Standardowe mieszkanie obozowicza - trzy pokoje: sypialnia, salon połączony z kuchnią i łazienka. Spersonalizowany dla każdego nienowego mieszkańca kampusu. Znajdują się w nim wszystkie potrzebne rzeczy - od łóżka i szafy po stałe podłączenie do prądu i łącza internetowego.
Nie było go podczas tej całej zadymy, która miała miejsce w obozie i żałował, że nie przyszło mu się zmierzyć z tymi wszystkimi bestiami. Że też musiał akurat wybrać się na jakąś misję, nie mogąc nie tylko zachlać mordy podczas mianowania Corvusa na kapitana, ale również nie mogąc zabić kilku nowych bestii, które z pewnością dołączyłyby do jego zacnej kolekcji ofiar. Z tego co słyszał, Blake też nie wzięła udziału w tym procederze, dlatego najlepiej było z nią o tym wszystkim pogadać. Może opowie mu coś więcej, bo dotąd usłyszał tylko o rzeźni i kilkudziesięciu ofiarach śmiertelnych. Z taką więc myślą uprzedził Simmons o swojej wizycie, bo przecież ta mogła mieć jakieś inne plany, ot choćby sprowadzenie jakiegoś szczeniaka czy innej małolaty na rżnięcie, do czego przecież córka Aresa była zdolna. Sam niejednokrotnie był szczęśliwą ofiarą takich zagrywek i przychodząc się do niej upić, otrzymywał stan upojenia i kilka orgazmów jednej nocy. Wziął ze sobą dwie butelki tequili, które miał zamiar wypić nawet sam. Choć byli wytrawnymi alkoholowymi graczami, to jednak i oni musieli uznać wyższość tych procentów nad organizmem, bo przecież Graves nie organizował byle jakiego alkoholu. Ściągał trunki od swoich najlepszych dostawców, którzy zawsze dawali mu coś mocnego. Narzucił na siebie szarą koszulkę z trzema guzikami u góry, naciągnął niebieskie spodenki na tyłek, ubrał skarpetki i buty, po czym pakując alkohol do siatki ruszył przed siebie. Szedł wolno, gdyż był po treningu i prysznic nie zrelaksował go aż tak bardzo. Odczuwał zmęczenie i zakwasy, ale lubił te uczucie. Ponadto łatwiej było się upić, gdy było się w takim stanie. Stanął przed drzwiami pokoju Simmons i nawet nie pukał, po prostu wszedł do środka jak to on. Jego oczom ukazało się albo coś bardzo ciekawego, załóżmy Blake w samej bieliźnie, naga lub w jakiejś innej kuszącej formie, bądź coś mniej ciekawego, na przykład nic, albo córka Aresa bez makijażu. Co prawda widział ją w tym wydaniu i nie wyglądała źle, ale to przecież nie była galeria, żeby się gapić. - Blake, masz jakieś chipsy? Jeść mi się chce - rzucił od razu na przywitanie, typowo w jego stylu. Przeszedł po pokoju i wyminął stojącą Simmons, by w pewnej chwili klepnąć ją w pośladek. Mało tego, zacisnął na nim swoją dłoń, nie robiąc sobie nic z tego, że mogła być nie w humorze. - Masz tą limonkę czy zjebałaś? - spytał, rozglądając się po kuchni, chcąc znaleźć niezbędny owoc do picia tequili. W głowie miał oczywiście plan picia lizanej tequili, na co Simmons pewnie przystanie, bo przecież potrafi się bawić jak mało kto. Nikt im przecież nie zabroni dodać trochę ognia do tego spotkania, w końcu niejedno z siebie spijali.
Blake Simmons przez kilka kolejnych dni po wydarzeniach w obozie chodziła jakby była struta. Nie spodziewała się po sobie takiej reakcji, jednak ominięcie prawdopodobnie najważniejszej walki w ostatnich latach historii obozu herosów było dla niej jak cios w serce. Była córką Aresa, wojna krążyła jej we krwi, a wraz z nią poczucie odpowiedzialności i to wrażenie, że mogła zmienić bieg wydarzeń. Być może były to czcze nadzieje, jednak nie miała już szansy się o tym przekonać. Nie żeby śmierć herosów wywarła na niej jakieś znaczące wrażenie. Ofiary były częścią wojny i musiał się z tym liczyć każdy, kto chciał stać w szeregu. To właśnie ominięcie masakry było najbardziej bolesne dla Blake, która kochała piękno zawarte w chaosie walki. Kiedy dostała cynk od Stevena poczuła cień nadziei na poprawę samopoczucia. Nie miała tego dnia ochoty na trening w koloseum więc wybrała się na długi bieg po lesie. Kiedy wróciła miała jeszcze sporo czasu żeby się wykąpać i nieco ogarnąć. Blake Simmons lubiła się od czasu do czasu delikatnie wystroić, a wspólny wieczór z Gravesem był ku temu dobrą okazją. Poza tym spokojnie mogła to zaliczyć jako kolejny sposób na poprawę swojego ostatnio mocno nadszarpniętego humoru. Ubrała więc luźną bluzkę w kolorze szarości z odważnie wykrojonymi plecami i krótkie jeansowe szorty odsłaniające jej opalone godzinami treningów na słońcu uda. Bieliznę zredukowała do czarnych koronkowych fig, dzięki czemu jej wyrzeźbione plecy można było podziwiać w pełnej okazałości. Jej makijaż nie był ordynarnie wyraźny, a raczej skupiał się na podkreśleniu ciemnych oczu dla uzupełnienia jej naturalnej urody. Włosy pozostawiła rozpuszczone i zaczesane nieco do tyłu. Po swoim mieszkaniu zwykle chodziła boso, tak też było i dzisiaj. Nie spodziewała się po Gravesie pukania dlatego nawet nie drgnęła kiedy wparował do niej do mieszkania jak do siebie. Wracała akurat z kuchni więc przystanęła w połowie kroku i uśmiechnęła się nikle przemykając wzrokiem po jednym ze swoich ulubionych widoków w obozie. No.. może nie w koszulce… ale w gruncie rzeczy na tej przystojnej bezczelnej twarzy również miło było zawiesić oko. - Stevie – przywitała go jakby z początku nie usłyszała jego pytania, wypowiadając jego imię niemalże pieszczotliwie, chociaż kryła się za tym niewypowiedziana, ledwo wyczuwalna ironia. Zaraz też uniosła lekko lewą brew i wskazała podbródkiem w stronę aneksu kuchennego. – Wierzę, że nie muszę ci mówić żebyś czuł się jak u siebie w domu, ale z góry ostrzegam, nie obiecuję, że znajdziesz tam chipsy. Wiodła za nim wzrokiem, a kiedy ją wyminął i złapał za pośladek przewróciła oczami odwracając się dopiero po chwili. - Mam nadzieję, że robisz to dla czystej przyjemności, a tylko po to żeby oznaczyć swój teren. – Uśmiechnęła się do niego, a w jej oczach błysnęły równie urokliwe co złośliwe iskierki. Niby mogłaby złapać go wcześniej za nadgarstek i wykręcić mu rękę, jednak po pierwsze, wiedziała że to nic nie da, po drugie, obawiała się, że doprowadziłoby to niechybnie do zapasów, które mogłyby się skończyć w łóżku zanim jeszcze zdążyliby otworzyć pierwszą butelkę tequili. A tego przecież nie chciała. - Oczywiście, że mam – mruknęła z lekkim podirytowaniem wywołanym faktem, że podejrzewał ją o zbagatelizowanie tak ważnej sprawy jak limonki. – Są w lodówce. Dając mu do zrozumienia, że Graves może się obsłużyć sam, Blake poszła po kieliszki. Kiedy po chwili wróciła z nimi do kuchni, wcisnęła się między swojego gościa, a szafki kuchenne, bez względu czy już zdążył zacząć w nich szperać czy też nie i z jednej z nich wyciągnęła paczkę popcornu i nachosy. Odwróciła się do niego i wsadziła mu swoje dary w ręce z urokliwym uśmiechem po czym wskazała na kanapę w salonie, przed którą stał już gotowy pusty stolik.
