Przychodziła tutaj od dłuższego czasu. Prawda, było to nietypowe miejsce dla kogoś, kto boi się otwartej wody, bo w dzieciństwie dwa razy prawie się utopił, ale Enamorado była zdania, że trzeba pokonywać lęki, dlatego też w wolnych chwilach, gdy szukała samotności przychodziła tutaj. Po czasie przerażenie zaczęło ustępować dziwnemu spokojowi i odprężeniu na widok poruszającej się w oddali wody, pozwalało myślom płynąć razem z powolnym nurtem, przerobić niektóre sprawy, nabrać do nich dystansu. A tego potrzebowała teraz najbardziej, zarówno tak samo jak opróżnionej do połowy butelki whisky, którą kupiła w sąsiadującej niedaleko tawernie. Było zimno, śnieg nadal jeszcze nie zelżał, siedziała na ławce w grubym, puchowym płaszczu i śniegowcach, włosy wciśnięte miała pod ciepłą czapką, a wokół szyi owinięty szalik, i rękawiczki z jednym placem na dłoniach, nie przeszkadzał jej one jednak w pociągnięciu porządnego łyka z butelki i skrzywieniu się, gdy napój zapiekł nieprzyjemnie jej gardło i zostawił po sobie to nieprzyjemne uczucie jeszcze na parę dobrych chwil. Wpatrywała się w jezioro, które powoli ginęło w zapadającym już zmroku i dała myślom odpłynąć do sytuacji sprzed trzech dni, kiedy to Corvus został wybrany na stołek nowego kapitana ich drużyny. Wiedziała od początku, że się to tak skończy, ale nie znaczyło to wcale, że nie czuła tego rozczarowania tym, że jej ukochany po prostu pogodził się z nową rolą i obowiązkami. Kiedy wyszli z gospody nie rozmawiali w ogóle, cały czas szła zdenerwowana parę kroków przed nim, a kiedy wpadli do mieszkania wybuchła na temat jego milczenia i tego, że nie powiedział ani słowa na to, że go wybrali, nie protestował, nie odmówił. Potem zaczęła wypominać mu to, że już w ogóle spędzają mało czasu, a teraz nie będą go spędzać w ogóle. Oczywiście Corvus, jak to on na początku był trochę zaskoczony reakcją, potem próbował pewnie jakoś to ułagodzić, on nigdy nie krzyczał, zawsze był tą ostoją spokoju, co jeszcze bardziej rozjuszyło w tamtym momencie Noemi i sprawiło, że ostatecznie opuściła jego mieszkanie trzaskając drzwiami i od tamtego czasu się już nie widzieli. A ona... W sumie czuła się winna, że kolejny raz okazała się tak wybuchowa i nie potrafiła nad sobą zapanować, po części jednak nadal była na Juareza zła, głównie przez lęk o to, że teraz już nigdy nie opuszczą obozu, zostaną tutaj do starości, będą go bronić, a ona nigdy nie zrealizuje żadnego ze swoich marzeń o podróżach, nie odnajdzie rodziny. Albo, że skończy się to ostatecznie rozstaniem, bo Enamorado już ledwie wytrzymywała dotychczasową, okrojoną ilość ich spotkań, a teraz miało być jeszcze gorzej, nie pisała się na związek, który istniał tylko w teorii, potrzebowała bliskości, obecności drugiej osoby i choć bardzo by chciała, to uczucia czasem nie wystarczą, zwłaszcza w momentach, gdy masz je dzielić z osobą, która jest wiecznie nieobecna. Wpatrywanie się dzisiaj w jezioro z punktu widokowego nie przynosiło póki co oczekiwanego rezultatu, na razie pogłębiał się zły nastrój Noemi, dlatego przełknęła to kolejnym, mniejszym łykiem alkoholu i pociągnęła nosem, wdychając nosem zimną samotność.
Corvus Juarez
Re: Punkt widokowy Pon 04 Mar 2019, 00:58
I co on miał zrobić w tej sytuacji? Obóz był pogrążony w chaosie po rezygnacji Charlie i tak naprawdę kwestią czasu było przejęcie schedy po niej przez Hiszpana. Dość długo wzbraniał się przed tą decyzją i rezygnował wielokrotnie z tego tytułu. Powód był jeden - Noemi. Wiedział, że ją to zirytuje i prawdopodobnie wzbudzi niewłaściwe odczucia i myśli. Taka decyzja bowiem była równoznaczna z tym, że na jakiś czas zostaną jeszcze tutaj. Czy zachował się samolubnie? Być może, ale on patrzył trochę dalej, miał nieco szerszą perspektywę niż żyjąca chwilą Enamorado i to ich różniło. Nie można opisać jak czuł się, gdy zebrał od niej opieprz i się pokłócili. Starał się to wszystko załagodzić, ale do dziewczyny nic nie docierało. W końcu ta trzasnęła drzwiami i wyszła, a potem przestała się do niego odzywać czy nawet zabiegać o spotkanie. Był sfrustrowany, zły i co najgorsze - było mu przykro. Na Noemi liczył najbardziej, a ona zostawiła go samego z tym wszystkim i poczuł się odrzucony. Po raz pierwszy od momentu zejścia się z córką Asklepiosa, poczuł się znowu tak jak w momencie przybycia do obozu - samotny. Skoro jednak takiego wyboru Amerykanka dokonała, nie miał zamiaru ubiegać w żaden sposób o jej wsparcie. Kiedyś radził sobie sam i należało wrócić do tego stanu właśnie teraz, gdy cały obóz na niego liczył. Stąd też kilka tych dni spędził niezwykle efektywnie - udzielał się, brał udział w kilku spotkaniach z Asklepiosem, odbył jedną misję solową i katował swoje ciało na treningach. Wszystko po to by udowodnić samemu sobie, że jest w stanie udźwignąć to wszystko. Czuł jednak pustkę i była ona związana z nieobecnością Noemi przez te kilka dni. W wolnych chwilach, gdy łapał oddech, myślał, co dziewczyna teraz robi, gdzie jest, czy dalej jest na niego zła i czy myśli o nim. Jeśli chodziło o innych ludzi, był pamiętliwy. Z nią jednak nigdy to nie miało miejsca. Już kilka sekund po kłótni chciał się z nią pogodzić, zazwyczaj to ona utrzymywała ten napięty stosunek przez dłuższy czas. Teraz jednak trwało to już zdecydowanie za długo, jednakże on nie czuł się na siłach, by w jakikolwiek sposób temu zaradzić. Czuł się winny tego wszystkiego - że znowu ją zawiódł, że nie spełnił jej oczekiwań i że nie potrafił zdecydować się na ten ostatni ruch: odejście z obozu. Musiał więc wybrać się gdzieś daleko, gdzie będzie mógł pobyć sam ze sobą i swoimi myślami o ukochanej. Tak właśnie trafił w okolice punktu widokowego. W oczy rzucał się jego strój, który był dość nieadekwatny do tej pory roku - żadnej czapki, rękawiczek, tylko kurtka a pod nią wyłącznie t-shirt. Spodnie były schludne i jedynie buty zimowe osłaniały dobrze jego stopy. Miał szalik, ale zawiązany tak niedbale, że nie ochraniał w ogóle jego szyi. Hartował organizm, to na pewno. Robił to jednak poniekąd po to, by samego siebie ukarać za brak konsekwencji. Kiedy ją zobaczył, pijącą alkohol w samotności, w dodatku w taką pogodę, wkurzył się, choć na początku ten widok wywołał u niego przyspieszone bicie serca. Podszedł do brunetki i stanął przed nią, krzyżując ręce na klatce piersiowej. - To nie jest dobry pomysł - skarcił ją za picie alkoholu na zewnątrz w taką temperaturę. Gdy spojrzał jej w oczy momentalnie zamarł w bezruchu. Dawno nie widział jej tak przygnębionej i złej. To był widok, którego żaden chłopak nie chciał widzieć u swojej dziewczyny. W dodatku doskonale wiedział, że to on był przyczyną tego stanu Noemi. To było jeszcze gorsze, bo zawsze chciał ją chronić, nigdy nawet nie myślał o tym, by ją w jakikolwiek sposób skrzywdzić. Wysunął jedną rękę do przodu, chcąc objąć ją. Tak bardzo stęsknił się za nią, za jej dotykiem, zapachem... nawet za jej krzykami. Bez jej energii jego pokój był tak pusty, że nawet nie wracał tam na noc, tylko rano brał prysznic. Cofnął jednak rękę, kiedy rozsądek wygrał z uczuciami. Nie powinien sobie na nic takiego pozwolić, na pewno nie teraz. Skierował głowę w bok, nie chcąc jej w żaden sposób deprecjonować swym spojrzeniem. - Brakuje mi ciebie - zwrócił się w jej stronę, tym razem w swoim rodzimym języku, co ukochana powinna doskonale zrozumieć. - Bez ciebie nawet nie mogę spać... znowu mam koszmary - podzielił się z nią swoim problemem, który pojawiał się, gdy tylko próbował zasnąć bez niej. Fobos do spółki z Morfeuszem bawili się jego podświadomością, przypominając mu każdej nocy dzień trafienia do obozu. Dzień śmierci jego brata. Corvus czuł się podle, był zmęczony, zły, umierał z tęsknoty za swoją Marceliną i już teraz nie radził sobie z całym ciężarem, który na niego zrzucono. Teraz to jednak nie miało znaczenia, gdy zobaczył ją w tym stanie. Musiał się tym jednak z nią podzielić, bo ufał jej bezgranicznie i wiedział, że to ona jest receptą na wszystkie jego problemy. - Przeziębisz się... Widząc, jak brunetka ciąga nosem, natychmiast ściągnął z siebie szalik, który i tak leżał bezwładnie na jego karku, odsłaniając całe gardło i owinął nim szyję ukochanej, zasłaniając te fragmenty, których jej szal z kolei nie był w stanie zakryć. Kucnął przy tym i spoglądał w jej oczy, przez co trochę wolniej oplatał jej szyję i podbródek materiałem.
