Standardowe mieszkanie obozowicza - trzy pokoje: sypialnia, salon połączony z kuchnią i łazienka. Spersonalizowany dla każdego nienowego mieszkańca kampusu. Znajdują się w nim wszystkie potrzebne rzeczy - od łóżka i szafy po stałe podłączenie do prądu i łącza internetowego.
Nie zauważyła, kiedy zastała ją noc. Dawno już nie miała czasu na dłuższą chwilę dla siebie, zwykle ślęcząc nad ekranem laptopa i zapoznając się z aktualnymi publikacjami naukowymi na temat chirurgii urazowej. Ostatni artykuł, który czytała, traktował o najnowszych sposobach scalania ze sobą kości, co miało rzekomo zrewolucjonizować obecną medycynę. Dużo w tym wszystkim było czczych życzeń, choć co niektóre rozwiązania miałyby szanse się przyjąć, gdyby tylko ktoś wyłożył z własnej kieszeni kilkaset milionów dolarów. Wtedy wszystko byłoby możliwe, tego była tak samo pewna jak faktu, że matka ma ją w dupie, a jeden z półbogów niemiłosiernie działa jej na nerwy. Westchnęła i odłożyła laptopa na stolik kawowy. Nim przemknęła jej przez myśl chęć przetransportowania swoich zwłok do sypialni, podreptała najpierw do łazienki. Spojrzawszy na swoje odbicie w lustrze westchnęła po raz kolejny, tym razem z powodu lekko podkrążonych oczu, z którymi żadnymi znanymi jej sposobami nie mogła sobie poradzić. Niedobór snu, duża ilość kofeiny i ciągłe życie w napięciu nie pozwalały jej na chociażby częściową regenerację sił. W dodatku coraz bardziej ciążyły jej obowiązki kapitana drużyny, a napływ nowych herosów tym bardziej nie pomagał jej w złapaniu oddechu. Wiedziała jednak, że tak już będzie zawsze. A przynajmniej do momentu, gdy nie trafi na silniejszego od siebie, który rozprawi się z jej rudą osobistością w sposób brutalny i cokolwiek ostateczny. Przemyła twarz wodą, a opuszkami palców dotknęła swojej blizny. Czasami miała wrażenie, że nadal odczuwa ból, choć wtedy, gdy owa szrama została jej podarowana, mechanoreceptory Alvy całkowicie ześwirowały, nie dopuszczając do jej świadomości, że boli. Obwodowy układ nerwowy olał przepływ impulsów do centralnego, pozwalając jej tym samym na dokończenie misji, a niebotyczna ilość adrenaliny tylko wspomogła cały proces. Teraz jednak dyskomfort wracał. Wiedziała, że jest to forma całkiem fantomowa, jak w przypadku bólu po utraconej kończynie, lecz sam fakt, że to w ogóle miało miejsce tym bardziej wytrącał ją z równowagi. Wytarła się i zamiast wskoczyć w wygodną piżamę, założyła swój czarny strój do jogi. Dopasowane leginsy z wysokim stanem oraz krótki top były dla niej niczym druga skóra. Idealnie dopasowane, niekrępujące ruchów. Będąc tak ubraną wykonać każdą możliwą asanę. Spięła jeszcze włosy w wysokiego kucyka, a w salonie rozłożyła swoją matę, o którą dbała bardziej, niż w sumie powinna. Możliwe, że wiązało się to z tym, że była bardzo sentymentalna i lubiła przywiązywać się do przedmiotów, którymi się na co dzień otaczała. Pomagało jej to przetrwać kolejne chwile w obozie. Nie spodziewała się nikogo o tak późnej porze, toteż włączyła muzykę relaksacyjną i zaczęła praktykę od chwili medytacji, aby później przejść do lotosu.
Ostatnie kilka dni nie było go w obozie, gdyż dostał zadanie terenowe od Folklore. Nie było to nic trudnego, ale mocno czasochłonne. Zwykły zwiad i znalezienie paru śladów. NoGods ostatnio poczynali sobie nazbyt odważnie i coraz śmielej próbowali przekabacać obozowych herosów na swoją stronę. Giotto nie znosił takiej nielojalności, ale rozumiał też naturę człowieka - niektórzy byli skłonni do zmiany strony, jeśli tylko im się to opłacało. Inni zaś byli nieodporni na wpływy, a dodając do tego moce takie jak perswazja i czaromowa, nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Wrócił dość późno. Na tyle późno, by nie spotkać niemal nikogo na swojej drodze, z wyjątkiem grupy herosów która odpowiadała za pilnowanie wejścia do obozu. Całe szczęście, że do dyspozycji miał wcześniej mały pokój gdzieś w jakiejś dziurze w Michigan, gdzie ogarnął się przed powrotem na kampus półbogów. Dzięki temu przybył w miarę świeży i ogarnięty, z nieudolnie zaszytą raną na prawym ramieniu. Nie starł się z NoGods, ale spotkał kilka potworów, no i tak się kończy z reguły starcie z takowymi. Jego noc miała się jednak dopiero zacząć, bo jak się okazało, zaczepił go... Aegir. I jak na złość, zażyczył sobie, żeby Giotto udał się do swojej największej i najprawdziwszej odwrotnie miłości - Alvy. Słowem "spierdalaj" okazał tylko uprzejmość i takt względem nordyckiego boga, gdyż na usta cisnęło mu się dużo więcej słów i mogło się skończyć rękoczynami. Kiedy jednak Aegir wyjaśnił swoje racje i przedstawił sprawę, Nero westchnął zrezygnowany i zgodził się doręczyć wiadomość rudej. Zamiast zatem znaleźć się w swoim pokoju, był skazany na spędzenie jakiejś części wieczoru z córką Freyi. Przed drzwiami jej pokoju stanął kilkanaście minut później. Zapukał dosyć mocno, nie dbając o to, czy ruda śpi, czy siedzi sobie na chacie internetowym z psiapsi, czy nawet bierze prysznic - powinna to usłyszeć. Nie miał zamiaru marnować swojego wieczoru na kolejne przekomarzanki. Gorzej, że nie dostrzegł, iż na jego ubraniu zaczęła pojawiać się niewielka plama, symbolizująca otworzenie się jego rany.
Przechodziła między kolejnymi asanami gładko, bez zawahania, w pełni rozluźniając ciało w każdej pozycji, chcąc poczuć jak najmocniej swój organizm. Przez lata nauczyła się w siebie wsłuchiwać. Co prawda, czasami szło jej to mocno topornie, lecz gdy tylko mogła, dbała o siebie właśnie w ten sposób. Joga koiła nerwy, uspokajała i pomagała odzyskać przynajmniej jasność myślenia. I właśnie w momencie, gdy z syreny zamierzała przejść do pozycji gołębia, jej wewnętrzny spokój został brutalnie zburzony. Pukanie nie było, jak w zwyczaju, subtelne i pełne taktu. Ktoś próbował staranować jej drzwi, niszcząc harmonię, która wypełniała każdy zakamarek jej niewielkiego azylu. Mruknęła pod nosem kilka mało wybrednych przekleństw i z irytacją wymalowaną na twarzy otworzyła drzwi. I sama matka jej świadkiem, spodziewałaby się tam prędzej właśnie swojej rodzicielki, niż osoby, która na samą jej obecność reagowała chamsko, opryskliwie i wulgarnie. - Czego chcesz? - Nie była w nastroju na klasyczne utarczki słowne, których sobie nie szczędzili przy każdej możliwej okazji. Cały czas trzymała drzwi za klamkę, gotowa w każdej chwili zamknąć je przed włoskim licem Giotto, nie omieszkując tym samym wkurzyć go chociaż trochę. Stała boso, w swoim stroju do jogi i jakkolwiek w warunkach innych nie miałaby żadnych obiekcji, aby pokazywać się ludziom w ten sposób, tak obecnie nie miała na to najmniejszej ochoty. Zlustrowała szybko jego posępną twarz, jak i całą osobę. Jej oczy szybko wychwyciły to, czego Nero najwidoczniej nawet nie odczuwał. - Coś ty sobie zrobił? - zapytała i poddając się całkiem odruchowi otworzyła drzwi na oścież, sugerując mu tym samym, żeby łaskawie wszedł do środka. - Rusz się, to trzeba opatrzyć. Jak mogłeś znowu dać się pochlastać? Czy ty w ogóle nie zdajesz sobie sprawy z faktu, że nie jesteś nieśmiertelny? Jeden celniejszy sztych i po tobie. A wtedy to mogę co najwyżej zrobić ci pośmiertny makijaż, nic więcej. Jeśli łaskawie wszedł do mieszkania, zamknęła drzwi i wskazała mu miejsce na kanapie, aby tam odłożył swoje pośladki. Sama natomiast otworzyła jedną z szafek w aneksie kuchennym, gdzie chowała swoje zapasy medyczne, wraz z podstawową apteczką i innymi dziwnymi rzeczami, których nazw Nero albo nie znał, albo najpewniej go to nie obchodziło. - Ściągnij to z siebie, tylko nie ubrudź kanapy. Krew z tego materiału spiera się fatalnie - mruknęła już spokojniej. Założyła na ręce rękawiczki i z przygotowanymi gazami, środkami do odkażania i ewentualnymi nićmi do szycia rany, czekała aż Giotto wykona jej polecenie.
Dla niego mogła przechodzić nawet do chupacabry. Fakt był jednak taki, że nie miał ochoty na te spotkanie, a już tym bardziej na dawanie jej kolejnych pretekstów do tego, by miała pożywkę z jego niedbania o własne zdrowie. Inną sprawą było, że Alva była najbardziej pomocna mu w tym obozie i gdyby nie jej ręka, to ten makijaż pośmiertny już dawno by mu namalowała. Nigdy jednak nie odczuwał względem niej jakiejś wdzięczności - to była jej praca. On dbał o to, by szpital w ogóle stał, tak jak bariera. Ona dbała o to, by miał kto bronić tych terenów. Jej wulgarna odzywka wcale go nie zdziwiła. Sam by pewnie zareagował tak samo, ewentualnie nawet nie pytałby co ona tutaj robi, tylko od razu kazałby jej spierdalać. Tak jak chwilę wcześniej Aegirowi. Tutaj jednak był z jego polecenia i siłą rzeczy, musiał wykonać zadanie. Służbista to służbista, nawet jeśli jest to ktoś tak gburowaty jak Giotto. - Aegir kazał ci to przekazać - wręczył jej małą kartkę, na której były wypisane informacje dotyczące następnych osób wyznaczonych do zadania przez Aegira. Już miał zamiar obrócić się i odejść bez słowa, ale zauważyła coś, na co on nie zwrócił uwagi. Gdy jednak spojrzała w to miejsce, natychmiast podążył wzrokiem za nią i zarejestrował plamę krwi na jego stosunkowo nowej koszulce, a także na swojej kurtce. Wszedł do środka, jednakże nie chciał korzystać z tego zaproszenia. Zrobił to machinalnie, jak gdyby dziwiąc się, że jego nieudolny szew jednak pękł. - Zamknij się... - rzucił jej tylko, gdy już miał dość tego jej ględzenia. Jakkolwiek ten głos nie był kuszący, tak go tylko irytował i doprowadzał do bólu głowy. Przejechał dłonią po włosach i usiadł na jej kanapie, było to pierwsze miejsce, które dostrzegł, nadające się na tego typu czynności. Procedura była jasna, zdjął posłusznie kurtkę, a później koszulkę odsłaniając swój tors. Spojrzał na otwartą ranę, która nie wyglądała zbyt dobrze. Dopiero teraz poczuł mętlik w głowie oraz zaczęło mu się trochę w niej kręcić. Przymknął oczy i pomachał czupryną, chcąc trochę się trochę rozbudzić. To jednak dało marny efekt, czuł się nieco ogłupiony, a jej wywód na pewno mu nie pomógł w niczym. Rzucił kurtkę i koszulkę gdzieś na bok. Ponownie potrząsnął głową, bo zaczynało mu się robić dziwnie.
