co nie było czasu. Dostał jakieś strzępki informacji wiedząc jedynie o dziejącej się tragedii i nie mógł w żaden sposób pomóc. Nie dziwiła się jego złości. - Co? - przerwała mu, gdy usłyszała o ojcu w pierwszej chwili myśląc o Zeusie pewnie przez to, że jeszcze chwilę wcześniej wspominali Thora. Zaraz uśmiechnęła się szeroko, gdy zrozumiała o kim mówi. Tęskniła za rodzicami, ale teraz nie mogła opuścić obozu na dłużej jak dzień, góra dwa. - Z gościnności tego człowieka nie wypada nie korzystać, trochę wtopa - zażartowała sobie, a humor od razu jej się poprawił, gdy usłyszała o staruszku. Zerknęła na jezioro i wzmagającą burzę nie przejmując się kompletnie tym, że jest zmoczona do suchej nitki. - Ej, poza tym co to za gadanie? Masz rodzinę. Masz mnie przecież - dodała, bo przecież może nie łączyły ich żadne więzy krwi, to jednak Balthazar był dla niej niezwykle ważny. Po dłuższej chwili ciszy przysunęła się do niego, po to, by oprzeć mu głowę na ramieniu. - Nie rób tak więcej, bo będzie z tobą źle - rzuciła nawiązując oczywiście do jego olewania swojej najlepszej przyjaciółki.
Balthazar MacGrioghair
Re: Where do we go from here? Sro 07 Lip 2021, 12:15
Gdy Iris w końcu przyznała, że jest na niego wściekła, mógł tylko przyjąć to na siebie. Oczywiście, że była na niego wkurzona, po tym jak się zachował? Aż dziw, że nie wpadła na pomysł by potraktować go przynajmniej jednym wyładowaniem po tym jak raz za razem znikał jej z oczu. W przeciwieństwie do niej nie był na to odporny, więc nic nie stało na przeszkodzie by przysmażyła mu trochę tyłek. Zwłaszcza, że tak długo przebywając w jego towarzystwie musiała przejąć chociaż cząstkę jego gwałtowności. On by tak długo nie wytrzymał. To wszystko odeszło jednak na bok, gdy pojawiło się słowo "zawiedziona". Tym razem pochylił głowę i można by przysiąc, że skulił uszy jak zbity pies. Te słowo miało na niego o wiele większy wpływ niż mogła się spodziewać. Teraz zawiódł nie tylko swoich studentów, wyrżniętych podczas ataku ale również najważniejszą kobietę w swoim życiu. Co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że dupa z niego, a nie świetny trener za którego się do tej pory uważał. - Nigdy nie chciał bym się ciebie pozbyć, ale czasami na ciebie nie zasługuję. - uśmiechnął się lekko spoglądając na Iris z wdzięcznością. Nie wyobrażał sobie jakby miał dalej funkcjonować, gdyby stracił również ją i jej zaufanie. Pomijając już ciepłe uczucia, jakie do niej żywił, była jego najlepszą przyjaciółką i właściwie jedyną osobą z którą dzielił się wszystkim w swoim życiu. Oczywiście, byli inni, których mógł nazwać bliższymi czy dalszymi przyjaciółmi, ale żadna z tych relacji nie mogła się równać z tym, co powstało z córką Zeusa. - Oj nie, Iris. - pokręcił głową z trochę żywszym uśmiechem - Już nie jesteś moją studentką. Zaliczyłaś mój kurs dzień przed tym jak wyjechałem. Pokonałaś mnie. Trochę podstępem... - uśmiechnął się puszczając jej oczko - Ale pokonałaś. Już nie mam cię czego nauczyć. Nie chcąc zaprzepaścić tej szansy, jak zrobiłem to z innymi powiem więcej... Jestem z ciebie cholernie dumny i jestem przekonany, że szybko mnie przerośniesz. - powiedział jej zupełnie szczerze, czego miała pełną świadomość gdy patrzył na nią z nieukrywaną dumą mierzwiąc jej mokre włosy na głowie. Balthazar w swoim życiu nie zrobił zbyt wielu rzeczy, z których byłby tak naprawdę dumny. Jasne, ubił dziesiątki potworów budując swoją reputację. Uratował kilku obozowiczów, lecz to właśnie ten moment, gdy Iris przerosła jego najśmielsze oczekiwania oraz to, na jaką dziewczynę wyrosła był jego największa dumą i tym razem nie miał zamiaru tego ukrywać. Powinna to wiedzieć. - Śmiej się, śmiej... - zawtórował jej własnym śmiechem - Wiesz jak ciężko jest znaleźć wykwalifikowanego medyka poza obozem, który uwierzy, że tak, naprawdę wpadłem pod traktor, który tak naprawdę traktorem nie był? Zwłaszcza z tą galerią, którą mam na całym ciele? Co drugi dzwoni na jakieś infolinie o samo okaleczaniu. - zaśmiał się głośniej kręcąc głową - Dobrze, że przynajmniej wpierw mnie zaszyją, a później dzwonią. - uśmiechnął się do niej rozbawiony takim zachowaniem normalnych śmiertelników. - Chyba wszyscy tamtego dnia musieli. - wzruszył ramionami nie chcąc zbytnio wracać już myślami do tego tematu - Cieszę się tylko, że ty wyszłaś z tego bez większego uszczerbku na zdrowiu. - spojrzał na nią z ciepłym uśmiechem - Gdyby było inaczej, nie wiem co bym ze sobą zrobił. - odwrócił na chwilę wzrok nie chcąc zdradzić tego, że miał o tym dość mgliste pojęcie. Zapewne leżałby już u wrót Tartaru, bo nie byłoby takiej siły, która powstrzymałaby go przed zemstą. Choćby musiał ucałować stopy znienawidzonego ojczulka, zrobiłby to tylko po to by móc wyegzekwować swoją furię. To pewnie byłby ten jeden, jedyny moment, kiedy Thor byłby z niego dumny. - Czułbym się jakbym wchodził z butami w twoje życie. - uśmiechnął się trochę niezręcznie - Może mnie kiedyś zabierzesz. Na pewno są jeszcze jakieś miejsca, których tam nie odwiedziłem. - puścił jej oczko mając szczerą nadzieję, że kiedyś będzie mu to dane. Islandia bardzo przypadła mu do gustu, aczkolwiek przez dość małe zagęszczenie ludności bestiom nie zajęło długo wytropienie jego zapachu, tropu czy na czym one tam działają. Musiał zmieniać lokalizację na tyle często, że nie było czasu na proste zwiedzanie. Otworzył oczy nieco szerzej słysząc z jej ust, że są rodziną. Dla niego zawsze była jak młodsza siostra. Jedyna dziewczyna, a teraz kobieta w obozie, na której naprawdę mu zależało. Tak... Zdecydowanie była dla niego rodziną, jednak nigdy nie miał pewności, czy ona widzi go w ten sam sposób. Skoro tak rzeczywiście jest, to to będzie musiało mu wystarczyć. - A ty zawsze będziesz mieć również mnie. - odpowiedział z nostalgicznym uśmiechem przypominając sobie te wszystkie lata, które spędzili razem. Czując jej głowę na swoim ramieniu uśmiechnął się szeroko i nachylając własną, oparł policzek o czubek jej głowy patrząc teraz na szalejącą wokół nich burzę. Pioruny uderzały już wszędzie wokół nich jakby wiedzione do tych, którzy potrafią je poskromić, jednak nie miały śmiałości by podejść bliżej. - Nie zrobię Iris. Rodzina ma to do siebie, że czasami postępuje głupio. - mruknął kładąc swoją dłoń na jej i lekko ją ściskając - Nie ważne, co by się stało wiesz o tym, że cię kocham, prawda? Mógł to w końcu powiedzieć, bo w ten sposób odczyta to jako tę braterską miłość, którą żywił do niej od wczesnych lat ich znajomości. Nie natomiast to, w co ta miłość się przerodziła już kilka lat temu. Balthazar chciał to w końcu powiedzieć, nawet jeśli tylko po to by móc w końcu pogodzić się z tym, że nigdy nie zostaną odwzajemnione. Przynajmniej nie w ten sam sposób.
