Nic tak nie nastrajało człowieka optymistycznie do życia i świata jak klęczenie w tej samej pozie niemalże od dwóch godzin. I dlaczego? Bo taki miała idiotyczny zamysł. Westchnęła, pocierając skronie. Kiedyś sprawi, że cała szklarnia zakwitnie od jednego, gniewnego ruchu brwi, ale póki co trzeba było włożyć w to więcej wysiłku. - No dalej. – Mruknęła, tyleż do siebie co do rośliny będącej ofiarą przymuszonej wegetacji. Przyszpitalne szklarnie przypominały małe ogrody botaniczne, podzielone ze względu na tematykę roślin, z własnym, unikalnym mikroklimatem. Prawdziwy raj dla tych, którzy nie mieli czasu czekać, aż natura podzieli się dobrowolnie tymi darami. Czasami zlecenia docierały do zielarzy z góry, czasami, tak jak w tym przypadku, brali je dobrowolnie, odpowiadając na potrzeby osób, które zgłaszały że czegoś im do szczęścia brakuje. Skrzętnie ignorowała wszelkie wiadomości co do kremów do twarzy o dziwnych składach i innych okładów, wychodząc z założenia, że od tego jest przemysł farmaceutyczny. Tym razem podjęła się robienia naparu sennego. Mogła zrozumieć pewien urok sięgania raczej po zioła aniżeli wytaczania ciężkiego działa w postaci tabletek nasennych. Nie mogli pozwalać sobie na otumanienie. Potarła palcami liście rośliny. Passiflora incarnata, przystępniej zwana męczennicą cielistą. Śliczna roślina o fioletowych kwiatach, jakkolwiek w chwili obecnej kobieta potrzebowała bardziej ziela tejże rośliny. Mieszanka była w zasadzie już skończona, spoczywając w dużym słoju. Herbatka, ot, do parzenia. Zakładała, że instrukacja parzenia herbaty ziołowej nie może być aż tak skomplikowana, żeby przekazane wytyczne poszły w eter. Gorzej z wrażeniami smakowymi, bo kandyzowane cząstki pomarańczy zbieranej o poranku przez południowoafrykańskie dzieci to to nie były. Obok słoja z gotową już prawie mieszanką stał moździeż, miarki oraz otwarty notatnik. Tylko najpierw musiała przekonać liście do wystarczającego wzrostu. Niemal czule trzymała między palcami liście roślin, próbując wykrzesać z siebie resztki skupienia. Zza prawie przymkniętych powiek dostrzegała zarówno większą ilość części zielonych jak i nieśmiało kwitnące kwiaty.
Marcos Madera
Re: Taste of poison paradise. Czw 28 Mar 2019, 11:53
Dzisiaj mój poranek był istnym dramatem. Koszmary nocne zaczęły się nasilać z dnia na dzień. Albo muszę prosić o większą dawkę, albo zacząć jarać więcej zioła by po prostu iść spać jak kamień. To właśnie dlatego tu teraz jestem. Od dłuższego czasu przychodzę tu po leki związane z moją... Przypadłością? Wywary nasenne z początku dawały efekty, ale ostatnio słabną one w niesamowitym tempie. Nie wiem, czy to mój organizm się do nich za bardzo przyzwyczaił czy może chodzi o coś innego, ale muszę coś z tym zrobić. Gdy znalazłem się przy szklarni zapukałem delikatnie w okienko. W środku znajdowała się osoba, która ów wcześniej wspomniane przeze mnie leki przygotowywała. Mimo że pora jest późna, ta zawsze jest zarobiona.
Wszedłem tak jak zawsze obdarując kobietę małym, ledwo widocznym uśmiechem. Niestety na nic więcej nie miałem siły. Usiadłem sobie na krzesełku czekając na leki, tyle. Można było widzieć na mojej twarzy osłabienie i gigantyczne wory pod oczami. Arzu wiedziała po co przyszedłem i że teraz jest czas na nowy lek. Jeśli dziś go nie dostanę to cóż, coś czuję że jutro będę nie do życia, a poruszać się będę na wózku inwalidzkim ze zmęczenia. Mam nadzieję, że wywar jest już gotowy i szybko wrócę do łóżka nie budząc się znowu co pół godziny.
Arzu Anvari
Re: Taste of poison paradise. Sob 30 Mar 2019, 15:40
Poczuła ukłucie irytacji, słysząc pukanie, a kiedy odwróciła się, żeby zerknąć kto ma dość odwagi by przeszkadzać jej w pracy, okazało się, że była to osoba odpowiedzialna za tejże dostarczenie. Przynajmniej tym razem zapukał. Kiedy ostatnio zaszedł ją bez słowa nieomal zarobił najbliższą doniczką (broń niekonwencjonalna długiego zasięgu, prawie jak granat odłamkowy), tak głęboko była skupiona na wykonywanym zadaniu. Przyjrzała mu się dokładniej, na chwile odkładając w czasie zabawę w symulator farmy dla sprytnych inaczej. Był zmęczony, to nie ulegało wątpliwości, co doprowadziło ją niemal do zgrzytnięcia zębami. Nie lubiła czuć, że jej praca idzie na marne, ale cokolwiek go prześladowało, wychodziło poza możliwości medycyny naturalnej. Nie żadne tam gówniane placebo, ale solidne wyciąganie z roślin tego, co najlepsze, zamiast sięgania po sztucznie otrzymane specyfiki. - Wyglądasz jak gówno. – Skwitowała z typową dla siebie finezją i wyczuciem. Małym sekatorem, trochę może większym niż przeciętne nożyczki do paznokci zaczęła ucinać potrzebne sobie fragmenty rośliny (ziele, nie kwiaty!) stwierdzając, że chyba podwoi dawkę tego, co planowała na początku. Marcos sygnalizował już od pewnego czasu, że działanie osłabło, ale te zmiany zachodziło trochę za szybko jak na jej gust. Zgięła się po moździerz i zaczęła wkładać do niego pocięte fragmenty rośliny. -Nie masz przypadkiem na pieńku z którymś z dzieci Fobosa? Nieudana randka? Złamane serduszko? Natrętna wielbicielka z odchyłem na stalking? No wiesz, taka w stylu "zauważ mnie senpai"? A może burda w barze? – Dopytywała. Oczywiście, że mogli założyć, że problem leży w psychice. Ale koncept wydawał jej się tak zabawny, że postanowiła pociągnąć myśl trochę dalej.- A może kiedyś po pijaku wziąłeś i wysikałeś na śniegu napis " Fobos to chuj"? – Rozgniatała roślinę na miazgę perorując sobie w najlepsze, niezrażona.