Kartka od Aegira? Jakby jej zwierzchnik nie mógł przekazać jej tego wszystkiego wtedy, gdy się widzieli. Alva coraz częściej podejrzewała, że albo stary jest coraz bardziej zapominalski z racji wieku, albo czerpie z tego swoistą satysfakcję, gdy na ostatnią chwilę trzeba wszystko przygotowywać. Zerknęła tylko szybko na karteczkę i odłożyła ją na półkę, całkowicie skupiając się na ranie, którą sobie zafundował Giotto. Miała dziennie naprawdę wielu pacjentów z mniej lub bardziej skomplikowanymi obrażeniami, ale on po prostu przechodził samego siebie. Gdyby chciała się na poważnie zastanowić, ile razy w ciągu swoich dziesięciu lat zajmowała się jego skromną osobą, przegrzałby się jej mózg. Była tego niemal pewna. - Następnym razem nie próbuj samemu zszywać rany. Załóż opatrunek warstwowy i od razu przyjdź do mnie, gdy będziesz tylko mógł.- Darowała sobie ten klasyczny protekcjonalny ton, wyrażając się najoględniej i dość neutralnie. Było zbyt późno i naprawdę nie miała sił użerać się z tym gburem. Nie skomentowała także jego chamskiej odzywki. Zen. Wzniosła się ponad to wszystko. Przynajmniej tak próbowała sobie wmawiać. Tyle razy widziała już Giotto bardziej roznegliżowanego, że niemal nie robiło to na niej żadnego wrażenia. Szybko i wprawnie obejrzała jednak jego tors, wykluczając inne rany cięte, kłute czy szarpane. Nie chciała tego przyznać, ale jej ulżyło, gdy prócz tej masakry na jego prawym ramieniu, reszta wydawała się nienaruszona. Chyba, że... - Dostałeś gdzieś jeszcze? - zapytała, gdy za pomocą Octeniseptu i wacika chciała zdezynfekować ranę. Nie zdążyła jednak się tym zająć. Giotto znacznie pobladł. Szybko uchyliła okno, aby zwiększyć cyrkulację powietrza w pomieszczeniu. Chłód, który wdarł się do środka powinien choć trochę pomóc, lecz w przypadku znacznej utraty krwi trzeba będzie wykorzystać też inne sposoby. - Nie kręć głową, oddychaj. - Ujęła jego twarz w swoje dłonie. Jej głos brzmiał nad wyraz ciepło i subtelnie; tak bardzo różnie od tego, jak zwykle wypowiadała chociaż sylaby do jego skromnej osoby. - Skup się na mnie i nie odjeżdżaj. Adrenalina już nie krąży w twoim krwiobiegu i słabniesz. Niedobory krwi są stopniowo uzupełniane, ale jednak zbyt wolno. - Sprawdziła reakcje jego źrenic. - Połóż się na kanapie. Szlag by go trafił. Krew sączyła się powoli z rany, zaczynając brudzić wszystko dookoła. Jeśli Giotto wykonał jej kolejne polecenie i ułożył się na kanapie, podłożyła mu pod głowę i pod kolana poduszki, po czym kucnąwszy obok wróciła do zranienia. Zabezpieczyła ją gazami, odkaziła i zajęła się oczyszczaniem jej z resztek czegoś, czym Nero ją zszył. Wyglądało to jak zwykła nić, chociażby z potarganego ręcznika. Nie skomentowała już tego faktu, starając się jak najszybciej i najdelikatniej operować nad otwartą raną. Upewniwszy się, że pozbyła się wszystkiego, rozważała klasyczne zszycie przerwanej powierzchni skóry. Była zwolennikiem tradycyjnej medycyny, w nie-boskim spektrum rozumowania, bez użycia swoich mocy, jeśli nie było takiej potrzeby. Najpierw jednak założyła tymczasowy opatrunek, który wchłaniał krew, która stopniowo zaczynała krzepnąć. - Gio? - Uniosła się nieznacznie i nachyliła nad nim. - Jeśli mam cię zszyć, to bez znieczulenia. Nie mam przy sobie lidokainy, jak również nie mam czasu teraz biec do szpitala. - Nigdy wcześniej nie zdrobniła jego imienia, co samo w sobie było zaskakujące. Alva jednak zupełnie zignorowała to małe odstępstwo od normy, uważnie wpatrując się w twarz Nero. Poprawnie zabezpieczona rana nie stwarzała już większego zagrożenia, jednakże nadal wymagała zasklepienia w formie dowolnej.
Bogowie w ogóle zajmowali się tym obozem tak, jakby robili to za karę. Pewna niedbałość w obowiązkach tworzyła później takie problemy jak chociażby NoGods czy inne, mniejsze grupy renegatów. Giotto przywykł w dużej mierze do tego, co się tutaj dzieje, jak wszystko funkcjonuje i że tak naprawdę - o nic nikogo nie musi pytać. Robił swoje, często na granicy "przepisów", a że kończyło się to często pomniejszymi ranami, cóż... ryzyko zawodowe. Od pewnego czasu jednak uważał, że bogowie robią mu zwyczajnie na złość, tak jak (ku jego uciesze z resztą) ojciec Fobos miał go w dupie, tak inni chyba lubili patrzeć jak się irytuje na tą całą Alvę. Laska znała jego ciało lepiej niż on sam, w tej relacji tkwili już kupę czasu, a on nigdy nawet nie zwrócił się do niej po imieniu. Bogowie chyba polubili ten teatrzyk, skoro tak często prowadzili do konfrontacji. Momentami zdawało mu się, że te lekkie zawirowania w głowie nie są wywołane osłabieniem i utratą krwi, tylko tym jej ględzeniem. Wiedział, że mówiła słusznie i tak naprawdę radziła mu we wszystkim, jednakże nie cierpiał tego słuchać. Taki ktoś z ubocza jak on nie przywykł ani do uwag, ani do krytyki czy porad. Zawsze wiedział najlepiej, a jego arogancja sięgała samego Olimpu. Mimo to, Dahlbergh za każdym razem radziła mu, co robić, gdy sytuacja się powtórzy i tak dalej. Jak widać - bardzo się jej słuchał. Gdyby nie był lekko ogłupiony, to z pewnością odepchnąłby ją, gdyż naprawdę irytowały go każde kolejne słowa. Mimo to, że pewnie mówiła słusznie, nie pomagało mu to odzyskać równowagi. Westchnął kilka razy, czując swego rodzaju zmęczenie. Gestem ręki odparł, że nigdzie więcej nie dostał, tylko ta jedna rana. - Wkurzasz mnie - rzucił oschle, bo doprawdy miał już dość tego nadmiaru jej komentarzy. Mimo to ułożył się na kanapie i odetchnął głęboko, choć wcale mu to nie pomogło. Wiedział, że powinien oszczędzać siły i nie odpływać, dlatego wymuszał na sobie to, by nie zasnąć. Kontrolował swój organizm w dość dużym stopniu, zatem udawało mu się na razie utrzymać pełną świadomość. Uniósł lekko brew, gdy powiedziała mu, że będzie go zszywać bez znieczulenia. Spojrzał na nią tym samym chłodnym wzrokiem, którym obdarzał ją niemal zawsze. Już miał ochotę skrytykować ją za to, że w ogóle go informuje - przecież to było oczywiste. Czemu jednak tego nie zrobił? Czuł się dość dziwnie nie tylko przez utratę krwi, ale również przez fakt, że pierwszy raz zwróciła się do niego zdrobnieniem. Nikt tego nie robił, nawet jego przyjaciołom zdarzało się to bardzo rzadko. Przekręcił głowę w przeciwnym kierunku do niej i patrzył na oparcie sofy. - Rób, co uważasz - odparł nieco ciszej, dając jej pozwolenie na to, by zaczęła zszywać ranę.
Nigdy nie trafiła na bardziej upartego osła. Gdyby miała się zastanowić jaki typ mężczyzn lubi, to na pewno nie pokroju Giotto. Ten był zawzięty, arogancki, despotyczny, szorstki i cyniczny. A ona preferowała... Hm. W sumie to nie wiedziała. Owszem, jakiekolwiek fizyczne zbliżenia nie były dla niej czymś nieznanym, niemniej chyba nigdy jeszcze nie poczuła do nikogo czegoś oscylującego w okolicach miłości. Nienawiść - jak najbardziej. Przyjaźń - owszem. Ale nic tak górnolotnego jak rzekomo najcudowniejsze uczucie, jakim można obdarzyć drugą osobę. I na pewno nie zastanawiała się nad tym szczególnie. Nie miała na to czasu. Natomiast w przypadku Nero jej uczucia balansowały na granicy znacznej niechęci z dziwnie nieuzasadnioną troską o tego gbura. Nie prawiła mu morałów dlatego, że lubiła się wymądrzać. Raczej liczyła na to, że w końcu weźmie sobie do serca to, co mu powtarza od wielu lat. Choć na dobrą sprawę, skoro przez taki czas nadal robił swoje, jej nadzieje były po prostu płonne. - Ty mnie bardziej i jakoś musimy ze sobą żyć - odparła, nie siląc się nawet na uszczypliwość. Mogli się pokłócić ze sobą potem, jutro, kiedykolwiek. To było tak nieuniknione, tak pewne. Niemalże jak to, że na drugi dzień wzejdzie słońce, a Alva dostanie kurwicy, gdy Giotto znowu cały zakrwawiony trafi na oddział. Ruda odebrała jego kolejną wypowiedź jako znak, że poczuł się trochę słabiej. Ton jakby zelżał, nie wyczuła w nim tej klasycznej ostrości i chęci mordu na jej skromnej osobie. Westchnęła więc cicho. Zdjęła opatrunek, który odłożyła do wcześniej przygotowanego naczynia, po czym ze stoliczka do kawy, na którym miała wszystkie narzędzia, wzięła imadło Mayo-Hegara wraz z przygotowaną doń igłą, szew i pincetę. Następnie przystąpiła do pracy. Lubiła szyć, jakkolwiek to głupio czy dziwnie nie brzmiało. Blizny po jej szyciu zwykle były niewielkie lub cienkie, dzięki czemu ludzie (czy półbogowie) wychodzący spod jej rąk wyglądali względnie normalnie, bez żadnych paskudnych zgrubień tkanki w miejscu, gdzie doszło do rozerwania skóry. Ona sama nie miała tyle szczęścia. Nie miała możliwości sama siebie połatać. Rana była dość długa, lecz nie na tyle, aby zajęło jej to więcej niż dziesięć minut. Upewniła się jeszcze kilka razy, że wykonała swoją pracę dokładnie. Odłożyła narzędzia na tackę i spryskała miejsce szycia płynem do dezynfekcji skóry. Poczekała aż skóra wyschnie, po czym nałożyła w promieniu dwóch centymetrów od linii szwu, maść chłodzącą, która powinna chociaż częściowo złagodzić ból w obrębie rany. - Blizna nie powinna być zbyt widoczna - powiedziała, gdy przetarła okolice kanapy, które zostały siłą rzeczy zabrudzone. Zdjęła rękawiczki i zabrała ze stoliczka resztę rzeczy. Część wyrzuciła do pojemnika z odpadami medycznymi, zaś same narzędzia schowała osobno. - Nie podnoś się teraz przez jakiś czas. - Podeszła do kanapy i na powrót kucnęła. - Podać ci coś do picia? Nadal wyglądasz dość blado. Napięcie, które wcześniej było na jej twarzy znacznie dostrzegalne, zostało zastąpione przez zamyślenie, może nawet swego rodzaju troskę. Ciężko jednak było stwierdzić, co też faktycznie krąży po głowie kobiety. Oczywiście wolałaby jak najszybciej przetransportować Giotto gdziekolwiek indziej, gdyż zdecydowanie zaburzał harmonię tego wnętrza, ale obecnie odwlekała moment, gdy będzie musiała się go pozbyć. Gdyby po drodze omdlał, przewrócił się, czy wbił chociaż drzazgę, czułaby się winna, że nie dopilnowała swojego pacjenta, a nie potrzebowała czuć się gorzej, niż było w rzeczywistości.