Iris Grimsdóttir
Re: Where do we go from here? Czw 08 Lip 2021, 16:38
- Może tak jest - odparła bardzo lekko słysząc, że na nią nie zasługuje. - Co nie zmienia faktu, że ja lubię mieć ciebie przy sobie - uśmiechnęła się nieco szerzej, bo co prawda teraz ją dość mocno zawiódł, to nie oznaczało, że faktycznie nie był warty tej przyjaźni. To był taki pstryczek w nos, by zdawał sobie sprawę, że przez jakiś czas będzie skłonna mu to wypominać. Znał ją na tyle przecież żeby wiedzieć, że tak to się może skończyć. Na drobnych złośliwościach przy jednoczesnym zachowaniu ich statusu przyjaciół. Zatrzymała na nim rozbawione spojrzenie, gdy zaczął zaprzeczać temu, że była jego podopieczną. Uśmiechnęła się nieco szerzej słysząc o pokonaniu go, bo przecież do tej pory była z tego dumna, by zaraz jej twarz nabrała trochę innych barw. Co prawda nie zawstydziła się, ale uśmiech z rozbawienia, stał się dumny i pewny siebie. Zdecydowanie jego słowa na nią podziałały, by zaśmiać się dopiero, gdy zmierzwił jej włosy. - To twoja zasługa, ja tylko okazałam się być nawet pojętnym uczniem. Gdyby nie twoje sposoby i gadki motywacyjne, kto wie gdzie bym była - myślała o przeżyciu bitwy, ale tylko między innymi, bo przecież przez te lata wiele misji się poprzeplatało w jej życiu. Gdyby nie on, mogłaby którejś nie przeżyć. Zaśmiała się głośniej słysząc o traktorze, z jakiegoś powodu dokładnie dobie wizualizując tą scenkę pomiędzy Balthazarem a lekarzem z jakiegoś małego szpitala miejskiego. Miał jednak rację i było to dość utrudniające funkcjonowanie, o czym do tej pory nie myślała zastanawiając się nad życiem poza obozem. - Mamy wiecznego uciekiniera? - zaśmiała się wyobrażając go sobie wykradającego się po raz n-ty ze szpitala, który podnosił alarm, bo przecież ten mężczyzna może sobie coś zrobić. - Na szczęście nie musimy się nad tym zastanawiać - odpowiedziała z lekkim uśmiechem, choć przecież ona doskonale wiedziałaby co by robił. To co robił teraz, bo gdyby było inaczej to znalazłaby sposób żeby go nawiedzać i straszyć, póki nie weźmie się za siebie. Wyczuła jednak, że bitwa jest takim tabu, dlatego nie poruszała więcej tego tematu. Wystarczy, że była na niego zła, nie musieli się dodatkowo dołować takimi kwestiami. - Ach przestań. Jesteś mi bliski, więc masz do tego prawo - spojrzała na niego rozbawiona, bo przecież mówili o obiedzie, a nie dyskusji z jej ojcem o tym, jak swoje życie powinni układać - czy to Iris czy jej rodzice. Na dalszą część wypowiedzi skinęła głową, bo przecież takiej opcji nie wykluczała. Może kiedyś im się uda taki wyjazd, kto wie? Uśmiechnęła się ciepło słysząc, że zawsze go będzie mieć i miała szczerą nadzieję, że taka jest właśnie prawda. Nie sądziła co prawda, by postanowił ją po raz drugi tak olać, ale różnie mogło być. Byli herosami, śmierć czyhała na każdym rogu, więc trochę się bała. No ale czy nie każdy półbóg tak miał? Zaskoczyło ją to wyznanie uczuć, bo choć przecież status rodziny w jakiś sposób do tego zobowiązuje, to jednak chyba pierwszy raz powiedział jej coś tak dosadnego. Uśmiechnęła się po chwili szeroko zadowolona z tej sytuacji i przede wszystkim tego, że przestał ją ignorować. - Wiem, ja też ciebie kocham - odparła po chwili zerkając na moment na niego, by zaraz ponownie skupić się na ścianie deszczu przed nimi. Bardziej jej spojrzenie przyciągały te błyski, które oboje potrafili tworzyć. - Czy jest jeszcze jakiś powód, dla którego mnie ignorowałeś? Zaciąłeś się wcześniej - spytała zaciekawiona, choć starała się tego po sobie nie pokazać. Dopuszczała kilka opcji do siebie nie będąc pewną czy którakolwiek z nich leży w pobliżu prawdy.
Balthazar MacGrioghair
Re: Where do we go from here? Czw 08 Lip 2021, 23:13
Słysząc, że mimo wszystko lubi mieć go przy sobie, nawet po tym wszystkim, co zrobił w ostatnich miesiącach nie mógł się nie uśmiechnąć. Jak Iris zauważyła była jego jedyną rodziną w obozie, co więcej, najlepszą przyjaciółką. Ciężko byłoby mu nadal tutaj funkcjonować wiedząc, że ich relacja się skończyła, chociaż jakby nie patrzeć swoim zachowaniem do tego dążył. Najwyraźniej każdy pomimo swojego wieku potrafi być cholernie niedojrzały, gdy w grę wchodzą poważne uczucia. Teraz przynajmniej byli sobie w stanie wyjaśnić to i owo. Widząc jej pewny siebie uśmiech czuł się już poniekąd spełniony. Naprawił jeden z błędów przeszłości, który ciążył mu na sercu. Zawsze był dość ciężkim do zadowolenia trenerem. Rzadko kogokolwiek chwalił, a teraz, kiedy już nie będzie mieć takiej sposobności chciał zrobić to przynajmniej dla jednej ze swoich podopiecznych, nawet jeśli technicznie ją nią nie była. W tym wszystkim, kto jak nie ona zasłużyła na jego najcieplejsze i prawdziwe słowa? Wybudzenie pewności siebie w uczniu również jest ważną lekcją. Dopiero teraz poczuł, że rzeczywiście jej naukę uznaje za zakończoną. Pewien kamień spadł mu z serca wraz z zadowolonym uśmiechem. - Przestań, bo się zarumienię. - zaśmiał się cicho trącając ją lekko barkiem - Ja ci po prostu dałem narzędzia i wskazówki jak ich używać. Jesteś tym kim jesteś dzięki sobie, ja tylko pomogłem. - uśmiechnął się do niej ciepło składając dłonie przed sobą, jak to zawsze miał w zwyczaju podczas ich treningów i swoich gadek. Miło, że ktoś tutaj może śmiać się z cudzego nieszczęścia, chociaż taki właściwie był cel tej anegdotki. Przy ich następnym spotkaniu pewnie wyłoży jej 101 wymówek w szpitalach zwykłych śmiertelników, gdyby kiedyś przyszło jej zostać zranioną poza obozem i ich lekarzami. Musiał przyznać, że mają tam cholernie dobry system monitorowania pacjentów. Za każdym razem zaczynali od przykucia go do łóżka. - Hej, lepsze to niż tłumaczyć policji, że nie, nie jestem gangsterem, ani nie trenuję nielegalnych dzikich zwierząt. Moje ciało to już istna galeria sztuki. Myślałem, że dadzą mi jakąś odznakę, gdy wspomnieli, że mam każde możliwe uszkodzenie skóry i bliznę po nim. - tym razem to on wybuchł rubasznym śmiechem do tego stopnia, że aż zabolała go jedna blizna na klatce piersiowej, za którą z przyzwyczajenia się złapał. - Wiesz, że by mnie nie wypuścił z domu gdyby dowiedział się, że cię trenowałem. Kazałby mi wszystko opowiedzieć o tym, jak to jego córeczka świetnie sobie radziła. Nie jestem jeszcze gotów przyznać się, że mnie pokonałaś. Nawet twojemu tacie. - pokręcił głową z rozbawionym uśmiechem. Jego duma znacznie ucierpiała po ostatnich wydarzeniach, ale chciał jej zachować jeszcze trochę przed samym sobą. Nawet jeśli tak naprawdę nie wstydzi się tego, że przegrał akurat z Iris. To świetna wojowniczka i był z niej cholernie dumny. Jeśli doda to do jej reputacji, będzie pierwszym, który powie, że dostał od niej łomot. Słysząc to, poniekąd, wyznanie miłości wystąpiło u niego to słodko-gorzkie uczucie. Był niesamowicie szczęśliwy w końcu to słysząc. Właściwie nigdy nie miał kogoś, kto by mu to powiedział i rzeczywiście mówił prawdę. Nie miał rodziców, a jedyną osobą na której mu naprawdę zależało była Iris. Dlatego słysząc to teraz był absolutnie przeszczęśliwy. Może gdyby usłyszał to wcześniej nie smakowałoby to tak gorzko, bo to, co on czuł zdążyło się już przerodzić w coś większego, co uświadomił sobie tak naprawdę dopiero na wygnaniu, a raczej dopuścił do siebie tę myśl. Wiedząc, że ona nie ma na myśli tego samego, co on, pozostawiało to pewien gorzki posmak. Gdy natomiast przyszło mu się wyspowiadać z tego, czego wcześniej nie powiedział zawahał się na chwilę. Jak miał jej to wytłumaczyć bez kłamania? Dopiero co obiecał sobie, że będzie z nią już zawsze szczery, więc jak wyjawić jej skrywany od lat sekret, który tylko wszystko skomplikuje, kiedy oni mogli wreszcie wrócić do porządku dziennego? Zabrał swoją głowę z jej, jednak nie poruszył się nawet o milimetr żeby zwiększyć dystans między nimi. - Tak, jest... - odpowiedział w końcu po dłuższej chwili wpatrywania się w uderzające raz po raz pioruny - Widzę, że pomiędzy tobą i Aronem jest teraz coś więcej. W końcu znamy się nie od dziś. - uśmiechnął się trochę sztucznie - Ciężko mi było pogodzić się z faktem, że cię tracę, ale zapewniam cię, że się z tym uporam i nie będę już robić takich głupot jak unikanie cię. - poklepał ją po nodze trochę jakby na pokrzepienie, tylko nie wiadomo czy dla niej czy dla siebie - Cieszę się, że sobie kogoś znalazłaś. - spojrzał na nią ze szczerością wymalowaną na twarzy, nawet jeśli za lustrem jego tęczówek był również ból, którego może nie zauważy w tych wszystkich rozbłyskach.
