Ana Lucia Montes Sro 19 Cze 2019, 15:12 | |
| Prezentacja Imię: Ana Lucia
Nazwisko: Montes
Wiek: 28 lat
Pochodzenie: Hawana, Kuba
Staż w obozie: 18 lat
Rodzic: Afrodyta
Drużyna/NoGods: drużyna Asklepiosa
Ranga: członek drużyny
Zajęty wygląd: Eiza Gonzalez | |
Aparycja Kobieta wysoka (liczy sobie sto siedemdziesiąt trzy centymetry), o szczupłej sylwetce, którą często podkreśla strojem. Choć w przypadku ubioru, zwykle zachowuje gustowny minimalizm, chętnie sięga po biżuterię, wykazując się przy tym naturą sroki, której uwagę przyciąga wszystko to, co błyszczące. Długie, ciemne włosy poprzetykane gdzieniegdzie jaśniejszymi refleksami, sięgają pasa, choć nad czym Ana Lucia ubolewa, nie są zbyt gęste. Ma ostro zarysowany podbródek, prosty nos, a spod kurtyny zwykle umalowanych rzęs, spoglądają ciekawie orzechowe oczy. Pełne usta, najczęściej pociągnięte są czerwoną pomadką, pasującą do czerwonego lakieru do paznokci; dość łatwo można się domyślić, że to jej ulubiony kolor. Zbudowana jest proporcjonalnie, na wzór klepsydry, choć czasem irytuje się, że przez ogólnie raczej niewielką wagę, ma kościste dłonie i stopy. Ciemniejsza karnacja, charakterystyczna dla mieszkańców Kuby, szybko łapie słońce. Anie udało się przejść przez życie bez większych blizn czy znamion, choć wprawne oko może dopatrzeć się kilku drobnych rozstępów na udach. Nie ma kompleksów na punkcie swojego wyglądu, wszelkie możliwe złośliwości puszczając mimo uszu; zna swoją wartość i wie doskonale, że do mało urodziwych nie należy. Z takimi genami wręcz nie wypada.
| Charakter Zrodzona z mieszanki boskich genów i gorącego, kubańskiego temperamentu, stara się łączyć w sobie te cechy. Chce uchodzić za wyważoną, nie dającą się łatwo wyprowadzić z równowagi. Chcąc godnie reprezentować matkę, nie daje sobie wejść na głowę, twardo stawiając na swoim. Niechętnie przyjmuje pomoc; niegdyś cicha i niepewna, dopiero z biegiem lat nabrała pary. Łatwo odnajduje z innymi wspólny język, wydaje się też mieć dystans do siebie i otoczenia. Nie ma problemu z udzieleniem kredytu zaufania. Ma za to spore problemy z prawdomównością, nie uważa zresztą kłamstwa za moralnie złe, zwłaszcza w sytuacjach, które tego od niej wymagają. Wprawnie prześlizguje się pomiędzy regułami, starając się obrócić je na własną korzyść. Raz powziętych celów nie lubi porzucać, z determinacją dążąc do zakończenia każdej podjętej sprawy. Wszystko dusi w sobie; chętnie wysłuchuje innych, choć sama niewiele wspomni o własnych przemyśleniach. Czasem wszystkie te emocje szukają ujścia, a kiedy je znajdą i mur pęknie - kryj się kto może. Nigdy nie podbudowywała swojego ego kosztem innych. Nie przepada za rywalizacją, uciekając się do udowadniania komukolwiek czegoś tylko wtedy, kiedy to absolutnie konieczne i ma pewność, że jest na wygranej pozycji. To kim jest, nie przyćmiło jej wspomnień o tym, skąd pochodzi. Głęboko wierzy w miłość, choć cały świat wokół próbuje w niej tę wiarę zabić. Nie postrzega jej jako słabość, a siłę, którą można szafować na własną korzyść, a niekorzyść innych. |
Przykładowy post Była idealna. Onieśmielała mnie. Wiedziałam, że to część jej boskości, a jednak z każdym krokiem, który mnie do niej zbliżał, czułam narastającą panikę. Czułam się niezgrabna, nie dość dobra, by uszczknąć choć drobną część tego, co czyniło ją taką. Nie czułam jej krwi płynącej w moich żyłach, a mimo już kilku lat spędzonych w obozie, wciąż miałam wrażenie, że odstaję. Zbyt miękkie serce czyniło mnie niechętną korzystania z mocy manipulacyjnych, którymi mnie obdarzono; bałam się ich oraz tego, co ze sobą niosły. Jak śmiertelne mogły się stać, kiedy opanuję je do perfekcji. Moja psychika postawiła więc blokadę; tej miała mi się pomóc pozbyć moja matka. Jakże dziwnie brzmiało to słowo dla dziewczyny, którą na siłę wyciągnięto z sierocińca. Dziewczyny, która dawno już straciła nadzieję na to, że jej życie może być wyjątkowe. Ale nie byłam taka jak Afrodyta, a w każdym razie nie potrafiłam tego dostrzec. Jej piękno nie było zwykłym; przeciwnie: coś na wzór aury magnetyzmu otulało ją jak subtelny zapach, któremu nie sposób było się oprzeć. I pewnie to właśnie on sprawiał, że parłam do przodu mimo targających mną wątpliwości. To zabawne, bo działo się tak ilekroć moja matka była w pobliżu. Sądziłam, że przy którymś razie to piorunujące wrażenie w końcu minie, a ja będę w stanie zaczerpnąć swobodnie oddechu, ale tutaj znowu się pomyliłam. — Jeśli przeszkadzam, mogę przyjść potem — zasugerowałam, niemal z nadzieją spoglądając na boginię pochylającą się nad kartkami, rozsypanymi na jej biurku. Nawet przy tak prozaicznej czynności potrafiła sprawiać wrażenie, że to najbardziej frapująca rzecz pod słońcem. — Podejdź — rzekła i wyraźnie rozbawiona zaśmiała się, a dźwięk ten przypominał brzęczenie małych, srebrnych dzwoneczków poruszanych wiatrem, które ciotka Maria zawieszała na ganku, by odstraszały złe duchy. Moje nogi poruszały się same, niemal gnały w jej kierunku, skuszone powabem jej głosu. Chciałabym jej nienawidzić za lekkość, z którą potrafiła wpływać na innych, a jednak nie byłabym w stanie. Afrodyta wstała, a suknia którą miała na sobie, szeleściła przy każdym ruchu. Czasem się zastanawiałam, czy nie unosi się kilku centymetrów nad ziemią, biorąc pod uwagę z jaką łatwością przychodził jej każdy krok i gest, wykonywany jakby od niechcenia. — Osiemnaście lat minęło szybko — odezwała się, podchodząc do szafy. Otwarła drzwi i stojąc do mnie tyłem, zaczęła czegoś szukać. Wykorzystałam ten moment na to, by wyprostować się nieco i zerknąć kątem oka w lustro. Ostatnie lata przyniosły wiele zmian, stałam już u progu dorosłości. Mimo wszystko czyniłam postępy, a z każdym treningiem stawałam się coraz silniejsza, nawet jeżeli nie raz i nie dwa musiałam znosić przytyki sugerujące, że każdy odniesiony przeze mnie sukces to tylko kwestia manipulacji. Nie przysparzało mi to pewności siebie. Nie czułam się wojowniczką, nie byłam też najlepszym medykiem, a moje próby rozpracowania mechanizmów wszelkiej maści, kończyły się jedynie katastrofą. Moja siła miała leżeć w umiejętności wpływania na innych i wywoływaniu w nich konkretnych emocji. Afrodyta mawiała, że taka właśnie jest miłość. Uderza do głowy i czyni świat lepszym, ale w mgnieniu oka potrafi ten sam świat obrócić w perzynę, choć z natury miała wszak nie znać zazdrości i nienawiści. To było złudne. Też miałam taka być. Czegokolwiek bogini szukała, odnalazła to. Odwróciła się do mnie, trzymając w dłoniach drewnianą, rzeźbioną w misterne wzory szkatułę. — Chciałabym wręczyć ci prezent — zaczęła, zbliżając się. Wstrzymałam oddech. — Wiem, że czujesz się jeszcze niepewnie. W miejscu, gdzie wojnę toczy się mieczem, umiejętności takie jak twoje wydają się nieprzydatne. Ale to nie jest prawda — dodała, sięgając do zamka. Otworzyła wieko szkatuły, gdzie na wyściełanym aksamitem dnie spoczywała zdobiona szpila do włosów. Odruchowo uniosłam brwi, nie rozumiejąc, do czego moja matka zmierza. Z wrażenie zapomniałam o tym, że mnie onieśmiela. — To, co wydaje ci się słabością, obróć w siłę — ciągnęła, podnosząc szpilę. Zwolnienie mechanizmu powodowało, że rozszerzała się i przyjmowała kształt sztyletu. — Kiedy ktoś bierze cię w ramiona, nikt nie spodziewa się ciosu w plecy, ani dźgnięcia pod żebra. Kiedy ukochana dłoń dzierży kielich, nikt nie spodziewa się, że wino będzie doprawione trucizną. Pamiętaj o tym — uniosła kąciki ust w uśmiechu. W pierwszej chwili wydawało mi się, że nie rozumiem. Przyjęłam prezent z wdzięcznością, podziwiając perły, którymi ozdobiona została srebrna szpila. Najwyraźniej nie wyglądałam na szczególnie przekonaną. Afrodyta odłożyła szkatułę i delikatnie złapała mnie za ramiona, odwracając w stronę lustra. Widziałam jej twarz ponad swoim ramieniem; w przeciwieństwie do mnie, uśmiechała się, a z każdą chwilą rosło we mnie przekonanie, że poradzę sobie. Czy była to część jej boskich mocy? Nie wiem. Do dzisiaj nie jestem w stanie tego powiedzieć na pewno. Pamiętam jednak dokładnie to, co powiedziała mi potem: — Jesteś boginią, więc zachowuj się jak ona — szepnęła. Zacisnęłam palce na sztylecie. Uwierzyłam jej. Ciekawostki — Jej ojciec uważał, że Afrodyta uwiodła go podstępem, dlatego oddał dziecko do sierocińca, nie chcąc mieć z nim nic do czynienia.
— Posiada prawo jazdy i jeździ jak pirat drogowy.
— Lubi kubańskie cygara i tequilę.
— Unika bezpośredniej walki. Jej domeną jest raczej podstęp.
— Nie rozstaje się ze szpilą do włosów, która przeistacza się w sztylet. Zdobiona srebrem i perłami błyskotka to prezent od matki.
— Uwielbia poezję; raczej czytać, niż tworzyć.
— Dokarmia wszystkie gołębie, jakie znajdą się w zasięgu jej wzroku.
— W mieszkaniu hoduje mirt. Dość charakterystyczny zapach unosi się w powietrzu już od progu. |
|
Re: Ana Lucia Montes Sro 19 Cze 2019, 22:38 | |
| Karta niezaakceptowana.
Uwagi: - W poście napisałaś, że Ana Lucia spotkała się z Afrodytą. Wolimy uniknąć spotkań z boskimi rodzicami na samym początku gry, bo w naszym założeniu spotkanie ich chociażby raz jest czymś niezwykłym (oczywiście wyłączając bogów mieszkających w obozie). Bardzo spodobało mi się jednak to, co napisałaś i dlatego sugeruję następujące rozwiązanie: rozmowa, którą odbywa twoja postać z Afrodytą mogłaby się odbyć w jej podświadomości - podczas snu. Jedynym elementem rzeczywistym byłby fakt otrzymania szpili, która znalazłaby się np. w pokoju Montes, gdy ta obudziłaby się po tym śnie. Wtedy moglibyśmy pogodzić tę rozmowę, która moim zdaniem jest bardzo fajnie napisana z brakiem bezpośredniego (w tym fizycznego) kontaktu z trudno dostępnymi boskimi rodzicami. Jeśli przystajesz na takie rozwiązanie, to proszę o edycję przykładowego posta i opisanie tego w taki sposób, by było jasne i klarowne, że jest to sen, a szpila znalazła się np. za pośrednictwem jakiegoś obozowego satyra (i jest to oczywiście prezent od matki). W innym wypadku proszę o zmianę koncepcji posta, gdyż jak wyżej wspomniałem - chcemy unikać bezpośrednich konfrontacji face-to-face z bogami.
Do poprawy |
|