On jakichś preferencji wielkich nie miał, angaż uczuciowy nie był czymś dla niego, dlatego preferował partnerki na jedną noc. Wiadomo, z własnymi potrzebami się nie wygra, a jako heros i bądź co bądź ktoś o przyzwoitej aparycji, nawet pomimo swego paskudnego charakteru, przyciągał kobiety jak magnes. Ile razy jednak do czegoś dochodziło, tak następnego dnia nie było już po nim śladu - uniesienia uniesieniami, ale nigdy niczego nie obiecywał. Jego uwaga powędrowała gdzie indziej i przestał zwracać na nią uwagę. To znaczy, dostosowywał się do jej poleceń, ale utrzymanie świadomości było trudniejsze, niż się spodziewał. Dlatego też starał się wyłącznie panować nad sobą, by nie zemdleć tutaj. Będzie to bowiem kłopotliwe dla ich obojga. Prawdę mówiąc, to nawet nie zarejestrował upływu tych kilkunastu minut, gapiąc się pustym wzrokiem w sufit, gdy ruda go zszywała. Syknął może raz czy dwa, czując te nieprzyjemne pieczenie w okolicach ramienia, ale nic poza tym - zero reakcji. Maksimum skupienia tylko na jednym zadaniu, by nie odpłynąć. Maść chłodząca miała dosyć fajne zastosowanie, dlatego gdy tylko poczuł po tym gorącu w końcu trochę chłodu, odetchnął z ulgą. Jednakże jak na złość, gdy tylko poprosiła go o to, żeby nie wstawał, on wstał. Osioł, dureń, gbur - niech nazywa go jak chce, on jednak wolał pozycję siedzącą. Pokręcił trochę szyją, a później nieznacznie ramieniem, by spojrzeć mniej więcej, na jakie ruchy może sobie pozwolić, żeby szew nie pękł. - Daj coś mocniejszego - rzucił nieco słabszym głosem niż normalnie. To wynikało z jego oczywistej słabej dyspozycji na najbliższe kilkanaście minut. Jeśli nie miała nic w zanadrzu, to nie pozostało mu nic innego, jak tylko wyprostować się, później wstać i ubrać z powrotem, bo przecież nie będzie jej zajmować resztki wieczora. I tak już jej przeszkodził w jakichś małpich wygibasach, więc lepiej było opuścić to pomieszczenie, póki jeszcze miał jakiekolwiek siły. No chyba, że parsknęła tylko na jego nie zastosowanie się do rady i po prostu poszła po jakiś alkohol dla niego. Tylko czy po niej mógł się spodziewać takiego sympatycznego aktu? Tak. Ale wmawiał sobie, że nie, a przecież... to on był dla niej chujem. Ona to była jego aniołem stróżem, tak naprawdę.
Czego innego mogła się spodziewać? Że jej posłucha? Musiałby być niemalże konający, a na pewno przy okazji naćpany, żeby w ogóle wziąć pod uwagę jej słowa. Na dupę Odyna, ona po prostu doradzała mu dla jego własnego dobra! Nienawidziła, gdy ludzie z własnej woli robili sobie krzywdę i marnowali swój potencjał poprzez bezmyślne pakowanie się w szpony samej śmierci, toteż starała się swoimi wykładami przybliżyć mu skutki jego nierozważnych wyczynów, które - owszem - często ratowały obóz z opałów, ale koniec końców, ileż można się tak narażać? Są też inni. Przez chwilę jeszcze patrzyła na jego poczynania w milczeniu, zastanawiając się, co też jeszcze wymyśli. Była gotowa niemal na wszystko, co najgorsze. Założyła się też sama ze sobą, że jeśli w przeciągu godziny Nero nie naruszy szwów, postara się przez tydzień nie robić mu wykładów, oszczędzając tym samym swoje gardło i nerwy. Przewróciła tylko oczami, a wstając raz jeszcze zerknęła na swoje ledwie co zszyte dzieło. Czuła prawdziwą satysfakcję za każdym razem, gdy wcześniej paskudnie rozorana skóra była spajana z powrotem. Lubiła swoją pracę i nikt nie mógł jej zarzucić, że medycyna nie była niemal jednością z Alvą. - Coś się znajdzie - odparła i powędrowała do aneksu. Zdarzało jej się wypić coś mocniejszego. Nie zawsze, ale kiedy nachodziła ją ochota, nie lubiła się ograniczać tylko i wyłącznie do jednego rodzaju alkoholu. Nie miała może też wybitnego gustu w tej kwestii i wolała raczej babskie trunki, ale że kiedyś bywali u niej i przedstawiciele płci przeciwnej, zawsze miała w podorędziu klasyki gatunków. - Whisky, wino, wódka, piwo. Co preferujesz? - Obróciła się ku niemu, uchyliwszy swój mini barek. Czuła się bardzo dziwnie, trochę nawet nie na miejscu, proponując właśnie jemu tego rodzaju spędzanie czasu. W dodatku w jej mieszkaniu. Pomijając całkowicie kwestie takie jak chociażby ta, że był do połowy rozebrany, a ona ubrana bardziej w bieliznę, niż medyczny fartuch. Ledwie też powstrzymywała się przed wygłoszeniem kolejnej tyrady na temat jego nieodpowiedzialności i tego, że teraz powinien po prostu iść spać, a nie chlać. Cierpliwie czekała, aż się zdecyduje, samej jednak nalewając sobie wino do kieliszka.
Giotto miał swoje własne zdanie na temat zdrowia i wykonywania rozkazów. Każde, dosłownie każde zadanie robił po swojemu. Folklore nauczył się tego dość szybko, dlatego nigdy nie było między nimi scysji. Zlecał Nero to, co miało być wykonane w jego stylu - bo przecież Giotto nie pukał, tylko wchodził zawsze z framugą i zawiasami. Dzisiaj sprawa była jednak wyjątkowa i tylko panteonowi bogów nordyckich Alva mogła dziękować za to, że okazał trochę ogłady. Zarządcy obozu wiedzieli, że byli też inni. Ale póki ma się taką gromadkę jak: Folklore, Noah, Ragnar, James, Alva, Giotto, Charlie czy Corvus, można było zrzucać im masę obowiązków na głowę, a i tak wszystko zostanie wykonane, a oni wywiążą się ze swoich zadań perfekcyjnie. To, że Dahlbergh miała nieco lepsze warunki w szpitalu, nie oznaczała, że nie pracowała równie ciężko. Cóż, charakter zawodu po prostu - oni pracowali na zewnątrz, ona tutaj. Była bezpieczniejsza, ale od niej zależało też dużo więcej, niż od niego, bo przecież - bariera dalej stoi, a herosa się już nie wskrzesi. Nie wędrował za nią wzrokiem, patrzył chwilę na swoje dłonie, a później na świeżo zaszytą ranę. Robota taka jak zwykle. Wdzięczności nie oczekiwała, a nawet jeśli, to i tak nie usłyszy żadnych ciepłych słów od niego. Dopiero po kilku chwilach, gdy zaprezentowała mu skromny, ale dobrze zaopatrzony barek, przeszedł kilka kroków, stając obok niej, gdy ta zajęła się już polewaniem wina. Chwycił butelkę whiskey i bez słowa otworzył ją, po czym wypił kilkadziesiąt mililitrów zawartości szklanego opakowania. Kiedy już opróżnił mniej więcej 1/3 przedmiotu, spojrzał na kanapę, na którą natychmiast wrócił. Rozwalił się niemalże na całej, kładąc się jak gdyby był u siebie i co jakiś czas przelewał jakąś część alkoholu do swojego gardła. Łaskawie przesunął się kawałek, by zrobić też miejsce Alvie, w końcu nie był u niej nigdy i nie zwrócił uwagi, czy jest tu jakieś miejsce, żeby przyklapnąć poza sofą. Nie odezwał się jednak ani słowem, nie należał przecież do zbyt rozmownych ludzi. I fakt, dość dziwnie to wyglądało - on z nagim torsem leżący na jej sofie, ona w stroju podkreślającym wybitnie jej wszystkie kobiece kształty, alkohol, wieczór i te dziwne napięcie, które jednak nie związane było z żadną irytacją - jemu przeszło, jej chyba też. Więc co to było? Dyskomfort? I dlaczego tu było tak gorąco pomimo otwartego okna?
