Chciałaby, aby słowa Jamesa okazały się prawdą. Niestety, pomimo ciągłych starań i równie częstych treningów, nie potrafiła wyzbyć się wrażenia, że pomiędzy nią, a resztą obozu istnieje olbrzymia przepaść. Nastolatka mierzyła bardzo wysoko, choć w jej przypadku – zdecydowanie za wysoko. Był to główny powód, dla którego nie potrafiła dostrzec swojego postępu. – Miło słyszeć, że masz o mnie takie zdanie, jednak nie jestem co do tego przekonana. Zwłaszcza, że i oni nie próżnują. Nikt w tym obozie nie stoi w miejscu – zauważyła, posyłając mu lekki uśmiech. – No i jest jeszcze samo nastawienie starszej części obozu do takich jak my. Nikt nie traktuje nas serio. Patrzą na nas jak na małe dzieci, które trzeba ciągle niańczyć. Pomyśl jednak, jak utarlibyśmy im nosa, gdybyśmy wypadli na misji lepiej od nich. Ostatnie zdanie było żartem, o czym świadczył wesoły śmiech dziewczyny. Niemniej jednak, cała wypowiedź piętnastolatki odzwierciedlała poniekąd jej przemyślenia. I zdradzała jeden z kolejnych powodów, dla których zamierzała dać z siebie wszystko. Cassandra zdecydowanie wolała działać, niż załamywać ręce, choć duży wpływ na to bez wątpienia miała Mona. Wszak to ona cały czas powtarzała, że dopóki nadal jest się w stanie walczyć, jeszcze nie poniosło się porażki. Słowa te zdecydowanie można było zastosować w wielu dziedzinach życia, co też nastolatka robiła. – Dlatego jestem tego zdania, że dobrze jest traktować ich z należytym szacunkiem. Bo nawet jeśli za życia będziemy mieli nad nimi pełną kontrolę, przyjdzie taki moment, że i my do nich dołączymy. A wtedy mogą się nam odpłacić za nieuprzejme traktowanie. Zdecydowanie nekromancja należała do tych dość mało moralnych i mroczniejszych mocy. W końcu polegała na narzucaniu innym własnej woli, choć w tym przypadku, tymi osobami mieli być zmarli. To, czy pod kontrolę półboga trafiały przypadkowe dusze, czy wojownicy, którzy musieli odpokutować za swe przewinienia, zdawało się nie mieć większego znaczenia. W obu przypadkach, wynik i tak prezentowałby się tak samo. – Masz rację – przytaknęła z uśmiechem. – I w sumie to samo można powiedzieć także o innych. Ciężko o dwie, takie same osoby. Każdy miał w sobie coś, co czyniłoby go wyjątkowym, niezależnie od pochodzenia i posiadanych mocy. A przynajmniej tak właśnie myślała Cassandra, która tak jak i James, nie potrafiła znaleźć idealnego zastępcy utraconej osoby. Choć ona nawet nie próbowała go szukać. Więź między nią, a Moną była dla niej czymś wyjątkowym. Podobnie zresztą jak relacje łączące ją z innymi. Mimo wszystko nie potrafiła potraktować tego, co zbudowała razem z Jamesem jako coś gorszego. Owszem, ta więź była inna, ale na pewno nie gorsza. – Skoro ja mam być arabską księżniczką, to kim będziesz ty? – zapytała, wyraźnie rozbawiona jego niecodziennym pomysłem. Ponownie poczuła przypływ nostalgii, gdy myśli małolaty powróciły do dzieciństwa. I nawet jeśli już wtedy groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo, tamten okres śmiało mogła nazwać tym beztroskim. W końcu nie wszystkie wspomnienia związane z obozem, były dla niej niezwykle bolesne.
James Moore
Re: Wesołe miasteczko Pon 07 Lut 2022, 20:51
Czasami ciężko było dostrzec swój rozwój, postęp i na tę samą ślepotę cierpiała Cassie. Miałem wrażenie, że obawia się zobaczyć, to co już osiągnęła. Niektórzy ślepli z różnych powodów. Moja przyjaciółka lękała się, że to może nie wystarczyć, a przecież nie mogłem jej powiedzieć, że już dość, przestań. Problem tkwił całkowicie gdzie indziej i był bardzo bolesny. Po jej słowach zaśmiałem się, krótko i radośnie, jakby opowiedziała naprawdę zabawny żart. - Bo nie widzisz, tych co się lenią. Jesteś otoczona napakowanymi, ponurymi półbogami, którzy co chwile wyciskają siódme poty na salach ćwiczeń, ale to nie prawda. Chodzisz do takich miejsc, gdzie widzisz, tych co cały czas gnają tak jak Ty, żebyś widziała resztę... - Wyjaśniam, wracając do wspomnień alkoholików użalających się nad sobą, socjopatów torturujących zwierzęta czy takich podobnych do mnie grających lub marnujący swój czas w patrzenie się w sufit. - Uwierz mi, oni też stoją w miejscu, częściej niż by chcieli i pewnie też im się wydaję, że nie nadarzają za resztą. - Chciałbym to zobaczyć. - Śmieje się ponownie. - Cassie. - Wypowiadam jej imię lekko z czułością. - Na pewno nie jednemu utarłaś nosa, tylko nie chcą dać tego po sobie poznać. - W moich oczach pojawiają się łzy, ponieważ kiedy odrobinę za mocno i za długo się śmieje, padają krople szczęścia. Ciekawe czemu niektórzy tak mają. Przecieram rękawem od bluzy twarz, który wyciągam spod kurtki. - To prawda. - Potakuje głową. - W naszym przypadku mogą nam odpłacić i to za życia. - Dodaje poważnie, może lekko podbarwiam żartem po salwie wcześniejszego śmiechu. Nie mogę się nie zgodzić z Cassandrą, w końcu nawet dzieci tego samego boga, rodzeństwo bardzo się różnią, mogli mieć nawet takie same moce, ale to nie znaczy, że byli kropka w kropkę identyczni i nie chodziło tu nawet o wygląd, a charakter. Niektórzy w ogóle wydawali się nie być ze sobą spokrewnieni. Trochę zazdrościłem innym. Moja boska matka Hel i reszta z wielkich trójc nie często powoływali na świat swoje dzieci. Zawsze sam. Chociaż nie mogłem powiedzieć, że jestem samotny. Poznałem tu wiele wspaniałych osób, które były dla mnie jak siostry czy bracia, nawet jeśli nie byliśmy spokrewnieni więzami krwi. - Kim tylko zechcesz Wasza Wysokość. - Ostatnie słowa wypowiadam z królewskim akcentem, chociaż nie mam pojęcia, jaki on jest. Improwizuje, co chyba nie jest podobne do mojej osoby. Zawsze na uboczu, spokojny... martwy. Jednak dziewczyna, która przede mną dzisiaj stoi o ciemnych długich włosach i szmaragdowym spojrzeniu mnie zna. Zna moje szarości i jaskrawe barwy, które skrywam gdzieś głęboko na dnie swojej duszy, ale dla niej je ujawniam. Jestem sobą, bo wiem, że nie czyha żaden cios z jej strony.
Gość
Gość
Re: Wesołe miasteczko Wto 08 Lut 2022, 16:47
Uśmiechnęła się, słysząc jego stwierdzenie. Nie mogła się z nim nie zgodzić. Otaczali ją herosi, którzy tak jak i ona, często zaglądali do sali treningowej, posiadając przy tym znacznie dłuższy staż. Mimo wszystko, ciężko byłoby jej zerwać z tym nie do końca dobrym nawykiem. Zwłaszcza, że to właśnie z takimi obozowiczami się porównywała i do takich osób pragnęła się zbliżyć. - Jest to jednak w pewien sposób motywujące, nie sądzisz? Kiedy ma się kogoś, komu chce się dorównać, łatwiej jest przeć do przodu. Nawet, jeśli po drodze zaliczy się kilka upadków. Brzmiała naprawdę optymistycznie, co raczej nikogo nie powinno zaskoczyć, jednak otrzymane przez życie rany, nie goiły się tak, jak powinny. Zawsze istniała szansa na to, że któregoś dnia, ta pozytywna dziewczyna, drastycznie się zmieni. Każdy miał swój własny próg tolerancji, a to, że nie ukazywała innym obozowiczom swoich problemów, wcale nie oznaczało, iż żadnych nie miała. Często zadawała sobie rany, choć robiła to bardziej w sposób psychiczny niż fizyczny. - Jeżeli było tak jak mówisz, szkoda, że nie zdołałam zobaczyć wyrazu ich twarzy - zaśmiała się wesoło, ale po chwili uśmiechnęła się szerzej. - Byłoby fajnie, gdyby reszta obozu przestała patrzeć na grupę Beowulfa z góry, nie sądzisz? Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mieli zdecydowanie mniejsze doświadczenie niż reszta obozowiczów. Z tym nawet nie zamierzała polemizować. Problemem jednak było same postrzeganie młodzików, jako chodzące utrapienie. Zwłaszcza, że nie jeden dorosły potrafił popisać się swoją infantylnością. Na to jednak "starszaki" nie zwracali już uwagi. - Uwielbiam twój optymizm - oznajmiła z rozbawieniem, choć miał w tym trochę racji. Z drugiej strony, inni herosi jakoś korzystali z tej umiejętności i jeszcze nie dołączyli do swych sługusów. Może ta moc nie była zatem tak niebezpieczna, jak im się zdawało? Z drugiej strony, równie dobrze wpływ na to mógł mieć naturalny talent, nauczyciel czy po prostu zwykły fuks. - Skoro już przy temacie treningów jesteśmy, może będziesz chciał, tak jakoś na dniach, poćwiczyć razem? Myślałam o bardziej grupowych działaniach. Zauważyłam, że sporo osób ćwiczy poprzez sparing, zupełnie zaniedbując pracę zespołową. A przecież na misjach przeważnie działa się w grupie. Brak wyszlifowanej umiejętności kooperacji może okazać się zgubny. No i poznawanie mocy innych przez takie treningi, może pomóc lepiej się odnaleźć w misji, gdzie ktoś z drużyny dysponuje zbliżonymi umiejętnościami... Naprawdę czasem ciężko jest mi pojąć działania dorosłych... Bo chyba nie robią tego świadomie, co? Myślisz, że celowo unikaliby kontaktu z nami, bojąc się tego, że któregoś dnia ich wygryziemy? Wysnuła dość ciekawą teorię, która - jeśli okazałaby się trafna, mogła fatalnie wróżyć temu obozowi. Sama wolała traktować innych półbogów jak jedną, wielką rodzinę. Wiadomo, jak w rodzinie bywa, nie wszyscy muszą się uwielbiać. Ale i tak, zdecydowanie fajnie by było, gdyby w razie konieczności, mogli na sobie polegać. - W takim razie mianuję cię na paszę - odpowiedziała, starając się zabrzmieć jak najbardziej królewsko. Z trudem powstrzymywała śmiech, kiedy podawała mu ramię. Bo jeśli już mieli odejść od ich wiernych rumaków, zdecydowanie powinni uczynić to w tym bardziej wysublimowanym stylu. Choć i tak nie wiedziała, kiedy po prostu się nie złamie i skończy zabawę.
James Moore
Re: Wesołe miasteczko Sro 09 Lut 2022, 13:57
Większość z nas jak nie wszyscy czerpaliśmy motywacje z zewnątrz. Inni nas do tego zachęcali. Miała rację, sam obserwowałem nie raz półbogów starszych ode mnie, którzy trenowali z wielkim zaangażowaniem, a wtedy sam pragnąłem chwycić za broń; więc kiwam głową, zgadzając się na jej słowa. Obserwuje, jak Cassie się śmieje. Błądzę spojrzeniem po jej twarzy i na moment zapominam o tym, że jesteśmy półbogami, na których barkach spoczywają losy wszechświata czy też gramy w teatrze marionetek naszych boskich rodziców. - Pewnie sami w naszym wieku byli z góry traktowani. - Chyba chce ich usprawiedliwić, ale również mi to przeszkadza, że traktują nas inaczej. Tylko nie zmienimy tego ot, tak. - Może kiedyś razem przekonamy ich do nas. - Kto wie? Gdybyśmy dostali jakąś szanse zabłyśnięcia wśród naszych braci i sióstr. Pewnie tylko to do nich przemawiało jak do naszych boskich opiekunów, chociaż z tego, co wiedziałem Hel, nie interesowała się w ogóle swoimi pociechami, ale też nie pałałem szczególną chęcią do zwrócenia uwagi mojej rodzicielki z krainy zmarłych. Zachichotałem, kiedy stwierdziła, że uwielbia mój optymizm. No cóż... Wystarczyło na mnie spojrzeć, nie wyglądałem na gościa, który patrzy na życie przez różowe okulary. Po prostu chyba lubiłem śmiać się z dramatyzmów, groteski, która wręcz przepełniała naszą młodą egzystencję. - Jasne. - Zgadzam się na wzięcie udziału w treningu, nawet jeśli mam trochę obaw przed działaniem zespołowym, to jednak słowa Cass mnie przekonują. Ciężko się z nią nie zgodzić. - Też to zauważyłem. - Potwierdzam jej przypuszczenia dotyczące sparingów. Większość herosów nie ćwiczy w grupach, a na misjach przecież to bardzo ważne. - Z pewnością, w końcu na nas przyjdzie czas, a oni będą starzy z pourywanymi kończynami, siedzących na dupach w obozie i przyjdzie im tylko biadolić, dlaczego postanowili zignorować grupę Beowulfa. - Dodaje trochę dramatyzmu, który wcale nie musi być niezgodny z prawdą. - Na pewno nie robią tego świadomie, chociaż sam nie wiem. - Zaczynam zastanawiać się bliżej nad tym, co kryje się w głowach reszty półbogów, ale nie mija chwila i w końcu uznaje, że to nie jest najlepszy pomysł. Biorę przyjaciółkę pod ramię, chociaż mam problem z dotykiem, to jednak jestem przyzwyczajony do jej obecności. Dlatego bliskość Sariss nie parzy. - Brzmi poważnie. Czyli jestem dostojnym urzędnikiem na twych rządach. - Odchodzimy od naszych arabskich rumaków, które znowu ruszają w rytm lukrowanej muzyki, nawet jeśli nikt na nich nie siedzi.
