Standardowe mieszkanie obozowicza - trzy pokoje: sypialnia, salon połączony z kuchnią i łazienka. Spersonalizowany dla każdego nienowego mieszkańca kampusu. Znajdują się w nim wszystkie potrzebne rzeczy - od łóżka i szafy po stałe podłączenie do prądu i łącza internetowego.
Była 17, więc wszystkie obowiązki były już za nią. Treningi odbębnione, więc mogła teraz pozwlić sobie na relaks i jakieś przyjemności. Pierwsze co zrobiła to wzięła gorący prysznic u siebie w mieszkaniu. Gdy wyszła z łazienki czuła się przyjemnie odświeżona i odprężona. Miała już wysuszone włosy i przeszła do sypialni, gdzie ubrała się w legginsy i luźną bluzkę na krótki rękaw. Związała włosy w delikatny warkocz. Zastanawiała się teraz co ze sobą zrobić, czy iść na kolację, czy iść na jakiś spacer, czy może spędzić wieczór w mieszkaniu samotnie. Ostatecznie nie chciała być sama, dlatego zebrała się w swoim małym lenistwie i wyszła z domu, trzymając wino w ręku. Nogi same poniosły ją do greckiej dzielnicy i poszła do mieszkania przyjaciółki. Zapukała do drzwi Amayi i podniosła wino dość wysoko, by po otworzeniu drzwi były na pierwszym planie. - Skończyłaś już pracę co? - zapytała od razu po wejściu, bo nie chciała jej przeszkadzać. Zmiany miała różnie, więc czasem ciężko było się połapać. Dziewczyna raczej nie mogła być skołowana widokiem Scottie, bo często wpadały do siebie bez zapowiedzi. Scarlett też często chodziła do jej pracy, żeby trochę jej pomóc i dotrzymać towarzystwa. Z miejsca skierowała się do kuchni i wyciągnęła z szafek dwa kieliszki do wina. Czuła się jak u siebie, bo w końcu znały się szmat czasu i były raczej blisko. Usiadła na krześle i spojrzała na przyjaciółkę. - Nie jadłam kolacji, a ty? - zapytała jeszcze. Trochę burczało jej w brzuchu, bo dzisiaj zjadła bardzo mało, dlatego nie chciała omijać kolacji.
To był długi dzień. Młodzi adepci musieli mieć dzisiaj, jakiś brutalny trening, bo co chwila zajmowała się jedenastolatkami z mniejszymi i większymi obrażeniami, na szczęście nie trafiła na nic poważniejszego niż kilka złamanych nosów. Oprócz tego musiała się zająć składaniem jednego z ciut starszych obozowiczów. Nastolatek podobno wybrał się na randkę z dziewczyną i zostali zaatakowani przez utopca. Musiała przyznać, że trochę go stwór pokiereszował i najlepiej nie wyglądał, ale nic czego trochę magii i ziółek nie naprawi. Tak więc większą część popołudnia spędziła na leczeniu chłopaka i uspokajaniu jego partnerki, w którą to wlała niebotyczną ilość rumianku i melisy na uspokojenie. To, połączone z małą ilością snu zeszłej nocy spowodowało, że gdy wróciła do domu chwilę po szesnastej, jej jedynym marzeniem był gorący prysznic i spokojny wieczór przed telewizorem. Pukanie do drzwi rozległo się równo z chwilą, z którą Amaya wyszła z łazienki. Ubrana w wygodne czarne dresy i rozciągniętą koszulkę z nadrukiem z Króla Lwa, otworzyła je, by spotkać się twarzą w twarz z butelką wina trzymaną przez szeroko uśmiechniętą Scottie. - Niedawno wróciłam, wchodź. – Uchyliła szerzej drzwi, by przepuścić stojącą w nich brunetkę, po czym zakluczyła je, przyglądając się działaniom przyjaciółki. Była przyzwyczajona, że Scarlett często wpadała bez zapowiedzi. Ona sama równie często witała w jej mieszkaniu z butelką alkoholu i serniczkiem, by nie siedzieć sama w mieszkaniu. - Nic jeszcze nie jadłam – odpowiedziała, siadając na krześle obok Scottie – Myślałam, żeby zrobić jakieś risotto, czy coś w tym stylu. Ewentualnie, to ten, paczka orzeszków też jest dobrą opcją. – Otworzyła butelkę, zaczynając rozlewać wino do kieliszków, przyniesionych przez brunetkę. – A co, masz na coś ochotę?
Scarlett podziwiała May za jej oddanie i chęć pomocy innym. Mimo zmęczenia i czasem narzekania na tę pracę to mimo wszystko zawsze szła i dalej pomagała rannym obozowiczom, bo to lubiła. Było to coś wartego uwagi i powinna się od niej uczyć, ale szczerze mówiąc to Scottie mało przyswajała. Gdy była z nią na dyżurze to czasem podawała jej jakieś bandaże. Ale przynajmniej umiała przeprowadzić pierwszą pomoc, więc to już coś. - Czyli mam idealne wyczucie czasu - powiedziała jeszcze bardziej zadowolona. Rozumiała, że dziewczyna była zmęczona po pracy, ale właśnie dlatego dobrym pomysłem był wspólny wieczór spędzony na winie i ploteczkach. - Jak wegetariańskie to wchodzę w to - kiwnęła głową, bo choć nie przypuszczała, żeby Amaya zapomniała o jej zasadach żywieniowych to wolała dopowiedzieć. Oczywiście jeśli się zdecydują to pomoże jej w przygotowaniach, w końcu czuła się jak u siebie. Dużo raczej nie zjedzą, więc czas przygotowania też nie będzie długi. Aczkolwiek orzeszkami również nie pogardzi. Przyglądała się przyjaciółce, gdy rozlewała im wino. Mimo jednej butelki, Scottie i tak będzie miała dość po 2-3 lampkach. Mimo treningów jej tolerancja na alkohol pozostawała niezmiennie niska. - Myślałam, że będzie sernik - wzruszyła lekko ramionami jakby próbując ukryć zawód. I tak jak nie przepadała za słodkim i nie jadła zbyt często ciast, tak sernik May uwielbiała. Gdy alkohol był rozlany, dziewczyna podniosła swój w niemym toaście, po czym wypiła kilka łyków, rozkoszując się smakiem półwytrawnego trunku. - Jakieś ciekawe przypadki dzisiaj? Amputacje? - zapytała, ciekawa czy wydarzyło się coś interesującego.
- Nie ma problemu. – Uśmiechnęła się do przyjaciółki – Risotto, tak czy siak, jest wegetariańskie – dodała, wzruszając ramionami. Od kiedy dowiedziała się, że Scottie przeszła na wegetarianizm, ona sama starała się ograniczyć spożywanie mięsa, chociaż musiała przyznać, że czasem jej miłość do pizzy z pepperoni brała górę. Amaya doskonale zdawała sobie sprawę ze słabości Scarlett do jej serników, więc nie zdziwiło jej pytanie o takowy. Od kiedy częściej do siebie wpadały, piekła jeden co najmniej raz w tygodniu. – Jest w lodówce. – Wskazała w stronę obklejonego magnesami urządzenia. Zawsze, gdy gdzieś wyjeżdżała, starała się przywieźć stamtąd magnesik, albo prosiła znajomych by jej przywieźli. Przez ostatnie parę lat uzbierała się mała kolekcja. – Wczoraj zrobiłam. Z owocami leśnymi, na zimno. Nawet wyszedł. – Odgarnęła lekko wilgotne włosy z twarzy – Nałożyć ci? Powtórzyła czynności przyjaciółki i również uniosła kieliszek w niemym toaście, po czym upiła troszeczkę wina. - Niestety, obyło się bez amputacji – zaśmiała się – Głównie zajmowałam się młodzikami. Nie oszczędzali ich na treningu, bo co chwila ich łatałam. Nie było to co prawda nic poważniejszego niż złamany nos. – Przerwała, by wziąć kolejnego łyka – Ale po południu trafił do mnie nastolatek po bliższym spotkaniu z utopcem. Trochę go stwór pokiereszował, ale będzie żył. Z tego, co zrozumiałam z tłumaczeń jego dziewczyny, poszli na romantyczny spacerek nad jezioro i zostali zaatakowani. Dziewczyna naprawdę musiała przeżyć niezły szok, bo zanim się uspokoiła, zdążyłam wlać w nią jakiś litr ziółek – prychnęła – No ale mniej o mnie, co u ciebie?
- Naprawdę? Byłam przekonana, że risotto jest z kurczakiem - powiedziała, ale nie zamierzała się kłócić, bo jakąś wytworną kucharką nie była. Znała kilka przepisów dań, których najbardziej lubiła. Przy reszcie korzystała z książek kucharskich albo internetu. Scarlett była wegetarianką, ale nie była jakąś szajbuską, która nagle nie tolerowała nikogo kto je mięso albo starała się zmieniać ich nawyki żywieniowe. Wychodziła z założenia, że każdy robi to co chce, więc i je jak chce. I o ile nikt nie mówił jej jak ma żyć i że "powinna jeść mięso", to ona do czyjegoś żywienia również się nie wtrącała. Dlatego zostawiała to w kwestii May czy będzie jadła mięso, a że sama ograniczała to już jej decyzja. - Daj spokój, wiem gdzie co jest - zaśmiała się. Nie potrzebowała, żeby ta wokół niej skakała. Miała ciężki dzień, więc mogła się zrelaksować. Podeszła do lodówki i wyciągnęła blaszkę z sernikiem. Wyglądał wyśmienicie, ale jeszcze nie było ciasta Amayi, które by jej nie smakowało. - Też chcesz? W zależności od preferencji przyjaciółki, nałożyła kawałek (lub dwa) na talerzyk, wzięła widelczyk i usiadła z powrotem na miejscu. Gdyby była dzieckiem z pewnością czekałaby do kolacji - jakiegoś treściwego posiłku, a potem zjadła deser. Na szczęście jako dorosłe osoby mogły robić co chciały - z grubsza. Jęknęła z zawodem, gdy okazało się, że nie było dziś żadnej amputacji. Oczywiście wszystko było kwestią żartów. - Biedaki. Nie oszczędzają młodziaków - westchnęła, bo miała wątpliwości, czy taka forma wychowania jest prawidłowa dla dzieciaków. Z drugiej strony też miała niesmak, że bogowie dalej mają ich gdzieś i chodzą po świecie rozsiewając swoje nasienia. - Tak się kończy romansowanie - zaśmiała się. Mogli nie wychodzić poza bezpieczne granice obozu przecież. Ale chyba nauczyli się na błędach. Niemniej jakoś ich nie żałowała specjalnie. - Właściwie bez zmian - wzruszyła lekko ramionami. Nie działo się ostatnio zbyt wiele. - Praktycznie cały dzień treningi. Chyba trochę przesadziłam, bo wszystko mnie boli. Ale tak to jest jak się próbuje dorównać innym dzieciom Thora.