Na pewno nie zamierzała mu gratulować, że w końcu zachował się chociaż względnie przyzwoicie. Pomijając kilka rzuconych obelg, jego milczenie nie było raczej niczym nadzwyczajnym. Alva czasami łapała się na tym, że już wolała słyszeć klasyczne kurwy płynące z ust Gio, niż niemal nienaturalną ciszę. A na pewno teraz czułaby się z tym pewniej. Jej salon połączony z aneksem kuchennym był skromnie urządzonym pomieszczeniem. Nie zalegały tutaj żadne niepotrzebne meble. Alva była praktyczna. Prócz sofy, na której siedział Giotto, w pomieszczeniu znajdował się jeszcze fotel z podnóżkiem (cały zestaw miał dość niespodziewany, acz dziwnie pasujący do wszechobecnej bieli i szarości, kanarkowy kolor), stolik kawowy, zaś przy aneksie niewielki okrągły stoliczek z dwoma krzesłami. Nie miała tutaj telewizora, a jedna ze ścian była cała z książek. Jeden wielki regał, robiony na zamówienie, zajmował naprawdę sporą powierzchnię, a wśród znajdujących się tam dzieł można było znaleźć niemal wszystko - od klasycznej fantastyki, poprzez kryminały, romanse czy różne wydania podręczników do anatomii, chirurgii urazowej oraz ortopedii. Sprzęty elektroniczne trzymała z reguły w swojej sypialni, która była też dla niej biurem, a cicha muzyka, którą włączyła do ćwiczeń, ciągle płynęła z włączonego laptopa zostawionego na stoliku. Ruda praktycznie o niej zapomniała. Nero nie zaskoczył jej swoim zachowaniem. Nie próbowała jednak pouczać go, że zachowuje się jak menel. Westchnęła, nalała sobie pełen kieliszek wina i mimo faktu, że mogła zająć chociażby fotel, usiadła obok niego. - Gio... Kto cię tym razem zaatakował? - zapytała po chwili ciszy, która coraz bardziej zaczynała jej ciążyć. Oparła się wygodnie i lekko zsunęła, układając swoje nogi na stoliczku. Nie szalała tak z ilością alkoholu, jak Giotto i zdecydowanie wolała degustować wino, niż wypić je jednym haustem. Obróciła nieznacznie głowę w jego kierunku, aby móc go obserwować. Oczywiście tylko dlatego, że jeszcze niedawno leżał blady jak ściana, a ona zszywała mu ramię. Musiała mieć się na baczności, gdyby jego samopoczucie uległo nagłemu pogorszeniu.
On na nią nie zwracał uwagi, dlatego nie patrzył, co tak naprawdę bardziej ją drażniło - skupiał się na sobie, w końcu był egocentrykiem i nie obchodziło go to, co dzieje się z innymi. Alva jednak miała swoje wymagania dotyczące jakichkolwiek relacji i jak widać, potrzebowała kontaktu albo jakiegoś dialogu, na który on się nigdy nie silił. Co innego odpowiadać na pytania przełożonego, a co innego rozmawiać z rudą na tematy, które są ściśle związane z jego misjami. Był to jeden obóz, oczywiście, ale on nie spowiadał się ze swojej pracy nikomu - tylko i wyłącznie tym, dla których konkretne zadanie miał wykonać. Spojrzał więc na nią tym samym spojrzeniem, którym obdarowywał niemal zawsze. I już by się mogło wydawać, że zgasi to wszystko w zarodku. Ten wieczór jednak krył w sobie mnóstwo niespodzianek - od jego wizyty tutaj, po otwarcie właśnie w tej chwili ust: - NoGods - odparł lakonicznie, spoglądając w jej stronę. Przechylił znowu zawartość butelki do gardła i po kilku łykach westchnął dość głośno, czując przyjemne uczucie palenia w przełyku. Podparł głowę jedną ręką, dając nieco odpocząć swojej szyi, która zaczynała mu już doskwierać od leżenia na ramieniu sofy. - Nie patrz tak, wkurza mnie to - prychnął, samemu przenosząc wzrok na bok. Było to dla niego dość dziwne. Mogła się na niego jopić, gdy był nieprzytomny. Teraz czuł się z tym dziwnie i nie zamierzał tego dalej kontynuować. Tak jak jej ciążyła ta cisza, jemu ciążył kontakt wzrokowy, jaki utrzymywali przez ostatnie kilka chwil.
- Jeśli ludzie potrafią zadawać innym rany szarpane, bo to nie była rana cięta, jej brzegi nie były równe, to ja nie chcę wiedzieć jakie mutanty tam sobie hodują... - wtrąciła, nim uraczył ją swoim kolejnym przemiłym stwierdzeniem. - Wiesz co...? Wzięła łyk wina i podniosła się z kanapy, odstawiając kieliszek na stolik. - Jesteś niczym wrzód na moim tyłku - warknęła, obeszła mebel i stanęła naprzeciw Giotto. - Gdzie się nie obejrzę, tam jesteś ty. Wiecznie wkurwiony, wiecznie zmasakrowany i to nikt inny, tylko ja ratuję twoje gówniane jestestwo. I całe zen poszło się chrzanić. Choćby wspięła się na wyżyny swoich dyplomatycznych umiejętności, tak w przypadku Nero nie potrafiła na dłuższą metę panować nad sobą. - Wkurza cię, że się patrzę. A jak ja mam do kurwy nędzy rozpoznać, czy czasami nie mdlejesz? Czy nie dostajesz wstrząsu? Czy właśnie w twoim ciele nie zachodzą niemal nieodwracalne zmiany, które bez mojej szybkiej interwencji byłyby w stanie zrobić z ciebie bezużyteczne warzywo? Masz możliwość biegać na te posrane misje tylko dlatego, że to ja nad tobą czuwam, ty pierdolony egoisto. Ręce wsparła na biodrach, stanęła w niewielkim rozkroku, jakby jednocześnie gotowa na to, że zostanie zaatakowana. W sumie... niewiele ją to teraz obchodziło. Cały spokój, który starała się dzisiaj zbudować w swojej głowie runął, niczym domek z kart, bo pan Nero znowu dał się pociąć. Bo pan Nero znowu nie potrafił o siebie zadbać. Bo każdy inny medyk ma go już po dziurki w nosie i tylko ona jest w stanie wytrzymać jego gówniany charakter. Bo jakkolwiek ma go dość, tak zdaje sobie sprawę, że jest jedną z ważniejszych person w tym obozie. - Upierdoliłeś mi kanapę, spieprzyłeś wieczór i jeszcze masz czelność mieć pretensje, że nadal cię doglądam? Nie chcę od ciebie przeprosin czy podziękowań. Jesteś na to za tępy, żeby się przyznać, że twoje życie w wielu sytuacjach jest zależne ode mnie. W dodatku ciągle się łudzę, że ta twoja zakuta pała przyjmie kiedyś jakikolwiek procent moich dobrych rad. Bo jeśli myślisz, że czerpię jakąś specjalną przyjemność z powtarzania, jak kurwa dziecku, w kółko tego samego, to jesteś w błędzie. Robię to, bo jesteś ważny. Dla nas tutaj wszystkich. I nie z powodu twojego zjebanego usposobienia, ale z powodu twoich umiejętności. Uwierz mi, gdyby nie one, już dawno sama zamordowałabym cię swoimi własnymi rękoma. Jej nozdrza drgały za każdym razem, gdy powiadała kolejne słowo. Blizna przecinająca lewe oko wydawała się ciemniejsza, a wyraz twarzy był dość jednoznaczny - Alva się wkurwiła. - I ani się, kurwa, waż ruszać z tej kanapy. Bo jeśli z powodu urażonej dumy zrobisz sobie coś jeszcze, to dopiero wtedy ci wpierdolę. Zaufaj mi, nie trzeba mieć pięćdziesięciu centymetrów w bicepsie, żeby zadać ból. Ruda nie krzyczała. Ona mocno akcentowała każde kolejne słowo, aby ten cymbał w końcu zrozumiał. Aby dotarło do niego, że nie jest pępkiem wszechświata i że życie obozowe nie kręci się tylko i wyłącznie wokół jego przystojnej, choć irytującej osoby. Gotowa też była, gdyby jednak spróbował wstać, aby go zatrzymać nawet siłą. Mimo iż wcale jej się to nie uśmiechało, zostanie u niej do rana, aż nie odpocznie chociaż trochę i dopiero wtedy zezwoli mu łaskawie na przetransportowanie swoich zwłok gdzieś indziej.
Cisza przed burzą to mało powiedziane. Z zasady spodziewał się pouczeń i "dobrych rad", ale tego kompletnie się nie spodziewał. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Ten wybuch emocji, rozgoryczenie, frustracja... coś zupełnie przeciwnego do niego. On chyba nigdy by się tak nie zachował, a w tym wszystkim najgorsze było to, że ona miała całkowitą rację. Przedstawienie mu argumentacji w ten sposób nie zrobiło na nim wrażenia większego, bo przecież po nim wszystko spływało, ale tym razem nie było to aż takie proste do przełknięcia, jak zawsze. Kiedy wstała i zaczęła mu nawet grozić, przekręcił głowę z niedowierzaniem. Nigdy taka nie była. Nawet nie pociągnął ani łyka z butelki, którą miał przed sobą, a przecież tak bardzo lubował się w alkoholu. Coś w nim drgnęło i bynajmniej, nie była to powieka od irytacji, a coś tam głębiej. Chyba pierwszy raz w życiu tak dosadnie wyłuszczyła mu wszystko, że wziął to do siebie. Nie byłby jednak Giotto Nero, gdyby wbrew jej zakazom nie wstał. Był nieco większy od niej, przez co z tym wyrazem twarzy i bliznami mógł wyglądać na naprawdę niebezpiecznego. Ona jednak nigdy się go nie bała. Nigdy też nie miała go dosyć. Zawsze bała się o niego i zawsze miała dość jedynie sił, by go poskładać. Przysunął się jednym krokiem w jej stronę i spojrzał na nią z góry, co nie zapowiadało zbyt dobrego zakończenia tego wieczoru. Uniósł jedną rękę i złapał ją za nadgarstek. Niemocno, gdyż nie na tym mu zależało. Pokierował nią na swoją szyję i ułożył tak, by jej palce mogły się na niej zacisnąć. - Ulżyj sobie - rzucił chłodno, ale nie po to, by ją sprowokować, tylko by ją sprawdzić. Wiedząc jednak, że zaraz strzeli go w pysk, chwycił za jej drugi nadgarstek drugą ręką i pokierował ją tym razem na swoje włosy. Kiedy położył ją w odpowiedni miejscu, naparł swoim palcem na jej palec, by odnalazła starą bliznę - również przez nią zaszytą, tylko zamaskowaną przez jego gęste włosy. - Wiesz dlaczego ją mam? - spytał, spoglądając jej w oczy chłodnym spojrzeniem. - Żebyś ty nie musiała jej mieć - dokończył od razu i po chwili przekręcił głowę, gdyż patrzenie na nią wprowadzało go w dziwny nastrój. W końcu jednak wyznał jej co tak naprawdę kieruje jego poczynaniami - troska o innych, między innymi o nią. Albo zwłaszcza o nią. - Nie wyjdę stąd - rzucił, patrząc w ścianę. - Więc już się nie denerwuj, wkurza mnie to - dodał, nie chcąc się przyznać do tego, że zależy mu na tym, by się uspokoiła. Usiadł z powrotem na kanapie i odsunął od siebie butelkę, opierając się plecami wygodnie o oparcie.