Noemi Enamorado
Re: Punkt widokowy Pią 08 Mar 2019, 22:45
Noemi za to była zdania, że zawsze znajdzie się ktoś na miejsce kapitana drużyny, ktoś, kto nie jest Corvusem, którego ona chciała samolubnie mieć tylko dla siebie. Zdawała sobie sprawę z tego, w jakim są miejscu i czego się od nich wymaga, a także tego, że są częścią większej grupy i rozumiała to. Podporządkowywała się temu uczestnicząc w treningach, misjach, zebraniach, udzielając się w szpitalu na swoich dyżurach, nie uciekała od tego, podobnie jak Corvus nie uciekał od swoich obowiązków. Jednocześnie chciała być niezależna, chciała tej wolności na co dzień, dlatego planowała opuszczenie obozu razem ze swoim ukochanym. Była już od dawna gotowa na ten, w pewnym sensie, duży krok w przód w ich życiach i ich relacji, dlatego fakt tego, że Corvus wziął na siebie kolejny obowiązek, który silnie wiązał go z tym miejscem, był dla niej na granicy niewybaczalności. Żyła chwilą, bo sam fakt bycia półbogiem zmuszał ją do nie przyzwyczajania się do tego, że nie ma się jakąś głębszą przyszłość, w końcu była cały czas narażona na szybkie uśmiercenie czy to przez jakąś bestię, czy przez członka NoGods, co nie zachęcało jej do robienia poważnych, dalekosiężnych planów. Wolała sobie tak właśnie żyć z chwili na chwilę, nie myśleć długo nad wyborami, decyzjami, nie robić sobie nadziei na to, że za pięć lat wszystko będzie się toczyło po jej myśli, bo nie miała takiej gwarancji, że ten czas kiedykolwiek nadejdzie. Tak jak on czuł się zraniony jej reakcją i milczeniem, tak ona czuła się zraniona tym, że bez słowa przyjął posadę kapitana, choć do oficjalnej uroczystości jeszcze było daleko, to czuła, że ktoś jej bezlitośnie wydziera z rąk jej ukochanego, w którym pokładała wszelkie nadzieje, smutki, marzenia i plany, które czasem wspólnie snuli. Ich brak rozmowy na te tematy pozostawiły ją w tak wielkiej niepewności, że czuła teraz dosłownie, jakby walił się jej świat. Czuła, że już nie jest dla Corvusa tak ważna, jak była dotychczas, że już nie jest mu potrzebna, a to powodowało duże zachwianie jej myślenia i podejścia do całej sprawy obozu. Uzależniła się od niego tak mocno, że nie wiedziała co ma teraz ze sobą zrobić, kiedy osoba, która była dla niej całym światem okazała się po części ją oszukać. Ona też czuła w środku zupełną pustkę, choć na własne życzenie, to ona ucięła kontakt, jednak nie mogła zignorować tego uczucia, że brakuje jej drugiej połowy, że chciałaby wpaść do jego pokoju, rzucić mu się na szyję i wrócić do tego co było, nadal jednak powstrzymywała ją samolubna duma, która wciskała jej do głowy to, że została oszukana i musi sobie od teraz radzić z tym samotnie. Myślała o nim w każdej wolnej chwili, nie mogła po prostu go odciąć, nie dało się tak. Chciała wyrzucić do z głowy, choćby za pomocą wysokoprocentowego napoju, ale jak na złość, on zmaterializował się przed nią i wybrał się jak na spacerek wiosennym wieczorkiem. Zmierzyła jego sylwetkę od dołu do góry i uniosła brew. Melancholijność natychmiast wyparowała robiąc miejsce dla gniewu, który w niej zapłonął, gdy usłyszała jego słowa. Była akurat w trakcie trzymania butelki, by upić kolejny łyk. - Moralista się znalazł. - Warknęła na jego słowa, w głowie jej szumiało, zamknęła oczy, podniosła butelkę i upiła kolejny mocny łyk, przygotowując się na kolejną rundę. Dzięki temu nie zauważyła jego ruchu ręką, może to i lepiej. Dla niego oczywiście. Kiedy znów podniosła na niego wzrok, był już trochę łagodniejszy, niż przed chwilą. - Oddałeś swoje zimowe ciuchy na jakąś aukcję charytatywną? Albo nie, jakiś ork przyszedł w nocy i zwinął ci wszystkie ciuchy. - Rzuciła zła za jego ubranie nieadekwatne do pogody. - Poproś go później, żeby ci zrobił ciepłej herbatki, jak się rozchorujesz. - Dodała, podniosła butelkę, spojrzała na nią i wysunęła rękę z nią w jego stronę. - Masz ochotę się rozgrzać? - Zapytała nie mogąc powstrzymać się od fliraciarskiej nuty, którą wplotła w to zdanie, które zazwyczaj rzucała do niego w mieszkaniu, kiedy miała ochotę pogrzeszyć w łóżku, ewentualnie w wannie, albo na stole w kuchni, czasem też w... A nieważne! Kiedy usłyszała jego kolejne słowa, jej mina złagodniała, nawet przez chwilę wyglądała na skruszoną, bo wiedziała, że zawsze, gdy dłużej się nie widywali śnił mu się jego brat, a konkretniej jego śmierć. Poczuła się jakby ktoś właśnie zatopił w niej ostry sopel lodu i zamroził ją od środka, kiedy zdała sobie sprawę z własnego egoizmu. Po chwili jednak wróciła do niej myśl o oszustwie, którego ofiarą padła. - Reklamacje składaj do Morfeusza, Efrosyni jest jego córką, może zrobi ci uprzejmość i wyśle skargę wyżej. - Odparła zimno, zagryzając zęby, była zła. Na siebie, za to że duma nie pozwalała jej na to, żeby po prostu pociągnąć go za rękę, przytulić go do siebie i powiedzieć, że już wszystko będzie dobrze. Kiedy zaczął odwijać swój szalik i kucnął, by owinąć nim jej szyję, opuściła głowę, wyraźnie smutna. - Ja nie mogę się przeziębić. - Wyrecytowała jak formułkę ze szkolenia boskich mocy, ale nie zaprotestowała, w zamian za to, zdjęła swoją czapkę, a sobie zarzuciła kaptur na głowę, potem wyciągnęła ręce by naciągnąć tę czapkę na jego uszy - Prędzej ty będziesz walczyć o życie w łóżku, a ja będę ci gotować rosół, albo jakąś inną rozgrzewającą zupę, a ty tylko powiesz "nie syp tam tyle tej pietruszki".
Corvus Juarez
Re: Punkt widokowy Sob 09 Mar 2019, 02:46
Spodziewał się, że zawiódł jej zaufanie i jego decyzja o przyjęciu pozycji kapitana mogła sugerować rezygnację z planów opuszczenia obozu, ale wtedy o tym nie myślał. Wielokrotnie powtarzał Noemi, że pod tym względem nic się nie zmienia, tylko muszą się do tego przygotować. A gdzie złapią lepsze doświadczenie niż w obozie pełnym charakternych herosów? On tę rangę traktował też jako wyzwanie, czy ma w sobie siły, by kierować większą grupą niż tylko pojedynczymi oddziałami drużyn. Chciał się sprawdzić jako lider, miał poczucie obowiązku i chciał zaimponować Enamorado - na swój pokręcony sposób chciał, by widziała w nim osobę godną jej miłości. Za cechy męskie uważał charyzmę, umiejętność jednoczenia ludzi wokół siebie czy wzbudzanie szacunku. Chciał być dla niej idealny i dlatego też podjął się tego trudnego zadania. Bo przecież, jeśli poradzi sobie w tej arcytrudnej roli, to prawdopodobnie poradzi sobie również w innych... ot chociażby jako ojciec, a to przecież wiązało się niejako z rozpoczęciem życia z Noemi poza obozem. Nawet najgorsze rany nie bolały go tak, jak ta oschłość brunetki, która była tak nienaturalna dla niej, że aż go raziła w oczy. Wiedział doskonale, że była podpita, że nie była sobą i że jej temperament ostygł przez jego decyzje, której z nią nie skonsultował. Za każdym razem jednak kiedy robiła mu jakieś przytyki, bolało go to. Chciał się pogodzić od razu i ostatnie o czym myślał to kłótnie. Tymczasem zamiast jakichkolwiek pozytywnych uczuć i oczekiwanej przez siebie tęsknoty, otrzymał komentarz krytyczny dotyczący swojego ubioru. Niechęć do niego mógł odczuć aż na kilometr, dlatego wzdrygnął się i nawet odsunął od niej, póki ta nie zmieniła swojego tonu. Był skonsternowany. Czuł jednocześnie irytację, gniew, tęsknotę, a w jego głowie cały czas tliła się nadzieja, że zaraz Noemi uniesie te swoje śliczne oczy i rzuci się na niego, po czym oboje wylądują na śniegu, kompletnie nie zwracając uwagi na mróz. Kiedy jednak po raz kolejny odparła chłodno, przekręcił głowę w bok, a jego mina - dotąd zatroskana - stała się smutna. Pierwszy raz tak długo byli pokłóceni. Poczucie winy narastało w nim z każdą sekundą i gdyby nie to, że nigdy nie łamie danego słowa (o czym Enamorado nie pamiętała najwidoczniej) nawet teraz poszedłby zgłosić rezygnację Asklepiosowi, byleby tylko się z nią pogodzić. Pokręcił też głową z dezaprobatą, gdy zaproponowała mu alkohol tym swoim kuszącym tonem. Znał to dobrze i praktycznie zawsze się nabierał - znał skłonność Marceliny do flirtów i często stawał się ich ofiarą, ale tym razem nie w smak były mu takie gry. Sprawa była zbyt poważna, a ona była dla niego najważniejsza na świecie, dlatego nie mógł pozwolić na to, by piła na umór w samotności. Nawet jeśli teraz ma go dość, to on i tak tu zostanie i choćby miał się nie odzywać cały czas oraz patrzeć jak ona wlewa w siebie hektolitry alkoholu, to potem na własnych rękach zaniesie ją do jej pokoju, byle tylko mieć pewność, że nic sobie nie zrobiła w tym stanie. Miała różne głupie pomysły pod wpływem i on doskonale o tym wiedział. Jego troskliwość jednak tym razem okazała się debilna (a jakże), bo najwidoczniej zapomniał, że jego ukochana jest odporna na małe wirusy i jakby się nad tym zastanowić, to nigdy nie widział jej przeziębionej, zakatarzonej czy nawet kaszlącej - no chyba, że spalił coś w kuchni i reakcja była wywołana dymem. Nie spodziewał się jednak, że córka Asklepiosa obdaruje go swoim nakryciem głowy, dbając o jego stan zdrowia. Instynktownie wręcz przeniósł swoją odsłoniętą dłoń na jej, kiedy ta nakładała mu czapkę. Pomimo tego, że ciepła nie czuł, gdyż skóra była skrzętnie ukryta pod materiałem, otworzył nieznacznie usta, przypominając sobie te wspaniałe uczucie, gdy brunetka znajduje się tylko blisko niego. W mig zniknęły wszystkie troski i zmartwienia, a jej odpowiedź dodatkowo utwierdziła go w tym, że to wszystko co mówiła, wynikało nie z nienawiści, tylko z tęsknoty - za nim. - Jeśli w ten sposób spowoduję, że wrócisz to... - zaczął i przeniósł wolną rękę na zamek swojej kurtki, którą zaczął rozpinać. - Chcę się przeziębić - rzucił pewnie, spoglądając najpierw w niebo, jakby prosząc bogów o to, by właśnie teraz zachorował, a później spoglądając na Noemi, która być może była zaskoczona tym jego aktem głupoty, ale sama była sobie winna - tęsknił za nią i jeśli jest jakiś sposób, by ona wróciła, nawet umieranie w łóżku przez wirusy, to on z tego sposobu zamierza skorzystać. Nie bacząc na nic, przeszedł kilka kroków i usiadł obok niej, wpychając się niemalże na ławkę, jeśli Enamorado w jakikolwiek sposób oponowała temu. Swoją lewą dłonią zawędrował do jej prawej, która leżała gdzieś na jej udzie i wepchnął ją niemalże pod rozciągliwy materiał rękawiczki, splatając palce ich dłoni pod tą cienką osłonką. I nie zamierzał jej puścić. Patrzył przed siebie na zimowy krajobraz. - Obiecałem ci, że wyjedziemy - zaczął po chwili. - I słowa dotrzymam. Proszę cię tylko o cierpliwość i pomoc, bo bez ciebie nie dam rady. Muszę się sprawdzić i dlatego, jeśli dam sobie radę z obozem, będę gotów. Będę gotów żeby stąd odejść. A gdy już to się stanie, obiecuję ci, że połączy nas więcej niż tylko miłość - opuścił głowę, bo się odsłonił. Dotąd nie rozmawiali aż tak poważnie na ten temat i tak naprawdę perspektywa założenia rodziny była daleka, ale teraz nie miało to już dla niego znaczenia. W tej sytuacji trzeba było ratować wszystko, co się dało i zapewnić Enamorado, że myśli o nich poważnie. - Chcę z tobą założyć rodzinę, Marcelina... - rzucił cicho. - To jest moje jedyne marzenie - dokończył, po czym odetchnął głęboko, bo było to dla niego trudne. Potrafił jej się zwierzać, ale dotąd przeciągał tę chwilę jak tylko mógł. - Wtedy powiedziałaś mi, że pocałowałaś mnie, bo gdybyś nie wzięła spraw w swoje ręce, to trwałoby to wieczność. Teraz ja biorę naszą przyszłość w swoje - nawiązał do ich pierwszego pocałunku podczas jej urodzin. - Wróć do mnie i pomóż mi, potrzebuję cię - zakończył. Wyrzucił z siebie wszystko co miał i choć mogło się to wydawać bełkotem od pewnego momentu, tak jednak zrobiło mu się znacznie lżej. Przekręcił głowę w bok i spojrzał na córkę Asklepiosa, oczekując jakiejkolwiek reakcji z jej strony. Taki Corvus z pewnością musiał być zaskoczeniem, bo nigdy się tak nie uzewnętrzniał, no ale sytuacja była wyjątkowa i trzeba było ratować jedyną rzecz, na której mu zależy - ten związek.