Iris Grimsdóttir
Re: Where do we go from here? Sob 17 Lip 2021, 20:22
- Acha! Chciałabym zobaczyć ciebie kiedykolwiek zarumienionego - zakpiła śmiejąc się tuż po tym, bo jak się zastanowiła, tak nie była w stanie przypomnieć sobie sytuacji, w której był temu chociaż bliski. Balthazar był bardzo pewnym siebie człowiekiem, co jej samej (jak i pewnie wielu jego podopiecznym) bardzo pomogło, bo takie rzeczy bywają zaraźliwe. Tyle jednak było z tego tematu, bo oboje nie należeli do gatunku tych ludzi, którzy będą sobie teraz słodzić i przez piętnaście minut przepychać się kto "jest lepszy". - Ja tam się dziwię, że nie zamknęli cię na oddziale zamkniętym. Wszystko w trosce o twoje dobro, wiadomo - odpowiedziała chwilę po tym, ja jego własny śmiech nieco ucichł. Musiała jednak przyznać, że zaskakująco melodyjnie to brzmiało w połączeniu z dźwiękami burzy. - To ty mu nie powiedziałeś, że się znamy? A on ci pokazał moje zdjęcie z portfela? Typowy tatusiek - zaśmiała się z własnego ojczulka, bo ten człowiek był naprawdę kimś niesamowitym. Kochał ją miłością absolutną i bezwarunkową wiedząc od samego początku, że jest córką mitycznego Zeusa. - Czekaj, to jaką bajeczkę ci o mnie wcisnął? - spytała zaintrygowana, bo nigdy jakoś mocno się nie zastanawiała nad tym, co rodzice opowiadali dalszej rodzinie bądź znajomym. Typowe "wyjechała szukać american dream" czy może coś znacznie bardziej kreatywnego? Kobieta z całą pewnością nie miała pojęcia o uczuciach mężczyzny. Nigdy nie dostrzegła jakiegokolwiek w swoim kierunku, a jedyną różnicą było ignorowanie ją przez ostatnie miesiące, ale to raczej nie dawało jej poczucia bycia kochaną w jakikolwiek sposób, a co dopiero w romantyczny. Ona sama darzyła mężczyznę miłością platoniczną i tak zawsze postrzegała ich relację; jako piękną, czystą, pozbawioną dwuznaczności. Jak widać niewiele wiedziała. Nie żeby MacGrioghair nie był atrakcyjnym mężczyzną, po prostu mając tak klarowną relację nigdy nie pomyślała o tym, by spróbować zbudować coś razem. A teraz... teraz było za późno na takie kroki, po prostu. Wysłuchiwała go w spokoju, póki nie padło imię Arona. Wtedy podniosła głowę z jego ramienia i spojrzała mu w oczy nie rozumiejąc do czego to może zmierzać. Nawet w takiej sytuacji nie pomyślała o uczuciach. Może chodziło o to, że Ortega z nieprzyjaciela stał się ukochanym? Kiedy jednak wszystkie słowa padły, ona najpierw patrzyła na niego dłuższą chwilę nieco rozbawiona, w końcu krótko parskając śmiechem. - Ale ty głupi jesteś - pokręciła lekko głową, dopiero po chwili znowu kładąc ją na ramieniu mężczyzny. - Ty nigdy mnie nie stracisz, jesteś za ważny dla mnie. Rozumiesz? - dodała całkiem poważnie, bo nie był to koniec końców temat do żartów. Iris kochała syna Thora jak swojego brata, więc oczywistym było, że zawsze będzie dla niego miejsce w jej życiu. Niezależnie czy z kimś będzie i co się wydarzy. - Powinieneś wrócić do trenowania młodzików. Uwierz mi, oni potrzebują kogoś takiego jak ty - rzuciła po dłuższej chwili ciszy, bo obiło jej się o uszy, że ten pomysł niezbyt zachęca mężczyznę. Jej zdaniem oczywiście był to duży błąd i o ile teraz wiedziała, że po części wynika to z żałoby czy rozgoryczenia nad śmiercią podopiecznych, to niestety takie prowadzili życie. Niebezpieczne.
Balthazar MacGrioghair
Re: Where do we go from here? Pon 19 Lip 2021, 18:29
- Hmm... Zdarzało się, ale raczej z wysiłku niż zakłopotania. - mruknął cicho z rozbawionym uśmiechem. Rzeczywiście syna Thora ciężko było wprowadzić w zakłopotanie. Wrodzona wręcz pewność siebie sprawiała, że coś takiego jak rumieniec nie miało prawa wstąpić na jego twarz. Prawda była jednak taka, że miał po prostu swoje sposoby na maskowanie tego zjawiska, które tylko ona potrafiła w nim wywołać. Na szczęście podczas wysiłku karnacja sama się zmieniała w skutku zwiększonego tętna. Stąd jeszcze gdy trenowali razem nie mogła zauważyć, że był czasami dość zakłopotany ich sytuacjami w parterze. Dodatkowo nigdy nie cackali się na treningach, więc nie raz dostał od niej w twarz, a siniaki maskują to o wiele lepiej niż ćwiczenia fizyczne. - A kto powiedział, że nie próbowali? - uśmiechnął się do niej łobuzersko - Na ich nieszczęście skórzane pasy nie powstrzymają syna Thora, nawet z kilkoma dziurami w ciele. - parsknął śmiechem przypominając sobie minę jednej pielęgniarki, która przyszła sprawdzić, jak się miewa, a on akurat wyjmował kraty z okna. - Nie, gdzie tam. Wiesz jak trudno było mi z pustym wyrazem twarzy powiedzieć, że chyba bym zapamiętał taką piękną dziewczynę, gdybym ją kiedyś zobaczył? Wydaje mi się, że nie do końca był tym jednak przekonany... - uśmiechnął się trochę przepraszająco za okłamywanie jej ojca - On? Nie musiał mi wciskać żadnej bajeczki. Cały dumny powiedział mi, że jego córcia jest gdzieś tam w świecie i go ratuje. Nie doprecyzował, czy jest lekarzem czy jakimś naukowcem, a ja nie pytałem. Pewność z jaką to mówił wystarczyła bym mu uwierzył, jak pewnie każdy inny. - uśmiechnął się ciepło do swojej byłej podopiecznej - I wiesz jak ciężko było nie potwierdzić jego słów? Jego córka pewnie rzeczywiście kiedyś uratuje ten świat. - tym razem przesunął wzrok na szalejącą wokół nich burzę z uśmiechem pełnym wewnętrznej satysfakcji. - Kiedyś z honorem przegram tę potyczkę z twoim ojcem o to, kto jest z ciebie bardziej dumny. Twoja rodzina będzie moją piętą Achillesową. - zaśmiał się zagłuszany raz po raz przez uderzające wokół pioruny. Nie można było powiedzieć, by Balthazar pogodził się z tym, że miedzy nim, a Iris nigdy nie pojawi się nic więcej prócz platonicznej miłości zarezerwowanej dla rodzeństwa, nawet jeśli takowym nie byli. Przez ostatnie miesiące było to jedynym, o czym potrafił myśleć, za każdym razem gdy ją zobaczył. To i kilka jeszcze mniej przyjemnych rzeczy, więc po prostu jej unikał, jak głupie by to nie było. Jednak teraz, gdy wyznał już jej swoje uczucia było mu jakoś lżej. Może potrzebował wreszcie to powiedzieć. Pomimo tego, że jej reakcja nie wskazywała na to by zrozumiała o co tak naprawdę mu chodziło. Może to i lepiej. Jemu kamień w końcu spadł z serca, może zacząć godzić się ze straconą miłością, a ona przez to nie będzie musiała tego przetrawić po swojej stronie. - Zdarza się nawet najlepszym. - prychnął przywołując na chwilę pioruny na swoim ciele, które oczywiście krzywdy jej nie zrobią, a miały jedynie udać jego oburzenie tym komentarzem - Rozumiem, rozumiem. - mruknął ponownie przykładając swoją głowę do jej i klepiąc delikatnie jej udo swoją dłonią - Też możesz zawsze liczyć na moje wsparcie. Nie ważne, co by się działo zawsze będę po twojej stronie, tak długo jak żyję. - odpowiedział zgodnie z prawdą i tym, co w tej chwili dyktowało mu serce. Nie spodziewał się, że temat zejdzie na jego funkcję w obozie, ale Iris zawsze miała to do siebie, że wiedziała, gdzie ma go uderzyć. Przez chwilę nie mówił nic gryząc się z własnymi myślami. Rzeczywiście, od czasu ataku nie przyjął ani jednego podopiecznego. Kiedyś dzieciaki ustawiały się do niego w kolejkach, a dziś jego renoma zginęła razem ze studentami oraz innymi, starszymi herosami. Jednak nie to było dla niego największą barierą do podjęcia porzuconej rękawicy. Powstrzymywała go jego własna porażka. - Nie potrafię być już tym samym trenerem, co kiedyś. Skoro moje nauki nie pomogły przeżyć tym dzieciakom, to jaki jest sens w trenowaniu kolejnych? Jak mam ich przekonać do tego, że bycie moim podopiecznym da im największe szanse na przetrwanie, skoro sam w to nie wierzę? - westchnął w końcu zabierając dłoń z jej nogi. Nie był to temat, który podjął z kimkolwiek w obozie. Nie to, żeby miał wielu przyjaciół, z którymi mógłby porozmawiać, ale temat młodzików oraz przyszłych treningów był teraz w jego obecności tematem tabu. Iris była, jak zwykle, wyjątkiem. Tylko z nią potrafił porozmawiać o wszystkim bez tracenia kontroli nad swoim temperamentem.