Gość
Gość
Re: Wesołe miasteczko Czw 10 Lut 2022, 20:09
Zapewne w jego słowach było sporo racji, zważywszy na to, że życie półboga nie należało do najłatwiejszych. Prawda, niektórzy mieli dostatecznie dużo szczęścia, aby do ukończenia dziesięciu lat, wieść całkiem przyjemne życie. Ilu herosów doświadczyło jednak okrucieństwa we wczesnym etapie swojego dzieciństwa? Niby złe środowisko miało ich ochraniać, ale czy była to prawda? - Możliwe. Zwłaszcza, że wielu z nas nie miało tego szczęśliwego dzieciństwa. Z drugiej strony, nie widzę sensu w powielaniu złego zwyczaju. Chyba, że chcą nas w ten sposób zahartować. Z drugiej strony... niektórzy wyglądają naprawdę przekonująco w swojej niechęci... Niestety prawdę znali jedynie starsi obozowicze. Szczególnie ci, co nieprzychylnie spoglądali na młodszych półbogów. Z drugiej strony, zawsze mogło być gorzej. Lekceważący stosunek nadal prezentował się znacznie lepiej, niż wszelkie formy znęcania. - Byłoby super, choć zapewne nie z każdym się to uda. Ale spróbować nie zaszkodzi, prawda? Znowu uśmiechnęła się promiennie, jak gdyby chciała zarazić rozmówcę swoim optymizmem. Jeżeli chcieli przekonać do siebie resztę, z całą pewnością musieli się postarać. I nie chodziło tutaj jedynie o siłę. Problem był ciut bardziej skomplikowany. Ale kto wie, może razem naprawdę coś osiągną. - James... - zaczęła nagle. - Co powiesz, na małą obietnicę? Obiecajmy sobie, że staniemy się najsilniejszymi herosami z grupy Beowulfa! Choć brzmiało to jak kolejny powód do zwiększenia intensywności ćwiczeń, zdecydowanie poprzeczka została obniżona. Co prawda nieświadomie, jednak istniało naprawdę spore prawdopodobieństwo, że Cassandra w końcu zauważy postęp, który poczyniła. W końcu inaczej jest się porównywać do rówieśników, a inaczej do tych bardziej doświadczonych jednostek. - Wiesz, wydaje mi się, że większość półbogów to... hmm... niezdrowi indywidualiści. Wolą działać w pojedynkę i niechętnie podejmują się pracy zespołowej. I nie chodzi tutaj tylko o nas. Trochę mnie to niepokoi, powinniśmy stanowić drużynę, prawda? Choć z drugiej strony... Część z nich jest przywiązana do swojego boskiego rodzica. Co jeśli bogowie nagle zaczną walczyć między sobą? Czy ich dzieci również musiałyby wmieszać się w tą wojnę? A jeśli tak... byliby w stanie zabić swojego bliskiego przyjaciela? Może o to w tym właśnie chodziło? Może starsi herosi traktowali cały ten obóz jako tymczasowy sojusz, który w każdej chwili może się rozpaść, jeśli tylko ich rodzice zaczną skakać sobie do gardeł? Jeżeli tak, jak zatem silne są więzi, które obozowicze utworzyli między sobą? Czy takie zdarzenie doprowadziłoby do prawdziwej tragedii? Kochanek stanąłby naprzeciw swojej ukochanej? Przyjaciel zdradziłby przyjaciela? Brat zabiłby brata? Była to dość pesymistyczna wizja, jednak ich życie nie należało do najłatwiejszych czy najprzyjemniejszych. Na szczęście nie musiała zbyt długo się nad tym rozwodzić, bo wciąż mieli przed sobą kilka godzin świetnej zabawy, która zdecydowanie by się im przydała. Mogliby odsapnąć od tych mniej przyjemnych zdarzeń. - Bo to bardzo poważna funkcja. Jestem jednak pewna, że znakomicie sobie z nią poradzisz. Promienny uśmiech nie znikał jej z twarzy, gdy szła pod ramię razem z przyjacielem. I choć szli naprawdę blisko siebie, Cassandra starała się zachować w miarę jak największą odległość, aby James czuł się komfortowo. Chciała, aby to on decydował o tym, jak blisko może podejść. Stąd też podanie ramienia. - Zaklepuję różową - rzuciła beztrosko, kierując się wraz z nim do stoiska z watami cukrowymi.
James Moore
Re: Wesołe miasteczko Nie 13 Lut 2022, 19:50
Dzieciństwo to coś, o czym chciałbym zapomnieć. Wyrzucić z pamięci. Wyssać sobie niebieskawy dymek z głowy niczym Dumbledore i puścić go do wielkiej michy z całym tym burdelem wspomnień. Słucham Cassie i ciężko mi się z nią nie zgodzić. Jeśli chcieli nas zahartować poprzez ignorowanie to dość marna zagrywka z ich strony. - My nie będziemy powielać tego zwyczaju. Może w ten o to sposób obóz dzięki nam stanie się lepszy. Będziemy bardziej współpracować i mniej umierać. - Wygłaszam swoją przemowę, jakbym właśnie zamierzał brać udział w wyborach prezydenckich. Kiwam głową, ponieważ próbowanie to chyba jedno z ważniejsze słów w życiu, a przemienione w czyn daje niezłe rezultaty, nawet jeśli z początku jest do dupy. - Dobrze, ale wiesz, najsilniejsza będziesz Ty Cassie, ja może zaraz po tobie, jeśli nie spotkamy Twojego klona. Nie masz jakiejś ukrytej siostry bliźniaczki, o której nic nie wiem? - Zgadzam się na jej propozycje, jednak ubarwiam to lekko żartobliwie. Nie sądzę, że mógłbym dorównać Cassandrze, a nawet nie chciałbym. Nie szczególnie mi na tym zależało, a Sarris wydaje się zmierzać do jednego — więcej treningów. Chyba chce mnie urobić. Wybucham po chwili śmiechem. - No wiesz co, chcesz mnie wkręcić w te mordercze treningi, które od świtu do wieczora wykonujesz? - Nie zamierzam się tak łatwo podejść, chociaż tak naprawdę nie miałbym nic przeciwko. W końcu mógłbym mieć ją na oku, a także spędzalibyśmy więcej czasu razem, a w jej towarzystwie czułem się o wiele lepiej, nawet jeśli potrafiłaby zagadać mnie na śmierć; sam też wciągałem się w te rozmowy i ciężko nie było się nie zgodzić z Cass. Uważałem ją za bardzo mądrą, dlatego wiedziałem, że nie mógłbym się równać z tak utalentowaną przyjaciółką. - Jeśli Twoja boska matka kazałaby, Ci mnie zabić. Zrobiłabyś to? - Pytam, chociaż nie oczekuje odpowiedzi, zaraz to odpowiadam jej. - Bo ja nie zrobiłbym tego. Nie zabiłbym Cię, bo matka, pomijając to, że jest boginią, kazałaby mi zabić moją najlepszą przyjaciółkę. Matka, której tak naprawdę w życiu na oczy nie widziałem. - Prycham, przewracając oczami. Nie znoszę rozmawiania o bogach, ponieważ poświęcanie im jakiejkolwiek uwagi jest jak karmienie ich rozbujanego ego, które z pewnością przerasta nas półbogów kilkakrotnie. - Praca zespołowa jest ważna, ale pewnie tak jak mówisz wolą być indywidualistami, ponieważ jeśli ich rodzice mieliby ze sobą jakiś konflikt, to jak zwykle potrzebują swoich dzieci do roli broni. - Mówię szczerze, ponieważ tak jest. Byliśmy tylko marionetkami w ich rękach lub wyrodnymi dziećmi, kiedy sprzeciwialiśmy się ich rozkazom. - Jeśli tak uważasz. - Uśmiecham się na jej słowa mianowania mnie na tak wysokiego urzędnika. Jednak gdzieś w głębi duszy, sądzę, że najlepsza dla mnie funkcja to sługa. Dlatego, że nie sądzę, żebym był dobry w doradzaniu, rządzeniu czy prowadzeniu ludzi niczym generał, chociaż w obozie uczymy się wszyscy takich rzeczy mniej więcej... albo niektórzy z nas są obdarzeni zmysłem strategicznym; no ja raczej nie. Idziemy przed siebie i czuje się dobrze, chociaż większość czasu spędzam sam. To cieszę, że spotkałem Cassandre, nawet jeśli niczego nie planowaliśmy. Mój dzisiejszy dzień z pewnością zakończy się mniej ponuro niż zwykle. - Różowe są najlepsze. - Odpowiadam, ale tak naprawdę to bez znaczenia, dlatego, gdy tylko znajdujemy się przy stoisku z watą, zamawiam niebieską.
Gość
Gość
Re: Wesołe miasteczko Wto 15 Lut 2022, 13:31
Cassandra uśmiechnęła się promiennie, słysząc słowa swojego przyjaciela. Nie musiał nakłaniać jej do swojego pomysłu, małolata już kilka lat żyła według jego postanowień. Chciała być tą dobrą przyjaciółką dla każdego obozowicza, choć z oczywistych względów – nie było to możliwe. Nie zrażała się jednak. Szczególnie chętnie witała nowych półbogów, starając się dać im jakieś oparcie. – Z całą pewnością. Najpierw zjednoczymy ze sobą dzieciaki z Beowulfa, a później pokażemy tym starszym, że tak jak i oni, jesteśmy dziećmi półbogów. Jeżeli się do nas nie przekonają... cóż, mówi się trudno. Najważniejsze, aby te młodsze pokolenia nie powielały ich zachowania. W końcu, prędzej czy później, zajmiemy ich miejsca i to my będziemy tymi starszymi. Oczywiście, o ile przeżyją. Na ten jednak moment Cassandra tryskała tak szczerym optymizmem, że nawet nie brała pod uwagę możliwość przedwczesnej śmierci. I oby rzeczywiście mojry nie spieszyły się z przecięciem ich nici. – Bliźniaczki może nie, ale Cheryl kręci się pewnie gdzieś po obozie – odparła z rozbawieniem. Co prawda jej starsza siostra nie miała takiego bzika na punkcie treningu, co ona sama, jednak grzechem byłoby o niej nie wspomnieć. Zwłaszcza, że piętnastolatce naprawdę zależało na swoim rodzeństwie. Jeżeli już za coś mogła być wdzięczna Hekate, to właśnie za nich. Nawet, jeżeli nie we wszystkim zawsze się zgadzali. – Może tylko troszeczkę... – zaśmiała się. Powiedziała to takim tonem, że pomimo rozbawienia, ciężko było stwierdzić, czy rzeczywiście tylko żartuje. Nie miała jednak w zwyczaju za mocno naciskać, więc nawet gdyby zaczęła, po kilku odmowach James miałby już spokój. Rozmowa zeszła jednak na te poważniejsze tematy i choć znała już odpowiedź na otrzymane pytanie, potrzebowała czasu, aby spojrzeć na to wszystko z nieco szerszej perspektywy. Zwłaszcza, po kolejnych słowach przyjaciela. – Nie, nie zabiłabym cię – odpowiedziała pewnym siebie głosem. – Nie zrobiłabym też niczego, co mogłoby zaszkodzić obozowi. A przynajmniej nie świadomie, bo nie wiem, czy odmówiłabym jej pomocy, gdyby mnie o coś poprosiła. Jak zawsze, nie kłamała. Nastolatka należała do tych herosów, którzy nie żywili przesadnej niechęci do swoich boskich rodziców, ale też nie darzyła swojej matki szczególnie wielkim uwielbieniem. Była po prostu zagubiona. Czuła, że dopóki nie porozmawia z Hekate, co i tak graniczyło z cudem, nie zdoła opowiedzieć się po którejkolwiek ze stron. Nawet, jeśli usłyszała tyle okropnych rzeczy z ust jej śmiertelnego ojca. – Wiem, że brzmi to dość głupio i naiwnie. Zwłaszcza po tym, co mówił mój... ojciec – zaczęła, a samo słowo „ojciec” przeszło jej z trudem przez gardło. – Jednak, no wiesz... Może jest zupełnie inaczej. W końcu nie jest jedynym bogiem, który unika kontaktu ze swoim potomstwem, coś musi być na rzeczy... A Asklepios... No wiesz... Nie wydaje się taki zły. Jest naprawdę w porządku, nie sądzisz? Po prostu wciąż miała nadzieję, że Hekate nie jest wcale taka zła. Wahała się w tym wszystkim. Z jednej strony chciała porozmawiać z matką, aby poznać odpowiedź, z drugiej jednak bała się tego, co może usłyszeć z ust bogini. Przez chwilę milczała, zastanawiając się nad tym, co może powiedzieć. Niestety miał rację, oboje mieli, choć serce dziewczyny nie do końca chciało się z tym pogodzić. W końcu postanowiła, że wyzna przyjacielowi coś jeszcze, skoro tkwili w temacie bogów. – Wiesz, jest kilka powodów, dla których tak ciężko trenuję. Ja... ja po prostu mam nadzieję, że któregoś dnia mój wysiłek się opłaci i moja mama mnie dostrzeże... A jeśli nie... to że będę dostatecznie silna, aby móc ją odnaleźć osobiście... Czuła, że musi brzmieć to niezwykle głupio, jednak chciała się tym z nim podzielić. Chłopak był pierwszą osobą, której się zwierzyła z tych niecodziennych pragnień. Temat Hekate należał do tych trudniejszych dla małolaty. Sama zdawała sobie sprawę z tego, że jej serce i rozum pozostają w ciągłym konflikcie, co jakiś czas zaprzeczając samym sobie. Na szczęście nie wszystkie tematy były równie poważne i jej umysł mógł swobodnie odpocząć od tych cięższych myśli. Z Jamesem u boku nie było to jakoś specjalnie trudne – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że się mylę, co? – zapytała z rozbawieniem. Małolata nie należała do osób, które uważają się za nieomylne czy lepsze od innych, ale w żartach nie miała najmniejszego oporu przed tym, aby takie osoby poudawać. Może w jakimś stopniu pozwalało jej to zrównoważyć to niskie poczucie własnej wartości, którym się bezustannie bombardowała. Same treningi może i dobrze wpływały na jej rozwój fizyczny, jednak zdecydowanie cierpiał na tym umysł. Czasem niebezpiecznie było pozostawać z samym sobą. – Dlatego właśnie je zaklepuję – odparła, nie przestając się wesoło śmiać. Jeżeli ktoś umiał poprawić jej humor, zdecydowanie był to właśnie James.