Noemi Enamorado
Re: Punkt widokowy Nie 10 Mar 2019, 21:23
Problem polegał w nich na tym, że mieli zupełnie inne zdanie do sprawy wyjścia już z tego obozu, ona czuła się gotowa do opuszczenia go już od dobrego roku i miała cały czas nadzieję, że nastąpi to wkrótce. Ile dla niej znaczyło "wkrótce"? W przeciągu kilku tygodni, ciągle się to jednak przedłużało i przedłużało, że już kompletnie zaczęła tracić cierpliwość i jakiekolwiek zrozumienie do tego, czemu to wszystko się tak przedłuża. Na szczęście dla nich jednak Corvus był pod tym względem bardziej rozważny, a to pewnie ratowało im tyłek, bo gdyby ruszyli za rozumowaniem takiej w gorącej wodzie kąpanej Noemi, to już dawno by pewnie zasilali swoimi martwymi ciałami jakiś rynsztok, czy w ogóle brzuch jakiegoś stwora. Alkoholu z butelki ubyło, więc nie była już ledwie podchmielona, a już raczej w stanie wskazującym, zwłaszcza, że jej gniew rozbudzały emocje, które w niej szalały: zdruzgotanie, przygnębienie, tęsknota i poczucie winy. Tak, czuła się winna temu, że przez nią on też miał zły nastrój i czuł się tak samo samotny, jak przed tym, gdy zaczęli częściej rozmawiać nad jeziorem i posyłać sobie spojrzenia na korytarzach, no i przed tym, jak wzięła go sobie na własność, na dobre i na złe, na zawsze i na wieczność. Nadal jednak szalała w niej duma podsycana przez procenty, która pozwalała jej na bycie zimną, wyrachowaną suką, która rzucała właśnie te wszystkie kąśliwe uwagi. Rzadko luzie mieli okazję poznać tę gorszą wersję Noemi, ona jednak istniała pod warstwą beztroski i uśmiechu. - Sztywniak. - Prychnęła pod nosem i upiła kolejny łyk z butelki, a potem ją zakręciła, kątem oka spoglądając tylko na to, że zostało tam niewiele ponad jedna czwarta butelki. Ale będzie kac z rana. Czasem naprawdę tak myślała, że Corvus mógłby podchodzić czasami do niektórych spraw mniej poważnie, kochała go, lecz czasem przez swoje braki interpersonalne brał wszystko zbyt dosłownie, a ona nie potrafiła myśleć ciągle o konsekwencjach, chciała się w życiu zabawić, zanim przyjdzie jej wylądować w rynsztoku. Owszem, dbała o jego zdrowie, bo kto by to robił, jeżeli nie ona? On o siebie nie dbał prawie w ogóle, chyba że chodziło o tężyznę fizyczną, to chętnie oddawał się katorżniczym treningom na siłowni, nie dbał za to o inne aspekty, jak przyswajanie odpowiednich witamin, które budowały jego odporność na choróbska, na które Noemi była odporna. Cóż, w zasadzie dobrze się dobrali. Kiedy położył swoją dłoń na jej odzianą w rękawiczkę przez chwilę się rozczuliła i już naprawdę chciała zakończyć tę farsę, chciała znów wpleść dłoń w jego włosy, czuć, jak to jest być otuloną jego ramionami. Powstrzymała się przed tym w ostatniej chwili, bo wiedziała, że Corvus zasługuje na nauczkę, a ona nie jest ciepłą kluchą, która wszystko wybacza i klepie po główce za parę dobrych słów, kiedy on bez uprzedzenia zmieniał całkowicie wszystkie ich plany. Dlatego odsunęła dłoń i wstała z ławki. Natychmiast poczuła, jak kręci się jej w głowie od wypitego alkoholu. To była kara za siedzenie na dupie i picie, zamiast spacerowanie chociażby. Nie zamierzała się jednak poddać, tylko lekko chwiejnym truchtem podbiegła do barierki i rzuciła się na nią mocno ją łapiąc, tak, że dość ekstremalnie wysunęła się przodem za nią, zaraz jednak zaśmiała się głośno. - Nie wrócę z powodu twojej głupoty. - Odparła - Użyłam złego czasu. Odruchowo. - Dorzuciła po chwili i znów zaśmiała się głośno, a ten dźwięk odbił się od pustej przestrzeni, podobało się jej ten efekt, dlatego zaśpiewała jakieś "lalala", a dźwięk ponownie się odbił, co wywołało na jej twarzy zadowolony uśmiech. - Możesz się sprawdzać sam beze mnie. Jutro się stąd urywam. - Zawołała do jego osoby siedzącej na ławce. Prawie zdążyła zapaść już ciemność, przez co słabo go widziała, on ją zapewne też, ale póki słyszała jego głos nie przejmowała się tym mocno. Zatańczyła za to jakiś nieokreślony taniec na śniegu, do muzyki, którą tylko ona słyszała. Bawiła się świetnie, kiedy słyszała wszystkie te dźwięki w przestrzeni tak wyraźnie, skrzypiący śnieg, jego głos z ławki, swoje ciche nucenie piosenki, która wpadła jej jakiś czas temu w ucho. Robiła to wszystko, żeby uciec od niego i jego poważnych wyznań, w które znów by mu ślepo uwierzyła, z miłości. A co do jej słów, decyzja zapadła w momencie, gdy wypowiadała te słowa, chociaż powiedziała je bardziej tylko po to, by utrzeć mu nosa. Dalsze jego słowa jednak sprawiły, że zatrzymała się w swoim zachowaniu godnym pięcioletniego smarka, bo ona też o tym wszystkim zawsze marzyła i choć może dwadzieścia lat to niski wiek na snucie takich planów, to wiedziała, że mogą nie mieć wcale dużo czasu na to by się nacieszyć sobą i zrobić wszystko, na co mieli ochotę, to wiedziała, że chciałaby stworzyć z Corvusem prawdziwą rodzinę, z obojgiem biologicznych rodziców, mieć w swoim synu, lub córce część swojego ukochanego i cieszyć się tym błogosławieństwem razem z Juarezem. - Przestań mówić mi rzeczy, które chcę usłyszeć i o których dobrze wiesz, że i ja o niczym innym nie marzę. - Rzuciła oskarżycielsko, podchodząc do niego i wycelowując mu w pierś palcem. - Pomóc ci? Kiedy jedyne co od ciebie uzyskałam po głosowaniu to brak tłumaczenia i oszustwo! - Jej słowa śmierdziały alkoholem, kiedy wyrzuciła mu je prosto w twarz. Jeszcze nigdy nie była tak rozgoryczona, tak przygnębiona i tak... smutna, po prostu.
Corvus Juarez
Re: Punkt widokowy Pon 11 Mar 2019, 00:25
Alkohol w żaden sposób nie mógł tłumaczyć jej zachowań, bo nawet jeśli dawała upust emocjom, to jednak Corvus zawsze takie ekscesy tłumaczył jako samą prawdę. Po alkoholu ludzie nie przejmowali się konsekwencjami, chodziło o zabawę, o głupotę i o mówienie tego, co ma się na myśli, bez stosowania sztucznej poprawności. Jeśli takie rzeczy mówiła w amoku, to musiało być coś na rzeczy i sam Juarez przewidywał, że znaczący procent tej wypowiedzi był prawdą. I to bolało go najbardziej, bo nawet jeśli wiedział, że spieprzył, to starał się załagodzić to wszystko, a ona zamiast przyjąć to na spokojnie, kolejny raz go zdeprecjonowała i wskazała na jego błędy. Dlatego też gdy tylko zajął miejsce, a ona odsunęła się od niego, a potem jeszcze wstała z ławki i poszła wariować w stronę barierek, nic się już nie odzywał. Siedział tylko jednocześnie rozgoryczony i zawiedziony, bo nie tego się spodziewał po tym spotkaniu. Być może padł ofiarą własnych oczekiwań, ale nastawił się na zupełnie co innego i przez to trudno było mu ukryć swój smutek. Od wszystkich mógł usłyszeć te słowa, ale od niej go faktycznie to zabolało. Westchnął głęboko, spoglądając na swoje stopy, gdy krzyczała na niego. Po chwili zapiął kurtkę i spojrzał na nią, czując ten nieprzyjemny odór alkoholu na swojej twarzy. - Przepraszam, nie powinienem - odparł wyraźnie stłamszony, nie chcąc wdawać się z nią w żadną dyskusję. Mógł udawać, że jest w stanie poradzić sobie z tym wszystkim, co mu powiedziała, ale teraz było mu wszystko jedno. Noemi rzuciła zupełnie nowe światło na tę sprawę i sam Juarez przekonał się na własnej skórze, że jednak został z tym wszystkim sam. A przynajmniej - tak to odczuwał. Spodziewając się, że brunetka odejdzie znowu bawić się przy barierce, poczekał chwilę, gdy ta mogła zacząć mówić kolejne monologi w jego stronę. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale uznał, że i tak nic tu nie wskóra. W pewnym momencie wstał i bez słowa odszedł, zostawiając ją samą tam na punkcie widokowym. Kiedy ponownie odwróciła się w jego stronę, Corvusa już tam nie było. Zniknął.
zt
Noemi Enamorado
Re: Punkt widokowy Pon 25 Mar 2019, 09:35
Noemi nigdy nie starała się jakoś szczególnie ukrywać przed nim swoich uczuć i emocji, nigdy jednak, nawet w chwilach, gdy była na niego naprawdę zła, nie próbowała go nimi agresywnie atakować, tak jak w tej chwili. Zagłuszała poczucie winy, które przyszło do niej zaraz po wypowiedzeniu tych słów, próbowała teraz odsunąć je na bok byleby tylko nie musieć robić sobie wyrzutów teraz, z pełną świadomością, że napadną ją one już pewnie z samego rana, razem z potężnym kacem, którego nie będzie w stanie uniknąć. Mimo tego wszystkiego: jej karygodnego zachowania, słów śmierdzących gniewem i w pewnym sensie desperacją, która pojawiła się u niej w nadziei, że Corvus zrezygnuje z tego odpowiedzialnego, czasochłonnego stanowiska, to nie sądziła, że Juarez tak po prostu, bez słowa, ją zostawi i sobie pójdzie, gdy odwróciła się do milczącej ławki, nie poczuła już jednak gniewu z tego powodu, tym razem przyszły pretensje do samej siebie i ta świadomość, że w chwili gdy on jej naprawdę bardzo potrzebował, to ona wolała mu robić wyrzuty wywołane samolubnością. Zrozumiała w tamtej chwili, że naprawdę przesadziła i że go straciła. Wpadła w dziwny amok, pełen gniewu do samej siebie, przez co nie pamiętała już nawet jak się znalazła w swoim pokoju.
