Zebranie wielkiej rady było czymś naturalnym po tym co miało miejsce. Atak Nogods w akompaniamencie syna Tartara, był jednoznaczny z wypowiedzeniem wojny. Wszyscy herosi to rozumieli i musieli przygotować się na najgorsze czyli otwarty konflikt. Crow był ostrożny w planowaniu przyszłej strategii widział na własne oczy do czego zdolny jest przeciwnik i jeśli nie lękał się specjalnie wojowników z Nogods to przed łysym facetem w tatuażach czuł swoisty respekt. Dodatkowo okazywało się że ów jest niezłym mówcą i manipulatorem. Był ciekaw jak Nogods zapatruje się na wszystkie jego pomysły i plany. Nim jednak jakiekolwiek plany wojenne wejdą w życie kluczowym jest odbudowanie obozu, zrehabilitowanie tych ciężej rannych i przede wszystkim odkrycie dlaczego bestie wychodzące z portali nie atakowały nogods? Było wiele niewiadomych i ten stan rzeczy irytował go. Chciał spełniać swoją rolę należycie by nie okryć swojej drużyny hańbą, a przy okazji podtrzymywać dobre imię Alvy, która osobiście mianowała go na zastępcę widząc w nim potencjał. Nie chciał zawieść tej małej nieznośnej i często irytującej grupki idiotów i Errona, który to jako jedyny udowadniał, że posiada mózg i potrafi z niego korzystać. A przede wszystkim nie zamierzał patrzeć jak obóz dostaje po raz kolejny w pizdę. I chyba ten fakt był najbardziej motywujący do działania. Zasiadł na jednym z krzeseł i spoglądał na resztę kapitanów zbierających się w pokoju. Na jego twarzy malował się spokój, który jedynie przez moment został zmącony lekkim uśmiechem na widok najmłodszego z kapitanów; Corvusa.
Podróż na spotkanie raczej nie odbyła się dla Folka w zbyt dobrym humorze. Czuł się pokonany i przygnębiony przez wszystko co się stało. Ponadto utrata ręki dosyć mocno się na nim odbiła. Pomijając fakt, że utrudniało to wszystko od ubrania się aż do podtarcia dupy, to było zdecydowanym problemem jeśli chodziło o poruszanie się - zwłaszcza w walce. Przez zmianę środka ciężkości same ruchy Folka wydawały się niepewne i pozbawione jego alkoholowej gracji. W końcu jednak udało mu się dotrzeć do miejsca spotkania. Nie czekając zbyt długo zajął przygotowany dla niego wózek inwalidzki, założył leżące obok Cerebro i zaczął szukać mutantów.
Corvus na miejscu zjawił się jako trzeci, zgodnie z rozpoczęciem się sekwencji słynnego protokołu 358. Doskonale wiedział, że te zebranie to nie przelewki i bogowie zrobią zebranie godne rozmowy motywacyjnej w helikopterze X-Force. Wszedł do środka w nieco odmienionym wyglądzie, ponieważ już następnego dnia po wyjściu ze szpitala, zgolił włosy na głowie, chcąc imitować w jakikolwiek sposób wiele wybitnych postaci: Charlesa Xaviera, Jasona Stathama, Saitamy, Tenshinhana, Freezera oraz oczywiście Łysego z Brazzers, który był patronem obozu oraz zdrowego i bezpiecznego seksu. Boskie prezerwatywy miały wszakże jego atest. Widząc już dwóch kapitanów w środku, spojrzał tylko na opierdalającego się jak John Candy na ganku Arthura, którego mały uśmiech dostrzegł, ale go nie odwzajemnił z tylko sobie znanych powodów oraz Folklore. Jego wargi nieco się rozchyliły, gdyż pierwszy raz widział Galicheta bez maski. Ręka to mu jeszcze odrośnie. Nie sądził jednak, że jest z nim aż tak źle, iż musi jeździć na wózku inwalidzkim. Oby tylko nie wypierdolił żadnej rzeźby Dionizosa po drodze. - Do domu, już od trzech dni tu siedzisz, ok? - zaczął spokojnie, mówiąc do syna Hekate. - I śmierdzisz jak jakaś rana, w którą nasrał chory na czerwonkę i wdała się gangrena. To trzeba amputować, a nie srać w to dalej - tak, zdecydowanie. Ryj Galicheta nie był dobrym widokiem na te popołudnie. Wiedział jednak, że kapitan zrozumie przekaz i podziękuje Corvusowi za to, że nauczył się tego na pamięć. Usiadł pierwszy raz na siedzeniu kapitana Asklepiosa i już czuł się nieswojo. Zwłaszcza, że zaraz miała odbyć się rozmowa z teściem, Frankiem Drebinem, Aragornem i gościem, który w Transformers 3 pomagał Deceptikonom. Nosz kurwa, nikt tego nie widzi, tak? - Papa can you hear me? - rzucił sam do siebie na nutę z Krainy Lodu.
