ak to możliwe, że życie tutaj tak szybko wróciło do normalnego rytmu po tym wszystkim?, zachodził w głowę Savio, kierując swe powolne kroki w kierunku okazałego budynku, jakim było koloseum, poprawiając zarzucony na głowę kaptur ciemnej bluzy. Od tragicznej misji, którą cudem udało mu się przeżyć, minęło raptem kilka tygodni, a wszyscy zachowywali się jakby w ogóle nie zauważyli braku paru członków drużyny Aegira. Może to właśnie był ich sposób na przejście przez okres żałoby? Potrafiłby to zrozumieć, gdyby nie to, że ostatnimi czasy był traktowany jak wyrzutek. Ilekroć pojawiał się w kantynie, rozmowy zaczynały cichnąć i czuł na sobie oceniające spojrzenia młodych kobiet i mężczyzn, którzy jeszcze przed chwilą z zapałem pałaszowali swoje posiłki. Stał się dla nich "tym, który przeżył".
Był to tytuł, który oznaczał tyle dobrego co i złego. Oznaczał to, że udało mu się przetrwać, że okazał się pod jakimś względem lepszy od pozostałych uczestników wyprawy lub że po prostu miał szczęście. Z drugiej jednak strony był przez to skazany na noszenie na swoich barkach ciężaru bycia jedynym ocalałym. A on nie znosił tego zbyt dobrze. Przez ostatni miesiąc praktycznie do nikogo się nie odzywał nielicząc zdania raportu i kilku obowiązkowych rozmów z medykami. Pomimo tego, że był im wdzięczny za okazane wsparcie i pomoc, tak zaczynali mu już oni działać na nerwy. Naprawdę bardzo chciał porozmawiać o tym incydencie z kimś, kto nie bałby się mówić o nim otwarcie, ale nikt nie był do tego skłonny. Gdy próbował poruszać ten temat, wszyscy spuszczali wzrok, rozglądając się na boki, jakby rozmowa o zmarłych miała ściągnąć na nich gniew samego Odyna.
Po przekroczeniu progu areny, młody Włoch poczuł się nieco lepiej. Musiał chociaż trochę odreagować, a wiedział, że ludzie nie będą się przejmować jego obecnością tutaj. W końcu byli bardziej skupieni na tym, żeby jak najlepiej wykazać się na sesji treningowej i nie wylądować w szpitalu z poważnymi obrażeniami. To na pewno pozwoli mu się wtopić w tłum. Po pobieżnym rozejrzeniu się po miejscu ćwiczeń uwaga piwnych oczu herosa została przyciągnięta przez lśniące w słońcu ostrza małych noży, które leżały na małym, przenośnym stoliku. Zapewne nowa partia świeżaków miała niedługo zacząć szkolenie wstępne.
Syn Magniego ruszył w stronę sterty broni jak zahipnotyzowany. Doskonale pamiętał, jak wyglądało jego pierwsze spotkanie z bronią tego typu. Był wtedy jeszcze taki młody i nie do końca rozumiał skalę świata, do którego został włączony po zaakceptowaniu oferty pijanego satyra, który zjawił się w jego rodzinnym domu. To były inne czasy i w porównaniu z tym, co przeżywał w ostatnim czasie, mógł stwierdzić, że były też zdecydowanie prostsze.
Sueño cuando era pequeño
Sin preocupación en el corazón
Sigo viendo aquel momento
Se desvaneció, desapareció
Osiem lat wcześniej...
Wysoki jak na swój wiek jedenastolatek oderwał nagle swój wzrok od ostrza noża ze zdobioną rękojeścią, który trzymał w dłoniach i spojrzał z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy na dwójkę postawnych nastolatków, wpatrujących się w niego oczekująca. Czyżby znowu się zamyślił? Kurczę!
–
Co? – spytał, wracając już całkowicie do rzeczywistości. Jak oni się nazywali? A tak! Rudy to był Jack, a blondyn nazywał się Alex.
–
Eh... Pytałem, czy mnie słuchasz – powtórzył z dezaprobatą rudowłosy, kręcąc głową. –
Mówiłem, że dzisiaj pokażemy ci jak zabijać.Savio dygnął niespokojnie, słysząc ostatnie słowo. Jak to? Dlaczego? Przecież kapitan wspominał coś o tym, że jest tutaj bezpieczny, że potwory nie mogą się tutaj dostać! A tutaj jak okiem sięgnąć nie było nic, co w najmniejszym stopniu przypominało którąkolwiek z mitologicznych istot, które mu pokazano w tej starej, zakurzonej księdze w bibliotece poprzedniego wieczoru. Chyba nie każą mu...
Najgorsze przypuszczenia chłopaka potwierdziły się, gdy zobaczył, jak jasnowłosy trener zdejmuje przepoconą koszulę, odsłaniając naznaczony wieloma bliznami umięśniony tors. Elmo skrzywił się na widok długiej krechy, która przebiegała przez praktycznie całą klatkę piersiową. Chyba wolał nie wiedzieć, co za cholerstwo pozostawiło po sobie taki ślad. Przynajmniej wiedział już, kogo będzie uczył się zabijać. Ludzi. Żywe istoty.
–
Słuchaj, wiem, że to nie jest zbyt przyjemna myśl, ale wszyscy musieliśmy przez to przejść – tłumaczył Jack, starając się brzmieć spokojnie. –
Wszystko będzie okej. To tylko ćwiczenia, żebyś umiał się bronić w razie potrzeby, ogarniasz?Jedyną odpowiedzią jaką otrzymał było powolne skinięcie głowy świeżaka.
–
Dobra, to zaczniemy od sytuacji, gdy chcesz zaatakować od przodu – powiedział starszy heros, wskazując mniej więcej okolice mostka swojego kolegi. –
Najlepiej będzie, jeśli będziesz próbował zadać cios od dołu. Na cios od góry przyjdzie czas, gdy nabierzesz trochę więcej siły.Zgodnie z dalszymi wskazówkami, Kallabrio-Scarco starał się celować wysoko, aby potem z dużo większym naciskiem wycelować w serce. Z początku jego ruchy były dosyć powolne, gdyż chciał wyczuć, jak bardzo gwałtowny może być w czasie ćwiczenia, aby nie okaleczyć półboga, który właśnie służył mu za worek treningowy. Stopniowo jednak z każdym kolejnym powtórzeniem nóż w rękach chłopaka stawał się coraz szybszy i dokładniejszy.
–
Jest okej. Powinieneś tylko bardziej uważać na miękką część mostka, bo możesz zostać bez broni – uśmiechnął się pod nosem blondyn.
–
Po prostu nie chce cię zabić. Jeszcze – wzruszył ramionami Savio, wywołując salwę śmiechu pozostałej dwójki.
–
Dobra, więc skupmy się na tym, żebyś wiedział jak to zrobić, jak już będziesz czuł taką potrzebę – zaśmiał się Jack.
Dalsza część treningu okazała się już nieco cięższa, nie tylko pod względem trudności i precyzji, ale także tego, że wymagała dużej dawki szczęścia. A w przypadku dzieciaka, który dopiero co przybył do obozu to co najmniej kilka taczek takowego. W tym etapie ćwiczenia chodziło o nauczenie się jak "zabijać od tyłu".
Najważniejszą częścią tej operacji było to, aby ostrze znalazło się pod ostatnim żebrem. Następnie należało je wycelować prosto, do góry i do środka, aby koniec końców trafiło w nerkę. Jak to powiedziała dziewczyna, która akurat obok nich przechodziła? "Po takim ciosie twój przeciwnik padnie jak rażony gromem".
–
Prosto, do góry i do środka – powtórzył, dynamicznie manewrując bronią. –
Chyba to łapię!I tak jak Savio nie za bardzo podobała się perspektywa wbicia tego noża w ciało człowieka, tak cichy głosik w jego głowie podpowiadał mu, że jeśli przyjdzie, co do czego to przynajmniej będzie wiedział, jak się efektywnie bronić.
En tu castillo entré sin recordar
Que tendría que haber pensado
Con la cabeza, pero la cabeza
To był impuls. W żaden sposób tego nie zaplanował, po prostu pozwolił się ponieść własnemu instynktowi. Wspomnienie jednego z pierwszych treningów, przyniosło także następne... Wspomnienie ostatniej walki z potworem nawiedziło go tak nagle, że wszystkie emocje, które przez ostatnie tygodnie w sobie dusił, wypłynęły na wierzch. Frustracja, poczucie porażki, rozżalenie i niemożność pogodzenia się ze śmiercią kolegów. Nawet nie udało mu się uratować towarzysza, z którym udało mu się wrócić na teren Obozu Herosów. W jednej chwili chłopak stał przy stojaku z bronią, kontemplując przeszłość, aby w następnej znaleźć się na środku areny, zajmując miejsce na linii wyznaczającej granicę kręgu bitewnego i poprawiając napierśnik z brązu.
Coś podpowiadało mu, że branie udziału w tej potyczce nie było zbyt dobrym pomysłem, biorąc pod uwagę jego długą przerwę od posługiwania się jakimkolwiek orężem. W szpitalu za bardzo nie tolerowali broni poza skalpelami, którymi operował sam personel.
Poradzisz sobie, pomyślał, odsuwając na bok wszystkie wątpliwości. Chęć pozbycia się uczuć, które się w nim kłębiły, była zbyt duża, aby teraz ją zignorować. Mimo to starał się nie pozwolić emocjom wziąć nad nim góry, co mogłoby przysłonić mu trzeźwy osąd. Jeśli chciał wytrzymać tutaj wystarczająco długo, musiał być skupiony.
Krąg nie był ćwiczeniem, do którego podchodziło się ot tak. Był organizowany stosunkowo rzadko, ponieważ trudno było zebrać grupę, która byłaby jednocześnie odpowiednio zbalansowana i skora do walki, w której wszystkie chwyty były dozwolone. Niektórzy preferowali walczyć czysto i zgodnie z zasadami. Świętoszki. Tego dnia jednak sytuacja wyglądała nieco inaczej i trenerom najwyraźniej udało się dokonać cudu i zebrać w koloseum odpowiednich ludzi.
Opiekun, który zdawał się rozpoznawać twarz Savio, zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem, po czym przystąpił do tłumaczenia obowiązujących zasad. Nie były one jakoś szczególnie trudne do przyswojenia. Dziesięciu herosów wkraczało do kręgu i każdy walczył z każdym. Dozwolone były wszystkie rodzaje broni od tych najbardziej podstawowych pożyczonych ze zbrojowni po te otrzymane w darze od bogów. Herosi mogli też, w ramach zdrowego rozsądku, korzystać ze swoich specjalnych zdolności. Upraszało się jedynie o to, aby nie dobijać poważnie rannych. Nie chcieli nikogo zabić.
Ktoś mógłby spytać, czemu mają walczyć w taki sposób? Czyż nie lepiej by było podzielić się na grupie i udoskonalać pracę w zespole? Otóż nie. Chodziło tutaj przede wszystkim o to, by sprawdzić, jak dobrze półbogowie radzą sobie w walce w kompletnym chaosie, gdy zdani są tylko i wyłącznie na własne umiejętności.
Syn Magniego musnął palcami swój sygnet, a ten natychmiast zmienił się w preferowaną przez swojego właściciela broń – włócznię. Po wykonaniu nim na próbę paru obrotów, Elmo upewnił się w tym, że może mu się udać, zająć miejsce w górnej części tabeli wyników. Broń dobrze leżała mu w dłoni i zdawała się naturalnym przedłużeniem jego ręki.
Savio znalazł się w o tyle dobrej sytuacji, że żaden z herosów stojących po jego stronie kręgu nawet nie spróbował go zaatakować, zupełnie jakby w ich oczach nie stanowił żadnego zagrożenia. A przecież uczyli ich już na etapie podstawowego szkolenia, żeby nigdy nie lekceważyć oponenta. Zamiast chociaż podjąć próbę walki z nim, wszyscy rzucili się na środek, w samo serce potyczki, gdzie krzyżowały się ostrza pozostałych uczestników tego małego turnieju.
W tym tłumie była jednak jedna osoba, która zwróciła na niego uwagę. Był nim rosły dwudziestoparolatek. Z twarzy nie wyglądał on na specjalnie bystrego, co zresztą potwierdziło chwilę później jego zachowanie. Natarł on bowiem po prostu na Włocha, zapewne sądząc, że uda mu się wypchnąć go za linię i zdyskwalifikować.
–
Nie ze mną te numery – mruknął pod nosem, a jego palce stwardniały na drzewcach włóczni.
Chłopak stanął w rozkroku na lekko ugiętych kolanach i czekał na odpowiedni moment. A gdy takowy nadszedł... W dosłownie ostatniej chwili przesunął się w bok i znalazł w niemalże idealnej pozycji, aby rąbnąć przeciwnika w plecy swoją bronią. Impet uderzenia był na tyle duży, że heros poleciał do przodu, potykając się przy tym o własne nogi, aby na koniec wylądować poza obszarem przeznaczonym do walki. Świetnie, a więc zostało siedmiu! Połowa z nich sama się wybije.
Następne w kolejce do szpitala były bliźniaczki, które najwidoczniej zawarły sojusz. Walka w zespole z kimś bliskim mogła być jednocześnie zbawieniem, jak i wielkim utrapieniem. Jedno zawsze ruszy, aby ratować drugie. Savio planował wykorzystać tę słabość i po sparowaniu ciosu jednej z dziewczyn, podciął ją i już miał zadać cios wyłączający ją z gry, gdy dosłownie znikąd wyskoczyła jej siostra, która poraniła sztyletem jego policzek z którego zaczęła płynąć krew.
Spodziewał się ciosu, ale nie zadanego z aż tak dużą precyzją. Korzystając z jego chwilowego szoku, blondynka spojrzała na swoją towarzyszkę. To był jej błąd, ponieważ po chwili zasypał ją grad ciosów młodego herosa, który zmusił ją do ciągłego cofania się aż do samej granicy pola walki, które w końcu przekroczyła przez własną nieostrożność. Drugi problem rozwiązał się sam, ponieważ kobieta, która runęła na ziemię, straciła przytomność.
Mieszkaniec Otranto omiótł wzrokiem otoczenie i zorientował się, że oprócz niego na nogach trzymał się jeszcze tylko jeden chłopak. Z tego co kojarzył był on przydzielony do drużyny Tyra. Więc finał rozegra się pomiędzy reprezentantami grup nordyckich bóstw. Wybornie.
Jego oponent był w dużo gorszym stanie niż on, chociaż zdecydowanie nadrabiał determinacją i wyglądał wręcz przerażająco. Na twarzy miał ranę poprzeczną, której autorem zapewne był przeciwnik, którego właśnie odkopywał na bok. Obficie krwawił też z prawego boku, a kropelki posoki skapywały na piasek u jego stóp. To nie wróżyło dobrze. Zapewne był pod tak dużym wpływem adrenaliny krążącej w jego żyłach, że nawet nie był świadomy swoich obrażeń.
Członek drużyny zielonych zwrócił w końcu uwagę na swojego konkurenta, a w jego oczach błysnęła furia. Nie miał zamiaru się z nim cackać. Ba, najwyraźniej ubzdurało mu się, że nie potrzebuje nawet swojego wielkiego, oburęcznego miecza, aby się go pozbyć i po prostu rzucił się na niego.
Savio nie miał innego wyboru, jak odskoczyć tanecznym ruchem. A przynajmniej próbował to zrobić, ponieważ ta góra mięcha jakimś cudem go dopadła i przygwoździła do ziemi. Włoch autentycznie się przeraził, gdy łapska mężczyzny zaczęły zbliżać się do jego twarzy. Czy on zamierzał mu rozgnieść czaszkę niczym Góra w Grze o Tron?! Rzeczywistość była niewiele gorsza, ponieważ palce zacisnęły się na jego gardle. Najwidoczniej wielkolud chciał go podduszać, dopóki nie straci przytomności.
Z trudem łapiąc oddech, Kallabrio-Scarco spróbował sięgnąć po włócznię, która wypadła mu z rąk chwilę wcześniej. Brakowało mu zaledwie paru centymetrów, ale czuł, że zaczyna już robić mu się słabo. W przypływie adrenaliny szarpnął całym ciałem w bok, licząc, że dzięki temu broń znajdzie się w jego zasięgu.
Tak! Udało się! Jego dłoń zacisnęła się pewnie na początku grotu, a następnie przerzucił broń tak, by chwycić ją obiema rękami. Będąc już na skraju przytomności, przyłożył drzewce do gardła swojego oprawcy i naciskał na nie z całej siły, chcąc wyzwolić się spod ciężaru oprawcy. Gdy i to nie przyniosło zbytnich efektów, Savio postawił wszystko na jedną kartę. Nie miał już nic do stracenia.
Ostatnią deską ratunku była elektrokineza. Z palców chłopaka wystrzeliły wyładowania elektryczne, które odrzuciły blondyna kilka metrów w tył. Dokładnie za granicę pola bitwy.
Piwnooki nie miał siły już na nic i przetoczył się na bok, łapiąc się za szyję, chcąc sprawdzić, czy wciąż jest w jednym kawałku.
Santa Maria, pomyślał, modląc się w duchu do wszystkich możliwych bóstw i dziękując im za to, że przeżył to starcie.