Byli siebie warci w tej kwestii, bo oboje bardzo żałowali braku udziału w tym przedsięwzięciu. Steven liczył na powiększenie kolekcji ofiar, a Blake o błogosławieństwo ojca, który jak większość bogów na świecie, miał swoje dziecko w dupie. A tak się przecież dla niego starała. Idąc do niej i rozmyślając przy okazji o całej tej wojnie z NoGods, przypomniał sobie jedną z ich misji, w której Simmons wyjawiła mu swoje największe pragnienia. O dziwo nie była to upojna noc, a raczej luźna rozmowa dwojga znajomych, którzy odczuli ogromną potrzebę serca, by podzielić się z drugim wątpliwościami. On wyjawił jej swój cel - kolekcję ofiar ze wszystkich potworów, ona zaś przekazała mu swoje największe pragnienie: bycie docenioną przez własnego ojca. Oba zadania były trudne, ale jego chociaż wydawało się być wykonalne. Ares miał cały poczet swoich dzieci, a i tak żadnego z nich nie faworyzował. Ba! nawet nie interesował się żadnym i to nawet taką diablicą jak Blake. Córka Aresa mogła się spodziewać, że prędzej czy później jego koszulka wyląduje gdzieś na ziemi czy jakimś innym przedmiocie i to nawet bez jej udziału w tym. Był ekshibicjonistą i uwielbiał obnażać swoje ciało, zwłaszcza klatkę piersiową wszędzie, gdzie tylko się dało: na treningach, na spotkaniach obozowych, często nawet podczas śniadań w pawilonie jadalnym. Nie był debilem, więc wiedział, że ten widok przypada Blake do gustu, wszakże on sam ekscytował się za każdym razem, gdy unosiła koszulkę czy inną górną odzież i ukazywała mu swoje piersi, często w staniku, który bardzo szybko rozpinał. Takie tam niegrzeczne, ale za to przyjemne rytuały. Mlasnął niezadowolony, gdy nie zapewniła go, że znajdzie w szafkach chipsy. Miał ogromną ochotę na słone przekąski i paluszki czy nachosy nie wystarczyły mu. Chciał upieczonego ziemniaka posypanego przyprawami i dopierdolonego chemią, na którą nie zwracał uwagi. W czasach mody na zdrowe żywienie on nie żałował sobie słonych przekąsek, bo twierdził, że i tak zdechnie zanim zdąży zachorować na coś poważnego. Heros wszakże żywot miał bardzo krótki jak na swoje biologiczne możliwości. Uniósł lekko brew, słysząc jak figlarnie odpowiedziała na jego zaczepkę. Nigdy nie szczędził sobie dotykania jej, gdyż wiedział, że może sobie na to pozwolić w pewnych miejscach, a już na pewno gdy byli sami. Jej to chyba nawet odpowiadało, bo przecież każdy lubi być lekko uprzedmiotowiony, a tym się Blake stawała w takich chwilach - rzeczą, którą Graves chciał posiąść. - Dla przyjemności, zawsze - odparł, po czym dodał. - Teren już oznaczyłem. Częściej w tobie ode mnie jest tylko twój wibrator - nie było w tym złośliwości, bo przecież żartowali sobie sami z siebie. Niemniej nie spodziewał się, by uprawiała więcej seksu z kimkolwiek innym, bo to że go uprawiała nie zawsze ze Stevenem było przecież sprawą oczywistą. Nie traktował jej jak swojej własności, bo przecież ich relacja była niezobowiązująca i wygodna dla obojga. - Czy się mylę? - spojrzał za siebie i poruszył wymownie brwiami, sugerując jej, że może być małą zdzirką, jeśli pieprzy się z jakimś herosem częściej niż z nim. Szybko jednak wrócił do istoty sprawy i sięgnął po limonkę do lodówki, a w tym czasie dołączyła do niego córka Aresa, która niosła ze sobą kieliszki. Zdążył raptem sięgnąć po sól, nim Blake wcisnęła się między niego a szafki kuchenne. Biorąc pod uwagę niewielką ilość przestrzeni w tym miejscu, siłą rzeczy otarła się o niego i doskonale wiedział, że zrobiła to specjalnie. Instynktownie wręcz pochylił się w stronę jej karku, przejeżdżając nosem po zaczesanych do tyłu włosach i wdychając jej zapach. Zahaczył też wierzchem dłoni o jej biodro, nie mogąc niestety pochwycić go przez zajęte zakupami ręce. - Może jednak oznaczyłbym teren jeszcze raz... - zasugerował, przejeżdżając nosem wzdłuż jej karku. Nie dane mu było dokończyć podchodów, gdyż Simmons wcisnęła mu resztę rzeczy do rąk i tym samym Steven musiał zanieść to na stolik. Wypuścił powoli z ramion wszystkie rzeczy i ułożył je tak, by zrobić nieco więcej miejsca, niż na początku po rozrzuceniu przekąsek. Zajął miejsce na kanapie, praktycznie na samym środku i poruszył barkami. Chwycił butelkę tequili i otworzył ją, chcąc od razu napić się z gwinta alkoholu. To samo zaproponował brunetce i w zależności od tego czy przyjęła dar czy też nie, przeszedł do dalszej części - otworzenia nachosów, którymi musiał zając ręce. Był głodny, a skoro nie było chipsów, to musiał posiłkować się czym innym. - Podobno Corvus zginął, a widziałem go jak przechodził dziś w obozie. Wiesz co tu się odjebało? - przeszedł do konkretów, chcąc się dowiedzieć, co za przednia zabawa go ominęła.