Iris Grimsdóttir
Re: Where do we go from here? Wto 27 Lip 2021, 16:29
Parsknęła śmiechem słysząc o tym, że jednak próbowali go wrzucić na oddział zamknięty. Tyle dobrego, że nie dostał jeszcze wtedy leków albo wziął za małą dawkę, by otępić jego umysł czy nawet ciało. W sumie to aż z ciekawości spyta jakiegoś znajomego medyka czy z dawkami dla ludzi jest to w ogóle możliwe. Może gdyby organizm był w naprawdę opłakanym stanie i musiał się skupić na walce o życie? Nie była pewna, przecież z niej taki lekarz jak z koziej dupy trąba. Uśmiechnęła się szerzej słysząc o historyjce ojca, ciekawa jaki byłby jej dalszy ciąg gdyby ktoś zdecydował się jednak dopytać. Może go o to nawet zapyta przy najbliższej rozmowie? Nie przejmowała się jednak tym, że Balthazar okłamał tatuśka. To była jego decyzja czy się ujawniać czy nie i o ile ona sama uważała, że mógł spokojnie to zrobić i skorzystać z gościnności jej rodziców, tak rozumiała, że nie miał na to ochoty z jakichś powodów. - Uratuje świat - zaśmiała się pod nosem zerkając to na niego, to na burzę przed nimi. - Żadna ze mnie bohaterka i sądzę tak poza tym, że tego świata nie da się uratować - wzruszyła lekko ramionami tak, by nie szturchnąć samej siebie, bo przecież wciąż opierała głowę na ramieniu mężczyzny. Zaśmiała się słysząc o jego pięcie Achillesowej. W głowie nawet widziała jak jej przyjaciel siedzi przy stole z jej ojcem i przerzucają się argumentami, kto jest bardziej dumny z Iris. Jasne, znalazłoby się kilka powodów, które ona sama by wymieniła, ale jej zdaniem mężczyźni zdecydowanie przesadzali. No ale tak to już chyba było z rodziną, szczególnie gdy jest się ze sobą blisko. Kiedy tak się mężczyzna postanowił "wyładować", które siłą rzeczy nic jej nie zrobiły poza tym, że wchłonęła ich energię. Spojrzała na nadchodzącą typowo burzową chmurę i posłała w wodę tuż pod nią potężne wyładowanie elektryczne. Czasami podczas burzy lubiła właśnie błysnąć na swój nietypowy czerwony sposób gdzieś niedaleko i obserwowała wtedy reakcje ludzi. Bywały różne, bo przecież nie było to coś codziennego. Potrafiła nawet błysnąć raz jeszcze, gdy ktoś czekał z aparatem, by to uchwycić. A co, niech ma pamiątkę! - Wiem o tym, w końcu jesteśmy rodziną i to w dodatku z wyboru. Z tą z reguły lepiej można się dogadać - odpowiedziała słysząc, że może na niego liczyć. Ona co prawda miała świetne relacje z rodzicami (bo Zeus to nie rodzina, on ją tylko spłodził), ale co do zasady bywało chyba, że te relacje bywały naładowane kłótniami. Częstszymi, rzadszymi, poważnymi i nie. Grimsdóttir nie przypomina sobie sytuacji, by kiedykolwiek pokłóciła się ze swoimi rodzicami. - Balthazar... - westchnęła aż zanim zaczęła kontynuować nie wiedząc od którego argumentu zacząć. - Na życie tamtych herosów wpłynęło wiele czynników, nie tylko twoje treningi. Podczas bitwy zginęło wiele świetnych wojowników. Byliśmy zaskoczeni, znaczna część miała sporo alkoholu we krwi, niemal wszyscy poza boską nie mieli przy sobie broni. Garnitury i wyjściowe kiecki. To wszystko miało swój wpływ. Tak naprawdę przeżyli ci, co mieli nieco więcej szczęścia. Poza tym, ciebie trochę tu nie było i nie wiesz czy na przykład oni nie olali trochę rozwoju i treningów. Dopiero od bitwy, gdy już się pozbieraliśmy każdy ma obowiązkowe i jest to pilnowane. Zresztą sam wiesz, przecież byłeś już tutaj, gdy Corvus o tym mówił - nie chciała o nic oskarżać poległych jego podopiecznych, ale Iris widziała doskonale ile herosów od pewnego czasu zaczęło kłaść łachę na wszystko. Czy oni byli wśród nich? Nie była pewna. - Niektórzy moi podopieczni też zginęli, wiesz? Straciliśmy sporo dzieciaków, ale i tak uważam, że tacy trenerzy jak ty i ja, plus kilku innych jesteśmy ich najlepszą szansą. Czeka nas wojna, kto ich na nią lepiej przygotuje jak nie ty? - blondynka mocno wierzyła w przyjaciela, bo przecież doskonale wiedziała co on potrafi. Była jego podopieczną. Tylko on musiał ponownie w siebie uwierzyć. Kobieta starała się mówić spokojnie domyślając się, że nie będzie to łatwa dyskusja. Nie zamierzała zresztą go zmuszać do czegokolwiek, tylko udowodnić, że trochę źle na to wszystko patrzy.
Balthazar MacGrioghair
Re: Where do we go from here? Sob 31 Lip 2021, 19:36
- Oczywiście, że tak. Ja już jestem na to za stary. - zaśmiał się cicho zerkając na nią ukradkiem - Najbliżej Ci do bohaterki z nasz wszystkich. Jesteś heroską, zostałaś wytrenowana przez najlepszego trenera herosów, dzierżysz niesamowite moce. Czy nie tak zaczynają się wszystkie te historie o bohaterach? - uśmiechnął się do niej bez ani grama wstydu z tytułu swoich przechwałek, wręcz przeciwnie. Robił to z pewną dumą ze swojej byłej podopiecznej. - My już go nie uratujemy, ale może wy tak. - odpowiedział z pełnym przekonaniem - A jak już to zrobisz wpiszą mnie oficjalnie jako najlepszego trenera kilku ostatnich wieków, więc wiesz... Liczę na ciebie. - szturchnął ją tylko delikatnie barkiem z lekko zadziornym uśmiechem. Ich sytuacja rzeczywiście nie wyglądała najlepiej, ale syn Thora wierzył, że świt w końcu nadejdzie. Wiedział też, że to nie starzy herosi uratują świat, a zrobi to ktoś z młodszego pokolenia. Jego oraz innych starszych dzieci bogów zadaniem było utorowanie drogi młodszym pokoleniom. Kiedyś sam myślał o sobie jako tym stereotypowym bohaterze, lecz po ataku uświadomił sobie, że nie to będzie jego rolą. Dobrze było znów słyszeć ten melodyjny śmiech Iris. Zdążył już zapomnieć jak bardzo mu tego brakowało. Kiedyś często spędzali razem wieczory bądź popołudnia po prostu rozmawiając, żartując. Nie zawsze chodziło akurat o jej rodziców, aczkolwiek i oni stali się kilka razy tematem konwersacji. Nawet jeśli jeszcze długie miesiące zajmie mu przetrawienie jej relacji z Aronem, miał nadzieję, że od tej pory uda im się to robić częściej. Tylko może nie z jej wybrankiem, na to nie będzie jeszcze długo gotowy. - Cieszę się. Nigdy o tym nie zapominaj. - odpowiedział pozwalając sobie na platoniczny gest pocałowania jej w głowę. Chociaż w taki sposób mógł okazać jej swoją czułość, której na szczęście nie odczyta dwuznacznie. Wysłuchał wypowiedzi Iris w całkowitym bezruchu. To nadal był bardzo czuły punkt i gdyby był to ktokolwiek inny niż ona już dawno by się stąd ulotnił. Ciężko mu było nawet wspominać o młodzikach i podopiecznych, których stracił. Jeszcze gorzej było, gdy zaczęła wytykać ich błędy. Dla Balthazara to nie było wytłumaczenie. - Iris... - zaczął spokojnie - Wiesz, jak podchodzę do swoich treningów. Nie uczę ich tylko walczyć, ale również myśleć. Jeśli zaczęli olewać treningi to dlatego, że nie wypracowałem w nich odpowiedniej dyscypliny. To, co się stało... - przerwał na chwilę, a po jego ciele przebiegły wyładowania elektryczne - Nie było moją winą. Wiem to. Jednak nie zmienia to faktu, że straciłem tam wszystkich, prócz ciebie. Nie obwiniam się za całe zło tego świata. Tylko o to, że nie było mnie tutaj, gdy mnie potrzebowali. Mógłbym uratować przynajmniej niektórych gdybym nie był samolubny, jak mój ojciec i nie poszedł go szukać. - warknął, a mięśnie jego ciała mimowolnie się spięły. - Przykro mi, że również straciłaś swoich podopiecznych. - uspokoił się na tyle by spojrzeć na dziewczynę czule ze zrozumieniem dla jej straty - Nie potrafię już powiedzieć, że jestem dla nich najlepszym wyborem. Pomijając już to, że w tym ataku wraz z tymi wszystkimi herosami zginęła moja renoma, nie jestem w stanie spojrzeć w oczy jakiemuś nastolatkowi i powiedzieć mu z pełnym przekonaniem, że dzięki mnie przetrwa, dożyje starości. Już wiem, że tak nie jest. - westchnął głośno w końcu się rozluźniając. To jego własny brak wiary stawał na przeszkodzie powrotu do roli trenera. Nikt, kto kiedyś go znał, teraz by go nie poznał. Pierwszy raz odkąd dowiedział się prawdy, syn Thora nie wierzył we własne umiejętności. Nie wierzył w samego siebie.