Ragnar zjawił się jako ostatni, spoglądając na wszystkich obecnych w sali w tym na swojego brata, którego nie widział od zakończenia bitwy i wbrew pozorom trochę się tym martwił. Przywitał się ze wszystkimi w około i pośpiesznym krokiem skierował się w stronę Arthura, po czym złapał go w ramiona i uściskał go mocno. Co by nie mówić, był to jego brat, nieważne że upośledzony czy zniedołężniały, ale brat. Po krótkim uścisku złapał go obiema dłońmi za ryj i przyglądał mu się szukając blasku inteligencji w jego oczach: - Spójrz na siebie! Taki wielki i głupi, aż dziw bierze, że udało Ci się przeżyć - po tych słowach w Ragnarze coś strzeliło i przytulił braciaka jeszcze mocniej, tak jakby był z niego najsmaczniejszy sernik na świecie. Gdy już wszyscy się zjawili, kapitan zasiadł na wyznaczonym wcześniej miejscu tuż obok Folka, który chyba najbardziej oberwał i zamieniał się powoli w oślinione warzywo,
Kapitanowie jaki pierwsi zjawili się w umówionym miejscu i musieli chwilę oczekiwać przybycia bogów. Minęło parę minut od wejścia Ragnara i na miejscu pojawił się Tyr, który wydawał się być (i słusznie) najbardziej obowiązkowym bogiem na kampusie. Lawinowo zaczęli się tuż po nim wysypywać Dionizos, Aegir i na samym końcu przybył Asklepios, który swoim mądrym, acz starym okiem rozejrzał się po pomieszczeniu. Wzrok greckiego boga medycyny przykuł jeżdżący na wózku Folklore, który robił jakieś kółeczka wokół stołu i udawał, że czyta w myślach. Był pod wrażeniem, jak kapitan czerwonych świetnie sobie radzi w operowaniu wózkiem mając tylko jedną rękę do dyspozycji. - Mi też odstrzelili kichy - rzekł do Folklore. - Wypchali mi je konopiami. A język straciłem w Laosie, ten dali mi po psie - wziął jedną ze szklanek i zamiast przechylić zawartość wody do gardła, zaczął językiem jak rasowy czworonóg spijać ciecz, co nie szło mu już po jakimś czasie, bo dalej nie był w stanie wcisnąć mięśnia. Dionizos podszedł natychmiast do Corvusa i przysiadł się obok. - Nordberg, to ja, Frank, twój kumpel. Kto ci to zrobił? - szturchnął go w ramię, widząc jak kapitan niebieskich jest w jakimś papacanyouhearmowym transie. Aegir był dużo spokojniejszy, być może dlatego, że nie był tak stary (a przynajmniej z wyglądu jak pozostali bogowie). Całe szczęście, że był pomniejszony za pomocą magii, bo gdyby miał być normalnych rozmiarów, to z Galicheta nie zostałaby nawet ręka. Zarządca brązowych spojrzał na swojego nowego podopiecznego, Arthura. - Alva uprzedziła mnie o mianowaniu cię na jej następcę - zaczął. - Mam nadzieję, że się spiszesz. Wysoko postawiła ci poprzeczkę - pokrzepił po swojemu młodszego z braci Crow i usiadł natychmiast w miejscu dla niego przeznaczonym. Ostatni odezwał się Tyr, który zdawało się, że będzie prowadzić całe te zebranie. Przeszedł kilka kroków niespokojnie po pomieszczeniu i spojrzał za siebie na tablicę, na której nie było nic prócz kilku starych kartek z przypomnieniami typu "wrócić po czapkę admirała". - Odyn i Zeus już wiedzą o wszystkim, co się wydarzyło - zaczął. - Mimo to zabronili kontaktu kogokolwiek z bogami, dlatego na wstępie muszę zaznaczyć, że bogowie nie będą się mieszać w ten konflikt - czy mówił również o tych przebywających w obozie? Tego nie wiadomo. - Byliście najbliżej wroga, opowiedzcie dokładnie co się wydarzyło - przywódca zielonych zasiadł w końcu na swoim miejscu i spojrzał na każdego z kapitanów, dostrzegając nie tylko podupadłe morale, ale również niejaki strach. Czekał, aż któryś z herosów odezwie się i streści bogom co dokładnie się wydarzyło podczas ich nieobecności.