Każdy kto chociaż odrobinę zdążył poznać Blake, wiedział że jest ona równie waleczna co bezwstydna. Przekraczając przy niej granice przyzwoitości można było się spodziewać rychłego uaktywnienia jednej z tych dwóch cech. Wybór oczywiście zależał od tego z kim miała do czynienia, dlatego co poniektórzy obozowicze dość szybko nauczyli się na własnej skórze, że lepiej jej nie dotykać jeżeli nie jest się pewnym czy brunetce się to spodoba. Miała dość burzliwą opinię osoby lekkich obyczajów, której nie mogła i nie miała zamiaru przeczyć, jednak dość śmiało potrafiła wyperswadować innym wrażenie bycia łatwą siksą. O Simmons można było powiedzieć wiele, ale nie była ona łatwa. Poza tym utrzymywało się o niej przekonanie, że sama dość selektywnie wybierała sobie towarzyszy. Czy dlatego też Graves powinien uważać się za szczęściarza? Hm.. być może. Simmons nie potrafiła powstrzymać śmiechu, który wyrwał się z jej gardła w odpowiedzi na słowa blondyna. Steve zdecydowanie należał do tych osób, w towarzystwie których była obrzydliwie bezwstydna. - To prawda, że lubię swój wibrator, ale nie aż tak bardzo, Stev – odpowiedziała mu z błyskiem w kocich oczach, który sugerował że mężczyzna pomylił się w swoim założeniu. Zaraz uniosła lekko brwi w stronę jego pleców. – Miałabym ci psuć humor tylko dla satysfakcji wyprowadzenia cię z błędu? – spytała mrukliwie wydymając lekko wargi w zadziornym wyrazie. – Nawet ja nie jestem taką suką. Kiedy wróciła do kuchni z kieliszkami, ciężko jej było odmówić sobie podroczenia się z blondynem, a fakt że docenił tę bezpośrednią bliskość sprawił jej wiele satysfakcji. Czuła jego ciepły oddech na karku, a skórę pokryła jej przyjemna gęsia skórka. Uśmiechnęła się nikle i przygryzła wargę. Steve widział doskonale, że szyja, kark i ramiona były swego rodzaju piętą achillesową córki Aresa, a ona uwielbiała kiedy to wykorzystywał. - Hmm – mruknęła jakby przez chwilę rozważała jego propozycję, na którą w gruncie rzeczy miała przecież ogromną ochotę. W końcu jednak odwróciła się do niego leniwie z cwanym uśmiechem. – Narobiłeś mi smaka na tę tequilę, wiesz? Wiedział. Wiedział też z pewnością, że nie było to ucięcie podchodów a jedynie odroczenie ich na pewien czas. Raczej krótszy niż dłuższy znając tę dwójkę. Poszła za nim do stolika i postawiła kieliszki na stole, chociaż patrząc na ich maniery nie do końca wiedziała czy będą potrzebne. Usiadła po lewej stronie Stevena i zarzuciła na jego kolana swoje uda, wykorzystując w ten wygodny sposób niewielką powierzchnię kanapy, którą jej pozostawił z tej strony. Przyjęła od niego butelkę z wdzięcznością i napiła się tequili, po raz kolejny w myślach doceniając dobry gust mężczyzny jeżeli chodziło o alkohol. Poruszenie kwestii napadu NoGods na obóz pewnie byłoby dla niej bolesne, jednak rozmowa z Gravesem wydawała się łatwiejsza. On rozumiał jej żal doskonale. Sam czuł dokładnie to samo i było to w pewien sposób pocieszające. - Przecież on jest z tą Endo…mondo Noemi – odparła machnąwszy ręką na przekręcone w nazwę aplikacji nazwisko. – Córką Asklepiosa. Podobno poprosiła ojca o błogosławieństwo i przywróciła go do żywych. Żałuję, że tego nie widziałam.. – skrzywiła się nieznacznie i wzięła nachosa z paczki na pocieszenie, zastanawiając się czy Ares przyjąłby jej prośbę równie chętnie. – Właściwie to gdzie byłeś w czasie imprezy? – spytała spoglądając na przystojną twarz blondyna i pozwalając swojemu umysłowi poczuć przyjemność związaną z tym miłym widokiem.
Stevenowi nie przeszkadzało to w Blake, że mogła bywać nieco bardziej kosmopolityczna w swoich sprawach łóżkowych niż było określone w kulturowym kanonie cywilizacji zachodniej, w której żyli. Cenił jej bezpośredniość i wulgarność, bo takich kobiet brakowało w obozie - pełnych seksapilu, pewności siebie (często nadmiernej, ale zawsze!) i przeświadczenia, że życie to jedna wielka walka, którą trzeba wygrać, a zwycięstwem często jest przecież przyjemność. Łatwa nie była, bo starannie wybierała sobie grono znajomych i przyjaciół, spławiając wszystkich tych, którzy nie byli jej godni - bo tak to czasami widział Graves. Mimo to jednak miała bardzo bogate życie i on również się do tego przyczyniał, z czego był w jakiś sposób dumny. Z reguły dzieci Aresa go nie cierpiały, bo był znakomitym wojownikiem i często okazywał się lepszy od nich. Simmons była równie wprawiona w rzemiośle wojennym, co było kolejną cechą, która ich łączyła. Na tę znajomość, czy może nawet swego rodzaju specyficzną przyjaźń zapracowali latami wzajemnego szacunku do siebie i swoich umiejętności. Uwielbiał gry słowne i igraszki, dlatego rozmowy z Simmons zawsze dawały mu dużą satysfakcję. Bezpruderyjność, bezpośredniość i brak tematów tabu, to ich wyróżniało wśród herosów, a w swoim towarzystwie mogli pokusić się o naprawdę bezwstydne określenia, które oboje odbierali albo jako żart, albo jako kolejną rywalizację, która siłą rzeczy ma doprowadzić do tego, by mniej mówić, a więcej działać. Bo to z reguły tak wyglądało. Gdy już rozmawiali o seksie (a działo się to dość często), podświadomie się nakręcali i siłą rzeczy lądowali w łóżku nadzy, lub gdzieś na zewnątrz odbywali szybkie numerki, byleby tylko dać chociaż w małym stopniu upust swojej frustracji. To działało, bo oboje dostrzegali w życiu to samo: wyzwania i przyjemności. W tym kontekście znał ją na wylot, dlatego bez problemu mógł stwierdzić, co Blake lubi, gdzie chce być dotykana, całowana, lizana czy kąsana, bo wiele rzeczy już na niej przetestował. Poznawał swoją kochankę, bo seks był również swego rodzaju treningiem, z którego należało wyciągać odpowiednie wnioski. Nie zabrakło jej więc tej delikatnej pieszczoty w formie jego nosa przejeżdżającego po jej karku. Niech też ma coś z życia, skoro tak ochoczo otarła się bioderkami o jego krocze i tylko coraz bardziej go pobudzała. Kosztując nachosa, położył czystą rękę na nogach córki Aresa, gładząc wierzchem palców skórę jej uda. - Boskie błogosławieństwo? O kurwa - rzucił wyraźnie zaskoczony. Sam również nigdy nie był świadkiem użycia tych mocy, słyszał o nich tylko z opowieści. Heros na kilka chwil staje się bogiem, a mając jakieś wyobrażenie o ich potędze, Graves aż zazdrościł tym, którzy to widzieli, że mogli przez chwilę pobyć w obecności kogoś tak silnego. Spojrzał na tequilę, ale jej nie wziął, a paczkę z nachosami odłożył na stół. - Polowałem na karagora - odparł spokojnie. - Tyr dał mi znać, że w okolicy East Lansing jest jakiś, to chciałem go dołączyć do kolekcji. I udało się, ale samo tropienie zajęło mi kilka dni - wytłumaczył szybko, by Blake miała cały pogląd na sytuację. - Poza tym, nie interesowała mnie ta impreza. Ty mówiłaś, że nie idziesz, więc co tam po mnie? Chyba, że mnie okłamałaś i poszłaś - spojrzał na nią z małą zadziornością i paznokciami powoli przejechał po jej skórze w ramach pieszczoty. Nie spodziewał się, że zmieniła zdanie, ale nawet gdyby, to miała do tego pełne prawo. Do niego należała tylko okresami - od początku flirtu do jego zakończenia, potem już nie dbał o to gdzie brunetka chodzi i z kim. - Chociaż żałuję, bo podobno zabawa w naszym stylu. Więcej krwi niż muzyki - zaśmiał się, choć wcale nie było w tym nic śmiesznego. Obóz był w żałobie, zginęło mnóstwo herosów, budynki kampusu ucierpiały, a on sobie żartował. Nie wypadało, ale szczał na to. Wziął w dłoń limonkę i pomachał dziewczynie przed twarzą. - Idź po jakąś deskę i nóż, żeby ci tu nie nachlapać - zaproponował, bo wypadało najpierw pociąć na kawałki owoc, nim przejdą do głównego dania czyli lizanej tequili.
Blake Simmons
Re: Pokój #53 - Blake Simmons Sob 24 Sie 2019, 16:28
Być może faktycznie jako dziecko boga wojny Blake powinna czuć niechęć do Stevena. Z drugiej strony kto jak nie córka Aresa doceniłby piękno zawarte w jego bezlitosnej brawurze i tę obsesję na punkcie zabijania potworów i umieszczania ich na swojej liście? Było to szaleństwo, które nie każdy potrafił zrozumieć i być może właśnie takie myślenie sprawiło, że byli sobie aż tak bliscy. Nie tylko fizycznie ale i mentalnie, w końcu dzielili podobną ideologię opartą na krwawym chaosie, coś co potrafiło być bardziej intymne aniżeli seks czy wspólna kąpiel pod prysznicem. Czasami pierwotne instynkty, tak potępiane w swojej prostocie przez społeczeństwo, stanowiły podstawę do najsilniejszych doznań i wzbudzały najbardziej niepochamowane emocje. Blake była wredną bestią pod wieloma względami, jednak bezpruderyjne nakręcanie Stevena nie było elementem jej złośliwości. Balansowanie na krawędzi utraty kontroli było przecież tak obrzydliwie przyjemne, że nie potrafiła się przed tym powstrzymać, a poza tym że działało to na niego, ona również pobudzała tym samym swoje czułe zmysły. - Mhm – mruknęła, dobrze rozumiejąc jego podziw związany z doświadczeniem boskiego błogosławieństwa. Kiedy poczuła jego dłoń na udzie rozluźniła się przyjemnie. Lubiła czuć jego dotyk na swojej skórze, który z czasem jak ich spotkania przybierały na sile, stawał się coraz bardziej naturalny. Graves miał w sobie coś, zapewne tę nieposkromioną, bezczelną pewność siebie, która tak bardzo ją podniecała i zawsze wywoływała ciarki na skórze. Miała wrażenie, że jej własne ciało zdradzało ją za każdym razem gdy tylko poczuło na sobie chociażby najbardziej subtelny gest Stevena. Irytujące i pociągające jednocześnie. Czy było coś bardziej namiętnego niż sprzeczne emocje? Wysłuchała jego pobieżnej opowieści o karagorze, żałując że nie miała okazji wybrać się tam razem z nim. Zaśmiała się delikatnie na jego słowa o imprezie, a oskarżenie o rzekomym kłamstwie skwitowała uniesieniem lewej brwi podczas gdy po jej pełnych ustach wciąż błąkał się uśmiech. - Nie, Stevie, nie poszłam. Prawie uwierzyłam ci w tę scenę zazdrości – odparła z rozbawieniem i opierając się łokciem o oparcie kanapy przesunęła pomalowanymi na czarno ładnymi paznokciami w kształcie migdałów za jego uchem. Przez chwilę podążyła wzrokiem za swoimi palcami, jednak w jej oczach widać było, że rozmyśla nad tym jak w rzeczywistości wyglądały walki z NoGods. Możliwe, że rozbawienie blondyna faktycznie nie było stosowne do sytuacji, jednak Simmons jakoś nie przywiązywała do tego uwagi. – Musiało być wspaniale – mruknęła wydymając wargi z niezadowoleniem aż w jej oczach nie pojawił się diabelski odblask. – Przetańczylibyśmy całą noc. I byłby to piękny taniec. Zamrugała kiedy nagle pomachał jej limonką przed twarzą. Bezapelacyjnie położyła mu rękę na skroni, odsunęła go na drugą stronę kanapy i wyciągnęła mu owoc z dłoni. Mógł oponować i z pewnością gdyby zaczęli się siłować nie miałaby z nim szans, ten gest miał jednak jedynie na celu dać jej nieco przestrzeni do zrobienia dokładnie tego, czego od niej oczekiwał. - Przysięgam gdybym wiedziała, że zawsze będziesz się tak rządził w moim mieszkaniu, nie wpuszczałabym cię do łóżka – mruknęła ściągając nogi z jego kolan i odkładając limonkę na stół. Spojrzała na niego z przenikliwym zadziornym uśmiechem. – A teraz widzisz, już mi szkoda cię wyrzucać. Wstała i poszła do kuchni, z której wróciła chwilę później z nożem i drewnianą deską do krojenia. Postawiła wszystko przed Stevenem i przeciągnęła wzrokiem po stoliku, zastanawiając się czy będzie musiała jeszcze po coś wstawać. W końcu jednak sięgnęła po telefon, który był połączony z głośnikami, z których obecnie leciała jakaś względnie spokojna piosenka. Zaczęła przeszukiwać swoją playlistę. - Masz jakieś preferencje? – spytała jak to miała w zwyczaju, bo przecież w ciszy siedzieć nie będą, a gust muzyczny Gravesa zazwyczaj skrywał jakieś ciekawe nowości dla niej.
Steven Graves
Re: Pokój #53 - Blake Simmons Nie 25 Sie 2019, 16:30
Przy niej mogły mu puszczać wszelkie hamulce, bo ona tolerowała wszystkie jego odchyły i większość z nich wydawała się być dla brunetki pociągająca. Blake była dziwna i miała nieszablonowe podejście, ale jedno musiał jej przyznać - był bardzo swobodny w jej towarzystwie i to działało na jej korzyść. W jej pokoju zawsze było komfortowo, ich rozmowy nigdy nie były sztuczne czy też pozbawione podtekstów, było kolorowo i fascynująco, a to rzadko kiedy działo się w życiu Gravesa, bo on z reguły unikał poważniejszych kontaktów. Głównie dlatego, że był zainteresowany jedynie fizycznością, a obozowe dziewczyny szukały sobie na siłę narzeczonych i mężów. Dla niego to było chore, bo odpuszczać sobie poligamię to była naprawdę idiotyczna sprawa. Seks był zbyt przyjemny, by ograniczać go do jednej partnerki. Poza tym, ich życie półbogów było zbyt krótkie, by poświęcać je jednej osobie, czy tam kilku jeśli już uda się spłodzić dziecko. Przyaktorzyć trochę mógł, bo przecież nikomu się nic od tego nie stanie, a i Blake lubiła wchodzić w różne role. Już nie raz nie dwa bawili się w przebieranki, zatem mógł chwilę poudawać zazdrosnego chłopaka, który z trudem zdzierżyłby informację, że jego obiekt westchnień poszedł sobie imprezować bez niego. Czasem może przeginał, traktując Simmons jak swoją własność, ale to działo się tylko podczas takich rozmów. Normalnie widząc ją, gdy podrywa kogoś, nie zwracał na to uwagi. Nie oczekiwał wszakże wierności od córki Aresa, bo sam nie był święty i jeśli coś między nimi było, to na pewno nie był to związek. Ot czysty pociąg fizyczny z jakimiś przyjemnymi aspektami. Można było nawet nazwać ich kumplami. Lubił, jak dotykała go, a okolice ucha były u niego szczególnie wrażliwe, dlatego przymknął oczy i niczym kot przeciągnął się, czując ogromną przyjemność. Dopiero po chwili uniósł powieki i spojrzał znów na brunetkę, gdy wspomniała o tańcu. Steven potrafił się ruszać, ale jakoś niezbyt często z tego korzystał, ot kolejna niewymaksowana, ale nabyta umiejętność. Uniósł lekko brwi, a na jego twarz wstąpił mały uśmiech. - Obudziła się w tobie romantyczka? - spytał z celową złośliwością. - Obstawiałem seks w magazynie, albo na stole - rzucił bezczelnie, choć wszystko to było oczywiście żartem. W sumie to nawet nie zastanawiał się, jak mógłby wyglądać ich wspólny wieczór, wszakże nigdy razem na imprezę nie poszli, spotykali się zazwyczaj już na miejscu. Kiedy odsunęła go od siebie, przesunął się posłusznie na bok i rękę przewiesił za oparcie sofy. - Nie marudź, ciesz się, że nie nachlapałem ci tutaj, bo mogłem mieć to gdzieś - odparł nie mniej zadziornie i na zachętę klepnął Blake w pośladek, gdy wstawała z sofy. Zjadł kilka kolejnych nachosów, choć ochotę dalej miał na jakieś chipsy i najpewniej nie opuści go ona przez najbliższe kilkadziesiąt minut. Może jak wypije trochę więcej tequili, to przestanie mu robić różnice. Patrzył cały czas na Simmons, która wróciła z kuchni i położyła wszystko co trzeba na stole, a później zaczęła bawić się w DJ. Graves machnął ręką. - Puszczaj co chcesz, przyszedłem tu na libację, nie na koncert - odparł szczerze, choć po głowie chodziło mu też coś związanego z seksem, gdyż widząc Simmons w dzisiejszym wydaniu, już nabrał na nią ochoty, choć na nic się przecież nie umawiali. Poczeka na rozwój sytuacji i najwyżej przyatakuje w odpowiedniej chwili, chociaż z nią wcale nie trzeba było grać w podchody - niemal każdy wspólny wieczór kończył się seksem, bo oboje mieli duże potrzeby i zamierzali je spełniać. Pokroił limonkę i nalał tequili do kieliszków. Nie pytając o zgodę Blake, wycisnął soku z owocu na jej szyję, włożył kawałek cytrusa do jej ust, po czym przechylił zawartość kieliszka do gardła, pochylił się, zlizał sok z szyi brunetki, a na sam koniec podgryzł trochę limonki, którą miała w ustach, tym samym całując ją pierwszy raz tego wieczora. Jakby tego było mało, jego dłoń zawędrowała na jej plecy i nieznacznie przysunął ją do siebie, zachęcając tym samym, by usiadła mu na kolanach okrakiem.
Czasami faktycznie niesamowite było to jak idealnie ta dwójka herosów dobrała do siebie swoje potrzeby, przy jednoczesnym unikaniu tego, co komplikowało wszystkie te pseudo-luźne relacje nazywane potocznie friends with benefits. U nich liczyły się zdecydowanie te dodatki. A zazdrość? Jeżeli już to tylko ta drapieżna, wzmagająca pożądanie i niosąca za sobą poczucie posiadania siebie nawzajem w momentach, w których byli razem. Steven mógł być pewien, że Blake nie będzie wymagała od niego żadnych zobowiązań, a ponieważ działało to w dwie strony, ich relacja była... po prostu czysta, odświeżająca i oczywista. Czy uważała, że przeginał traktując ją czasami jak swoją własność? Nie, co więcej zawsze podniecała ją ta bezczelna pewność siebie i chociaż mało komu pozwalała na tak śmiałe słowa i gesty, Graves mógł sobie przy niej pozwolić na naprawdę dużo. Blake pokręciła z rozbawieniem głową, kiedy wspomniał o niej jako o romantyczce. Brzmiało irracjonalnie mimo że w rzeczywistości wcale nie odbiegało aż tak daleko prawdy. Poza tym poczuła satysfakcję z jego reakcji na jej dotyk, którego nie miała zamiaru przerywać. - Proszę cię, potrafię być romantyczna kiedy zechce - mruknęła niczym markotny kot, układając swoje pełne usta w całkiem urokliwym aczkolwiek niepozbawionym drapieżności uśmiechu i przesuwając palcem po płatku jego ucha. - Prawda jest jednak taka, że miałam na myśli taniec z mieczem w dłoni - przyznała z rozbawieniem unosząc porozumiewawczo brew. - Jestem naprawdę niezła na parkiecie, jednak jak mam wybierać wolę ostrą salsę z akromantulą. I masz rację, seks w magazynie po wszystkim i tak brzmi obiecująco. Nie mogła nie przyznać mu racji, że wykazał się odrobiną dobrej woli nie chcąc jej nabrudzić na stole. Kiedy poczuła kolejne klepnięcie na pośladkach rzuciła mu tylko przeciągłe spojrzenie, które tak dobrze znał. Była w nim diabelska iskierka, która mówiła: uważaj, bo mnie nakręcasz. Zaraz jednak ruszyła do kuchni. Nie była usatysfakcjonowana jego odpowiedzią odnośnie muzyki ale jedynie przewróciła oczami i puściła coś żywszego. - Co to za libacja bez dobrej muzyki? - spytała czysto retorycznie i odwróciła się do Gravesa akurat w chwili gdy nalewał tequili do kieliszków. Ten widok sprawił, że uśmiechnęła się delikatnie i przeciągnęła, czując jak jej ciało cieszy się na nadchodzące wydarzenia. Czy podejrzewała, że skończą tego wieczoru razem w łóżku? Zapewne tak, chociaż nawet jeżeli zakończenie będzie zgoła inne, zawsze mogła liczyć na sporo doznań w towarzystwie Stevena. Jak dotąd przecież nie zawiodła się na nim ani razu. Widząc co zamierzał zrobić blondyn, Blake zdążyła jedynie odgarnąć włosy na drugą stronę szyi i rozchylić usta żeby mógł wsunąć do nich limonkę. Kiedy wychylił kieliszek uniosła lekko podbródek żeby ułatwić mu zadanie zlizania limonki ze swojej skóry, a czując na niej jego język zamruczała z zadowoleniem. Jak zwykle przeszedł ją przyjemny dreszcz, który rozszedł się po całym ciele. Pocałunek na koniec zwieńczył rozpoczęcie tego przyjemnego wspólnego wieczoru, a Blake działając zgodnie z sugestiami mężczyzny poddała się jego silnej dłoni, która spoczęła na jej nagich plecach i usiadła na mu kolanach okrakiem, wyciągając w międzyczasie z ust skórkę po limonce i odkładając ją na stół. Gdy spojrzała z powrotem na Stevena, mógł dostrzec w jej oczach wyraźnie, że jego śmiałe poczynania jak zwykle nie były dla niej obojętne, o czym świadczyły palące się ogniki w jej ciemnych tęczówkach. Na bogów, miała na niego ogromną ochotę. Pochyliła się i zlizała z jego dolnej wargi resztkę soku, najpierw językiem, potem poprawiła jeszcze ustami w swego rodzaju pocałunku. Chciała zrobić dużo więcej, jednak czując aromat tequili z jego ust przypomniała sobie o swoim pełnym kieliszku. Wyprostowała się i sięgnęła najpierw po kawałek limonki, który podała Stevenowi, później po sól, której nasypała odrobinę na swoją dłoń. Na koniec wzięła kieliszek do ręki. Uniosła go w geście toastu po czym zlizała sól z drugiej dłoni, wychyliła tequilę i zakładając, że Graves miał cząstkę limonki przygotowaną w palcach, wtopiła usta w jej miąższ. Oblizała wargi odstawiając kieliszek na bok po czym wygięła swoje ciało najpierw w jedną, potem w drugą stronę, zgodnie z muzyką, wyciągając ręce do góry aby na koniec położyć je na torsie blondyna. - Ty to wiesz jak sprawić żeby było mi dobrze, Stev - mruknęła celowo nie zwracając uwagi na to o ilu przyjemnościach mogła w tej chwili mówić. W teorii chodziło o dobór alkoholu i metody picia, jednak wiedziała doskonale, że w praktyce Graves będzie mógł dopasować to do bardzo wielu rzeczy. Wbiła w niego swoje ciemne spojrzenie, spokojnych jednak błyszczących drapieżnie oczu i przesunęła mu paznokciami po karku, przeczesując krótkie włosy. Z pewnością nie umknął jego uwadze fakt, że nie miała górnej części bielizny na sobie. Wydęła lekko wargi zastanawiając się nad czymś. - Ciekawa jestem.. - zaczęła marszcząc delikatnie czoło. - Myślisz, że Corvus pamięta cokolwiek od momentu śmierci do chwili powrotu do życia? - spytała spoglądając w jasne oczy blondyna. - Myślisz, że widział cokolwiek? Odrobina rozkoszy i rozmowy o śmierci jednocześnie - takie połączenie nie było niczym nowym dla Blake, dlatego też nie mogło zbytnio zdziwić Stevena. Koniec końców spędzili w swoim towarzystwie naprawdę sporo czasu.
Relacja ta była na swój sposób zdrowa i potrzebna, bo oboje podchodzili do życia i własności podobnie, dlatego tak dobrze się ze sobą zgrywali. Przeświadczenie o tym, że należy się do drugiej osoby, chociaż na moment, pozwalało na osiąganie pewnej równowagi psychicznej, która dotyczyła niejako przynależności. Każdy chciał być (nawet podświadomie) częścią czegoś, jednocześnie nie zapominając o dobru pojedynczej jednostki. Oni znaleźli odpowiedni balans między ogniem, który rozpalał ich zmysły, a pokorą i zdystansowaniem, które pozwalały im nie kłócić się o kochanków i kochanki, które w międzyczasie posiadali. Z pewnością w tym aspekcie pomagał fakt, że nie czuli do siebie miłości czy zauroczenia, chodziło tu wyłącznie o pobudzenie seksualne, czystą fizyczność i realizację swoich potrzeb. Blake to rozumiała, Steven to rozumiał, dzięki czemu nie musieli martwić się o to, że zabrną w coś daleko, bo to nie było możliwe. Oboje chcieli tego samego - przyjemności, bez zbędnych defektów, czyli wyzbytą uczuć żądzę. Rozmowy z nią zawsze były luźne i łatwe, bo czegokolwiek by Graves nie powiedział, spotka się to albo z ripostą, albo z przemilczeniem, które w żaden sposób nie wpłynie na ich relację. Dlatego też dobrze czuł się w jej towarzystwie i w tym domu, bo było tu bardzo komfortowo, a atmosfera była zdecydowanie domowa oraz naturalna, bo żadne z nich nie siliło się na konwenanse i sztuczność. Dlatego też mimo tych gier słownych, które dla innych mogłyby wydawać się podłe, oni doskonale się bawili w swoim towarzystwie i tylko podsycali ten płomień, o którym była już mowa wcześniej. Skinął głową, zastanawiając się chwilę, czy naprawdę tak jest, że Simmons potrafi być romantyczna, kiedy zechce. - Dzika na pewno - odparł z szyderczym uśmiechem. - Ale czy romantyczna? Może, chociaż pewnie nigdy ci się nie chce - zaśmiał się, nie potrafiąc sobie wyobrazić romantycznej Blake. Być może dlatego, że jego wizja była zbyt przekoloryzowana i nienaturalna, dlatego podchodziło to bardziej pod jakiś gag czy nawet satyrę, aniżeli rzeczywisty stan rzeczy. Dostrzegł te jej spojrzenie, gdy klepnął ją w pupę i uniósł lekko brwi z przekazem potwierdzającym jej przypuszczenia. Zamierzał ją nakręcać ile się tylko dało, bo przekraczając próg tego domu, zaczął nabierać ochoty na figle i miłosne igraszki, a skoro sama córka Aresa również miała na to ochotę, to po co odmawiać sobie przyjemności? Było mu bardzo przyjemnie, gdy najpierw on całował ją, a potem ona jeszcze na dokładkę zlizała trochę soku z jego warg jeszcze przed wychyleniem swojego kieliszka. Jednoznacznie potwierdziła mu, że ma na niego ochotę dzisiaj i że najpewniej na samym piciu się nie skończy. I na to bardzo liczył, dlatego po skończeniu jej części, która była nieco mniej intymna niż jego, zlustrował ją wzrokiem, dostrzegając przebijające się przez materiał koszulki sutki dziewczyny. Przejechał po prawym palcem, czując że nabrzmiał, co oznaczało to, iż Blake jest bardzo rozpalona. Uśmiechnął się tylko na jej komentarz i przesunął dłoń na jej kość ogonową, przejeżdżając palcami po skórze córki Aresa. Drugą ręką nalał sobie do kieliszka kolejną porcję tequili, wychylił ją po czym zagryzł limonką. Soli nie używał, gdyż uważał, że choć tradycyjnie pasuje do tego alkoholu, tak woli posmak owocu niż słoność. - Takie coś zostawia ślad - odparł po chwili zastanowienia, którą wykorzystał na zlizaniu z ust soku. - Myślę, że widział więcej, niż powinien - dodał nieco spokojniej, bo ta sprawa naprawdę była dziwna i gdy tak Blake o tym wspomniała, zaczął się poważnie zastanawiać. Po chwili jednak wrócił spojrzeniem do twarzy swojej kochanki i wolną dłonią przejechał po jej brzuchu, wkładając rękę od razu pod koszulkę brunetki. Rozsunął nieznacznie nogi, by było mu trochę wygodniej i zsunął dłoń niżej, zaciskając ją na udzie Simmons. - Nie próbuj takich rzeczy - ostrzegł ją, gdyby wpadła na bardzo głupi pomysł podzielenia losu Corvusa. - To tak na przyszłość - dodał, choć sam nie wiedział z czego wynikała ta troska. Chyba właśnie z tego stażu znajomości, która kojarzyła mu się głównie z przyjemnością. Nie zamierzał sobie jej odmawiać i na pewno nie pozwoli, by ona zniknęła.
Blake mogła jedynie przyznać Stevenowi rację, ponieważ swoim stwierdzeniem dotarł do samego sedna romantyzmu w jej przypadku. Nie było sensu czegokolwiek komentować, nie miała nawet pomysłu na jakikolwiek kontrargument, co było widać na jej twarzy, która tylko przez krótką chwilę wyrażała zawahanie, aż w końcu brunetka najzwyczajniej w świecie wzruszyła ramionami. Tak, dzikość była domeną córki Aresa i mało było takich, którzy poznaliby ją z tej strony lepiej niż Graves. Było jasne jak słońce, że obydwoje mieli tego wieczoru potrzeby do zaspokojenia i fakt że tak łatwo przychodziło im okazywanie tego jeszcze bardziej nakręcał do działania. Blake widziała w oczach blondyna dokładnie to, co chciała w nich zobaczyć, czyli odbicie własnego pożądania. A świadomość, że działali na siebie w równomierny sposób? To było jak czerpanie przyjemności z dawania przyjemności i zwracania na siebie uwagi. To rozbrajające jednoznaczne spojrzenie syna Magniego, które sprawiało że wszelkie granice przestawały istnieć, jego pewne dłonie, które błądziły po jej ciele bez najmniejszego zawahania i ta wszechobecna naturalna swoboda. Dzięki temu zmysły Simmons były pobudzane na każdy możliwy sposób. Przygryzła lekko wargę, doskonale zdając sobie sprawę z tego jak jej własne ciało zdradza jej pożądanie, lecz próżno byłoby w jej oczach szukać czegokolwiek poza samozadowoleniem i drapieżną ochotą na więcej. Zastanowiła się nad słowami Stevena, nawet nie zwracając uwagi na to, że cham nalał tequili tylko sobie. Czy jej zainteresowanie życiem po śmierci było aż tak dziwne? W końcu miała w sobie duszę wojownika. Była jak Spartanin, prędzej oddałaby życie w walce niż uciekła szukając ratunku, a z takim podejściem wiązała się nieodłączna konieczność zaakceptowania śmierci. Patrząc na to w ten sposób, można była łatwo zgadnąć dlaczego tak starała się aby jej życie obfitowało w doznania wszelkiego rodzaju. - Być może – przyznała, rozmyślając na głos nad jego słowami, a jej dłoń sięgnęła po butelkę i przysunęła ją do ust. – Mimo wszystko, jeżeli faktycznie czegoś doświadczył, chciałabym zobaczyć to na własne oczy – dodała cicho zanim wzięła łyka prosto z gwinta po czym zagryzła alkohol limonką. Było to charakterystyczne pozbawione obaw przed nieznanym podejście, którego u Blake nie dało się przeoczyć. Czując na sobie wędrujące dłonie Stevena odwróciła się do niego, położyła mu dłonie na karku, a jej przenikliwe spojrzenie przebiegło po jego twarzy podczas gdy usta wykrzywił nikły uśmiech. – Czy to troska w twoim głosie, Graves? – spytała przebiegle, jednocześnie przysuwając się biodrami bliżej niego, czując z satysfakcją, że ciało mężczyzny nie pozostawało obojętne na jej działania. Była temperamentną kobietą, która twardo stąpała po ziemi i nie pozwalała innym mówić sobie co ma robić. Jakimś cudem jednak nieznoszący sprzeciwu ton głosu Stevena działał na nią jak afrodyzjak. Było to dość imponujące bo mało kto potrafił ją okiełznać w taki sposób. Tak właściwie to nie oczekiwała od niego odpowiedzi na pytanie, które miało postać zwykłej prowokacji. Lewą ręką chwyciła jego włosy i lekko odchyliła mu głowę do tyłu, kciukiem drugiej dłoni przesunęła po jego policzku w iście pieszczotliwym geście i sama rozchyliła delikatnie swoje wargi pochylając się nad nim i ledwo co dotykając jego ust. Nie puszczała jego włosów więc zniwelowanie tego minimalnego dystansu byłoby dla mężczyzny nieco utrudnione, chociaż oczywiście nie niemożliwe. - W tej chwili nie interesuje mnie nic poza tym co jest tu i teraz – mruknęła z uśmiechem, poniekąd tylko odrobinę nawiązując do swojego dość lekkiego podejścia do przyszłości. Jednocześnie dosłownie bawiła się tym elektryzującym dotykiem podsycając własne pożądanie.
Podgrzewanie atmosfery było ich specjalnością, dlatego oboje doskonale odnajdywali się w takiej konfiguracji. Mieli podobne potrzeby i stosowali niemalże identyczne metody, by przekonać drugą osobę do grzechu, a dzięki ich kosmopolitycznemu podejściu do tych spraw, wcale nie było o to trudno. Wyłapywał niemalże każde pojedyncze spojrzenie Blake, które zdradzało ją całkowicie. Była niespokojna i powoli zaczynała się rozpalać, czego efektem było lekkie zarumienienie policzków dziewczyny. Odbierała wszystko dokładnie tak, jak Steven chciał, by było to odbierane. Z ogromną satysfakcją przesuwał dłońmi po jej ciele, czyniąc to z niemałą wprawą. Przez lata zdołał poznać zakamarki jej ciała i nauczyć się obsługi brunetki, dzięki czemu doskonale wiedział, gdzie i jak dotknąć, by jej oddech przestał być tak równy i spokojny, jak miało to miejsce jeszcze kilka chwil wcześniej. Ciekawość była pierwszym stopniem do piekła i skoro nawet taki ktoś jak Corvus nie radził sobie z tym, co się wydarzyło, to próżno było sądzić, że oni również by sobie z tym poradzili. To co Juarez tam widział najpewniej pozostanie tajemnicą, oni mogą się tylko domyślać co czeka ich w Hadesie czy Helheimie. Steven nie łudził się bowiem, że trafi do Valhalli - nie z tym trybem życia i nie przy takiej pogoni za mało bohaterskim celem. Przechwycił od niej butelkę, nim postawiła ją na stolik i również pociągnął kilka łyków, czując jak nieco rozpala mu to żołądek i przełyk. To było bardzo fajne uczucie, choć trzeba było lat wprawy, by docenić jego wartość. Chwilę później uniósł lekko brwi, gdy posądziła go o troskę. - To ostrzeżenie - sprostował i jego ton rzeczywiście mógł wskazywać na takie intencje. Druga sprawa, że pewnie można było się doszukać jakiejś troski w tych słowach, bo jednak Blake nie była mu obojętna i oboje dobrze o tym wiedzieli. Nie było to jakieś płomienne uczucie, ale zdecydowanie wolał mieć ją w swoim życiu, niż by podzieliła los wielu herosów i umarła. Odchylenie głowy było dość niespodziewane i gdyby nie był przyzwyczajony, mogłoby go to nawet zaboleć. Nie syknął jednak, bo w rzeczywistości przeszkodziło mu to tylko w dość przyjemnej czynności, jaką było oglądanie Simmons z tak bliska. Wynagrodziła mu to jednak małym całusem, który mimo swojej niewinności i krótkiego czasu, jednoznacznie potwierdzał mu wszystko to, czego był już pewien od dawna. Skończą wieczór w łóżku, to było pewne. Dłońmi zawędrował do pośladków Simmons i ścisnął je pieszczotliwie, jednocześnie unosząc ją nieznacznie, by patrzyła na jego twarz z góry. Językiem przejechał po jej dolnej wardze, zlizując ostatki soku z limonki. - Tu i teraz masz przed sobą napalonego norda - rzekł pewnie. - Zrobisz coś z tym? - spytał z szyderczym uśmiechem, nie krępując się w żaden sposób ze swoimi odczuciami. Oboje doskonale wiedzieli, że działali na siebie w taki sposób i być może taka deklaracja przyspieszy nieco mozolny proces nakręcania się na siebie. Steven nie należał do cierpliwych półbogów, poza tym wolał również bardziej konkretne działania, dlatego też nie było sensu tracić czasu, przynajmniej w jego mniemaniu. Dłonie, dotychczas spoczywające na jej pośladkach, przesunęły się nieco wyżej, wzdłuż jej talii, a gdy tylko dotarł do poziomu klatki piersiowej, przesunął je nieco bardziej do środka, pozwalając sobie na ujęcie obu jej piersi w swoje dłonie. Już wcześniej to dostrzegł, że nie miała stanika i prześwitywały jej sutki. Teraz mógł nareszcie je dotknąć i potrzeć w swoich palcach, co zrobił z ogromną ochotą. Zdecydowanie preferował wersję Blake bez ubrań.
Blake uwielbiała brawurę z jaką Steven brał się za sprawianie jej przyjemności i to jak chętnie i bezczelnie naciskał każdy czuły guzik na jej ciele. Nigdy, nawet na samym początku tej znajomości, nie musiała go specjalnie naprowadzać na to co jej się podoba, bo mężczyzna czytał z jej ciała jak z otwartej książki. Ona nigdy nie pozostawała mu dłużna i dzięki temu można było powiedzieć, że uprawiali seks jak profesjonaliści, wyrachowani, pozbawieni zahamowań i wszelkich wątpliwości. Oddała mu butelkę tequili przyglądając się jak heros bez zawahania przełyka mocny alkohol, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego jak bardzo potrzebowała tego spotkania. Oczywiście, że Steven nie był dla niej tylko kolejnym herosem, z którym chciała od czasu do czasu przeżyć płomienny seks. Był jej w pewnym sensie bardzo bliski i z pewnością sprawiał, że życie stawało się obfitsze w doznania wszelkiego rodzaju. W końcu naprawdę dużo razem przeżyli, nie tylko w łóżku ale również chociażby na polu walki. Ratowali sobie życie, dzielili sukcesy, porażki i niezliczoną ilość orgazmów, niczym dwójka partnerów, idealistów, którzy zarówno dobrze wykonane zadania jak i błędy czasem zapijali do nieprzytomności po czym rozchodzili się w swoje strony. Uśmiechnęła się nikle w odpowiedzi na jego sprostowanie, świadoma tego, że Graves prawdopodobnie wykazywał się teraz większą ilością rozsądku niż ona. Przechyliła lekko głowę na bok i wydęła delikatnie wargi, chociaż jej następne słowa zabrzmiały szczerze, a w ciemnych oczach było widać spokojny wyraz. - Wezmę sobie je do serca. - Nie była to tyle obietnica, co stwierdzenie faktu, kończące temat życia po śmierci. Rozumiała skąd brało się ostrzeżenie Stevena i nie mogła się z nim nie zgodzić. Z drugiej strony trzeba było pamiętać, że Blake Simmons mogłaby złamać wszystkie zasady i obietnice, oraz zignorować wszelkie ostrzeżenia, jeżeli tylko w ten sposób zwróciłaby na siebie uwagę swojego ojca. Kiedy poczuła dłonie Stevena na pośladkach uśmiechnęła się rozkosznie, spoglądając na niego z góry. Przygryzła wargę w miejscu w którym dotknął jej język mężczyzny, a jej czarne oczy wyrażały bezwstydne pożądanie. Przesunęła dłonią po spodniach Gravesa, jakby chciała sprawdzić ile prawdy było w jego słowach, a to co poczuła bardzo ją usatysfakcjonowało. - Skoro już pytasz.. - zaczęła, ale urwała czując jego dłonie na piersiach i zamruczała cicho, żeby zaraz później nabrać głośno powietrza kiedy jej sutki stwardniały pod palcami Stevena. Odetchnęła. - Skoro już pytasz to mam zamiar wykorzystać to do cna.. - Pochyliła się nad nim i pocałowała go, a jej czuła namiętność odzwierciedlała pożądanie, które w niej rozbudzał. Odsunęła się na sekundę, żeby ściągnąć z siebie niepotrzebną bluzkę po czym znów wpiła się rozkosznie w jego usta jakby smakowały jeszcze lepiej niż tequila z limonką, co wyrażał jej pomruk zadowolenia. Puściła jego jasne włosy gdzieś w międzyczasie i wsunęła obie dłonie pod koszulkę herosa przesuwając nimi po umięśnionym torsie. Szybko pozbyła się materiału, a jej palce zaczęły sprawnie dobierać się do rozporka spodni mężczyzny.
Trzeba było żyć chwilą i oboje byli świadomi tego, że jeśli łbów nie rozpierdolą im orkowie, to zrobią to inne skorpiony z otchłani. Boskie konflikty, potwory, supermoce, NoGods, ten świat był pokręcony, a oni będąc w samym jego środku prosili się o łomot. Dlatego też gdy mogli pozwolić sobie na chwilę wytchnienia, ot choćby takie niewinne spotkanie przy butelce tequili, należało z niego korzystać i wyciągać jak najwięcej się dało. Mogli wypić, pożartować, posmęcić i rozejść się w swoje strony. Ale po co, skoro można było dodać do tego jeszcze trochę pikanterii i pozwolić żądzom opanować ciała wraz z ich umysłami? Steven nigdy nie odmawiał, bo korzystał z życia jak każdy, kto zrozumiał jego istotę. Fatum widniejące nad nimi było ogromną przeszkodą do długiego życia, ale nikt nigdy nie powiedział, że nie musi być ono ciekawe i szczęśliwe. Jemu szczęście dawały walka oraz seks, innych podniecała władza, jeszcze innych spokój i stateczność. Simmons wyróżniała się z tłumu tych herosów, którzy wyznawali podobne zasady życiowe do niego, dlatego tak łatwo było im złapać wspólny język. Oraz pośladki. Bezwstydnie. Prawdę miał wypisaną na twarzy, ale skoro brunetka potrzebowała dowodu jego zafascynowania tą sytuacją, to nie dbał o to. Przesunąwszy dłoń w kierunku jego spodni, Blake jednoznacznie mogła stwierdzić, że był napalony, a z chwili na chwilę coraz gorętszy i twardszy. Zaczął nawet wyróżniać się przez materiał spodni, co z pewnością zaowocuje w najbliższych kilku minutach tego spotkania. Zachłanność z jaką go całowała była wręcz niezwykła. Nie należeli do siebie, ich relacja była przyjacielska, z małymi udogodnieniami, a mimo to w chwilach bycia z nią sam na sam, czuł się jak najbardziej pożądany obiekt świata, którego Simmons nie ma zamiaru wcale wypuszczać ze swoich rąk. Działo się tak za każdym razem, gdy przechodzili do konkretów. Podniecało go to, że czasowo stawał się jej własnością, a myśl wzajemności tylko budowała jego i tak już przehypeowaną pewność siebie.
Blake była doskonale świadoma dominującego temperamentu Stevena, który tak mocno dawało się odczuć zarówno w tych codziennych relacjach jak i w ich bardziej intymnych spotkaniach. Uwielbiała te cechy jego charakteru, które sprawiały, że nawet ona, córka Aresa, nie potrafiła się mu oprzeć. Był prawdopodobnie jedynym herosem, któremu ulegała z taką przyjemnością, głównie dzięki temu jak umiejętnie podporządkowywał ją swojej woli. Simmons miała w sobie temperament przywódcy i sama często przejmowała kontrolę nad sytuacją, również w łóżku. Tym też różniło się przebywanie z Gravesem, który nie pozwalał jej odbierać sobie całej inicjatywy. Tak jak w codziennych relacjach wzbudzał tym jej szacunek, tak w trakcie wspólnych igraszek zapewniał jej o wiele więcej doznań i wprowadzał jej ciało i umysł w stan istnej ekstazy. Nic dziwnego, że chciała żeby Nord poczuł to jak bardzo uwielbiała mieć go dla siebie. Każdy jej dotyk i gest jak również ten płomienny wyraz ciemnych oczu zdradzał jak bardzo pragnęła jego bliskości i pełnej atencji. Przez ten wieczór faktycznie należał do niej, tak samo ona oddawała mu się w całości swoim ciałem i jaźnią i bieda temu, kto spróbowałby jej wyrwać tę przyjemność z rąk. Namacalne pożądanie syna Magniego, które wyczuwała pod swoją dłonią, tylko jeszcze bardziej podsycało jej własny żar, a blondyn mógł dostrzec to w jej spojrzeniu i tym jak delikatnie rozchyliła swoje wargi, żeby zaraz później go pocałować. To jak Steven odwzajemnił jej gest sprawiło, że zamruczała rozkosznie gdy tylko ich języki zaczęły przyjemnie pieścić siebie nawzajem. Blake odrzuciła na bok swoją niepotrzebną bluzkę i uśmiechnęła się nikle, widząc jak Graves podziwia widok jaki mu sprezentowała. Jego głodne spojrzenie było niesamowicie podniecające i podsycało niemałe ego brunetki, jednak to zachłanne pocałunki, którymi zaczął obsypywać jej skórę twarzy sprawiły, że córce Aresa zakręciło się w głowie z pożądania, a z ust wyrwało się ciche westchnięcie. Topniała zupełnie pod naporem jego intensywnych pieszczot, chociaż jej dłonie w jakiś sposób zdołały odnaleźć w końcu drogę do rozporka jego spodni i poradzić sobie z jego rozpięciem. Czuła jak skóra pali ją w miejscach, w których dotknął jej język mężczyzny, chociaż efekty jego poczynań rozchodziły się na całe jej ciało, a kolejny klaps w pośladek tylko te efekty spotęgował. - Oh taak.. - na wpół mruknęła na wpół jęknęła w jego usta kiedy mocno zacisnął swoją dłoń na jej ciele. Uniosła się nieco i na chwilę zostawiła jego rozpięty rozporek tylko po to aby złapać za materiał jego koszulki i ściągnąć z mężczyzny niepotrzebną część garderoby. W końcu to ona miała przed sobą jego umięśniony i idealnie zbudowany tors, który tak lubiła podziwiać. Pochyliła się nad nim i zaczęła całować go po szyi schodząc zaraz w dół na tors, raz za razem przygryzając też delikatnie skórę i pozostawiając na niej lekkie zaczerwienienia.