/zt.
James Anderhil
Re: Punkt widokowy Sob 17 Sie 2019, 16:10
Kilka dni po evencie
Czuł się paskudnie od czasu ataku nogods. W nocy nie sypiał w dzień gapił się w ścianę, mało jadł o ile jadł, a sporo palił i pił. Mieszkanie przypominało kryptę, a dym z fajek wytworzył klimatyczną mgiełkę. Zwidy i lekkie omamy wywołane przez brak tlenu, zamartwianie się na zapas i ogólną beznadzieję były przytłaczające. Poczucie, że zawiódł na tym jak i na kilku innych frontach było dobijające. Wolał unikać kontaktu z bliskimi mu ludzi, by nie dostrzec w ich oczach wyrzutu. Chciał wszystko przemyśleć, atak na obóz to było swoją drogą, lecz życie emocjonalne krótko mówiąc od kilku miesięcy przypomina czarną otchłań w której zaraz ktoś zdechnie. Chciał się ogarnąć być jak przykładny samiec alfa, który po każdym niepowodzeniu potrafi się w kilka dni otrząsnąć i wskoczyć w nurt podrywu. Nie wiedzieć czemu tego nie potrafił zrobić. Sytuacja z Mary była w jego zamyśle wyjaśniona, Pandora go olała totalnie i zupełnie ale i on w sumie względem niej nie był nad wyraz „dobry” ot trudno zdarza się. A teraz rozważanie czy niewinna i czysta miłość jeszcze istnieje? Czy ideały w które tak usilnie wierzył, a z których cały świat kpi są wartę tej walki. Anderhil jak zwykle omijał najprostsze rozwiązania i gnał gdzieś na drugi koniec świata by zrozumieć prawdę, którą miał pod nosem. Był jednak romantykiem, miał swoje zasady i wierzył najnormalniej w świecie, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Krótko mówiąc atak na obóz i ogólny tragizm sytuacji wprawił nie młodego już bo wszak 28 letniego staruszka w stan melancholii i luźno nazwane przez jego najbliższych „pierdolamento” o wszystkim tylko nie o istocie czasu. Westchnął, gdy śnieżna sowa zabębniła dziobem o szybę jego okna. Wiedział co to oznacza i od kogo to wiadomość. Żałował w tej chwili bardzo, że jednak to nie zagubiony list z Hogwartu, a ona… Lubił sowy, w praktyce to lubił wszystkie zwierzęta ale ta łypała na niego wyjątkowo niemiłym spojrzeniem. Tak jakby ślepia ptaka i jego właścicielki były połączone… przeszedł go dreszcz i zabrał liścik. Nie odpowiedział od razu, a właściwie treść wiadomości nawet nie sugerowała aby odpowiadał. Po prostu sowa odleciała, a on został z faktem dokonanym. W taki oto brutalny sposób musiał dnia dzisiejszego wstać przed 12, a konkretnie o 6:00, godzinie niewybaczalnej. I ruszyć swój tyłek na wzgórza skąd rozpościera się widok na jezioro i inne góry. Ubrany w szary dres zabrał ze sobą niewielki plecak z ręcznikiem i rękawicami do walki wręcz. Usiadł na pniaku i spoglądał na górzystą panoramę z widocznym zachwytem w oczach.
Charlotte Renan
Re: Punkt widokowy Nie 18 Sie 2019, 00:46
Koszmar. Długi, powtarzający się oraz niebezpiecznie prawdziwy. Taki, który sprawia że ciało oblewa zimny pot, dłonie drżą, serce pragnie wyrwać się z piersi a umysł szaleje. Chcesz się obudzić ale nie możesz. Trwasz w zawieszeniu i modlisz się o ratunek. O chwilę wytchnienia. I kiedy w końcu to następuje nie możesz ponownie zasnąć. Pragniesz snu a jednocześnie boisz się przymknąć powieki chociaż na ułamek sekundy. Strach jest silniejszy. Ta noc nie różniła się od poprzednich. Charlotte obudziła dokładnie o piątej . Zaczynało świtać, pierwsze promienie słoneczne przedarły się przez okno jej sypialni. Rozejrzała się bardzo powoli czując jak po twarzy spływają pojedyncze kropelki potu. Dopadł ją irracjonalny niepokój. Coś z czym wcześniej nie miała do czynienia. Sięgnęła po stojącą na stoliku nocnym szklankę z wodę. Czując potworną suchość upiła łyk a następnie wstała z łóżka. Chwiejnym krokiem podeszła do okna i zaczerpnęła głośno świeżego powietrza. Przetarła dłonią czoło i stała tak przez kilka minut, próbując zapanować nad drżeniem ciała. Nie myślała o niczym, czekała aż wyparuje z niej strach, złość, aż opadną emocje. Musiała zrobić cokolwiek, byleby tylko zapanować nad sobą. Gestem dłoni przywołała do siebie Śnieżkę siedzącą na niewielkim drzewie nieopodal jej mieszkania. Przywiązała do jej nóżki krótką wiadomość, w której starannie nakreśliła tylko trzy słowa Punkt Widokowy, szósta... Kiedy sowa odleciała, Charlotte rozpoczęła krótkie przygotowania. Ubrała wygodny strój sportowy, który składał się z dopasowanych, czarnych getrów oraz sportowego topu. Włosy upięła w wysoki, nieco niechlujny kucyk. Nie dbała szczególnie o walory estetyczne za to udało zapanować jej się nad wyrazem twarzy. Niepokój zastąpiła tak dobrze znana jej obojętność. Doskonała maska; dopełnienie każdego stroju. W umówione przez nią miejsce dotarła bez problemu. Do wyznaczonej godziny brakowało jeszcze kilku minut, dlatego nie zdziwiła się, że Anderhila jeszcze nie było. Oczywiście, istniała możliwość, że nie przyjdzie. Nie zdziwiło by jej to, w końcu dał poznać się z tej najgorszej strony. Wdrapała się na jedno z wyższych drzew skąd rozpościerał się idealny widok. Okolica była bez wątpienia piękna ale w zaistniałej sytuacji Charlotte nie zamierzała się nad tym rozwodzić. Miała określony plan, zamierzała go zrealizować a następnie wrócić do wypełniania reszty obowiązków, które zaplanowała na dzień dzisiejszy. Zamierzała wyłożyć się wygodnie na grubej łodydze kiedy pojawił się James. Z nutą dezaprobaty, którą wypełniało ciche westchnięcie spojrzała na zegarek usytuowany na jej nadgarstku. Spóźniony. Obserwowała jego poczynania. Bacznie przyglądała się temu co robi. Próbowała nie zdradzać swojej obecności i dopiero kiedy usiadł zeskoczyła z drzewa. Podeszła do niego powoli a kiedy znalazła się wystarczająco blisko - stojąc jednak nadal za nim - nachyliła się i zbliżyła usta do jego ucha. - Uwielbiam kiedy dajesz mi kolejne powody do tego abym mogła ostudzić Twoje wybujałe ego - przez ułamek sekundy chciała klasnąć w dłonie ale zaniechała tego pomysłu. Obeszła pieniek i stanęła na przeciw mężczyzny, z dłońmi splecionymi pod piersiami. - Unikasz mnie - nieoczekiwanie na jej twarzy pojawił się smutek a raczej coś co miało go przypominać. Zniknął on szybko, zastąpiony ironicznym uśmiechem. - I w gruncie rzeczy taka sytuacja by mi pasowała tyle, że... - zawahała się i postąpiła krok do przodu. - Moje ego oczekuje krótkiego dziękuję. Albo czegoś w rodzaju jestem kompletnym idiotą, który zapomniał do czego służy mózg. Tak na dobrą sprawę ta druga opcja bardziej mnie usatysfakcjonuje - wpatrywała się w niego z niemałym zainteresowaniem. Tak jakby chciała dostrzec dokładnie reakcję na jej słowa. Wszelkie zmiany, które zaszłyby na jego twarzy. Zawsze to robiła i nie tylko w przypadku Jamesa. Lubiła takie sytuacje. Momenty, w których mogła poczuć nutę satysfakcji, szczególnie wtedy kiedy miała rację. A w większości przypadków tak właśnie było.
James Anderhil
Re: Punkt widokowy Nie 18 Sie 2019, 02:01
Przeklął w duchu swoja niefrasobliwość. Siedziała na widoku, a nie spostrzegł jej jak wchodził było to co najmniej dziwne ale i nie mógł się sam sobie dziwić. Dobrze wtapiała się w otoczenie. Kiedy wyczuł jej obecność uśmiechnął się kącikami ust, lecz nie odwracał do niej, czekał. Dopiero gdy nachyliła się to niby przypadkiem, a niby celowo odwrócił głowę tak, że niemal musnął jej policzek ustami. Poczuł w nozdrzach fiołkowy zapach jej ciała zachłyśnięty tym nierozważnym gestem podjętym bez jakiegokolwiek zastanowienia się zapomniał na ułamek chwili o całym świecie. Na całe szczęście Charlotte szybko przerwała tą jakże miłą chwilę odzywając się. – Moje ego ma się dobrze w porównaniu do twojego języczka, któremu nieco zbyło na ostrości. Ogranicz namiętność w życiu prywatnym bo zaraz się jeszcze, o zgrozo uśmiechniesz. – Odparł nieco sennym głosem spoglądając kątem oka na kobietę i czekając na jej reakcję. Zastanawiając się również nad tym o czym ta może jeszcze myśleć. – Gdzieżbym śmiał cię unikać! Toż to absurd najzwyczajniej w świecie śpię do południa i szanuje sen nie to co inni – delikatny cień uśmiechu nie schodził Szkotowi z lica. Czuł, że brunetka jest na niego cięta i pewnie jak zwykle poszło o pietruszkę jednak nie odpuszczał. Chciał zobaczyć do czego jest jeszcze zdolna, a później i tak jej dokopie. Wstał niespiesznie i otrzepał tyłek z wyimaginowanego igliwia. Ruszył wprost na kobietę wolnym krokiem i zatrzymał się na wyciągnięcie ręki. Mierzył ją wesołym spojrzeniem zdradzającym, że jeśli coś to chętnie zaprosi ją na gofry. Ultimatum jakie przed nim postawiła było jasne i klarowne nie mając wyboru kiwnął głową przyznając poniekąd rację jej słowom. – Jestem kompletnym idiotą, a to z tego względu, że wstałem o szóstej rano – odparł śmiertelnie poważnie bez zająknięcia czy głupiego śmieszka. Nie czekał na odpowiedź wyciągnął z plecaka rękawice i wręczył je partnerce dość stanowczo nie patrząc czy przyjęła je na klatkę, czy dłonie nadążyły za ruchem ręki Szkota i pochwyciły je w porę. – Chcesz walkę dowolną czy konkretny styl? – Zapytał wiedziony pozorną ciekawością.