Trzaśnie drzwiami, przewróci stolik, rzuci tak cholernie zjebanym tekstem, że się poskładam lub dopije alkohol i weźmie więcej, pomyślała, nim ten wstał i zbliżył się sam z siebie. Spodziewała się każdej, dosłownie, każdej innej reakcji, niż tej, która nastąpiła. W pierwszym odruchu naprawdę miała ochotę go spoliczkować. W jej własnym mieszkaniu pewna granica została na tyle nadwyrężona, że nie wahałaby się uderzyć, choć wolała stronić od przemocy. Atak jednak nie nastąpił. Ani z jej strony, ani z jego. Stała cała spięta, twardo spoglądając w oczy Giotto. Nie bała się kontaktu wzrokowego z tym człowiekiem. Z żadnym, tak po prawdzie. Nie unikała tego typu konfrontacji, z reguły dlatego, że potrafiła w ten oto sposób zamanifestować swoją rację czy wyższość. Bez konieczności uciekania się do czegoś więcej. Jego dotyk, który w założeniu powinien być przecież mocny, nieznoszący sprzeciwu, był delikatny. Może tylko dlatego pozwoliła mu pokierować swoją ręką ku jego szyi. Pod palcami wyczuwała jego puls, nieco szybszy niż powinien. Nie zrobiła jednak niczego, nie zacisnęła palców. Wiedziała, że ją sprawdza i co? Poległa. Nie potrafiłaby go skrzywdzić, choć matka jej świadkiem, czasami bardzo chciała. Nie mówiła nic, intensywnie wpatrując się w Nero z lekko rozchylonymi ustami. Była zaskoczona i nie ukrywała tego. Nadal też rozsadzała ją złość, choć do tych wszystkich emocji wdarły się jeszcze inne, których chyba do końca nie rozumiała. A to napięcie, które się między nimi wytworzyło, gdy stali tak blisko, wzrastało z minuty na minutę. - Nie bądź większym idiotą, niż... - zaczęła, gdy się w końcu odezwał. Szybko jednak urwała w momencie, kiedy sięgnął po jej drugą rękę. Siłą rzeczy musiała się do niego bardziej zbliżyć, aby móc dotknąć miejsca, do którego chciał przyłożyć jej palce. I było to wszystko jednocześnie nieznośne, wywołujące chęć ucieczki i tak intensywnie stymulujące, że Alva całkowicie nie wiedziała, jak ma się zachować. Nigdy jeszcze nie była w takiej sytuacji. Nie z tym człowiekiem. Gdyby kolejne słowa, które padły z jego ust, miała porównać do czegoś konkretnego, aby trafnie zobrazować jak bardzo nią wstrząsnęły, miałaby z tym nie lada problem. Gwałtowne zderzenie z ciężarówką, nagły sztorm na oceanie, konfrontacja dwóch przeciwnych żywiołów? - Gio... - Nie była w stanie powiedzieć niczego więcej. Teraz do niej dotarło, że w pewien sposób popełniła błąd w ocenie Nero. Nie do końca, ale poniekąd. Nie wzięła pod uwagę, że jego poświęcenie dla obozu ma głębsze znaczenie. Może dlatego, że on sam nigdy nie okazał innych emocji, nie powiedział niczego więcej? Zawsze było "spierdalaj", zawsze kąśliwa uwaga, zawsze gburowatość i cyniczność wychodziły na przód. Stała w bezruchu jeszcze przez chwilę, kiedy Nero się odsunął i wrócił na kanapę. Nie spuszczała z niego wzroku, starając się zrozumieć, co się tak właściwie przed kilkoma minutami stało. W końcu westchnęła, obróciła się i poszła do łazienki. Zamknęła za sobą drzwi głośniej, niż zamierzała. Nie miało to jednak teraz większego znaczenia. Zacisnęła mocno usta w wąską kreskę, po czym wzięła kilka głębszych oddechów i głośno wypuściła powietrze, starając się przynajmniej odsunąć tę gamę uczuć, która trawiła jej wnętrze. I było to o tyle trudniejsze, że on nadal tam siedział. Przebrała się. Zmieniła sportowy top na ciemną, luźniejszą koszulkę i rozpuściła swoje rude włosy. Spojrzała w lustro, nim wyszła. Nadal była zła. Jej zielone oczy, tak odmienne od oczu matki, błyszczały, a wśród tych iskierek, jakby się zagłębić, każdy szukający odnalazłby prawdziwą plątaninę uczuć; od furii, troski, irytacji, po pragnienie... czego? Spokoju, szczęścia? To były kwestie, których ona sama nie potrafiła rozwikłać. Wątpiła też, że kiedykolwiek zrozumie tę część siebie. - Potrzebujesz czegoś jeszcze? - zapytała neutralnie, gdy wyszła z łazienki. W międzyczasie sięgnęła po jego koszulkę i kurtkę. Krew zdążyła już wsiąknąć w materiał. Przewiesiła jedno i drugie przez oparcie krzesła. - Poszukam dla ciebie czegoś innego. Powinnam mieć gdzieś jakiś męski t-shirt. – Nie pamiętała już tak naprawdę, do kogo on należał. Może świadczyło to o niej dość słabo, ale niespecjalnie się tym faktem przejmowała. Przez ostatnie kilka lat i tak nie miała czasu, czy nawet ochoty na żadne relacje z romansem w tle, a ta część garderoby najwidoczniej po prostu czekała na swoją okazję, która przytrafiła się akurat dzisiaj. Wróciła szybko z sypialni z czarną koszulką z krótkim rękawem, wielką poduszką i kocem. Położyła to wszystko obok Giotto, na kanapie, a sama powędrowała do aneksu, porywając po drodze swoje niedopite wino, które dość szybko w siebie wlała. Sięgnęła więc po wcześniej otwartą butelkę i dolała sobie więcej.
Sam siebie nie posądzałby o takie reakcje, ale nadzwyczajne sytuacje wymagały nadzwyczajnych środków. Frustracja wylewała się z obojga hektolitrami i tylko ostatnie pokłady cierpliwości pozwalały im nie rzucić się na siebie z pięściami. To już jednak jest wina nie jej, a jego - bo te tajemnice, małomówność i brak konkretnych odpowiedzi mogły doprowadzić do szału. Gdyby w ten sposób przedstawiał jej sprawę od samego początku, być może uniknęliby tych wszystkich scysji, albo przynajmniej znacznej ich części. On jednak wolał zostawić to samemu sobie - jak zwykle z resztą - utrzymując całą tą aurę nieprzyjemności wokół nich. Nie wymagał od niej podziękowań czy zrozumienia, bo już dawno się nauczył, że ludzie i tak widzą to, co chcą widzieć. Nie miał też o to pretensji. Miał swoją własną ideę sprawiedliwości i gdy pokrywała się ona z obozowymi zadaniami, wykonywał to wszystko najlepiej. A jedną z tych zasad było zbieranie ciosów za wszystkich, gdyż on potrafił to wytrzymać. Inni by nie podołali. Dahlbergh mogła mieć go za durnia do tej pory, ale jak widać, zaczynała rozumieć już te wszystkie przesłanki. Giotto wolał się z tym kryć jednak, bo to nie było w jego stylu - a przecież o styl tu chodzi. Kiedy odeszła od niego i przeszła do łazienki, pochylił się do przodu, chowając twarz w jedną dłoń. Był zmęczony. Nie tylko przez utratę krwi, przekomarzanie się i alkohol, ale również przez brak odpowiedniej dawki snu w ostatnich dniach. Spanie z jednym okiem otwartym było prawdziwą katorgą. Dodatkowo sam Fobos pojawiał się w jego snach, informując go o różnych rzeczach - zawsze jednak w koszmarach, od których prawie się odciął, wynajdując specjalną sztukę medytacji, która zastępowała mu sen. To było właśnie przekleństwo bycia potomkiem boga koszmarów - jeśli miałeś się z nim spotkać, to tylko w najgorszych snach. Odetchnął głęboko, przymykając przy tym oczy i rozluźnił się, dając sobie trochę czasu na ochłonięcie. Alkohol zdawał się schodzić z niego bardzo szybko, ale zapewne było to związane z jego nastrojem - nieustępliwość i obojętność zwolniła miejsce zmęczeniu. Kiedy jednak córka Freyi wróciła do pomieszczenia, wyprostował się i oparł wygodnie o kanapę, porzucając te wszystkie negatywne odczucia. - Nie - odpowiedział lakonicznie. I tak już dosyć dla niego zrobiła. Spojrzał na butelkę alkoholu, która w większości była już wypita i westchnął lekko. Dokończył dzieła zniszczenia swej wątroby i wlał w siebie resztę trunku. Wstał z sofy, ignorując fakt położenia obok niego koszulki, wyrzucił butelkę do śmieci i spoglądał przez chwilę na Alvę, która w tym czasie wlewała w siebie wino. Rzadko widywał ją w tak naturalnym wydaniu - rozpuszczone włosy, nocna koszulka i zmęczenie wypisane na twarzy. Pierwszy raz im się to chyba zdarzyło. Oparł się o brzeg blatu kuchennego pośladkami i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, - Odłóż to - rzucił w jej stronę, spoglądając na dosyć sporą ilość wypitego wina. Nie żałował jej, tylko miał na myśli jej stan zdrowia, który w przypadku wina będzie skutkował kacem jutrzejszego dnia, a to oznaczało, że Alva będzie jeszcze bardziej nieznośna niż normalnie. - Idź spać - dodał chwilę później i odbił się nieznacznie od blatu, by znów zawędrować w stronę kanapy, na której spędzi dzisiejszą noc. Albo tylko jej kawałek, bo znając go, gdy tylko Dahlbergh zaśnie, ubierze się i wyjdzie stąd, jak gdyby wcześniej nie zrobiła mu kilkuminutowej awantury z powodu jego nieodpowiedzialności za własne zdrowie. Przysiadł na wyznaczonym dla siebie miejscu, by chwilę później przejść do pozycji leżącej. Położył poduszkę pod głowę i przykrył kawałek ciała kocem. Było tu trochę mało miejsca, ale sypiał w gorszych warunkach, więc nie miał na co narzekać.
- Widziałam cię w każdym możliwie najgorszym stanie, więc nie siedź przy mnie jak z kijem w dupie, bo dobrze wiesz, że tego nie ocenię - rzuciła, gdy jego odpowiedź na pytanie wybrzmiała, tak jak przypuszczała, negatywnie. Nie sądziła jednak, że przejmie się jej słowami, ani tym bardziej ustosunkuje się do nich w sposób inny, niż żaden. Cóż, Giotto rzadko widywał Alvę w takim stanie z tego powodu, że nikomu nie pozwalała się oglądać, gdy nie była perfekcyjna. Gdy nie była skupiona i gotowa nieść pomocy każdemu, kto jej wymaga. Tak samo nienaturalną kwestią był w sumie fakt, że również rudą dopadało zmęczenie. Zawsze bohatersko ratowała życie wszystkim, a głównie Gio, samej doprowadzając się do niemal ostateczności. Nie była nadzwyczajnym herosem. Nie. Była człowiekiem, dla którego misja i poświęcanie się dla innych było całym sensem życia. Jednakże wyczerpanie dopadało i ją, a ostatnim czasem coraz częściej. Miała świadomość, że mało kto brał to w ogóle pod uwagę. Jak pani chirurg mogła być zmęczona, skoro ona zawsze jest w szpitalu, zawsze operuje, zawsze przyjmuje pacjentów i zajmuje się swoją drużyną. Jest wszędzie, robi wszystko i wydaje się nie do zatrzymania. Może to też brak wiary w umiejętności innych sprawiał, że nie potrafiła odpuścić. Sama siebie uważała za niemal niezastąpioną, co na pewno w swoim czasie mocno się na niej odbije, podcinając skrzydła i wytrącając z równowagi. Gruchnie o ziemię sromotnie z powodu własnych wygórowanych ambicji i przekonań. Oby tylko nikogo nie było w pobliżu, gdy to się stanie. Nie dość, że byłoby to dla Alvy jeszcze bardziej poniżające, ale też najpewniej mocno negatywnie wpłynęłoby to na tego kogoś, nawet tylko niewinnie stojącego obok. Więc jakkolwiek Giotto przyjmował na siebie ciosy fizyczne poza obozem, tak ona tutaj zbierała każde inne uderzenie. I robiła to wszystko bez zająknięcia. W końcu wiedziała, z czym wiąże się służba medyczna. W pewien sposób odebrała jego szorstkie, lakoniczne słowa jako troskę o jej osobę. Albo chciała to tak rozumieć, mając świeżo w pamięci to, co się wydarzyło kilkanaście minut temu. Uniosła głowę, aby spojrzeć na niego, gdy podszedł. Próbowała w końcu zrozumieć tego mężczyznę, a ten, niczym nigdy niezdobyta twierdza, odgradzał się jeszcze bardziej, kiedy tylko któraś karta, nawet ta najmniej ważna, została odsłonięta. - Jutro mam wolne, więc posiedzę jeszcze przy tobie - powiedziała cicho, odkładając kieliszek. Umyła szybko ręce w zlewie i osuszyła je ręcznikiem. Kiedy Nero ułożył się na jej kanapie, która nie była aż tak mała, aczkolwiek dla rosłego mężczyzny mogła być odrobinę za krótka, podeszła do niego. Uklękła tuż obok i bez pytania go o pozwolenie sprawdziła raz jeszcze założony przez siebie szew. Dotykała okolice opuszkami palców, sprawdzając, czy czasami szycie nie puszcza. - Boli? - Niemal wyszeptała to pytanie. - Nałożę ci jeszcze trochę maści. To nie zaszkodzi, a pomoże ci zasnąć, jeśli odczuwasz jakiekolwiek dolegliwości bólowe. Sięgnęła po zostawioną na stoliku tubkę i najdelikatniej, jak tylko potrafiła, nakładała chłodzący specyfik o lekko miętowym zapachu. Skończywszy umyła ręce raz jeszcze i przygasiła światło. Zgarnęła do rąk laptopa i przybliżywszy sobie fotel do kanapy, usiadła na nim. Z tej pozycji miała idealny wgląd na całą sylwetkę Gio, toteż jeśli miało się wydarzyć coś niespodziewanego, będzie w stanie szybko zareagować.
Męczyła już go bardzo ta jej nadopiekuńczość i starał się okazywać swoją dezaprobatę temu kiedy tylko się dało. Nic więc dziwnego, że w przypadku jej słów praktycznie zawsze był przeciw, anty czy na "nie", nieważne jakich kwestii to dotyczyło. Giotto był trudnym w obyciu człowiekiem i fakt tego, że Alvie nie można było odmówić wiedzy, doświadczenia, troski czy piękna, wcale jej nie pomagał w obchodzeniu się z nim. Jak już wcześniej zostało wspomniane - nie oczekiwał od niej niczego, poza dobrą pracą, jaką było poskładanie go po każdej misji. Miał świadomość, że konsultacja na pewno pomoże, bo przecież Nero sam najlepiej wie, co go boli, ale Dahlbergh powinna już przywyknąć do tego, że jeśli mówił "nie", to w rzeczywistości na to wychodziło. Miał swoje humory, ale zdecydowania nie można było mu odmówić - jeśli nie czuł nieznośnego bólu, to mówił, że jest dobrze. Nie znosił tego uczucia, gdy tak sterczała nad nim i się mu przyglądała. Jej wzrok go deprymował i irytował, a dodatkowe pozwolenia dotykania sobie jego ciała, czy nawet użycia maści - tak jak zrobiła to później - bez jego zgody i aprobaty, było doprawdy wkurzające. Ona naprawdę spodziewała się, że ta jedna sytuacja, która przed momentem miała miejsce, zupełnie zmieni jego podejście? To był Giotto Nero - jeśli nic ci nie kazał zrobić, to niczego nie potrzebował. W tym przypadku nie potrzebował ani doglądnięcia szwów, ani maści, ani też pytań czy boli. Mimo to jednak nie odsunął się i tylko ostatnie pokłady cierpliwości pozwoliły mu na to, by nie warknąć na nią. Dochodziło też do tego zmęczenie materiałem i zmęczenie ogólne, gdyż tak naprawdę chyba miał świadomość, że ona i tak zrobi swoje. Wolał więc mieć to jak najszybciej za sobą, byleby tylko pozbyć się jej wzroku. - Wkurzasz mnie, Dahlbergh - wysyczał jej, gdy przykładała mu kolejne miligramy maści do zarumienionej skóry. Ból odczuwał, ale nie dał po sobie tego poznać. Nawet powieka mu nie drgnęła - doskonale panował nad swoim ciałem i potrafił powstrzymać praktycznie wszystkie reakcje. To było też demotywujące dla przeciwników, którzy nie raz już go obili, a on jak gdyby nigdy nic, dalej stał i był gotów do akcji. Każdy jednak miał swoje limity i on wcale nie był wyjątkiem, dlatego gdy sytuacja się już uspokoiła, a maść wsiąkła w jego bliznę, położył otwartą dłoń na oczach, zasłaniając tym samym swoje spojrzenie przed Alvą. Przekręcił głowę w bok, konkretnie w stronę oparcia sofy i przymknął na moment powieki, chcąc odsapnąć. Nie wiedział nawet kiedy odleciał, było to jednak dość szybkie. Najgorsze było w tym wszystkim jednak to, że on zasnął - nie medytował jak zawsze - tylko zasnął. I Fobos to wykorzystał, pojawiając się w koszmarze. Jego treść pozostawała tajemnicą, niemniej jednak w wizji pojawił się nie tylko on, ale również... - Alva... - wymamrotał przez sen brunet, a chwilę później kilkukrotnie przekręcił nerwowo głowę w każdą stronę. Jego oddech przyspieszył, a ciało nabrało większej temperatury, pojawiły się nawet kropelki potu na jego twarzy. Zacisnął w trakcie snu obie pięści i naprężył wszystkie mięśnie, co było widoczne przez nerwowy ruch całego ciała. Dopiero po chwili otworzył bardzo szeroko oczy i momentalnie podniósł się do pozycji siedzącej, z trudem łapiąc oddech. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że Dahlbergh mogła tu jeszcze siedzieć przy nim, nie wiedział przecież ile minęło od czasu zaśnięcia. Przymknął oczy i przyłożył dłoń do powiek, zasłaniając górną część twarzy swoją ręką. Przełknął ślinę, a jego oddech powoli zaczął się wyrównywać. Do uspokojenia jednak brakowało mu znacznie więcej.
Alva była niemal gotowa, aby dać za wygraną. Ileż można się ciągle obrażać, gryźć, nie dopuszczać do siebie nikogo, bo... bo nie? I nie liczyła tutaj nagle na jakiś szalony wybuch czułości czy bardziej przyjaznych uczuć, ale podejście cokolwiek neutralne byłoby mile widziane. Wyczuła też napięcie, które wręcz uderzało ją chamsko po twarzy, gdy nakładała Giotto maść. Nie zraziła się tym jednak, jak zwykle zresztą. Co jak co, ale do tego człowieka miała niemalże świętą cierpliwość. I sam Odyn wiedział, czemu tak w sumie było. Mieszanka uczuć, jaka kotłowała się we wnętrzu Alvy w związku z tym człowiekiem była niemal nie do określenia i nie do wytrzymania. Postanowiła jednak nie dać się znowu wyprowadzić z równowagi, ignorując jego uwagę. Ileż to razy już słyszała podobny lub gorszy tekst? Nie potrafiła zliczyć. Nie lustrowała ciągle jego osoby. Co jakiś czas tylko zerkała czujnie, czy wszystko z nim w porządku. Odganiając zmęczenie czytała artykuły, przeglądała masę stron internetowych i cichutko słuchała muzyki. Jednocześnie zastanawiała się nad rozwiązaniem problemu, który wyniknął z jej rzekomego błędu w sztuce. Czuła, że to wszystko jest szyte bardzo grubymi nićmi i komuś wybitnie zależy na zniszczeniu jej kariery. Miała kilka typów, do których pasowała historia choroby, ale na razie nie była w stanie posunąć się ani krok dalej w rozwiązaniu tej zagadki. Najbardziej jednak zadziwiającym był fakt, że z pomocą przyszła jej Pandora, która poinformowała ją o zaistniałej sytuacji. Gdyby nie ona, Alva do tej pory nie miałaby o niczym pojęcia. Westchnęła i spojrzała na kanapę. Giotto zasnął, zapewne ze zmęczenia, utraty krwi i ogólnego zirytowania, że znowu musi się użerać z nadopiekuńczą traumatolog. Ruda odłożyła laptopa i upewniwszy się, że pacjent śpi dość mocno, poszła do łazienki. Chroniczny stres dawał się we znaki jej ciału, które, niby przyzwyczajone do pełnienia niekiedy i kilkudniowych dyżurów, miało jednak chęć przetransportować się do sypialni i zwyczajnie zasnąć. Nie mogła sobie jednak na to pozwolić, toteż zaraz po zatrzaśnięciu się zamka, zrzuciła z siebie wszystko i weszła pod prysznic. Zimna woda podrażniła mechanoreceptory w jej skórze i dość szybko rozbudziła samą Alvę. Mokre włosy oblepiły jej twarz, szyję i plecy. Sięgnęła lewą ręką do tyłu i wymacała dokąd jej sięgają. Znacznie urosły, nawet nie zauważyła kiedy. Jej palce zatrzymały się na niemalże jedenastym kręgu odcinka piersiowego. Przez chwilę kontemplowała nad tą śmiesznie prozaiczną kwestią pozwalając wodzie obmywać ją ze zmęczenia i brudu oblepiającego jej myśli. W pewnym jednak momencie dziwny dreszcz przeszedł po całej długości jej kręgosłupa, zmuszając ją do zakręcenia wody i nagłego opuszczenia kabiny. Odgarnęła mokre kosmyki za uszy i owinęła się granatowym ręcznikiem. Otworzyła drzwi akurat w momencie, gdy Giotto wymawiał jej imię. Dwoma susami pokonała niewielką odległość i nachyliła się nad mężczyzną, starając się zrozumieć, co się dzieje. Jego nietypowa reakcja, jakiej nie zaobserwowała nigdy, mogła mieć wielorakie podłoże i tym bardziej zaniepokoiła Alvę. Szybko jednak zrozumiała powód takiego zachowania Nero. Śnił. W pierwszym odruchu pomyślała, aby go obudzić. Zreflektowała się jednak i zrezygnowała całkowicie z tego pomysłu, zakładając, że reakcja mężczyzny na tę czynność z jej strony wywołałaby kaskadę kolejnych niepotrzebnych spięć między nimi. Odsunęła się zatem i stanęła obok, bardziej w cieniu, za głową Giotto. Zaledwie w momencie, w którym się wycofała, Nero obudził się i podniósł do pozycji siedzącej. Nie odezwała się przez dłuższą chwilę, uważnie obserwując kolejne ruchy bruneta. Starała się też nie analizować, dlaczego właśnie podczas snu wspomniał akurat o niej. A może jej tak bardzo nienawidzi, że aż nawiedza go w koszmarach? - Gio... - szepnęła po jakimś czasie, nie chcąc przestraszyć swojego gościa i powoli wysunęła się z cienia, kucając przy nim. Jednak nie całkiem blisko, nie chcąc go jeszcze bardziej irytować. Jej twarz nie wyrażała litości, czego najpewniej spodziewał się Nero. Na zmęczonym licu Alvy widniała troska i poniekąd zaskoczenie całą sytuacją. Zielone oczy pociemniały, jakby przygaszone nadmiarem wewnętrznych katuszy, które przeżywała w samotności. Nadal jednak uważnie przyglądały się Giotto; to najpewniej miało się nigdy nie zmienić. Zapomniała całkowicie, że jest w samym ręczniku, którym owinęła się raczej niedbale. Zmarszczyła nieznacznie brwi i poprawiła materiał, aby nie zsunął się nagle na podłogę. Niemniej, w tak kusym stroju rzadko kto miał okazję - czy nieprzyjemność - oglądać Dahlbergh. Ta jednak starała się nie stracić rezonu, skupiając się na osobie Giotto. Mało ważnym było, iż ręcznik ledwie zakrywał połowę jej ud. - Pewnie się wkurzysz, ale i tak zapytam... podać ci coś? Wody? Cokolwiek? - Nadal mówiła cicho, jakby nie chcąc bardziej drażnić swoim głosem wrażliwych uszu mężczyzny. Nie skomentowała też w żaden sposób całego wydarzenia, za co w sumie Giotto powinien być jej wdzięczny, a przynajmniej mógłby wziąć to pod uwagę podczas wygłaszania kolejnego chamskiego tekstu w jej stronę.
Jego uczucia były znacznie prostsze do określenia, bo ograniczały się tylko do frustracji połączonej z ogólną irytacją i niechęcią do jej osoby. Prawdę mówiąc, miała nad nim największą władzę w całym tym obozie. Bez jej pomocy nie będzie w stanie nic więcej zrobić. Nawet Dionizos czy Folklore nie mają takiego wpływu na niego, jak właśnie ona. Z nią musi siedzieć, musi jej słuchać i musi do niej chodzić z każdą raną, gdyż inni mogą nie udzielić mu pomocy. Do takiego Folklore czy Dionizosa chodzić może - jeśli się nie zjawi i tak nic mu nie zrobią, bo więcej stracą niż zyskają. Zmęczenie dawało mu się we znaki już od kilkunastu dni, ale jakoś nie było czasu, by odsapnąć. Jeśli znalazła się jakaś chwila, to Fobos skutecznie przeszkadzał mu w odzyskiwaniu energii, bo przecież zawsze można było się zabawić w jakiś sposób. Co prawda Nero wiedział, że ojciec nie robi tego po złości, a chce mu coś przekazać na swój popieprzony sposób. Nie zmieniało to jednak faktu, że był zmęczony i nie odpoczywał, co cieniem kładło się na jego dyspozycję, samopoczucie i humor, którego przecież dobrego nie miał nigdy, teraz był niedobry nawet podwójnie. Na jej odezwanie się w ogóle nie zareagował, cały czas siedział, zasłaniając sobie dłonią oczy, aż w końcu przetarł powieki i wyrównał oddech. Dopiero po chwili, gdy ogarnął go większy spokój, był w stanie w ogóle cokolwiek wymamrotać. - Wody - rzekł po chwili. Przekręcił się, by stopami oprzeć stopy o podłogę i pochylił się nieznacznie do przodu, chowając niemalże całą twarz w swojej jednej dłoni. Oczy dalej miał przymknięte, a oddech, choć się uspokajał, tylko przez moment był równy. Mimo tych gwałtownych ruchów szew dalej trzymał się dobrze, a on sam dzięki maści nie czuł już takiego dyskomfortu jak wcześniej. Alva wiedziała, co robi. Jak zwykle z resztą. Zsunął z siebie koc i pomachał głową, chcąc się rozbudzić. Jak widać Fobos miał inne plany co do niego i na tych kilkudziesięciu minutach kończył się jego odpoczynek. Giotto przywykł już do takich pobudek, więc nawet nie był zły - bardziej zawiedziony, że znowu nie odpocznie. Heros odsłonił twarz i powędrował dłonią nieco niżej, sprawdzając szew i klatkę piersiową. Dodatkowo, obejrzał się raz za Dahlbergh i odetchnął, widząc ją całą i zdrową. Nie przyzna się przecież, że tym koszmarem nie była jej obecność, tylko to, że coś jej się stało. Tak jakby bóg koszmarów zamierzał mu powiedzieć, że ma coś na wyciągnięcie ręki, tylko musi przestać to lekceważyć i zbywać. Może nie dał mu spać właśnie dlatego, że jest u niej?
Poczuła, jak jej serce zabiło mocniej. Chyba jeszcze nigdy tak uważnie nie przyglądała się temu człowiekowi, który musiał walczyć nie tylko z przeciwnikami chcącymi zniszczyć znany im świat, lecz i z samym sobą lub... czymś jeszcze? Czymś, co nie pozwalało mu zażyć odpowiedniej dawki snu. Co sprawiało, że jego życie było ciągłą bitwą. Nie pytała jednak o nic. Odczekała stosowną chwilę, aby upewnić się, że Giotto jakkolwiek okiełznał tymczasowy wstrząs, któremu zostały poddane jego ciało i umysł. Była świadoma tego, kim był - jest - jego ojciec. Nie miała natomiast żadnych podstaw aby sądzić, że to właśnie on w taki sposób poniekąd katuje swoje własne dziecko. Podniosła się i poprawiwszy ręcznik po drodze podeszła do aneksu, nalała zimnej wody do szklanki i wróciła do Giotto. Po drodze zapaliła niewielką lampkę, która była przytwierdzona pod szafką kuchenną, aby rzucić trochę światła do pomieszczenia. Niewiele, ale na tyle, by widzieć więcej i jednocześnie nie drażnić niczyich oczu. Usiadła tuż obok Nero i podała mu naczynie, samej analizując każdy jego kolejny gest, każde napięcie pojawiające się na twarzy. - Mogę ci dać coś na sen, dzięki czemu prześpisz kilka godzin bez żadnych snów - powiedziała cicho. - Dormicum nie jest obciążający dla organizmu aż tak... Z racji, że wypiłeś alkohol podałabym odrobinę mniejszą dawkę, choć nie powinno to wejść w aż taką reakcję, zważywszy na to, że nasze ciała mają trochę inny metabolizm - urwała na chwilę, aby pozwolić mu chociaż częściowo przeanalizować jej słowa. Nadal nie wyglądał dobrze. - I tak będę cię doglądać, więc gdyby jednak doszło do reakcji niespodziewanej, zadziałam odpowiednio - dokończyła. Nie chciała go pouczać, ani drażnić swoim wywodem, a jedyne wytłumaczyć, że jest w stanie mu pomóc, z czymkolwiek teraz się nie zmaga, bez pytania o szczegóły. Była jedyną osobą w obozie, która chciała i która potrafiła to zrobić, po prostu. Dlaczego zatem miałaby mu nie zasugerować rozwiązania problemu, chociażby tymczasowego? - Jeśli jednak nie chcesz się faszerować, to mogę ci pomóc uspokoić twoje serce i obniżyć ciśnienie tętnicze krwi. - Musnęła ręką swoje włosy, które były już niemalże suche. Rozczesała je palcami i odgarnęła układając na lewym ramieniu, po którym kaskadą spływały poza linię ręcznika. - Nie ulula cię to do snu, jak dormicum, ale pomoże pozbyć się napięcia. Ewentualnie... - Uklękła na kanapie i przybliżyła się do Giotto na tyle, że niemalże bezpośrednio teraz przylegała swoim ciałem (nadal owiniętym delikatnym materiałem) do jego pleców. Najpierw ułożyła swoje ciepłe dłonie na jego ramionach, następnie subtelnie przesunęła je na kark. - Pozwól mi - szepnęła mu do ucha, uprzednio nachyliwszy się nieznacznie. - Jeśli to nie pomoże i jeśli się zgodzisz, podam lek. Jeżeli Giotto nie odepchnął jej lub nie wykonał żadnego innego ruchu, który miałby jej przeszkodzić, Alva najpierw powoli odchyliła jego głowę, aby oprzeć ją na swoich piersiach, a następnie zaczęła delikatnie muskać jego skórę. Od siódmego kręgu odcinka szyjnego do trzeciego wykonywała głaskanie posuwiste, najpierw niemalże przypominające łaskotanie. Nie trwało ono jednak długo. Przeszła do ucisków, które wykonywała kciukami, symetrycznie po obydwu stronach wyrostków kolczystych, kierując się dogłowowo, zakańczając wszystko uciskiem również i wielkiego dołu potylicznego, który był szczególnie wrażliwym miejscem. To on generował subtelne impulsy, które działały rozluźniająco na mięśnie. To dzięki jego odpowiedniej stymulacji po ciele rozchodziły się przyjemne drżenia, uspokajające nerwy i ducha. I mało kto o tym wiedział. Na powrót skupiła się na grupach mięśni bezpośrednio znajdujących się po obydwu stronach szyjnego odcinka kręgosłupa, naprzemiennie uciskając je i rozcierając kciukami. Pobudzane zakończenia nerwowe biegnące od podpory szyi generowały rozluźniające fale, zawiadamiając tym samym resztę organizmu, że powinien się uspokoić. Alva szczerze miała nadzieję, że te kilka prostych gestów, ten w sumie niewinny dotyk był w stanie chociaż częściowo przynieść ulgę Giotto. Odsunąwszy od siebie całą niechęć do niego i fakt, że żyli bardziej jak pies z kotem, niż jak ktokolwiek inny, przez około dziesięć minut opracowywała mięśnie jego szyi. Nie liczyła na późniejsze podziękowanie. Przyzwyczaiła się do jego braku już dawno. Gdy przestała, nie zmieniła pozycji. Ręce zaś ułożyła na jego barkach. - Gio? - miękko wyszeptała jego imię oczekując reakcji mężczyzny na swoje działania. I jakakolwiek miałaby ona nie być, jakoś ją zdzierży. Albo i nie.
Jego życie było jedną wielką walką, ale tak naprawdę nikt do końca nie wiedział, że trwała ona bezustannie. Fobos miał swoje własne pomysły na organizowanie odpoczynku swoim dzieciom, a Nero jako jeden z nielicznych jego potomków, obrywał najbardziej - głównie przez swoje doświadczenie i poniekąd przyzwyczajenie do tego. Bóg strachu mógł się wydawać okropny przez te sytuacje, ale Włoch doskonale wiedział, że ma to głębszy podtekst. Już dawno nauczył się wyciągać wnioski z wizji, które Fobos wysyłał mu w trakcie snów. Ograniczył je co prawda, bo nauczył się medytacji, zastępującej sen, ale co jakiś czas musiał zasnąć, by w koszmarze objawił się za bóg strachu. Próbował się uspokoić i ogarnąć swoje myśli, w czym nie pomagało mu "ględzenie" Alvy. W tejże chwili nic praktycznie do niego nie dotarło, mówiła jak do słupa, a on zamiast konkretnych treści słyszał tylko jakiś bełkot, który irytował go, nawet pomimo tego, że był przyciszony. Dopiero, gdy usłyszał nazwy znanych sobie leków, spojrzał na rudą, która siedziała tuż obok. - Leki nie pomogą - zaczął. - Ja nie mogę spać - dodał, ale na wyjaśnienia brakowało mu trochę sił. Miał nadzieję, że przekaz zrozumiała i że tak jak z resztą, nie będzie doszukiwać się szczegółów. Na to jeszcze przyjdzie czas, na wyjaśnienie jej tego wszystkiego i na ukazanie jej, w jaki sposób się relaksuje, jak z tym walczy i jak odzyskuje energię. Wzdrygnął się, kto poczuł ją za sobą, bo nie było to coś, czego oczekiwał w tym momencie, a jego podstawową reakcją zawsze była gotowość do starcia. Czując jednak jej delikatny dotyk na swojej skórze, rozluźnił się nieznacznie. Mało tego, pozwolił nawet, by rozpoczęła masaż i przybliżyła go do swojej piersi. Było to dość dziwne, bo spoglądał na nią z dołu, zupełnie nienaturalnie. Była tak blisko, czuł bijące od niej ciepło nawet przez materiał ręcznika i dodatkowo ten jej wzrok - nie karcący, tylko troskliwy. Na dotychczas chłodnej twarzy Nero pojawiło się lekkie, ale zauważalne zdziwienie. Przymknął oczy, czując jak mięśnie jego szyi rozluźniają się, a jego oddech wyrównuje się, a kołatające serce przestaje bić nierównym rytmem. Po kilku chwilach postanowił unieść nieznacznie rękę, by pogładzić Dahlbergh po twarzy. Kciukiem przejechał po dolnej części linii jej blizny, a następnie wplótł ją we włosy, czując, że jeszcze nie do końca wszystkie wyschły. Cofnął rękę spokojnie i pozwolił jej dalej działać. Dopiero jej szept wyrwał go z lekkiego letargu. - Hmm? - odparł, otwierając jedno oko, by spojrzeć na nią. To był jednak kamień milowy, gdyż po raz pierwszy poprosił wręcz, by odpowiedziała mu, a nie by ucichła, tak jak zawsze miało to miejsce. Było mu bardzo wygodnie, ciepło, a jednocześnie nie czuł żadnej irytacji. Można by nawet stwierdzić, że ten delikatny ton jej głosu relaksował go. Przekręcił się na lewy bok, kierując swoją twarz w stronę oparcia sofy, przy którym siedziała Dahlbergh i chwycił za nadgarstek jej rękę, którą przed chwilą jeszcze masowała jego szyję i ramiona. Delikatnie - jak na niego oczywiście - zaciągnął ją w swoją stronę, zachęcając córkę Freyi do tego by położyła się obok niego tuż między jego ciałem a oparciem sofy. Miejsca było niewiele, dlatego zmuszeni byli do bliskości. Jeśli się zgodziła na to wszystko, przymknął z powrotem oczy i swoim nosem otarł się o jej, bo przecież ich twarze były bardzo blisko siebie.
Nie drążyła tematu dalej. Skoro Giotto uważał, że leki nic nie wskórają, odpuściła i nie zamierzała potem nawet wracać do chociażby sugerowania mu próby. Czuła, że to tym bardziej nie miałoby sensu, wolała więc całą swoją uwagę skupić na drugiej, i chyba zdecydowanie bardziej skutecznej metodzie rozluźnienia go. Chociaż na chwilę. Zdziwiła się poniekąd, gdy dość łatwo poddał się jej woli, pozwalając na tak szczególny rodzaj dotyku, którego żadne z nich od siebie nigdy nie doświadczyło. Widząc jednak, że brunet reaguje pozytywnie na jej działania, pozwoliła sobie na nieznaczny uśmiech, choć nadal dominującą emocją na twarzy Alvy była troska. Dość nieoczekiwanie zadrżała. Muśnięcie fragmentu jej blizny przez Giotto było tak niespodziewane, aż z jej ust wyrwało się ciche, na w pół zmieszane z jękiem, westchnienie. Niemalże straciła rezon, a palce mężczyzny w jej włosach tym bardziej ją rozpraszały. Udało jej się jednak nie wytracić rytmu, choć wydawało jej się to wtedy czymś niemal niewykonalnym. I jak bardzo mgliste miała pojęcie o tym, co jest w stanie ją zdekoncentrować. Nie potrafiła i nawet nie zdążyła mu odpowiedzieć na to pierwsze, jedyne i onomatopeicznie zadane pytanie, gdyż mimowolnie poddała się jego sugestii. Jakby nagle cała przepaść, która dzieliła ich od dekady, nie miała żadnego znaczenia i nigdy nie istniała. Jakby była tylko fikcyjnym tworem, specjalnie podsycanym tylko po to, by w końcu zniknąć pomiędzy bliskością ich ciał. Czuła, że serce zaraz wyskoczy z jej piersi. Czy kiedykolwiek marzyła o takim rodzaju bliskości z Giotto? Nie. Nie brała tego nawet pod uwagę. Jedyne, czego chciała, to chociaż częściowo zakopać ten topór wojenny, którym się ranili nieustannie i bez chwili wytchnienia. To jednak, co działo się teraz, przechodziło jej wszelakie wyobrażenia o ich relacji. A może to będzie jednorazowe? Nie byłaby zaskoczona. W końcu nie leżała z nikim innym, tylko z samym Giotto Nero. - Gio... - Powtórzyła znowu, niczym mantrę. Wdziała go wyraźniej, niż kiedykolwiek, choć jego twarz tonęła w półmroku. Czuła gorąc jego ciała. Jego oddech na swoich ustach. Intensywne napięcie, które wzmagało z chwili na chwilę, gdy byli tak blisko siebie. Pozwoliła sobie pogładzić go po policzku, nieśmiało niemalże muskając opuszkami palców jego kość policzkową, żuchwę. Kciukiem delikatnie zahaczając o wargi, na których zatrzymała się dłużej. Nigdy nie sądziła, że tak bardzo będzie chciała ich spróbować. Że właśnie on - Giotto - wzbudzi w niej emocje i żądze, o których już zapomniała. Jeśli tak ma wyglądać jej własny, prywatny Ragnarok, niech tak będzie. Podda się temu, pozwoli się porwać i zanurzyć w pełni, aby zginąć pochłonięta przez żywioł, który trwał u jej boku przez dziesięć lat, lub okiełzna jego istotę i razem stworzą coś, czego sami pragnęli, choć wydawało się tak odległe, niemal niedostępne. I akurat teraz ręcznik, który tak nieudolnie oddzielał jej rozgorączkowane ciało od miękkości skóry Giotto, również postanowił zamanifestować swoje stanowisko w tej całej sytuacji i odsłonił to, co do tej pory pozostało ukryte przed wzrokiem, dotykiem i pragnieniami Nero.
Wyjaśnienie jej całej tej zawiłości związanej z byciem synem Fobosa pewnie zajmie mu trochę czasu, ale to już jego w tym głowa, by Alva nie denerwowała się i przyjęła to jak najlepiej potrafi. Dobrze, że znaleźli chociaż jakiś inny sposób relaksacji, który niewątpliwie podobał się panu Nero, zważywszy na jego rozluźnienie oraz późniejsze ruchy, które były tak niepodobne do niego, że można było się zastanawiać, czy to na pewno dalej ten sam gbur. Dahlbergh miała nie lada okazję zobaczyć go w najbardziej przyziemnej formie i postawie, pierwszy raz od dziesięciu lat ich znajomości. Instynktownie zrobił to wszystko, bo poczuł niemalże wewnętrzną potrzebę, by znalazła się bliżej niego. Zapomniał o całej frustracji, gniewie i złym samopoczuciu - wszystko za sprawą kilku jej sprawnych ruchów, które wprowadziły go stan wypoczynkowy, tak rzadki w jego wykonaniu. Prawie zapomniał jak to jest przyjemne. Dodatkowo czuł w trzewiach, że to jest coś wyjątkowego. Nie umiał tego wytłumaczyć, ale jej dotyk nigdy nie był tak delikatny i czuły jak dzisiaj. Można by rzec, że udzielił mu się nastrój, ale w rzeczywistości, to te malutkie gesty popchnęły go do tego, co teraz ma miejsce. Tak blisko siebie nie byli jeszcze nigdy. Cała otoczka wrogości i wzajemnego nielubienia się odeszła w niebyt. Pozostało tylko wpatrywanie się nawzajem w swoje tęczówki i rosnąca temperatura ich ciał. Dał się głaskać po policzku, wpatrując się w jej zielone tęczówki. Nie robił nic, tylko oddychał, a mimo to jego wyobraźnia szalała i jak widać ruda nie pozostawała bierna - całkowicie oddała się temu doznaniu, zapominając nawet o tym, że jeszcze chwilę temu zakrywała swoje ciało ręcznikiem. Dłonią powędrował wzdłuż jej talii, gładząc ją szorstką skórą. Zatrzymał się dopiero na udzie. Pozwalał sobie na to wszystko mimo tego, że jeszcze kilkanaście minut temu pewnie mógł się spodziewać strzelenia w pysk za coś takiego. Teraz jednak wszystko się zmieniło, a jego ruchy choć dalej pewne i bezwzględne, były dużo bardziej delikatniejsze. Ręka zawędrowała wyżej, prosto na jej włosy, w które chwilę później została wpleciona. Teraz już nie było odwrotu, bo oboje nawet go nie szukali. Przybliżył twarz jeszcze bardziej, niwelując ostatnią pustą przestrzeń między ich ustami. Przyciągnął jej głowę do siebie i złączył ich usta w pocałunku. Przymknął oczy, całkowicie oddając się temu, co jeszcze jakiś czas wcześniej wydawało się być nierealne. Przysunął się jeszcze bardziej, czując jak styka się z jego klatką piersiową swoim biustem. Była cała rozpalona, zupełnie jak on. Nie kontrolował już tego, tak samo jak pocałunku, który nie wiedzieć kiedy, stał się pełnym pasji i pożądania, jak gdyby starał się nadrobić te całe dziesięć lat w jedną chwilę i jakby wcale jeszcze przed chwilą nie był tak zmęczony.