Mieszkanie 6 - Joanne Collins - Page 4 DpyVgeN
Mieszkanie 6 - Joanne Collins - Page 4 FhMiHSP


 

Mieszkanie 6 - Joanne Collins

Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4
Balthazar MacGrioghair
Balthazar MacGrioghair
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Sro 04 Sie 2021, 14:55

Właśnie dlatego nie lubił nigdy występować w roli przyjaciela. Ta relacja była obustronna. Coś mogło się komuś wymsknąć, jak właśnie Jo. Gdy kogoś mentorował to on był tym, który dawał rady, wydawał polecenia. Podopieczni mogli poddawać je w wątpliwość, ale nigdy nie powiedzieliby nawet słowa o jego życiu prywatnym. Kiedy człowiek się już zaprzyjaźni każdy temat jest na stole rozmów. Ten jeden nigdy nie powinien na niego trafić. Pieprzona kobieca intuicja. Nawet Iris nie wiedziała, co tak naprawdę do niej czuje, ale ta młoda gniewna zdążyła go rozgryźć i wyrzucić mu to po pijaku.
Jego reakcja była niemal natychmiastowa. Oczy z jasnych, przybrały barwę burzowego nieba ze złotymi przebłyskami wyładowań. Zmarszczył brwi i cała jego mimika nabrała dość srogiego wyrazu. Nie spodziewał się, że Jo zauważy te tęskne spojrzenia. Nikt inny tego nie zrobił, bo nikt nie poświęcał na to czasu. Nie był dobrym kłamcą, nigdy nie musiał tego robić. Potrafił za to przemilczeć pewne fakty i tak postanowił zrobić.
- Pewnie masz rację... - odwrócił od niej na chwilę wzrok, a gdy powrócił do jej oczu jego nie wyglądały już tak groźnie, chociaż nadal nie zmieniły barwy na jaśniejszą - Iris jest dla mnie jak rodzina. Młodsza siostra. To wszystko czym jesteśmy i będziemy kiedykolwiek być. - odpowiedział starając się ukryć nutę goryczy w swoim głosie - Gdyby nie wróciła z którejś misji ciężko byłoby mi się pozbierać, ale nie zmienia to niczego w moich słowach. Jak bardzo bym tego nie chciał, to część naszego życia.
Miał już kilka lat na przetrawienie swojej straty. Nie sprawiło to, że bolała mniej. Po prostu był w stanie nie myśleć o niej każdego dnia i nie pozwolić by definiowała jego życie. Ostatnimi czasy nawet nie budził się codziennie po koszmarach zmieszanych ze wspomnieniami. Był to dla niego dość duży progres. Gdyby stracił do tego wszystkiego Iris, pewnie brałby każdą misję by coś w końcu z nim skończyło.
Na szczęście odpędził do siebie te myśli, gdy na twarzy dziewczyny pojawił się zdawkowy uśmiech. W jego doświadczeniu żałoba zawsze była doświadczana na wesoło. Uczestniczył w nie jednym pogrzebie i te stypy, na których honorowano zmarłego jakimiś zabawnymi sytuacjami z jego życia były tymi, których rodziny najszybciej pogodziły się ze stratą.
- Też cię lubię słońce. - uśmiechnął się do niej ciepło wyjątkowo nie psując tego miłego momentu. Mówił zupełnie szczerze. Czasami ta rozpieszczona dziewucha doprowadzała go do szału swoimi zadziornymi docinkami, ale nawet ją polubił i to do tego stopnia, że zrobił z niej swoją pupilkę.
- Obiecuję. Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Ty też musisz obiecać, że ci się nie zemrze dopóki nie skończysz u mnie nauk. Stoi? - wyciągnął do niej dłoń na przypieczętowanie ich słów, a krótko potem dźwignął się z kanapy na równe nogi.
- Jesteś w stanie sama wstać? - wyciągnął do niej obie dłonie by jej pomóc - Powinnaś się wykąpać, a ja zrobię ci coś do jedzenia.
Joanne Collins
Joanne Collins
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Sro 04 Sie 2021, 23:27

Joanne zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo zaraz po tym jak imię córki Zeusa padło z jej ust. Nawet upojenie alkoholowe nie zdołało jej znieczulić na tyle, by nie domyślała się potencjalnych efektów. To, że miała bardziej rozwinięty język i była zbyt wylewna, to już inna para kaloszy. Reakcja Balthazara wzbudziła w niej natychmiastowy niepokój. Nie miała pojęcia co będzie następstwem tego niebezpiecznego błysku w oczach. Domyśliła się, że przekroczyła jakąś granicę, zaczynając w ogóle temat Iris, a tym bardziej mówiąc na głos o swoim spostrzeżeniu. Joanne nawet nie kryła się ze swoimi obawami przed jego następną reakcją. Jej oczy otworzyły się szerzej, a z ust nie wydobyło się żadne słowo, dopóki syn Thora sam nie zabrał w tej sprawie głosu.
Żałowała tego, że poruszyła w ogóle taki temat. W myślach skarciła się za swój niewyparzony język. Reakcja tego aroganckiego wojaka dowodziła jedynie tego, że słowa Collins w jakimś stopniu go ugodziły w serducho. Nawet jeśli nie obraziła go w żaden sposób, to domyślała się, że swoim wścibstwem zmusiła go do obnażenia się przed nią.
- Nie chciałam sprawić ci przykrości..- odparła niepewnie. Niejednokrotnie się przy nim wyzłośliwiała i próbowała mu dokuczyć od dnia, w którym się poznali. Jednak istniała zasadnicza różnica między brawurowym igraniem z jego temperamentem, a powiedzeniem czegoś, co rzeczywiście było w stanie wywołać smutek na jego twarzy. Jo mogła jedynie mieć nadzieję, że Balthazar zdawał sobie z tego sprawę.
Ponownie udało jej się odwzajemnić jego uśmiech. Już samo nazwanie jej "słońcem" sprawiło, że poczuła przyjemne ciepełko w serduszku, co było miłą odmianą od powrotu z misji. Może to śmieszne, bo właśnie takie określenie było najbanalniejsze dla córki Heliosa, ale i tak pozostawało jej ulubionym. Wbrew pozorom, niewielu tak się do niej zwracało. Jedną z osób, dla której była słoneczkiem to właśnie Samuel. Pozostali popisywali się kreatywnością, nazywając ją chodzącą latarką albo czajnikiem.
- Stoi.- uścisnęła jego dłoń i skinęła głową, kwitując w ten sposób ich umowę. Kiedy weszła do swojego mieszkania nie umiała znaleźć motywacji do robienia jakichkolwiek kroków w przód. Czuła, że jej świat zbliża się ku końcowi, więc o wiele łatwiej było czekać na niego po pijaku. Na szczęście koniec świata nie nadszedł jeszcze, a zamiast niego miała innego gościa pod postacią syna Thora.
- Się okaże.- ujęła jego dłonie, by zapobiec ewentualnemu upadkowi. Podczas ich treningów zdołała się przekonać, że Balthazar nie pozwalał na to ot tak, chyba, że w uzasadnionych przypadkach. Gdy wstała, zachwiała się lekko na nogach, ale ostatecznie utrzymała się w pionie.
- Jasne, Mistrzu.- zgodziła się, bo podejrzewała, że i tak nie miała innego wyjścia. Czuła się trochę nieporadnie na myśl o tym, że jednak jest teraz niańczona, choć tego nie chciała. Była jednak tak bezsilna przez zmęczenie i upojenie, że nie chciało jej się już na siłę protestować. Poddała się w swym buncie i pozwoliła Balthazarowi dowodzić.
Udała się do łazienki, gdzie spędziła dłuższą chwilę. Był taki moment, że całkiem popadła w otchłań myśli, przez co stała pod natryskiem i wpatrywała się w kafelki pod swoimi stopami. Ocknęła się, gdy przez krótką chwilę leciała zimna woda, co było prawdopodobnie spowodowane tym, że Balthazar właśnie coś opłukiwał w kuchni. W końcu umyła się cała, a gdy wyszła spod prysznica, zdała sobie sprawę, że nie zabrała ze sobą niczego na przebranie. Była cholernie rozkojarzona, ale nawet się tym nie przejęła. Jednym ręcznikiem owinęła się w talii, a drugi zawinęła w kokon na głowie razem z jej włosami. Miło było pozbyć się tego całego brudu, który oblepiał jej ciało.
Wyszła wreszcie z łazienki i zatrzymała się na moment przy ladzie kuchennej, by z ciekawości zerknąć co Balthazar przygotowuje. Prysznic minimalnie ją otrzeźwił, a widok dobrego jedzenia odrobinę przywrócił jej apetyt.
- Przebiorę się i ci pomogę.- oznajmiła, a potem zniknęła na chwilę w małej sypialni. Wyciągnęła z szafy pierwsze lepsze krótkie spodenki dresowe i bluzkę bez rękawków. Włosy wytarła i rozczesała. O dziwo, nie zajęło jej to dużo czasu, więc szybko wróciła do kuchni. Jej kroki nie były zbyt pewne, ale i tak o wiele lepiej się trzymała niż zaraz po przyjściu Balthazara. Oparła się o blat, żeby ustabilizować swoją pozycję stania i wpatrywała się w pracujące nad posiłkiem dłonie.
- Co mam zrobić?- wtrąciła w końcu. Chciała wziąć w tym udział, ale tak, by jednocześnie nie przeszkadzać blondynowi.
Balthazar MacGrioghair
Balthazar MacGrioghair
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Czw 05 Sie 2021, 21:56

Joanne rzeczywiście przekroczyła pewną niepisaną granicę wciągając w to wszystko Iris. Nie było żadną tajemnicą, że to własnie ona była jedną z jego pierwszych podopiecznych, a ich relacja nie jest już tylko czysto mentorska. Stała się dla niego czymś więcej. Jedyną rodziną, jaką dziś i właściwie kiedykolwiek miał. Fakt, że czuł do niej coś więcej niż prostą, platoniczną miłość zatrzymał dla siebie. Jak na takiego aroganckiego dupka nie odważył się przyznać do tego nawet tej najbardziej zainteresowanej, a teraz, jedyne, co mu zostało to patrzeć na to jak układa sobie życie z kimś innym, a on będzie zawsze gdzieś z boku, czuwał nad obojgiem.
Powinien był lepiej ukryć swoje emocje. Widząc minę Joanne wiedział, że wszystko było wymalowane na jego twarzy. Nie chciał jej przestraszyć, a tak to trochę dla niego wyglądało. Był jego podopieczną, nigdy nie podniósłby na nią ręki. Nie z zamiarem zrobienia jej krzywdy. Może reagował żywiołowo i dość agresywnie, ale nigdy w stosunku do swoich podopiecznych, a tym bardziej kobiet. Były pewne granice. Skarcił się tylko w duchu i głośno westchnął.
- Nie sprawiłaś. Sam jestem sobie winny, tak najwyraźniej powinno być. - odpowiedział jej cicho, a gdy uniósł na nią wzrok pozbawiony był już tego niebezpiecznego błysku. Został zastąpiony przez coś innego, ale co dokładnie? Dziewczyna sama będzie musiała to ocenić.
Syn Thora nie był ekspertem w pomaganiu innym uporać się ze stratą kogoś bliskiego, ale cieszył się, że chociaż na chwilę udało mu się przepędzić czarne chmury żałoby by zobaczyć uśmiech swojej podopiecznej. Nawet jeśli nie był jeszcze podobny do tego, którym go raczyła na treningach, zawsze był krokiem w dobrą stronę. Może gdyby i jemu ktoś pomógł w pierwszy dniach, zrobiłby o wiele większy progres, o wiele szybciej i nie kosztowałoby to dobytku kilku przypadkowych osób.
- Pewnie jest już za późno żeby o tym wspomnieć, ale moje treningi ukończyła do tej pory tylko jedna podopieczna, a przed Tobą jeszcze długa droga. - powiedział z zadziornym uśmiechem przetrzymując uścisk dłoni o kilka sekund dłużej niż trzeba.
Odruchowo postąpił krok do przodu widząc, że Jo trochę zachwiała się przy wstawaniu. Na treningach nie było nic złego w upadku na tyłek, ale tutaj były tylko meble i twarde powierzchnie. Nic przyjemnego nawet, jeśli jest się półbogiem. Gdy już się upewnił, że nie wywinie żadnego fikołka, odprowadził ją wzrokiem do łazienki, a gdy drzwi się zatrzasnęły odczekał jeszcze chwilę nasłuchując czy nie słyszy stamtąd jakiegoś huku. Kiedy wydawało się, że nie ma się o co martwić i usłyszał prysznic mógł wziąć się za przygotowanie jej czegoś pożywnego. Jednak w pierwszej kolejności znalazł worek i wrzucił do niego wszystko z lodówki. Nic nie nadawało się już do spożycia. Przetarł jeszcze półki zanim wrzucił tam kilka zakupionych przez siebie składników. Tamte były na śniadanie, teraz przyszło mu babrać się z pięknym kawałkiem polędwicy wołowej. Mało kto o tym wiedział, a właściwie tylko Iris, ale był całkiem zdolnym kucharzem. Nigdy nie miał kogoś, kto by mu gotował, więc nauczył się wszystkiego sam. Dzisiaj dla Jo planował beef wellington.
Gdy drzwi do łazienki ponownie się otworzyły całą kuchnię wypełniał już przyjemny zapach smażonego mięsa, przypraw i masła. Sam Balthazar wyglądał całkiem profesjonalnie ze szmatką przewieszoną przez bark. Kiedy uniósł wzrok na Jo owiniętą jedynie w ręcznik przez moment jego tęczówki przyjęły głęboki, morski kolor. Za co od razu skarcił się w myślach, bo pomimo tego, że widok mu się podobał nie powinien teraz myśleć o tego typu rzeczach. Akurat zawijał mięso w ciasto i przez to wszystko trochę to zepsuł. Spojrzał na nierówność z niesmakiem, a gdy dziewczyna podeszła bliżej wziął szmatkę, skręcił ją i strzelił w jej stronę żeby ją odgonić.
- Sio. Już kończę, więc nie musisz się spieszyć. - gestem dłoni pogonił ją do sypialni i dopiero wtedy jego tęczówki wróciły do normalnego koloru.
Wrzucił danie do piekarnika, odlał ziemniaki i zajął się redukcją sosu nie spiesząc się przy tym zbytnio. Zapewne zajmie jej chwilę wysuszenie włosów. Teraz mógł tylko spokojnie upewniać się, że wszystko wyjdzie tak, jak powinno.
- Umiesz zrobić puree? - spojrzał na chwiejącą się sylwetkę Jo podpartą o kuchenną wyspę. Tym razem udało mu się bez żadnych nieprzyzwoitych myśli, chociaż nadal mniej zakrywała niż odkrywała
- Wiesz, ziemniaki, masło te sprawy? - puścił jej oczko z nieco rozbawionym uśmiechem pochylając się nad patelnią z redukującym się sosem.
Joanne Collins
Joanne Collins
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Pią 06 Sie 2021, 12:55