Charlotte Renan
Re: Punkt widokowy Pon 19 Sie 2019, 00:05
Zmarszczyła brwi, krzyżując wzrok swych ciemnobrązowych, chłodnych oczu z orzechowymi tęczówkami Jamesa. Na twarzy miała ten charakterystyczny złośliwy, kpiący uśmiech, który pogłębiał się z każdym padającym z ust mężczyzny słowem. - Namiętność? Kiedy to określenie pada z Twoich ust zaczynam szczerze wątpić, że coś takiego istnieje - była wyraźnie rozbawiona jego uwagą, którą powinna uznać za kąśliwą albo przynajmniej godzącą w jej dumę. Być może byłoby tak gdyby kiedykolwiek przejęła się opinią kogoś pokroju Anderhila. Poza tym nie zwracała uwagi na riposty wymierzone w jej stronę, szczególnie kiedy nie miały jakichkolwiek podstaw intelektualnych. Nie zamierzała wchodzić z tym mężczyzną w żadną relację, nie należał też do zaszczytnego gronu ludzi, których akceptowała a poza tym zbyt wiele razy ratowała mu tyłek, by mógł być dlań autorytetem. Od początku ich znajomości pokazał się z nie najlepszej strony a do tego kiedy otwierał buzię i zaczynał mówić szczerze traciła resztki wiary w to, że jest normalny. Typowy samiec alfa, który w obliczy problemów ucieka. Znała takich osobników i wrzucała ich do worka z napisem " szkodliwe dla zdrowia ". Anderhil nie był wyjątkiem. Rozmawiała a raczej pastwiła się nad nim bo mogła. Zwyczajnie bawiło ją to w jak łatwy sposób potrafiła go sprowokować i jednocześnie uderzyć w jego nadmiernie buchające ego. Idealna zabawka w dłoniach kobiety, która pragnęła od czasu do czasu poprawić sobie nastrój. - Skoro szanujesz sen to dlaczego zdecydowałeś się przyjść tutaj o tej skandalicznie wczesnej porze? - zobojętniała ale tylko na ułamek sekundy. Zaraz potem powrócił ironiczny uśmiech a w oczach pojawiły się dwie rozbawione iskierki. W porównaniu do tego jak czuła się zaraz po przebudzeniu teraz zaczynały wracać jej siły witalne. Gra słowna, w którą uwikłała Anderhila działała na nią pobudzająco. - Odpowiedź nasuwa się sama - przyłożyła palec do ust i spoważniała. Wyglądała dokładnie tak jakby nad czymś intensywnie myślała. - Ty najzwyczajniej w świecie boisz się mi postawić. Swoją drogą to do Ciebie pasuje, przecież tyle razy musiałam ratować Ci tyłek - ponownie wróciła do niego wzrokiem, posyłając mu pełne politowania spojrzenie ale z ust nie schodził jej uśmiech. Był jednak nieco łagodniejszy ale to tylko dlatego, że nie miała ochoty wchodzić w dalszą polemikę. Cel spotkania był z góry określony a Charlotte uwielbiała konkretny. Kiedy więc James rzucił jej rękawice szybko je złapała i nałożyła. - Dowolna. Zaczynaj - była przygotowana na jego atak, odprężona ale przede wszystkim nastawiona na to, że dzisiejszy poranek skończy się źle tylko dla jednej osoby. I tą personą nie miała być ona.
James Anderhil
Re: Punkt widokowy Pon 19 Sie 2019, 16:23
Charlotte Renan w oczach Lorcana, była zadufaną, zołzowatą i cholernie przemądrzałą marudą jakich mało na tym świecie. Przez dwadzieścia osiem lat swojego życia Anderhil spotkał tylko jedną tak wredowatą kobietę jak ona i o dziwo od pierwszego spojrzenia nieprzypadli sobie do gustu, ciekawość czemu? Paradoksalnym był fakt, że jak nie znosili swojego towarzystwa i gardzili sobą wzajem to tak na polu walki tworzyli zgrany i bez słów rozumiejący się duet, ba! Wówczas James myślał nawet że Szarlotka jest miłą i przyjazną osóbką do czasu aż nie otworzy buzi. – Fakt osoba o tak chłodnej duszy raczej nie zaznała westchnięcia namiętności na swej łabędziej szyi. Wybacz, że śmiałem snuć wizje takowe o tobie wszak tyś jak ten głaz nieczuła i zimna. – Odparł spokojnie z nutką uprzejmej kurtuazji uśmiechając się delikatnie. Nie dawał się sprowokować ni to minie, ni mowie ciała. Była taka zawszę, a on przywykł jej aktorskie sztuczki nie robiły na nim specjalnego wrażenia. Budowanie i zmiana tonu, sympatyczniejszy uśmiech, czy ciekawość lub troska w oczach to wszystko była maska, gra pozorów by dobrać się do miejsca w którym kogoś zaboli i tam uderzyć. Poznać słabe strony wroga i bez skrupułów zaatakować. Taka właśnie była panna Renan. I chociaż mógł niejednokrotnie jej odmówić czy to treningu czy udziału w misji to zwykle tego nie robił przez wzgląd na przeszłość i to że uratowała mu dwukrotnie tyłek z naprawdę sporych tarapatów. Była to jego największa porażka i plama na honorze odsiecz od kogoś takiego jak ona. – Ponad sen ukochałem trening. – Odpowiedział dość chłodno nie siląc się na uprzejme brzmienie głosu. Powoli irytowała go, a wiedział, że to dopiero początek. Jej kolejne słowa skwitował kwaśnym uśmiechem, lecz oczy zachowały powagę myślami był już skupiony na walce i tylko ta się dla niego liczyła. Stojąc naprzeciwko brunetki mierzył ją przez chwilę wzrokiem. Stali w stosownym oddaleniu od siebie, lecz chwila ta nie trwała długo. Ot tyle by założyć rękawice i przygotować się na walkę. Jego cios z pozoru był prosty; prawy lekki sierp mający na celu odwrócenie uwagi kierowany był w podbródek, po nim zanurkowanie tułowiem i uderzenie lewym prostym w nos i na zakończenie serii ciosów uderzenie prawym kolankiem w lewy bok tuż nad biodrem.
Charlotte Renan
Re: Punkt widokowy Sro 21 Sie 2019, 00:02
Twarz Charlotte nie zdradzała zwykle więcej emocji, niż uważała za wymagane minimum. Teraz też, chociaż nadal z kpiącym uśmiechem, nie zdawała po sobie poznać zbyt wiele. Dla postronnego świadka mogła zatem uchodzić za osobę wyjątkowo obojętną na otoczenie oraz zdystansowaną. Prawda była zupełnie inna, cały czas obserwowała, poddawała analizie, zapamiętywała. - Teraz powinnam się zarumienić i skomentować jakoś określenie mojej szyi jako łabędziej. Bardziej martwi mnie jednak to, że o mnie myślisz. To dosyć niesmaczne - prychnęła cicho, w rozbawieniu, pozwalając sobie na to, aby wzrokiem zmierzyć jego twarz. Nie siliła się przy tym chociaż na odrobinę dyskrecji. Mógł uchodzić za przystojnego a przynajmniej mieścił się w pewnych normach, które wyznaczały czasy w jakich przyszło im żyć. Nigdy jednak nie patrzyła na niego w ten sposób. W istocie stanowili zgrany duet podczas misji ale poza nimi ich relacja była mniej przyjemna. Sherlock i Watson, bez zbędnej kurtuazji. Być może miałaby o nim inne zdanie ale problem tkwił w tym, że brunet mówił. Nie rozchodziło się o barwę jego głosu czy też ton jakim się posługiwał ale o to, że w ogóle się odzywał. Irytował ją ale nie na tyle by nie zechciała mu pomóc. Zrobiłaby to pewnie jeszcze raz i kolejny. Nie przez wzgląd na to, że darzyła go jakimkolwiek pozytywnym uczuciem. Miała świadomość tego kim była i to czy lubiła Anderhila czy też nie, nie miało większego znaczenia w sytuacji, w której trzeba było ratować mu tyłek. Poza tym nigdy nie ustępowała, lubiła przekraczać pewne granice oraz bariery. Dążyła do celu, realizowała się a także uwielbiała udowadniać, że inni są w błędzie. Może przez to tak wiele osób miało o niej złe zdanie? Oceniali ją niesprawiedliwie bo nie pomagała w taki sposób, jaki wielu tego oczekiwała. Zamiast rozczulać się, głaskać po główce wolała działać. I to wychodziło jej najlepiej. - Kwestia treningów, to jedyna w której się zgadzamy - kącik jej ust zadrżał, by następnie unieść się wyżej. Dalsza dyskusja nie miała większego sensu. Spotkali się tutaj by potrenować, odprężyć się i przy okazji wyładować odrobinę niechęci, która pomiędzy nimi była. I dlatego zareagowała szybko na wymierzony w jej kierunku cios. Wykonała sprawny unik w odwrotną stronę do tej, z której pochodził atak. Anderhil nie dał jej chwili wytchnienia i kiedy znowu zaatakował przysłoniła twarz dłońmi chcąc wykonać blok. Odskoczyła do tyłu kiedy zaatakował ją kolanem ale długo nie pozostała bierna. Zaatakowała nagle lewym sierpowym, który powędrował w stronę jego tułowia. Ruch ten miał być wstępem, po którym wykonała gwałtowny cios prawą dłonią w jego głowę. Lewa ręka zaś gotowa była na przyjęcie kontrataku.
James Anderhil
Re: Punkt widokowy Sro 21 Sie 2019, 01:56
Nie przejął się specjalnie dalszymi uszczypliwościami ze strony Charlotte. Można powiedzieć, że człowiek przyzwyczaja się do zalet i wad ludzi z którymi przebywa częściej niżby tego chciał i z czasem zwyczajnie przestają one mieć tak znaczący wpływ na relację. Tym bardziej, że ich stosunki były jasno określone i nie wychodzili poza pewne ramy. Byli doskonałym dwuosobowym zespołem jednakże relacje na podłożu prywatnym były porównywalne do stosunków dyplomatycznych chrześcijan i muzułmanów podczas krucjat w średniowieczu. Ot, czasem zapanował względny pokój i tylko okazjonalnie ktoś komuś zaatakował kupiecką karawanę. Nieustanna szermierka słowna była dla tej parki czymś zwykłym i normalnym. Ba! Niejednokrotnie łapali się na tym, że ich „rozmowa” była odbierana przez otoczenie jako kłótnia, och nic bardziej mylnego! To najzwyczajniejszy w świecie dialog. Uwaga odnośnie szyi była zamierzona mimo to kryła w sobie ziarno, a może i dwa? Prawdy, faktycznie Szarlotka należała do grona kobiet, które przyciągały wzrok nawet będąc w dresach i wyglądając jak zombie mogła podobać się mężczyzną i nie tylko. Mimo to James nigdy na nią nie spoglądał pod czysto fizycznym kątem. Owszem jak każdy miał swoje za uszami i mógł myśleć o niej w tej czy innej kategorii jednak starał się być realistą i mimo romantycznej duszy oraz emocjonalności jaką obdarzyła go natura nie widział się u boku kobiety tak zimnej i nieprzyjaznej jak listopadowy poranek. Była w niej jednak jakaś cząstka dobra, którą Anderhil dostrzegł już podczas ich pierwszego spotkania. Pewna troska i chęć zbudowania czegoś więcej niż fundamentów pod grób. Nie rozumiał ich będąc młodzikiem, nie rozumiał ich nawet teraz. Mimo, że ma swoje już na karku ona pozostawała dla niego tajemnicą, której nie sposób odgadnąć bez odpowiedniego klucza, bądź wskazówki. Czuł się zatem nieraz w jej towarzystwie jak pisklę lub kocię zdany na pastwę okrutnego i przebiegłego lisa. I chociaż znał swoją wartość, poczucie własnego „ja”, wzrok tej kobiety był nieraz przeszywający, a słowa cięły głębiej niż miecz. Może dlatego tak świetnie się dogadywali podczas walki? Tak różni, a jednocześnie tak podobni, że aż strach. Na samą tą myśl dziwny dreszcz przeszył ciało herosa, skrzywił się. Pierwszy cios chybił celu, mógł się tego spodziewać nazbyt prosty i przejrzysty atak jak na nią. Kolejny trafił prosto w blok, a siła ataku była dość spora jednakże obrona kobiety wytrzymała, a inteligentnie korzystając z siły uderzenia przeciwnika odskoczyła w tył przez co nie sięgnął jej kolanem. Momentalnie przyjął dogodną pozycję do obrony czując, że ta szykuje dlań coś specjalnego musiała wszak jakoś odreagować te kilka minut spędzone na rozmowie z nim, czyż nie? Kiedy nadeszła był gotowy. Widząc nadciągający lewy sierpowy celowany w tułów nieco zwątpił mogła i być to podpucha jednak nie miał zamiaru się bawić. Przedramieniem zblokował jej cios diametralnie skracając odległość między nimi, a konkretnie barkiem wpadając na nią czym mógł wytrącić ją z rytmu ciosów. Prawy prosty spadł faktycznie ułamek sekundy po tym jak zblokował jej pole manewru i trafił go w bok głowy przez wzgląd na pozycję w jakiej się znajdował. Kostki nadgarstka w rękawicy przejechały niepewnie po jego czaszce jednak nie odczuł specjalnie tego uderzenia. Korzystając z okazji tejże bliskości pochwycił lewą rękę, którą już wcześniej zblokował i korzystając z oczywistych atrybutów w postaci siły i wagi zastosował prosty chwyt i po nim rzut przeciwnikiem przez bok na ziemię nie schodził wraz z nią do parteru odskoczył w tył po wykonaniu rzutu córką Ateny. Czekał na jej kolejne ataki.
Charlotte Renan
Re: Punkt widokowy Czw 22 Sie 2019, 16:29
Brązowe spojrzenie Charlotte jakby zasnuły ciemne, burzowe chmury, jej twarz zaś pozostała absolutnie spokojna. Jak maska. Nieruchoma jak posąg. Marmurowy, zimny i nie do ruszenia. Nabrała głębszego wdechu i podniosła się z ziemi. Dała się podejść ale nie zamierzała otwarcie się do tego przyznać. Z łatwością mógłby wykorzystać to w przyszłości. Zbyt upokarzająca wizja. Wypuściła głośno powietrze, rozluźniając napięte mięśnie i milczała. Tęczówki jej oczu zaczęły z powrotem łagodnieć. Topniały niczym lód w nieco cieplejszy, zimowy dzień. Mierzyła Anderhila od stóp aż po sam czubek głowy i ściągnęła usta, by na jej twarzy nie pojawił się nawet cień uśmiechu. Duma nie pozwalał przyznać się do tego, że świetnie sobie poradził. To nie tak, że Renan nie potrafiła przyznać się do błędu albo do tego, że ktoś był od niej zwyczajnie lepszy, sprawniejszy czy mądrzejszy. Tu chodziło bezpośrednio o Jamesa a raczej o relację, która ich łączyła. Prędzej dogadałaby się z Akromantulą niż przyznała że był jednym z lepszych przeciwników z jakimi przyszło jej kiedykolwiek trenować. - Koniec zabawy - ruch ust wskazywał, że się odezwała, tyle że cicho i dziwnie spokojnie. Tylko te oczy, w tej jednej chwili przypominające wilka wpatrującego się w swoją zdobycz. W tym jednym, długim spojrzeniu potrafiła przekazać, jak bardzo zaczynała się irytować. Chwilę po tym jak wstała zdecydowała się na szybki i bezpośredni atak. Skróciła dzielący ich dystans na tyle by wyskoczyć i wymierzyć cios kolanem prosto w splot słoneczny mężczyzny. Korzystając z okazji i z tego, że nadal była w biegu wykonała prawy sierpowy celując prosto w jego nos a następnie odskoczyła na odległość umożliwiającą jej odparcie ataku gdyby taki się pojawił.
James Anderhil
Re: Punkt widokowy Czw 22 Sie 2019, 20:45
Westchnął głębiej niż przypuszczał nagły ruch, skręt bioder i rzut, a ciało kobiety niby szmaciana lalka pofrunęło i z głuchym plaskiem padło na ściółkę, która zamortyzowała zapewne sam lot. Co prawda więcej w tym ruchu było pokazania pewnej wyższości, czy też raczej upokorzenia niż faktycznej krzywdy. James zabawił się z nią jak chciał, a delikatny triumf w jego oczach podkreślił dodatkowo ten stan rzeczy. Wiedział co teraz nastąpi milczenie, które było niemym wyrazem frustracji i urażonej dumy wymalowane na jej twarzy, a szczególnie widoczne w głębokich czekoladowych oczach. Poważna mina bruneta była nieprzerwanie obecna wiedział bowiem, że pojedynek ten jeszcze może obrać wiele scenariuszy i był gotowy je zaakceptować. Znał Szarlotkę od dawien dawna i poznał jej moce, ale doświadczenie w walce również dawało swego rodzaju umiejętność przewidywania ataków. Gdy ta się rozpędziła i zaatakowała kolankiem zablokował jej cios dłońmi unikając tym samym ataku jednak wystawiając się na sierp, którego nijak nie mógł uniknąć. Pięść zahaczyła o nos, lecz nie poczuł ani bólu ani zawrotów głowy tolerancja na ból była w jego przypadku bardzo wysoka ponadto człowiek, który przez większość swojego życia toczy podobne temu sparingi i walczy z potworami nie padnie po takim uderzeniu jak rażony piorunem, o nie. Herosi w swych boskich genach mieli siłę i szybkość, a także wytrzymałość i regenerację jakiej normalny człowiek mógł jedynie pozazdrościć samo to tworzyło z nich maszyny do zabijania, a odpowiednio wyszkoleni z nikłym skrawkiem mocy swych boskich rodziców stawali się herosami. Żywot ten był dla Szkota czymś więcej niż tylko wykonywaniem misji i zabijaniem stworów. Budził ciekawość świata, chęć poznawania swoich granic i poszerzania ich, a także pod względami czysto fizycznymi rzeźbił i pogłębiał swoją wiedzę na temat walki i jej stylów kształtując przy tym mózg i poglądy życiowe wszak większość ze sztuk walki ma swoje kodeksy i historię oraz nosi naukę. Otarł przedramieniem kilka kropelek krwi spod nosa i delikatnie się uśmiechnął samymi jeno kącikami ust, był to raczej grymas niżeli uśmiech. Jego oczy odpowiedziały równie wilczo. Zrobił kilka szybkich kroków w kierunku Francuzki i uderzył kopnięciem z półobrotu celując w szczękę. Następnie korzystając z rozpędu w jaki wpadł po kopnięciu zaatakował prawym potężnym hakiem w tułów kilka centymetrów nad kość miedniczą, a przed żebrami i wykończył serię lewym sierpem celowanym w kość policzkową. Kobieta musiała przejść do wyjątkowo szybkiej defensywy jeśli zależało jej na ochronie twarzy i ciała przed atakami.
Charlotte Renan
Re: Punkt widokowy Czw 22 Sie 2019, 22:44
Jej zmysły były maksymalnie wyostrzone, drżące mięśnie w każdej sekundzie gotowe do ruchu, dłonie niecierpliwe by spotkać się z twarzą Anderhila. Po nijak udanym ataku wyprostowała się i spojrzała prosto w jego oczy. Była wyraźnie zdenerwowana i poirytowana, przypominała ładunek przed detonacją. Wydała z siebie oburzone warknięcie, po którym nastąpiła cisza. Potrzebowała krótkiej chwili by zebrać myśli oraz przeanalizować całą sytuację. Musiała wykazać się cierpliwością oraz sprytem w przeciwnym razie nie miała szans w tej potyczce. Zaczynała zdawać sobie sprawę z faktu, iż działała zbyt impulsywnie oraz desperacko przy okazji nie przyjmowała do wiadomości tego, że Anderhil poza tym, że był zwyczajnie głupi posiadał kilka cech, dzięki którym mógł ją pokonać. Była zbyt dumna oraz pewna siebie i chociaż zdawała sobie z tego doskonalę sprawę to nie potrafiła zareagować w inny sposób. Niechęć jaką żywiła względem bruneta była ogromna. Być może w przeszłości miało miejsce kilka sytuacji, kiedy to traktowali się po partnersku ale przeważnie ich relacja sprowadzała się do tego, że w przeważającej ilości czasu warczeli na siebie. Potyczki słowne były na porządku dziennym i Renan zdążyła do tego przywyknąć. Prawda była taka, że nie potrafiła normalnie funkcjonować bez kłótni oraz ciągłych sprzeczek z brunetem. Działał na nią jak płachta na byka a jednocześnie gotowa była mu ratować tyłek za każdym razem kiedy zaszła taka potrzeba. Pierwszy raz spotkała się z czymś takim...złość była tym większa bo pogłębiana przez coś czego nie rozumiała. Uczucia. Gdyby ich nie było świat Charlotte byłby prostszy. Nauka, wiedza...z nimi nie miała najmniejszego problemu. Ale kiedy w grę wchodziły emocje zaczynała uciekać, nie rozumiała tego co się wokół niej działa a dodatkowo popełniała wiele gaf, które niejednokrotnie uraziły jej dumę. Dlatego też, wolała złościć się na Jamesa, być opryskliwa i zachowywać dystans niż przyznać, że był jej potrzebny. Chociażby po to, żeby mieć na kim wyładować całą swoją frustrację, do której poniekąd się przyczynił. Patrząc na niego nie potrafiła na głos przyznać, że jego obrona oraz ataki zrobiły na niej ogromne wrażenie. Wolała warczeć, rzucać cichymi przekleństwami albo spojrzeniem, w którym czaiła się na przemian niechęć bądź gniew.. Nigdy uznanie, przychylność...żadnych pozytywnych uczuć. Jedyne na co mógł liczyć to obojętność lub niezadowolenie. Taka była Charlotte Renan i wyglądało na to, że nie zamierzała się zmienić, przynajmniej nie w najbliższym czasie i nie dla kogoś takiego jak Anderhil. Przez myśli, które nieoczekiwanie pojawiły się w jej głowie rozproszyła się. W ostatniej chwili zdołała wykonać unik - odchyliła tułów do tyłu - co pozwoliło na uniknięcie pierwszego ciosu. Niestety, później nie miała tyle szczęścia i w jednej sekundzie poczuła niewielki - ale jednak - ból w okolicach żeber, ostatni zaś cios sprawił, że zachwiała się na nogach. Upadła prosto na tyłek, wyraźnie oszołomiona tym co właściwie zaszło. Nie rozumiała jak mogła tak łatwo dać się podejść i momentalnie straciła ochotę na dalszą walkę, co było dziwne bo sama ją zainicjowała. Przez minutę lub dwie nie odzywała się i dopiero czując metaliczny posmak krwi, która spływała po wardze skrzywiła się nieznacznie. Była jeszcze bardziej zła, wkurzona i jednocześnie w dziwny sposób zagubiona. Utkwiła wzrok w ziemi, nie próbując się nawet odezwać. Przyszedł czas na to aby Anderhil zaczął z niej kpić. W istocie może by się tym przejęła ale nagle zrobiło jej się tak wszystko jedno. Obojętność powróciła na twarz kiedy przecierała z niej krew.