James Moore
Re: Wesołe miasteczko Pią 18 Lut 2022, 11:05
Skubie niebieską watę cukrową. Zdecydowanie na dzisiaj mam już dość słodyczy, chociaż w towarzystwie Cassandry mógłbym zjeść jeszcze z pięć tych patyczków z puchem, gdyby to sprawiło, że zatrzymałbym ją na odrobinę dłużej przy sobie, za nim znowu pogna do swoich treningów. - Gdzież bym śmiał... - Szczerze się, delikatnie przepychając się z Cass. Uważam, że córka Hekate w żadnym wypadku się w niczym nigdy nie pomyliła. Sam mam problemy z niską samooceną, jakby bycie samo z siebie półbogiem w ogóle nie pomagało. Czy nie byliśmy przypadkiem nadludźmi? X-meni czy coś w tym stylu. Swoją drogą lubiłem te komiksy. Zawsze chciałem strzelać z laserami z oczu, chociaż to nie była zbytnio dobra umiejętność. Słucham przyjaciółki i zgadzałem się z nią niemal we wszystkim. Wiedziałem, że zajęcie miejsca starszych jest nieuniknione, jeśli przeżyjemy do ich wieku, ale nie spieszyło mi się, dorosłość wydawała się naprawdę skomplikowana. Nie chciałem, aby odpowiedzialność za innych spadła na moje barki, sam nie wiedziałem jak udźwignąć swoje brzemię. Uśmiecham się, kiedy wspomina Cheryl. W końcu może i byłem jednym z tych outsiderów samotników, to jednak wiedziałem, że mieć rodzeństwo to prawdziwy skarb, gorzej je utracić. Wtedy ból był nie do opisania, ale zawsze istniało coś za coś. Im bliżej się zbliżysz, tym mocniej się sparzysz. Dlatego nie wiem, co zrobiłbym, gdyby i Cass postanowiła odejść z mojego życia. Chociaż z całą pewnością ufam Sariss, to gdzieś podświadomie skupiam się na wypowiadanych przez nią słowach. Chce usłyszeć potwierdzenie z jej ust, że jednak mnie nie zabije. Wiem, że podchodziła inaczej do bogów, chyba chciała ich bardziej zrozumieć, a nawet usprawiedliwić. Szczerze rozumiałem to, ale z drugiej strony moje podejście było całkowicie odmienne. Na myśl o boskich rodzicach chciałem krzyczeć na skraju obozu, aż zedrę sobie gardło, albo uderzać z całych sił w worek treningowych, aż moje ręce pokryją się krwią. Słyszę, jak mówi, że nie zabiłaby mnie, a jednak gdzieś w mojej głowie czają się wątpliwości, które szybko spycham w odmęty wypartych myśli. - Wiem. - Odpowiadam, kładąc dłoń pocieszająco na jej ramieniu. - W żadnym wypadku nie jest to naiwne, a na pewno niegłupie. A rodziców nie trzeba zawsze słuchać. - Uśmiecham się i puszczam oczko, jakbym knuł coś naprawdę niedobrego, bo widzę, jak ciężko przez jej gardło przechodzi imię ojciec. Ja swojego nie poznałem. Nie od razu, dopiero moja zmarła siostra mi go przedstawiła, zapoznaliśmy się na nowo. Dowiedziałem się, że był młody, oddał mnie do sierocińca, a potem adoptowała mnie moja nieżyjąca matka. Pogmatwane. Przeszłość zostawiam za sobą. - Chyba po prostu jestem trochę zły na nich... na bogów. A Asklepios to całkiem fajny gość. Jego dzieciom to nawet zazdroszczę. Mają ojca na miejscu, mimo że wydaje się nieco oderwany od rzeczywistości. - Mówię, bo każdy wie, jak to u boga medyków jest, jawi się jak nieogarnięty dziadzio, ale dzięki temu inni patrzą na niego przychylniejszym okiem, ja też. - Mają swoje powody. - Potwierdzam jej słowa. - Ale wiesz, jak to z nimi jest, przypominają tych ziemskich rodziców, niektórzy są po prostu paskudni z charakteru, a inni tacy przyjaźni i serdeczni jak Asklepios. Inna sprawa, że większość jest paskudna z charakteru. - Śmieje się krótko, chociaż z jakimś takim żalem. - Myślę, że twoja mama, jakie by nie krążyły o niej mity i plotki, należy do grona tych milszych. - Nie mam pojęcia, jaka jest Hekate, ale nie chce, żeby Cass myślała, że jej matka chce wykorzystać ją jako broń. W sumie mam nadzieje, że tak nie jest, bo bym miał przejebane. - Na pewno już Cię dostrzegła. - Mówię całkiem szczerze. - Może czeka gdzieś na Ciebie, chce, żebyś sama się spróbowała z nią skontaktować. Wiesz, jacy są bogowie... - Niemal mam ochotę machnąć ręką na fanaberie co niektórych. Cass mogła mieć nadzieje, ponieważ Hekate była jedną z tych tajemniczych bogini, za to moja boska matka, no cóż... Tam, gdzie mieszkała, jak się zwała i kogo córką była, mówiło samo za siebie, chociaż nie powinno się oceniać po takich rzeczach, to z tego, co się orientowałem, Hel miała w dupie swoje dzieci. Jakaś część mnie miała, to gdzieś z drugiej strony czułem się przez to jak gówno. Zwłaszcza że moi ziemscy rodzice wcale nie byli lepsi. Kontakt z ojcem nadal jakiś miałem, ale od czasu, kiedy jego córka, a moja siostra umarła — nie często rozmawialiśmy ze sobą; jakby to jej obecność nas scalała, a jej brak... No właśnie.
Gość
Gość
Re: Wesołe miasteczko Sro 23 Lut 2022, 20:29
Już dawno nie miała w ustach waty cukrowej, dlatego też skusiła się na małą porcję. Tak niewiele wystarczyło, aby znów poczuła się beztrosko. Zupełnie, jakby posiadanie boskiej krwi należało jedynie do marzeń sennych, a nie było nierozłącznym elementem jej życia. - No ja myślę - zaśmiała się, odwzajemniając delikatne przepychanki chłopaka. Sama nie uważała się za nieomylną, często nawet nie ufała własnym decyzjom, dlatego też wolała wykonywać cudze rozkazy, niżeli wydawać je osobiście. Zwłaszcza, że niechętnie dzieliła się swoim tokiem rozumowania, jeżeli ktoś jasno nie dał do zrozumienia, iż chce poznać jej opinię. Odwzajemniła uśmiech, rozbawiona jego stwierdzeniem, choć całkowicie go popierała. - Zwłaszcza, kiedy jest się nami. Jesteśmy w końcu w okresie buntu, prawda? To chyba idealny czas na to, aby robić na złość naszym rodzicom - zażartowała. Pomimo słów, które wypowiedziała, zależało jej na jak najlepszych relacjach z matką. Miała zatem cichą nadzieję, że kobieta nie jest jedną z tych złych bogiń. Tak niewiele o niej wiadomo... - Też zazdroszczę jego dzieciom i doskonale cię rozumiem. Bywają chwile, kiedy i ja jestem na nią zła, jednak mam wrażenie, że dopóki nie porozmawiam z nią osobiście, nie wyjaśnię kilku kwestii, nie będę w stanie się od niej całkowicie odwrócić. Jest tyle rzeczy, których nie wiemy. Nie mamy pełnego obrazu... Może powinna porozmawiać o tym z Asklepiosem? Ze wszystkich przebywających na terenie obozu, bogów, to on wydawał jej się najsympatyczniejszy. Z drugiej strony, trochę głupio byłoby zabierać mu czas z powodu takich błahostek. Bo chyba tym dla bogów są sprawy związane ze śmiertelnym potomstwem. - Obyś miał rację... Sama zaczęła zastanawiać się nad tym, jaka Hekate jest naprawdę. Podobno kultura współczesna dorobiła jej rogi. Dla starożytnych Greków była ona bóstwem o wielu pozytywnych aspektach, a zakres jej działań dotykał tylu tematów, że często utożsamiano ją z innymi boginiami. Ale gdyby naprawdę należała do ulubienic Olimpijczyków, dlaczego nie przebywała razem z nimi? To nie dawało dziewczynie spokoju. - Sądzisz, że powinnam wyruszyć na poszukiwania matki? - zapytała, wyraźnie zaskoczona jego słowami. Sądziła, że ten pomysł należy do tych z kategorii "głupota", ale słowa przyjaciela zaczęły dawać nastolatce nadzieję. Może rzeczywiście powinna zacząć działać. Może to właśnie na tym tak naprawdę zależy bogom? Często słyszy się narzekania związane z tym, że boscy rodzice nie kontaktują się ze swoimi potomkami, ale nikt nigdy nie zadał sobie pytania, ilu herosów tak naprawdę wykazało się inicjatywą i chęcią takiego kontaktu. - Sprawdzimy naszą celność? - zapytała nagle, gdy dostrzegła jedną z oferowanych atrakcji. Była to jedna z tych zabaw, gdzie należało strącić wszystkie obiekty przy jednym rzucie. Nigdy jej się nie udało wygrać, ale skoro i tak nic nie płacili, mogli spróbować szczęścia.
James Moore
Re: Wesołe miasteczko Pon 28 Lut 2022, 10:33
Nie lubiłem wracać do przeszłości, jednak wspominając minione dni, jestem pewien, że byłem posłusznym dzieckiem. Chyba żaden ze mnie buntownik. - Nawet jeśli chciałbym zrobić na złość mojej matce, to nie mam pojęcia, co to miałoby być. - Dziele się swoimi przemyśleniami z Cassandrą, prawda jest taka, że Hel nie obchodzą jej własne dzieci, więc z pewnością nie mogłem ani popisać się przed boginią krainy zmarłych, zdobyć jej zaufanie czy być buntownikiem. Właściwie nic nie wchodziło w grę, ponieważ miała mnie w dupie. Starałem się do tego nie wracać, chociaż bywało, że przychodziły gorsze dni. Kiwam głową i myślę, że może gdybym miał pełny, prawdziwy obraz matki czy innych bogów nie byłbym tak negatywnie do nich nastawiony. Zresztą Asklepios burzył wszystkie moje stereotypy, ale nie byłem jego dzieckiem, więc tylko jego potomkowie mogli z pewnością liczyć na miłość boskiego rodzica, a także jego obecność. Na pewno jest co im zazdrościć. Mam nadzieje, że mam racje, chociaż w tym, że Hekate to dobra bogini i z takiej córki jak Cass musi być naprawdę dumna bez specjalnych poczynań z jej strony, w końcu córka bogini czarów i magii się starała każdego dnia, udowadniała swoją wartość dla obozu i nie tylko dla niego. Nie za bardzo wiedziałem, jak bogowie oceniają swoje dzieci i za co je kochają, bo chyba tylko bóg uzdrawiania zachowywał się jak normalny, zdrowy rodzic, który kocha swoje dzieci za to, że po prostu są. - Nie to znaczy... To pewnie niebezpieczne. - Ale się wpakowałem, wiedziałem, że może to tak zabrzmieć, niemal sam zasugerowałem przyjaciółce, że być może jej matka czeka na nią. - Znaczy, no wiesz... - Zacząłem szukać odpowiednich słów. - To jedna z opcji, ale jakby co służę pomocą. Wiesz, nigdzie mi się samej nie wybieraj. - Oczywiście szturcham ją przyjacielsko, ale gdzieś w tle w moim głosie zamaskowanym koleżeńską pogawędką tkwi strach. Takie wyprawy z pewnością nie należały do najbezpieczniejszych. Zresztą wymagały odpowiedniej wiedzy, przygotowania i... Mojej matki wiedziałbym gdzie szukać w krainie zmarłych, a z Hekate coś mi się wydaje, że byłoby trudniej. - O jasne. - Wyrywam się z zamyślenia i spoglądam na atrakcje. Lubiłem takie gry, gdzie należało skoncentrować się na celności, chociaż ta wyglądała na znacznie trudniejszą. Jeden celny rzut, aby wszystko strącić.
Gość
Gość
Re: Wesołe miasteczko Pon 07 Mar 2022, 22:07
Cassandra zastanawiała się czasem, czy świadomość tego, jak postrzega cię twój boski rodzic, nie jest lepsza od życia w niepewności. Nawet, jeśli prawda okazałaby się bolesna. Z drugiej strony, zawsze pozostawała nadzieja. - Kto wie... może któregoś dnia będzie potrzebowała twojej pomocy i staniesz wtedy przed dość istotną decyzją. Podobno bogowie potrzebowali półbogów. Dlatego tutaj byli, dlatego żyli. Ile w tym jednak prawdy? Cóż, wiedzieli to tylko oni. Ale to poniekąd wyjaśniało, dlaczego w dobie antykoncepcji, rodziło się tylu półbogów. Uśmiechnęła się, słysząc jego wypowiedź. Może i wahania w głosie Jamesa zbiły ją nieco z tropu, jednak ostateczne postanowienie pozostało niezmienne - prędzej czy później spróbuje odnaleźć własną matkę. Wiedziała, że graniczy to z cudem, ale nie zamierzała się poddawać. Zwłaszcza, gdy miała wsparcie przyjaciela. - Nie sądzę, abym była jeszcze na to gotowa - przyznała z bladym uśmiechem. - Ani fizycznie, ani też mentalnie. Ale... prędzej czy później spróbuję ją odnaleźć. Zrobię wszystko, aby odpowiedziała mi na jedno pytanie... Tylko jedno, jedyne pytanie. O nic więcej nie chciała prosić. Miała już dość ciągłej niepewności, pragnęła poznać prawdę niezależnie od tego, jaka by ona nie była. - Nigdy nie udaje mi się przewrócić tych z dołu - odparła swobodnie. I aby udowodnić, że nie kłamie, jako pierwsza wykonała rzut. Efekt był do przewidzenia.
James Moore
Re: Wesołe miasteczko Nie 13 Mar 2022, 10:59
Miałem nadzieje, że nie. Moje życie wydawało mi się i tak dość skomplikowane, dlatego nie chciałem "stawać przed dość istotną decyzją" jak to ujęła Cassandra. Chociaż niczego nie mogłem wykluczyć. Nie często myślałem o spotkaniu z moją matką, nawet jeśli moja złość z czasem osłabła to nadal czułem jakąś urazę do bogów. Może i dobrze, że Hel ma gdzieś swoje dzieci, a skoro tak jest naprawdę, dzięki temu może nigdy nie stanę przed istotną decyzją. - Oby nie. - Zaśmiałem się, chociaż myśl o tym wywołała we mnie pewien dyskomfort. Patrzyłem z troską na przyjaciółkę. Sam zawsze mówiłem otwarcie, że mam gdzieś bogów, skoro oni mają nas gdzieś, jednak chyba też nie byłbym gotowy na coś takiego. - Jakby trafiła ci się taka okazja to jakie tam jedno pytanie... Najlepiej przygotuj sobie listę i zadaj jak najwięcej. W końcu większość herosów swoich boskich rodziców nigdy za życia nie spotka. - Ja z pewnością, zamiast zadać jakieś mądre pytanie, powiedziałbym niepotrzebnie coś obraźliwego, albo zamilkłbym jak ktoś pod wpływem spojrzenia Meduzy. Kiedy Sarris nie udało się wykonać celnego rzutu i ja postanowiłem spróbować, ale nie sądziłem, żebym był lepszy od Cassandry. Co prawda miałem dobre oko, ale w strzelaniu z broni, a nie w rzucaniu w przedmioty za nagrodę, której i tak nie dało się wygrać. - Bo to jest prawie niewykonalne albo oszukują. - Mówię, przyglądając się stanowisku i szukając w nim jakichś haczyków czy iluzji.
Elisa po ponad tygodniu zdążyła dobrze przywyknąć do obecności w domu i życiu dwóch kolejnych bliźniaków. Tak jak sądziła, że nie może być szczęśliwsza z mężem u boku i dwoma szkrabami, tak przybycie nastolatków udowodniło jej że mogła być. Dzisiejszy dzień postanowili spędzić więc nietypowo jak na rodzinę Nero. Zrobili jednak to, co przeciętne rodziny robią - udali się wspólnie do wesołego miasteczka. Ten na szczęście był dość mocno pusty, więc mieli względny spokój pomijając światełka czy muzykę grającą z karuzeli wszelakich. Młodsze dzieci znajdowały się w wózku, a starsze szły obok małżeństwa i o coś się przekomarzały. Dobrze się złożyło, że starsza Luna miała gust po matce, więc nosiła właściwie głównie ubrania Elisy. Co prawda zamówili ogromne zamówienie ubrań dla dzieciaków, ale z tego większość jeszcze nie doszła. Tak bywało, gdy celowało się w lepsze marki, które ubrań jednego modelu nie miały w tysiącach. Włoszka zdecydowała się na czarny kombinezon letni, jak na Nero przystało. Mimo koloru jednak był bardzo przewiewny, co pomagało przy obecnej pogodzie. Gdy dotarli na miejsce, Elisa zajęła stolik przy spokojniejszej alei, by następnie wysadzić dzieci, aby te mogły pospacerować. Oczywiście nie był to idealny chód, ale na nogach czuły się dość pewnie biorąc to, jak szybko przebierały nóżkami. - To może frytki? - zaproponował Luca i właściwie nie czekając na odpowiedź wziął siostrę pod pachę i poszli po porcje dla wszystkich. - Spodziewałeś się takiego rodzinnego dnia? - zaśmiała się Elisa do męża, jednak jej to wszystko nie przeszkadzało. Propozycja wyszła od dzieci, które chyba po filmach sądziły, jak przeciętna rodzina spędza czas i postanowiły to przetestować. Kto wie? Może będzie nawet fajnie. - Tato! Pomocnej dłoni potrzebuję! - krzyknęła z daleka Luna, a Włoszka tylko wzruszyła ramionami. Została sama, wciąż krążąc w pobliżu spacerujących brzdąców. - Lisa? - w głosie męża słychać było niedowierzanie, dlatego nieco przerażona podniosła wzrok obawiając się tragedii. Kiedy dostrzegła innego Giotto, od razu wzięła w ramiona swoje małe dzieci i odsunęła się o kilka kroków. - Nie jestem twoją Lisą Gio. Jaki rok jest teraz? - spytała mężczyznę, który mógłby być jej mężem. Gdyby nie fakt, że wyglądał na starszego i zaniedbanego. Kątem oka dostrzegła, że z oddali idzie jej rodzina, jednak nie wiedziała czy to dobrze czy źle. Stojący przed nią Nero na szczęście wykonał tylko mały krok w jej kierunku, a następnie upadł na kolana. - Liso... - powtórzył jakby nie słysząc jej pytania. - 2037 rok, czemu pytasz? - dopiero teraz brunetka dostrzegła, że mężczyzna albo był pijany albo skacowany. Podany rok jej jednak wyjaśnił jej wszystko, bo przecież z tego roku pochodzili też nastolatkowie. - Dzieci... - zaczęła chcąc ich jakoś zatrzymać, ale po ich minach widziała, że było już za późno. Byli na tyle blisko, że dostrzegli kto klęka przed ich matką.
Giotto Nero
Re: Wesołe miasteczko Czw 02 Lis 2023, 15:37
Giotto z kolei nieco słabiej tolerował większy harmider w domu, gdyż był przyzwyczajony do względnego spokoju i taką też atmosferę preferował. Oczywiście narodziny bliźniaków spowodowały, że musiał szybko przywyknąć do płaczu i krzyków żony, która jak to typowa Włoszka, czasem nazbyt ekspresyjnie zarządzała całym ich życiem, jednak to było wpisane w staranie się o dzieci. Za nic jednak nie był przygotowany na to, że niedługo później pojawią się ich nastoletnie dzieci, które mimo większego obycia cywilizacyjno-kulturowego, siłą rzeczy były niezależnymi bytami i miały swoje zdanie. Nic więc dziwnego, że Nero niezbyt chętnie podchodził do pomysłu wspólnego odwiedzenia wesołego miasteczka w obozie. Żona jednak nie dopuszczała do siebie myśli, że pierwsze wyjście całą rodziną mogłoby się odbyć bez ojca, więc delikatnie zasugerowała mu, że nie ma wyboru. Wiadomo jak w wykonaniu Elisy wygląda delikatnie. Nie wystroił się jednak jak reszta rodziny, ograniczając się raptem do zwykłego t-shirtu i hawajskich spodenek z jakimś wzorem, na który nawet nie zwrócił uwagi. Docenił jednak to, że żona ubrała się jak zwykle ładnie i bardzo stylowo, za co pochwalił ją w sypialni, gdy zaprezentowała już cały swój stylizacyjny pomysł na wyjście, jak również docenił córkę i syna, którzy widać było, że odziedziczyli gust po matce i potrafili ubrać się znacznie lepiej niż ojciec. Przez całą podróż aż do stolika, Giotto prowadził wózek, w którym dzieci prowadziły dyskusję w języku, który był połączeniem mongolskiego, suahili, chińskiego, esperanto i pewnie jeszcze kilku innych, co ostatecznie sprowadzało się do tego, że ni chuja nic z tego nie rozumiał. Dobrze, że miał Elisę obok, która mimo tego, że nie miała kompetencji, by być tłumaczem przysięgłym tego języka, tak odczytywała odpowiednio emocje swoich pociech i potrafiła bardzo często odgadnąć, o co im chodzi. To był kolejny aspekt, w którym Giotto był daleko w tyle względem swojej małżonki. Prawdziwy pokaz jednak dostali dopiero wtedy, gdy dzieci zostały wyciągnięte z wózka i zaczęły sobie chodzić po okolicy, będąc cały czas pod czujnym okiem swoich rodziców. Ten widok w pewien sposób rozczulił syna Fobosa, który uśmiechnął się niemal niezauważalnie na chodzące brzdące, a nawet prawie się zaśmiał, gdy Luna zaliczyła glebę na tyłek i już chciała zacząć płakać, jednak z jakiegoś powodu zawzięła się i zamiast uronić łzy, wymusiła na sobie maksimum skupienia, by sama się podnieść i znów spacerować wokół stolika. Córeczka tatusia, czyż nie? Wzrokiem odprowadził starsze bliźnięta do stoiska z frytkami, a następnie spojrzał na ukochaną. - Niezbyt – odparł krótko, jak to on, jednak bez jakiegoś negatywnego podejścia. Ot standardowa odpowiedź w stylu Giotto, który nigdy nie był wylewny pod względem emocji. Nie było im dane jednak kontynuować tej wciągającej dyskusji, gdyż zaraz został zawołany przez Lunę do stoiska. Spojrzał tylko na swoją żonę i mimowolnie uśmiechnął się lekko na jej wzruszenie ramionami. Z jakiegoś powodu zrobiło mu się miło, gdy córka go zawołała. Powędrował więc wspomóc swoje dzieci w czymkolwiek potrzebowały i wiedząc, że Elisa przypilnuje maluchy, przestał zwracać uwagę na to, co dzieje się za nim. I ten moment został wykorzystany przez jego klona, którego Giotto dostrzegł natychmiast, jak tylko obrócił się z powrotem w kierunku swojej ukochanej. Mężczyzna od razu przyspieszył kroku i przybrał znacznie groźniejszy wyraz twarzy, co zostało odnotowane przez starsze dzieci, które również wyłapały tą zmianę nastroju u ojca. - Tato, zaczekaj… – odezwała się Luna, która nie zdążyła powstrzymać Giotto przed tym, by momentalnie znalazł się przed klęczącym samym sobą. Nie dając mu zupełnie żadnych szans na obronę, kopnął go w klatkę piersiową dość mocno, na co ten zareagował jedynie instynktem, częściowo zasłaniając cios obiema rękami. Mimo to i tak uderzenie odrzuciło go na kilka metrów, ale od razu się po nim pozbierał i stanął na równe nogi, przybierając ten sam wyraz twarzy co stojący naprzeciw niego „prawdziwy Giotto”. - Już po tobie – rzucił chłodno i od razu dało się wyczuć, że użył swoich fobosowych zdolności, do przestraszenia Nero, na co ten w ogóle nie zareagował z racji swojej odporności. Zamiast tego niepokój odczuli nieliczni herosi znajdujący się wokół oraz cała jego rodzina, na czele z bobasami, które z niepokoju zaczęły płakać. I tylko to zatrzymało Giotto od dalszej eskalacji konfliktu, bo zamiast znów zaatakować samego siebie, obrócił się w kierunku płaczących dzieci i z pomocą swoich zdolności zatrzymał negatywny wpływ swojego odpowiednika, co pozwoliło uspokoić się bliźniętom. Ten czas wykorzystały starsze dzieci, które w mgnieniu oka znalazły się między nim a przybyszem z innych czasów. - My jesteśmy z 2037 – odezwał się Luca, a inny Giotto uniósł głowę i spojrzał na oblicza swoich dzieci, rozumiejąc dość szybko, w jakiej sytuacji się znaleźli. Od razu cofnął użytkowanie swoich mocy i wyprostował się, spoglądając tym samym chłodnym spojrzeniem na nastolatków, co jego odpowiednik z tych czasów. - Obudziłem się w zupełnie innym miejscu niż pamiętam… – rzucił. - Jesteśmy w przeszłości, tato – odparła Luna i kątem oka spojrzała na swoją rodzinę za plecami. - Przenieśliśmy się w czasie – wyjaśniła, na co Nero z przyszłości spojrzał najpierw na swoje dzieci, a następnie na rodzinę za nimi. - Co to za szopka? – spytał szorstkim tonem, na co zareagował Luca. - Szopka byłaby z tobą, Giotto – odrzekł gniewnie. - To jest rodzinne wyjście z rodzicami i rodzeństwem, nie udawaj nawet, że będziesz próbował to zrozumieć – szpila w ojca być musiała. - Tato, Luca chce powiedzieć, że jesteśmy tutaj już jakiś czas i układa nam się. Mama tutaj żyje, a ty… jesteś inny. Jesteś… – dokończyła cicho i spuściła głowę, czując znów ogromny przypływ żalu w kierunku ojca, który przez całe lata ich zaniedbywał. Niepotrzebnie zostało to jednak przypomniane przez córkę, bo zareagował na to również młodszy Giotto, który znów błyskawicznie znalazł się przy samym sobie i tym razem nie dał mu czasu na sparowanie ciosu. Uderzył go więc bardzo mocno w twarz, a następnie przeprowadził serię ciosów, obijając go po głowie i tułowiu. Wszystko zakończył mocnym kopnięciem, które mogłoby nawet połamać komuś żebra, gdyby niefortunnie przyjął je na siebie. Z chłodem w oczach Nero spojrzał na swojego odpowiednika z przyszłości. - Jak mogłeś ich porzucić? – rzucił wprost i już miał wyjść z kolejnymi ciosami, jednak w porę został powstrzymany przez córkę, która objęła go od pleców i przytuliła się do niego. - Uspokój się, tato… proszę – Giotto odwrócił się za siebie i spojrzał na Lunę, u której nigdy dotąd nie słyszał takiego tonu. Coś zakłuło go w serce, widząc zmartwioną i niemal płaczącą ze smutku pierworodną, dlatego zamiast obić kolejny raz samego siebie z przyszłości, obrócił się w kierunku brunetki i objął ją jedną ręką, wplatając przy okazji ją we włosy dziewczyny. - Spokojnie, córcia – sam nie wiedział, skąd u niego takie pieszczotliwe określenie, bo dotąd zwracał się do niej głównie imieniem, ale w tej chwili odczuł ogromną potrzebę powiedzenia tego.
Elisa Nero
Re: Wesołe miasteczko Wto 07 Lis 2023, 21:13
Elisa lubiła dobrze wyglądać i to się nigdy nie zmieniało. Jasne, że bywały momenty, w których preferowała wygodny dres (na przykład po porodzie), ale generalnie kobieta umiała tak dobierać stylizacje, że na ogół wyglądała świetnie, a zarazem było jej w tym zestawieniu dobrze. Nie inaczej było dzisiaj, choć oczywiście komplementy od męża były zawsze mile widziane. Z pewną ulgą jednak zauważyła, że dwójka starszych dzieci po niej odziedziczyła gust, dlatego z uśmiechem przyjęła to, jak dzisiaj wyglądali. Zresztą ich młodsze rodzeństwo też wyglądało bajecznie, tylko głowa rodziny włożył na siebie przypadkowe rzeczy. Pani Nero z uśmiechem przyglądała się spacerującym dzieciom, dla których był to nie lada szlak. Z pewnym rozbawieniem spojrzała na małą Lunę, która była bliska płaczu, ale ostatecznie zawzięła się w sobie i podniosła się do dalszego marszu. No córeczka tatusia jak nic. Uśmiechnęła się rozbawiona na odpowiedź męża niczego innego się nie spodziewając. Przecież nawet nie chciał tu przyjść, więc Elisa musiała go zachęcić. Delikatnie tak to nazywając. Lepiej jednak żeby starsze dzieci nie odczuły jego niechęci, bo Luca znowu zmieni podejście, a przecież zaczął się otwierać na ojca. - Kochanie... - rzuciła jedynie za córką i westchnęła cicho, kiedy mąż kopnął samego siebie. Zerknęła na nastolatków i gestem przywołała je do siebie. Kiedy ich ojciec się zbierał z ziemi, ona spojrzała zatroskana po dzieciach. - Wszystko w porządku? - spytała dostając w odpowiedzi tylko skinienie głową. Były wpatrzone w scenę przed sobą, a Włoszka słysząc groźbę, od razu odwróciła się też w tamtym kierunku. Brunetka choć była w pewnym stopniu na to uodporniona odczuła strach i sekundę po tym maleństwa zaczęły płakać. Elisa przycisnęła je mocniej do piersi, by je ukołysać, ale wiedziała, że niewiele to da, jeśli aura wciąż będzie roztaczana. Rzuciła więc mężowi bezsilne spojrzenie, bo przecież ostatnie czego chcieli to strachu własnych dzieci. Zaraz odetchnęła z ulgą czując pomoc męża, jednak i tak odsunęła się kilka kroków z bliźniętami, oczywiście zmuszając nastolatków do pójścia w jej ślady. A przynajmniej do momentu, w którym nie rzuciły się do przodu. Elisa zaklęła głośno rzucając im wściekłe spojrzenie. Przyglądała się więc całej sytuacji z pewnej odległości, choć sama miała ochotę obić gębę przybyszowi. Ważniejsze jednak było bezpieczeństwo dzieci, a nie miała pojęcia co jemu przyjdzie do głowy. Niby nie wyobrażała sobie, by Gio mógł skrzywdzić swoje dzieci, ale tez nie sądziła, by był w stanie je porzucić. Włoszka mimowolnie podeszła kilka metrów do przodu, kiedy jej mąż obijał jej nie-męża z przyszłości. W oczach zatańczyły jej łzy, gdy Luna powstrzymała Gio przed dalszym wyżywaniem się, a Włoch na to przystał. - To jest moja córka - warknął przybysz podnosząc się z ziemi obolały. Już nie pamiętał kiedy musiał walczyć. Miał powiedzieć coś jeszcze, ale dostrzegł stojącą nieopodal Elisę i choć chciał się do niej rzucić w objęcia, resztki zdrowego rozsądku pod dwóch krokach go powstrzymały. - Zobaczymy jaki będziesz, kiedy stracisz żonę - rzucił zrezygnowany, na co sama lekarka się zagotowała. Przekazała dzieci Luce stojącemu obok wcześniej czule całując je w czoło. Widziała jaki wpływ miały jego słowa na wszystkich. Bali się tego scenariusza wszyscy łącznie z nią. - Nie straci mnie, rozumiesz? - ryknęła złowrogo zbliżając się do tego Giotto, który nie przypominał jej męża. - A nawet gdyby tak było, nie porzuciłby swoich dzieci! Jak mogłeś! Obiecałeś coś swojej żonie! Na pewno składaliście sobie dokładnie taką samą obietnicę jak my - zerknęła przelotnie na męża i wróciła spojrzeniem do drugiego Gio wbijając mocno w jego i tak poobijany tors swój palec, a raczej piękny, długi paznokieć. - Twoja żona w grobie się przewraca wyklinając ciebie na wszystkie strony - warknęła znów wściekła, a mimo to ciężko jej było patrzeć w te same oczy tak zbolałe, tak cierpiące... - Uwierz mi Liso, próbowałem, ale ból po stracie ciebie był obezwładniający - tłumaczył się mężczyzna zbolały jej reakcją, choć zasłużoną. - To nie jest wytłumaczenie. Dzieci potrzebowały ciebie wtedy najbardziej na świecie - odpowiedziała chłodno i wycofała się znów znajdując się przy Luce. Przytuliła go do siebie w matczynym geście. - Są takie do ciebie podobne... - mruknął przyglądając się nastolatkom, jak i Włoszce. Dzieci wydawały się być oniemiałe przez moment tym wszystkim, a potem Luna odkleiła się od ojca, by zrobić kilka kroków stronę... cóż, ojca.
Giotto Nero
Re: Wesołe miasteczko Czw 16 Lis 2023, 15:37
Giotto był wściekły na swojego odpowiednika z przyszłości i prawdę powiedziawszy, sprawę porzucenia dzieci odebrał bardzo, bardzo personalnie. Zupełnie jakby był kimś innym, bo przecież syn Fobosa praktycznie niczego nie brał do siebie i chadzał własnymi ścieżkami. Za nic jednak nie mógł wybaczyć mu tego, że porzucił dzieci, nie mogąc poradzić sobie ze stratą Elisy. Co prawda nie trzeba było się domyślać, jak czuł się Giotto z przyszłości, kiedy jego ukochana opuściła ten świat, jednak nawet to nie było dla Nero dobrym argumentem do postąpienia w tak okropny sposób. Ten Giotto należał do mięczaków, którzy nie podejmą trudnych wyzwań. On taki nie był, zawsze walczył z najsilniejszymi i radził sobie w najtrudniejszych sytuacjach. A gdy pojawiły się dzieci w jego życiu, wysiłki należało podwoić lub nawet potroić dla bezpieczeństwa. Na całe szczęście Nero został powstrzymany przez córkę, która wtuliła się w niego i tym samym skupiła jego uwagę na sobie. Jemu pozostało tylko objąć Lunę, która z emocji zaczęła płakać mimo tego, że przecież uchodziła tutaj za równie twardą co jej ojciec. Ten prawdziwy, nie ten, który użalał się nad sobą i zwalał winę na wszystko, tylko nie widział jej w sobie. Syn Fobosa wplótł dłoń we włosy swojej córki i pogładził ją dokładnie tak, jak zawsze robił to z małymi bliźniętami przed snem oraz z żoną, gdy ta prosiła go o trochę mizianka. Po nastolatce widać było, jak napięcie schodzi z niej, a oddech się wyrównuje, co było dobrym prognostykiem na najbliższe kilka chwil. Choć ręce Giotto były twarde i szorstkie dla wszystkich, tak dla swojej rodziny potrafił znaleźć siły, by ów dotyk był bardzo przyjemny i kojący. - Spokojnie, córeczko – rzucił swoim niskim głosem, jednak z ogromną dozą ciepła w głosie, co było rzadkością nawet przy jakichś uniesieniach emocjonalnych. Instynkt ojcowski kazał mu się zachować w ten sposób i Nero nawet z tym nie walczył, zamiast tego uspokajał córkę, co nie uszło uwadze jej brata, który trzymał w tym czasie bliźnięta na rękach. Spojrzał tylko kątem oka na swojego klona oraz żonę, która wytknęła mu, słusznie zresztą, że on nigdy nie porzuciłby swoich dzieci, nawet jeśli dotknęłaby go ta sama lub podobna tragedia. Przypomniał sobie też o przysiędze, którą złożyli sobie któregoś dnia ciąży Elisy. Gdyby któremuś z nich coś się stało, drugie miało zadbać o to, by dzieci były zdrowe, bezpieczne i wychowywane dalej. Co prawda nie chciał nawet myśleć, co by się działo, gdyby również stracił żonę, ale dzieci były tym jednym, kluczowym argumentem, by nie zatracić się w smutku i żyć dalej. Kiedy Elisa skończyła rozmawiać z Giotto z przyszłości i wróciła do maluchów, przyszła kolej na Lunę, która otarła łzy i uspokoiła się trochę, a następnie… spoliczkowała swojego ojca tak, że dźwięk plasku był słyszalny chyba nawet na drugim końcu Michigan. Nero, choć wyrazem twarzy nie zdradzał po sobie zupełnie nic, w środku zdziwił się na ten widok. - Do ciebie też jesteśmy podobni, zwłaszcza ja! – wykrzyczała mu w twarz Luna. - I co z tym zrobiłeś? NIC! – warknęła znów, po czym obróciła się w kierunku Giotto z tego wymiaru. - A on? Już pierwszego dnia nazwał mnie swoją córką, potrenował ze mną, przytulił mnie… – rzuciła już bardziej zawiedziona niż wkurzona. - Ciebie nigdy przy nas nie było! – warknęła znów głośno. - Przez lata broniłam cię przy bracie, bo wiedziałam, jak cierpisz. Nawet mimo tego, że cierpieliśmy równie mocno. Nie poznaliśmy naszej mamy, która… – obróciła się w stronę Elisy. - … okazała się być jeszcze wspanialsza niż z opowieści cioci Viviany – na koniec nawet uśmiechnęła się w stronę matki, po czym spojrzeniem znów wróciła do ojca ze swoich czasów. - A i tak próbowałam zrozumieć, zaakceptować i usprawiedliwić cię, bo jesteś moim ojcem – powiedziała nieco podłamanym głosem. - Ale Luca miał rację, nic ciebie nie usprawiedliwia. W żadnym stopniu nie przypominasz naszego ojca z tych czasów. Nasz tata jest wspaniały i chociaż mało mówi i mało się uśmiecha, to przy nim czuję się bezpieczna i kochana. Luca także, choć on tego nie przyzna, bo to uparty dzban czasami – odwróciła się na moment w kierunku ojca i brata, którzy zareagowali na dwa różne sposoby: Giotto udawaną obojętnością, z kolei Luca delikatną irytacją i zawstydzeniem. - A wiesz co jest najgorsze w tym wszystkim? – spytała retorycznie Luna. - Że mimo tego, jak bardzo nas zawiodłeś i miałeś nas gdzieś, ja dalej w ciebie wierzę… Bo wiem, że Giotto Nero może być dobrym ojcem – dodała, znów spoglądając na Nero z tych czasów. Do rozmowy w końcu postanowił włączyć się Luca, który podszedł do siostry i objął ją jedną ręką. - Jest nam tutaj dobrze i chcemy tu zostać – zakomunikował głównie po to, by dowalić swojemu ojcu, który póki co w ogóle się nie odzywał. - Odejdź stąd i daj nam spokój – dodał już z nieco bardziej agresywnym tonem, a w tym czasie Nero z tych czasów stanął obok ukochanej i przechwycił od niej bliźnięta, by dać jej trochę odsapnąć lub ewentualnie zainterweniować w jakiś sposób. I choć nie zdradzał praktycznie żadnych emocji, to w środku czuł nie tylko satysfakcję, ale też dumę z tego, jak postrzegają go w tym momencie nastoletnie dzieci. Okazało się, że nawet Giotto Nero ma serce i potrafi znaleźć w nim miejsce dla wielu osób. - Lisa, idź tam i potwierdź, że to są nasze dzieci. I że tutaj zostają – zasugerował ukochanej, gdyż jego oświadczenie nie wywoła takiej reakcji jak te Elisy. - Jeśli stanie między nami a naszymi dziećmi, zabiję go – powiedział chłodno, a jednocześnie bardzo poważnie, nie patrząc nawet na swoją żonę. Na szczęście maluchy nie podłapały mrocznego nastroju ojca i leżały spokojnie na jego klatce piersiowej, wtulając się w ojca z obu stron.
Elisa Nero
Re: Wesołe miasteczko Wto 05 Gru 2023, 21:27
Elisa otworzyła oczy szerzej ze zdziwienia, gdy zobaczyła jak Luna policzkuje swojego ojca i pożałowała, że nie miała jej siły jako dziecko. Co prawda miała przed sobą pannicę, ale życie mogłoby być dla Włoszki odrobinę lżejsze, gdyby umiała postawić się ojcu. Może, a może byłoby tylko gorzej. Niemniej nie oburzyła ją ta reakcja córki jedynie zdziwiła. Elisa słuchała w spokoju wywodu córki czując, że jest jej to potrzebne. Chociaż starała się go bronić, to jednak nadal bolało ją to, że ojciec ich olał. I nic dziwnego! To normalna reakcja, więc nastolatka musiała wreszcie wypuścić to, co kisiło się latami w niej. Zdaniem Elisy i tak łagodnie to wszystko brzmiało, więc to było pewne zdziwienie. Na plus oczywiście. Pani Nero posłała córce ciepły uśmiech, gdy ta wspomniała o niej i zwróciła się na kilka chwil. Gdy jednak Luna wróciła spojrzeniem do ojca, Włoszka zrobiła to samo. Pewną satysfakcję jej dawało obserwowanie bólu malującego się na jego twarzy. Bólu i zaskoczenia, a jednak ani razu nie przerwał jej tego. Chyba nawet on miał świadomość, że dziewczyna musi to z siebie wyrzucić. Posłała krótkie spojrzenie mężowi, gdy podszedł i uśmiech pozwalając mu przejąć dzieci. Skupiła jednak całą uwagę na nastolatkach nie reagując póki co w żaden sposób na słowa Luci. Ich pseudo ojciec za to spojrzał na nastolatków pełen niedowierzania. Choć nie rozumiał do końca gdzie się znajdował, ani dlaczego, to wiedział, że jego żona nie żyła, więc ten sen czy cokolwiek to było, zaraz mógł się skończyć. Elisa zareagowała dopiero na słowa męża, co prawda nic mu nie odpowiadając, ale podeszła do dzieci stając między nimi. Oboje objęła opiekuńczo ramieniem patrząc nie-mężowi prosto w oczy. - Dzieci mają rację, zostają z nami i ty nie masz tu nic do powiedzenia - powiedziała pewna siebie, a mężczyzna się zawahał, a w końcu spuścił głowę. - Jak mam odejść? - spytał i choć mogło to się wydawać filozoficzne pytanie, Elisa zrozumiała o co mu chodzi i westchnęła nieco. - Nie możesz, nie póki co, bo nie wiemy jak was odesłać. Zaprowadzę ciebie do generała, dostaniesz mieszkanie i pozostanie ci czekać. Ostrzegam jednak - przerwała zmieniając znacząco ton na iście ostrzegawczy i groźny. - Jesteś w moim domu i to ja stawiam warunki. Masz wytrzeźwieć. Póki jesteś w tej rzeczywistości nie dotkniesz alkoholu, bo inaczej sama rzucę ciebie wilkom na pożarcie - zobaczyła to przerażone spojrzenie na myśl o tym, że ma być trzeźwy. Trzeźwość oznaczała lepszą pamięć i nawroty scen z dokładnie tą samą kobietą, co teraz przed nim stała. Scen, w których odchodzi z tego świata. Widział jednak po spojrzeniu kobiety, że nie ma tu wyjścia. Przełykając więc gulę w swoim gardle jedynie skinął głową. Elisa zerknęła przez ramię na męża, a potem ucałowała czubki głów nastolatków. - Zaraz wracam - mruknęła, a następnie wskazała marnej kopii jej męża drogę. Dojście do Corvusa chwilę zajęło, ale u niego sprawa poszła już sprawnie. Odprowadziła jeszcze mężczyznę do jego mieszkania niewiele z nim rozmawiając. Wyjaśniła jednak sytuację w jakiej się znaleźli na tyle, na ile potrafiła, bo jak wyjaśnić jeszcze upojonemu umysłowi różne rzeczywistości i pierwszy znany im przeskok? Do niedawna i ona nie miała o tym pojęcia. Przestrzegła jeszcze raz mężczyznę o jego zakazie picia i wróciła do swojej rodziny po około 30 minutach. Uśmiechnęła się na ich widok, gdy byli zajęci sobą, to zdecydowanie pomagało. - Jak się czujecie? - spytała troskliwie nastolatków, gdy tylko znalazła się przy rodzinie w międzyczasie cmokając swojego męża.
Giotto Nero
Re: Wesołe miasteczko Czw 07 Gru 2023, 15:49
Giotto wyraził jednoznacznie swoje stanowisko w sprawie pozostania nastoletnich dzieci w tych czasach i z jego wyborem nie próbował dyskutować nawet sam generał, który mógł mieć coś przeciwko. Elisa swoją rangą i doświadczeniem wzbudzała ogromny szacunek wśród władz, jednak to perspektywa konfliktu z Giotto powodowała, że obóz nie miał odwagi podjąć takiej decyzji. Tak przynajmniej to sobie tłumaczył, gdyż córka Nyks była uznawana za tą bardziej ugodową w stosunku do niego i przede wszystkim tą bardziej racjonalnie myślącą, której można było wytłumaczyć wiele rzeczy, w tym uargumentować potrzebę wysłania nastolatków do ich czasów. Włoch jednak za każdym razem podkreślał, że nie widzi takiej możliwości i stał obok swojej żony w twym postanowieniu, wzbudzając przy okazji taki strach i popłoch, że finalnie nikt im się nie przeciwstawił. Ucieszyło go więc to, kiedy ukochana postawiła jego odpowiednika z przyszłości przed faktem dokonanym i kazała mu za przeproszeniem „spierdalać na drzewo”. Choć współczuł samemu sobie, tak Giotto v2 miał już dość czasu, by zająć się dziećmi i naprawić swoje relacje z nimi. Skoro nie był w stanie zrobić tego teraz, to nie zasługiwał na drugą szansę i Nero zamierzał być bezlitosny w swoim osądzie. Tym bardziej, że choć nastolatkowie przebywali w ich rzeczywistości krótko, to zdążył się oswoić z myślą posiadania czwórki dzieci i jak dojrzały rodzic, nie dopuszczał do siebie możliwości, że którekolwiek z nich może stracić. To oni mają pożegnać jego, gdy już przyjdzie na niego czas, a nie on ich. Monolog Luny trafił i do niego, bo poruszyła wiele ważnych kwestii, które z jednej strony połechtały jego ego, wykazując mu wiele szacunku i miłości jego dzieci, a jednocześnie zmartwiły, gdyż coraz mocniej zdawał sobie sprawę z tego, jak wielu rzeczy im brakowało przez całe życie. Giotto z przyszłości poniósł sromotną klęskę jako rodzic i tutejszy Gio zamierzał wyciągnąć wnioski z tej lekcji, co jak się okazało, już zaczął robić. Co prawda miał łatwiejszy start, bo przecież jego Elisa cały czas żyła w zdrowiu i szczęściu, za co był wdzięczny losowi. Dalej jednak nie rozumiał tego, jak Nero mógł porzucić swoje dzieci, które dla niego samego były najważniejsze jeszcze będąc w łonie matki, co dopiero po narodzinach. Syn Fobosa skinął tylko głową na słowa żony, która postanowiła odprowadzić jego klona do generała, a sam Giotto raz jeszcze podkreślił, jak bardzo zmienił się odkąd ma rodzinę. Bez słowa podszedł do roztrzęsionej, ledwo powstrzymującej łzy córki i przekazał jej małego Lucę. Bliźniak trzymał się znacznie lepiej, ale i on otrzymał w ramiona odpowiedniczkę swojej siostry tylko z lat niemowlęcych i kiedy tak stali, Nero objął całą czwórkę, przyciągając ich do siebie. Nie dbał o to, czy mają ochotę na tego typu czułości, ale ojcowski instynkt raz jeszcze podpowiedział mu, co ma zrobić i kiedy to się stało, cała czwórka przytuliła się do swojego ojca. Niemowlęta były spokojne, starsza Luna również uspokoiła oddech, a oczy starszego Luci nieco się zaszkliły i poleciała z nich nawet jedna łza. Odprowadził wzrokiem żonę i spojrzał na nieco niższych nastolatków, którzy stworzyli swoisty krąg, w którym obejmowali siebie nawzajem i swego ojca. - Kocham was, dzieci – rzucił z czułością w głosie dotąd niespotykaną, brzmiąc jak zupełnie kto inny. W jego wypowiedzi nie było chłodu ani obojętności, a mnóstwo uczucia, czego niestety Elisa nie mogła być świadkiem, gdyż oddaliła się już bardzo daleko. Niemniej jednak sama kilkukrotnie doświadczyła tego, więc na pewno żal o brak możliwości bycia świadkiem czegoś takiego był mniejszy. Dotąd była jedyna, która poznała tę stronę syna Fobosa, dziś się to zmieniło. Słowa te zadziałały jak prawdziwe czary, gdyż nastolatkowie niemal od razu uspokoili się i uśmiechnęli dociskając boki twarzy do klatki piersiowej ojca, a niemowlęta zaczęły nawet rozmawiać między sobą i żartować w swoim języku, bo tylko tak można było odczytać ich śmiechy podczas kolejnych „wypowiedzi”. Po tej uroczej chwili nastolatkowie oddali młodsze rodzeństwo w ręce ojca i poszli przeglądać stoiska oraz atrakcje, które chcieli wypróbować, jak już Elisa wróci. On w tym czasie usiadł na miejscu, które poprzednio zajęła jego ukochana i zajmował się małymi bliźniętami, które w sumie nie potrzebowały zbyt wiele uwagi, a jedynie przestrzeni, by dotykać twarzy taty i skrobać go po zaroście, policzkach czy nosie. To było dość ironiczne, że twarz Giotto była kojarzona dla wszystkich ze strachem, a w przypadku małych bliźniąt była kojarzona z radością i śmiechem. Instynktownie nastawił policzek, gdy Elisa nachyliła się i cmoknęła go, po czym spojrzał na dzieci, które podeszły do matki i ją objęły. - Jest ok – powiedziała pewnie Luna. - Tata powiedział, że nas kocha. Nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba – rzuciła i spojrzała na Giotto, który odwrócił wzrok będąc… lekko zawstydzonym całą tą sytuacją. - Idziesz z nami na tą kolejkę? – wskazał palcem Luca, chcąc zmienić temat i nie rozmawiać o swoim biologicznym ojcu, który dla niego był chyba skończoną historią. - Idź, zajmę się nimi – rzekł spokojnie mąż, spoglądając na Elisę. Nie było dane mu jednak zbyt długo poobserwować pięknej żony, gdyż atencji znów zaczęły się domagać bliźnięta, które chyba nie chciały się podzielić tatą z mamą i zaczęły wydawać dźwięki niezadowolenia z siebie. Giotto natychmiast się pochylił i pomiział twarzą brzuszki obojga, wymuszając na nich tym samym trochę śmiechu, na który mimowolnie się uśmiechnął. To był najpiękniejszy dźwięk, jaki można było sobie wyobrazić. - Ja pojadę z nimi tamtą – wskazał głową inną, znacznie bardziej niebezpieczną, wiedząc, że nastolatkowie chcą się wybrać też na nią. I kolejny raz wyszła jego troska, bo oszczędził ukochanej niebezpieczeństwa i sam się podjął przejażdżki z dziećmi tam, zostawiając żonie znacznie mniej efekciarską kolejkę. - Przynieście mi frytki, jak wrócicie – rzucił tylko jak gdyby nigdy nic i wrócił do zabawiania niemowlaków.
Elisa Nero
Re: Wesołe miasteczko Sob 30 Gru 2023, 16:44
Jej mąż mógł uchodzić za księcia ciemności, ale był jej księciem ciemności i ona doskonale wiedziała, jak wyciągnąć z niego te drobne czułości, które i on uwielbiał wbrew pozorom. Nie zdziwiło więc jej to, że Gio sam się nadstawił na buziaka. Zaraz jednak skupiła się na nastolatkach zarówno je obejmując, jak i pytając o samopoczucie. Z całą pewnością nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie i choć robiła to z troski o nich, to gdzieś z tyłu głowy miała obawę, że raniąc tamtego Giotto, raniła i je w jakiś sposób. Zaskoczyła więc ją Luna, najpierw patrząc na swoje dzieci, a następnie na męża, który wyglądał na zawstydzonego. Uśmiechnęła się ciepło do nastolatków. - Oczywiście, że was kocha, równie mocno jak ja - zerknęła jeszcze krótko na Nero, by sprawdzić jego reakcję, ale głównie na twarzach starszych dzieci się skupiła. - Jasne - odpowiedziała, ale zaraz spojrzała na młodsze dzieci, które wydawały się nie być zadowolone z tej sytuacji. Zawahała się, choć jej mąż zajął się nimi po chwili jak profesjonalista. Uśmiechnęła się szerzej na ten widok. Nigdy się jej nie znudzi obserwowanie, jak zajmuje się ich potomstwem. Wątpliwości minęły, gdy dzieci skupiły się radośnie na swoim ojcu. Zerknęła jeszcze na wskazywaną przez niego kolejkę znacznie większą od tej, którą zaproponował teraz Luca. Nie żeby bałaby się z niej zjechać, bardziej zaskoczyła się, gdy Włoch stwierdził, że zrobi coś tak tandetnie rodzinnego, jak zabawa na kolejce górskiej z dziećmi. Przytaknęła więc lekko na frytki i pociągnięta przez Lucę ruszyła z nastolatkami do wybranej przez nie kolejki. Na szczęście wagonik nie był typowym, bo te były dostosowane do z reguły większych herosów. Nie było więc problemu, by usiedli razem w trójkę, ona oczywiście pomiędzy dziećmi. - Naprawdę powiedział, że was kocha? Czy tylko chrząknął coś pod nosem? - spytała zainteresowana lekarka, gdy już usiedli i zapięli zabezpieczenia. - Och, naprawdę. Przytulił i powiedział, że nas kocha - przyznał Luca wyglądając na niego zawstydzonego. Jego siostra tylko przytaknęła energicznie głową. Brunetka zaśmiała się cicho, co spowodowało, że nastolatka spojrzała na nią z zaciekawionym spojrzeniem, gdy kolejka ruszyła. - Stracił dla was głowę - wyjaśniła i zaraz dodała. - I wcale mu się nie dziwię - ścisnęła lekko ich dłonie, a następnie wagonik przyśpieszył prowadząc ich po różnych zakrętach, wniesieniach i spadkach. Po kilku minutach przejażdżka się skończyła, a oni powoli ruszyli do stolika, póki Luca się nie zatrzymał. - Jeszcze frytki dla taty - przypomniał, na co nie tylko na jej twarzy, ale i jego bliźniaczki pojawił się szeroki uśmiech. Nazwał go tatą i pamiętał o jego prośbie. - To weź kochanie, gwarantuje, że bardzo to doceni - powiedziała Elisa całując syna w czoło, by po chwili zgarnąć córkę w stronę ich rodzinnego stolika. Zerknęła na chłopaka zamawiającego frytki, wszystko układało się jak powinno. Zajęła miejsce przy stoliku obok córki od razu przejmując młodszą córkę i obsypując jej buźkę pocałunkami. - Proszę - mruknął Luca stawiając na stoliku przed ojcem frytki z zestawem chyba wszystkich możliwych sosów. - To Luca o tym pamiętał - zaznaczyła Luna i posłała obu mężczyznom szeroki uśmiech.
Giotto Nero
Re: Wesołe miasteczko Pią 05 Sty 2024, 15:38
Elisa przez całe dziesięciolecia próbowała dotrzeć do niego i poznawała go, zatem nic dziwnego nie było w tym, że kobieta potrafiła przewidzieć nawet najdrobniejsze gesty z jego strony. Owszem, dalej potrafił ją czymś zaskoczyć, ale staż ich przyjaźni, który rzutował również na ich cały związek oraz późniejsze małżeństwo, dawał sposobność do tego, by przewidywać całkiem sporo rzeczy. Zatem mimo tej całej mrocznej otoczki wokół siebie, Nero zrobił trochę miejsca i dla Elisy i dla swoich dzieci, które winny postrzegać ojca jako człowieka silnego i odważnego, ale przede wszystkim kochającego. Będąc świadkiem dzisiejszego zajścia z samym sobą w roli głównej, dobitnie zrozumiał to, jak ogromna jest potrzeba obecności w życiu swoich dzieci, nie mówiąc już o opiece nad nimi, miłych słowach czy innych czułych gestach. Nie żeby wcześniej nie był tego świadom, ale dziś przekonał się o tym dobitnie. Jeśli polegnie jako ojciec, to skończy sam i pal licho, bo on to jeszcze przeżyje. Ale dzieci będą iść z tym żalem przez całe życie, a przecież ojcu przede wszystkim powinno zależeć na tym, by ono było najszczęśliwsze, jak się tylko da. Żal nie jest częścią szczęścia. Oboje kochali dzieci w taki sam, a jednocześnie nieco inny sposób. Było to oczywiste z racji roli, które przyjęli, wszakże tworzyli pełną rodzinę, w której Elisa była matką, a on ojcem i z tego też wynikały pewne obowiązki. Choć oboje wpływali na życie swoich dzieci w każdy możliwy sposób, tak powoli zaczynał się zarysowywać pewien podział, między innymi taki, że żona dbała o komfort, opiekę oraz szczęście rodziny, mąż zaś o jej bezpieczeństwo. I oboje w tych rolach spełniali się świetnie, bo przecież córka Nyks była lekarzem, miała więc zacięcie do opiekowania się innymi na różne sposoby, tymczasem syn Fobosa był wojownikiem, który całe życie poświęcił ochronie wartości i ukochanych osób. Nie jest przecież tajemnicą, że poza zwykłym dreszczem emocji i chęcią samodoskonalenia się poprzez starcia z kolejnymi przeciwnikami, mnogość misji, patroli czy treningów Nero wynikała z jego troski o Elisę. Nie rozmawiali o tym zbyt często, ale Włoszka doskonale wiedziała, że Giotto wielokrotnie nadstawiał za nią karku, pozwalając jej na więcej dyżurów w szpitalu podczas gdy on brał na klatę wszystkie jej patrole. Nie byli nawet parą, a Giotto stawiał kapitanów czy teraz generała pod ścianą, gdy tylko pojawiały się jakiekolwiek myśli o tym, że córka Nyks miałaby gdzieś ruszyć w teren. Wszystko, byleby tylko Elisa była bezpieczna, a obóz na razie był jedynym miejscem dostępnym dla nich, w którym można było o te bezpieczeństwo zadbać. Wspomnienie jego wyznania nieco go zawstydziło, ale gdy już brunetka powtórzyła to swoim dzieciom, zapewniając je przy okazji również o swojej miłości, tak to nie wywarło już na nim takiego wrażenia. Wszystko z tego powodu, że często to właśnie Elisa wypowiadała się w jego imieniu i już nie raz nie dwa mówiła wszystkim wokół, jak to Giotto kocha swoją rodzinę. Wcześniej chwaliła się miłością do niej, teraz również do dzieci i tym samym Nero niejako przyzwyczaił się do tego, że nawet jeśli ma ochotę powiedzieć coś czułego, to zdarza się, iż żona robi to za niego, w jego imieniu. Dopełniali się to mało powiedziane. Kiedy familia korzystała z uroków wesołego miasteczka, on cały czas zabawiał swoje dzieci, które wyglądały na wyspane i raczej nie myślały o tym, żeby się zdrzemnąć. To go trochę niepokoiło, bo przecież zbliżała się pora drzemki bobasów, a jeśli te były tak napompowane energią, to mogą być problemy z uśpieniem ich. Tego nie pożądał żaden rodzic, który drzemkę traktował jak jeden z nielicznych momentów na to, by uporządkować trochę cały dzień. Z drugiej strony, zawsze mogło skończyć się tak, że maluchy possą tylko cycka Elisy i po małym co nieco zrobią się senne, tak też czasem bywało. Spojrzał na nastolatków wraz z matką, którzy właśnie wrócili z przejażdżki kolejką. Oddał małą Lunę w ręce matki i to samo zaraz zrobił z małym Lucą, który chyba poczuł się zazdrosny i też chciał zostać obsypany buziakami. Następnie Nero spojrzał na pudełko z frytkami oraz sosami, o których sam Giotto nie pomyślał, bo przecież po chuj maczać w czymś frytkę, jak można wpierdalać suche ziemniaki z solą, nie? Widać, że mózg to Luca na pewno po matce odziedziczył. Kątem oka z chłodem wymalowanym na twarzy syn Fobosa spojrzał najpierw na nastolatkę, a później na jej bliźniaka, przetwarzając w głowie to, co powiedziała. Nie dał po sobie w ogóle poznać, że jakkolwiek to do niego trafiło, ale prawda była taka, że w tym momencie rozpłynął się. Niby taka pierdoła, a była jak miód na jego serce. - Dobrze, że wziąłeś też majonez – rzucił spokojnie, po czym spróbował jedną frytkę z ketchupem i od razu ją zjadł, a następnie pchnął opakowanie bliżej syna, by i ten się poczęstował. Z czego wynikał jego komentarz odnośnie majonezu? Z jednego prostego powodu: Luca uwielbiał majonez, co Giotto zdążył już zaobserwować wcześniej i co wcale go nie dziwiło, bo to była kolejna cecha, którą odziedziczył po nich, wszak państwo Nero też uwielbiali ten sos. Oznaczało to więc tyle, że ojciec zamierzał zjeść frytki wspólnie z synem, co może nie było zbliżeniem najwyższych lotów, ale mimo swojej subtelności, było ciepłym gestem z jego strony. Elisa na pewno to wyłapała, wszakże Giotto nie dzieli się posiłkiem z nikim poza swoją żoną i to też bardziej na zasadzie tego, że Włoszka po prostu sama sobie wyjada coś z jego talerza, on nie ma nic do gadania. - Częstuj się, synek – i to już było w ogóle popierdolone, bo Giotto nigdy nie mówił takich rzeczy, a tu proszę, wprost powiedział synowi, by również zjadł trochę frytek. Luca uśmiechnął się lekko i choć sam nie rozumiał powagi tego wszystkiego, wszak nie znał zbyt dobrze swojego ojca, tak z ochotą zaczął podjadać frytki. Nero spojrzał w tym czasie na swoją żonę, która najpewniej przeklina teraz w duchu, że nie uwieczniła tej sceny na swoim smartfonie, wszak był to idealny content na socjale pt. „my perfect family” do lajkowania dla znudzonych mamusiek, które muszą obserwować życie innych w internecie. - Córcia, ty też zjedz – skoro poprzednie było popierdolone, to co dopiero powiedzieć o tym? Dzielenie się jedzeniem, zwroty do swoich dzieci i brak jakiegokolwiek zawstydzenia, a przy tym postawa, jakby robił to od zawsze i codziennie. Znów spojrzał na Elisę i na bliźnięta w jej ramionach. - Pokarmić cię, kochanie? – czy właśnie spadła jakaś atomówka troski na rodzinę Nero? Kim ten facet jest i co zrobił z prawdziwym, strasznym Giotto Nero, który nigdy się nie uśmiechał i nie okazywał uczuć? Luca spojrzał rozbawiony na rodziców. - Wiecie, że to najmilsze popołudnie, jakie przeżyłem? – rzucił nagle, w czym wtórowała mu zaraz Luna, która potwierdziła skinieniem głowy jego słowa. I to był kolejny miód na serce Giotto, który tego właśnie oczekiwał – tworzenia miłych wspomnień z rodzicami, którzy przez nieszczęście i swoje durne wybory, zaniedbali nastolatków. Nero spojrzał najpierw na Lucę, później na Lunę, a następnie na Elisę i bobasy na jej rękach, po czym uśmiechnął się. Nic już nie mówił, a jedynie cieszył się tym wszystkim, tak błahym i kliszowym, rodem z filmów familijnych zagraniem jak zwykłe popołudnie spędzone w wesołym miasteczku. Może jednak te filmy wcale nie kłamały?
Elisa Nero
Re: Wesołe miasteczko Sob 03 Lut 2024, 20:35
Uśmiechnęła się lekko rozbawiona, gdy tylko po przejęciu małej Luny, Luca wyraził swoje niezadowolenie. Wzięła więc w ramiona i synka, którego w podobny sposób wycałowała, co jego siostrę. Humor zdawał się wrócić, a typowy dziecięcy chichot tylko to potwierdzał. Włoszka chciała wrócić do buźki córki, ale piąstka na włosach syna ją powstrzymała. - Lula nie! - wyraził swój sprzeciw, a Elisa spojrzała na niego rozbawiona. Siostra też się zainteresowała na kilka chwil. - Twoja siostra też chce buziaka - wyjaśniła spokojnie kobieta, ale zaraz odpowiedział jej dwugłos bliźniąt. - Nie! - brunetka spojrzała na swoje dzieci, po czym zaśmiała się cicho. - No dobrze, to tylko ty dostaniesz całuski mój przystojniaku. Tylko puść mamy włosy - piąstka się rozluźniła, a lekarka zaczęła na nowo obcałowywać chłopca buziakami tylko po to, by on znów zaczął się chichrać. Lula, jak nazywał ją jej brat, skorzystała z okazji i sięgnęła po frytkę, którą od razu wpakowała sobie do ust. Wydawała się niezwykle dumna ze swojego czynu, a samym smakiem ziemniaka oczywiście się zachwycała. Pani Nero spojrzała z lekkim uśmiechem na męża, który podsunął pudełko z frytkami w stronę syna. Wiedziała, że ten mężczyzna nie lubi dzielić się swoim jedzeniem niczym drapieżnik zdobywca, a ona nauczyła się wyjadać mu rzeczy z talerza bez pozwolenia bez problemu radząc sobie z jego spojrzeniami. Teraz gest był jasny, przynajmniej dla niej i to w jakiś sposób chwyciło ją za serce. Zaraz jednak niemal się nie rozpłynęła, gdy Giotto czule zwrócił się do nastolatka. Luna zdawała się bardziej rozumieć powagę tego od jej brata, ale nic dziwnego, wszak to ona wiele cech miała właśnie po nim. Udała też, że nie poruszyło ją to, gdy i do niej po chwili ojciec się tak zwrócił, a Elisa wręcz jęknęła z zachwytu, ale i zawodu, że tego nie nagrała. To była ta jedna sytuacja na milion i ona przegapiła uwiecznienie tego. - Poproszę - odpowiedziała mężowi biorąc do ust frytkę, którą jej podał. Jak tylko zabrał ręce z okazji postanowił skorzystać mały Luca, który chwycił za wystający z jej ust kawałek ziemniaka i wpakował sobie do ust. Elisa parsknęła śmiechem zaskoczona zachowaniem dzieci. Zaraz jej uwaga przeniosła się na starszego chłopaka. - Będzie ich jeszcze wiele skarbie, wiele w waszym życiu teraz się zmieni. Na lepsze mam nadzieję - uśmiechnęła się ciepło najpierw do niego, a następnie do nastolatki. Ich mniejsze wersje zaczęły się kręcić coraz bardziej, dlatego z wygody brunetka posadziła je na stole. Jeden bliżej męża, by mógł chronić córkę przed przewróceniem się i to samo z małym Lucą obok siebie. Jak na zawołanie zaczęły w emocjach poruszać nóżkami i rączkami wyciągając je w stronę daleko stojących od nich frytek. - Mama! Tata! - zawołali jednocześnie wybierając sobie jednego z nich na celownik. Nero nie bardzo chciała się zgodzić przez ilość soli się na nich znajdującą. Pokręciła więc głową przecząco, co dzieciom oczywiście się nie spodobało. - Kupię bez soli - zaoferowała starsza córka i już biegła do stoiska z frytkami. Jak wszyscy mieli się objadać ziemniakami, to najwyraźniej wszyscy.
Giotto Nero
Re: Wesołe miasteczko Pon 05 Lut 2024, 15:44
Giotto z rozczuleniem obserwował sytuację, kiedy to jego żona zajęła się dziećmi i brała udział w nieuczciwym z perspektywy małej Luny konkursie na najwięcej całusów od mamy. Co prawda za nic nie dał po sobie tego poznać swoim wyrazem twarzy, ale w środku rozpływał się, czując nie tylko radość, ale przede wszystkim szczęście z faktu posiadania takiej cudownej rodziny. Takie chwile jak ta pozwalały mu zapomnieć o przeszłości, która naznaczyła całe jego życie. Elisa, choć jej dzieciństwo było bardzo trudne, zdołała wyjść na ludzi i przede wszystkim stać się cudowną osobą, która potrafi wyrażać różne emocje oraz przede wszystkim nie jest pozbawiona empatii. Nero było trudniej o to wszystko i przez samotność, brak miłości oraz skomplikowane relacje z ojcem, stał się dzisiaj tym robotem bez emocji, za którego wszyscy go mają. Ostatecznie wszystko skończyło się dobrze i ma to, czego podświadomie przez całe życie pragnął, ale nawet wobec takiego widoku, nie potrafił pokazać swoją twarzą, jak bardzo się z tego cieszy. Kątem oka zerknął na małą Lunę, która podjadała frytkę i niemal niewidocznie jego prawy kącik ust powędrował ku górze. Zaraz jednak przypomniał sobie o tym, że te frytki były solone, więc zaraz Elisa może się zdenerwować, gdyż sód nie był wskazany dla małych dzieci poza zbilansowanymi posiłkami, jakie matka dzień w dzień przygotowywała im, nie mając zaufania do obozowej kuchni w tej sprawie. To wszystko jednak zadziałało na niego tak, że z dziwną łatwością i lekkością dla siebie, zaoferował poczęstowanie się jego frytkami wszystkim członkom rodziny. A, że przy okazji powiedział to z troską i zwracając się pieszczotliwie do nich? Jak widać, nawet jemu zdarzają się takie rzeczy. Wziął jedną frytkę i wsunął delikatnie do ust żony, która miała obie ręce zajęte z racji zajmowania się bliźniętami. Tę okazję wykorzystał też Luca, który zaraz chwycił kawałek ziemniaka i zjadł go, a następnie leżał sobie z zacieszem na buźce. Widok Elisy śmiejącej się na to wszystko był kolejny raz rozczulający dla niego i Giotto znów poczuł przypływ przyjemnego ciepła w klatce piersiowej. Jego ukochana była szczęśliwa, bardzo szczęśliwa. I to wszystko za sprawą dzieci, które nieoczekiwanie przybyły z przyszłości i z buta weszły w ich życie, sprawiając, że stało się one bardziej kolorowe. A gdyby tak… Nero spojrzał na Elisę, na młodsze wersje Luny i Luci, a następnie na ich starszych odpowiedników. Serce zabiło mu mocniej na samą myśl tego, że jeśli czwórka daje im tyle szczęścia, to co by było gdyby mieli ich więcej. Zamyślony na moment nawet rozchylił nieco bardziej powieki, zastanawiając się, czy to w ogóle ma sens. I w jego głowie miało, jednak czy podzieli się tym z córką Nyks? Zaraz jednak został oprzytomniał, kiedy małżonka postawiła Lunę na stole i zerknęła w jego kierunku, informując go, by ten miał oko na bobasa. Giotto pogładził Lunę po nóżce i spoglądał z ukrywanym zadowoleniem na swoją rodzinę, gdy nagle bliźnięta wydały z siebie głos, wołając na przemian swoich rodziców. - Jedna czy dwie im nie zaszkodzą – zasugerował, jednak widząc konsekwentną postawę zaprzeczającą Elisy, zaniechał jakichkolwiek prób przekonywania jej do tego. Na szczęście Luna zaproponowała, że pójdzie po frytki bez soli i zaimponowała mu faktem pomyślenia o tym, co dopiero wykonania całej czynności. - Tata, fytki – rzuciła mała Luna, znów informując o chęci na przetworzonego ziemniaka. Zaczęła nawet stukać znów rączkami w stół, w czym wtórował jej braciszek. Nero spojrzał na swoją żonę, która od razu wiedziała, co się święci. Luna była mała, ale była też sprytna i wiedziała doskonale, jak łatwo może manipulować ojcem. Giotto był na każde jej skinienie, więc nawet nie umiejąc jeszcze nazwać większości rzeczy, potrafiła za to wydawać mu rozkazy i spełniać swoje zachcianki. Ileż to razy Giotto dostał opierdol od Elisy, że ulegał Lunie. Luca korzystał z tego znacznie rzadziej, choć z drugiej strony, coś tak Włoch czuł w kościach, że ich mały synek opanował te same zagrywki względem swej matuli, tylko ta była sprytniejsza i potrafiła to ukrywać! Mała Luna obróciła się najpewniej dla wygody i dostrzegła swoją starszą wersję, która szła nie tylko z talerzem frytek, ale też z drugim, na którym był kawałek pizzy z pepperoni. Bobas od razu zaczął uderzać w stół z ekscytacją, dużo większą niż na widok frytek, wszak jeszcze nie umiała tego nazwać, a już chyba wiedziała, że to jej ulubione danie. Ciekawe po kim to miała? - Picia! – krzyknęła słodkim, dziecięcym głosikiem, na co Nero nie mógł zareagować inaczej niż tylko uśmiechem, wszak jego córka pierwszy raz powiedziała słowo „pizza”, co prawda z pewnymi błędami, ale wszyscy wiedzieli o co chodzi. Duma niemniejsza niż w momencie, kiedy usłyszał od niej pierwszy raz „dada”, a później poprawioną wersję „tata”. - Picia, picia, picia! – z każdym kolejnym słowem była coraz głośniejsza i bardziej podekscytowana, na co zareagowała już jej starsza wersja. - Wie co dobre – powiedziała z lekkim rozbawieniem Luna, po czym spojrzała na matkę, która wpatrywała się w jej talerz. Jak widać zebrał się tutaj fanklub pizzy, którego przewodniczącą była córka Nyks. Giotto mało co nie pękł ze śmiechu, kiedy to mała Luna i Elisa przez moment wyglądały niemal identycznie, wpatrując się w kawałek pizzy niesiony przez starszą córkę. I nawet nie miało już znaczenia to, że był to kawałek z pepperoni, za którym bardziej uganiał się ojciec niż matka. Chodziło o picke. Wszystko to dostrzegł starszy Luca. - Przynieść ci jakiś kawałek, mamo? – spytał grzecznie. - Kochanie… rozpierdoliłaś mnie – rzucił Giotto wulgarnie, niewspółmiernie do sytuacji, po czym… zaśmiał się głośno, jak nigdy dotąd. Naprawdę rozbawiło go te podobieństwo między obiema Lunami i nią samą, które z podobną ekscytacją spoglądały na pizzę niesioną przez starszą córkę. Dopiero po chwili uspokoił się i przechwycił od brunetki frytki bez soli, którymi już oczywiście mała Luna nie była zainteresowana. Co innego Luca, który mimo znajdowania się po innej stronie stołu, dość szybko przemknął do taty, by skosztować specjału tamtejszej budki. - Synek, weź dla mamy połowę tej z pomidorami, szynką parmeńską i rukolą – poinstruował Lucę Giotto, który nawet nie zwrócił uwagi na to, że znów zwrócił się pieszczotliwym zwrotem do syna. Zamiast tego zajął się pilnowaniem rodzeństwa, które miało inne zadania na tym stole: Luna chciała pizzy, a Luca wcinał sobie frytkę za frytką w dość nieokrzesany sposób. Jedne gryzł, inne tylko lizał i wyrzucał gdzieś na bok, jeszcze inne puszczał przez brak pełnej kontroli nad swoim ciałem i tym samym chyba więcej ziemniaka wylądowało wszędzie indziej niż w ustach potomka Nero. Luca odwrócił się już plecami przed słowami ojca, ale mimowolnie uśmiechnął się na nie, czując ogromną przyjemność z faktu, że znów je usłyszał. Udał się więc po połowę pizzy dla Elisy, która na całe szczęście opanowała się i nie wyglądała jak Obelix czekający na zadanie u Kucharza Tytanów w 12 pracach. - Chcecie gryzka? Ale małego – spytała Luna najpierw matki, później wzrok przeniosła na ojca, a następnie na swoje młodsze rodzeństwo.
Elisa Nero
Re: Wesołe miasteczko Wto 12 Mar 2024, 21:45
- Po jednej już zjedli - zakończyła dyskusję o możliwości karmienia dzieci przesolonymi frytkami. Przyjemnie zaskoczyła ją postawa starszej córki, posyłając jej wdzięczny uśmiech. Zaraz znów przeniosła wzrok na młodsze towarzystwo, zwłaszcza córkę, która ponownie próbowała wymusić na ojcu ulegnięcie jej małym piątkom i słodkiej buźce. - Zaraz Luna przyniesie frytki, musicie poczekać - rzuciła Włoszka spokojnym tonem, acz stanowczym. Na Lucę to podziałało, bo choć się niecierpliwił, to przestał stukać stopami i dłońmi. Jego bliźniaczka ograniczyła się natomiast do samych gestów niezadowolenia, nie próbując już ojca słownie przywołać do porządku. Elisa nie zwróciła uwagi na idącą nastolatkę, dopóki jej młodsza wersja nie wykrzyknęła podekscytowana tego, co właśnie dostrzegła. Brunetka również zerknęła na talerz z pizzą i musiała przyznać, że i jej ślinka pociekła na widok tego placka. Nie sądziła, że jest tak oczywista, póki nie zwrócił się do niej syn. Nim jednak zdążyła mu odpowiedzieć, odezwał się jej mąż, którego od razu zbeształa wzrokiem. - Nie przy dzieciach - syknęła, choć zaraz uśmiechnęła się na jego śmiech, bo to było coś naprawdę niezwykłego. Nawet cicho parsknęła śmiechem. - Czym tak ciebie... rozwaliłam? - spytała po chwili i przypomniawszy sobie pytanie nastolatka, od razu skierowała się do niego. - Skarbie, mógłbyś? - uśmiechnęła się wdzięczna, że się zaoferował. Sama by ruszyła, ale nie zdążyła jeszcze o tym pomyśleć. Za bardzo zapatrzyła się w tą pickę. Znów, nim zdążyła się zastanowić, jej mąż oznajmił z idealną precyzją to, jakiego placka chciała. - Weź proszę jeszcze jeden mały kawałek z samym serem - poprosiła jeszcze, bo Luna przecież nie odpuści. A z tego co widziała, to u nich rodzinne... Musiała więc jej dać tą pizzę, bo inaczej będą mieli skaranie boskie. - Dziękuję kochanie, jedz sobie - uśmiechnęła się ciepło doceniając gest, bo przecież picka to coś świętego. Nie musieli jednak długo czekać, aż Luca wrócił z dwoma talerzami. Podał oba Włoszcze, do której oczywiście mała Luna przyszła wyciągając łapki do jedzenia. - Gorące! Poczekaj, zaraz mama da - Elisa podzieliła kawałek na kilka mniejszym elementów dając im chwilę na przestygnięcie. Dla solidarności jednak nie ruszyła swojej, póki jej córka nie mogła kosztować swojej. W końcu jednak ten moment nastał, dlatego damskie grono niemal z błogością wypisaną na twarzy zajadało się pizzą. - Boże, kropla w kroplę reakcje - skomentował rozbawiony Luca szturchając lekko ojca, jakby to właśnie do niego głównie ten komentarz był.
Giotto Nero
Re: Wesołe miasteczko Sro 20 Mar 2024, 15:28
Nie miał zamiaru spierać się z żoną o ilość solonych frytek, które mogą sobie podjeść ich małe dzieci, bo sam nie był zwolennikiem dawania im dużej ilości sodu od niemal początku. Elisa wpoiła mu już wiele rzeczy związanych z dietą maluchów, więc skoro miało to być dobre dla ich rozwoju, to jako wzorowy ojciec nie powinien z tym w ogóle debatować. Co prawda on sam nie miał aż takiej wiedzy, ale nie musiał tego weryfikować w żaden sposób, bowiem wierzył bezgranicznie swojej żonie i skoro ta twierdziła, że po jednej starczy, to po jednej starczy. Potulny ten Giotto, nie ma co. Nero spojrzał na ukochaną wzrokiem pełnym obaw, bo jak już zostało wspomniane wcześniej, był cienki w swojej stanowczości względem córki i najczęściej ulegał jej żądaniom. To potomkini Nyks zazwyczaj odmawiała Lunie za niego, za co Giotto był wdzięczny, bo mimo swojego hardego charakteru, nie potrafił być tak twardy wobec swojej córki, co tylko potwierdzało tezę, iż córeczki są najczęściej tatusiów. Ponadto biorąc pod uwagę to, na kogo wyrosła Luna i w kogo się wdała charakterem, nie trzeba mu było więcej potwierdzać. Kiedy starsza wersja córki wróciła z frytkami bez soli oraz kawałkiem pizzy, nie trzeba było długo czekać na reakcję syna Fobosa, który wybuchł śmiechem na widok swojej żony śliniącej się do placka z pepperoni. Było to o tyle zabawne, że przez moment wszystkie trzy wpatrywały się w pizzę tak, jak gdyby była Świętym Grallem czy innym artefaktem. Tutaj testy DNA nie były potrzebne i wszyscy doskonale to widzieli. Nie przejął się w ogóle zbesztaniem przez żonę, bo był w tak znakomitym nastroju i tak rozbawiony, że nawet nie zwrócił na to większej uwagi. Cały czas w głowie miał obraz śliniących się trzech przedstawicielek płci żeńskiej w rodzinie na widok zwyczajnego kawałka pizzy. Jeśli gustu kulinarnego nie przekazywało się w genach, to jak to wyjaśnić? Kiedy już opanował śmiech i wrócił wzrokiem do całej rodzinki, spojrzał na żonę. - Tym, że patrzyłaś na tą pizzę z większym pożądaniem niż na pierścionek w momencie oświadczyn – wyjaśnił, żartując sobie z tej sytuacji, bo oczywiście wcale tak nie było, ale na potrzeby małego żartu wyolbrzymił ten gest. Na to od razu zareagowała Luna, która ledwo powstrzymywała się od tego, by nie wgryźć się w pachnący kawałek pizzy. - Poważnie? – spytała zdziwiona. - To jak wyglądały te oświadczyny? Nie postarałeś się, tato? – rzuciła nieco podburzona, podejrzewając, że Nero mógł się nie przyłożyć do tak ważnego dla każdej pary momentu. Te pytanie spowodowało też reakcję Luci, który zatrzymał się na moment, zanim pognał zamówić matce kawałek pizzy oraz przynieść drugi dla swojej młodszej siostrzyczki. - Też chcę tego posłuchać – powiedział, a następnie spojrzał na ojca, który skinieniem głowy potwierdził, że bez niego nie zaczną opowieści i może spokojnie pójść po prowiant. - Jedz, córcia – powiedział spokojnym tonem do Luny, która zaproponowała im skosztowanie pizzy. Choć miał ochotę na te danie (bo kto nie miał?) tak jednak zależało mu przede wszystkim na tym, by córka była zadowolona i tym samym odmówił wspólnego jedzenia, by miała dla siebie go nieco więcej. Zawsze przecież mógł podejść do budy i wziąć coś dla siebie, gdyby naszła go taka ogromna ochota jak wszystkie panie w tym towarzystwie. Zamiast tego Giotto skupił się całkowicie na swoim małym synu, który chyba stracił już zainteresowanie frytkami i zaczął raczkować po stole, co przy pewnym pechu mogło się skończyć tragicznie. Syn Fobosa przyjął zatem rolę ochroniarza, który pilnował Luci, by ten nie spierniczył się ze stołu, a w międzyczasie podjadał sobie najpierw swoje frytki, a następnie zabrał się za te, które maluch pozostawił na papierowym talerzyku. Kiedy Luca wrócił wraz z dwoma kawałkami pizzy, Nero z nieudawanym zainteresowaniem spojrzał na swoją małą córkę, która od razu wyciągnęła łapki po swój obiad, jednak szybko została powstrzymana przez matkę, która póki co miała jeszcze łeb na karku. Podziwiał Elisę za niezłomność i zaopiekowanie się najpierw córką, choć obok leżał cudownie pachnący, cieplutki kawałek pizzy z ulubionymi dodatkami małżonki. Kątem oka Giotto spojrzał na syna, który podszedł do niego i również z zaciekawieniem patrzył na matkę oraz swoje dwie siostry. - Oto Włoszki w pełnej krasie – rzucił spokojnym tonem, chcąc sobie zażartować, na co Luca nawet zareagował krótkim chichotem. - Brakuje jeszcze tylko nadmiernej gestykulacji – pociągnął żart dalej, po czym jak na zawołanie każda z dziewczyn zrobiła coś nader ekspresyjnego. Najbardziej oczywiście mała Luna, którą rozpierała energia i która zachwycała się każdym kawałeczkiem pizzy, jaki lądował jej w ustach. Starsza siostra była nieco oszczędniejsza w gestach, jednak uniesienie wolnej dłoni do góry i zbliżenie opuszków palców do siebie w typowym dla Włochów geście było dostateczne, by to zatwierdzić. Elisa z kolei nie pierdoliła się w tańcu i przymknęła oczy, zaczęła poruszać się na boki, jakby próbowała dobrze usadzić tyłek na krześle i z nieco uniesionym podbródkiem oraz uśmiechem zachwycała się pierwszym kęsem dania już od kilku sekund. - Brakuje jeszcze… – nie zdążył dokończyć Nero, a żona już zrobiła to, co jeszcze przed sekundą Giotto chciał powiedzieć, że zabrakło w jej reakcji. Chodziło bowiem o głośne westchnienie pełne szczęścia i zetknięcie ze sobą kciuka oraz palca wskazującego tworząc małe kółko, które było gestem typowym dla wyrażania swojej aprobaty, zwłaszcza wobec jedzenia. - Mieliście opowiedzieć o zaręczynach – przypomniał w końcu Luca, który uśmiechał się do to ojca, to do reszty rodziny. W tym samym momencie Luna wróciła na ziemię i spojrzała na matkę. - No właśnie, jak to było? – dopytała, domagając się od córki Nyks jakiejś opowieści. Najpewniej wiedziała, że mama przekaże jej znacznie więcej szczegółów niż ojciec, który raczej nie potrafił w tego typu historie. Chociaż kto wie? Może dołoży swoje dwa grosze do tej opowieści? Giotto wziął na ręce małego Lucę i zaczął głaskać go po pleckach, kiedy Elisa zaczęła mówić o ich zaręczynach, a że mały nie był zbytnio zainteresowany historią, to znalazł sobie inne zajęcie w postaci dotykania zarostu ojca.
Elisa Nero
Re: Wesołe miasteczko Pon 06 Maj 2024, 20:10
- Nie przesadzaj kochanie. Na ten pierścionek czekałam odkąd skończyłam 4 lata - odezwała się w tym momencie co córka zerkając z automatu na swoją dłoń, na której wciąż spoczywała piękna biżuteria. - Postarał się skarbie, bez dwóch zdań - uśmiechnęła się ciepło zarówno do Luny, jak i do męża, by na koniec spojrzeć na syna, który też domagał się usłyszenia tej historii. Elisa skinęła więc mu lekko głową. Było to urocze, a jednak zaskakujące, że rodzeństwo interesowało coś takiego jak ich zaręczyny. Może to kwestia tego, że nie mieli de facto rodziców, więc teraz chcieli wiedzieć wszystko? Elisa sama nieco niecierpliwiła się na widok pizzy, ale dobro córki było dla niej ważniejsze, więc skoro młoda miała cierpieć w oczekiwaniu, to i ona. Szybko na szczęście ta dla Luny przestygła, więc po podzieleniu jej na kawałki, pozwoliła dziewczynce zacząć jeść. Sama oczywiście niemal od razu poszła w jej ślady. Kompletnie nie ruszył jej komentarz rozbawionego nastolatka, choć nie było też w nim niczym złego. Wyłączyła się jednak na moment skupiając się na pysznej pizzy, a nie dyskusji ojca z synem. Kiedy trafiła na kęs, w którym wszystkie składniki idealnie się zgrały, aż przymknęła oczy i pobujała się trochę na boki pozbywając się swojej nadmiernej ekscytacji spowodowanej dobrym jedzeniem. Gdy już przełknęła to, co miała w ustach, westchnęła zadowolona i typowym gestem dłoni pokazała, że aprobuje tą pizzę. Uśmiechnęła się do dzieci, które wróciły do tematu zaręczyn. - Cóż, był to wrzesień, wybraliśmy się do Palermo na krótkie wakacje. Zjedliśmy przyjemną kolację i poszliśmy na takie wzgórze na plaży oglądać zachód słońca. W którymś momencie wasz tata wyciągnął pudełko z pierścionkiem, które otworzył i mi pokazał mówiąc "wiesz co to jest". - zaśmiała się na to wspomnienie i upiła nieco napoju. - Ja oczywiście nie byłam pewna, bo Gio mówił, że nigdy ślubu i dzieci. Po chwili jednak uklęknął na jedno kolano i spytał się mnie czy wyjdę za niego. Jak się okazało, nie był to koniec niespodzianek - przyznała zatrzymując się na chwilę, by zerknąć na męża z ciepłym uśmiechem. Dzieci, te starsze oczywiście, wydawały się szczerze zainteresowane. Młodsze miały swoje zajęcie - Luca zarost ojca, a Luna pickę. - Wasz tata oznajmił mi, że jeśli tylko wyrażę chęć, to jutro w południe się pobieramy. Wszystko załatwione. No oczywiście poza moją suknią, to musiałam ogarnąć. No ale garnitur, fotograf, obrączki i co najważniejsze urząd. Bo wiecie dzieci, ale zmusić Włocha w urzędzie do pracy w sobotę graniczy z cudem. Nie wiem jakich technik użył mój mąż, ale zadziałały - znów szybkie spojrzenie na miłość jej życia. - Tak więc rozeszliśmy się, ja znalazłam suknię, a jak wróciłam do wynajętego mieszkania, to mój cudowny narzeczony przygotował dla mnie romantyczną kolację przy świecach i muzyce. Następnego dnia wzięliśmy ślub, a później spędziliśmy dwa dni na wynajętym jachcie w ramach krótkiej podróży poślubnej. - uśmiechnęła się ciepło i ugryzła znów pizzę, by pokazać, że opowieść się skończyła. - Nie chciałeś tato ślubu? Kiedy zmieniłeś zdanie? - spytała Luna, a jej brat zaraz dodał od siebie. - No właśnie? I kiedy zmieniłeś zdanie dotyczące dzieci? Czy... zawahał się na moment. - Czy po prostu to się stało i wziąłeś na klatę efekt? - spytał już nieco ciszej. Wolał myśleć, że był chciany aniżeli wpadką, ale nie było tragedii. Ojciec ich kochał, więc chciał czy nie, to ostatecznie się przekonał. Elisa spojrzała z ciepłym uśmiechem na męża pozwalając mu odpowiedzieć, skoro to do niego zostały skierowane pytania. - I mamo, czy możemy po powrocie do domu zobaczyć zdjęcia? - spytał nastolatek na chwilę kierując na nią uwagę, na co oczywiście Włoszka przytaknęła. Mała Luna zjadła natomiast swoją pizzę i teraz wyciągnęła brudne rączki w kierunku mamy. A ta oczywiście nie przejmując się ewentualnym sosem na sukience czy we włosach, od razu wzięła w objęcia dziewczynkę szepcząc po włosku do niej, że kocha ją nad życie.