Możliwe, że gdyby Iris zginęła jednak na ich ostatniej wspólnej misji, Joanne poznałaby syna Thora w zupełnie innych okolicznościach. W takim wypadku z pewnością nie łączyłaby ich tak pozytywna relacja. Nawet by mu się nie dziwiła, gdyby sam do niej przyszedł szukając odpowiedzialnego za to co w takim pesymistycznym scenariuszu spotkało córkę Zeusa. Na szczęście nie musieli się o tym przekonywać. Radość i ulga, jaką poczuła Collins, gdy Iris do nich wróciła były nie do opisania.
Skinęła jedynie lekko głową i położyła swoją dłoń na jego przedramieniu w odpowiedzi na jego słowa. Nie miała pojęcia co mu powiedzieć, bo poza domysłem, który okazał się trafny, nie wiedziała nic więcej o jego relacji z Iris. Poza tym bała się, że tylko pogorszy sytuację, więc milczenie wydawało jej się najlepszym wyjściem. Choć jego twarz i oczy złagodniały, Joanne wciąż widziała w nich smutek. Przyczyniła się do takiej reakcji i nie zamierzała w żaden sposób pogłębiać tego stanu. Czuła się podle przez to, że poniekąd właśnie przez wypomnienie mu jego uczuć próbowała wyładować się za swoje własne żale. To było niesprawiedliwe i niestety dopiero po fakcie sobie to uświadomiła.
 Ten skromny uśmiech, który zawitał na jej twarzy był dla niej ogromnym postępem. Mogła za to dziękować wyłącznie Balthazarowi, który wbrew pozorom doskonale odnajdywał słowa i gesty, pomagające jej uporać się z żałobą. Odkąd go poznała miał zawsze odpowiedź na wszystko i nawet w tych okolicznościach ten dryg go nie opuszczał.
- Obiecuję, że nie będę pilną uczennicą, żebyś mógł mi mentorować jak najdłużej.- odpowiedziała mu, kusząc się nawet na mały żarcik, przez który chciała mu zasygnalizować, że nie zamierza zbyt szybko się z nim rozstawać. Wbrew temu jak arogancki i przemądrzały potrafił być, lubiła z nim trenować. Nigdy się przy tym nie nudziła, a kolejnym plusem było to, że Balthazar zauważał u niej nowe błędy, których nikt wcześniej nie kazał jej korygować.
Branie prysznica na szczęście zakończyło się bez potłuczonej kabiny ani powybijanych stawów, więc można było śmiało stwierdzić, że Joanne osiągnęła jakiś mały sukces podczas tego nędznego wieczoru. Gdy wyszła z łazienki jej nozdrza od razu zostały zaatakowane przyjemnym zapachem. Fakt, że nie przyprawiło ją to w żaden sposób w mdłości oznaczał, że zapowiadał się znakomity posiłek, a jej stan zdrowotny ulegał stopniowej poprawie. Podobał jej się widok mężczyzny majstrującego coś w kuchni. Niejednokrotnie przekonała się o tym, że potrafili gotować lepiej od niejednej pani domu, więc i tym razem nie była ani przez moment sceptycznie nastawiona. Z ciekawości próbowała zerknąć co się tam tworzy, ale cofnęła się, gdy omal nie oberwała szmatką za podglądanie.
- O matko, byłam tylko ciekawa.- burknęła i udała się do swojej sypialni, by ubrać się w coś wygodnego. Choć lubiła się droczyć z Balthazarem i niejednokrotnie wymieniać się z nim figlarnymi komentarzami, w chwili obecnej jej zachowanie było bardzo niewinne. Zresztą, nic dziwnego, że nie była w nastroju do prowokowania.
Cóż, suszenie włosów wcale nie zajęło jej tak dużo czasu jak można było się spodziewać. W tym przypadku bardzo pomocne okazały się jej moce odziedziczone po ojcu, dzięki którym skutecznie przyspieszyła ten proces. Jak tylko Balthazar zaakceptował jej chęci do pomocy, związała włosy w luźnego koka, by żaden kłak nie zagubił się wśród ziemniaków.
- No wiem, przecież. Poradzę sobie z tym ciężkim zadaniem.- przewróciła oczami i przyciągnęła do siebie worek z ziemniakami. Ostrożnie ominęła Balthazara, by przypadkiem go nie szturchnąć, jeśli zdarzy jej się jeszcze raz zachwiać. Wyciągnęła kilka potrzebnych gadżetów, które położyła na wolnym kawałku blatu.
- Tak w ogóle, to co takiego przygotowujesz?- spytała, gdy w rękach już miała ziemniaka, którego zaczęła obierać. Nie miała pojęcia czy według innych wygląda na taką co potrafi gotować, ale nieliczni mieli okazję się przekonać, że nie jest amebą kulinarną. Na szefa kuchni prawdopodobnie się nie nadawała i ta dziedzina nie należała też do jej pasji, jednak potrafiła sobie poradzić krzątając się między garami. Niekiedy wolała sama sobie coś ugotować niż zdawać się na wyłącznie na obozową stołówkę. Niegdyś pewien syn Lokiego pomagał jej zagłębić się w tajnikach kuchni włoskiej, więc jej obiady zazwyczaj składały się z makaronu i różnego rodzaju sosów. Potrafiła dodać śmierdzący parmezan niemal do każdej swojej potrawy, jeśli tylko miała go w zapasie. Intuicja podpowiadała jej, że przy Balthazarze pozna nowe kulinarne tajniki. Co jakiś czas zerkała ciekawsko przez ramię, by sprawdzić co powstawało za jego sprawą. Tymczasem obrała już wszystkie ziemniaki i przekroiła je na mniejsze kawałki, żeby szybciej się ugotowały.
- Uwaga.- ostrzegła Balthazara, że się zbliża, by przypadkiem nie doszło między nimi do kolizji przy kuchence. W tej chwili musieli jakość podzielić się przestrzenią, ponieważ obrane ziemniaki trzeba było postawić na ogniu.
- Nieźle się przygotowałeś.- przyznała szczerze, sięgając w międzyczasie po masło, by móc je rozpuścić. Nie chciała za bardzo przeszkadzać Balthazarowi, więc odsunęła się o krok i wsadziła masło do najmniejszego garnuszka jaki znalazła. Dolała tam trochę mleka i zamiast zagracać bardziej kuchenkę, objęła dłońmi garnek, z których natychmiast zaczęło wydobywać się ciepło. Dzięki temu masło zaczęło stopniowo się topić.
- Dzięki, że przyszedłeś. Nie chciało mi się dzisiaj z nikim gadać, a okazało się, że ty jesteś wyjątkiem.- uśmiechnęła się delikatnie. Wiedziała, że słowa to za mało, by wyrazić swoją wdzięczność, ale w tej chwili potrafiła tylko na to się zdobyć. Dzięki ich umowie będzie miała jeszcze wiele okazji, by próbować mu to wynagrodzić. Zawsze to jakaś motywacja, by coś zrobić zamiast pogrążać się przez zdarzenia, których nie można cofnąć.
Balthazar MacGrioghair
Balthazar MacGrioghair
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Nie 08 Sie 2021, 23:44

Jej delikatny gest przyjął tylko skinieniem głowy. Nie miał zamiaru uzewnętrzniać się na tematy swojego życia prywatnego. Zdołał już przyjąć do wiadomości, że Iris nigdy nie będzie widziała go jako nic więcej niż po prostu starszego brata. Nie sprawiało to, że czuł się z tym faktem dobrze, czy, że w ogóle się z nim pogodził, ale nie miał wyboru. Z każdym dniem coraz mniej bolał go widok z jej wybrankiem. Może za kilka lat będzie w stanie nawet podać mu rękę z udawanym uśmiechem. Gorzej, jeśli przyjdzie mu życzyć im wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia za kilka miesięcy do roku, wtedy może nie być jeszcze gotowy na takie poświęcenie. Pomimo swoich odczuć przyjął te nieme przeprosiny od Jo za wejście mu z butami w jego życie miłosne. Pewnie gdyby nie była akurat pijana, obszedłby się z nią o wiele mniej delikatnie, lecz nie mógł się na nią gniewać. Przynajmniej dała mu sygnał do przywiązania większej uwagi do tego, jak patrzy na Iris. Skoro ona zauważyła, mogłaby to zauważyć również jego przyszywana siostra.
- Powinnaś obiecać, że będziesz pilną uczennicą, żebym nie musiał cię trenować w nieskończoność. - przewrócił oczami pukając ją, tym razem delikatnie, w czoło.
Doceniał ten mały żarcik z jej strony. Na pewno ona również podchwyci jego żartobliwy ton. Od ataku nie był zbytnio przekonany do przyjmowania pod swoje skrzydła nowych podopiecznych. Robił to właściwie tylko z młodzikami i kilkoma starszymi wyjątkami. Jednym z nich była właśnie córka Heliosa. Pomimo jej zarozumialstwa potrafił się z nią dogadać. Coś nawet sprawiało, że od czasu do czasu pozwolił sobie na lekki flirt podczas treningów. Nadal mieli ten zakład w którym jeśli kiedyś przyjdzie jej uderzyć go w nos, bo rozkwaszenie nawet nie wchodziło w grę, będzie jej dłużny sporą ilość buziaków. Jednak odkąd dowiedział się o niej i Samuelu, zdecydowanie przystopował ze swoją kokieterią. Nawet, jeśli nie zawsze było to takie łatwe.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Pozwól się wykazać przyjacielowi. - uśmiechnął się do niej puszczając oczko, jednak trzymał szmatkę w gotowości, gdyby znów chciała podejść trochę bliżej.
Czasami syn Thora potrafił być trochę przesądny. To danie zawsze wychodziło mu najlepiej jeśli robił je bez niczyjej pomocy i z dala od wścibskich oczy. Nie przyznałby też, że widok swojej podopiecznej w ręczniku działał na niego dość podniecająco, a co za tym idzie nie potrafił się odpowiednio skupić i popełniał błędy. Zdecydowanie lepiej było ją odpędzić od posiłku w tym stanie, jeśli wzbudzało w nim to takie nieprzyzwoite emocje.
- To się okaże. Nie powinnaś podchodzić tak lekkodusznie do puree. - spojrzał na nią tym swoim oceniającym wzrokiem, którego pewnie nie spodziewałaby się po nim w kuchni.
Akurat do tego dania podchodził równie poważnie, co do swoich treningów. Było trochę miejsca na figlarne komentarze, które akurat dzisiaj były nie na miejscu, aczkolwiek akurat to danie było jedynym, które pamiętał po swojej mamie. To nie ona go nauczyła, aczkolwiek to właśnie to było jego jedyne przyjemne wspomnienie z rodzinnego domu, więc po latach postanowił nauczyć się go do perfekcji. Przyrządzał je tylko na specjalne okazje, takie jak dzisiaj.
- Beef Wellington. Powinno postawić cię na nogi. - uśmiechnął się delikatnie pochylając się nad piekarnikiem by sprawdzić poziom wypieczenia ciasta.
Z czystej ciekawości od czasu do czasu spoglądał dziewczynie przez ramię. Z ich poprzednich interakcji nie wydawała mu się kobietą, która spędza dużo czasu w kuchni. Spodziewał się, że będzie to ten typ księżniczki, który ziemniaki kupuje już obrane, a szczytem jej umiejętności będzie pokrojenie ich ma mniejsze kawałki. Przyjemnie się zaskoczył widząc jak radzi sobie z tym warzywem bez żadnych oporów. Wyglądało nawet na to, że wie co robi przy puree, więc jedyne, co mógł zrobić to usuwać się z drogi, gdy tego potrzebowała, by w między czasie sprawdzać swój sos.
- Powiedźmy, że to zestaw wsparcia Balthazara. Poczekaj, aż sprawdzisz lodówkę jutro rano. - uśmiechnął się dość wesoło wskakując na blat przy garnuszku - Nie ma sprawy. - machnął tylko ręką - Tylko się jakoś strasznie nie przyzwyczajaj. Nie jestem dobry w tym całym byciu przyjacielem. Jutro pewnie będę tym samym irytującym trenerem, którego nie możesz znieść. - uśmiechnął się i Jo mogłaby przysiąc, że wyglądało to zupełnie jakby ją za to przepraszał.
Joanne Collins
Joanne Collins
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Pon 09 Sie 2021, 23:08

Westchnęła ciężko zaraz po tym, jak Balthazar puknął ją w czoło. Wbrew temu jak często próbowała mu jakoś przygadać albo najzwyczajniej podokuczać bardzo lubiła odbywać treningi pod jego czujnym okiem. Dlatego nawet jeśli perspektywa ukończenia u niego szkolenia byłaby ogromnym osiągnięciem, to i tak niespecjalnie jej się do tego spieszyło.
- Niech ci będzie, ale tylko pod warunkiem, że gdy trener MacGrioghair odejdzie, zostanie mi chociaż Balthazar przyjaciel.- odpowiedziała mu, a jej głos wskazywał na to, że nie zamierza zaakceptować odmowy.
Zatrzymała się na krótki moment, jeszcze zanim dotarła do swojej sypialni. Wiedziała, że użyte przez niego przysłowie było wypowiedziane w formie żartu, ale najzwyczajniej nie umiała puścić tego mimo uszu.
- Dopiero co wróciłam z piekła, jakbyś nie zauważył.- burknęła i dopiero po tym wlazła wreszcie do swojej sypialni. Mimo wszystko uszanowała to, że wolał samodzielnie uporać się z potrawą, którą dla nich wykombinował. Nie każdy lubi jak mu się patrzy na ręce, gdy coś się robi. Strach pomyśleć co by było, gdyby Joanne odważyła się jeszcze podważyć jakąkolwiek czynność, którą wykonywał Balthazar w trakcie gotowania.
- A ty tak zachowawczo do moich umiejętności kulinarnych.- znowu zdecydowała mu się odpyskować, ale nie przejmowała się jego uprzedzeniami, zwłaszcza jeśli nie były do końca poważne. Już dawno zdążyła zauważyć, że Balthazar stara się być perfekcjonistą w większości rzeczy, którymi się zajmował. Na szczęście miało to o wiele więcej zalet niż wad, choćby dlatego, że można było się po nim spodziewać samych najlepszych efektów. W treningach jego czujne oko było w stanie wyłapać każdy popełniany przez nią błąd, dzięki czemu mogła szybko go skorygować. A jakie mogły być wady? Z perspektywy osoby, której się nie chce wszystkiego robić dokładnie i z precyzją, ten perfekcjonizm mógł się niekiedy wydawać upierdliwy, nic poza tym.
- Obym jutro pamiętała jak to smakowało, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie jadłam.- uśmiechnęła się półgębkiem. Nie mogła się oprzeć i także zerknęła do piekarnika, gdy tylko Balthazar się schylił w jego kierunku. Potem wróciła do rozprawiania się z ziemniakami. Współpraca w kuchni szła im całkiem nieźle, ponieważ udało im się nie zdeptać ani nie szturchnąć siebie nawzajem. Żadne naczynia nie zostały potłuczone, a sos nadal był w swoim rondelku zamiast na podłodze. Jeśli chodzi o pracę w zespole, to bywało z nią bardzo różnie. Wszystko zależało od osób, z którymi miała do czynienia, a Balthazar akurat okazał się kimś z kim potrafiła nadawać na tych samych falach. Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że któreś z nich zaraz pęknie od jej pyskowania albo jego wymądrzania się, ale ona lubiła ich przekomarzanki.
Masło było już rozpuszczone, więc mogła odłożyć je na bok. Stanęła bliżej kuchenki, ponieważ zrobiło się przy niej więcej miejsca odkąd Balthazar przysiadł sobie na blacie. Widok tego herosa w kuchni sprawił, że wyobrażenie córki Heliosa o nim się trochę zmieniło, rzecz jasna na lepsze, choć i bez tego miała o nim dobre zdanie.
- Ja tam swoje wiem.- odpowiedziała tajemniczo, kwestionując tym jego zdanie o tym jakim jest przyjacielem.- I ja poproszę o przedłużenie tego abonamentu, bo mam teraz wakacje od trenowania.- zamachnęła się widelcem, którym przed chwilą sprawdzała czy ziemniaki robią się miękkie, wzmacniając tym gestem swoją odpowiedź.
Balthazar MacGrioghair
Balthazar MacGrioghair
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Wto 10 Sie 2021, 16:23

- W tym tempie kiedy trener MacGrioghair odejdzie to raczej na dobre. - odpowiedział jej trochę zadziornie, skoro była już w stanie chociaż na chwilę przestać myśleć o tym, co się stało - Ale jeśli tak się nie stanie to tak, zostanie ci Balthazar, przyjaciel - puścił jej oczko - I hej, prawie poprawnie wymówiłaś moje nazwisko. Jeszcze trochę popróbujesz i może w końcu ci się uda. - posłał jej lekko złośliwy uśmiech.
Miała dzisiaj taryfę ulgową oraz tę przyjacielską stronę Balthazara, jednak to nie znaczy, że będzie cały czas milutki. Ta część jego charakteru pozostawała niezmienna, nie ważne jaką rolę akurat odgrywał. Dzisiaj był po prostu o wiele bardziej wyrozumiały. Wolał też nie dywagować na temat ich ewentualnej bliższej przyjaźni gdy zakończy już u niego nauki. Była jeszcze młoda, prawie równie arogancka co on, ale czasami potrafiła przyznać się do błędu, wyciągnąć wnioski i czegoś się nauczyć. Miała szansę na zdobycie jego glejtu w podobnym wieku, co Iris. On zawsze pozostanie jego rodziną, kto wie jak będzie z córką Heliosa.
- Touche... W takim razie jesteś usprawiedliwiona. - uśmiechnął się do niej rozbrajająco na swoją wpadkę rozkładając ręce.
Rzeczywiście, nie do końca przemyślał ten komentarz, ale dziewczyna chyba nie będzie miała mu tego za złe. Jakby nie patrzeć wizyta w piekle była nie lada osiągnięciem w dorobku każdego herosa. Nawet jeśli gorycz nie przeminie będzie cieszyć się szacunkiem reszty obozu po tej misji.
- W takim razie pokaż, co potrafisz Joanne. - uniósł lekko brew na jej komentarz, ale szybko jego mimika wyraziła pewien szacunek, więc z lekkim uśmiechem jedynie przytaknął ukradkiem przyglądając się jej poczynaniom.
Nawet jeśli było kilka mankamentów, przynajmniej jego zdaniem, nie powiedział o nich ani słowa. Zamierzał zaufać jej umiejętnościom i poczekać na efekt końcowy. Z resztą, co miałby jej zarzucać kiedy jest pijana? Nawet gdyby wyszła z tego niezjadliwa papka nie powiedziałby o tym ani słowa. Tak postąpiłby dobry przyjaciel. Przynajmniej tak mu się wydawało.
- Cóż... Na pewno zostanie Ci jeszcze na jutro, więc będziesz miała okazję sobie przypomnieć, ale na pewno nie będzie równie smaczne, co dzisiaj. - wzruszył tylko ramionami bo ciasto francuskie miało to do siebie, że następnego dnia to już nie to samo.
Wbrew pozorom współpraca nie szła im najgorzej. Kiedy dziewczyna doglądała ziemniaków, on zajął się ogarnięciem fasolki szparagowej jako dodatku. Pomimo krzątaniny udało im się nie wpadać na siebie zbyt często. Od czasu do czasu otarli się o siebie kiedy Jo zabrakło balansu, ale nic nie zostało potłuczone, nic upuszczone ani na nikogo wylane. To pewnie kwestia ich treningów. Zaczynali powoli czytać swoje ruchy. Z Iris miał podobnie, aczkolwiek po latach treningów ich zgranie było na tak wysokim poziomie, że nawet nie musieli się widzieć, żeby wiedzieć, co zrobi drugie. Był z nich naprawdę zabójczy duet. Z nim i córką Heliosa był podobny potencjał. Potrzebowali jeszcze tylko trochę czasu.
- Chyba śnisz. Wiem, że fizycznie jesteś sprawna, więc pojutrze widzę cię na treningu o normalnej porze. - zaśmiał się cicho ściągając garnek z płomieni po czym tylko wymownie spojrzał na grożący mu widelec - Dobrze Ci to zrobi. - powiedział dość miękko zeskakując z blatu - A teraz pora kończyć słońce. - puścił jej oczko z zadowolonym uśmiechem.
Wyjął danie główne z piekarnika i przełożył je na kratkę. Dając mu ostygnąć obsłużył się do talerzy wyciągając je na wyspę. Nałożył na nie fasolkę przygotowaną na parze po czym przesunął je po blacie w stronę Jo żeby zajęła się wrzuceniem na nie puree. On natomiast wziął nóż w dłoń i z głośnym chrupnięciem ukroił kilka kawałków polędwicy. Przysunął talerze z powrotem by przenieść na nie kawałki wołowiny, skropić wszystko zredukowanym sosem, a na koniec przetrzeć ranty talerzy szmatką wyglądając przy tym całkiem profesjonalnie.
- Zapraszam do stołu. - uśmiechnął się do niej ciepło idąc za nią.
Ułożył talerze, skoczył jeszcze po sztućce i w końcu mogli usiąść naprzeciwko siebie przy wspólnym posiłku. Chyba tak naprawdę pierwszym, w pełni oficjalnym, a przede wszystkim przygotowanym przez Balthazara.
Joanne Collins
Joanne Collins
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Wto 10 Sie 2021, 21:13

Westchnęła ciężko, rozumiejąc, że jej taryfa ulgowa na ten dzień powoli dobiega końcowi. Nie mogła jednak narzekać, bo czułaby się dziwnie, gdyby był dla niej aż nazbyt miły. To by oznaczało, że było z nią gorzej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Za chwilę i tak jej to wynagrodził skromną pochwałą.
- Bo kto normalny się tak nazywa?- uniosła lekko ramiona, ukazując w ten sposób swoją bezradność wobec jego nazwiska, które sprawiało jej tyle trudności. Dlatego też rzadko kiedy go używała, gdy zwracała się do swojego mentora. Wolała używać imienia lub przypisywać mu jakieś tymczasowe przydomki.
W swoim towarzystwie dość łatwo wpadali w filuterne nastroje, aczkolwiek nigdy nie zdarzyło im się przekroczyć granicy niewinnego flirtu. Już od pierwszego ich spotkania bardzo łatwo przychodziło im droczyć się ze sobą. Prawdopodobnie gdyby od tamtego dnia zdarzyło im się zrobić o jeden krok więcej, dzisiaj by tego żałowała. Powodem byłoby jednak to, że poczułaby się jakby zdradziła Samuela, choć w tamtym momencie coś zepsuło się między nimi i nawet ze sobą nie gadali. Zdołała się w porę oprzeć urokowi syna Thora, a on sam zdawał się uszanować sytuację w jakiej się znajdowała, więc nie czuła przy nim żadnych obaw. A jeśli chodzi o ten wieczór, to ewidentnie nie sprzyjał figlarnym spojrzeniom i niejednoznacznym tekstom. Joanne nie była teraz w ogóle w nastroju do takich rzeczy.
- No. To będzie najzajebistsze puree, jakie będziesz miał okazję kiedykolwiek zjeść.- odpowiedziała mu w przypływie swojej chwilowej pijackiej determinacji, omal nie gryząc się w język, kiedy to mówiła. Może rzeczywiście wyglądała na taką, co lubi mieć wszystko podane na tacy, jednak nie próżnowała, gdy miała okazję zrobić coś sama. Właściwie to niekiedy wygodnie było pozować na typową obozową blondie, za którą większość ją miała od samego początku, bo dzięki temu o wiele trudniej było kogokolwiek rozczarować, a o wiele łatwiej zaskoczyć. Życie wydawało jej się prostsze, gdy inni mieli mniejsze oczekiwania wobec niej.
- Hm..Czyżbyś przewidział, że spotkasz mnie tutaj, kiedy będę w tak wątpliwym stanie?- zerknęła na niego, gdy kolejny raz wtykała widelec w ziemniaki, które jeszcze były zbyt twarde. Był to prawdopodobnie najgorszy moment, z którym musiała się mierzyć podczas gotowania. Gdy miała jakieś zajęcie, które przeplatała z przyrządzeniem potrawy, wyczekiwanie na niektóre rzeczy bywało o wiele mniej upierdliwe niż kiedy stała tak przed garem i odliczała czas.
- O nie, ja nie zamierzam robić niczego produktywnego jutro. Zapomnij.- zbuntowała sie i znowu wetknęła widelec w ziemniaki, które na szczęście tym razem były już miękkie.- Ty chyba myślisz, że trening to rozwiązanie na każdy problem tego i innych światów.- pokręciła głową z dezaprobatą. Przemknęła ostrożnie obok Balthazara, by odcedzić ziemniaki, a potem połączyć je z przygotowanym masłem. Było to zajęcie adekwatne do jej nastroju, choć ten i tak uległ wyraźnej poprawie. Wyżycie się poprzez ugniecenie ziemniaków, pozwoliło jej dać sobie mały upust. Z gotowym puree podeszła do wyspy kuchennej, gdzie Balthazar już nakładał jedzenie na talerze. Jak na zawołanie, naczynia zostały podsunięte jej pod nos, dzięki czemu ziemniaki wylądowały na nich na nie na blacie. Odstawiła resztę puree na bok i udała się w kierunku stołu.
- Wygląda to tak zajebiście, że szkoda niszczyć to dzieło.- stwierdziła, gdy tylko usiadła i mogła zawiesić wzrok na swojej porcji. Potrzebowała kilku sekund, by jeszcze ponapawać się tą chwilą, bo takie nie zdarzały się zbyt często. Była to miła odskocznia od standardowego życia każdego herosa. Może właśnie na tym polegał urok samodzielnego gotowania, że czuło się choć minimalnie normalnie, a nie można było tego osiągnąć siedząc na stołówce z innymi spoconymi półbogami, którzy pod stołem trzymali przy okazji jakąś broń, bo dopiero wrócili z treningu.
- Wiesz co? Ten cały Hades, w sensie bóg, a nie miejsce, to był całkiem gościnny typ.- zaczęła ni stąd ni zowąd nowy temat, krojąc w międzyczasie polędwicę. Wcisnęła sobie kawałek to ust i przeżuwała powoli, analizując jej smak. Zaraz połączyła to z pozostałymi składnikami i zrozumiała, że ten zestaw nie tylko świetnie wygląda, ale i rozpieszcza jej wszystkie kubki smakowe.- O bogowie, zajebiste.- westchnęła. W tym momencie czuła, że ten posiłek to było coś, czego potrzebowała prawie tak bardzo jak powietrza.- Ale wracając do tematu.. spędziliśmy w jego zamku jedną noc i każdy otrzymał swój pokój, a do jedzenia mogliśmy sobie zażyczyć co tylko chcieliśmy. Każdy miał swojego truposza lokaja.- zerknęła na Balthazara i skinęła głową, jakby potwierdzała w ten sposób, że było właśnie tak jak mówiła. Potem znów skoncentrowała się na swojej porcji, którą pochłaniała ze sporym apetytem. Modliła się tylko o to, by kac nie zmusił ją następnego poranka do zwrócenia tego pysznego dania.
Balthazar MacGrioghair
Balthazar MacGrioghair
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Czw 12 Sie 2021, 00:06

- Muszę przyznać, że nawet jak na Szkockie nazwiska, moje jest trochę nietypowe. - uśmiechnął się do niej rozbawiony - Ale dobrze Ci idzie. Jeszcze kilka lat, wyjazd do Szkocji żeby nabrać trochę akcentu i będziesz już naprawdę, naprawdę blisko. - puścił jej oczko uśmiechając się zadziornie.
Ich relacja rzeczywiście zaczęła się od niewinnego flirtu połączonego z luźnym treningiem, który później zamienił się w prawdziwe, pełnoprawne mentorstwo, ale nigdy nie doszło pomiędzy nimi do niczego więcej. W jego sercu na pierwszym miejscu nadal była Iris, co jak się dzisiaj okazało, było dla Jo dość jasne, a i ona miała swojego partnera. Balthazar może w swoich młodszych latach rozbił kilka związków, lecz już od dłuższego czasu obrał sobie za punkt honoru nie wchodzenie w żadne miłosne trójkąty, zwłaszcza jeśli tej miłości po jego stronie nie było. Chociaż nie przyznałby tego na głos, lubił tę pyskatą córkę Heliosa i nie zrobiłby jej takiego świństwa, więc nie ważne, czy wiodło im się lepiej, czy gorzej, pozostawał przy swoim niewinnym flircie. Niczym więcej.
Na jej pijacki przypływ pewności siebie tylko cicho parsknął pod nosem przytakując jej staraniom z najlepiej udawaną poważną miną na jaką było go stać. To nie do końca tak, że nie wierzył w jej zdolności kulinarne bo nie wyglądała na taką, co bierze się za obieranie ziemniaków. W trakcie swoich podróży jadł w naprawdę dobrych restauracjach i ciężko byłoby to pobić. Jednak złapał się na tym, że ta reakcja i zapał z jakim podeszła do swojego zadania trochę go rozczuliła, więc nie powiedział nawet słowa pozwalając jej pracować.
- Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Po prostu jestem tak dobry. - uśmiechnął się rozbrajająco pochylając się nad rondelkiem z sosem.
Nigdy nie lubił tej części gotowania. Redukowanie sosu zawsze zajmowało za dużo czasu i nic nie można było z tym zrobić. Podkręcisz gaz to się spali, przy za małym nie będzie się redukować. Trzeba było siedzieć na dupie i mieszać dopóki nie osiągnie się upragnionej intensywności smaku. Czasami przerastało to cierpliwość syna Thora, z której nie słynął.
- Tak, wiem. Dlatego powiedziałem, że widzę cię tam pojutrze, a nie jutro. - zaśmiał się cicho na mgłę alkoholową, która najwyraźniej zawładnęła już jej umysłem - Czy gdyby tak było dałbym ci się wypłakać, zrobił kolację czy zamiast tego zaciągnąłbym cię na polanę? - spojrzał na nią wymownie z uniesioną brwią - Wiem kiedy jest pora być przyjacielem, a kiedy trenerem. - złapał ją delikatnie za nos lekko nim tarmosząc.
Trochę go zabolało, że po tym wszystkim został sprowadzony do roli prostego trenera, który świata nie widzi poza treningami. Przecież właśnie pokazał jej inną stronę siebie, co najwyraźniej jej teraz umykało. Nie miał zamiaru mieć jej tego za złe. Cokolwiek teraz zrobi zostanie wybaczone, nawet jeśli w danym momencie będzie miał względem jej słów negatywne odczucia.
- Nie ma za co. - uśmiechnął się wymownie gdy przyszło im już razem zasiąść do stołu.
Rzadko zdarzało mu się jeść z kimś wspólny posiłek. Zwłaszcza taki, który sam przygotował. W tym przypadku z pomocą młodej heroski. Zawsze był typem samotnika, dla siebie nie gotował tak wystawnie, jak dzisiaj. Byle było w miarę smacznie i szybko. Dla innych potrafił się postarać i przez innych mamy oczywiście na myśli tylko Iris oraz Jo. Dla nikogo innego nie przygotowywał swojej specjalności. Status pupila miał swoje benefity. Teraz miał tylko nadzieję, że będzie jej smakować. Nie martwił się raczej o żadną negatywną reakcję z alkoholem. To sprawdzony przepis.
Spojrzał na nią zdziwiony, gdy ni stąd ni zowąd wspomniała o Hadesie. Nikt nie zdążył jeszcze spisać raportu z ich misji, więc nie miał tak naprawdę pojęcia, co tam się stało prócz tego, że zginęło wielu herosów. W najśmielszych snach nie spodziewałby się, że spotkają tam jednego z bogów, ale najwyraźniej wszystko jest możliwe. Dużo go omijało siedząc w obozie.
- Cieszę się, że ci smakuje. - uśmiechnął się szeroko na pochwałę, nawet jeśli nie była skierowana bezpośrednio do niego.
Spoglądał na dziewczynę od czasu do czasu słuchając jej historii podczas spożywania posiłku. Spotkanie Hadesa było jedną rzeczą, ale spędzenie nocy w jego zamku było zupełnie inną sprawą. Najwyraźniej nie każdy bóg był wielkim kutasem, jak jego ojciec czy cała reszta panteonu. A może to tylko wśród Greckich bóstw są takie, które mają trochę ludzkiej strony. Spotkać tak ważnego Boga w jej wieku... Będzie miała co opowiadać swoim dzieciakom.
- Czyli nie wszyscy to kompletne dupki, co? - zaśmiał się cicho unosząc na nią wzrok - I co kazałaś robić swojemu lokajowi? Masaże, te sprawy? - uniósł wymownie brwi.
Joanne Collins
Joanne Collins
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Czw 12 Sie 2021, 17:54

