Gaviria nie należała do bardzo wylewnych kobiet, dlatego też Odysseas w żaden sposób na nią nie naciskał - jeśli będzie chciała kiedyś się uzewnętrznić, to to zrobi. Starał się więc być kimś naturalnym, kto będzie sprowadzać całą uwagę na siebie i tym samym odciąży ją od potrzeby spowiadania się wszem i wobec. Na pewno miała już dość tych kondolencji i przykrych spojrzeń, które towarzyszyły wielu herosom widzących podłamaną Vivianę. Minęło wiele czasu, a kobieta dalej nie uporała się ze stratą, czego efektem był ich dzisiejszy wieczór. Lepsze jednak to niż karcenie się i obwinianie za całe zło tego świata. - W obrządku "w wigilie jedździ mniej patroli, to idealna pora na skok". Nie wiem, czy tu obchodzicie coś takiego - rzucił nieco rozbawiony swoim życiem, bo dotąd jego święta bożego narodzenia wyglądały tak, jak wszystkie inne dni. Nie czuł żadnej atmosfery, jak typowy gangus chlał w barze po udanym skoku na jakiegoś jubilera i w zasadzie tyle. - Jak w ogóle świętujecie to w Kolumbii? - spytał z udawaną ciekawością, bo tak naprawdę go to nie interesowało. Zrobił to tylko po to, by wyciągnąć nieco więcej słów od Viviany i być może dać jej powspominać coś, co dobrze jej się kojarzy. Zawsze to mogło pozytywnie wpłynąć na jej podły nastrój i to się dla niego liczyło. Nikt nie powinien spędzać świąt w taki sposób, dlatego niemal za cel postawił sobie poprawienie jej humoru wszelkimi możliwymi sposobami. Rozmowa o rodzinnych stronach mogła być dobrym początkiem. - No ba - przytaknął tylko na jej stwierdzenie, iż to oczywiste, że jest dla niego ważna i nawet go rozbawiłą ta pewność siebie Kolumbijki, choć bardziej urzekł go ten mały uśmiech, który nie miał w sobie ani krzty złośliwości. Pokiwał głową spoglądając na fotografię Gavirii w blondzie. - Ładnej we wszystkim ładnie, ale wolę cię w brązie - przyznał niczym jakiś krytyk modowy i znawca wszelakich kanonów piękna w kategorii włosów. Zaraz potem odprowadził Vivianę wzrokiem i gdy ta zniknęła za drzwiami toalety, on postanowił przeczekać w ciszy, nie dotykając niczego, czym na pewno nie sprowokuje córki Hodra. Usiadł obok niej, gdy ta wykonała cały turnus po mieszkaniu i usiadła na sofie z pudełkiem lodów. Wziął jedną łyżeczkę i zanim spróbował pierwszej, odpowiedział na jej pytanie. - Raczej nie - pewien jednak nie był, bo Grecja była dość blisko Włoch, więc mógł nawet nieświadomie spotkać się z tego rodzaju lodami. Spróbował od razu łyżeczkę i pokiwał głową mlaskając jeszcze teatralnie, jakby faktycznie smakował niczym prawdziwy krytyk kulinarny. - Takie... zwyczajne - rzucił, bo dla niego niewiele się one różniły od typowych lodów serwowanych w co drugiej budce w jakimś nadmorskim kurorcie w Grecji. - Blisko jesteś z tymi Nero, co? - dodał po chwili, przypominając sobie różne ich powiązania. Gaviria zaskakująco często o nich mówiła i to w superlatywach, a to była prawdziwa rzadkość. - Zazdrościsz im? - wypalił nagle, nie przejmując się kompletnie ciężarem gatunkowym tego pytania.
Zaśmiała się szczerze, bo takiej odpowiedzi zdecydowanie się nie spodziewała. Biorąc jednak pod uwagę jego poprzednie życie, miało to jednak swój sens. W końcu nie widziała oczyma wyobraźni, by cały gang siadał do zastawionego stołu i dzielił się opłatkiem. Jakoś to się zwyczajnie nie kleiło z działalnością przestępczą, choć z drugiej strony wierzący potrafią być niezłymi hipokrytami, więc chyba wszystko było możliwe. - Obawiam się, że nie, ale to już lepiej pytać dzieci Hermesa, im świerzbią rączki - dodała zaraz oczywiście nie poważnie, chociaż wszystkiego po tych małych złodziejach się spodziewała. Aż dziw bierze, że nie byli masowo mordowani w obozie, a może po prostu poprzednie historie nauczyły ich, że akurat półbogów nie warto okradać. - Cały miesiąc - zaczęła, a potem uśmiechnęła się rozbawiona. - A tak serio to fakt faktem od pierwszego grudnia ozdabiamy już domy, ogrody i okolice. Po drodze mamy kilka pomniejszych świąt, które mają nas przygotować do tego najważniejszego. Jeżeli o samo Boże Narodzenie się rozchodzi, to obchodzimy je 24 grudnia. Zaczynamy grillem, rumem, whisky i tańczymy salsę. Siedzimy przed domem, słuchamy muzyki, tańczymy, wspominamy i śmiejemy się. O północy, do której wyliczamy niemal jak w nowy rok, nagle wstajemy i przytulamy wszystkich po kolei w ten sposób życząc im wszystkiego dobrego. Balujemy do 3, może 4 w nocy. 25-ego rano kościół, potem śniadanie z potrawką z kurczaka, obiad zupa na kaca, a potem znowu tańce i rum do nocy - skwitowała to wzruszeniem ramion i małym rozbawionym uśmiechem, który szybko zamaskowała popijając alkohol. Lubiła te wspomnienia, bo choć wydawało się, że do Viviany takie "zabawy" i wesołość nie pasuje, to jako dziecko to uwielbiała. Chyba ulubiony okres jej w roku, co jest zabawne, skoro teraz jest najgorszym. Wywróciła tylko oczami na jego zawoalowany komplement, choć wiadomo było to lepsze od "masz fajną dupę". Zaraz potem zniknęła w łazience, ale nie na długo, bo chwilę później siedziała już z lodami na sofie. - Co nie? Ale nie mówię im tego, bo się obrażą - zaśmiała się krótko. - Niemniej smak jest w dechę - nie spodziewała się, że lody pistacjowe mogą być tak dobre. A jednak! Niemniej nie rozumiała zachwytów Włochów, bo dla niej te lody za bardzo się nie różniły od jakichkolwiek innych, nawet obozowych. Dla Nero pewnie takie słowa byłyby jakimś świętokradztwem. - Dość blisko, to prawda. Mąż był lekarzem, więc tak się poznaliśmy z Elisą, a dużo później z Giotto - przyznała zgodnie z prawdą, bo po co by miała kłamać? Otworzyła szerzej oczy na jego pytanie i nim na nie odpowiedziała, dopiła zawartość swojego kubka. - Tak szczerze to współczuję. Elisie głównie. Giotto z całą pewnością prędzej czy później da się zabić jakiejś bestii i Włoszka zostanie sama. Oby z dziećmi, bo jak je też straci, to będzie źle - mówiła z doświadczenia i choć pani ordynator wydawała się zgoła inna od Gavirii, to jednak w pewnych aspektach były bardzo podobne i Kolumbijka wiedziała doskonale, jak taka strata wpłynęłaby na przyjaciółkę.
Odysseas przytaknął głową na odpowiedź Viviany. - No ta, to złodzieje przecież - potwierdził sam sobie głośniej, po czym zachichotał lekko domyślając się, że nawet oni mieliby na tyle ogłady, by nie psuć świąt nikomu w obozie. Poza tym, zawsze przecież istniało widmo eskalacji konfliktu, a nawet najbardziej wprawieni w bojach potomkowie Hermesa mieliby małe szanse z użytkownikami różnych bardziej destruktywnych zdolności w stylu pyrokinezy. Słuchał z mniejszą bądź większą uwagą opowieści Viviany o świętach w Kolumbii, które wydawały się być bardzo inne niż te w Europie. On co prawda nie miał okazji spędzić zbyt wielu, ale na pewno nie przypominały nawet w niewielkim stopniu tego, co działo się w rodzinnych stronach Gavirii. Było to w pewien sposób ekscytujące, a zarazem dziwne, ale już nie jemu było to oceniać. Najważniejsze, że miała jakieś fajne wspomnienia w porównaniu do niego, bo on niemal od zawsze spędzał święta sam lub w towarzystwie mniej lubianych person w Atenach i okolicach. Spojrzał krzywo na córkę Hodra, gdy ta powiedziała, że Nero obrażą się na taki komentarz. Oczywiście wszystko było udawane, jak gdyby wcale nie zczaił sarkazmu, który towarzyszył tej wypowiedzi. - Dziwni są... - odparł, by zaraz się zaśmiać na potwierdzenie tego, że wszystko załapał, ale specjalnie pociągnął ten mały żarcik nieco dalej, by było jeszcze zabawniej. Dalej nie było już tak śmiesznie, bo jednak zaczęli rozmawiać o bardziej poważnych sprawach, co dla nich nie było czymś bardzo wyjątkowym z kolei. Głównie chyba jednak chodziło o to by wybadać, jakie relacje łączą Vivianę z rodziną Nero. Kobieta wydawała się być zbyt blisko obojga, by kończyło się na zwykłym "przyjaźnieniu się". W ciemno obstawiał, że mogła być matką chrzestną ich dzieci czy coś w tym stylu, ale głośno tego nie powiedział, w końcu byłoby to głupie: potomkini boga nordyckiego posądzana o bycie chrzestną, czyli drugim rodzicem od wiary z nurtu katolickiego. Absurd w ich świecie, choć z drugiej strony... może Jezus był synem Chaosu? - Giotto od tego Tartaru był na jakiejś misji? Wydaje mi się, że nie raczej się nie pcha w paszczę lwa - stwierdził, nie przypominając sobie jakichś poważniejszych aktywności syna Fobosa. - Prawdę mówiąc, gdyby wszyscy mieli patrzeć na to w ten sposób, to żadne relacje nie mają tutaj sensu. I tak wszyscy pójdą do piachu prędzej czy później - wzruszył ramionami, nie zgadzając się z jej opinią. - Ty żałujesz, że miałaś męża i dzieci? - znów wypalił, tym razem z jeszcze większej armaty. Skoro już mieli tą chwilę szczerości i rozmów o życiu, to warto było się dowiedzieć, co tak naprawdę siedzi w głowie Gavirii, o ile ta zechce się podzielić swoją historią. On ją znał tylko z opowieści innych, z samą trenerką nigdy nie rozmawiał o tych sprawach. - Ja jestem sam całe życie i oddałbym wiele, żeby mieć chociaż na chwilę prawdziwą rodzinę - dodał nagle, by uświadomić Vivianę w tym, że nie jest to złośliwe pytanie, a zwykła chęć podzielenia się czymś więcej niż tylko preferencjami seksualnymi. W końcu byli dorośli i o takich rzeczach też powinni rozmawiać, a czy jest lepsza chwila niż wspólne smuty przy alkoholu? Od razu upił łyk ze swojego kubka i zaraz rozejrzał się po pomieszczeniu, jednak od razu wrócił wzrokiem do Viviany.
Święta w Kolumbii tylko z pozoru nie były podobne, ale też spotykali się rodzinami. Zamiast jakiś tam potraw na stole, mieli grilla, na którym również leżały różne produkty. Europejczycy i Amerykanie wyli te swoje kolędy, u niej się tańczyło i zamiast życzeń przy opłatku, było przytulanie się. Koniec końców chodziło przecież o to samo - świętowanie narodzić Chrystusa i spędzenie czasu z rodziną. Swoją drogą to dość zabawne, że pomimo bycia wiadomo kogo dzieckiem, matka chodziła z nią do katolickiego kościoła. Z drugiej strony może uznała, że skoro spotkała Norda na swojej drodze, to wszyscy bogowie z mitów i opowieści istnieją. - Ale ja mówię serio - powiedziała całkiem poważnie nawiązując do Włochów, by zaraz lekko się uśmiechnąć. - No, może lody by przeżyli, ale spróbuj skrytykować prawdziwe włoskie spaghetti przy nich - uniosła nawet lekko ręce do góry sugerując, że nie chce być w pobliżu takiej sytuacji. - Z drugiej strony chyba wolę ich świra na punkcie Włoch, niż ten wszechobecny amerykanizm. Rzygać się już chce od tego - w końcu do cholery było tu wiele nacji, więc dlaczego tylko ta jedna kultura dominuje w obozie? Bo lokalizacja? Są w lesie do cholery. - Bo siedzi już w niej - puściła mu oczko. - Niemniej jednak już się zaczyna buntować, więc podejrzewam, że jak brzdące skończą rok, to on wróci do starych nawyków - wyjaśniła, jak ona to widziała, bo Giotto mógł był najstraszniejszym wojownikiem, ale wciąż bał się jednej istoty na tym świecie i była to jego żona. Nie skomentowała jego kolejnych słów, bo nie do końca jej o to chodziło. Zresztą można żyć w obozie w miarę spokojnie, tak jak jej rodzina albo pchać się na najgorsze misje tak jak Włoch. Teoretycznie to jej rodziny już nie było, ale to wydarzenie nie powinno mieć miejsca. Co do zasady, to Nero tysiąckrotnie bardziej narażał się na śmierć. Po nic. Zupełnie nie spodziewała się pytania, które padło chwilę po tym, dlatego uniosła brwi wysoko nie wiedząc jak zareagować i jak odebrać jego słowa. Po jego wyjaśnieniu jednak, westchnęła ciężko i upiła nieco alkoholu, którego uprzednio sobie dolała dość sowicie. - Nigdy w życiu. Mąż to moja największa miłość, tak samo jak dzieci. Wiem, że czekają na mnie Walhalli, gdzie spędzimy resztę... wieczności. Żałuję, że zostali mi odebrani przedwcześnie i brutalnie. Żałuję, że straciłam wszystkich na raz, a więc całe swoje życie. Nigdy w życiu jednak nie będę żałować, że ich miałam. Dzięki nim moje życie było lepsze, ja byłam lepsza - mówiąc to, zerkała to w stronę zdjęć, to na wielki portret swojego syna, który notabene sama namalowała, ale tym się nie chwaliła za bardzo ludziom. - A ty jak chcesz mieć rodzinę, to się ogarnij i poznawaj kobiety. Na pewno jest tam jakaś, która nie będzie miała ochoty ciebie zabić - uśmiechnęła się lekko schodząc z tonu, bo tego właśnie potrzebowała. Za bardzo się uzewnętrzniła i czuła, że emocje zaczynają brać górę. A to nie był dobry pomysł. Dla nikogo.
Spyros nie był jakoś mocno zainteresowany spędzaniem świąt w Kolumbii ani też rodziną Nero, ale skoro rozmowa jakoś na nich zeszła, to postanowił pociągnąć ją trochę bardziej, chcąc poznać lepiej Vivianę, bo to ona była kimś, na kim mu w tej sytuacji zależało. Nie było trudno mu przyznać przed samym sobą, że się do niej przywiązał i traktował ją jako najbliższą osobę w obozie, co może nie jest czymś szczególnym, bo jednak ich relacja w tej formie trwa stosunkowo krótko, ale jakie on miał porównanie? Ona miała w tym obozie już kilka żyć, on swoje dopiero zaczynał i poniekąd chciał, by Gaviria była jego częścią. - Gdybym słuchał tylko ciebie, to bałbym się Elisy - zaśmiał się cicho, przypominając sobie słowa Kolumbijki o Włoszce z kilku innych spotkań. Niemal za każdym razem Viviana przedstawiała Elisę jako tyrana, który ma pod swoim pantoflem wszystkich łącznie z herosem uznawanym za najsilniejszego w obozie. Po swoich mikrych, ale jednak doświadczeniach z Włoszką, Odysseas wcale nie odniósł takiego wrażenia. Jasne, swoją dostojnością i prezencją wzbudza respekt, a charyzmę u tej kobiety widać niemal jak na dłoni, ale nie pojawia się ona z pobudek związanych ze strachem, które poniekąd sugerowała właśnie Viviana. - Nawyki ciężka rzecz - skomentował dość luźno, bo tak naprawdę nie chciał się prześcigać z córką Hodra w przewidywaniach dotyczących życia ludzi, których on zna wyłącznie z widzenia. Swoją drogą był ciekaw, czy w ogóle którekolwiek z nich by go skojarzyło, gdyby tak teraz podszedł do nich i się przywitał. Po Giotto raczej się tego nie spodziewał, ale może Elisa chociaż? Z dużo większym zainteresowaniem słuchał opowieści Viviany, która uzewnętrzniła się przy nim w ten sposób chyba pierwszy raz. Nigdy nie wątpił w jej lojalność i miłość do rodziny, o co podejrzewał ją od samego początku, jak tylko dowiedział się o jej tragicznym losie, dlatego dobrze było się upewnić, że wszystkie przypuszczenia się sprawdziły. Gaviria dalej była trawiona przez żal i tęsknotę, co próbowała maskować byciem - za przeproszeniem - suką dla wszystkich. Jasne, że pewnie i za życia swojego męża oraz dzieci nie była najmilszą osobą w obozie, ale po takich przeżyciach pewne cechy, zwłaszcza te prowadzące do alienowania się, mocno wybrzmiewały, aż stawały się w końcu stałym elementem twojego jestestwa. Skinął tylko głową, starając się zrozumieć jej podejście, bo przecież sam doświadczenia w posiadaniu rodziny nie miał. Od zawsze był sam i mógł tylko przypuszczać, jak fajnie było mieć kogoś tak bliskiego, z kim chciało się spędzić całe życie. Dostrzegając też problem w dzieleniu się swoimi przeżyciami, Grek zaniechał dalszych prób wyciągania z niej czegoś więcej, choć początkowo chciał poruszyć jeszcze kilka innych kwestii. Lepiej było sprowadzić rozmowę znów na siebie, co było znacznie łatwiejsze dla niej, bo mogła zachowywać się neutralnie. Zdenerwowana Viviana nie była sobą. - A myślisz, że co ja robię? - odparł z udawaną pretensją. - Poznaję kobiety i jedna wpierdala mnie prosto w łapy jakiegoś wielkoluda na innej planecie, druga robi ze mnie worek treningowy bo ją ojciec wkurza, trzecia sextinguje ze mną, a jak się spotykamy, okazuje się facetem... - te trzecie mu się wymsknęło, bo o tym akurat Kolumbijka miała nie wiedzieć. Co innego o tej drugiej historii z workiem treningowym, bo sytuacja z Gabrielą była raczej czymś zwyczajnym. Pierwszą wymienioną przez niego kobietą rzecz jasna była sama Gaviria i ich pamiętny trening w Muspelheimie. - ... i jeszcze kilka innych, które albo mnie olewają, albo wykorzystują i wymazują pamięć po seksie. Bo to, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz uprawiałem seks to wina właśnie tego, prawda? Prawda?! - spojrzał teatralnie z nadzieją w oczach na Vivianę, jak gdyby to właśnie Kolumbijka miała mu potwierdzić, że jest dokładnie tak, jak to powiedział. On sam doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego życie seksualne nie istnieje, wyłączając towarzystwo własnej ręki, ale co szkodziło trochę przyaktorzyć i zrobić z tego swego rodzaju zabawny gag? Chciał jej poprawić nastrój przecież, a co jest lepszego od żartów z samego siebie? - Kiedyś wyrywałem na brodę... - rzucił sentymentalnie, gładząc się dłonią po raptem kilkudniowym zaroście. Dlaczego zgolił, skoro miał dzięki niej takie powodzenie? Powód siedzi przed nim, a właściwie obok niego i mało co się przed chwilą nie rozkleił. Tak, to ten seksowny kolumbijski powód.
- Elisy nie ma się co bać, póki jej się nie zajdzie za skórę. A jako lekarz jest niesamowicie empatyczna i zdolna. Jakbyś miał kiedyś trafić pod nóż, to najlepiej do niej. Jest jeszcze innych nawet zdolnych, do których nie bałabym się trafić. Jakby co, pytaj - co prawda gdyby miał jakąś planowaną operację, to sama by mu poleciła konkretne osoby. Gorzej, gdy sytuacja jest nagła co nie oszukujmy się, jest normą w tym miejscu w porównaniu do tego pierwszego. Chyba najczęstszymi planowanymi zabiegami były porody, co jasno pokazywało jak często coś się dzieje w szpitalu z zaplanowania. Zaraz jednak przypomniała jej się sytuacja z bitwy, o której jednak dowiedziała się znacznie później, ale o tym nie wypadało jednak mówić. Zaśmiała się jednak krótko na to wspomnienie. Elisa mogła go kojarzyć, pewnie głównie przez narzekanie Viviany na wspólny trening i wygrażanie się, że go zabije. Co prawda koniec końców tego nie zrobiła, ale co Włoszka się nasłuchała to jej. Natomiast z Giotto nie było szans praktycznie, by go pamiętał, ale może to i lepiej. - Tak, zwłaszcza jeśli twoje życie polegało na misji, kilkudniowym odpoczynku i kolejnej misji. I tak w kółko. Dopiero Elisa złamała ten schemat - wzruszyła jeszcze lekko ramionami, komentując rzeczone nawyki Nero. Nie była właściwie brunetka pewna, dlaczego tak zwyczajnie i szczerze odpowiedziała na pytanie Greka. Chyba to wszystko przez te święta, tęsknotę i bijącą od niego powagę, gdy pytał i mówił o swoich pragnieniach. Zakładanie rodziny w obozie nie było złe, jednak wiązało się z większym obciążeniem. Parsknęła cicho pod nosem słysząc o sobie, ale zaraz zaśmiała się porządnie słysząc o tym sextingu. Nic dziwnego, że właśnie to ją zaciekawiło, a rozbawienie było doskonale widoczne. - Ale czekaj. Ktoś sobie z ciebie jaja robił czy po prostu trafiłeś na dziecko Lokiego? - zaśmiała się znowu, bo wyobraziła sobie minę Odysa, gdy stanął przed nim facet mówiący, że to właśnie do jego wiadomości się masturbował. Pewnie dla kogoś takiego jak on, to niezły cios był. - No niestety tak to nie działa - zaśmiała się, co prawda domyślając się, że udaje tą naiwność, ale co nie zmieniało faktu, że pośmiać się z niego było przyjemnie. Viviana też nie miała życia seksualnego, ale to na własne życzenie. Wiedziała, że bez problemu znalazła by herosów na jedną noc, ale później nie chciała się z nimi użerać. Wolała więc zaspokajać się samodzielnie. - Ale czekaj, kto z ciebie zrobił worek? Grimdóttir? - to pasowało do córki Zeusa, ale z drugiej strony do wielu innych walecznych kobiet z tego miejsca. - To zapuść brodę, skoro jakieś na to leciały. Głupich tu nie brakuje - doradziła mu, oczywiście tym samym sugerując, że dla niej to żadna atrakcja. Skubnęła nieco lodów, ale musiała przyznać, że trochę humor jej się poprawił, a więc i też straciła na nie ochotę. Postanowiła więc zanieść je ponownie do zamrażarki, gdy Grek też ich nie chciał. Zaraz jednak wróciła i na miejsce, i do picia.
Wierzył w nadzwyczajne umiejętności Elisy, w końcu była generałem dywizji i zarządzała szpitalem, a to oznaczało, że musiała mieć odpowiednie kompetencje. Przynajmniej tak wnioskował po swoich przeżyciach z Grecji, gdzie kumoterstwo i kolesiostwo było na porządku dziennym, przez co bardzo często najwyższe funkcje spełniali ludzie nie posiadający odpowiednich zdolności i uprawnień. Co prawda wielokrotnie słyszał o tym, że obóz również był w pewien sposób dysfunkcyjny, ale po ostatnich reformach wiele zmieniło się na lepsze. Wierzył, że to nie była zwyczajna zagrywka PR-owa. - Nie planuję tam wizyt póki co - wzruszył ramionami, bo tak naprawdę nie miał żadnych problemów ze sobą - ani fizycznych, ani psychicznych. Nie miał zamiaru zatem udawać się w jakiejkolwiek sprawie do lekarzy, bo raczej nie był przyzwyczajony do stałego kontaktu z nimi, nie był też jakimś hipochondrykiem, by coś sobie wciskać na siłę. Może kiedyś odezwie się do Viviany w tej sprawie, ale to jak naprawdę będzie tego potrzebować. - Może mu się nudziło tutaj? - znów wzruszył ramionami, nie biorąc nawet na poważnie tego, co sam powiedział. Nie znał w ogóle Giotto, więc nie zamierzał zgadywać, czy mężczyzna przesiaduje teraz w obozie, bo jest pod pantoflem czy po prostu znalazł sobie w końcu jakieś zajęcie. - Teraz to już sam nie wiem - rzekł z teatralną żałością w głosie, bo do dziś próbował zapomnieć o tym przykrym incydencie. - Jak tylko zobaczyłem, że smsowałem w taki sposób z facetem, mało co się nie zrzygałem - dodał i wcale nie było mu do śmiechu tym razem. Dla niego była to ujma, bo przecież nakręcał się przez kilka dni, by zaraz dostać plaskacza w twarz. Nie wiedział, czy koniec końców ktoś robił sobie z niego jaja czy też dziecko Lokiego zaprezentowało mu swoją zmiennopłciowość, ale nie zamierzał się w to zagłębiać. Teraz sexting tylko z zaufanymi osobami. - Zapomnijmy o tym - rzucił już bardziej rozluźniony, chcąc zmienić temat, co zresztą im się udało. - Kurwa... - znów udawana żałość, bo przecież sam nie wierzył w swoją teorię o wymazywaniu pamięci po każdym seksie. - Nie ona, ta Gabriela od Aegira. Chyba od Aegira - dodał z nutką niepewności w głosie, bo tak naprawdę jedyne co pamiętał to fajne ciało Glavas, dobre umiejętności całowania i mięciutki tyłeczek, który miał okazję sobie pościskać. No i dużą siłę ciosu, bo przecież parę razy go poskładała. On nie miał dalszej ochoty na lody, bo jak już wcześniej podkreślił: były dla niego zwyczajne. Zamiast tego upił kilka łyków alkoholu, chcąc nadrobić to, co przez ostatnie kilkadziesiąt minut stracił, wszak Viviana cały czas piła, a on na moment przestał, zajmując się czym innym. - Ty nie lubisz bród, nie? - dopytał, choć przecież doskonale wiedział, jaki stosunek ma do nich Gaviria. Kiedyś wymsknęło się jej, że po co nosi tą brodę jak jakiś patus, na nikim to wrażenia nie robi. No i wziął sobie rady do serca, bo głównym celem tego zabiegu było spodobanie się bardziej albo w ogóle Kolumbijce. Ta chyba jednak nie zwracała na niego aż takiej uwagi, jakiej Spyros się domagał. Odysseas spojrzał na butelkę, a następnie na Vivianę. - Powoli się kończy, skoczyć po następną? - spytał, bo jemu było to nawet na rękę. Chciałby się trochę przewietrzyć, a szybka podróż do spiżarki była idealnym na to pretekstem. Z drugiej strony, może Viviana ma gdzieś pochowane inne butelki równie dobrych alkoholi i wcale nie musi udawać się na kilkunastominutowy spacer?
Nie dziwiła się, że nie planuje odwiedzać szpitala, bo mało kto to robi. Niby zachęcani są do tego, by przynajmniej raz na kilka lat zrobić sobie pełne badania, ale prawda jest taka, że mało kto chce. Wiele osób w tym miejscu uważa się za bogów właściwie, których choroby się nie imają. Zresztą ona nie była tutaj wyjątkiem, też nienawidziła tam chodzić i nawet pod pretekstem wspólnej kawy z szefową nie dawała się namówić. Będzie umierać, to dopiero tam się pojawi. Wzruszyła tylko lekko ramionami, bo prawdę mówiąc tak średnio chciało jej się rozprawiać o nawykach Giotto i rozkładaniu ich na czynniki pierwsze. Elisa z całą pewnością od dawna zwracała mu na to uwagę, a do czego on nie przywiązywał takiej uwagi, póki go nie pożarł portal z czasie bitwy. Wtedy wiele rzeczy się dla Nero zmieniło (choć wtedy jeszcze wspólne nazwisko ich nie łączyło). Pokiwała lekko głową ze zrozumieniem, ale jednak rozbawienie czaiło się na jej twarzy. Kto jak kto, ale Grek akurat zasługiwał na taki kubeł zimnej wody. Co prawda nie widziała go w akcji, ale wystarczyły jej teksty, które sypał do niej, by być niemal pewną, że tak "komplementuje" każdą kobietę, która mu się spodoba. Nie kontynuowała jednak tego tematu, o dziwo zastosowując się do jego prośby. Co prawda ona tego nie zapomni i pewnie wyciągnie to w najmniej spodziewanym momencie, ale mogła zapomnieć o tym na kilka chwil. - Glavas? No proszę - przyznała zdziwiona, bo o ile Gabriela potrafiła walczyć wręcz, tak nie sądziła, że z powodu ojca będzie robić z przypadkowych osób worek treningowy. To nie pasowało do jej osoby, ale zaraz przypomniała sobie o tej dramie, o której wszyscy gadają i wszystko się stało jasne. - Nie z powodu ojca zrobiła z ciebie worek treningowy, a z powodu złamanego serca - Aegir niewątpliwie drażnił Chorwatkę od lat, ostatnio popisując się niezwykle swoją empatią, ale koniec końców Collado był tu najbardziej winny. - Zdecydowanie lepiej ci bez niej. No ale niektóre lecą na stylizacje na menela - wzruszyła ramionami, bo nie było co tu dodawać. Atuty jego wyglądu wyszły jej zdaniem an wierzch, gdy pozbył się tych przydługich kłaków z twarzy, które tak swoją drogą są strasznie niehigieniczne. - To dobry pomysł - rzuciła tylko i gdy mężczyzna się zebrał i wyszedł, ona zaczęła krążyć bez celu po mieszkaniu. W końcu nawet otworzyła drzwi od pokoju dzieci i przystanęła w progu z tęsknotą patrząc na porozwalane zabawki. Nie ruszyła nic od ich śmierci, jedynie od czasu do czasu wycierała kurze z szafek. Wiedziała jednak, że musi się wziąć w garść, bo nie chciała by Odys widział ją w takim stanie. Co prawda i tak już widział i i tak już jej nieco poprawił nastrój, ale wolała nadal robić dobrą minę do złej gdy, niż pokazywać swoje słabości. To jednak też uczyniła, więc nie bardzo wiedziała jak powinna się zachowywać. Prawda jednak była taka, że obecność mężczyzny poprawiała jej nastrój.
Odysseas z pewnością skompromitował się takim wystąpieniem, ale co on mógł poradzić? Miał swoje potrzeby, a wielu herosów było tutaj już w jakichś różnych relacjach, do których on pasował jak pięść do oka. Musiał więc posiłkować się apkami randkowymi, które pokazały mu, kto tak naprawdę szuka pociechy. Pech chciał, by trafił na osobę, która ewidentnie zabawiła się jego kosztem, ale na to już żadnego wpływu nie miał. Który facet nabiera podejrzeń w trakcie sextingu, skoro od samego początku ów heros podawał się za kobietę, a w dodatku dobrze ją odgrywał? Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który się nie pomylił nigdy i zawsze trafnie określił płeć kogoś w takim wariatkowie. - Jeden chuj, i tak oberwałem - wzruszył ramionami, bo jego tak naprawdę powody nie interesowały, liczył się efekt, że dostał po gębie. Co prawda potem zostało mu to wynagrodzone, bo co pomacał to jego, ale niesmak jednak pozostawał, bo przecież mogli pominąć sparing, a skupić się na całowanku, ocieranku, macanku i takie tam. Przynajmniej jego zdaniem. - No to chociaż tyle - rzucił niby obojętnie, ale jednak w duchu ucieszył się, że Vivianie podoba się bardziej bez brody, bo to przecież ona była głównym powodem jej ścięcia. Co prawda nic mu to na razie nie dało, ale kto wie, czy niedługo Kolumbijka nie zakocha się w nim do szaleństwa i codziennie będzie chwalić jego ogolony ryjec? Wszystko było możliwe. Kiedy wiec Gaviria potwierdziła, że przyda się następna butelka alkoholu, Spyros zebrał się w kilka chwil i wyszedł z mieszkania, a swoje kroki skierował w stronę spiżarni, w której miał nadzieje znaleźć pożądane przez nich rzeczy. Tak się stało i poza alkoholem, zabrał też kilka przekąsek, które na pewno przydadzą się podczas wieczora, skoro nie zamierzali go kończyć. Zahaczył też na chwilę o centrum dzielnicy, w której odbywała się właśnie obozowa wigilia, pewnie dla tych z Europy, bo przecież amerykańce obchodzili od jutra rana. Wrócił po jakimś czasie do jej mieszkania i prawdę powiedziawszy wszedł jak do siebie, bo nawet nie zapukał, tylko po prostu nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Dostrzegł otwarte drzwi od pokoju dzieci i niestety ciekawość u niego zwyciężyła, dlatego od razu poszedł do przodu, po czym spojrzał na Vivianę odwróconą do niego plecami, stojącą mniej więcej w środku pomieszczenia. - Ładnie urządzony pokój, zazdroszczę - rzucił luźno, bo tak naprawdę nie wiedział, co powiedzieć. Nie sądził, by sprowokował ją pochwaleniem wystroju, wszak była to w miarę neutralna gadka z jego strony, chociaż co on tam wie. Równie dobrze Gaviria zaraz może się rozryczeć, w końcu ten pokój wywołuje w niej cały szereg emocji. Potrząsnął reklamówką z alkoholem i przekąskami. - Mam, co chciałaś. Polewać? - nie chciał jej przeszkadzać, więc jeśli chciała jeszcze chwilę tu postać i się ogarnąć, to on mógł przygotować im alkohol oraz wyciągnąć przekąski. Wziął jakieś chrupki, paluszki, trochę żelków i czekoladę. Jednym słowem: coś dla każdego.
- Mało kto nie lekceważy Glavas. A to błąd. Może i nie była nigdy na misji czy zaliczyła w życiu ledwo kilka patroli, ale walczyć się nauczyła - Viviana też by pewnie nie doceniała kobiety, gdyby nie fakt, że przez pewien czas trenowały wspólnie w sumie całkiem z przypadku. Często trenowały o tej samej porze i chyba tylko i wyłącznie dlatego Kolumbijka wie co nieco więcej o Chorwatce. W końcu bardziej w ucho wpadają plotki o kimś, o kim masz pojęcie, a nie odwrotnie. Rzuciła mu tylko krótkie spojrzenie nie wiedząc czy odnosi się bardziej do pierwszej czy drugiej części zdania, ale ostatecznie miała to w dupie, więc nie zamierzała dopytywać. Podczas gdy Odys poszedł robić im zapasy alkoholu, ona początkowo stała w progu pokoju dzieci. W końcu jednak weszła w głąb i ostrożnie podniosła z ziemi zabawkę Szeryfa z Toy Story i przytuliła ją do piersi. Nie wiedziała ile tak stała, ale chyba dostatecznie długo, skoro Grek ją tu nakrył. Nie skomentowała jego słów, ani też nie ruszyła się w żaden sposób. Dopiero jego pytanie spowodowało, że odchrząknęła. - Tak - odpowiedziała krótko i gdy tylko odszedł, z należytą pieczołowitością odłożyła ukochanego pluszaka córki w dokładnie to samo miejsce, w którym leżał od lat. Po tym ostrożnie wycofała się z pokoju zamykając drzwi na klucz, choć klucza wcale nigdzie nie chowała. Został w zamku. - To już mogłeś przynieść jakieś kabanosy czy sery jak chciałeś przekąski. Co my, licealiści? - skrytykowała jak zwykle, bo przecież jej nie mogło wszystko odpowiadać. Rzuciła to jednak luźno, bez żadnych pretensji. Ot, żeby nie było za słodko i do czegoś się przypierdolić. Sięgnęła po swój napełniony na nowo kubek, po czym wygodniej się rozsiadła na kanapie. - To jaka jest twoja historia? Dlaczego wpakowałeś się w gangsterkę? - spytała z czystej ciekawości, bo może i w jego przypadku nieświadomie uratowało mu to życie, tak generalnie był to chujowy pomysł na samego siebie. Był tak leniwy czy po prostu był złym człowiekiem z krwi i kości?
Jeśli kiedykolwiek Gaviria będzie chciała mu opowiedzieć coś więcej, to zapewne to zrobi, dlatego też Odysseas nie ma zamiaru na nią naciskać i wypytywać o przeszłość, choć czasami zapewne jakieś pytanie może mu się wymsknąć, na tym wszakże polegała naturalność rozmowy. Nie dostrzegł, co za zabawkę tam trzymała, ale nawet gdyby to zrobił, pewnie by jej nie rozpoznał. Jego dzieciństwo było raczej czymś trudnym, więc próżno było tam szukać radości z oglądania jakichś animacji, choćby tak klasycznych jak Toy Story. Otworzył od razu chipsy, które zaczął chrupać, a wcześniej polał im też po kolejce i tak po prostu czekał na Vivianę, która - jak to ona - musiała coś skrytykować, bo przecież nie byłaby sobą, gdyby wszystko poszło gładko. Spyros spojrzał na nią cynicznym wzrokiem, po czym wziął do ust chipsa i zaczął mówić. - Następnym razem ty ruszysz dupę, a ja będę się opierdalać - rzucił niewzruszony, ale zrobił to tylko po to, by się w jakiś sposób odgryźć. Sama wypowiedź nie miała jednak tej ikry, która często mu towarzyszy, dlatego też nie zdziwiłby się, gdyby Kolumbijka odebrała to dość neutralnie, jak coś, co po prostu Odys chciał powiedzieć, byleby powiedzieć. Upił łyk ze swojej szklanki i spojrzał na brunetkę, która dosiadła się obok i spytała o jego historię. Prawdę mówiąc, Grek nie spodziewał się tego, bo Viviana nigdy nie interesowała się jego sprawami, więc nie miał przygotowanej jakiejś zajebistej opowieści. Postanowił zatem iść na żywioł. - Nic niezwykłego. Odkąd pamiętam byłem w domu dziecka, dużo rozrabiałem, więc trafiłem do poprawczaka. W szkole też orłem nie byłem, więc siłą rzeczy byłem skazany na taką ścieżkę kariery - końcówkę oczywiście odpowiednio zaakcentował, by zaraz ktoś nie pomyślał, że on gangsteriadę traktował jak karierę. - W Grecji, jeśli nie ma się znajomości lub nie jest się geniuszem, ciężko jest się gdziekolwiek zakręcić i w miarę dobrze zarabiać. Jedynie gangi to oferują, bo w takich miejscach ludzie zawsze są potrzebni. Nie pamiętam kiedy to wszystko się zaczęło, ale dość długo w tym tkwiłem. Paradoksalnie, chyba dzięki temu jeszcze żyję, bo obracałem się pośród naprawdę złych ludzi - zrobił krótką przerwę by zwilżyć gardło i chrupnąć sobie kilka chipsów. - Nie jest to super przeszłość, ale jedyna jaką miałem - wzruszył ramionami i znów upił kilka łyków ze szklanki. - Dlatego właśnie zazdroszczę ci tego, że miałaś rodzinę. Gdybym ja ją miał, może nie żyłbym w takim bagnie - westchnął cicho, po czym dalej już nic nie opowiadał, a zamiast tego zatkał sobie usta chipsami.
Viviana zdecydowanie wolałaby wymienione kabanosy czy sery, ale to też nie tak, że miała na to ochotę. Ot, musiała skrytykować jego gust rodem z liceum, bo ona wzięłaby na jego miejscu coś sensownego. Może nie potrzebowali aż tylu zagryzek jak ludzie, by się nie upić, ale jednak miło było przekąsić coś innego jak paluszki. Jego odpowiedź nie zrobiła na niej wrażenia najmniejszego, bo powiedział to tak, jakby relacjonował pogodę za oknem. A i przy tym niektórzy się bardziej emocjonują. Jak zwykle musiał odpowiedzieć, choćby byle co, by ostatnie (choć bezsensowne) było jego. Viviana nie interesowała się ogółem ludzi, ale gdy ktoś się do niej zbliżał, to co nieco lubiła wiedzieć o tym człowieku. No i był też inny, bardzo ważny aspekt tego wszystkiego. Łatwiej było pytać o niego i dawać mu gadać, niż mówić o sobie. A tego zrobiła już i tak całkiem sporo dzisiaj, więc z całą pewnością wystarczy na bardzo długi czas. Podczas gdy on opowiadał, ona zdążyła wydudnić całą szklankę tego mocnego alkoholu i chociaż za bardzo tego nie odczuwała, to powoli zaczął on na nią wpływać. Piła bowiem znacznie dłużej dzisiaj od niego, więc nic dziwnego, że i na herosa zaczynał alkohol oddziaływać. Nie było to jednak nic spektakularnego, żadnego plątania się języka. Ot, zaczęło jej nieco szumieć w głowie. - Gdybyś ją miał, to może nie żyłbyś w ogóle - skomentowała od razu jego ostatnie zdanie, bo w swej głupocie miał niezłego farta. - Ten twój gang to szczęście w nieszczęściu. Wolę nie myśleć ile niewinnych osób przez ciebie ucierpiało, ale przez to, że obracałeś się w takim a nie innym towarzystwie, to jeszcze żyjesz. Obóz nie lubi chwalić się statystykami zabójstw młodych herosów przez potwory, ale takie są. No trochę tych pierwszych dziesięciu lat nie przeżywa, tyle powiem - jako świetny informatyk i osoba, która stawiała wiele programów dla obozu, wiedziała o czym mówiła. - Jak mniemam główny problem w szkole to było czytanie? Cóż, twój opiekun zjebał na całej linii - w sumie jak się miało problemy z czytanie, to miało się problemy ze wszystkim. Opiekunowie z reguły pomagali w ten czy inny sposób radzić sobie z frustracją wynikającą z rozmazującego się tekstu. Nawet kumpel od żartów i dawania prac domowych był niezłą pomocą.
Spyros nie miał zamiaru siedzieć tutaj niewiadomo ile, bo choć poszedł po butelkę alkoholu, która mogłaby sugerować coś zupełnie innego, to tak na dobrą sprawę powoli zaczynało dopadać go zmęczenie. Jak już wcześniej zostało ustalone - nie czuł w ogóle ducha świąt, więc nie miał potrzeby siedzieć do późna, by oczekiwać czegokolwiek. Dla niego był to dzień jak co dzień, dlatego niebawem pewnie wyruszy do swojego mieszkania i porządnie się wyśpi, w końcu jutro nie miał żadnego porannego patrolu czy treningu, tak więc będzie mógł skorzystać z sytuacji i trochę odpocząć. - Ty chyba wiesz najlepiej, że życie bez niej jest gówno warte - znów wzruszył ramionami i mówił o tym lekko, ale w żaden sposób nie miał zamiaru jej dosrać. Po prostu kto jak kto, ale Gaviria na pewno rozumiała to, że spędzanie kolejnych dni bez rodziny nie było nic warte i tylko pogarszało człowieka oraz w ogóle jego stosunek do życia. Miała dużo racji w tym, że dzięki przebywaniu w tak trudnym środowisku był niejako chroniony przed bestiami, ale równie dobrze mógł przecież zarobić kulkę czy zostać pobity w imię wyrównania rachunków. Życie herosa poza obozem było do bani, więc nieważne czy miało się rodzinę czy nie i tak była chujnia. - Ale fakt, kilku ludzi skrzywdziłem. Na obronę jednak powiem, że przeważająca większość to były zwykłe skurwysyny - rzucił z lekkością w głosie, bo przecież nie wstydził się mówić o swojej przeszłości, która na pewno była w pewien sposób ciekawa, ale też straszna i mroczna. Nie każdy bowiem trafiał do obozu tak późno i nie każdy obracał się w takich kręgach jak on, więc na swój sposób syn Chione był wyjątkowy. - Między innymi - potwierdził. - Dużo się tłukłem z innymi, zaraz byłem wyrzucany i tak w kółko. Cudem ukończyłem szkołę średnią - nie wstydził się tego, że miał problemy, bo przecież było to po nim widać. Odebrał podstawową edukację i to wszystko. - Z drugiej strony edukacja w Grecji nie jest na najwyższym poziomie, więc pewnie na Zachodzie byłbym uznawany za tłuka. Ty na przykład mnie za niego uznajesz - rzucił żartem, śmiejąc się sam z siebie, po czym pociągnął kilka łyków alkoholu ze swojej szklanki i poczęstował się kilkoma paluszkami tym razem dla odmiany. - Nawet nie wiem, kto był moim opiekunem - zarzucił tematem, bo może Viviana coś wiedziała i mogła mu powiedzieć. Jeśli już mówiła podczas ich treningu (w co wątpił), to najwidoczniej o tym zapomniał.
Okres świąteczny był bardziej luźniejszy w obozie, gdzie ze względu na mieszankę kultur, każdy ten czas spędzał inaczej. I tak jak Amerykanie nie mieliby problemu z treningiem dzisiaj czy patrolem, tak jutro i owszem. A Europejczycy to w ogóle balowali trzy dni. Patrole się odbywały, bo odbywać się musiały, ale z treningami już było różnie. - To prawda - przytaknęła, choć nadal uważała, że lepiej nie mieć rodziny niż mieć i ją stracić jednocześnie całą. Co prawda nie żałowała założenia rodziny, ale gdyby ktoś jej na początku powiedział, że ma tylko takie opcje, to nigdy nie pozwoliłaby sobie wejść w relacje romantyczną. Może to też kwestia jej charakteru, bo mało ona osób do siebie dopuszcza, a jak już ktoś jest blisko, to Kolumbijka wszystko dla takiej osoby by zrobiła. - Ale nie wszyscy - mruknęła lekko i nie zamierzała o to się sprzeczać, bo obrońcą uciśnionych nie była. Niemniej uważała (zwłaszcza od bitwy), że krzty sensu nie miało krzywdzenie niewinnych ludzi, traumatyzowanie ich i odbieranie ich najbliższych osób. Gaviria nie miała problemu z zabijaniem, ale jednak niewinnej osobie by raczej tego zrobić nie potrafiła. - Sam się tak przedstawiasz - dodała, ale zaraz również się zaśmiała. Prawda była taka, że brunetka miała go wręcz za niedorozwoja w wyniku dostania po łbie kilka razy za dużo. Jak widać jednak Grek gdy tylko nabrał trochę ogłady, okazał się być nie aż takim tłukiem, za jakiego go miała. Inteligencją nie grzeszył, ale można było z nim fajnie pogadać. - Taki satyr, nie żyje. Zachlał się wiele lat temu - wzruszyła lekko ramionami, bo nie było co rozprawiać nad trupem. Napiła się więc całkiem sporo ze swojej szklanki, by zaraz wstać do lodówki i wyjąć pierwszy lepszy pojemnik z jedzeniem, który od razu wstawiła do mikrofali. Gdy ta podgrzała posiłek, ona wyciągnęła go na blat. - Masz ochotę na... - zacięła się, bo dopiero teraz spojrzała w pojemnik. - Makaron z krewetkami? - gdy uzyskała odpowiedź nałożyła im porcję albo tylko sobie i wróciła na miejsce odpowiednio przekazując mu miseczkę bądź nie. Jak na makaron z krewetkami danie wyglądało nietypowo, zalane jakimś ciężkim sosem, więc Kolumbijka ostrożnie spróbowała, ale szybko okazało się to być smaczne.
Każdy miał inną moralność i tak na dobrą sprawę jedni uznawali dobre uczynki oraz złe w stosunku jeden do jednego, inni w jakiś sposób je szufladkowali, a jeszcze inni twierdzili, że człowiek samym swoim istnieniem wyrządza dostatecznie dużo zła. On zaliczał się do tej pierwszej grupy, która każde dobro zestawiała z jakimś złym występkiem i tym samym się to równoważyło. Nie uważał się za zepsutą do szpiku kości personę, ale zdecydowanie w swoim życiu popełnił więcej złego niż dobrego, bo co z tego, że zabił wielu złych, skoro skrzywdził też wielu dobrych? Bezpośrednio czy pośrednio. - No nie wszyscy - przytaknął jej, ale zaraz temat się zakończył, bo zaczął się śmiać sam z siebie, w czym wtórowała mu Viviana, której śmiech był bardzo przyjemny. Paradoksalnie do swojej osobowości i imidżu, który kreowała, jej śmiech był bardzo dziewczęcy i łagodny. Gdyby tylko usłyszał go i nie widział, z kogo on się wydobywa, ostatnią osobą o jakiej pomyślałby Odysseas była Viviana. Jak widać potrafiła go zaskakiwać nawet tak prostymi rzeczami. Uniósł lekko brew z zażenowania, gdy dowiedział się, że jego opiekun postanowił zachlać się na śmierć i nie przekazać mu tym samym informacji o byciu półbogiem, a co za tym idzie - o niebezpieczeństwach z tym związanych. Spyros jednak nie miał zamiaru roztrząsać tematu, bo koniec końców jakoś udało mu się przeżyć i ostatecznie trafić na kampus. Ironiczne było to, że mógł mówić o pewnym szczęściu, bo dzięki tak późnej przeprowadzce, ominęła go największa rzeź w historii obozu, która dotknęła nawet tak twardych zawodników jak Gaviria. - Przynajmniej nie umarł z odwodnienia - znów się zaśmiał, choć może i był to głupi żart. Odprowadził ją wzrokiem do kuchni, a że po alkoholu już mu trochę szumiło w głowie, to nie hamował się tak jak do tej pory i bezwstydnie patrzył na jej biodra, którymi kołysała pokonując kolejne kroki. Mogła przesiadywać w domu przed komputerem, ale widać było, że trenuje całe ciało i mnóstwo uwagi poświęca również pośladkom, które idealnie nadawały się do klepania ich. Najlepiej jego dłońmi. - Może być - oznajmił, bo choć nie był jakoś mocno głodny, tak słone przekąski jakie przyniósł tylko na kilka chwil stworzyły u niego wrażenie nasycenia. Zaraz jednak ze zdwojoną siłą wrócił do niego głód, który teraz mógł już zostać zażegnany. Odebrał od niej swój talerz i zaczął znowu jeść. Potrawa nie podeszła mu jakoś mocno, ale była zjadliwa, więc Spyros nie marudził w żaden sposób. Spojrzał na zegarek, który pokazywał dość późną godzinę, a im została jeszcze połowa butelki do opróżnienia. Odys jeszcze nie miał zamiaru wychodzić, ale powoli zbliżał się czas, w którym opuści jej mieszkanie, bo przecież ile mogą tu tak siedzieć i pić? Już miał zamiar się odezwać, ale na jego nieszczęście sos z makaronu trysnął mu prosto na koszulę, barwiąc ją na nieprzyjemny kolor. - Nosz kurwa - wstał jak poparzony, odkładając talerz na stolik przy sofie i od razu polazł do łazienki, by zrzucić ją z siebie i przepłukać. Drzwi zostawił otwarte, więc jeśli Kolumbijka sobie zerknęła na niego, to mogła dostrzec go bez koszulki i się ponapawać tym widokiem, bo odkąd syn Chione dołączył do obozu, jego rzeźba widocznie się poprawiła. Wcześniej był po prostu dobrze zbudowany, teraz jest w dodatku atletyczny.
Śmiech jak śmiech, sama go przecież nie wybierała, tak samo jak swojego głosu, który też był dość dziewczęcy i melodyjny. Od intonacji też wiele zależało i chyba to jedynie robiło różnicę. Niemniej jednak wiele osób mówiło Vivianie, że ani głos ani śmiech do niej nie pasują. Może jak Elisa znajdzie sposób na zmianę tego, to będzie dało się coś z tym zrobić. W międzyczasie inni muszą przywyknąć do tego, że brzmi łagodnie, choć łagodna wcale nie jest. W bitwie z całą pewnością ruletką było to, kto przeżyje, a kto nie. Ona sama tego omal życiem nie przypłaciła (czego zresztą chciała), a o czym opowiadać z całą pewnością nie lubiła. I nie chodziło tu o przegraną walkę, która jej ujmowała, a całą historię, która była dla niej wręcz bombą emocjonalną, której lepiej było nie tykać. Prychnęła jeszcze pod nosem na jego suchara, by zaraz udać się do kuchni. Jasne, że mogła spojrzeć po pojemnikach i wyciągnąć coś lepszego, ale była za leniwa na to, więc wzięła to, co pierwsze pod rękę jej wpadło. Nero jej nie otrują, a nawet jak nie posmakuje jej, to zawsze może wziąć kolejne pudełko. Kiedy i Odys zdecydował się na posiłek, nałożyła i jemu, by dość szybko wrócić do niego na kanapę. Jadła w ciszy nie wiedząc też o czym mogłaby rozmawiać, nie była dobra w te klocki, więc siłą rzeczy to na Spyrosie pozostawał ciężar rozpoczynania nowych tematów. Trzeba jednak przyznać, że dzisiaj Kolumbijka wykazała się zadając kilka pytań, które doprowadziły do krótkich wymian zdań. Zaśmiała się, gdy sos trysnął mu na ubranie, bo akurat na niego spojrzała. Bardziej chyba jednak rozbawiła ją mina Greka. Pod nosem cisnęła sobie z niego bekę, w czym z całą pewnością pomógł wlany w siebie alkohol. Kilka razy zerknęła w stronę łazienki i samą siebie musiała skarcić w myślach za docenienie tego, jak mężczyzna dobrze wygląda. - Daj sobie spokój z tą koszulą. Wstydzisz się czy jak? - rzuciła po kilku chwilach widząc jak się męczy. Przecież mokrej koszuli i tak na siebie nie założy, a plama i tak będzie, póki nie wypierze jej z porządnymi detergentami. Nie sadziła zresztą, by dla kogoś takiego problemem było świecenie gołą klatą.
Chodzenie z gołą klatą nie było dla niego rzecz jasna problemem, ale odbierało to całą wyjątkowość tej świątecznej atmosfery, która - jakby nie patrzeć - im również się udzielała. Najpierw wiadomość od niej, później długie rozmowy i to w miarę uprzejmym tonie, poznawanie siebie, a to wszystko okraszone alkoholem, który Viviana co prawda dudniła litrami, ale póki co trzymała się całkiem nieźle. Jeśli miał biegać bez koszulki, to z automatu atmosfera mocno zluzuje i być może wróci do tego, co mają praktycznie zawsze: ona będzie mieć go za debila, on się do niej ślinić. Widząc jednak, że nie ma szans na szybkie przepranie plamy, darował sobie dalsze próby i zaraz wrócił do pomieszczenia, w którym siedziała Kolumbijka. - Nie wstydzę, przecież wiem, że mnie podglądałaś już wiele razy - oczywiście, że rzucił sobie tym komentarzem totalnie z tyłka, bo nigdy nie nakrył jej na tym, że go obczajała ale chodziło tu tylko o ubarwienie wypowiedzi, co zdarzało mu się nader często. Usiadł więc na swoim miejscu i położył koszulę obok, by ta chociaż zaczęła coś schnąć. Westchnął zrezygnowany i spojrzał na Vivianę, która od tego czasu praktycznie się nie odzywała. Przymknął nawet oczy, by zaraz je otworzyć i dostrzec jej wzrok na swoim brzuchu. - Też mogłabyś zdjąć, byłoby fajnie - uśmiechnął się pewnie, jednocześnie wiedząc, że taki komentarz spowoduje zupełnie odwrotną reakcję. Nie żeby w ogóle spodziewał się tego, że brunetka zostanie w samym staniku (albo bez niego), ale jakąś tam nadzieję zawsze można było mieć. Nikt za to jeszcze nie oberwał, no chyba że podzielił się czymś takim głośno. - Jak dla mnie to w ogóle moglibyśmy nago siedzieć, co ty na to? - trochę bawił się jej kosztem, bo spodziewał się, że przegiął i tym razem, ale skoro Viviana była już w pewien sposób podpita (co Odys zarejestrował), to może miała większą tolerancję na takie teksty? Poza tym, byłoby to na pewno dużo bardziej interesujące niż gadanie o pierdołach. A nuż może by się do niego zaczęła dobierać?
Ona nie uważała, by jakakolwiek świąteczna atmosfera im się udzieliła. Ot, jeszcze go nie wyjebała za drzwi, bo nie dał zresztą jej ku temu powodu. A to choć nadal się zdarzało, to jednak coraz rzadziej, więc to też nie był jakiś świąteczny duch. Alkohol tym bardziej. No ale może inaczej postrzegali te sytuacje, do czego Grek miał prawo. Ona rzecz jasna miała je też, by go wyśmiać, ale póki co nie podzielił się z nią tą złotą myślą. Wywróciła jedynie oczami na jego komentarz, w duchu jednak zastanawiając się czy faktycznie ją przyłapał na gapieniu się czy jak to miał on w zwyczaju, rzucił sobie od czapy chcąc samego siebie docenić. Koniec końców jednak nie wstydziła się tego, że go obczajała, bo przecież nie robiła niczego złego. Nie narzucała się, ani też "nie zdradzała męża", bo nie raz i nie dwa, gdy ten jeszcze żył rozmawiali o tym, kto im się podoba czy to z obozu czy ze znanych osób. No dobra, ona częściej to robiła, ale mimo wszystko tkwiła przy jednym mężczyźnie pomimo tylu "kąsków" wokół. Czy nie był to kolejny sposób na udowodnienie miłości? Poza tym jej mąż pociągał ją i tak najbardziej ze wszystkich. Odys siedział naprzeciwko, więc nic dziwnego, że jej wzrok zatrzymał się na tym, co miała dosłownie przed sobą, czyli na jego brzuchu. A ten był w dużo lepszym stanie, jak i całe jego ciało, jak na początku ich pierwszych treningów. Nie miał się na pewno czego wstydzić, bo potrafiły do obozu trafić chodzące grubaski, ale teraz z całą pewnością wyglądał dużo lepiej. Jak heros. Uśmiechnęła się nietypowo na jego komentarz i przez to ciężko było stwierdzić jak to odebrała. W międzyczasie wstała i skierowała się w stronę kuchni, gdy usłyszała jego drugi komentarz. - Mówisz? - mruknęła cicho, ale tak, by usłyszał. Odłożyła talerz do zlewu i stojąc do niego tyłem zaczęła unosić koszulkę, tym samym pokazując swoje blizny. Zaraz jednak odwróciła się do niego przodem, by chcąc się zabawić jego kosztem (w końcu nie po to ją prowokował?) wrócić na kanapę i usiąść tuż przed nim. - Tego chcesz? - mruknęła znowu unosząc swoją koszulkę i właściwie ją zdejmując. Ta w końcu była jedynie na jej rękach nad głową, gdy nagle opadła wracając na swoje miejsce. Może i pokazała mu cycki w staniku, ale to samo zobaczyłby w cieplejszym okresie nad wodą, gdyby była w stroju kąpielowym. Od razu zaśmiała się głośno i opadła plecami na poduszki za sobą. - Naprawdę sądziłeś, że się rozbiorę? - spytała podnosząc głowę, by na niego spojrzeć i znowu głośno się zaśmiać widząc jego reakcję. No poprawił jej humor, to trzeba było mu oddać.
Nie ulegało żadnej wątpliwości, że jeśli faktycznie Viviana zdjęłaby ubrania i paradowała nago po mieszkaniu, to Odysseas z pewnością byłby tym faktem zaskoczony. Nie dlatego, że Gaviria nie była do tego zdolna, bo już wielokrotnie pokazała, że tego typu rzeczy dla niej nie były czymś trudnym, a dlatego, że sytuacja raczej nie współgrała do tego, by takie ruchy poczynić. Poza tym, co niby miała na tym zyskać, że będzie paradować w samym staniku albo i bez niego? Obserwował ją więc bardzo uważnie, kiedy ta podniosła się z sofy i pokonywała kolejne metry w kierunku kuchni, bo odpowiedzi przecież mu nie dała. Nagle zadała mu pytanie, które on potraktował jako retoryczne, by następnie unieść brew z zainteresowaniem, a jednocześnie zdziwieniem, gdy Kolumbijka zaczęła unosić koszulkę stojąc plecami do niego. Te blizny już widział, więc nie zrobiły one na nim wrażenia. Co innego stanik, który wyglądał na niej bardzo kusząco, choć zdecydowanie lepiej wyglądałby na podłodze. Znowu go zapytała, a on instynktownie pokiwał głową, jakby wierząc w to, że rzeczywiście Viviana zaraz zdejmie koszulkę i może nawet stanik, by dać mu trochę satysfakcji. W tym momencie myślał fiutem, więc nic dziwnego, że naiwnie w to wierzył, bo gdyby tylko ruszył mózgiem, od razu zapaliłaby mu się jakaś lampka. Gaviria takich rzeczy nie robiła. - Tak, tego chcę - potwierdził tylko i jak zahipnotyzowany patrzył na jej cycki, które w tym momencie osłaniał tylko materiał stanika. Córka Hodra miała czym się pochwalić, więc nic dziwnego, że wzrok Spyrosa cały czas spoczywał na jej klatce piersiowej, a on sam nawet rozchylił wargi z wrażenia, wszakże jeśli widywał kawałek jej ciała, to z reguły podczas treningu, nigdy w takiej konfiguracji jak dzisiaj. Westchnął zrezygnowany, gdy brunetka opuściła koszulkę i wróciła na swoje miejsce jak gdyby nigdy nic, śmiejąc się przy okazji z jego reakcji. Ten wywrócił oczami i krzywo uśmiechnął się do Viviany. - Kto wie, co ci tam chodzi po głowie - odparł szybko. - Masz co pokazać, a ja lubię na to patrzeć, więc... - dalej już nic nie mówił, a jedynie upił łyk alkoholu z kubka i gdy dostrzegł, że zostały może ze dwie kolejki, spojrzał na Gavirię. - Bo widzisz, jakbyśmy się oboje rozebrali, to może wyniknęłoby z tego coś fajnego, a tak to kolejka albo dwie i koniec imprezki - on już nie miał zamiaru kolejny raz lecieć po alkohol dla niej, poza tym już od jakiegoś czasu myślał, że niedługo trzeba będzie się zwijać.
Nie interesowało ją wprawdzie jak Odys zareaguje na to wszystko, ale zdziwił ją brak komentarza na spore blizny. Te w końcu u kobiet rzucały się mocniej niż u mężczyzn, zwłaszcza dla kogoś, kto nie wychował się od małego w obozie i wiedział, że je ma dosłownie każdy. Inni więcej, inni mniej, inni większe albo mniejsze, ale każdego coś zdobiło. Niekiedy przykryte tatuażami, ale wciąż widoczne po dokładnym przyjrzeniu się. Nie skojarzyła nawet, że już je widział, ale wtedy też mógł nie zwrócić na nie uwagi próbując przeżyć albo nie komentował ich bo... próbował przeżyć. Tu ją jednak zdziwił. Ukryła rozbawienie, gdy jej przytaknął pozwalając mu przez moment bezczelnie gapić się na jej cycki. Pewnie pierwszy i ostatni raz. Koszulka opadła jednak w momencie, gdy poczuła ciepło w podbrzuszu rozumiejąc, że podnieca ją coś, co ją podniecać nie powinno. Wypiła za dużo alkoholu i stąd też ta reakcja, bo choć Odys był atrakcyjny to nie szukała tego typu relacji. A nawet gdyby chciała z kimś wreszcie uprawiać seks, to raczej Grek byłby ostatnią osobą podejrzewając, że obnosiłby się z tym na prawo i lewo. Zaśmiała się więc po części z niego, a po części po to, by zeszło z niej to napięcie, które na moment się pojawiło. Uśmiechnęła się rozbawiona głupkowato na jego słowa, by spojrzeć na chwilę na alkohol, który skomentował. - Wiesz co, skoro chodzą ci takie idiotyczne rzeczy po głowie, to lepiej idź spać. Upiłeś się - zakpiła z niego dokańczając swoją szklankę i podniosła się z miejsca, by pokazać że wcale nie żartowała. Odprowadziła go do drzwi tylko po to, by zamknąć za nim zamki i tuż po tym ruszyła do swojego łóżka. Im szybciej uśnie, tym lepiej. Nie będzie szans na analizę ostatnich kilku minut.