James Anderhil
Re: Punkt widokowy Czw 22 Sie 2019, 23:59
Widział jej emocje, niemą reakcję na jego ciosy wymalowaną na twarzy. W pewnym momencie zamarł wewnętrznie widząc jak nie broni się, było za późno. Cios spadł na twarz rozcinając usta, a szkarłatna krew cienką niteczką spływała w dół. Kobieta padła bezwładnie jak gdyby ktoś podciął jej nogi wszak uderzenie nie było na tyle potężne, a jednak. Miał wrażenie, że coś dziwnego i niezrozumiałego dzieje się w umyśle Szarlotki i poczuł ukucie w klatce piersiowej. Stał przez chwil kilka nad nią mając idealną okazję do zrobienia wszystkiego czego tylko chciał mógł wszak odpłacić jej za wieczne dogryzanie, czy momentami traktowanie jak śmiecia, za tą pogardę, którą widział w jej oczach, czy gniew jaki na nim wyładowywała. A jednak nic nie powiedział tylko spoglądał na burzę jej ciemnych włosów zastanawiając się jak mogły malować się na tle białej poduszki. Odpędził od siebie wszelakie myśli, które niczym mały diabełek próbowały zmącić jego spokój. Zrobił krok ku niej, później kolejny i jeszcze jeden ale tylko wyminął ją i usiadł za nią. Był zmęczony tym wszystkim. Chwila milczenia była ukojeniem dla jego zranionej duszy. Nie wiedział ile tak siedzieli w milczeniu jednak to on postanowił przerwać ciszę, która zapadła. – Zjebałem totalnie i bezapelacyjnie na całej linii zawiodłem – pierwsze zdanie, które w głowie Szkota miało być wypowiedziane szeptem okazało się zdumiewająco słyszalne i szczere. Nie była to forma użalania się nad sobą tylko jasne stwierdzenie dokonanego faktu jaki miał miejsce kilka dni temu. – Podczas ataku na obóz starłem się z jednym wojownikiem. Był świetny, a raczej jest. Nie zdołałem go powstrzymać mimo to nawiązała się między nami wymiana myśli i zdań. Powiedział, czy też dostrzegłem to w jego oczach coś czego wówczas nie zrozumiałem, a dziś już wiem. Utracone szczęście, a może okruch lodu, który mógł złączyć coś już wcześniej rozerwanego... Czy prawdą jest, że cierpienie hartuje? Bo jeśli tak, to powinienem mieć już serce ze stali – w przypływie nagłej złości, smutku, wyrzutu, mętliku myśli, które dobijały go od tych paru dni wyrzucił z siebie wszystko to licząc na zrozumienie, a może na chłostę? Westchnął i skulił się w sobie był zobojętniały na wszystko.
Ostatnio zmieniony przez James Anderhil dnia Pią 23 Sie 2019, 12:18, w całości zmieniany 2 razy
Charlotte Renan
Re: Punkt widokowy Pią 23 Sie 2019, 01:35
Siedziała nieruchomo jak posąg. Jedyne, co zrobiła to opuściła głowę, chowając oczy w cieniu długich rzęs. Przez dłuższą chwilę panowała pomiędzy nimi przeładowana drżącą niepewnością cisza. Charlotte nie miała zamiaru jej przerywać. Nie wyczekiwała, chciała tylko by w jej głowie zakiełkowała jakakolwiek racjonalna myśl, pozwalająca zrozumieć to co miało miejsce niespełna pięć minut wcześniej. Jak nigdy dotąd, teraz nie potrafiła na chłodno przeanalizować zaistniałej sytuacji. Jedyne czego była pewna to to, że zdradził ją jej własny umysł. Ten sam, który nigdy jej nie zawiódł, nie poddawał emocjonalnym rozważaniom, nie zadrwił i nie oszukał. A jednak stało się coś czego się nie spodziewała. Wyższość potęgi umysłu nad uczuciami stała pod znakiem zapytania i to sprawiło, że lodowaty dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa. W tej jednej chwili poczuła się zagubiona, tak cholernie, absolutnie, obezwładniająca zagubiona. Zwątpiła w siebie, dała omamić się czemuś czego do tej pory do siebie nie dopuszczała. Przegrała z kretesem a gorycz porażki dawała o sobie znać...zbyt mocno i brutalnie. Wyprostowała się niczym struna czując jak siada tuż za nią ale nie oponowała. Zwyczajnie nie miała ochoty na wszczynanie kolejnej, bezowocnej kłótni. Udawała, otaczała się murem, chowała maską ale w jednej krótkiej chwili poczuła coś co można było określić mianem smutku. Nie ze swojego powodu, lecz jego. Była tak spięta, że aż zadrżała, pojawiła się też paląca gorycz na języku i w przełyku. A kiedy przemówił mimowolnie oparła głowę o jego plecy. Pozornie ten nic nie znaczący gest był wyrazem czegoś, czego Charlotte nie potrafiła zrozumieć ale też nie zamierzała poddawać dłuższej analizie. Przynajmniej nie teraz. Spuściła głowę, przymknęła oczy i wyglądała jakby zbierała się w sobie. Ale tego nie mógł dostrzec. - Każdy w swoim życiu zawiódł choć raz - w jej oczach pojawiła się zwykła dla niej surowość. Lodowaty, skażony okrucieństwem ton głosu był sprzeczny z tym co właściwie czuła. Bo właściwie poza obojętnością nie rozpoznawała żadnych innych emocji a teraz jej serce zabiło mocniej. I powodem nie był wpływ adrenaliny spowodowanej niedawną walką czy wściekłość ale to, że przypomniała sobie wszystkie te chwile kiedy to ona zawiodła. Niczym film puszczony w zwolnionym tempie pojawiały się wspomnienia. Sytuacje, o których chciała zapomnieć i nigdy więcej do nich nie wracać. Nie raz i nie dwa zawiodła...i nie chodziło tylko o nią i jej urażoną dumę. Nie to nie było najważniejsze. Zginął ktoś ważny, ktoś kogo darzyła uczuciem, o które nigdy by się nie posądzała. Uwierzyła nawet w pewne ideały, w to że świat nie był zbudowany wyłącznie na fundamentach wiedzy i nauki. Wszystko to okazało się zgubne. Emocje nie szły w parze z racjonalnym podejściem do życia. Komplikowały, były słabością , dlatego też zrezygnowała z tego wszystkiego. Dla własnego dobra wolała wyłączyć uczucia bo miłość oznaczała zgubę i Charlotte Renan zdawała sobie z tego doskonale sprawę. Nie przerwała mu, jak nigdy tak teraz cierpliwie słuchała tego co miał do powiedzenia. Bezwiednie wplotła dłoń we włosy, poruszając nimi i powodując jeszcze większy chaos na głowie. Kompletnie nie wiedziała jak zareagować. Takie sytuacje poza zakłopotaniem wymuszały na niej głębsze refleksje a tego nienawidziła robić. Rozmyślać, rozpamiętywać, robić wszystkich tych rzeczy, które zadawały kłam jej obojętności. - Nie mnie powinieneś o to pytać. Nie jestem odpowiednią osobą - westchnęła cicho a jej twarz na krótką chwilę zmieniła wyraz na bardziej łagodny. Widok niecodzienny, zdawać by się mogło nie na miejscu. - Skoro jednak pytasz to według mnie cierpienie nie hartuje. Cierpienie jest słabością, czymś na co nie mamy wpływu i możemy jedynie spróbować z nim walczyć albo sprawić, żeby metaforycznie rzecz ujmując serce było jak ze stali. Ale nie sądzę by to miało jakoś pomóc, nie unikniemy cierpienia. Ono pojawia się zawsze i to w najmniej wyczekiwanych momentach - mógł poczuć jak się spięła i wstrzymała oddech czując, że powiedziała zbyt wiele. Tak jakby obnażyła własne lęki...albo co gorsza pokazała coś przed czym się broniła. Tak jakby ujawniła cząstkę siebie o której sama do końca nie miała pojęcia. Wolała być odbierana przez pryzmat tego jak radziła sobie podczas misji bądź na polu walki. W większości przypadków radziła sobie doskonale, zawsze trzymała głowę dumnie uniesioną i nigdy nie targały nią wątpliwości. Teraz jednak nie była wojowniczką a kimś kogo zdradził umysł i to przed Anderhilem...człowiekiem, którego uważała do tej pory za obozowego wroga.