- Wy i ten wasz szkocki akcent. W takiej Szkocji to już nikogo pewnie nie da się zrozumieć.- odpowiedziała nieco sceptycznie, choć odrobinę żartobliwie. Wiadomo, że prawie każdy kto wychował się w anglojęzycznym narodzie, swój akcent uważał za najlepszy. Choć wśród herosów, którzy długo zamieszkują obóz te akcenty nieco się zacierały i można było jedynie subtelny wydźwięk usłyszeć.
Spojrzała na Balthazara z ukosa, gdy tylko parsknął, jakby próbowała swym spojrzeniem wzbudzić w nim więcej respektu. Powiedzmy, że jego udawana mina, pozwoliła jej uwierzyć, że ostatecznie się z niej nie nabijał.
No tak, Balthazar i ten jego rozbrajający uśmiech, któremu trudno było jej się kiedykolwiek oprzeć. Joanne nazwałaby to jego jakąś boską i niepowtarzalną mocą, ponieważ zawsze odnajdywał najlepszy moment, by przybrać właśnie taki wyraz twarzy. Ten uśmiech potrafił sprawić, że można było synowi Thora więcej wybaczyć niż byle obcemu szarakowi, a nawet dać się namówić na różne rzeczy, które normalnie uważałaby za głupie.
- Tak, jesteś najlepszy.- odpowiedziała mu niby sarkastycznie, ale w jej głosie pozostała ta cicha nutka szczerości. Naprawdę doceniała jego pomoc i nawet samą obecność. Dzięki niemu Joanne poprawił się znacznie humor i o wiele mniej myślała o tych najgorszych rzeczach. Był nawet moment, w którym udało mu się zmotywować ją do tego, by mimo wszystko iść dalej naprzód. Teraz może i przytakiwała, nie wiedząc jak będzie się czuła następnego ranka, ale i tak swoim towarzystwem sprawił, że chociaż w tej chwili było jej lepiej.
Joanne zmarszczyła lekko czoło i zaczęła zastanawiać się, której części jego wypowiedzi nie zrozumiała. Była niemal pewna, że chodziło mu właśnie o dzień jutrzejszy, dlatego doszukiwała się momentu, w którym coś jej umknęło.  
- Nie powiedziałeś tak.- powiedziała, jakby była tego pewna i oparła dłonie o biodra. Dała sobie jeszcze chwilę na zastanowienie, aż dotarło do niej, że nawet nie pamięta tego co przedtem powiedział. Prawdopodobnie swymi myślami była przez moment gdzieś indziej, albo umysł płata jej figle i przekręca przekazywane jej treści.- Dobra, nieważne. Pojebało mi się coś.- machnęła ręką, ostatecznie godząc się ze swoją tymczasową ułomnością. Gdy złapał ją za nos, ryknęła tak jak zwykle, próbując jednocześnie poczęstować go jakimś siarczystym przekleństwem. Zamachnęła się dłońmi jak typowa tipsiara, żeby odgonić paluchy, które chciały zgnieść jej nos.
Czujnym okiem spoglądała, gdy Balthazar próbował puree. Nie usłyszała z jego strony żadnego komentarza, więc sama próbowała odczytać czy chociaż trochę mu smakuje. To głupie, bo co takiego może być w pogniecionych ziemniakach z masłem, żeby się delektować, a ona i tak doszukiwała się choćby drgnięcia brwi, które wskazywałoby na to, że coś poszło nie tak jak chciała.
-Iiii?!- spojrzała na niego, a potem na puree na jego talerzu. Ewidentnie nie wytrzymała i musiała wiedzieć, czy jej mentor zaaprobuje ten element ich obiadu. W wielu sprawach Jo nigdy nie zaprzątała sobie myśli cudzą opinią, jednak odkąd zaczęła trenować pod okiem Balthazara, jego zdanie stało się dla niej ważne. Może to dziwne, ale zaczęło to przekładać się także na rzeczy, które nie dotyczyły wyłącznie walki, co ujawniło się chyba dopiero tego wieczoru.
- Może nie wszyscy, ale zdecydowana większość.- wzruszyła lekko ramionami. Musiała przyznać, że akurat w sprawie ich misji Bogowie odrobinę bardziej się nimi zainteresowali niż dotychczas, a nawet uraczyli ich swoją pomocą. Bardzo prawdopodobne było to, że była to też zasługa Corvusa, którego matka uratowała ich przed hordą potworów.- Żałuję, że na to nie wpadłam. Wzięłam tylko kąpiel i zjadłam spaghetti. No i wykorzystałam mojego lokaja, żeby przyniósł mi kilka plotek o innych herosach.- myślała, że zabrzmi to dość zabawnie, ale to znowu skłoniło ją do myślenia o Samuelu, bo właśnie o jego stan się pytała truposza, nie chcąc osobiście się wybrać do syna Tanatosa, by się czegoś dowiedzieć.- W każdym razie, noc w jego zamku dobrze nam wszystkim zrobiła. To był chyba najprzyjemniejszy czas spędzony w Hadesie.- dodała po chwili i wzięła kolejny kęs polędwicy.
- Działo się coś ciekawego w obozie, kiedy nas nie było? Myślałam, że nie było nas parę dni, a okazało się, że tutaj minął kawał czasu..- spytała. Miała nadzieję, że zadając pytania będzie łatwiej jej znowu przestać myśleć o tych najgorszych rzeczach. Zdała się na Balthazara, który zawsze potrafił znaleźć odpowiedź, która popychała ją do przodu.
Balthazar MacGrioghair
Balthazar MacGrioghair
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Pią 13 Sie 2021, 00:17

- Oczywiście, że się da. - odpowiedział jej w swoim ciężkim, szkockim akcencie, który sprawiał, że nawet tak krótkie zdanie było ledwie zrozumiałe i wcale by się nie zdziwił, gdyby w swoim stanie nic z niego nie wyłapała, co skwitował tylko zadowolonym z siebie uśmieszkiem.
Przynajmniej dostała taryfę ulgową i nie silił się na prawdziwy szkocki, którego już za Chiny by nie ogarnęła. W Obozie jego akcent rzeczywiście zrobił się łagodniejszy, a przynajmniej wypracował sobie taką jego wersję, że brzmiał jak typowy brytol. Jego prawdziwy akcent ujawniał się tylko kiedy był wkurzony, albo podczas namiętnych gierek. Stany wyższych emocji i te sprawy.
Kiedy spojrzała na niego z ukosa przyjął bardzo niewinną minę, jakby zupełnie nie wiedział, o co chodzi. Po chwili chyba mu nawet uwierzyła, ale ręki sobie nie da uciąć. To wcale nie była jej wina, po prostu sam też kilkukrotnie gotował po pijaku i kończyło się to najczęściej jakimś poparzeniem lub zupełnie niezjadliwym daniem. Oddanie jej do zrobienia puree było gestem zaufania z jego strony. Jeśli jej wyjdzie w pewien sposób będzie już lepsza od niego, chociaż duma oczywiście nigdy nie pozwoli mu tego powiedzieć na głos.
- Dziękuję. - spojrzał na nią trochę zdziwiony, ponieważ pomimo tego sarkazmu wyłapał też pewną nutkę szczerości. Kiedy człowiek był pijany był łatwiejszy do przejrzenia.
Pomimo wszystkich ich treningów nie sądził, że kiedyś usłyszy te słowa, nawet jeśli były wypowiedziane w stanie upojenia i nie były wypowiedziane w stu procentach z przekonaniem. Co innego myśleć o sobie jako o najlepszym trenerze oraz jednym z najlepszych wojowników, ale co innego usłyszeć to od swojej podopiecznej. Mimowolnie na jego twarzy zagościł ciepły, wdzięczny uśmiech. Pewnie nie będzie nawet tego pamiętać następnego dnia, ale dla niego wiele to znaczyło i nie zamierzał nawet używać tego w ich przekomarzaniach.
- Ale to już ustaliliśmy na naszym pierwszym spotkaniu. - dodał od siebie z zadziornym uśmiechem oraz puszczeniem jej oczka by zamaskować to, że trafiła do serca tego aroganckiego syna Thora.
Zabawnie mu się natomiast oglądało jak próbowała sobie przypomnieć ich konwersację sprzed kilku minut i tym razem nie ukrywał swojej rozbawionej miny. Sam wielokrotnie był w takim stanie, że w ogóle nie kontaktował, że z kimś rozmawiał, ale zawsze śmiesznie było stać po drugiej stronie i przyglądać się jak trybiki w główce pracują, aczkolwiek żadna odpowiedź nie przychodzi. Nie będzie się z niej otwarcie nabijać, ale zapisał sobie ten obrazek gdzieś w odmętach pamięci.
Zauważył jak córka Heliosa zerka to na niego, to na puree. Nie byłby sobą, gdyby trochę się z nią nie podroczył, dlatego jego mina nie wyjawiała niczego. Zupełnie jakby jadł to danie codziennie i był nim do bólu znudzony. Kawałek za kawałkiem polędwica oraz ziemniaki znikały z talerza, a on nie mówił ani słowa. Kiedy w końcu nie wytrzymała tylko cicho się zaśmiał.
- Są smaczne. Dobra robota Jo. - uśmiechnął się do niej szeroko przynajmniej starając się wyrazić dumę, bo wiedział, że chociaż trochę musi to dla niej znaczyć - Pewnie zjem ci wszystko, więc będziesz musiała sobie jutro zrobić nowe. - puścił jej oczko po czym wrócił do posiłku.
Co prawda jego zdaniem on nadal robił lepsze, ale nigdy nie zaszkodzi podbudować pewności siebie podopiecznych. Nie ważne, czy chodzi o walkę, czy coś zupełnie innego. Jest cienka granica pomiędzy arogancją, a pewnością siebie, którą on przekroczył jakoś około piętnastego roku życia, ale w swoich studentach koncentrował się raczej na tej pozytywnej części. Chociaż tak naprawdę mógłby policzyć na palcach jednej dłoni wszystkich, których pochwalił w jakichś prywatnych okolicznościach.
- Wypił bym za to, ale nie mam akurat niczego pod ręką. - uśmiechnął się wzruszając ramionami i tylko wymownie rozglądając się po stoliku.
Co prawda przyniósł przynajmniej dwie butelki alkoholu, ale skoro Jo już zdążyła sama się obsłużyć, nie miał zamiaru ich wyciągać. Jej już raczej wystarczy. Najpewniej nawet zabierze je ze sobą żeby jutro nie powtórzyła tego samego. Przez jakiś czas mógłby przychodzić tutaj codziennie i nawet by to robił pod jakimś pretekstem, ale im szybciej zrozumie, że alkohol nie jest odpowiedzią, tym lepiej.
- Widzisz, gdybym ja miał taką okazję... - uśmiechnął się błogo - Cóż, powiedźmy, że mam przynajmniej kilka pomysłów, jak wykorzystać taką pomoc. - uśmiechnął się tajemniczo odpływając na chwilę myślami.
- Jakby nie patrzeć misje nie są od tego żeby być przyjemne. Niemniej cieszę się, że wróciłaś i jestem z ciebie dumny, że zrobiłaś to w takim stanie. Nawet mnie się rzadko udaje. - posłał jej ciepły uśmiech powoli kończąc swoją porcję.
- W obozie? Gdzie tam... Iris nadal migdali się z tym swoim. - ugryzł się w język i uśmiechnął trochę niezręcznie, bo nie o to przecież pytała - Wiesz, nie było cię tak długo, że musiałem sobie znaleźć kogoś innego, więc jestem już szczęśliwie żonaty, mam trójkę dzieci, które za chwilę skopią ci dupę i wyprzedzając twoje pytanie... Tak, tak zajebiście się trzymam. - z szerokim uśmiechem odchylił się na krześle po chwili po prostu wybuchając śmiechem - Nic szczególnego się nie działo. Każdy dzień był z grubsza taki sam. Każdy chodził na swoje misje, ja zajmowałem się treningami. Wiesz, że plotki wśród herosów to nie moje tematy więc nie jestem ci w stanie opowiedzieć co działo się pomiędzy twoimi rówieśnikami. O, z nowinek wreszcie skończyłem składać swojego mustanga, mogę cię kiedyś zabrać na przejażdżkę. - poruszył wymownie brwiami bo był to jeden z niewielu personalnych tematów, którymi się z nią podzielił zanim ruszyła na misję.
Joanne Collins
Joanne Collins
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Pią 13 Sie 2021, 22:58

Uniosła jedną brew i spojrzała na Balthazara wymownie, dając mu w ten sposób sygnał, że ledwie go zrozumiała i wciąż przystawała przy swoim zdaniu.
- Dobrze, że chociaż krajobrazy są tam ładne, bo język..- machnęła ręką, jakby nie umiała znaleźć odpowiedniego przymiotnika, który opisałby to co właśnie myślała. Sam kraj odwiedziłaby bardzo chętnie. Nigdy w nim nie była, ale od tego ma właśnie internet, żeby móc się zorientować jaki klimat i przyrodę mogłaby tam spotkać. Sama pochodziła z rejonu o całkiem innym krajobrazie i średniej temperatur, ale prawdę mówiąc niespecjalnie tęskniła za kalifornijską otoczką. Od momentu, w którym zamieszkała w obozie, zorientowała się jak bardzo potrzebowała bliskości lasów i gór. Jezioro z plażą także mieli niedaleko i choć nie była w stanie zastąpić kalifornijskich wybrzeży, potrafiła i tak zadowolić córkę Heliosa, która często pływała w okolicznych wodach.
Uśmiechnęła się subtelnie pod nosem, ale nic nie odpowiedziała na jego podziękowanie. Chciała zabrzmieć o wiele bardziej sarkastycznie niż jej to się udało, ale podświadomie cieszyła się, że Balthazar zdołał wyhaczyć tą nutkę szczerości. To, że tak bardzo lubili się ze sobą droczyć sprawiało, że o wiele trudniej było dzielić się ciepłymi słowami, kiedy były one w stu procentach prawdziwe. Miewała czasami wrażenie, że nawet jeśli powiedziała by coś bardzo miłego i tak mógłby jej nie uwierzyć. A teraz okazało się, że potrafił wychwycić komplement, który próbowała zamaskować fałszywym sarkazmem.
- Ah.. musiałeś, po prostu musiałeś.- westchnęła i pokręciła głową. Miała na myśli oczywiście to, że Balthazar jak zwykle wybrnął z tematu tak, by móc zabrzmieć arogancko w swym niepowtarzalnym stylu.- Jak cię wtedy zobaczyłam, to na początku myślałam, że jest z ciebie totalny palant. Na szczęście okazało się, że jesteś nim tylko troszkę.- tym razem ona uśmiechnęła się półgębkiem. Tamten dzień wspominała bardzo dobrze. Gdyby nie to przypadkowe natknięcie się w tamtym miejscu, dzisiaj prawdopodobnie nie łączyłaby ich taka przyjazna relacja. Może i mieliby wiele innych okazji, żeby się poznać odrobinę lepiej niż zwykłe kojarzenie z twarzy, ale Jo nie mogła mieć pewności, czy w takim wypadku mogliby tu dzisiaj siedzieć i jeść tą pyszną potrawę, której nazwy już nawet nie pamiętała.
Gdy wpatrywała się z Balthazara i czekała a jakikolwiek komentarz na temat puree, z sekundy na sekundę jej ściągnięte brwi były coraz bliżej siebie, a zmarszczka między nimi stawała się coraz głębsza. Jeszcze trochę i żyłka by jej na czole pękła, ale zamiast tego ponagliła przyjaciela, by ten wreszcie się wypowiedział.
- No. Mówiłam, że będzie zajebiste.- odparła i wyprostowała się na krześle ewidentnie usatysfakcjonowana odpowiedzią, którą usłyszała. Jo również mogła powrócić do swojego posiłku, tym razem z odrobinę większym spokojem ducha.
- Ja też nic już nie mam, wybacz.- mruknęła, przypominając sobie o alkoholu, który niedawno w siebie w lała. Nie planowała przyjmować żadnych gości, więc w butelce nie zostawiła choćby kropli dla kogoś innego niż ona. Usta wykrzywiła w lekki grymas, żałując tego, że nie mogła go niczym teraz poczęstować. Sama nie planowała już nic więcej pić, ale nie była aż taką zołzą, żeby jemu na to nie pozwolić w swojej obecności. O alkoholu, który przyniósł Balthazar nie wiedziała, dlatego też nie mogła nic mu zasugerować.
- No śmiało, pochwal się. O co byś poprosił takiego truposza?- uniosła lekko brwi i znowu spojrzała na swojego rozmówcę z zaciekawieniem. Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia co Balthazar mógł mieć na myśli. Joanne w Hadesie nie miała zbyt wielkich wymogów, bo chciała tylko pójść spać i następnego dnia iść dalej, by móc jak najszybciej wrócić do domu. Nie myślała o rozpieszczaniu się i wymyślaniu różnych cudów. Zresztą, nie po to wybrała się na tamtą misję, co i syn Thora po chwili zaznaczył w swojej wypowiedzi.
- Tia.. przez to mam wrażenie, jakbym dała z siebie za mało na tej misji. Gdybyś wdział Giotto, Larę albo Galisheta..- pokręciła głową. W porównaniu z nimi ona wyglądała jakby wróciła właśnie z wakacji. Co więcej, Folklore wrócił poparzony właśnie przez nią i dopiero teraz zaczęła się zastanawiać czy nie powinna go za to przeprosić. Ale co przeprosiny mogłyby zmienić. Jej były kapitan nie wydawał się osobą, którą byle przeprosiny usatysfakcjonują, jeśli ma komuś coś za złe. A czy miał jej za złe tamtą sytuację.. to wiedział tylko on.
Joanne skupiła wzrok na swoim talerzu, z którego kolacja powoli znikała, gdy Balthazar wspomniał o Iris. Próbowała nie zareagować na to w żaden sposób, by nie wpędzić swojego gościa w żadne nieprzyjemne odczucia. Pamiętała o tym, że wcześniej niepotrzebnie wcisnęła się ze swoim zdaniem o córce Zeusa, więc nie zamierzała dalej w to brnąć. Miała świadomość tego jak takie rozmowy mogą być dla kogoś niewygodne. Gdy uniosła swój wzrok posłała przelotny, aczkolwiek ciepły uśmiech Balthazarowi, by wiedział, że go rozumie, bez względu na to jak bardzo chciał zgrywać twardziela nawet wtedy, kiedy coś mogło sprawiać mu przykrość.
Zaśmiała się krótko, gdy usłyszała jego zmyśloną historię o zakładaniu rodziny. Dojadła resztkę fasolki szparagowej, która została jej na talerzu i również się wyprostowała. Przeciągnęła się ociężale, a potem ziewnęła. Najwidoczniej pełny żołądek wywołał u niej lekkie znużenie, co oznaczało, że jej organizm powoli wracał do prawidłowego funkcjonowania.
- To nie było mnie dłużej niż myślałam.- odparła, kwitując w ten sposób żart Balthazara. To byłoby dopiero coś, gdyby wrócili do obozu dopiero po kilku latach, w Hadesie przeżywając tylko kilka dni. Wszystko wyglądałoby pewnie jak obce, a ludzie, z którymi się przyjaźnili mieliby już swoje nowe życia.
- O tak. Nie mogę się doczekać. Ale pozwól mi puszczać po drodze muzykę, to nie jest prośba.- wyciągnęła palec przed siebie, ale nie trzymała go tak długo, bo po chwili znowu musiała ziewnąć. Choć lekko drzemała przed przyjściem Balthazara, później była dość pobudzona. Prysznic pomógł jej się ożywić, ale teraz, po zjedzeniu kolacji, znowu zaczęło dopadać ją powolne zmęczenie.
- Pozmywam.- oznajmiła, gdy tylko się upewniła, że Balthazar już zjadł.- Chyba, że chcesz dokładkę?- dodała zaraz po tym jak wstała. Jeśli Balthazar nie zamierzał już jeść, wzięła i jego talerz, a potem udała się w kierunku zlewu, by po nich pozmywać. Jeżeli chciał jeszcze zjeść, to nałożyła mu kolejną porcję na talerz.
Balthazar MacGrioghair
Balthazar MacGrioghair
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Sob 14 Sie 2021, 16:00

Czy w Szkocji rzeczywiście było ładnie, czy nie, to pozostawiał do samodzielnej oceny każdego odwiedzającego. On zawsze będzie miał do tych krajobrazów sentyment ze względu na to, że tam się urodził i wychował, aczkolwiek jego dzieciństwo tam nie było w żaden sposób kolorowe, dlatego też dość niechętnie wracał w rodzinne strony. Zdecydowanie bardziej spodobała mu się Islandia, chociaż potwory tam były o wiele lepiej przygotowane do polowania na herosów. Wszystko było kwestią subiektywnej opinii.
- Oczywiście, że musiałem. Jeszcze zapomniałabyś jakim dupkiem jestem. - uśmiechnął się do niej ponownie tym rozbrajającym uśmiechem, który potrafił stopić największe lody - Będąc fair jak cię wtedy zobaczyłem pomyślałem, że jesteś kolejną rozpieszczoną dziunią, pewnie córką Afrodyty, bo trening to ci średnio wychodził. - uśmiechnął się zadziornie rozkładając ręce - Ale popatrz, okazało się, że masz w sobie płomień, więc oboje się trochę myliliśmy. - zaśmiał się wspominając tamte czasy.
Tamtego dnia nie pomyślałby nawet, że przyjdzie taki czas, w którym przyjdzie do jej mieszkania nie jako trener, który wyciąga zuchwałą dziewuchę z łóżka na trening, a jako przyjaciel, kiedy tego potrzebowała. To nie było pierwsze tego typu spotkanie w jego karierze. Wielokrotnie pomógł jakiemuś młodemu herosowi z jego techniką, jednak nie wyniknęło z tego nic więcej jak szybka lekcja i odesłanie do domu. Po tym, co się stało nie brał nikogo pod swoje skrzydła. Przynajmniej nikogo, kto mógłby pójść na misję i zginąć, bo tego się najbardziej obawiał. Przyjął kilku młodzików, którzy jeszcze przez lata nie zobaczą potwora, ale to Jo była wyjątkiem na który sobie pozwolił. Jakby nie patrzeć to ona zapoczątkowała jego powrót do swojego powołania, za co po cichu był jej wdzięczny.
- Tak, po twojemu są zajebiste. Miałaś rację. - z rozbawionym uśmiechem tylko pokręcił głową na dobór jej słów.
Wiedział jednak, że nawet taka mała pochwała sprawi jej przyjemność, więc nie widział powodu by jej odmawiać. Przyda jej się każda pozytywna rzecz zanim nie upora się z tym, co się stało. Pewnie połowy z tego, co działo się dzisiejszego wieczora nie będzie pamiętać, ale te pozytywne wzmianki pewnie pozostaną w jej pamięci.
- Tam w Hadesie? Pewnie żeby mi powiedział wszystko, co wie o swoim stwórcy, a później... Wysłał go żeby spłatał jakiegoś figla innemu herosowi. - uśmiechnął się złowieszczo na samą myśl - Tutaj natomiast pewnie wykorzystałbym go żebyś miała kogoś do treningów na podobnym poziomie. - tym razem uśmiechnął się złośliwie trochę jej dogryzając żeby nie zapomniała z kim ma do czynienia.
Oczywiście oboje zdawali sobie sprawę, że to tylko żart. Córka Heliosa robiła duże postępy i już teraz zdarzało jej się przypalić skórę nawet swojego mentora, więc jakiś truposz nie powinien być dla niej problemem, tym bardziej klasy pokojówkowej, ale to nie znaczy, że nie mógł się z nią trochę podroczyć. Była już w na tyle lepszym humorze żeby to docenić. Przynajmniej tak mu się wydawało. Jakby nie patrzeć Balthazar w ten sposób okazywał, że kogoś lubi i jeśli rozgryzła jego spojrzenia w stronę Iris, rozgryzła również tę kwestię.
- Nie obchodzi mnie jak inni wyglądali, zależało mi tylko na tym żebyś wróciła cała i tego dokonałaś. - odpowiedział jej zupełnie szczerze unosząc na nią wzrok - O tych, co wracają bez ran można powiedzieć dwie rzeczy. Albo nie walczyli na serio, albo są po prostu tak dobrzy. Za to ci, którzy wracają z bliznami, jak ja, zrobili coś źle i wyciągną z tego naukę na przyszłość. Jak dla mnie byłaś po prostu tak dobra i to powiem każdemu, kto mnie o to zapyta. - uśmiechnął się do niej ciepło.
Jego ciało było istną galerią blizn po potyczkach wszelakich i z każdej wyciągnął jakąś lekcję. Do każdego tematu można było podejść dwojako i jeśli ktoś myślał, że zawsze wraca z misji z jakąś pamiątką przez to, że słabo walczył, szybko przekonywał się, że nie miał racji. Syn Thora wystarczająco dużo razy udowodnił swoją wartość na polu bitwy.
Na jej ciepły uśmiech tylko przytaknął z wdzięcznością za jej wyrozumiałość. Temat Iris nie był dla niego jeszcze zamknięty, ale kiedyś się z nim upora. Dzisiaj nie był dzień, kiedy to on uzewnętrznia swoje żale, a po prostu był tutaj dla swojej podopiecznej, kiedy ona musiała coś z siebie wyrzucić.
- Chyba za mocno upadłaś na głowę, jeśli myślisz, że pozwolę ci odpalić jakąś poplistę w swoim mustangu. Nie ma takiej opcji słońce. - pokręcił palcem kręcąc również głową dla wzmocnienia przekazu.
- Nie, dziękuję. Ja pozmywam. Miałaś długi dzień. - wstał zanim zdążyła zrobić to ona i stanowczo zabrał z jej dłoni ich talerze - Skorzystaj z okazji, że ktoś się tobą zajmie. Zbyt szybko to się może nie powtórzyć. - puścił jej oczko przechodząc obok niej w stronę kuchni - Idź się połóż Jo, ja zajmę się resztą. - rzucił przez ramię już łapiąc za gąbkę i szorując jeden z talerzy.
Joanne Collins
Joanne Collins
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Nie 15 Sie 2021, 10:59

Joanne nie do końca umiała określić czy ten "płomień" wspomniany przez syna Thora traktować dosłownie czy w przenośni. Oczywiście, przenośnia bardziej by jej pochlebiała, bo nie chciała, by pyrokineza stanowiła jedyną rzecz, dzięki której mogłaby być odróżniania od dzieci Afrodyty. Wszyscy wiedzą jakim zainteresowaniem cieszą się wspomniani półbogowie, jednak Joanne nigdy im tego nie zazdrościła. O ile sama średnio za niektórymi z nich przepadała, żadnej osobistej urazy do żadnego z nich nie miała. Co więcej, musiała przygotować się na względny sojusz z jedną z córek Afrodyty, z którą akurat miała najgorsze relacje. Ale czego się nie robi dla przyrodniego brata, który w sprawie jego relacji z Carlą okazał się liczyć ze zdaniem Jo? Poza tym, w akcie niepokoju o to, że nie przeżyje ostatniej misji, obiecała mu, że postara się dogadać z dziewczyną, do której wzdychał.
- W takim razie dobrze, że nie dałam się przegonić. Inaczej dalej byśmy tkwili w mylnych przekonaniach.- wzruszyła lekko ramionami. Przemilczała też fakt, że swego czasu rzeczywiście była typową rozpieszczoną dziunią. Dopiero tutejsze obozowe środowisko otworzyło jej oczy i zmusiło do nabrania choć odrobiny pokory.
Joanne przewróciła oczami, gdy Balthazar uraczył ją odpowiedzą odnośnie rozmów z sługami Hadesa. Zareagowała jakby usłyszała coś iście banalnego. W chwili pobytu w zamku nie myślała zbyt wiele nad sensem egzystowania boskich dzieci ani o egzystencji samych bogów. Była wtedy po ciężkiej walce, której mogliby nie przeżyć bez wsparcia Melinoe. Wolała wykorzystać ogromną wannę, która znajdowała się w łazience i poprosić o jakiś dobry posiłek, by móc się choć odrobinę rozpieścić przed kolejnym dniem pełnym trudności. Zresztą, dość słusznie, bo dopiero po powrocie do obozu miała okazję, by móc się umyć i zjeść.
- To ma sens, chyba.- powiedziała po chwili zastanowienia. Dobrze było usłyszeć słowa, którymi uraczył ją Balthazar. Herosi często oceniali domniemane czyny swoich kolegów, patrząc na to w jakiej formie wrócili i co ze sobą przynieśli. Każda misja była inna i w różnych sytuacjach trzeba było wykazać się różnymi zdolnościami. Co więcej, nie zawsze siła mięśni okazywała się najbardziej kluczowa.- Dzięki.- uśmiechnęła się delikatnie odrobinę pocieszona tym co usłyszała.- Ta misja to i tak był dopiero początek, tak mi się wydaje.. Syn Tartara jest dobrze przygotowany. Wskrzesił kilku herosów i wydają się być nie do pokonania. Posiadali nieograniczoną siłę i musiałam wykorzystać swoje boskie błogosławieństwo, żeby pozbyć się chociaż jednego z nich.- wyznała. Spojrzała badawczo na minę Balthazara. Dopiero teraz zaczęła się zastanawiać czy słusznie zużyła swój dar, wiedząc, że nigdy nie będzie mogła tego powtórzyć. Nie wiedziała nawet czy powinna aż tyle mówić synowi Thora, ponieważ Corvus w niektórych sprawach lubił zachowywać dyskrecję, żeby nie wprowadzać zamieszania. Zaufanie do Balthazara i alkohol płynący w jej krwi nakłonił ją jednak do rozwinięcia języka. Zresztą, to nie powinno być akurat tajemnicą, ponieważ z biegiem czasu cały ich obóz będzie musiał się z tym zmierzyć. Juarez pewnie bierze to pod uwagę.
- Na głowę, na tyłek, na plecy..- zaczęła wyliczać miejsca, w których była poobijana, choć nie było już po tym śladów dzięki specyfikom, które jej wcisnęli medycy po powrocie.- Jak zwykle muszę ci wszystko udowadniać, żebyś mnie docenił. Nawet kiedy mowa o guście muzycznym.- westchnęła z udawanym rozczarowaniem i pokręciła głową z dezaprobatą.- Albo będę wybierać muzykę, albo będę ci śpiewać, wybieraj.- skrzyżowała ręce na piersi, a jej mina wyrażała kierującą nią determinację.
Balthazar nie dał jej szansy, żeby choć trochę ułatwić mu to całe niańczenie. Nim dotarła do zlewu, wyrwał jej naczynia z rąk, zastępując ją w tej prostej czynności. I tak poszła za nim, bo czuła potrzebę by coś zrobić, zamiast pozwalać, by we wszystkim ją wyręczano.
- Ah, no dobrze.- zgodziła się, choć niechętnie. Zawahała się jeszcze na moment i zatrzymała się nim dotarła do sypialni, czując się trochę niezręcznie z tym, że go zostawia z tymi naczyniami. W ostateczności powstrzymała się i nie zamierzała być upierdliwa.
- Zostaniesz tu przynajmniej dopóki nie zasnę?- spytała, zatrzymując się w progu drzwi od sypialni. W tej sytuacji wypadała dość infantylnie, ale chciała, by ktoś choć jeszcze przez chwilę pobył z nią w tym mieszkaniu. Gdy tylko do niego weszła czuła ogromną pustkę, jakby było to dla niej obce miejsce. Odkąd przyszedł tu Balthazar ta pustka została choć częściowo zapełniona.
Balthazar MacGrioghair
Balthazar MacGrioghair
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Nie 15 Sie 2021, 22:26

- Rzeczywiście, nie tylko nie dałaś się przegonić, a nawet nakłoniłaś mnie do szybkiego treningu. - zaśmiał się cicho przypominając sobie ich pierwsze przekomarzanki - W każdym razie cieszę się, że się wtedy spotkaliśmy. - dodał całkiem poważnie spoglądając jej w oczy z ciepłym uśmiechem.
Fakt faktem, gdyby jej wtedy nie poznał, wątpliwe, czy po dziś dzień wróciłby do trenowania kogoś innego niż najmłodszego pokolenia. To Iris nakłoniła go do powrotu do swoich obowiązków, ale to Joanne rozpoczęła proces, który pozwolił mu odzyskać trochę ze swojej renomy. Można nawet powiedzieć, że odzyskał kawałek swojego życia sprzed ataku. Przed nim jeszcze daleka droga, ale to ona naprowadziła go na właściwy tor. Oczywiście nie jest taką miękką parówą, żeby się do tego przyznać, lecz był jej za to wdzięczny. Z resztą, gdyby jej to powiedział ta gówniara pewnie prześladowałaby go tym do końca życia. Nie odda dobrowolnie w jej ręce takiej broni.
- Oczywiście, że ma. Więc nie przejmuj się tym, co mogą pomyśleć inni. Ważne, że ty wiesz, że dałaś z siebie wszystko. Jeśli mam być szczery wolałbym wrócić z większości swoich misji w podobnym stanie, co ty dzisiaj. Pomijając okres rekonwalescencji, blizny wyglądają fajnie kiedy masz jedną, czy dwie. W moim przypadku cała galeria zaczyna być po prostu szpecąca i zaufaj mi, nie ma nic seksownego w całym ciele pokrytym bliznami. - uśmiechnął się trochę krzywo wzruszając ramionami - Jak byłem młodszy chełpiłem się każdą nową, jednak teraz będąc starszym wolałbym połowy uniknąć, nawet jeśli są najlepszymi lekcjami na przyszłość.
Jo pewnie tego nie wiedziała, ale Balthazar nie był od zawsze trenerem z powołania. Nie pozostało zbyt wiele osób, które znały go z tamtych czasów, aczkolwiek pomiędzy szesnastym, a dwudziestym piątym rokiem życia zaciągał się na każdą misję pragnąć zdobyć uznanie zarówno rówieśników, jak i swojego ojca. Walczył wszędzie, gdzie mógł i kiedy mógł. Pchał się gdzie tylko można było, czasami mając tylko jedną noc pomiędzy misjami. Był cholernie narwany, arogancki i pewny siebie. Dopiero stając się trenerem zaczął rozumieć niektóre rzeczy. Aczkolwiek wtedy było już trochę za późno. Zdążył przyozdobić swoje ciało niezłym zbiorem blizn. Mogliby zapraszać go na jakieś zajęcia do szpitala by pokazać jakie potwory zadają jakie obrażenia. Wystarczyłoby na kilka dobrych wykładów.
Nie zdążył jeszcze usłyszeć o wskrzeszonych herosach, więc ta informacja była nowością. Nie sądził, że coś takiego jest w ogóle możliwe, tym bardziej podrasowanie ich umiejętności oraz siły. Jeśli posunął się do takiego czynu, a bogowie go nie powstrzymali to może być początek końca. Wypaczenie dusz herosów było naprawdę karygodnym czynem i był to kolejny powód by Balthazar wreszcie wziął sprawy w swoje ręce.
- Posłuchaj Jo, jesteś jeszcze młoda. Wraz ze zdobytym doświadczeniem będziesz coraz silniejsza. Z tego, co słyszałem nie jest to pierwsza podrasowana istota z jego arsenału, więc jeśli rzeczywiście ci wskrzeszeni herosi są tak potężni słusznie postąpiłaś używając swojego błogosławieństwa. Może właśnie dzięki temu wróciłaś do mnie cała i zdrowa, więc moim zdaniem podjęłaś słuszną decyzję. - uśmiechnął się pokrzepiająco - Jeśli to wszystko jest prawdą chyba nadeszła pora bym i ja wkroczył do walki. Skoro on sięgnął po rezerwy, nie mogę dłużej siedzieć na ławce. - w jego oczach pojawił się pewien niebezpieczny błysk.
Wiedział, że ten dzień w końcu nadejdzie, lecz miał nadzieję, że przyjdzie mu uczestniczyć dopiero w ostatnim ataku na tego skurwiela. Nie miał zamiaru chować się w obozie próbując to wszystko przezimować. Miał pewien rachunek do wyrównania z synem Tartara. Zrobi wszystko by to on był osobą, która zada decydujący cios i może przemawiała przez niego wrodzona arogancja, ale to było tym, co trzymało go do tej pory o zdrowych zmysłach.
- To brzmi jak Jo, którą znam. - uśmiechnął się zadziornie na jej wyliczankę - Nie, nie musisz słońce. Po prostu wątpię by twój gust muzyczny sięgał kaset, bo tylko to mu zamontowałem. Pełny old school. - uśmiechnął się półgębkiem uważając, że wybrnął z sytuacji - Jeśli to jest jednak ultimatum, niech ci będzie, możesz wybrać muzykę. Możesz nawet sobie do niej podśpiewywać, ale jak mówię... Jeśli wejdzie mi tam jakiś Justin Bieber to wylatujesz z samochodu. - spojrzał na nią dość poważnie by w końcu po chwili westchnąć teatralnie - W jakiś czasach przyszło mi żyć, żeby studentki rozstawiały mnie po kątach.
Balthazar rzadko znosił jakiekolwiek kompromisy, w tym wypadku nie pozwoliłby sobie na to żeby dziewczyna po nim zmywała. W jego pakiecie wsparcia były wszystkie usługi, które sprawiały, że dana osoba poczuje się wyjątkowa. W obozie ciężko jest znaleźć kogoś, kto po prostu wyręczy cię w kilku prostych czynnościach, ugotuje obiad, pozmywa. Zwłaszcza wśród facetów. Zatem jeśli już się za to wziął Jo powinna po prostu odpocząć. Przyda jej się, w końcu nie będzie tego robił codziennie.
- Zostanę tak długo jak chcesz. - spojrzał na nią przez ramię odkładając drugi talerz na suszarkę - Nawet pomogę ci zasnąć. - wytarł dłonie o szmatkę, przewiesił ją przez jeden z uchwytów i skierował kroki w jej stronę - Tylko nikomu ani słowa, okej? - puścił jej oczko z delikatnym uśmiechem siadając na krawędzi łóżka.
- Połóż się i daj mi swoją dłoń. - zwrócił się w jej stronę wyciągając swoją własną.
Joanne Collins
Joanne Collins
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Wto 17 Sie 2021, 18:20

