Czy boli jak dotykam tutaj? Pon 13 Maj 2019, 01:21
Lara Doherty & Lancelot A. M. Ouvert-Roi
12 Grudnia 2017, Pub Foam St. Louise Missourie
Zima tego roku nie dawała wytchnienia nikomu. Nie była przyjemna zapewne nawet dla dzieci Chione czy innego z bóstw, które obcowały z lodem. Ulice i chodniki w St. Louise skute były lodem, a nad głowami przechodniów prószył gęsty i suchy śnieg. Coraz więcej osób podążało w okolice ścisłego centrum, gdzie odbywał się kiermasz świąteczny z różnej maści produktami z całego świata. Na ulicach zrobiło się kolorowo od masowo przyozdabianych choinek i różnego rodzaju oświetleń tak budynków jak i lamp. Jedynie Foam tego roku nie za bardzo się zmienił. Fakt, w środku pojawiła się choinka, ale atmosfera nie była bardzo świąteczna. Wciąż ten sam alkohol, ci sami ludzie, te same meble. Nic nie czyniło ich bardziej świątecznymi niż zazwyczaj.
Lancelotowi od dłuższego czasu towarzyszyło zatrważające uczucie oczekiwania na coś, co nie nastąpi. Z niesamowitą cierpliwością oczekiwał kolejnej wizyty towarzyszki nieboskiej i nieludzkiej niedoli jaką było posiadanie dwóch natur. Od jakiegoś czasu obojgu z nich udawało się jakoś istnieć poza realiami obozowymi. Niemniej jednak... Lance’a bardziej niż do kontaktu z obozem ciągnęło do kontaktu ognistowłosą córką Aresa. Zapinając ostatni guzik eleganckiej koszuli bez kołnierzyka uśmiechnął się lekko pod nosem. Hah... Jakby spojrzał na ich przeszłość nigdy nie spodziewałby się, że tak potoczą się sprawy. On studiuje medycynę tutaj w St. Louise, ona zaś uczy wychowania fizycznego w jednej ze szkół w Philadelphii. Cholernie za nią tęskni, ale w sumie mają przecież kontakt, prawda? Swoją drogą to zabawne, że nadal ślą do siebie listy, kiedy oboje korzysta z telefonów. Zapewne to z powodu Lancelota, który ma tendencję do lekkiego... Pozostawania w innej epoce niż powinien. Na ten przykład na studiach wszyscy jego znajomi korzystają z komputerów i telefonów do nauki, a on? Lancie siedzi godzinami w bibliotece wyszukując informacje bez Google’a czy Wikipedii. W powszechnej świadomości uchodzi za dziwadło, ale w sumie ciężko się z tym nie zgodzić. W końcu jest dziwny, nie jest w pełni człowiekiem. Przechodząc obok wazonu z kwiatami porusza lekko dłonią w ich kierunku dając im drugą młodość. Odświeżając je lekko i sprawiając, że zamknięte jeszcze pąki niektórych kwiatów teraz na nowo rozkwitają. Przygotował dla Lary cały prezent Bożonarodzeniowy. Nie mogło w nim zabraknąć również kwiatów. Nie dbał o to czy dziewczyna się tego spodziewa, bo przede wszystkim w tym momencie chodziło o sam prezent. Obejrzał się w lustrze. Bladą, porcelanową twarz zdobiły, o ile to odpowiednie słowo, ogromne wory pod oczami. Na uniwersytecie St. Louise mówiło się: “Pokaż mi studenta medycyny, po oczach powiem, na którym jest roku”. Lancelot skończył studia – teraz zaczął się jego okres zdobywania specjalizacji w szpitalu. W sumie nie zdążył się jeszcze pochwalić dziewczynie tym, że uzyskał dyplom i czas najwyższy zacząć działać kompletnie. Różowe usta dość silnie kontrastowały z prawie białym, krótkim i ledwo zauważalnym zarostem. Na sobie miał wyżej wspomnianą lnianą koszulę z długim rękawem bez kołnierzyka, ciemne spodnie jeans’owe i skórzane sztyblety ze zdobieniami wokół czubka. - No no... Może być. - Powiedział klepiąc się ręką po policzkach. Fakt faktem, cudów nie było, ale nie wymagajmy za wiele od studenta, który nigdy w życiu nie ściągał na egzaminie i wszystko co wiedział wygrzebał z książek. Ostatni raz spojrzał na list leżący na komodzie w jego akademickim pokoju. Dwunasty grudzień, dwunasty grudzień... Tak jak oczekiwał tej daty, tak z każdą kolejną sekundą pojawiało się coraz większe zaniepokojenie. Ostatnio ich listy były dość przerywane i nie spodziewał się tak szybkiego zaproszenia na wspólny wieczór patrząc na to, że dziewczyna też miała obowiązki. Z drugiej strony dla obojga z nich ten okres był najlepszy. On jeszcze przed sesją, ona już prawie wysłała uczniów do domów na święta. Wychodząc z mieszkania chwycił niewielką torbę z prezentem dla dziewczyny i bukiet kwiatów. Sama kompozycja nie była jakaś specjalnie wyszukana, ale jako syn Demeter nie mógł sobie darować kwiatów w takiej sytuacji. Decyzję o ściętych podjął przy spotkaniu z florystką. Cóż to w tym momencie była za różnica, skoro to było już ścięte? Do pubu zmierzał dość szybkim krokiem, ale w sumie czemu się dziwić. Było dość mroźno. W ciągu piętnastu minut, których Lancelot potrzebował by dotrzeć na miejsce zdążył odmrozić sobie uszy i nos. Na całe szczęście jego długi, dwurzędowy płaszcz z kapturem był dość ciepłym odzieniem, to też jak do tej pory dość skutecznie chronił wszystko co znajdowało się pod nim. Rozejrzał się po pubie. Jak zwykle nic ciekawego w środku. Paru stałych klientów, do których Lancelot skinął głową. Od razu zauważył pusty stolik, do którego podszedł i torebką na prezent usytuowaną na miejscu przeciwnym do niego dał do zrozumienia wszystkim wokół, że on na kogoś czeka i niespecjalnie interesuje go towarzystwo kogokolwiek innego. Przeczesał lekko włosy i ściągnął płaszcz. Marzyło mu się teraz grzane wino, które rozgrzeje tak ręce jak i zmarznięte wnętrze. Z jednej strony zima miała coś w sobie, była odpoczynkiem dla każdej żyjącej rośliny, ale z drugiej... I tak wolał wiosnę. Na jego twarzy malowała się ekscytacja. Nie mógł się doczekać momentu, w którym zobaczy płomiennowłosą przekraczającą spieniony próg... Nie widzieli się chyba jakieś 10 miesięcy. Ostatni raz w okolicach domniemanych urodzin Lance’a więc należała im się chwila wytchnienia od tego męczącego życia. Chwila tylko dla nich.
Lara Doherty
Re: Czy boli jak dotykam tutaj? Pon 13 Maj 2019, 17:14
Łańcuch dowództwa był beznadziejny. I to bez względu na to, gdzie i w jakiej formie występował. W Obozie Herosów, jeśli zadarło się z jego strukturą, trzeba było się liczyć z niezadowoleniem kapitana i tym, że trzeba będzie odwalać przez jakiś czas dodatkową robotę. A w prawdziwym, śmiertelnym życiu? Tutaj było nieco bardziej skomplikowanie, chociaż równie ciekawie. Ruda miała czasami wrażenie, że dzieciaki, z którymi ma do czynienia na co dzień w pracy, zachowują się lepiej niż część jej współpracowników. A już na pewno nie były one tak pełne zazdrości i nie lubiły aż tak mocno utrudniać życia innym, aby pokazać, że mają nad tobą całkowitą władzę. Wystarczyło, że wspomniała słowem w pokoju nauczycielskim, że chce wziąć kilka dni urlopu, a już chwilę później była otoczona przez największe plotkary w kadrze. A gdzie jedziesz? A po co? Nie wiesz, że oceny trzeba wystawić? Kto cię zastąpi? Zaraz rada będzie, co ty sobie wyobrażasz? Oh, jak wielkim błędem było odpowiadanie na te wszystkie bezsensowne pytania, które naruszały jej prywatność. Niestety dziewczyna poczuła na sobą taką presję ze strony otoczenia, że wytłumaczyła innym swoje zachowanie. Już godzinę później uświadomiła sobie, jak zła była ta decyzja. Gdy do wicedyrektorki doszły słuchy, że jedna z nauczycielek wybiera się do Saint Louis, Lara została wezwana na rozmowę. Nagle okazało się, że są pilne potrzebne dokumenty z jednego z liceów w tym mieście, więc stwierdzono, że skoro ona się tam wybiera to równie dobrze może ta papiery odebrać. Wiedziała, że robiono jej specjalnie na złość, ale nie zaprotestowała. Po pierwsze, wolała nie ryzykować, że nie pozwolą jej wyjechać, w końcu nie mogła przepuścić spotkania z Lancelotem. A po drugie, nie chciała dawać szefostwu satysfakcji i powodu do ewentualnego wywalenia jej z pracy przy następnej fali zwolnień. Nie mogła wylecieć. Nie wyobrażała sobie powrotu do obozu, zwłaszcza w okresie świątecznym. Nie chciała znowu czuć na sobie tych drwiących spojrzeń. Zamierzała przetrzymać najdłużej, jak będzie mogła, bez względu na to, jakie kłody będą rzucane jej pod nogi. Sama podróż do stanu Missouri okazała się na szczęście dużo przyjemniejsza od zmagań z pseudokoleżankami z pracy. Jej pociąg nie natrafił na żadne większe utrudnienia. Żadnych remontów, opóźnień czy wariatów, próbujących rzucić się na tory. Idealne warunki. Gdy opuściła dworzec kolejowy, jej serce zaczęło bić szybciej z podekscytowania. Tyle czasu... Czy bardzo się zmienił? Jak bardzo wykańczały go studia medyczna? W listach mogli przekazać sobie wiele rzeczy, ale nie mogło się to równać ze spotkaniem na żywo. Ostatni raz widzieli się niemal rok temu, a teraz nareszcie miała okazję dowiedzieć się, jak się miewa syn Demeter. Większość ludzi powiedziałaby, że nie powinna się już niczym martwić, bo najtrudniejszy etap podróży kobieta miała już za sobą... Cóż, byli w błędzie. W przeciwieństwie do Lance'a, Ruda nie potrafiła tak dobrze poruszać się po St. Louis, więc zmuszona była polegać na mapach Google'a i radach przechodniów. W końcu jakimś cudem udało jej się dostać na skrzyżowanie, przy którym znajdował się pub, w którym się umówili. Lara zatrzymała się przed jedną z witryn sklepowych, aby sprawdzić, czy wygląda w miarę okej. Z racji kiepskiej pogody miała na sobie brązowe kozaki, poprzecierane dżinsy, gruby biały sweter z dużymi rękawami, szary szalik, a na koniec zarzucony był czarny płaszcz. Nie była fanką czapek, więc takowej nie miała na głowie. Wolała już marznąć. Jej outfit prezentował się więc całkiem nieźle, jednak jej twarz... Wszechogarniający mróz i jej szaleńczy bieg ulicami miasta, wcale nie pomógł uświetnić jej twarzyczki. Była cała czerwona. Zrzucisz to na pogodę, doradziła sobie w myślach i zwróciła uwagę na odbijający się w szybie posąg Indianina stojący po drugiej strony ulicy przy samym wejściu do pubu Foam. W końcu trafiła do celu! Tatuś byłby dumny. – Cholerna zima – mruknęła Lara po wejściu do lokalu, wystukując buty ze śniegu na wycieraczce, aby po chwili ruszyć dalej. Wygląd lokalu nie wywarł na niej zbyt dużego wrażenia. Ot, pub jakich wielu w tym kraju. Z dużą większą radością przyjęła fakt, że było tu ciepła i mogła się uwolnić od swojego płaszcza, którego guziki zaczęła już rozpinać. Rudowłosa zatrzymała się nagle w pół kroku, dostrzegając przy jednym ze stolików osobę dla któej przebyła tyle kilometrów. Z wyglądu praktycznie się nie zmienił, chociaż jego wyraz twarzy stał się bardziej poważny. To pewnie przez tę całą wiedzę, którą mu wkładali łopatą do głowy na studiach przez ostatnie lata. Uświadamiając sobie, że stoi jak słup soli, rudowłosa ruszyła powolnym krokiem w stronę mężczyzny, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu wstępującego na jej usta. – Lance – przywitała się cicho i niewinnie, dając mu znak, że oczekuje, że ma w tej chwili wstać. Gdy tylko się podniósł z miejsca, stanęła na palcach i wyściskała z całej siły, trochę go nawet przy tym dusząc. – Schudłeś od ostatniego razu, wiesz? Brak obozowej kuchni ci nie służy.
Lancelot A. M. Ouvert-Roi
Re: Czy boli jak dotykam tutaj? Czw 16 Maj 2019, 01:36
Wraz z burzą ognistych włosów do lokalu wdarło się jakieś niewytłumaczalne ciepło. I choć mróz przy otwartych drzwiach nieprzyjemnie szczypał policzki Lancelota, to nie odczuwał on już dyskomfortu. W jednej chwili pojął, że jest tak samo różna jak i taka sama. Od ostatniego spotkania minął szmat czasu i dziewczyna musiała się zmienić, nawet te kilka milimetrów, czy już centymetrów we włosach. Z drugiej strony to cały czas była jego Lara. Ta bojownicza i niesamowicie przyjazna córka Aresa, którą pamiętał z obozu. Ta sama, która właśnie sprawiła, że Lance się uśmiechał. Uniósł prawy kącik ust i swoimi bladoróżowymi wargami odsłonił zęby. To był pierwszy szczery uśmiech od jakiegoś czasu. Tak niepowtarzalny i niesamowity, że blondyn chciał wykrzyczeć w swojej głowie: “chwilo trwaj!”. Momentalnie poderwał się z krzesła, na którym dosłownie jakieś kilkanaście sekund dopiero spoczął odkładając wszystkie przedmioty zabrane przez niego do tego pubu. Fakt... Miejsce to nie było specjalnie urodziwe. Nie było pięciogwiazdkową restauracją z owocami morza, swoją drogą Lance ich nie znosił. Nie było też hipsterskim spotem, który swoja popularność tak traci jak i zyskuje na Instagramie. Było skromnie, ale ciepło i przytulnie - właśnie tak miało być. Tuląc się do dziewczyny nie pozostawał dłużny. Odwzajemniał się jej tym samym, jednak w przeciwieństwie do niej z odpowiednia dozą delikatności jaka jej się należała. Nie chciał przerywać tej chwili, jednocześnie chcąc przejść do kolejnego punktu spotkania... Prezentu. Na wieść o tym, że w jej mniemaniu schudł zareagował dość nerwowo. - Myślisz? - Obejrzał się dokładnie dookoła siebie i poklepał po bokach. - Ja nie zauważyłem... - Uśmiechnął się do niej. Odsunął jej krzesło tak by mogła swobodnie usiąść, a kiedy już to zrobiła to Lance usiadł naprzeciw niej. - Ty za to moja droga promieniejesz. Nie mogłem oderwać od ciebie wzroku. Pomiędzy nimi znajdował się teraz dość niewielki pakunek. Było to kartonowe opakowanie na prezent owinięte w papier z motywem świątecznym i wielką kokardą na wierzchu. Swoją dłonią przesunął zawiniątko w kierunku ognistowłosej. Nie mógł się doczekać, kiedy uda jej się go otworzyć. W międzyczasie przypomniało mu się, że do prezentu miał dołączyć coś jeszcze. Obok znajdował się niewielki bukiet ściętych kwiatów. Położył go na wierzchu opakowania i dał dziewczynie możliwość swobodnego zapoznania się z nim. - Wesołych świat. - Powiedział lekko zachrypniętym głosem w jej kierunku. I podniósł się z krzesła robiąc niewielki krok w kierunku baru. Po ułamku sekundy obrócił się na pięcie w jej kierunku i lekko obniżając swoją posturę tak by ona nie musiała zadzierać głowy w jego kierunku spytał się jej. - Czy życzysz sobie coś konkretnego do picia czy ja mogę coś wybrać? - Sugerując pozostawienie wyboru napitku chłopakowi puścił jej delikatne oczko. Po wysłuchaniu tego co dziewczyna sobie zażyczyła podszedł w stronę baru by zamówić drinki. CO chwilę nerwowo zerkał w jej kierunku sprawdzając czy otwiera podarunek od blondyna. W środku znajdowały się dwa bilety na rozpoczynającą się w maju trasę koncertową Taylor Swift. Bilety były asygnowane na pierwszego czerwca dwa tysiące osiemnastego roku, a widowisko miało odbyć się w Chicago. Oczywiście znajdowały się tam w liczbie dwóch, bo wiadomym było to czego oczekuje w tym przypadku Lancelot. Nie mniej jednak... Nie był to koniec. W środku znajdowała się również niewielka srebrna bransoletka z malutkim medalikiem, na którym grawer drobnymi literkami napisał: “Reine ~L2017”. Lara chyba niespecjalnie przepadała za biżuterią, ale mimo wszystko Lance liczył, że ten prezent będzie mieć przy sobie. I ten wisiorek nie był końcem podarunków. Brakowało tylko jednego. Było kulturalnie, było już też pięknie, ale L’Amour nie byłby sobą gdyby nie było też praktycznie. Na samym dnie paczuszki znajdowała się niewielka torebeczka z sypką jaśminową zielona herbatą. Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, że córka Aresa uwielbia zielone herbaty i liczył, że akurat ta przypadnie jej do gustu.
Lara Doherty
Re: Czy boli jak dotykam tutaj? Sob 18 Maj 2019, 15:23
– Nie martw się. Aż źle nie wyglądasz – zapewniła go, siadając przy stoliku i wieszając płaszcz na oparciu krzesła. – Ale później coś na to zaradzimy. Obiecuję! W głowie już układała plan, gdzie pójdą zjeść coś dobrego. Wydawało jej się, że w drodze tutaj minęła całkiem nieźle się prezentującą budkę z fast-foodem. Taak, wielka tradycyjna zapiekanka z Saint Louis brzmiała nawet lepiej niż nieźle. I na pewno napełniała żołądek. Wprawdzie nie była to ekskluzywna knajpa, a smak nie będzie się równał z niczym, czego próbowali podczas niezliczonych obozowych biesiad, ale przecież nie o to chodziło. Może i chciała nakarmić przyjaciela, ale najważniejsze było, żeby spędzili razem jak najwięcej czasu. Nie ważne czy przekąsiliby coś tutaj, zmienili lokal czy udali się prosto do mieszkania syna Demeter, aby tam przygotować domowy posiłek. Chociaż ta ostatnia opcja mogłaby być naprawdę interesująca. Słysząc komplement Lancelota, przewróciła oczami rozbawiona, ale w żaden sposób nie zaprzeczyła jego słowom. Pochlebiały jej i utwierdzały w przekonaniu, że pomimo intensywnej przebieżki po mieście dobrze się prezentowała. – To świetnie! Dokładnie taki miał być efekt! – ucieszyła się Lara. – Stwierdziłam, że muszę się dzisiaj zrobić na bóstwo, bo temu miastu przydałby się taki mały promyczek jak ja. Zwłaszcza teraz, w samym środku tej piekielnej zimy. Chcąc nadać swojej wypowiedzi większą wagę, rudowłosa spojrzała za okno na oprószoną śniegiem ulicę i westchnęła ciężko. To nie było tak, że nienawidziła tej pory roku. Wiele miejsc prezentowało się wtedy o wiele lepiej niż w miesiącach letnich, były święta i Sylwester, a z wielowarstwowym odzieniem nie miała zbyt wielu problemów. Najgorszy był jednak dla niej ten przenikający aż do kości chłód i wichury śnieżne, które skutecznie uniemożliwiały jej swobodne poruszanie się na zewnątrz. Tego typu zjawiska atmosferyczne wolała obserwować zza okna swojego mieszkania, w którym wszystkie grzejniki były ustawione na pięć, a ona sama zanurzona była w swoim ulubionym fotelu z kubkiem gorącego kakao w dłoniach. Dobrze, że przynajmniej w pracy nie wymagano od niej wyciągania dzieciaków na zewnątrz, żeby zajęły się jakimiś sportami zimowymi. Dzięki niech będą Zeusowi za kryte lodowiska na terenie szkoły. – Wiesz co? Zaszaleję dzisiaj – uśmiechnęła się figlarnie. – Pozwolę ci zdecydować. Zaskocz mnie! Gdy chłopak ruszył w stronę baru, podążyła za nim spojrzeniem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak wielką tęsknotę względem młodego medyka w sobie dusiła przez ostatnie miesiące. Łatwo było odsunąć od siebie melancholię, gdy rzuciło się w wir pracy i zaczęło skupiać w stu procentach na dokumentach i uczniach. Jednak teraz, gdy znowu się spotkali, nawet tak mały dystans, jak od ich stolika do baru, wydawał się przeogromny. Skoro teraz tak się czuła to lepiej nie myśleć, co się z nią będzie działo, gdy za kilka lub kilkanaście godzin będą musieli się pożegnać. Ciesz się każdą chwilą, głupia, pomyślała, odwracając nagle wzrok, gdy jej spojrzenie zetknęło się ze spojrzeniem blondyna, który obejrzał się w jej stronę. Ruda w końcu zdecydowała się dobrać do przygotowanego dla niej prezentu. Tylko z której strony powinna się za to zabrać? Nie chciała rozrywać papieru i narobić wokół siebie nie wiadomo jakiego bałaganu. Jak była mała, potrafiła zrobić prawdziwy burdel z salonu w czasie świąt. Potem przez następne dwa tygodnie można było się natknąć pod kanapą i fotelami na kawałki kolorowego papieru. Wolałaby nie powtarzać tego wyczynu, zwłaszcza przy nieznajomych ludziach. – Dlatego właśnie wolę torebki – mruknęła pod nosem. Z boku musiało to wyglądać przekomicznie, gdyż dziewczyna oglądała paczuszkę ze wszystkich stron, a każdy jej ruch był doskonale przemyślane. Była niczym saper rozbrajający śmiertelnie niebezpieczną bombę. Kiedy w końcu udało jej się zajrzeć do środka, zatkało ją na chwilę. Nie spodziewała się aż takich bogactw! Podwójne bilety na koncert Taylor Swift wywołały niemały uśmiech na jej twarzy. Wprawdzie ostatnie utwory artystki niezbyt przypadały jej do gustu, tak z czasem dało się do nich przyzwyczaić. Poza tym zawsze można było mieć nadzieję, że piosenkarka zaprezentuje coś nowego. Coś, co mogłoby się spodobać córce Aresa od razu. Wyglądało na to, że czekało ich bardzo miłe rozpoczęcie okresu wakacyjnego, nawet jeśli nieco przed czasem. Logiczne dla niej było, że pojedzie do Chicago z Lancelotem. Innej opcji nie było. Jeśli będzie musiała, to weźmie nawet chorobowe na ostatnią chwilę, żeby nie mogli jej zatrzymać w pracy. On ma naprawdę dobry gust, przyznała w duchu Ruda, obracając w dłoniach bransoletkę z medalikiem. Wprawdzie biżuteria nie była zbyt praktyczna dla kogoś takiego jak ona (w końcu pół życia spędziła na intensywnych ćwiczeniach, a teraz sama trenowała innych), ale ten podarek byłaby skłonna dołączyć do swojego codziennego ubioru. Lara podwinęła sweter, odkrywając swoją magicznie zakamuflowaną broń pod postacią innej srebrnej bransolety. Przynajmniej będą do siebie pasować. – Muszę powiedzieć, że znasz mnie i moje potrzeby lepiej niż ja sama – zaczęła rudowłosa, odkładając na bok wiaty i herbatę, gdy Lance do niej wrócił. – Ale chyba musisz mi z tym pomóc... Mówiąc to wystawiła w jego stronę rękę, na której wisiała bransoletka. Jak mógł zauważyć młody mężczyzna, jego dzielna wojowniczka miała problem z zapięciem jej w taki sposób, aby się nie zsuwała z jej nadgarstka i potrzebowała kogoś, kto jej nieco wyreguluje zapięcie. Może chciała, żeby ktoś ją wyręczył? A może chciała, że to on to zrobił? Pytania, pytania, a jakichkolwiek odpowiedzi brak. Czekając, aż Ouvert-Roi przystąpi do pracy, dziewczyna zerknęła kątem oka na kieszeń swojego płaszcza, w której spokojnie czekało małe pudełeczko, którego zwartość na razie miała pozostać tajemnicą. Planowała wręczyć je przyjacielowi nieco później. W odpowiednim czasie o odpowiedniej porze.
Lancelot A. M. Ouvert-Roi
Re: Czy boli jak dotykam tutaj? Pią 24 Maj 2019, 18:21
Co do promyczka, który rozświetlał ulice Saint Louis - miała rację. Nic nie przynosiło takiego uśmiechu na jego twarz jak Lara – jego własna prywatna jutrzenka. Była ona tymi promykami słońca, które budziły całą przyrodę do życia na wiosnę i tak samo działała na chłopaka. Studia skutecznie przygaszały stosunkowo żywiołowy charakter Lancelota. Sprawiały, że energia ulatywała z niego w sposób wręcz niewytłumaczalny przynajmniej ze względu na fakt niewykonywania przez niego praktycznie żadnej zajmującej czynności poza nauką. Sam przed wyjazdem na studia nie spodziewał się, że wysiłek psychiczny męczy bardziej niż fizyczny. Może dlatego, że ten drugi bardziej forsował jego ciało, podczas gdy pierwszy powodując uczucie przepełnienia i rezygnacji objawiał się również bólem i zmęczeniem mięśni. Pozostawiając kwestię wyboru trunku tylko w dyspozycji Lancelota w jego głowie już pojawił się pewien plan. Musiał rozgrzać jakoś dziewczynę po tym chłodnym spacerze, który przed chwilą zaliczyła. Bardzo nie chciał by się pochorowała albo w jakikolwiek sposób negatywnie kojarzyła ich spotkanie. Grzane wino powinno być idealne. Cynamon, anyż, pomarańcza i cytryna, imbir... Wszystko to w połączeniu z kubkiem gorącego wina skutecznie działało rozgrzewająco i pobudzająco tak na ciało jak i na zmysły. Ukradkiem zerkał w jej kierunku, kiedy ta rozpakowywała prezent. Nie do końca zdawał sobie sprawę, że ta drobna istotka może być aż tak niezgrabna w tej jednej, jedynej czynności jaką jest rozpakowywanie prezentów. Papier, którym pudełko było wcześniej opakowane znajdował się absolutnie na całym stoliku co wywołało niepohamowany uśmiech na twarzy chłopaka. Kompletnie nie spodziewał się, że niewielkie zawiniątko jest w stanie spowodować aż taki bałagan wokół siebie. Niemniej jednak miało to swój czar i powodowało, że serce zabiło w nim szybciej. Z dreszczem ekscytacji czekał, aż dziewczynie uda się w końcu dokończyć rozpakowywanie. Powoli i niespiesznie wracał do stolika niosąc w rękach dwa porządne kufle z grzanym winem. Fakt, nie wyglądało to delikatnie, ani kobieco, ale rozgrzewało i pobudzało zmysły, a przecież o to właśnie chodziło. Postawił szkło na niewielkiej wolnej przestrzeni przed dziewczyną przygryzając lekko dolną wargę swoich bladoróżowych ust i patrząc w jej oczy. Nie był w stanie do końca odczytać uczuć, które towarzyszyły jej pryz odpakowywaniu prezentu, ale widział cień radości tlący się gdzieś w kącikach oczu. - Grzane wino! On dopiero teraz poczuł jak bardzo za nią tęsknił, jak każda chwila bez niej ograniczała i spłycała mu oddech. Jak ciężko bez niej było iść przez życie i jak niemożliwie wstawało się rankiem. Czuł się jak Odys wracający do swej Itaki, ale tak pogubiony w mapach i szlakach, które już przemierzył i z którymi musi się jeszcze zmierzyć, że kompletnie nie wiedział co musi zrobić. Każde zetknięcie się ich oczu jednocześnie go paraliżowało i pchało w niego tyle energii, że mógłby góry przenosić. Lekko westchnąwszy uśmiechnął się pod nosem i pokręcił przecząco głową. W żadnym wypadku nie odrzucał propozycji Lary. Po prostu... Los tej dwójce zgotował nieustanną plątaninę spotkań i rozstań, a w międzyczasie nagradzał ich małymi i krótkimi chwilami przyjemności. W ciszy przejął bransoletkę od dziewczyny i delikatnie palcami przesunął po wierzchu jej dłoni rozkładając lekki, drobny srebrny łańcuszek i dokładnie oplatając dziewczynie nadgarstek. Czuł aksamit jej skóry i przyjemne ciepło bijące od niej na własnej. Subtelnie starał się dopasować perfekcyjne zapięcie, na odpowiednie ogniwko tak by wciąż bransoletka pozostawała luźna ale nie spadała. Kiedy w końcu udało mu się tego dokonać ujął ją delikatnie za dłoń i przesunął tak by mogła dokładniej obejrzeć nowy nabytek. Koniec końców i on niespiesznie oderwał swoją rękę od niej nie chcąc sprawiać jej skrępowania. Ta krótka chwila i ta drobna czynność na długo jeszcze zapadną w jego pamięci, jako wspomnienie spotkania z Larą. Upił łyk wina, które przyjemnie rozlało się po jego wnętrzu sprawiając, że chłód bijący od drzwi wejściowych nie był tak nieprzyjemny i dało się do niego przywyknąć. Wpatrywał się bez słowa w jej twarz chcąc znaleźć odpowiednie słowa by zacząć jakąś rozmowę. Ciekawiło go tyle rzeczy, że przebierając w nich ciężko było mu cokolwiek wybrać. Koniec końców postanowił zacząć od tego, do czego w ostatnim czasie wszystko się sprowadzało - praca. - Jak praca w szkole? Bardzo dają ci wycisk? - Posłał jej ciepły uśmiech. - Spełniasz się?