Iris Grimsdóttir
Re: Where do we go from here? Pon 02 Sie 2021, 20:08
Zaśmiała się słysząc jego wyjaśnienie i chociaż z częścią jak najbardziej się zgadzała, tak nie z tym o byciu bohaterką. To było dobre dla dzieciaków, by znaleźć w nich motywacje do treningów, a nie dla niej, która wiedziała już od dawna, jak te ich życie tak naprawdę wygląda. Nie brała jednak słów przyjaciela jakoś bardzo na poważnie, ot takie żarciki. - Wiesz co by uratowało nasz świat? Lekarstwo na bycie półbogiem - odparła może nieco kontrowersyjnie, ale jej zdaniem taka była prawda. Nie była z tych, co płaczą za alternatywnym życiem, którego nigdy nie będą mieć, ale uważała też, że bycie herosem jest przereklamowane. Lepiej być zwykłym człowiekiem. - A świata jako całości nie da się uratować, tą planetę i tak czeka zagłada - uff, jaki optymizm. Ciężko było jednak patrzeć na to inaczej widząc jak bogowie, herosi i ludzie wspólnie wykańczają ziemię oraz w dodatku coraz bardziej stają się dla siebie wilkiem. Ten pęd, pogoń za pieniądzem nie patrząc na ofiary był przerażający i najlepsze co tej planecie mogłoby się przytrafić, to reset. Nie żeby chciała wymordować całą ludzkość, nie była chora. Nie chciała ocalić planety za wszelką cenę, ona zresztą to sama zrobi w którymś momencie prawdopodobnie. Uśmiechnęła się lekko i skinęła głową tuż po tym, jak cmoknął ją gdzieś w głowę. Balthazar nie miał się czym martwić, ona o tym na pewno nie zapomni. Był zbyt ważny w jej życiu, by ta relacja mogła pójść w zapomnienie. Nie musiała po tych latach braku kontaktu niczego odbudowywać, nie czuła się przy synu Thora nieswojo. Było to zwyczajne spotkanie po latach, jak z bliskim krewnym, z którym z niezależnych przyczyn nie było dane zobaczyć się wcześniej. Kochała go i będzie go kochać niezależnie od częstotliwości ich rozmów czy czyjejś śmierci. - Nie, to nie tak. Ty nie masz pojęcia, jak przez te kilka lat obóz się stoczył. Coraz mniej osób się narażało, bo skoro nikt nie kontrolował ich pracy, a niektórzy niemal premiowali nieróbstwo i zachlanie pały, to tak to wyglądało. Nie mówię zresztą też, że z całą pewnością oni należeli do tej grupy - odparła łagodnie delikatnie gładząc go po udzie. Już miała dodawać coś jeszcze, ale mężczyzna się odezwał ponownie, dlatego uśmiechnęła się jedynie lekko, nieco smutno. Żałowała losu swoich podopiecznych, a jednocześnie cieszyła się szczęściem tych, którym udało się przeżyć to stracie. - Twoja renoma przetrwała, ja żyję i od jutra mogę chodzić ze słowami na ustach jak bardzo ciebie chwalę. Z chęcią przekażę pod twoje skrzydła część swoich podopiecznych, zwłaszcza tych buntowniczych, byś nie miał za lekko przypadkiem - uśmiechnęła się nieco szerzej chcąc nieco rozładować atmosferę. - Czy dotrwa starości? Nie wiem, ale przeżyje zdecydowanie dłużej niż bez twojego treningu. Uwierz mi, znam ciebie lepiej niż ktokolwiek inny, więc wiem co mówię. Znam też obecną młodzież, potrzebują kogoś takiego jak ty. Potrzebują kogoś, kto przygotuje ich do nadchodzącej wojny. Bez ciebie sobie nie poradzą, bo brakuje dobrych trenerów. Jest garstka, a reszta to ochłapy z braku laku, którzy nie dadzą im takich umiejętności jak ty - mówiła pewnie, poważnie, nawet z pewnym rozemocjonowaniem, bo sama nie mogła trenować przecież wszystkich i siłą rzeczy godziła się na gorszy start niektórych herosów. A nie powinna tego robić i teraz była szansa, by zmienić ich los. - Balthazar... Ja nie chciałam zabrzmieć, jakbym twoich podopiecznych o coś oskarżała. Tak jak mówię, niemal wszyscy pili alkohol, atak nastąpił w wielu miejscach i z zaskoczenia. Nikt nie spodziewał się NoGods, potworów i jakiegoś syna Tartara przekraczającego naszą barierę, której podobno przekroczyć się nie da. Mieli też przewagę, więc tak jak mówię, wszystko zależało od szczęścia - dorzuciła spokojnie nie wiedząc, w jaki sposób choć w części zdjąć z niego ten ciężar odpowiedzialności.
Balthazar MacGrioghair
Re: Where do we go from here? Wto 03 Sie 2021, 21:33
- Uff... Ta rozmowa skręciła w złą stronę zadziwiająco szybko. - zażartował z dość rozbawionym uśmiechem - Lekarstwo, co..? Na pewno uratowałoby wiele istnień, które się o ten ciężar nie prosiły. Byłaby to fajna alternatywa. Skorzystałabyś? - spojrzał na nią pytająco, jednak jasnym było, że traktował to z odpowiednim dystansem. Nawet jeśli wszystko, co powiedziała Iris było jej prawdziwymi przemyśleniami, a on częściowo podzielał jej zdanie, nie widział potrzeby, żeby akurat dzisiaj popadać w ten marazm. Może rzeczywiście wszystko jest w tym momencie do dupy, walczą za przegraną sprawę bo bogowie mają ich w głębokim poważaniu i nie kiwną palcem by uratować ludzi, ale najlepsze co w tym momencie mogli zrobić, to po prostu się z tego śmiać. Byli częścią tego wszystkiego czy tego chcieli, czy nie. Mają zadanie do wykonania i Balthazar wiedział, że podobnie jak on, ona również, przynajmniej częściowo, wierzy, że trzeba na ten cały syf przygotować młodsze pokolenia. Nie cofną czasu, nie wysprzątają zanieczyszczeń, lecz może chociaż pokonają tego dupka, który zagraża ich najbliższym. Każdy miał kogoś, kogo chciał chronić. Dla niego jedyną taką osobą była siedząca obok niego córka Zeusa. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie mu wybrać pomiędzy swoim życiem, a jej, bez wahania położy swoje na szali. Porzucił już te dziecięce marzenia o poznaniu swojego ojca, staniu się kimś ważnym. Jak na herosa i tak przeżył już wystarczająco długo. Wychował grono podopiecznych, nawet jeśli żadne z nich nie przeżyło ataku. Kochał też, tak jak mężczyzna powinien kochać. Jeśli spojrzeć na ich relację teraz można śmiało powiedzieć, że nareszcie ma też rodzinę. Zrobił wszystko, co miał zrobić. - Widzisz Iris... Gdybym nie odszedł, mógłbym ich utrzymać w ryzach. To nie moja wina, że zginęli, ale moja wina, że byli nieprzygotowani. Gdybym tutaj był pewnie kilkoro zdołałbym uratować, ale to jest właśnie to... Nie było mnie, kiedy być powinienem. - odpowiedział po czym tylko ciężko wypuścił z płuc całe powietrze. Winił się za śmierć podopiecznych, jednak najbardziej za to, że postąpił tak samolubnie i nie było go akurat wtedy, kiedy potrzebowali go najbardziej, bo on chciał poznać swojego tatusia. Ta wyprawa była z góry skazana na porażkę. Wszyscy mu to mówili i mieli rację, aczkolwiek on w swojej arogancji wiedział lepiej. Cóż, teraz zapłacił za to cenę i nie miał zamiaru robić tego ponownie. - Wiesz, że nie o to mi chodzi. - pokręcił głową z lekkim uśmiechem przyjmując jej propozycję jako komplement - Renoma musi być wypracowana, a nie zasłyszana. Los pokarał mnie za moje wybory i miał rację. Nie jestem już tym samym synem Thora. - spojrzał na mieniące się na nieboskłonie błyskawice, symbol potęgi jego oraz jego ojca. Dzisiaj nie wydawały się tak imponujące. - A tych buntowników sobie zachowaj. Też musisz się nauczyć jak sobie z nimi radzić pani trener. - tym razem uśmiechnął się do niej nieco zadziornie wiedząc jak irytujące potrafią być takie gnojki. Każdy ma swoją drogę do przejścia jako trener, a on tego nie ułatwia. Wysłuchał kolejnych słów Iris ze spokojem. Miał już trochę czasu żeby przetrawić to, co się stało. Nie tracił już równowagi, gdy padały wspomnienia z tamtego ataku. Swoją decyzję podjął świadomie. Nie była podyktowana emocjami, a logiką. Jeśli poprzedni roczniki sobie nie poradziły, to jak ma zapewnić to innym? Istotą jego treningów nie była nauka ruchów, a wypracowanie myślenia u podopiecznych. Zachowań w sytuacjach kryzysowych oraz pewności siebie, która była potrzebna w każdym starciu. Nie wierzył, że potrafi to jeszcze zainspirować. - Nawet ja nie dotrwam starości, a jestem cholernie niebezpieczny. - zaśmiał się cicho i wypowiedział te słowa bez cienia skromności - Wiesz o co chodzi w moich treningach, jesteś jedyną, która je ukończyła. Nie jestem już w stanie inspirować tak jak kiedyś. Ruchów może ich nauczyć każdy średniej klasy trener. Ja nie mam już w sobie mentora. - pokręcił przecząco głową, ale widząc jej zapał oraz zaangażowanie nie mógł się nie uśmiechnąć - Widzę natomiast, że ktoś zajął moje miejsce. Poradzisz sobie świetnie. Kto, jak nie moja absolwentka? - szturchnął ją lekko barkiem z szerokim, dumnym uśmiechem. - Wiem Iris... Czytałem wszystkie raporty, zbadałem wszystko, co się dało, ale fakt pozostaje faktem. Gdybym tutaj był mógłbym kogoś uratować. Czy bym to zrobił, czy zginął próbując? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że powinienem był tutaj być. - odpowiedział z wyraźną goryczą.