Na moment utkwiła swój wzrok w błękitnych tęczówkach Balthazara i uśmiechnęła się delikatnie. Jego słowa były bardzo rozczulające i podtopiły odrobinę lodu w jej serduszku.
- Ja też.- zgodziła się z nim, utrzymując równie poważny ton. Zrobiło się bardzo miło, a Joanne dopiero po kilku sekundach pomyślała, że to dziwne, że tak długo potrafili sobie słodzić. Dlatego też postanowiła tą chwilę zepsuć nim syn Thora pomyśli, że będzie zawsze taka potulna.- Gdyby nie to, to kto by mnie dziś niańczył?- uniosła lekko ramiona, udając przez chwilę obojętność. Potem jednak kącik jej ust drgnął minimalnie ku gorze, zdradzając jej intencje. Przecież ten wieczór nie był jedynym powodem, dla którego ceniła obecność Balthazara w swoim życiu. Poza tym, że bardzo lubiła jego towarzystwo i był dobrym trenerem, okazał się być także niezastąpionym przyjacielem.
Pokręciła lekko głową, odrobinę się nie zgadzając z Balthazarem na temat blizn. Być może wiele z tych, które pokrywają ciało niejednego herosa, rzeczywiście były nie najładniejsze. Mimo to Joanne nie miała do nich żadnej awersji, ani do tych na własnej skórze jak i cudzej. Każdą bliznę, jaką miała okazję ujrzeć, traktowała jak kolejną historię, a nie defekt.
- Nie chodziło mi o to, że chciałabym mieć ich więcej, tylko...ah. Sama nie wiem.- podrapała się niezręcznie pogłowie. Nie potrafiła nawet odnaleźć słów, którymi mogłaby wytłumaczyć to co miała na myśli. Możliwe, że nieco się nieco w tym pogubiła. W innych okolicznościach na sto procent nawiązałaby do blizn Balthazara i tego jak one się mają w stosunku do jego seksownego ciała. Zresztą, nigdy jak dotąd nie kryła się z tym, że uważała go za przystojnego z pozostałościami po odbytych przez niego walkach czy też bez nich.
 Cóż, każdy z uczestników misji również był w niemałym szoku widząc kilka znajomych gęb, które powinny być przecież martwe. Chociaż Jo w tamtym momencie była zdruzgotana śmiercią Samuela, więc pozostałe części składanki zaczęły jej się ukazywać dopiero później. W przeciwieństwie do innych nie bawiła się w żadne pogaduszki ze swoimi przeciwnikami tylko próbowała sie ich pozbyć na dobre.
- Nie pierwsza i nie ostatnia. Nie wiem co ze wskrzeszonymi, ale każdy zmutowany potwór miał ze sobą zaklęty medalion. Nie wiemy nawet ile asów w rękawie ma jeszcze syn Tartara.- stwierdziła ponuro. Na własne czy widziała te medaliony w użyciu i zdołała się przekonać o tym jak ciężko walczy się z przeciwnikiem, który jest owładnięty jego mocą. Niezaprzeczalnym faktem było to, że będą musieli sięgnąć po wszelkie możliwe środki, by w końcu pozbyć się tamtego bydlaka i jego zwolenników.
- Hejże, nie mam piętnastu lat.- zmarszczyła czoło, próbując ukazać swoje oburzenie.- Ale niech ci będzie, ja ci już zgotuję pełny old school.- skrzyżowała ręce na piersi i wpatrywała się lekko zmrużonymi oczami w twarz Balthazara.- No i pragnę przypomnieć, że na takie kasety wciąż da się nagrywać.- uśmiechnęła się półgębkiem. Tak naprawdę nie miała jeszcze nawet pomysłu na konkretną playlistę, choć kilka utworów przyszło już jej na myśl. Co gorsza, jako pierwsze przypominały jej się piosenki, które z pewnością nie spodobałyby się jej mentorowi.
Między nimi dość często dochodziło do walki o to kto jest bardziej uparty. Na ogól wygrywał ten, który miał więcej siły, więc Balthazar w większości sytuacji mógł triumfować. Był też niestety niesłychanie sprytny, dlatego Joanne niekiedy musiała stanąć na głowie, by go w czymś ubiec. Przejawiało się to w przeróżnych kwestiach, od wybierania muzyki do ich potencjalnej przejażdżki aż po decydowanie o tym kto będzie zmywał. Okoliczności były jednak tak popaprane, że oboje chcieli umyć talerze zamiast zwalić tą czynność na drugą osobę.
Gdy tylko Balthazar ją zapewnił, że nie ucieknie stąd zbyt szybko, weszła w końcu do swojej sypialni. Doczłapała leniwie do swojego łóżka, w którym od razu otuliła się miękką pościelą. Nawet jeśli zamek Hadesa miał wysokie standardy, miały się one nijak w stosunku do własnego łóżka, które było po prostu znajome i odpowiednio już wygniecione do proporcji jej ciała.
- Jasne. To będzie nasza wspólna tajemnica.- uśmiechnęła się chytrze. Obróciła się na bok tak, by być przodem do syna Thora, siedzącego na skraju łóżka. Posłusznie wyciągnęła do niego rękę, by móc złapać go za dłoń.- A ty nie mów nikomu, że jestem dzisiaj taką miękką kluchą.- mruknęła, a zaraz po tym ziewnęła. Dłoń Balthazara była ciepła i miła w dotyku mimo kilku blizn i spękań na jego skórze, dlatego właśnie na niej skupiła swoje myśli, gdy zamykała oczy. Mimo, że wcześniej sen przychodził jej tak opornie, teraz zasnęła stosunkowo szybko. Syn Thora mógł mieć nawet okazję usłyszeć jakiś cichy bełkot, który wydobył się z ust Joanne, kiedy spała.
Balthazar MacGrioghair
Balthazar MacGrioghair
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins Wto 17 Sie 2021, 20:12

Pomimo tego, że ich znajomość wypełniona była raczej zgryźliwościami po obu stronach bywały takie momenty, jak ten teraz, kiedy potrafili powiedzieć sobie coś miłego i szczerego bez żadnych podtekstów. Rzeczywiście zdarzało się to bardzo rzadko, a jeszcze rzadziej z jego strony, ponieważ nigdy nie słynął ze zbyt dobrze rozwiniętych zdolności utrzymywania znajomości, ale nawet on potrafił zdobyć się na jakiś czuły gest względem swojej podopiecznej. Ważne tylko żeby nie dowiedział się o tym nikt inny.
- Nie ważne, kto by to był, nie zrobiłby tak świetnej roboty niż ja... Szczęściaro. - uśmiechnął się do niej wymownie powracając do starych nawyków.
Miała dzisiaj taryfę ulgową, ale ich przekomarzanki były czymś więcej niż po prostu uszczypliwościami. To znaczna część ich relacji i gdyby nagle zaprzestał wykorzystywania takich okazji, wcale nie poprawiłby jej humoru. Mógł ją chwilowo niańczyć, ale najlepszym sposobem na przetrawienie tego, co się stało był chociaż częściowy powrót do normalności, a ten syn Thora mógł jej zafundować od ręki.
- Prościej byłoby ci zaakceptować to, co się stało, gdybyś wróciła w gorszym stanie niż faktycznie wróciłaś. - skinął głową z tym lekkim, ciepłym uśmiechem, jakby wiedział dokładnie o co jej chodzi - Tak jak mówiłem, będziesz musiała uświadomić sobie fakt, że dałaś z siebie wszystko. To w jakim stanie wróciłaś w porównaniu do innych nie ma znaczenia. Jeśli chcesz znać moje zdanie, w im gorszym stanie wracasz, tym więcej błędów popełniłaś. Jak dla mnie popełniłaś ich mniej niż inni. - odpowiedział jej z pokrzepiającym uśmiechem.
Istniała też druga część medalu, której Balthazar był świadom, ale nie chciał ujawniać akurat teraz przy Jo. Można było powrócić z misji w opłakanym stanie w jeszcze jednym wypadku, jeśli podjęło się słuszną decyzję i poświęciło dla reszty zespołu. Teraz, jako starszy heros zdawał już sobie z tego sprawę. Kiedyś myślał tylko o sobie, aczkolwiek zdążył się już chociaż częściowo nauczyć, że jest częścią obozu czy tego chce czy nie.
- Ile by nie miał, nie będzie mieć szans, kiedy wszyscy w końcu połączymy siły. Poczekaj aż zobaczysz mnie w akcji, wskrzeszeni herosi przestaną być takim zagrożeniem. - uniósł wymownie brwi do góry odpowiadając z tą arogancką pewnością siebie.
Nie był głupi, nie zamierzał lekceważyć swoich przeciwników. Był cholernie silny, ale jeśli używanie mocy w ogóle ich nie męczyło nawet on mógłby mieć z nimi kłopoty. Z drugiej strony wojownik w nim już nie mógł się doczekać by znów wyzwolić swoją furię, którą chował od tak wielu lat po ataku.
- Może rzeczywiście jesteś już pełnoletnia, ale twój gust muzyczny pewnie zatrzymał się gdzieś w szkole średniej. - żartobliwie wystawił jej język również krzyżując dłonie na piersi i nic nie robiąc sobie z jej groźnej miny - Jasne, że można, ale... Wiesz jak? - uśmiechnął się złośliwie znów nawiązując do jej wieku.
Prawda była taka, że zamontował w mustangu radio z którym da się połączyć smartfona, ale w ramach swojej wrodzonej złośliwości oraz w duchu ich relacji pozwoli jej myśleć, że cokolwiek sobie nie wymyśli będzie musiała zgrać to na te archaiczne kasety. Kiedy przyjdzie już wybrać im się na przejażdżkę z pełną satysfakcją będzie patrzeć na stos kaset w jej dłoniach, które będą całkowicie niepotrzebne, a ona spędzi pewnie dobrych kilka godzin próbując rozgryźć jak coś na nie nagrać. W tym czasie przynajmniej nie będzie myśleć o swojej misji, więc powiedźmy po prostu, że to kolejny sposób by pomóc jej wyjść z doła. Byłby z niego całkiem niezły terapeuta.
Kiedy oboje znaleźli się już w sypialni tylko przytaknął na ich mały pakt o zachowaniu tajemnicy. Dobrze było zobaczyć Jo w jej własnym łóżku. Balthazar pamiętał w jakich miejscach jemu przyszło spać, kiedy wpadł w pijacki ciąg. Powiedźmy tylko, że nic nie przypominało nawet materaca, a biorąc pod uwagę stan w którym zastał Jo dzisiejszego wieczora, mogło pójść różnie. Syn Thora może i był dupkiem, ale było coś w widoku dziewczyny na której mu zależało ukontentowanej w swojej mięciutkiej pościeli. Wywoływało to jakieś dziwne, ciepłe uczucie tam w środku.
- Wszyscy moi podopieczni to twardzi wojownicy. Bez wyjątku. - puścił jej oczko chwytając jej dłoń w swoje - Jest jedna taka rzecz, której nauczyłem się od turystki w Islandii, uciskanie pewnych punktów powinno Ci pomóc zas- - tak szybko jak zaczął masaż dłoni, tak szybko go skończył.
Nie zdążył nawet skończyć zdania zanim Jo odpłynęła już do krainy, miejmy nadzieję, dobrych snów. Balthazar tylko uśmiechnął się pod nosem trzymając ją jeszcze kilka minut za rękę pozwalając by zapadła w głębszą fazę snu. Dopiero wtedy delikatnie odsunął zagubiony kosmyk z jej twarzy i ucałował ją w głowę.
- Śpij dobrze słoneczko. - wyszeptał po czym bezszelestnie wyszedł z jej sypialni przymykając drzwi.
Po cichu schował jej obiad na kolejny dzień do lodówki, skończył zmywanie, trochę posprzątał i po chwili namysłu zabrał obie butelki whisky ze sobą opuszczając jej mieszkanie. Nie cierpiał faktu, że Jo musiała przez to wszystko przechodzić. Tak młodzi ludzie nie powinni musieć zamartwiać się losami naszego świata, a ona nie miała wyboru i siedziała po środku tego wszystkiego. To oni, jako starsi herosi zawiedli i nadeszła najwyższa pora by to naprawić. Po to by ich następcom żyło się lepiej.

z/t x2
Sponsored content
Re: Mieszkanie 6 - Joanne Collins

Mieszkanie 6 - Joanne Collins
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry
Strona 4 z 4Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4
Similar topics
-
» Joanne Collins
» Joanne Collins
» Joanne Collins
» Joanne Collins
» Joanne Collins



Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: OFFTOP :: Archiwum :: Fabuła-
Skocz do: