Wielki dąb DpyVgeN
Wielki dąb FhMiHSP


 

Wielki dąb

Idź do strony : 1, 2  Next
Admin
Admin
Admin
Wielki dąb Czw 07 Lut 2019, 16:41



Ostatnio zmieniony przez Admin dnia Pon 18 Lut 2019, 18:25, w całości zmieniany 2 razy
Rose Drayton
Rose Drayton
Re: Wielki dąb Wto 12 Lut 2019, 16:44



Zimową porą rośliny spały, więc opieka nad nimi była właściwie zbyteczna, ogród czekał na wiosnę. W szpitalu panowały wyjątkowe pustki, nawet można powiedzieć, że medycy na dyżurze nudzili się jak nigdy. Rosie gdy skończyła robić porządki w mieszkaniu, nie miała pojęcia co ze sobą zrobić, tak też ubierając się ciepło, postanowiła zabrać swojego kochanego Bobby’ego na spacer, a przy okazji, może potrenować strzelanie w minusowej temperaturze, z resztą – przydałoby się jej potrenować, tak w ogóle. Dzień był pochmurny, a czasami śnieg postanowił oprószyć czubki drzew, jednak to wcale nie powstrzymywało całego obozu, aby przerywać zaplanowane treningi – co jakiś czas, dziewczyna natrafiała na biegających herosów, czasami wręcz parujących swoim ciepłem, co w zderzeniu z ogólnych chłodem dawało wyjątkowo malowniczy efekt. Psina truchtała wielkie koła wokół swojej pani, starając się nie za długo trzymać łapek na zimnym podłożu.
Po kilkunastu minutach spaceru Rosie dotarła wraz z psem do powalonego dębu, który wydał jej się najwyraźniej odpowiednim celem do potrenowania. Zdjęła swój naszyjnik i w mgnieniu oka ten zamienił się w drewniany łuk, o pięknych zdobieniach w kształcie różnorakich kwiatów. Zaczepiwszy kołczan przy pasie poprawiła również spódnicę i sznurowadła trzewików. A tak, nawet zimą spódnica nie wychodziła u niej z mody. Wracając jednak do samego łuku, Primrose zapomniała już jak bardzo niewygodne jest strzelanie, kiedy mróz szczypie w policzki, a cięciwa, staje się jeszcze trudniejsza do naciągnięcia. Wyznaczyła sobie punkt gdzie powinna trafić; punktem był środek powalonego pnia. Chciała trafić z kilkunastu metrów, jednak pierwsza strzała przecięła powietrze i wbiła się gdzieś w ziemię za pniem. Westchnęła za śmiechem i posłała drugą strzałę, która wbiła się dokładnie w to samo miejsce co pierwsza. Mruknąwszy coś pod nosem, nałożyła kolejną strzałę i pociągnęła cięciwę mocniej niż powinna. Grot wbił się w pień dosyć głęboko, dziewczyna trafiła, choć nie był to czyn godny pół-bogini, a przecież z łukiem radziła sobie naprawdę dobrze.
- Co sądzisz, Bobby? Jak bardzo spadła moja forma? – zapytała spoglądając na psa, który siedział grzecznie tuż za panią na kawałku ziemi niepokrytej śniegiem. Na jej pytanie zawył krótko, jakby chciał jej poprawić humor, lecz zdawało się jakby nawet psinka była lekko zażenowana.


you put the petal in your mouth
you put your love inside the metal



Ostatnio zmieniony przez Rose Drayton dnia Sro 10 Kwi 2019, 17:13, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
avatar
Re: Wielki dąb Wto 12 Lut 2019, 22:08

Dla Folka szykował się kolejny nudny, zimowy dzień. Był styczeń, a co za tym idzie obóz nie tętnił tak bardzo życiem jak w inne pory roku. Nie zniechęcało to jednak mężczyzny do codziennego obchodu wokół obozu. Lubił to- był dzieckiem Hekate, bogini nocy. A nic w końcu nie cieszyło jej potomka jak to, że noce są zdecydowanie dłuższe niż w okresie letnim.
Przemierzając alejki obozu w końcu zdecydował się zawędrować do lasu. Był to co prawda bardziej mały zagajnik aniżeli pełnoprawny las, ale jednak drzewa w nim były. Miał nadzieję, że spotka kogoś lub coś, co rozweseli mu ten nudny dzień. Nie musiał długo szukać. Jakieś 10 metrów w głąb lasu dostrzegł dziewczynę i jej pupila. Była to córka Demeter z drużyny Asklepiosa. Najwyraźniej odwiedziła to miejsce w celu treningu. Folk co prawda nie lubił pomagać swoim rywalom, ale tym razem postanowił zrobić wyjątek- w końcu nikogo z obozu z nimi nie było. Wychodząc na otwartą przestrzeń rzekł powoli:
- Widzę, że znudziło Ci się siedzenie w obozie. Co my tu mamy? Niebieska i jej pupil. Co wam zrobiło to biedne drzewo, że je maltretujecie? Nie było miejsca na strzelnicy?
W spokoju czekał na jej odpowiedź. Nie miał zamiaru jej rugać, ale jako kapitan musiał stwarzać pozory.
Rose Drayton
Rose Drayton
Re: Wielki dąb Sro 13 Lut 2019, 00:54



Rosie uśmiechnęła się do swojego pieska i ruszyła w kierunku strzały wbitej w pień, wypadało ją wyciągnąć, a dziewczyna już wolała zrobić to na początku, niż wystrzelać cały kołczan w ten sam sposób i przykładać jeszcze więcej siły do wyciągania strzał. W połowie drogi jednak zorientowała się, że ktoś się zbliżał, Bobby zerwał się natychmiast z miejsca i pobiegł powitać przybysza, merdającym ogonem i uroczym spojrzeniem. Nie ma to jak pies obronny? Łasi się jak kocur zamiast atakować, ale podobno psy potrafią wyczuć zagrożenie, tak więc Rose chyba nie miała się czego obawiać. Przyjrzała się nadchodzącej postaci, uważnie słuchając co ma do powiedzenia. Zdążyła zauważyć, że już kiedyś widziała tę personę, a nawet chyba dosyć często. Kapitan od Dionizosa? Uśmiechnęła się słysząc pytania i pokręciła głową, toć jej się trafiło. Dygnęła na powitanie po czym ruszyła w kierunku pnia, aby dokończyć to co zaczęła.
- Nie chciałam zawstydzić czerwonych swoim wybitnym talentem - rzuciła sarkastycznie, lecz z serdecznym uśmiechem. Położywszy łuk na pniaku, odwróciła się do swojej nieszczęsnej strzały i zaparła się jedną nogą o obalony pień, następnie zaczęła mocować się z wbitą strzałą. Cóż dla kogoś pokroju Kapitana, wyciągnięcie strzały z drewna musiało być drobnostką, mogłaby poprosić o pomoc ale nie chciała. Tymczasem Bobby zdążył już przednimi łapami pobrudzić ubrania mężczyzny przez wielokrotne próby doproszenia się o pieszczoty, oczywiście nie obyło się bez lizania po rękach i dreptania wkoło.
- A Kapitan też znudzony, że nagabuje dziewczęta w lesie? - zażartowała wyjmując  właściwie sam promień strzały, zostawiając grot w drzewie. – Hm, a to ciekawe... - dotknęła końcówkę grotu wystającą  z pnia i zerknęła badawczo w kierunku mężczyzny.


you put the petal in your mouth
you put your love inside the metal



Ostatnio zmieniony przez Rose Drayton dnia Sro 10 Kwi 2019, 17:13, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
avatar
Re: Wielki dąb Sro 13 Lut 2019, 21:46

Nie ma sensu się oszukiwać. Od momentu kiedy do Folka podbiegł pies dziewczyny totalnie miał w dupie to co do niego mówiła. Może to i dobrze, mężczyzna nienawidził dogryzek względem swoich podopiecznych. Dlaczego? Głównie dlatego, że wiedział iż są oni w stanie wymieść każdego z obozu. Ponadto tego typu dogryzki często były oznaką słabości i braku wiary w siebie.
Po chwili zabawy Folk stwierdził, że ma już dość lizania po dłoniach. Szybkim ruchem złapał psiaka i wziął na ręce pozwalając mu teraz lizać się po twarzy. Bądźmy szczerzy- czerwoni mają zajebistego kapitana. Nie mając zamiaru tracić czasu chłopak ruszył w stronę powalonego dębu, na którym następnie usiadł. Wtedy głaszcząc psa w końcu przyjrzał się dziewczynie. Widać było, że jest dzieckiem Demeter. Była śliczna, fakt, ale dopiero na łonie natury promieniała swoją urodą. Patrząc na to co stało się ze strzałą dziewczyny rzekł:
- Kto zajmuje się robieniem Twoich strzał? Może i są szybkie, ale grot nie powinien tak się zachować przy wyciąganiu z czegokolwiek. Może jednak wy niebiescy idziecie na jednorazówki?
Zaśmiał się i poczuł jak psiak polizał go po poliku. Miał smykałkę do zwierząt.
Rose Drayton
Rose Drayton
Re: Wielki dąb Sro 13 Lut 2019, 23:10



Doprawdy widok wielkiego psiska na ramionach Kapitana był… zabawny, może i Bobby nie był wilczarzem irlandzkim, ale jednak swoje siedemdziesiąt centymetrów wzrostu miał, w każdym razie samemu psu to chyba się bardzo podobało, a to było najważniejsze. Jednak Rose ostatecznie przyglądała się strzale, przecież była wytworem z jej „boskiej broni”, coś takiego faktycznie nie powinno się zdarzyć. Może tylko jedna była takim nieszczęsnym przypadkiem? Dziewczyna westchnęła, poddała się, nie znała się tak dobrze na budowie strzał by stwierdzić przyczynę zepsucia i rzuciła strzałę w kierunku łuku, po czym przysiadła na pniaku, a następnie zwinnie przerzuciła nogi na drugą stronę by skierować się w kierunku pozostałych strzał wbitych nieopodal.
- Jednorazówki prosto z Olimpu – stwierdziła pogodnie oglądając groty, które zdawały się nienaruszone, wręcz bez żadnego zarysowania błyszczały gotowością do użycia. O co chodziło, w takim razie, z felerną strzałą wbitą w pień? Licho jedno wiedziało. Strzały wróciły tam skąd je wyciągnęła na początku, a sama Rose wskoczyła na pień, aby tylko z niego zeskoczyć i przycupnąć obok mężczyzny. Rzecz jasna, gdy tylko Primrose się usadowiła, psina przewaliła się natychmiast na kolana swojej pani, domagając się całkowitej uwagi.
- Może to znak żebym częściej po tę broń sięgała – wzruszyła ramionami i poczochrała Bobby’ego za uchem. – Albo dała sobie całkowicie spokój – podsumowała obserwując psisko, które zeskoczyło z kolan i rzuciło się w pogoń za jakąś wiewiórką, która najwyraźniej postanowiła zaryzykować i dać oznakę życia w krzakach nieopodal.



you put the petal in your mouth
you put your love inside the metal



Ostatnio zmieniony przez Rose Drayton dnia Sro 10 Kwi 2019, 17:14, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
avatar
Re: Wielki dąb Nie 17 Lut 2019, 11:29

Ten psiak zaiste wygrał całkowite względy u Folklora. Chłopak po prostu nie mógł się napatrzyć jak pomimo sporej wielkości zachowywał się niczym szczeniak. Nastał jednak ten smutny moment rozstania - piesio udał się na własną wędrówkę po bezkresnej białej pierzynce, która aktualnie opatulała cały obóz. Zostali sami - a co za tym idzie Folk w końcu mógł w całości skupić się na swojej towarzyszce. Słysząc jej ostatnie słowa lekko się wzdrygnął, a na jego twarzy pojawił się delikatny grymas niezadowolenia. Wstał z Pnia i podszedł do dziewczyny na taką odległość, że znajdował się niemalże między jej nogami. Następnie kucnął, aby ich wzrok był na jednym poziomie i rzekł spokojnie:
- W ciągu trzech prób udało Ci się wystrzelić strzałę z taką siłą i precyzją, że przebiłaś się przez korę starego drzewa. Ponadto rotacja, którą jej nadałaś musiała spowodować obrócenie się grotu przez co podczas wyciągania oddzielił się on od reszty. Taki strzał najprawdopodobniej zabiłby każdego wroga - nic bowiem nie jest tak bolesne jak grot, który zostaje w ciele i uniemożliwia wyleczenie rany. Z takim talentem powinnaś być u nas - nigdy natomiast nie myśl o porzuceniu tego co robisz.
Położył jej dłoń na zimnym, czerwonawym policzku i uśmiechnął się szczerze:
- Jako Kapitan tego obozu jestem szczęśliwy i dumny, że tak cudna łuczniczka jest w naszych szeregach. Dziękuję.
No dziś to na prawdę był dobrym kapitanem.
Rose Drayton
Rose Drayton
Re: Wielki dąb Nie 17 Lut 2019, 19:12



Ewidentnie na twarzy Rose malowało się ogromne zdziwienie, nawet nie dlatego, że Kapitan wkroczył w jej strefę komfortu, wszystko wzięło się z jego płomiennej przemowy. Rozumiała, że mógłby być taki miły dla swoich podopiecznych, ale dla kogoś z innej drużyny? Rosie pojmowała koncept podziału herosów na drużyny, ale z drugiej strony nie lubiła tej wiecznej rywalizacji, więc tak w gruncie rzeczy mężczyzna sprawił jej ogromną przyjemność, choć początek spotkania, właściwie nie zapowiadał nic podobnego, a jednak, została wsparta na duchu, jak dziecko przez poczciwego ojca. Myśl o byciu w drużynie Dionizosa, była tak obca dla dziewczyny, jak obcy był ciepły dotyk, na jej chłodnej skórze. Nigdy też nie myślała o tym, co by było gdyby trafiła tam, a nie gdzieś indziej. Od początku akceptowała to, że należała do drużyny Asklepiosa, było jej tam dobrze, nikt jej nie rugał, nie napierał na nic, mogła pracować w spokoju, własnym rytmem, bez potrzeby inwestowania siły w coś na co być może nie miała ochoty.
- To ja dziękuję, nie myślałam, że dziś coś takiego usłyszę – stwierdziła i odwzajemniła uśmiech, jednak mimowolnie chwyciła rękę mężczyzny i zdjęła ją ze swojego policzka, po prostu nie było to dla niej zbytnio komfortowe. Następnie sprytnie przesunęła się aby nie popchnąć Kapitana, kiedy będzie wstawała i ruszyła w kierunku odstawionego łuku oraz popsutej strzały. Gdy przemieniła broń z powrotem w naszyjnik, zwinnie go zapięła i włożyła pod płaszcz.
- W sumie to się nie przedstawiłam, gapa ze mnie. Jestem Rose - przedstawiając się wyciągnęła przed siebie dłoń, jak to ludzie mają w zwyczaju.



you put the petal in your mouth
you put your love inside the metal



Ostatnio zmieniony przez Rose Drayton dnia Sro 10 Kwi 2019, 17:15, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
avatar
Re: Wielki dąb Sob 23 Lut 2019, 22:29

(Nie zabijaj mnie, błagam :C)

Uścisnął delikatnie dłoń kobiety uśmiechając się. Patrząc prosto w oczy dziewczyny rzekł coś co powinien powiedzieć prawdziwy kapitan obozu, a nie jedynie czerwonych:
- Jeśli chcesz potrenować to zawsze możesz poprosić kogoś z mojej ekipy. Sam nie jestem dobrym łucznikiem, ale jeśli powołasz się na mnie to na pewno Ci w tym pomogą... W Twojej nie możesz za bardzo tego szukać - wasi to głównie medycy.
Po tych słowach podszedł do starego drzewa i przejechał po jego korze swoimi zmarzniętymi palcami. Znajdując miejsce, w którym powinien znajdować się grot zniszczonej strzały stworzył w swojej dłoni małą kulkę mroku. Następnie wprowadził ją do dziury i zaczął zwiększać jej objętość. Kiedy otwór stał się wystarczająco duży włożył doń swoją dłoń i wyciągnął z dziury grot. Następnie podszedł do dziewczyny i położył jej go na dłoni mówiąc:
- Zatrzymaj go na pamiątkę i pokaż kiedyś Hefajstosowi, że nawet on potrafi spierdolić robotę.
Zaśmiał się.
Rose Drayton
Rose Drayton
Re: Wielki dąb Nie 24 Lut 2019, 21:26



Uniosła brew na propozycję mężczyzny i zaśmiała pod nosem, nieczęsto proponowano jej treningi u osobnej drużyny, choć w gruncie rzeczy jedna z jej najlepszych przyjaciółek była z czerwonych, więc chodzenie na szkolenia łucznicze z inna drużyną mogłoby wydawać się bezproblemowe. Jednak Rose nie przepadała za tym gdy ją obserwowano i poprawiano, wolała urządzać sobie spotkania z osobami ze swojej drużyny podczas, których organizowali mini zawody w strzelaniu. To były jej treningi, no i wycieczki do lasu, myśl o staniu na strzelnicy jak na jakiejś wystawie i prawdopodobnym wytykaniu jej błędów, wniosła w jej myśli delikatny niesmak. Jeszcze większy śmiech u Rose wywołał fakt, że tak jak ona zdążyła się przedstawić, tak jakiegoś komunikatu zwrotnego nie otrzymała, być może Kapitan założył, że mając taką pozycję w drużynie, wszyscy go świetnie znają. Niestety, Rosie kojarzyła go jedynie z funkcji, a nie z imienia, ale darowała sobie upominanie się, czy cokolwiek innego, było to zbyt śmieszne, żeby zwracać uwagę. Zobaczymy, czy Kapitan w ogóle sobie to uświadomi.
W milczeniu przyglądała się jak mężczyzna niszczy stary pniaki, próbując wyciągnąć grot, w tym czasie zza krzaków wybiegł pies, oblizał się jakby dosłownie coś przekąsił, Primrose w duchu liczyła, że nie była to urocza wiewiórka, właściwie najlepiej by było, gdyby okazało się, że nic nie chapsnął gdy go nie było. Psina okrążyła panią i usiadła tuż obok jej nogi, ocierając głową o spódnicę, niewinnie zostawiając na ubraniu plamy po ślinie.
Gdy otrzymała grot ponownie, przyjrzała mu się uważnie, przez myśl przeszło jej od razu by zrobić z tego zawieszkę do torby albo kluczy.
- Dziękuję, tak zrobię - umieściła pamiątkę w torbie i poklepała Kapitana po ramieniu, następnie rozejrzała się wokół. – To… ja się chyba będę zbierać – stwierdziła i uśmiechnęła się, po czym zerknęła na psinę, która automatycznie postawiła się z powrotem na cztery łapki, machając radośnie ogonem.



you put the petal in your mouth
you put your love inside the metal



Ostatnio zmieniony przez Rose Drayton dnia Sro 10 Kwi 2019, 17:15, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
avatar
Re: Wielki dąb Sro 27 Lut 2019, 21:54

Uśmiechnął się do dziewczyny, a następnie rzekł:
- Nie będę Cię zatrzymywać. Życzę miłego dnia.
Następnie odwrócił się na pięcie i zaczął iść w głąb lasu. Wszędzie zaczęła unosić się mgła.. Będąc na skraju skuteczności jej słuchu rzekł tylko "Folklore Galichet dzieciaku." Po tych słowach rozpłynął się w mgle.

z/t - zwalniam Ci slot bo i tak mam ciężko z pisaniem. Dziękuję za wspólną grę <3
Rose Drayton
Rose Drayton
Re: Wielki dąb Czw 28 Lut 2019, 15:20



Rosie już miała ruszać w kierunku obozu, lecz cała ta mgła nieco ją zaniepokoiła, widoczność spadła prawie do zera. Zdążyła usłyszeć jak Kapitan drużyny Dionizosa przedstawił się w dramatyczny sposób, a następnie zniknął. Westchnęła ciężko i zerknęła na pieska, który zaczął badawczo rozglądać się po okolicy. Skoro wzrok został stłumiony, musiała w takim razie polegać na nosie swojego pupila.
- No dobra, prowadź do domu – powiedziała do Bobby’ego energicznie i zwróciła się w kierunku, w którym zaczął prowadzić ją pies.

[z/t] – też dziękuję <3



you put the petal in your mouth
you put your love inside the metal

Anthony Monroe
Anthony Monroe
Re: Wielki dąb Czw 18 Lip 2019, 11:02

Kryształki nierozmieszanego cukru zachrzęściły pod zębami Anthony'ego, wypełniając jego usta niezbilansowaną mieszaniną słodyczy i goryczy - niemal dosłownie jeżącej włosy na głowie. Kawa nie była jego ulubionym napojem, lecz nawet on potrafił docenić jej wartość w obliczu rozwijającego się ćmienia w głowie. Cóż, a przynajmniej tej poprawnie przyrządzonej... Trudno go było jednak obwiniać o rozkojarzenie - długie letnie dni od zawsze były dla niego nużące. Nie reagował również zbyt dobrze na fakt, że pogoda w ostatnich dniach była rozchwiana jak humorki potomka boga wojny - raz słońce potrafiło palić nosy do czerwoności i wyciskać kropelki potu podczas zwykłego spaceru, by dosłownie kilka chwil później rozpraszać cieszących się latem gwałtowną ulewą.
Przez to wszystko nie miał również zapału do treningów, a już na pewno nie na zagraconej sprzętem sali treningowej, przepełnionej zapachem dziesiątek ciał. Było późne popołudnie lub może już wczesny wieczór, kiedy Anthony zdecydował się na samotną wycieczkę do pobliskiego lasu. Lata wędrówek po tych terenach sprawiały, że nie miał problemów z dostaniem się do wielkiego dębu, będącego chyba największą dumą tej kniei. I swego rodzaju placem zabaw dla maleńkich półbogów; doskonale pamiętał, jak sam w dzieciństwie z małpią gracją zwieszał się z grubych gałęzi lub jak idealną kryjówką podczas gry w chowanego - lub prób wymigania się od obowiązków - była korona dębu. Pamiętał też niestety, jak bogatym składowiskiem zapomnianych rzeczy potrafiło być stare drzewo. Gdzieniegdzie zostawiona była bluza, do której od tygodni nikt się nie przyznał, ktoś inny, pozbawiony ekologicznej wrażliwości, oznaczył swoje siedzenie papierowym kubeczkiem, będącym idealnym celem dla względnie doświadczonego strzelca.
Zdobiony łuk sprawnie zastąpił w jego rękach kawę. Czule przeciągnął palcami po cięciwie - po co komu były ziarniste napary, skoro nawet ból głowy malał na znaczeniu w obliczu znajomego uczucia? Znaczenie miało tylko to, aby poprawnie wycelować. Odetchnął płytko, wpijając spojrzenie w jeden punkt. Kiedy wyprostowany napiął cięciwę, miękka lotka musnęła kącik jego ust przypominając trochę dotyk skrzydła motyla na skórze.
A potem wypuścił strzałę, która chybiła o włos.
Ambrose Casimir
Ambrose Casimir
Re: Wielki dąb Czw 18 Lip 2019, 11:31

Pogoda, prawdę mówiąc, nieszczególnie przeszkadzała potomkowi Morfeusza. Kiedy było zimno, tonął w swetrach i chętnie przesypiał mroźne poranki; kiedy wszystkich drażnił upał, on potrafił odnaleźć ukojenie w popołudniowej drzemce. Dopóki cały ten cykl przenoszenia problemów na nierealny świat sennych marzeń trwał, Ambrose nie narzekał. Rytm funkcjonowania i tak miał na tyle zaburzony, żeby bez problemu wałęsać się po okolicy o każdej możliwej porze. Tak było też teraz, kiedy - znużony bolesną rutyną przeciętnego dnia - po prostu nie robił niczego konkretnego. Snuł się, jak zwykle pogrążony głównie we własnych myślach, aż w końcu dotarł pomiędzy leśne zakamarki.
Tam dopadło go prawdziwe natchnienie. Potężne drzewo zachęcało rozłożystymi gałęziami, a kąciki ust Ambrose'a drgnęły ku górze. Chwilę zastanawiał się co zrobić z kubeczkiem kawy, który wiernie dzierżył, ale ostatecznie odrobina akrobacji nie powinna nikomu zaszkodzić. Wspinał się zwinnie, przekładając naczynie z jednej ręki do drugiej, odstawiając i zaraz znowu po nie sięgając. Ścigał się sam ze sobą, stawiając co i rusz kolejne wyzwania; jak wysoko, jak szybko, jak sprawnie? W końcu to błahe potknięcie sprawiło, że usiadł, ale czemu nie podciągnął się w górę ponownie, tego już nie wiedział. Odstawił kubeczek, chwilę jeszcze balansując z dłońmi naokoło niego, by upewnić się co do pożądanej równowagi.
Było idealnie.
Skryty w cieniu, oparł plecy o niemal pionowo wystającą gałąź. Było twardo, wygodnie i spokojnie, a spomiędzy gęstej korony przezierały kończące dzień promienie słoneczne. Chwała Heliosowi za ten piękny pokaz, który błyskawicznie wciągnął odpoczywającego herosa. Ostatecznie przytomność Casimira osunęła się w niepamięć szybciej, niż zniknął ostatni blask.
Śnił pięknie, fruwając pomiędzy pourywanymi myślami, kiedy nagle dopadła go rzeczywistość. Ambrose otworzył gwałtownie oczy, z niezadowoleniem dochodząc do prostego wniosku - było ciemno. Może jeszcze nie na tyle, aby modlić się do księżycowych bogiń, ale z pewnością wystarczająco, by zatęsknić za słońcem. Jakby tego było mało, spokój dębu zaburzony został przez jakże brutalny atak... W końcu kto o zdrowych zmysłach próbowałby zniszczyć kubek kawy? Srebrny pierścień spłynął w dłoń półboga jako bicz, jeszcze zanim sensowne myśli przejęły dowodzenie. Nie powinien spodziewać się tutaj żadnego zagrożenia.
- Tak nienawidzisz kawy? - Zagadnął, w jakże banalny sposób sprawdzając, czy ma przyjemność raczyć się towarzystwem istoty rozumnej.
Anthony Monroe
Anthony Monroe
Re: Wielki dąb Czw 18 Lip 2019, 13:07

Anthony znajdował się zdecydowanie bliżej ziemi - polegał na swoich zmysłach, nie dając się raczej porwać w krainę wyobrażeń, a tym bardziej nie potrafiąc się w niej kryć przed rzeczywistością. Zaryzykowałby nawet stwierdzeniem, że Morfeusz za nim nie przepadał; sypiał płytko, a zmartwienia codzienności dotrzymywały mu kroku nawet podczas przemierzania sennych światów.  
Świat realny był po prostu stabilniejszy; niezmienne prawa wyznaczały odpowiedni kierunek, dzięki czemu Anthony nie potrzebował daleko poszukiwać kolejnych celów w życiu. Spełnianie oczekiwań było łatwiejsze niż spełnianie marzeń.
I dlatego poczuł się zawiedziony własną pomyłką -  wieczorny wiatr powiewał tak delikatnie, że zapomnienie o wzięciu na niego poprawki nie było powodem do wstydu. A jednak spodziewałby się po sobie czegoś więcej, kiedy więc pierwsza ze strzał drasnęła korę ponad celem, płasko się od niej odbijając, druga tkwiła już wetknięta w cięciwę, gotowa do wystrzału. Powstrzymało go drgnięcie - rozwijający się bicz trącił liście i mignął przed oczami syna Nyks, jednak na zbyt krótko, aby zaskoczony Monroe był w stanie oszacować niebezpieczeństwo. Choć półmrok nie stanowił dla niego przeszkody, gęstwina gałęzi, w której skrywała się sama obca sylwetka już tak. Zrobił więc to, co nakazywał mu instynkt - groźnie lśniący grot skierował w stronę, gdzie wedle prawdopodobieństwa powinna znajdować się głowa. Nie wystrzelił jednak, pamiętając o żelaznej zasadzie, by jednak najpierw zadawać pytania. Pozwalało to uniknąć wielu niezręcznych sytuacji!
- Nie da się ukryć, że jej fenomen trochę mnie przerasta... Ale dla wszystkiego można znaleźć zastosowanie. Dla treningu, na przykład - odparł, rozwiewając wątpliwość na temat swojej obecności. Czując jak jego mięsień drży z powodu utrzymanego naciągu łuk, ostrożnie i trochę nieufnie opuścił broń. Zajęło mu dwa oddechy przekonanie się, że w jego gestii powinno leżeć całkowite rozbrojenie - łuk w jednym momencie powrócił do formy niegroźnej ozdóbki na ubraniu, a Anthony z niemal nonszalanckim znudzeniem podniósł do ust własny napój. (I powinien dostać medal, że go nie wypluł.)
- Hobbistycznie ukrywasz się wieczorami po krzakach czy o co chodzi? - W głosie półboga nie zabrzmiała nutka humoru, choć same słowa sugerowały przyjacielską zaczepkę. Chłopak niespiesznie postąpił kilka kroków do przodu, by wejść w zasięg wzroku nieznajomego, którego jasne włosy i młoda twarz teraz już wyraźnie odznaczały się na tle ciemności.
Ambrose Casimir
Ambrose Casimir
Re: Wielki dąb Czw 18 Lip 2019, 17:16

Czasem miał wrażenie, że jego bicz żyje własnym życiem. Sznur wygodnie zawijał się pomiędzy palcami Ambrose'a, by nie zawisnąć zupełnie luźno pomiędzy gałęziami; stanowił jakby elastyczniejsze przedłużenie ręki, którego wszystkich zastosowań nie dałoby się zliczyć. Teraz był jedynie przypomnieniem, że wszystko jest w porządku.
Bezdźwięcznie odetchnął z ulgą na dźwięk męskiego głosu. Był niemal pewien, że już go kiedyś słyszał, ale nie kojarzył z niczym konkretnym. Nie był to ktoś znajomy, do kogo mógłby zeskoczyć z szerokim uśmiechem. To był obcy, acz przecież brzmiący względnie sympatycznie - czy też, po prostu, intrygująco.
- Słusznie... nieoczywiste zastosowania często są najlepsze. Jeszcze kilka dni temu jedna córka Afrodyty opowiadała mi, jakich to szminek użyła podczas makijażu oczu. - Gładko odpłynął od tematu, marszcząc lekko brwi i z zamyśleniem wpatrując się w dal. Sam nie widział zbyt dobrze, toteż nieszczególnie zwrócił uwagę na przybliżenie się nieznajomego. I tak nie miał szans dostrzec większych szczegółów. Dopiero kiedy łucznik odezwał się po raz kolejny, Ambrose przekręcił głowę w jego stronę.
- To byłoby nietypowe hobby. Może spróbuję? Ale ukrywanie się miałoby jedynie sens w momencie, w którym ktoś by mnie szukał. Inaczej nie miałbym pewności, że udało mi się zrobić to dostatecznie dobrze, bądź zbyt źle. Szukałbyś?
Zrzucił końcówkę bicza, aby zawisnął gdzieś w pobliżu głowy nieznajomego. Proste zaproszenie, coby wsparł się sznurem przy wspinaczce, miało być niczym wyciągnięcie ręki na powitanie.
Anthony Monroe
Anthony Monroe
Re: Wielki dąb Czw 18 Lip 2019, 19:17

Nie miał pamięci do przypadkowych głosów - jeżeli nie rozmawiał z kimś regularnie, nie potrzebował zwracać uwagi na takie detale. Anthony był zatem przekonany, że był to pierwszy raz, kiedy przebywał w otoczeniu tego konkretnego herosa.
- Chyba rozumiem z jakich powodów taka rozmowa mogła zapaść w pamięć - zapewnił i po raz kolejny poważny ton głosu nie pozwalał na jednoznaczne stwierdzenie, jak silna kpina z rozmówcy skrywała się za słowami. Anthony jednak nie przepadał za niedomówieniami, toteż zaraz dodał: - Dzieci Afrodyty mają szczególny dar do prowadzenia najpłytszych rozmów jakie zna ten świat, jakby próbowały przebić swoją matkę... Mam nadzieję, że nie jesteś synem Afrodyty. - W pierwszej chwili Monroe stwierdził, że nieznajomy mógłby nim być - i bynajmniej nie miało to stanowić komplementu dla jego urody, której mankamentów z tej odległości nie dało się poznać. Zupełnie zaś nie pomyślał, że dla chłopaka jego zbliżenie się zupełnie nie miało znaczenia - potomka Nyks niezmiennie bawiło to różne postrzeganie świata wśród herosów.
- Nie, raczej nie - odparł bez zastanowienia, ale w kąciku jego warg zatańczył słaby uśmiech. - Z doświadczenia mogę powiedzieć, że jasnowłose gaduły to typ, którego i tak ciężko się pozbyć. Szukanie cię to byłby strzał w kolano. - Wypowiedziana opinia nie przeszkodziła chłopakowi w zerknięciu na ten jakże zachęcająco kołyszący się bicz i pochwyceniu go lewą ręką. Anthony być może nie potrzebował wiele czasu, by kogoś ocenić - zazwyczaj negatywnie - zawsze jednak dawał ludziom szansę na zweryfikowanie swojego zdania - zazwyczaj na jeszcze bardziej negatywne. Oplótł więc sobie jego fragment wokół dłoni i pociągnął mocno, jakby sprawdzając, czy może półboski chłopak nie przecenia swojej siły. Nic jednak na to nie wskazywało; nie kłopocząc się z napojem, pozostawił kubek na dole. Odległość nie była duża, a Monroe w wieku dziesięciu lat sprawdzał szlaki prowadzące do korony, bez problemu pokonywał więc kolejne gałęzie. I choć przyjął wyciągnięty przyjaźnie bicz, traktował go jako ewentualną asekurację, jakoś nie mogąc się przekonać nawet do tej odrobiny zaufania.
Ambrose Casimir
Ambrose Casimir
Re: Wielki dąb Czw 18 Lip 2019, 19:36

Zaśmiał się i chociaż był to dźwięk melodyjny, brakowało w tym szczerości. Mogło się zdawać, że Ambrose jest zwyczajnie zbytnio rozproszony, aby w pełni oddać upust tak prostym emocjom. Oczywiście, uwagę uznał za komplement, niewielką - acz jakąś - wagę do niego przykładając.
- Nie, dziękuję... Wychodzi na to, że dzieci Afrodyty mają niezłą wymówkę! Aczkolwiek muszę przyznać, że mnie bardziej ujęła jej kreatywność. Odrobina powierzchowności jeszcze nikomu nie zaszkodziła. - W końcu czasem trzeba było porzucić poważne, filozoficzne tematy... Nawet na rzecz czegoś tak błahego, jak makijaż. Fakt faktem, Ambrose niewiele o tym wiedział i był raczej biernym słuchacem, ale przecież to rzadko kiedy mu przeszkadzało.
- Nie popisałeś się umiejętnościami... - Przyznał, spoglądając na swój kubeczek kawy. Trzymał bicz mocno, zupełnie jak gdyby jego rękojeść pozostawała przytwierdzona do dłoni. Nie bez powodu broń przemieniała się właśnie w pierścień, ot co! - Ale wierzę, że własne kolano byś ominął. Niech ci będzie.
Nie wziął wcale do siebie uwagi odnośnie gadulstwa. Wiedział, że czasem mówił zbyt dużo, ale innym razem jeszcze więcej milczał. Ciężko było wszystkim dogodzić. A skoro ciemnowłosy wcale nie uciekł, tylko podjął się wspinaczki, to nie mogło być tak źle.
Casimir zaczekał, aż nieznajomy w końcu zatrzyma się; przystanie, albo usiądzie. Dopiero wtedy lekko szarpnął za bicz - może zaczepnie, a może chciał go odzyskać. Tak czy tak, nic nie wychodziło poza oczywistą strefę komfortu.
- To w czym ty próbujesz przebić swojego boskiego rodzica?
Anthony Monroe
Anthony Monroe
Re: Wielki dąb Czw 18 Lip 2019, 21:23

Największą zaletą Anthony'ego - choć na przykładzie obecnej sytuacji jednocześnie ogromną wadą - był fakt, że nie bał się mówić tego, co myślał, a już z pewnością myśleć tego, co mówił, nawet jeśli nie zyskiwało to ogólnej aprobaty. Nie walczył też niepotrzebnie ze sposobem jego odbioru.
- Być może... Kto wie, kiedy sposobem na pokonanie gorgony stanie się zrobienie jej profesjonalnego makijażu? Mamy dwudziesty pierwszy wiek, nawet potwory muszą iść z duchem naszego zepsutego czasu - przytaknął niemal entuzjastycznie. Dało się w tym zauważyć jednej niepokojący trop myślowy, z którego Monroe zupełnie nie zdawał sobie sprawy; jakby wszystko w ich życiach sprowadzało się do treningów, do walki z bestiami, a ów "odrobina powierzchowności" nie przystawała im jako dzieciom bogów. Cóż, zapewne tak jak chybianie - skinął lekko głową, nie obawiając się przyjmować krytyki, prawdziwej ani żartobliwej.
- Cóż, nie trafiłem w ciebie, więc przynajmniej z tego powodu nie narzekaj. Ale racja, zacznij uważać na swoje kubki, bo będę musiał to sobie odbić przy najbliższej okazji. Statystyki są ważne. - Coś w spojrzeniu Monroe podszeptywało, że prawdopodobieństwo podjęcia przez niego takiej próby znajdowało się w górnej części skali. O ile, rzecz jasna, pomiędzy tą dwójką samoistnie miała się zawiązać jakaś znajomość. Wbrew pozorom niczego nie wykluczał!
Co nie zmieniało faktu, że jak na razie Anthony spoglądał na towarzysza trochę z góry - dosłownie w momencie, kiedy stabilnie stał naprzeciwko blondyna, podtrzymując się jednej z górnych gałęzi. Nie zdążył oswobodzić dłoni przed zaczepnym pociągnięciem; kącik jego ust drgnął, kiedy podążył za tym i ostatecznie usiadł na gałęzi okrakiem, ręce opierając na pniu i łagodnie przechylając się w stronę drugiego herosa, by obdarzyć go drobiazgowym spojrzeniem. Musnął wzrokiem mleczną skórę, by śmiało zawiesić ciemne tęczówki na przeciwko szczerego kryształu.
- W ignorowaniu i zniechęcaniu do siebie ludzi, oczywiście, chociaż to domena większości bogów Ale moja matka to twardy zawodnik. Możesz zgadywać. - Machnął niedbale ręką; jeśli nieznajomy sądził, że Anthony z zapalczywością obrażał jedynie cudzych boskich rodziców, to właśnie miał dowód, że także szacunek do matki był herosowi obcy. - Ty lepiej mi powiedz, jak powinienem cię nazywać, zanim zacznę sam wymyślać jakieś promyki i porcelany.
Ambrose Casimir
Ambrose Casimir
Re: Wielki dąb Czw 18 Lip 2019, 21:48

- Nie zdziwiłbym się. - Bogowie, być może na tym właśnie polegała sztuczka poskramiania najprzeróżniejszych stworzeń? Może jednak chodziło o spryt i kreatywność, niekonwencjonalne zachowania? Ambrose nie wątpił, że odpowiednio utalentowany dyplomata byłby w stanie kupić swoje bezpieczeństwo właśnie taką śmieszną ceną, jaką mógłby być zabieg upiększający. - Też musimy znaleźć jakieś nietypowe i szalenie przydatne umiejętności. Chociaż ja chyba właśnie w takich drobiazgach się już specjalizuję.
Pokiwał głową, notując sobie w pamięci, aby szybko dopijać kawę i nie wałęsać się po okolicy z kuszącymi kubkami. I tak wiedział, że zaraz o tym zapomni, a za jakiś czas zapłacze za swoim ukochanym napojem.
W końcu mógł się swojemu rozmówcy lepiej przyjrzeć. Dalej nieco przeszkadzał mu wszechobecny półmrok, ale przyzwyczaił nieco oczy i nie było tak źle. Przesuwał ciekawskim spojrzeniem po ciemnych kosmykach włosów i lekko opalonej cerze; nie omieszkał zaobserwować ładnie zbudowanej sylwetki ani tego, że różnica wzrostu pomiędzy nimi musiała być maleńka.
- Zaraz... Strzelasz w łuku w ciemności - zauważył, ignorując wzmiankę o czymś tak błahym jak imię. Uśmiechał się całkiem szeroko, przyznając przy tym, że podobała mu się zabawa w zgadywanie. - Ale mówisz o matce, więc Helios ze swoim świetnym wzrokiem odpada... Może to lepiej, bo nie wyglądasz jak promyczek słońca. - Chwilę się zastanawiał, nie chcąc głupio strzelać. Coś mu się wydawało, że pomyłki to dla jego towarzysza broń znacznie poręczniejsza nawet od tego ładnego łuku. - Może Nyks? Albo Atena. Dzieci Ateny bywają przemądrzałe, a ty masz coś w tym swoim tonie... - Dalej się uśmiechał, chociaż wcale nie żartował; łagodnie i nieofensywnie dzielił się swoimi myślami, zupełnie nie biorąc pod uwagę konsekwencji. Przecież w żaden sposób nie obrażał, prawda?
Anthony Monroe
Anthony Monroe
Re: Wielki dąb Pią 19 Lip 2019, 00:13