Iris Grimsdóttir
Re: Where do we go from here? Pią 06 Sie 2021, 13:40
Zaśmiała się cicho słysząc jego słowa. Fakt, nie tak ta rozmowa w teorii powinna przebiegać, skoro planem było przekomarzanie się a propos bycia przez Iris bohaterką. Zaraz jednak zastanowiła się nad jego pytaniem, bo nie była taka pewna odpowiedzi. - Nie wiem - przyznała szczerze lekko wzruszając jednym ramieniem. - Życie byłoby wtedy znacznie prostsze, nie? - podniosła głowę, by lepiej spojrzeć mu w oczy, jakby na poważnie się zastanawiała. Nie pierwszy raz zresztą, bo przecież niemal każdy o tym myślał chociaż raz w życiu. Wydawało jej się, że przy rachunku plusów i minusów i tak lepiej wychodzili na tym ludzie. - No i mogłabym żyć w ukochanej Islandii - uśmiechnęła się szerzej, dodając to już trochę mniej poważnie. Niemniej bardzo chętnie w swojej ojczyźnie by żyła, gdyby miała taką możliwość. Niby była, ale ryzykować codziennie swoim życiem znacznie bardziej niż teraz? No i nie chciała narażać rodziców, nie wybaczyłaby sobie. - Uwierz mi, zawsze znajdzie powód do obwiniania się. Ty wróciłeś, pomożesz nam w kolejnym starciu. Nadal jest mnóstwo półbogów, którzy mają gdzieś to, że koniec końców konsekwencje przegranej bitwy i tak ich dotkną i nie wracają. Nie chcą ryzykować własnym życiem licząc na to, że uda im się przetrwać jak karaluchowi - westchnęła cicho, po czym sięgnęła jego brody, by zmusić go aby na nią spojrzał. - Wiesz ile osób uczestniczących w bitwie się obwinia? Że nie ocalili kogoś, że byli blisko pierwszego wybuchu, który sprawił, że byli nieprzytomni całą bitwę. Spójrz na taką Gavirię, totalny zabijaka, a przez lokalizację reszty rodziny straciła męża i dzieci - ścisnęła go nieco mocniej za brodę i przetrzymała chwilę spojrzenie, by powoli dodać. - Balthazar, musisz sobie wybaczyć, rozumiesz? - spojrzała na niego zatroskana wzdychając lekko i w końcu go puszczając. Martwiła się o niego i choć wiedziała, że każdy sobie z tymi wydarzeniami radzi jak może, to chciała mu jakoś pomóc. Tylko jak? - Nie mówię, że sobie z nimi nie radzę - rzuciła pewnie z zadziornym uśmiechem początkowo dłuższą chwilę milcząc. Zastanawiała się jak go przekonać do tego, by wrócił do treningów. Teraz mógł się opierać, ale przecież doskonale wiedziała jaką frajdę mu to sprawiało. Jeszcze znajdzie sposób, by go przekonać. - Ja radę sobie świetnie - sprostowała go od razu pewna siebie, chociaż na jej twarzy malowało się pewne rozbawienie. - Co jednak z nimi będzie, jak coś mi się stanie? Nie chcę by przejmował ich jakiś frajer. Obiecaj mi, że jak coś mi się stanie, to się nimi zajmiesz. Proszę - spojrzała na niego poważnie, bo chyba osoby z ich doświadczeniem mogły sobie odpuścić dyskusje na poziomie "na pewno nic ci nie będzie". Na nich śmierć czyhała za każdym rogiem, więc różnie mogło być i syn Thora doskonale o tym wiedział. Westchnęła tylko lekko na jego odpowiedź, póki co postanawiając porzucić temat. Milczała więc dłuższą chwilę wpatrując się w nieustępującą burzę przed nimi. Wreszcie spojrzała na niego z szerokim uśmiechem. - A może trochę polatamy? - poruszała nawet zabawnie brwiami, szturchając go lekko w ramię jednocześnie. Kto jak kto, ale Balthazar wiedział doskonale, jaką frajdę jej to sprawiało. Latali przez te lata trochę i liczyła na małą powtórkę.
Balthazar MacGrioghair
Re: Where do we go from here? Wto 10 Sie 2021, 17:24
- Prostsze... Na pewno, ale nie wiem, czy lepsze. Wyobrażasz sobie, że nie byłabyś w stanie kontrolować podmuchów powietrza albo piorunów? - odpowiedział pół żartem, pół serio patrząc jej w oczy - Nie wiem jak ty, ale ja już przyzwyczaiłem się do tego stopnia, że pewnie tysiąc razy złapałbym się na tym, że nie mam naładowanego telefonu. - zaśmiał się tym razem wyraźnie już żartując. Wyciągnął przed siebie rękę po której momentalnie przebiegły wyładowania elektryczne. Chwilę później kilka piorunów, jeden po drugim uderzyły w taflę wody rozjaśniając okolicę złotym blaskiem. Balthazar uśmiechnął się pod nosem z wyraźną satysfakcją. - Nie wiem, czy potrafiłbym bez tego żyć no i... Jak bym wytłumaczył te wszystkie blizny? - zachichotał przypominając sobie te wszystkie historie które musiał wciskać podczas swoich podróży - Mogłabyś, to prawda. Myślę, że gdyby kiedykolwiek nadarzyła się taka okazja powinnaś ją przyjąć. - uśmiechnął się do niej ciepło mówiąc miękkim głosem - Strasznie bym za Tobą tęsknił, ale tam po drugiej stronie czekałoby cię o wiele lepsze życie. Rodzina, względne bezpieczeństwo. Myślę, że szybko byś się przyzwyczaiła. - spojrzał na nią zupełnie poważnie po czym szeroko się uśmiechnął klepiąc ją po kolanie mając przed oczami wizję jej szczęścia w rodzinnych stronach. Kiedy Iris chwyciła go za brodę i zmusiła do spojrzenia sobie w oczy w pierwszym momencie wzrok uciekł mu do jej ust. Szybko się jednak za to skarcił i uniósł spojrzenie w jej piękne oczy. Wiedział, co próbowała osiągnąć. Wszystko, co mówiła miało sens. Nie był jedynym przypadkiem, który kogoś stracił w tym ataku. Każdy się za coś obwiniał i pewnie miał do tego prawo. Doskonale znał przykład Gaviri, była jego przyjaciółką, wspierali się odkąd wrócił. Balthazar nie był tak nieczuły, jak mówiła jego reputacja i Iris doskonale zdawała sobie z tego sprawę. - Nie wiem, czy potrafię. - mruknął uciekając od niej na chwilę wzrokiem - Gdybym robił coś innego, niż to, co wszyscy mi odradzali, może byłoby mi prościej. Zwłaszcza, jeśli coś by z tego wyszło. A tak, wróciłem z pustymi rękami do opustoszałego obozu. Wiem, że to nie moja wina, że nas zaatakowali akurat, kiedy nie było mnie w obozie i nie wiem też, czy moja obecność cokolwiek by zmieniła. Ale nie potrafię zapomnieć tych wiadomości, które mi zostawili. Nie wierzę, że dzieciaki mi wybaczyły, więc jak miałbym wybaczyć sobie? - wzdychnął ciężko spoglądając jej w oczy. - Tylko wolisz ich zrzucić na głowę staruszkowi, który ma problemy ze swoim temperamentem? - uśmiechnął się lekko gdy atmosfera się trochę rozluźniła. Może i miał od niej więcej doświadczenia, ale wierzył, że dziewczyna będzie, o ile już nie jest od niego lepszym trenerem. Ma podejście, którego jemu często brakuje. Chociaż nie jest już tym samym aroganckim synem Thora, nadal potrafi czasami przesadzić lub za mocno dogryźć dzieciakowi. Z tego, co zauważył Iris wyciągnęła jego najlepsze cechy, zmieszała to ze swoimi tworząc swój własny styl. - Nie wątpię. - odwzajemnił jej uśmiech z nieukrywaną dumą - Obiecuję... - mruknął w końcu po chwili ciszy mierząc ją lekko zirytowanym spojrzeniem, bo właśnie nie zostawiła mu wyboru - Ale ty też mi coś obiecasz. Kiedy przyjdzie moja pora zrobisz to samo dla mnie, gdyby przyszło mi wziąć nowych podopiecznych. - uśmiechnął się lekko przypieczętowując swój los. Nie chciał nawet myśleć o tym, że Iris mogłoby się coś stać. Zrobiłby dla niej wszystko, a zwłaszcza pomścił jej śmierć. Nic ani nikt by go nie zatrzymało. Teraz będzie miał do spełnienia jeszcze jedną obietnicę. W ten czy inny sposób powróci do bycia trenerem. Nie miał już wyboru. - Polatamy? - zaśmiał się cicho - Zdajesz sobie sprawę, że w moim wykonaniu to jest bardziej średnio kontrolowane spadanie? - przewrócił oczami - Ale skoro nalegasz... Przecież ci nie odmówię. - uśmiechnął się szeroko podnosząc się z ziemi z cichym stęknięciem.
Iris Grimsdóttir
Re: Where do we go from here? Pon 16 Sie 2021, 16:01
- Tego na pewno by mi brakowało, ale czy to jest warte życia w ciągłym zagrożeniu? - spytała nieco retorycznie wzruszając ramionami. Nie było sensu przecież debatować nad rzeczami, które ich w tym życiu nie czekały. Zaraz trochę cała ta rozmowa się rozluźniła, a Iris zaśmiała się słysząc o telefonie. Widząc jego wyładowania, uśmiechnęła się pod nosem i zrobiła dokładnie to samo co on. Uwielbiała swoje władanie nad wyładowaniami, ale czy to było warte poświęcenia spokoju? - Chociażby wojskiem. Ludzie są głupi, łyknęliby to - zaśmiała się cicho, ale właściwie taka była prawda. Mało kto by dochodził czy takie blizny mogły powstać w wojsku oraz to na ilu i jakich misjach on musiał być, że jego ciało wygląda jak atlas ciekawszego medyka. - Hej, ale nawet jakimś cudem stałabym się człowiekiem i zamieszkała w ojczyźnie, to ty miałbyś obowiązek odwiedzania mnie - szturchnęła go lekko, bo jak już wspominała gdzieś na początku tej rozmowy - tak łatwo jej się nie pozbędzie niezależnie od okoliczności. Milczała cały czas, gdy jej odpowiadał, jak i dłuższą chwilę gdy skończył. Nie odrywała jednak od niego spojrzenia zastanawiając się nad jedną rzeczą. Przygryzła nawet lekko usta rozważając czy to nie jest za wcześnie na takie propozycje. Z drugiej strony, co mieli do stracenia? - Wiesz... Jest sposób by to sprawdzić. Jeden syn Melinoe wisi mi sporą przysługę. Mogę ci załatwić rozmowę z twoimi podopiecznymi... Teraz czy kiedyś, o ile zechcesz - uśmiechnęła się ciepło i ścisnęła lekko jego udo, bo taka rozmowa, szansa na przeproszenie i pożegnanie się mogła mu zrobić dobrze. Co prawda nikt nie zagwarantuje, że zmarli herosi wybaczą Balthazarowi, ale sama rozmowa i wyjaśnienie mogły przynieść ulgę. Dowiedzenie się, że obecnie już nie cierpią żyjąc "w raju". - Twój temperament mi bardzo pomógł - uśmiechnęła się nieco rozbawiona, bo przecież nie zamierzała ukrywać, że niektóre treningi były dobijające, niektóre słowa bardzo zabolały. Koniec końców między innymi dlatego była teraz jaka była i nie żałowała ani jednego gorzkiego słowa, które poleciało w jej stronę z ust syna Thora. Cieszyła się jednak, że udało im się nieco rozładować atmosferę po tej trudnej rozmowie. - Obiecuję - przyznała bez problemu ciesząc się, że zgodził się przejąć w razie czego jej podopiecznych, a nawet rozważał koniec końców powrót do trenowania. O to przecież jej chodziło, co nie? Może to wcale nie będzie takie trudne, jak jej się wydawało? Czas pokaże. - Spadanie też potrafi być fajne. Szczególnie jak masz swój prywatny samolot obok - zaśmiała się również się podnosząc. Dobrze jednak było wiedzieć, że przyjaciel nadal ma trudności z odmawianiem jej. Kiedyś to wykorzysta! Choć... czy prze te lata nie korzystała z tego często albo kilka minut temu prosząc go o przejęcie podopiecznych w razie jej śmierci? Latali na różne sposoby i blondynka zastanawiała się jak ma ochotę to zrobić tym razem. W końcu bez ostrzeżenia wskoczyła mu na plecy, chwytając się mocno jego ramion, a nogami oplotła go w pasie. Przytuliła się w zasadzie do jego pleców i wsparła brodę na ramieniu mężczyzny blisko jego szyi. - Skaczesz czy strach ciebie obleciał? - spytała cicho rozbawiona po chwili cicho się śmiejąc.
Balthazar MacGrioghair
Re: Where do we go from here? Sro 18 Sie 2021, 22:52
- Na to pytanie każdy musiałby już odpowiedzieć sobie sam. Wiesz, przed tobą jeszcze całe życie, niektórzy mają go już trochę mniej. - uśmiechnął się wymownie skinąwszy głową w swoją stronę. Teoretycznie żaden heros nie znał swojego dnia ani godziny, ale faktem było, że im półbóg starszy, to pomimo doświadczenia ciało mogło już powoli odmawiać posłuszeństwa. Balthazar zbliżał się już do granicy w której mogą zacząć pojawiać się jakieś nieprzewidziane skutki uboczne prowadzenia takiego, a nie innego trybu życia. Zwłaszcza ze wszystkimi urazami, których doznał w przeszłości. - Tak. Pracowałem w wojsku przy szkoleniu psów bojowych i stąd te wszystkie blizny po pazurach i kłach. To były cholernie duże psy... - udawał minę człowieka, który próbuje przekonać drugą osobę do czegoś absurdalnego, a na koniec tylko się roześmiał - Oczywiście, że bym cię odwiedzał. Jesteśmy rodziną, nie? - uśmiechnął się ciepło odpowiadając jej podobnym, delikatnym szturchnięciem. Przez dłuższą chwilę rozmyślał nad słowami dotyczącymi rozmowy z podopiecznymi. Szkot nie miał pojęcia czy to by mu pomogło. Mogło mu to pomóc wyzbyć się poczucia winy, lecz mogło również całkowicie go zniszczyć, a dopiero stawał z powrotem na nogi. Istniała bardzo duża szansa, że to nie pójdzie tak, jak by tego chcieli. Na razie ryzyko wydawało się zbyt duże. Może to tchórzliwe z jego strony, ale wolał się na razie nie przekonywać o tym, co tak naprawdę myślą teraz jego podopieczni. Musi się martwić o tych, co przeżyli, zwłaszcza kobietę siedzącą obok niego. Przyjdzie jeszcze czas zmierzyć się z ich osądem. - Jeśli zdążyli zaznać już spokoju chyba lepiej nie rozdrapywać starych ran. Niech spoczywają w pokoju, ale dziękuję Iris. Doceniam twoją pomoc. - uśmiechnął się do niej delikatnie ze szczerą wdzięcznością wymalowaną na twarzy. - Ale nie wszyscy są tak zdolni i zawzięci jak ty. - zmierzwił jej mokre włosy z rozbawionym uśmiechem - Większość błaga o przeniesienie do innego trenera po pierwszych dwóch lekcjach. - zaśmiał się cicho bo wcale nie czuł z tego powodu żadnej goryczy, wręcz przeciwnie. By trenować pod jego okiem trzeba sobie nie tylko zasłużyć, ale dysponować pewnym hartem ducha. - Powiedziała ta, która nie spadała od lat... - odpowiedział jej z przekąsem przewracając oczami. Kiedy niespodziewanie wskoczyła mu na plecy po całym jego ciele przebiegły wyładowania elektryczne i nie miały żadnego związku z jakąś reakcją obronną, którą wyćwiczył sobie przez lata. Potrzebował chwili by opanować nieprzyzwoite zachcianki, które na kilka sekund opanowały jego umysł, gdy poczuł jak bardzo Iris już dorosła. Przeszedł go nawet dreszcz, kiedy jego podopieczna wyszeptała swoje kolejne słowa tuż przy jego szyi. To był naprawdę, naprawdę zły pomysł... Ale jeśli powiedziało się A, trzeba powiedzieć B, a teraz najlepszym sposobem by zapomnieć o tym, co podpowiada mu serce i jego męski pierwiastek, było dać się po prostu temu ponieść. Wyciągnął dłonie na boki koncentrując dominującą ze swoich mocy. Wiatr zaczął się wzmagać zbierając się w wiry pod jego dłońmi. W końcu wyzwolił potężne podmuchy, które wystrzeliły ich jak z procy w burzowe niebo. Nie omieszkał też dodać ich popisom trochę więcej polotu pokrywając całe swoje ciało w wyładowaniach elektrycznych pozytywnie ładujących jego pasażerkę.
Iris Grimsdóttir
Re: Where do we go from here? Nie 22 Sie 2021, 22:01
Wywróciła tylko oczami na jego słowa, bo co on tam wiedział. Był przecież w kwiecie wieku, w dorosłości która u herosów była wydłużona. Gdyby bogowie tylko zabezpieczyli ich odpowiednio albo nie opuszczaliby obozu wewnątrz prowadząc spokojne życie, to i 130 lat by spokojnie dożywali. Nie żyli tyle z racji narażania się i może ich ciało cierpiało, ale półbogowie byli do tego stworzeni, a więc i bardziej odporni. On robił z siebie dziadka, kiedy nie przeżył nawet połowy swojego życia jeszcze. Uśmiechnęła się rozbawiona jedynie, bo mężczyzna przeceniał inteligencję ludzi, ich zainteresowanie tym i pamięć. Może gdyby zamieszkał na wiosce liczącej trzy domy na krzyż, to byliby ciekawi nową osobą, ale nie w każdym większym mieście. Nikogo nie obchodzą ślady na ciele jakiegoś randoma. - No jasne - odpowiedziała zadowolona jego odpowiedzią. Co prawda teraz miał ją pod nosem, a tego nie robił. Liczyła jednak na to, że zostanie niebawem to zmienione, skoro już sobie wyjaśnili jego zachowanie. - Nie ma sprawy, zawsze ci pomogę jak tylko będę w stanie - uśmiechnęła się nie przejmując się odrzuconą propozycją. Sam wiedział co dla niego było najlepsze i ona nie zamierzała go namawiać na coś, co jej zdaniem mogłoby mu pomóc. Nie była tym typem człowieka. Co innego gdyby krwawił, bo wtedy znane było powszechnie rozwiązanie problemu. Psychika i żałoba to nie są należycie znane, by znać w stu procentach pewne rozwiązania. Zwłaszcza, że każdy był inny, a medyk z niej żaden. - Bo pipy mamy w obozie - skomentowała próby zmiany trenera. Później ci co wzięli łagodniejszych trenerów, tych co bardziej popuszczali, mniej umieli... kończyli z mniejszymi umiejętnościami. Trening nie miał być czymś przyjemnym i to trzeba od początku sobie zakodować w głowie. Wiadomo, że inna sytuacja była, kiedy trener ciebie celowo poniża czy się wyżywa, ale syna Thora do nich nigdy nie można było zaliczyć. - Oj tam oj tam - to nie tak, że przecież nigdy nie spadała i zresztą jakby chciała mogłaby trochę pospadać. Niemniej latanie było przyjemniejsze, stąd też to bardziej praktykowała aniżeli skakanie ze spadochronem bez spadochronu. Spodziewała się bardziej skoku w przepaść, ale ze spokojem przyjęła nagły ich wyrzut i takie wersje latania im się zdarzały. Wiedząc jednak, że jemu to będzie sprawiać więcej trudu niż jej, postanowiła odwrócić role pilota i pasażera. - Pozwól dziadku, mnie to mniej zmęczy - w końcu miała dedykowaną moc pod latanie i nie musiała manipulować podmuchami, by to tworzyć. Skupiła więc swoje myśli na tym, by unosili się cały czas na tej samej wysokości i nieśpiesznie lecieli gdzieś przed siebie. - No i masz się do mnie normalnie i często odzywać, odwiedzać mnie. Rozumiesz? Bo inaczej ciebie zrzucę i tyle ciebie było - zagroziła mu w żartach, bo przecież ustalili już coś i blondynka nie sądziła, by syn Thora miał się tego nie trzymać. Byli sobie zbyt bliscy, by siebie olewać.
Balthazar MacGrioghair
Re: Where do we go from here? Pon 23 Sie 2021, 01:54
Pokręcił tylko głową z rozbawionym uśmiechem, kiedy skwitowała jego wypowiedź wymownym przewróceniem oczami. Wbrew temu, w co mogła wierzyć Iris, Balthazar dożył już prawie starczego wieku, jeśli chodzi o herosa. Zwłaszcza ostatnie lata przed atakiem dały mu do zrozumienia, że niektóre akrobacje zaczynają być poza jego zasięgiem o ile nie ma dobrego powodu żeby je wykonać. To, że nie angażował się ostatnimi czasy w misje nie znaczyło, że tak pozostanie do końca. On po prostu czekał na czas, kiedy nie będzie już mógł dłużej odmawiać i zejdzie z ławki rezerwowych. Miał wtedy zamiar dać z siebie wszystko, nawet jeśli będzie to oznaczało jego śmierć. Wiedząc, że Iris jest już dorosła i ma przed sobą dobre perspektywy na przyszłość mógł odejść w spokoju. Niczego więcej od życia nie pragnął, jak tylko zobaczyć kobietę, którą kocha szczęśliwą. Tylko tyle i aż tyle. - Dziękuję Iris, będę o tym pamiętał. I chyba nie musze mówić, że możesz liczyć na to samo z mojej strony. - uśmiechnął się do niej ciepło - Jest również wielu herosów, którzy wiszą mi przysługę, więc jakbyś czegoś potrzebowała, mów śmiało. - puścił jej oczko rozpraszając poprzednią, poważną atmosferę. Jej propozycja rzeczywiście mogła pomóc mu poukładać pewne sprawy w głowie, aczkolwiek wolał z tym wszystkim poradzić sobie sam. Ostatnie, czego którekolwiek z nich teraz potrzebowało to jego załamanie nerwowe ponieważ dusze podopiecznych obwiniają go o swoją śmierć. Wystarczyło, że on się o to obwiniał. Może to tchórzliwe, ale nie potrzebował potwierdzenia od swoich studentów. Postanowił już pomścić ich śmierć. To wszystko, co mógł dla nich zrobić. - Nie mogę się nie zgodzić. Cholernie roszczeniowy ten nowy narybek. - zaśmiał się cicho przypominając sobie gadki tych wszystkich gówniarzy zaraz po dołączeniu do obozu. Wszystkim zdawało się, że nauczą się jak walczyć z bestiami z Youtube'a bo ktoś zrobił jakiś animowany filmik o tym, jak pokonać minotaura. Miał ochotę spalić wszystkie komórki w zasięgu gdy tylko pierwszy raz takie zdanie dopadło jego uszu, ale już miesiące temu powiedział sobie, że nie weźmie żadnych młodzików do treningów. Pozwoli swojej byłej podopiecznej zszargać sobie nerwy. On się już do tego nie nadawał. - Skąd bierze się ta arogancja co? Twój trener to musiał być prawdziwy dupek. - odwrócił nieco głowę z zadziornym uśmiechem spoglądając na dziewczynę przez ramie kiedy unosili się nad ziemią za sprawą jej boskich mocy. - Nie bądź taka pewna siebie bo raz udało ci się mnie zaskoczyć. - mruknął łapiąc ją za nos i pieszczotliwie za niego ciągnąc - Nie jest tak łatwo się mnie pozbyć. Ale w porządku. Będę się do ciebie normalnie odzywać i czasami cię odwiedzać, ale nie licz, że teraz będę co tydzień przyrządzać ci Beef Wellington, to tylko na specjalne okazje. - uśmiechnął się do niej zadziornie po czym wyciągnął dłonie na boki i zaczął przyciągać w ich stronę kolejne pioruny podczas szalejącej burzy. Można dać czasami śmiertelnikom pokaz potęgi tego przyszywanego rodzeństwa.
Iris Grimsdóttir
Re: Where do we go from here? Pon 30 Sie 2021, 22:14
Skinęła tylko dwukrotnie z uśmiechem głową, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że Balthazar zawsze jej pomoże. Mogła na niego liczyć zawsze, pomimo tego, że ostatnie lata wcale tego nie pokazywały. Wiedziała jednak, że gdyby tylko wysłała mu jedną wiadomość, że go potrzebuje, on by przy niej był. A to, że ostatni czas w obozie wyglądał jak wyglądał... cóż, wyjaśnili to sobie i syn Thora raczej już tak głupio się nie zachowa. Tak zakładała i na to szczerze liczyła. - No właśnie - skomentowała tylko śmiejąc się cicho przy tym. Jakieś ziarno prawdy jednak w tym było, bo obecne pokolenia były bardzo roszczeniowe. Ona pomimo niechęci dołączyła do obozu wiedząc, że to jest jej życie i może je zwyczajnie stracić jak się nie postara. Do obecnych dzieciaków to nie docierało, zupełnie jakby grali w grę komputerową, a nie dotyczyło to ich życia. Dziwna i smutna sprawa. - Dupek to nie wiem, ale arogancji trochę przejęłam od niego. Za dużo jej miał - zaśmiała się wesoło, bo miło było znowu tak sobie z mężczyzną pożartować. Brakowało jej zdecydowanie bliskości przyjaciela, bo relacja z Balthazarem była jedyną taką w jej życiu. Miała znajomych dalszych i bliższych, ale poza zupełnie inną relacją romantyczną, nie miał kogoś tak bliskiego. Kogoś, komu ufała w stu procentach, czuła się bezpieczna i wiedziała, że może mu powiedzieć absolutnie o wszystkim. - Nie liczę na kucharza, tylko na przyjaciela - odparła z ciepłym uśmiechem na całą jego wypowiedź, by zaraz uśmiechnąć się rozbawieniem. - Choć nie powiem, takim twoim daniem bym nie pogardziła - zaśmiała się, by zaraz skupić się na tych zbierających się wyładowaniach. Sama od czasu do czasu posłała swoje iście czerwone, by zaznaczyć w tym swoją obecność, ale bardziej skupiła się na locie - nieświadomie - w kierunku obozu. Chyba zmęczenie dawało o sobie znać, które poczuła dopiero, gdy wylądowali na skraju obozu. - Dziękujemy za wybranie naszych linii lotniczych. Do zobaczenia - zaśmiała się, gdy wylądowali, by w spokoju i nieśpiesznie wrócić z mężczyzną do centrum obozu. Gdy przyszło do rozejścia się ich dróg, uściskała go, cmoknęła w policzek i życzyła dobrej nocy.