Folk siedział w ciszy i cały czas szukał mutantów. Kiedy stanął jednak przed nim Corvus podniósł swój wzrok na niego. Słuchając go w ciszy czuł jak wewnętrzny ból wzrasta. Z każdą chwilą postępował i nasilał się aż w końcu osiągnął stopień kulminacyjny. Z oczu Folka pociekły łzy. Patrząc prosto w oczy młodego kapitana zaczął mówić łamliwym głosem: - Kochałem ją... Kochałem ją jak ocean kocha wodę... Ale ważniejsze... Lubiłem ją. - złapał sprawną ręką kikut, który pozostał po jego prawej ręce.- Lubiłem ją, uwierz mi. George Michael miał rację, nigdy już nie zatańczę... Kurwa... On też nie żyje! Na szczęście jest David Bowie.. Po tych słowach jego usta ścisnęły się tworząc na jego twarzy delikatną linię. Miał minę zupełnie jak ktoś kto by właśnie sikał pod siebie. Folk miał całkowicie w dupie to co mówili pozostali bogowie.
Arthur Crow
Re: Pokój Narad - Okrągły Stół Nie 25 Sie 2019, 10:57
Widząc jak Ragnar wchodzi do sali poczuł ukucie w jelciach, był jego bratem, a relacje jakie panowie mieli ze sobą były jak najbardziej pozytywne. Podczas ostatniej wspólnej walki nie podołał i niemal cały spektakl oglądał z desek na które posłał go nieprzyjazny los, syn Tartaru i pewna głupia baba. Było to co najmniej uwłaczające i deprymujące zważywszy dodatkowo nową funkcję i fakt, że powinien świecić przykładem dla innych. Być wzorem do naśladowania, a tu jednak taka plama na honorze, westchnął głośno, gdy brat go objął. Odwzajemnił krótki męski uścisk, lecz nie spodziewał się iście matczynych oględzin jego twarzy. Poczuł zakłopotanie i chociaż z obecnymi tu ludźmi jadł chleb z niejednego pieca to takie zachowanie starszego braciszka było dość… zaskakujące. – Bracie mój wzięli mnie z zaskoczenia! Od lewej atak nadszedł… zawszę nadchodzi od lewej...– Mizerna próba tłumaczenia się była kontynuowana. – Matka zawszę powtarzała, że mam twardą głowę. Nawet gdy wypadłem z kołyski będąc niemowlęciem nic mi się nie stało. Wychodzi, że nie tak łatwo mnie ubić, chociaż się starali, a właściwie to Jones się starała... – Westchnął, przypomniał sobie bowiem sytuację w której to Alex, potraktowała go wodnymi pociskami nie wyciągając żadnych istotnych wniosków z obserwacji wroga oraz tego co potrafi, a czego nie. Było to dobijające i krztynę smutne, że mimo lat nauk i starań heros może zapomnieć o mózgu podczas walki. – Nie mniej cieszę się że i ty żyjesz – poklepał Ragnara po ramieniu. Wiedział, że jego brat może złamać nogę, stracić rękę, ale nigdy nie skręci karku, a jeśli już to wyliżę się i z tego, ba! Wrzucony do wulkanu wyjdzie, otrzepie się i odszuka swej gitary by jebnąć nią kogoś w czambo. Gdy nadeszli bogowie zrobiło się nagle poważniej i dostojniej. Każdy wiedział po co przyszedł i zdawał sobie sprawę, że decyzje tu podjęte będą kluczowe w funkcjonowaniu obozu. – Nie zawiodę – padło z ust Arthura, kiedy jego przełożony skończył. Wiedział co ma robić ale opieka nad tą bandą ciołków mogła być bardziej wymagająca niżby tego chciał. Podczas rozmowy o wydarzeniach milczał skupiony tylko na głosach, które przemawiały. Czuł się z tym źle ale musiał ogarnąć się i pewnie to zrobi po naradzie. Kilka szotów i beczka piwa mu w tym dopomogą.
Corvus Juarez
Re: Pokój Narad - Okrągły Stół Nie 25 Sie 2019, 15:07
Corvus siedział na przeciwko Folkstera, dlatego widział te przerażenie i smutek w jego oczach. To nie był ten Galichet, którego wszyscy pamiętali. Nie był już wesołym chlejusem, który rucha matki wszystkich herosów w obozie. Teraz był smutnym chlejusem, który wspomina, o czasach X-Force i innych legendarnych formacji spadochronowych jednostek desantowych. Nie wiedział jak może wspomóc kumpla, gdyż sam był w nie lepszej sytuacji. Syn Hekate stracił rękę, on życie, dlatego nie było sensu się licytować. Ale oboje mieli dwoje oczu, nie to co Arthur w Infinity War. Spojrzał na Galicheta. - Ocean to jest woda - odparł lekko zaskoczony, bo to była słaba analogia. Zerknął na Ragnara, który skinął głową, gdy Folk wspomniał o Bowiem. - Taa, on na szczęście... nie umarł - westchnął lekko, nie chcąc wyprowadzać kumpla z błędu. - Wybacz, ale ile byś nie wypił, to nie da się zaprzeczyć, że według mnie... ty właśnie sikasz w tej chwili? Bo masz taką minę jak wtedy kiedy sikasz - spytał widząc poruszenie Folkstera. - Robi to? - spytał Arthura, bo on miał zdecydowanie lepszy profil niż Corvus. Kiedy Dionizos i reszta paczki weszli do środka, Juarez nie mógł już więcej czasu poświęcić synowi Hekate, ponieważ były sprawy ważne i ważniejsze. A sprawy transcendentne były ważniejsze od wszystkich innych. Syn Melinoe słuchał uważnie, co mówi do niego właściciel tego domu i patrzył na niego jak na debila. Być może powinni stworzyć tutaj wydział specjalny, bo Dionizos tylko do tego się nadawał. Tyr się odezwał i poprosił o streszczenie całej akcji, więc Corvus postanowił mu odpowiedzieć. Wstał i nabrał powietrze w usta. - To ja ci powiem co się wydarzyło - wyciągnął nie wiadomo skąd gnata. - Niedorobiony fan teminatora o mały włos byłby mnie nie zabił i torturował mnie. Ale ja powiedziałem mu tylko to wszystko, o co mnie zapytał - rozglądał się wokół patrząc to na Ragnara, to na Arthura. - Więc... teraz wspólnie się ogarniemy - przeładował pistolet. - I dopadniemy go razem beze mnie - wyjaśnił pokrótce, po czym ponownie westchnął i usiadł na swoje miejsce, gdy już emocje trochę opadły. - Weszli znikąd, otworzyły się portale, z których zaczęły wychodzić bestie, dostaliśmy gorszy wpierdol niż Folkster w Budokai Tenkaichi 3 w Olsztynie, a na sam koniec ten gość zapowiedział "Tartaromachię". Nie wspominając o tym, że potwory się go słuchały, a NoGods otrzymali jakiś preparat, który powodował, że te chuje ich nie widziały w ogóle - streścił. - Ten gość niedługo będzie chciał nas wszystkich pozabijać. I zabijanie bardzo mu się spodoba - dodał, po czym spojrzał na stół, a potem znów na Folkstera. Nie rozumiał czemu go nie przechylało na bok, kiedy miał po jednej stronie więcej ciężaru. Druga sprawa, że wyglądał jak worek smalcu.
Ragnar siedział na swoim miejscu i wysłuchiwał pytań bogów, na które oczywiście nikt poza nimi nie mógł im odpowiedzieć. Gdy chciał zabrać głos jako najstarszy z grona kapitanów, Corvus odezwał się i zaczął tłumaczyć sytuację. Wyglądało na to, że nowy kapitan Asklepiosa był na właściwym stanowisku i opowiadał o wszystkim z taką dokładnością, że Ragnarowi pozostało się tylko uśmiechnąć i słuchać.
Bogowie słuchali uważnie wypowiedzi swoich podopiecznych i każdy z nich za wyjątkiem Asklepiosa, nie mogli uwierzyć w to, co widzą. Kapitanowie byli podłamani, a to rzadko się zdarzało nawet w tym świecie. Natychmiast zrozumieli, że bitwa, czy raczej rzeźnia, która miała miejsce pod ich nieobecność, odcisnęła piętno na każdym z liderów formacji. Najbardziej było to widać po Folklorze, który był w takim szoku, że udawał Deadpoola. Corvus oberwał równie mocno i widać to było po nim, gdyż przejął rolę Weasela, stosując niemalże homeryckie porównania i opisy. Na całe szczęście dzięki dobrym epitetom bogowie zdołali wszystko zrozumieć, choć język, jakim operował Juarez był nieco bardziej młodzieżowy. Tyr spoglądał na "łysego z Demigods", dostrzegając w nim nie tylko strach ale również pewnego rodzaju zmianę, związaną najpewniej z faktem śmierci. To nawet wśród bogów nie zdarzało się zbyt często, takie powroty z Iraku. A on wrócił, bo go ci ze Star Treka zabrali. Na słowa o Tartaromachii Tyr spojrzał zszokowany najpierw na kapitana niebieskich, a później kolejno na Asklepiosa, Dionizosa i Aegira. Natychmiast ręką wskazał w stronę komody, do której udał się lider czerwonych. Wyciągnął on stamtąd pergamin, na którym były napisy w grece. Podobny manuskrypt wyciągnął też z innej szafki, opisany jednak za pomocą run nordyckich. - Jeśli to jest Tartaromachia, to nie mamy czasu do stracenia - zwrócił się Tyr w stronę pozostałych. - Borr tysiące lat temu to przewidział - zaczął przywódca zielonych. - Gaia i Uranos byli świadkami tej przepowiedni... - wtrącił się Dionizos. - Nowe pokolenie bogów zdecyduje, czy świat narodzi się na nowo - przytoczył część słów nieznanej nikomu przepowiedni Aegir. Każdy z bogów spojrzał odpowiednio na kapitana swojej drużyny i przez chwilę siedzieli bądź stali w bezruchu, nim Tyr ponownie nie przemówił: - Wam herosi przyjdzie zadecydować, czy Olimp i Asgard upadną... Wieki temu, gdy większości z nas, bogów, nie było jeszcze na świecie, bogini ziemi Gaia, bóg nieba Uranos, ojciec Odyna Borr i Chronos, władca czasu, usłyszeli przepowiednię od pierwszego wieszcza, który pojawił się na długo przed narodzinami życia na Ziemi. Według niej to wy zadecydujecie o przyszłości bogów. Tartaromachia jest tylko początkiem, który doprowadzi do podziału. Według przepowiedni po Tartaromachii nastąpi Ragnarok, a następnie powróci Chaos i Wszechświat zatoczy pełne koło. To oznacza nieznane... - Tyr za pozwoleniem Dionizosa wyciągnął jedno z jego win z barku i nalał do kielicha, który miał przed sobą. Wszystko za pomocą jednej ręki, bo nordycki bóg wszakże nie posiadał jednej kończyny. Folkster chyba stylizował się na niego. - Możecie też pokonać potomka Protogenoi i tym samym nie doprowadzić do tych wydarzeń. Według przepowiedni jednak... nie uda wam się to - widać było, że bogowie z szacunkiem podchodzą do przepowiedni. - By go pokonać, będziecie potrzebować zupełnie innej broni. I niestety by ją zdobyć, musicie udać się w cztery strony świata. Potrzebna będzie asgardzka stal, która znajduje się w skarbcu Odyna. Z nią nie będzie problemu, bo Odyn właśnie na taką okoliczność ją tam trzyma. Także nie będzie problemu ze Świętym Ogniem z Olimpu, w którym zostanie wykuta broń dla was. Dopiero dwa ostatnie materiały będą niezwykle trudne do zdobycia. Chodzi o jad Jormunganda i Mroczną Esencję z samego jądra Tartaru... Legenda mówi, że jad Jormunganda znajduje się w Jotunheimie, w grobie Pierwszego Norda - potomka Thora, który fiolkę z jadem przytaszczył tam aż z Midgardu. Mroczna Esencja zaś to materiał, z którego stworzone jest więzienie tytanów. Strzeże go Ajgajon i znajduje się ono w samym jądrze Tartaru. By pokonać syna Tartaru potrzebujecie asgardzkiej stali nasączonej jadem Jormunganda, Mroczną Esencją i wykutą w ognisku Świętego Ognia, którego strzeże Hestia na Olimpie. Wystarczy tylko fiolka jadu i esencji, by zaopatrzyć cały obóz w broń, mogącą zabić tego potwora. Pytanie pozostaje tylko jedno - czy chcecie się tam udać, czy może chcecie, by Tartaromachia się dokonała? - spytał poważnie Tyr i spojrzał po kolei na każdego z kapitanów. To był moment decyzji. W tym momencie ważyły się losy świata.