James Anderhil
Re: Punkt widokowy Pią 23 Sie 2019, 13:08
Bliskość jej ciała była zaskakująco przyjemna. Niewinny gest któremu się poddała niósł ze sobą zakodowane niby szyfr enigmy emocje. Anderhil nie oponował, rozumiał i to wystarczyło. Chociaż sama treść i pojęcie mętliku jaki kobieta miała w głowie niezawodnie mógł przyprawić niejednego o ból głowy i poczucie zagubienia podobne temu jakie się odczuwa będąc samemu w lesie, gdy słońce schodzi coraz niżej za horyzont, a noc bierze w swe zimne i nieprzyjazne szpony władanie nad światem. Szkot nie mógł czytać jej myśli, a nawet gdyby miał taką moc nie zrobiłby tego w tym momencie chwila ta tak z pozoru błaha dla nich mogła być intymną. I nie o akt cielesności tu idzie, a raczej o wymianę czegoś ponadto wszystko co było do tej pory. Porozumienie dusz, swoiste tango rozedrganych w smutku i niepewności serc przeszyte dreszczem niepewności i strachu o to co było, o to co jest i co będzie. James, nie bał się swej przeszłości spoglądał na nią i niczego nie żałował wydarzenia te ukształtowały go jako człowieka i jako wojownika. Było logicznym i oczywistym, że Charlotte, również ma tak samo, acz czy czegokolwiek żałuje? Tego nie wiedział. Bagaż doświadczeń, swoista księga minionych rozdziałów w których przewijają się historie relacji z dawna zapomnianych lub niechcianych, wydarzenia dobre i te złe, a także pierwsze zauroczenia i miłostki. Wspomnienia te tak niemal żywe, a jednak martwe dla świata i ludzi co to pamiętają. Czy człowiek żyjący przeszłością może egzystować wiecznie? A może zapędza się w obłęd szaleństwa z którego nie ma już odwrotu i stoi na krawędzi światów? James, wiedział i miał świadomość tego, że na każdym z nich ciąży piętno minionych wydarzeń, lecz prawdziwy sęk w tym jak ta osoba sobie z nimi radzi. Wiedział, iż często, a może za często pogrąża się w smutku związanym z tym co zrobił, a czego nie? Ale przychodziła chwila refleksji i jasne zrozumienie, że to już nie ma sensu, a życie toczy się dalej. Rozpamiętywanie przeszłości zatem traci sens bo szkoda na nie zwyczajnie życia. Słuchał w milczeniu słów kobiety nie przerywając słowem, ni śmielszym oddechem jak gdyby bojąc się zmącić taflę spokojnego jeziora okrytego mgłą, która na chwil kilka odkryła przed nim prawdziwość jej natury. Zaskoczyło go to ale nie aż tak. Widział od zawszę w jej oczach smutek i gniew, frustrację i troskę, burzowe chmury i łagodne spojrzenie sarny. Ta onieśmielająca chwila była dla niego jak sztuczne ognie w nowy rok. Oglądane z plaży pokrytej śnieżnym puchem nie samotnie, a z nią u boku. Zapatrzeni w mrok, który rozbłyskuje kolorowym światłem i rozpromienia ich twarze, uśmiechnął się mimowolnie. W słowach Francuzki kryła się okrutna prawda czuł, że ma rację, a jednak tliła się w nim nadzieja na to, że jednak cierpienie może być sprowadzone do minimum. – Pragnąłbym tego, aby chwil szczęścia i radości było znacznie więcej niż smutku i żalu, który nawiedza nieraz w chłodne wieczory wdzierając się do serca jak nieprzenikniony styczniowy mróz i odbiera senność zsyłając deszcz niepokornych myśli i zdarzeń. Pozytywizm, światełko w tunelu, promyk nadziei na to, że melancholia zniknie, a cierpienie przestanie tak boleśnie kąsać tkwi w prostocie życia jaką jest miłość, ta z pozoru prosta reakcja organizmu ma w sobie więcej magii niż wszyscy ci śmieszni bogowie razem wzięci. Wierzę w miłość, że ta prawdziwie piękna zdolna jest do skruszenia głazu trosk i niepewności. Do zasiania kwiecia na wzgórzu popiołu… Chociaż, nigdy tak nie kochałem, pragnę czegoś co być może nie istnieje, ale wierzę w to. Bo czuję że takie uczucie jest mi pisane jakby gwiazdy mówiły mi o przeznaczeniu, a niebo odpowiadało "to nie dla ciebie". Ja uparty niby baran czy jaki osioł pędzę, ku temu aby poznać słodki smak tegoż uczucia bo ono rozświetli me życie. Rozumiesz? – westchnął nieco zakłopotany tak prostym, a zarazem tak pogmatwanym wywodem. Był świadom tego, że może go nie zrozumieć, mógł bredzić, ale nie dbał o to. Leżało mu to na duszy i podzielił się tą myślą z nią. Kobietą co do której nie potrafił się określić i nie rozumiał tego co nim kierowało kiedy pragnął jej towarzystwa, a zaraz później nienawidził swojej głupoty, że pozwolił po raz kolejny zrobić z siebie błazna. Nie obchodziła go reakcja tłumu, nie oni grali w jego życiu pierwszą rolę. Liczyło się jego szczęście i samopoczucie, a mimo to błądził nie raz i to tak okrutnie, że jakże cierpliwą ta, która potrafiła znieść jego zagubienie w świece. Czuł jak ciało kobiety się napina, a jej głęboki oddech nagle przestaje być słyszalny. Wszystko to było dlań dziwne i pogmatwane ale chwila ta trwała w najlepsze. Chmury leniwie płynęły po lazurowym niebie, a niewinny wiaterek okazjonalnie zawitał w ich włosach. Oparł się nieco pewniej o jej plecy czując ciepło bijące od jej ciała. Miał ochotę się roześmiać, dwójka nieznoszących się ludzi zaczęła rozmawiać o emocjach jakie skrywają ich serca, ot to prawdziwy paradoks.
Charlotte Renan
Re: Punkt widokowy Sob 24 Sie 2019, 22:55
W tej chwili jedyne co czuła to zamęt w głowie. Nie wiedziała co powinna zrobić a czego nie. Nie rozumiała swoich uczuć, myśli, tego co nią kierowała kiedy zdecydowała się dopuścić do takiej sytuacji. Ogarnęła ją słabość, uczucie dziwne i niezrozumiałe. Takie, do do którego nie potrafiła i nie chciała się przyznać. Pragnęła odepchnąć te wszystkie nieproszone emocje, które wdzierały się do jej głowy i serca. Wolała nosić maskę obojętności, która była absolutnie idealna. Perfekcyjnie przylegała do jej twarzy. Ciężko pracowała na to by była jeszcze doskonalsza. A Anderhil? W jednej sekundzie ją zniszczył. Obnażył jej słabości, sprawił że dotąd wykrzywione złością usta złagodniały a w oczach pojawił się bezbrzeżny smutek i niepokój. Choć nie mógł tego dostrzec, Charlotte czuła się upokorzona. Jak nigdy dotąd teraz miała wrażenie, że została zdemaskowana. Paradoks polegał na tym, że zdając sobie z tego wszystkiego sprawę, brnęła jeszcze bardziej w rozmowę, która nie powinna się odbyć. Przynajmniej nie z nim i nie w takich okolicznościach. Coraz trudniej było jej udawać, drżała podskórnie i jednocześnie próbowała się nie poruszyć. Tylko przyśpieszone bicie serca oraz pocące się dłonie zdradzały jak bardzo się denerwowała. Prychnęła cicho będąc wyraźnie poirytowana faktem, iż jej własne ciało było przeciwko niej. Ta rozmowa była zbyt trudna i niepotrzebna ale nie potrafiła się wycofać. - Nie ma miłości Anderhil -brutalna odpowiedź, po której wzięła głęboki wdech, mający pomóc zapanować nad rozedrganym umysłem. Musiała się opanować, w innym przypadku jej duma zostałaby jeszcze mocniej okaleczona. - To wszystko o czym mówisz być może brzmi dosyć poetycko ale to nadal wyłącznie chemiczno - bologiczna reakcja - obojętny ton nie zdradzał tego, że czuła się co najmniej niekomfortowo, na tyle że zaczynało to przypominać lęk. Miłość nie była czymś nad czym zastanawiała się zbyt długo. Zamglone spojrzenia, porozumienie bez słów i motyle w brzuchu to nie był świat, w którym się obracała. Być może kiedyś, w odległej przeszłości była zakochana ale nigdy nie postrzegała tego uczucia tak jak robił to James. - Sądzę jednak, że ten Twój cały wywód ma jakiś głębszy sens ale tak jak wspomniałam już wcześniej nie jestem osobą, która potrafiłaby to zrozumieć tak jakbyś chciał - z niewytłumaczalnej przyczyny nie potrafiła zapanować nad nutą zawahania w głosie ale liczyła że spontaniczna gra aktorska i obojętność sprawią, że Anderhil nie dostrzeże nagłej zmiany w jej zachowaniu. - Poza tym to chyba odpowiedni moment, żeby zakończyć Twoje przemyślenia bo będę skłonna pomyśleć, że jestem jedyną odpowiednią osobą, z którą możesz porozmawiać. A dobrze wiemy, że tak nie jest - lekki, złośliwy uśmiech pojawił się na jej twarzy ale szybko znikł. Napięcie zaczynało ulatywać, wracała do formy albo przynajmniej starała się tak wyglądać. Miała wrażenie, że została uwięziona w klatce sprzeczności. Z jednej strony było jej lżej ale z drugiej poczuła, że zabrnęli za daleko. Dała się sprowokować, niespodziewanie pojawiły się głęboko skrywane uczucia...coś czego się nie spodziewała. A przecież tak nie miało być. Już dawno obiecała sobie, że nigdy więcej nie da ponieść się emocjom. Dzisiejszego poranka przegrała podwójnie.
James Anderhil
Re: Punkt widokowy Nie 25 Sie 2019, 19:23
Czuł podświadomie, że za dużo powiedział. Nie powinien był wypływać na tak głęboką wodę, nie teraz i nie w obecnej kondycji psychicznej kiedy to jest słaby i podatny na ból, a mimo to najlepszym lekarstwem okazała się być ona. Uśmiechnął się kącikami ust nie dowierzając temu co słyszy, gdy zaczęła mówić. Jej prosty logiczny i chłodny umysł nie przyswoił znaczenia jego słów mimo że je rozumiała nie potrafiła ich zrozumieć. Było to dla niego niecodzienne, a zarazem ciekawe. To teraz on chciał odgadnąć ją, zrozumieć i poznać tok myślenia. Dlaczego tak jest, a nie inaczej? Co wiązało się z tym, że miała tak chłodne i stonowane podejście do wszelkich emocji nie mówiąc już o czymś takim jak miłość czy przyjaźń? Być może była taka od zawszę, kto wie? Uważał jednak, że kobieta otworzyła się na swój sposób przed nim. Doceniał to i chciał poznać ją lepiej. Znali się od tak dawna, a wszak tak niewiele o sobie wiedzieli. Był gotowy do rzucenia się w wir, czy raczej sztorm nieprzejednanych myśli, analitycznego myślenia i chłodnej głowy tylko po to by ogarnąć jej umysł i poznać jej wizję świata. Skąd ta ciekawość się brała? Tego nie potrafił wytłumaczyć samemu przed sobą. Możliwe, że szczera spowiedź jaką sobie urządzili była czymś w rodzaju klucza do drzwi, które dotychczas pozostawały zamknięte, a teraz klucz lekko się przekręcił, zamek zazgrzytał i cóż? Nic. Ciemność i pustka jak wcześniej, lecz to nie zniechęcało Szkota do działania wręcz przeciwnie. Jej wywód skwitował salwą szczerego śmiechu odchylając głowę w tył. Nie był to zabieg prowokacyjny nic z tych rzeczy. Po prostu naszła go ochota na śmiech. Niepohamowana w dodatku, a jednak szybko podniósł się ze ściółki na której siedzieli podał kobiecie dłoń i pomógł wstać. – Przepraszam za cios – odparł delikatnie gładząc opuszkami paców miejsce w które dostała. Skrzywił się nieco bo zrobiło mu się głupio. Była zbyt piękna, aby nosić takie ślady po bójkach. Podszedł do plecaka i wygrzebał z niego coś, a po chwili podbiegł do Szarlotki. – Proszę – wręczył jej niewielki flakonik z maścią o zapachu silnie ziołowym, którą dostał od przyjaciela zielarza – aplikuj dwa razy dziennie, a po trzech dniach opuchlizna przejdzie – uśmiechnął się na odchodne i kiwną na pożegnanie. Zgarnął plecak na jedno ramię i ruszył biegiem przed siebie zagłębiając się w las. Chciał pomyśleć i znaleźć miejsce wolne od ludzi jak najdalej od obozu.