Przekrzywił z zaciekawieniem głowę, kiedy towarzysz wspomniał o swoich nietypowych umiejętnościach; pewnie, każdy z nich jakieś posiadał, własnych jednak Anthony nie określiłby "szalenie przydatnymi". Tym bardziej nie "nietypowe". W całym obozie było wielu takich jak on - na całym świecie? Pewnie niekończąca się liczba. Wobec tego Monroe zupełnie nie czuł się wyjątkowy.
- Tak mówisz? Bo jedyne co mi przychodzi teraz do głowy, to umiejętność wypicia niepoprawnej ilości whisky. Czy to może być moją supermocą? - zapytał kpiąco, wyraźnie akcentując swój stosunek do ów drobiazgów, które mogłyby uratować im życia. Było to trochę szyderstwem dla samego szyderstwa - wszak nie było na tym świecie daru bez wartości. W naturze potomka Nyks leżał jednak niezdrowy sceptycyzm.
Nie przeszkadzał mu wzrok rozmówcy tak ciekawsko przeskakujący po jego sylwetce; dawno minęły czasy, kiedy Anthony z niechęcią spoglądał na własne odbicie w lustrze. Teraz rozumiał więcej. I był dumny z każdego okruchu ciemności, który wniknęła w strukturę jego ciała - cóż, w innym wypadku prawdopodobnie urodziłby się rudy. Było za co dziękować.
Mruknął cicho z aprobatą, gdy blondyn zwrócił uwagę na pierwszy niepasujący szczegół w całej tej układance. Być może nawet rysy twarzy Anthony'ego nie tężały w surowej tajemniczości, kiedy tak obserwował szeroki uśmiech przecinający wdzięcznie porcelanowe policzki.
- Powiedziałem, że ignoruje, a nie jest dupkiem, jak Helios i uprzykrza życie każdemu, kogo spotka - wtrącił tylko, kiedy towarzysz na chwilę zamilkł w zamyśleniu. Nie pospieszał go - opcji bynajmniej wcale nie było mało. W międzyczasie szare komórki Anthony'ego również nie próżnowały - jak na razie jednak nie był on w stanie wpaść na trop, do rozszyfrowania nieznajomego. Kto by pomyślał, że to Monroe w tej parze okaże się być otwartą księgą! - Dzieci Ateny nie bywają przemądrzałe - zaprzeczył, marszcząc brwi. - Po prostu są. I cholernie apodyktyczne. Nie znoszę apodyktycznych ludzi... - Pokręcił głową z przerysowanym niezadowoleniem i być może był to pierwszy raz podczas ich rozmowy, kiedy ewidentnie sobie żartował... Tak przynajmniej mogło to wyglądać przez dwie sekundy. - Ale tak, Porcelano, trafiłeś. Nie z Ateną, ale z Nyks. Jakie to robi na tobie wrażenie?
Uważał, że rodowód miał w zasadzie całkiem wdzięczny - Nyks narodziła się z Chaosu, na początku istnienia świata wraz z prastarą Gają. Przynajmniej nie musiała się martwić, że ktoś będzie ją instruował przy wychowywaniu dzieci... Tony pstryknął palcami, przyjmując na siebie rolę detektywa.
- Cóż, w twoim przypadku możemy z miejsca wykluczyć wszystkich "mrocznych" bogów, bo przynosiłbyś im wstyd. I ty również nie jesteś dzieckiem Heliosa, bo po prostu byś nas opromienił... - W jego głowie pojawiały się różne imiona, żadne jednak idealnie nie współgrało mu z postacią blondyna. Nie było to takie proste, jak mogłoby się wydawać. - Demeter, Dionizos, w sumie Eros... Asklepios. Chociaż nie, Asklepios nie, nie jesteś jak jego dzieci - wyliczył pierwsze pomysły, zaraz jednak stwierdzając, że to w ten sposób nie ma sensu. Potrząsnął więc głową, potrzebując naprowadzenia. - Musisz dać mi jakąś drobną wskazówkę, synu jeszcze-nikogo.
Ambrose Casimir
Ambrose Casimir
Re: Wielki dąb Pią 19 Lip 2019, 00:33

Potaknął głową zupełnie poważnie, jak gdyby nie docierał do niego cały ten sarkazm. Ambrose był zupełnie odporny, przyswajając oczywiście zdanie rozmówcy, ale z równą pewnością uznając, że wszystko można zmienić. A nawet jeśli ktoś miał pozostawać uparty jak osioł, to przynajmniej syn Morfeusza mógł sobie porozmyślać.
- Od alkoholu mamy boga, więc czemu nie? - Jakieś supermoce Dionizosa były przecież ściśle powiązane z winem. Wszystko mogło się jakoś przydać, w ten czy inny sposób...
- Porcelano - powtórzył, sprawdzając jak to brzmi w jego ustach. Słabo. Mało dźwięcznie, jakoś nijak. Pusto. - Mało to chwytliwe. Jest ktoś, kogo lubisz? Bo zaczynam mieć wrażenie, że wszystkich krytykujesz. - Wzruszył ramionami, zbywając kwestię wrażenia. Spotkał w swoim życiu mnóstwo herosów, z najbardziej zaskakującymi rodzicami. Słuchał o najprzeróżniejszych bogach, studiował ich dzieje - nie był to pierwszy raz, jak usłyszał imię Nyks. Brakowało mu awersji względem bogini ciemności, prędzej traktował ją jako i swojego przodka... ale przed zdradzeniem tego drobiazgu się powstrzymał, wsłuchując w rozmyślania ciemnowłosego.
- "W sumie Eros"? - Przekrzywił lekko głowę. To już zakrawało o strzelanie, a najprzyjemniejsze w zgadywaniu było kojarzenie faktów. Ambrose zatem bez zająknięcia przyjął do siebie, że musi nieco pomóc i w jakiś subtelny sposób zdradzić swoje unikatowe umiejętności. Sięgnął po papierowy kubeczek, biorąc kilka łyków dawno ostygniętej kawy. Musiał zebrać myśli, dalej wpatrując się w swego towarzysza. Nawet nie zauważył, kiedy zmarszczył lekko brwi, w koncentracji doszukując się tego, co mogłoby posłużyć za odpowiednie narzędzie. - Nie sypiasz w nocy przez zamiłowanie do ciemności, czy to jednak kwestia tego nadmiaru koszmarów, nietoperku?
Anthony Monroe
Anthony Monroe
Re: Wielki dąb Sob 20 Lip 2019, 20:32

- Och, wybacz, ale przezwisko jest zależne od czynów. A ty mnie jeszcze nie powaliłeś na kolana, żeby zasłużyć na chwytliwy przydomek. - Jego towarzysz był bardzo wymagający, jak na fakt, że dopiero się poznali i niewiele mogli o sobie powiedzieć. Cmoknął więc z dezaprobatą, patrząc na chłopaka surowo. - Myślę, że i tak nie uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział. Zresztą, lubienie wszystkich nie leży w niczyim interesie. Wtedy wszyscy byliby mi też obojętni, a to boli chyba najbardziej, nie uważasz? - zapytał miękkim tonem. Anthony był zdania, że dla ludzi jedyną rzeczą gorszą od tego, że o nich mówiono, był fakt, że o nich nie mówiono. A jednak naprawdę chciał poznać opinię towarzysza - chyba nawet cenił fakt, że się tak zgodnie nie zgadzali!  - Ale, jeśli potrzebujesz wiedzieć, ciebie nie nie lubię, choć twój bełkotliwy akcent sugeruje, że będziesz idealnym materiałem do krytyki... Irlandio.
Faktów jak na razie nie miał zbyt wielu do kojarzenia. Obcy heros odsłaniał tylko to, co nie miało znaczenia, bowiem uwielbienie do kawy w obecnych czasach nie było absolutnie żadną wskazówką, a i żadnego boga od biczowania Anthony jakoś nie mógł sobie przypomnieć. Przez chwilę zatem milczeli; Monroe w oczekiwaniu, jego towarzysz zaś najwyraźniej w skupieniu, by odpowiednio dobrać słowa. Potomek Nyks nie mógł mieć świadomości, że w tym czasie był dokładnie sprawdzany. Jego oczy rozszerzyły się, więc w szczerym zaskoczeniu, a koloryt jego twarzy zdawał się opaść o jeden ton do szarości. Jeśli wcześniej twarz Anthony'ego nie była synonimem słowa "sympatyczna", to teraz znajdowała się na jego drugim biegunie.
Czy musiał wspominać, że dzieci Morfeusza również nie lubił?
- Przestań - polecił tak ostrym tonem, że bez problemu możnaby nim pociąć gwałtownie gęstniejącą atmosferę. To jedno słowo zawierało w sobie wiele treści, tak jak pojedyncze, zezłoszczone zaciśnięcie pięści - palce mrowiły Anthony'ego, nie mogąc zdzierżyć bierności. - Nie wiem, czy powinieneś się tak obnosić z brakiem poszanowania do prywatności - wycedził, odchylając się i wzrokiem poszukując wcześniej zawieruszonej strzały. Dopiero teraz zauważył, że faktycznie było już późno i może należało zmienić otoczenie - towarzystwo Morfeuszowego syna nagle zaczęło się wydawać bardzo męczące.
Ambrose Casimir
Ambrose Casimir
Re: Wielki dąb Sob 20 Lip 2019, 20:47

Pokiwał głową ze zrozumieniem, akceptując taką kolej rzeczy. Niech będzie, chętnie zapracuje na swoje przezwisko. W ten sposób będzie mógł dobrać jakieś odpowiednie - adekwatne do właśnie tych cech, które tylko postanowi wyróżnić.
- Ciężko stwierdzić, co boli najbardziej - rzucił tylko wymownie, lekko wzruszając ramionami. Niektórzy na przykład narzekali na zbyt twarde materace. Inni z żalem wspominali wbite w brzuchy sztylety. Czasami ta obojętność przechodziła na drugi plan, bo przecież fizyczność potrafiła pochłonąć tak wiele ludzkiej energii...
- Nie idź w to, bo jeszcze zacznę żartować ze szkockich kiltów - zagroził z rozbawieniem. Lubił akcenty, własne bełkotanie szalenie go rozczulało. Miło było usłyszeć, że ktoś inny również zwracał uwagę - i w dodatku rozpoznawał!
Nie spodziewał się tak negatywnej reakcji, acz pokornie uniósł ręce w obronnym geście. Odstawił kawę, pozwalając sobie na delikatny uśmiech, chociaż w błękitnych oczach można było dostrzec zaskoczenie. Syn Nyks musiał mieć szalenie ciekawe sny, albo ogromnego bzika na punkcie prywatności. Albo, po prostu, nie wierzył w niegroźne intencje spotkanego przed chwilą herosa.
- Wybacz, ale nie sprawdziłem niczego konkretnego. I bez starań łatwo wyczuć w kimś nadmiar koszmarów. - Nietoperz wpadł mu zupełnie przypadkiem, jednak bardziej jako symbol. Ambrose nie był aż tak wścibski, chociaż sam nie uważał snów za coś szczególnie prywatnego. Nie zmieniało to faktu, że zamierzał okazać nieco dobrej woli. Wyciągnął zza pleców niewielki notes, niemal zawsze wetknięty w spodnie, który zaraz podał swemu rozmówcy.
- Otwórz na dowolnej stronie - zachęcił go, kręcąc na palcu srebrnym pierścionkiem, w którego z powrotem zmienił się bicz. Znacząco też wskazał na lotkę wbitej w pobliską gałąź strzały; Ambrose miał do niej zdecydowanie bliżej.
Hoshi Usami
Hoshi Usami
Re: Wielki dąb Czw 12 Wrz 2019, 17:50

/Po wszystkich/

Hoshi musiał sobie trochę odpocząć. Ostatnio w obozie zdarzało się, że wiele osób zaginęło. Usami zastanawiał się nad tym przechadzając się po lesie.
Może te osoby po prostu miały dosyć siedzenia tutaj i... po prostu uciekły? Jakoś Japończyk nie miał pojęcia.
Brunet zanim się obejrzał już znalazł się koło Wielkiego Dębu. Siadł sobie koło niego, a nawet się oparł plecami o pień drzewa.
Wyjął swój szkicownik i zaczął rysować. Jakoś to go uspokajało.
Ostatnio się zastanawiał, że nie mógł też znaleźć swojej siostry z matki.
Przy okazji jak otworzył szkicownik zobaczył czy ma wystarczająco ziół i kwiatów do robienia leczniczych okładów, eliksirów i różnych podobnych rzeczy, które się dzięki tym roślinom robi.
Tak naprawdę nikogo się nie spodziewał. W sumie nikt tu nie chadzał oprócz dzieci Demeter czy innych osób, które we krwi mają bogów związanych z naturą i roślinnością.
Hoshi rysując nucił sobie jedną ze swoich piosenek ulubionych ze swojego kraju.


hjPeRpq.gif
In your eyes I feel the flames of love.
I'm drowning in the sea of love.
And enough is never enough.
Sponsored content
Re: Wielki dąb

Wielki dąb
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next



Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: OFFTOP :: Archiwum :: Fabuła-
Skocz do: