Re: Apartamentowiec na Manhattanie, pokój nr 911 Pon 02 Wrz 2019, 21:10
Ona również o nim nie zapomniała, choć chciała z całego serca. Bolało ją, że odszedł i ją zostawił. Znienawidziła go, gdy odszedł do NoGods, a myślenie o nim tylko rozdrapywał stare rany. Myślała jednak o nim mimo wszystko, bo nie potrafiła tak po prostu zapomnieć, że był w jej życiu i pełnił rolę przyjaciela. Oczywiście, że nie miała z tym nic wspólnego i gdyby wiedziała to rozniosłaby te dzieci Aresa. Była wściekła, że tak to wszystko się potoczyło. Zwłaszcza, że wcześniej za wszystko obwiniała Jasona i był on tym złym, którego mogła nienawidzić za swoje cierpienie. A teraz? Miała coraz mniej powodów, żeby mogła być na niego zła. I z jednej strony czuła ulgę, ale z drugiej była zdezorientowana. - Daj znać jeśli będziesz potrzebował pomocy - razem mogli osiągnąć więcej i naprawdę sądziła, że gdyby trzymali się razem to mogliby pokonać tego potwora. Jeśli na tym ich spotkaniu nie dojdą do porozumienia i znów będą walczyć przeciwko obozowi to marne szanse. W końcu stracili wielu herosów podczas ostatniego ataku. - W ramach zemsty - warknęła jeszcze, ale ostatecznie jej rana goiła się bardzo szybko, więc nie będzie chowała zbyt długo urazu. I to prawda, że ją uratował, więc trochę zapunktował po wpadce. Ale rozmawiali o tym jak o złej pogodzie, co wywołało u niej delikatny uśmiech. To było takie dziwne i nieprawdopodobne. Emocje jak na roller coasterze. Najpierw nienawiść, potem złość wymieszana z wściekłością, żal i ból, a teraz współczucie i coraz bardziej pozytywne emocje, których nie do końca rozumiała. - Nigdy nic nie powiedziałeś - westchnęła jeszcze, bo gdyby wiedziała wcześniej, że zamierza opuścić obóz. Może nie byłby to później dla niej taki wielki szok? To prawda, że herosi ginęli dla bogów, ale nie tylko. Ratowali ludzi i czyścili świat od potworów. Mieli moc i musieli walczyć dla nich. Przez dłuższy czas trwali tak przytuleni. Nic nie mówili, by nie psuć nastroju. Krew brudziła jej ubrania, ale miała to gdzieś. Jego bliskość dawała jakieś uczucie ukojenia i bezpieczeństwa. Ale ta chwila nie mogła trwać wiecznie, dlatego gdy się od siebie oderwali, Scarlett otarła łzy z policzków i spojrzała na jego ramię. - Trzeba cię chyba opatrzyć. W łazience powinna być apteczka - powiedziała, po czym zniknęła na moment w łazience. Wróciła z apteczką i usiedli na łóżku.
Jason Lloyd
Re: Apartamentowiec na Manhattanie, pokój nr 911 Czw 05 Wrz 2019, 16:11
Tkwili w tym uścisku już przez kilka długich chwil. W ciszy która ogłuszała swoim rozmiarem. Chłopak niemal słyszał jak serce zaczęło mu przyspieszać. Może się powtarzam, ale to było bardzo przyjemne. Jason nie chciał by to się skończyło, ale niestety wszystko co dobre kiedyś musi się skończyć. Gdy się od siebie oderwali zobaczył, że trochę ją poplamił (jakkolwiek to brzmi XD) - O rany, przepraszam - powiedział, gdy zobaczył wielką plamę jego własnej krwi na jej ubraniu. Chociaż to nie była jego wina. - Muszę to jakoś opatrzeć. Kurde, naprawdę lubiłem tą koszulę - stwierdził fakt. Sięgnął po torbę, nadal była pod kanapą, w której oprócz broni trzymał także apteczkę, gdy Scottie wstała i poszła jej szukać. Miał właśnie powiedzieć, że ma jedną ze sobą, ale ona zniknęła w drzwiach łazienki. Został sam w pokoju. Jason zaczął się po cichu śmiać. Nie wierzył, że z wejścia go nie zabiła. Ale nie z tego się śmiał. Cieszył się, że w ogóle przyszła. Zwrócił uwagę na swoje poharatane ramię. Krew zaczęła skapywać na kanapę. Mówiłem już, że jest biała? Jak wszystko w tym pokoju? No może bardziej kremowa. Przytrzymał krwawiące ramię ręką. Będzie później musiał wymyśleć sposób na pozbycie się tych plam. Nie może oddać pokoju w takim stanie. Dalej przytrzymywał swoje ramię, gdy Scarlett wyszła z łazienki. - Znalazłaś - stwierdził kolejny fakt. Poszedł za Scottie i potem usiedli na łóżku. Zdjął swoją zakrwawiona koszulę i pozwolił jej się opatrzeć.
Scarlett Thorburn
Re: Apartamentowiec na Manhattanie, pokój nr 911 Sro 16 Paź 2019, 19:08
Po jego przeprosinach spojrzała na swoje ubranie i faktycznie było na nim trochę krwi. - To nic takiego - machnęła na to ręką, bo jeśli się nie wypierze to może wyrzucić odzież. To tylko ubranie. Ostatecznie to ona go postrzeliła, próbując wyrównać rachunki, choć nadal nie były wyrównane w jej mniemaniu. - Nie przeproszę cię za to. Zasłużyłeś - mruknęła z lekkim wzruszeniem ramion. Gdyby miała to zrobić jeszcze raz to na pewno by zrobiła, bo dzięki temu poczuła jakąś satysfakcję i wyrównanie. Rana się zagoi, koszulę kupi sobie nową. A straconych lat nikt im już nie odda. - Nie mogę uwierzyć, że myślałeś, że o tym wiedziałam... a co gorsze, że w tym uczestniczyłam - powiedziała jeszcze dość gniewnie. To wszystko było takie popieprzone, że na pewno musi minąć dłuższa chwila zanim sobie to poukłada w głowie. Ale w danym momencie nie chciała już go zabić czy ukarać go za to co jej zrobił. Dał jej argumenty, które w jakiś sposób do niej przemawiały. Cóż, na pewno współczuła mu takiego doświadczenia i gdyby o tym wiedziała to też wszystko potoczyłoby się inaczej. - Poplamiłeś kanapę? - mruknęła z dezaprobatą, jakby to była jego wina, że był ranny. Cóż, poniekąd była. Oprócz apteczki miała też trzy małe ręczniki w tym jeden mokry. - Zdejmij koszulę - wydała polecenie zanim sam zdążył to zrobić, nie patrząc mu w oczy. Sama w międzyczasie położyła na kanapie ręcznik, który zakrywał czerwoną plamę i chronił przed kolejnymi kroplami krwi. Wyciągnęła z apteczki wodę utlenioną i dużą ilość jałowej gazy. - Najwyżej przeproszę w recepcji i powiem, że poleciała mi krew z nosa. Masz kurtkę, żeby się zakryć nie? - zapytała jeszcze, myśląc już problematycznych kwestiach. Być może będą musieli dopłacić za nocleg, ale to jej nie przeszkadzało. Widok jego nagiego torsu był dziwny. Ostatni raz widziała go jako chłopca, a teraz jego klatka piersiowa należała do mężczyzny. Poczuła pieczenie na policzkach z zawstydzenia, ale przyłożyła mokry ręcznik do rany. - Wyciąganie kuli zaboli - ostrzegła, choć na jej ustach błąkał się uśmieszek.
Jason Lloyd
Re: Apartamentowiec na Manhattanie, pokój nr 911 Nie 20 Paź 2019, 12:51
Dobra, zasłużyłem - mruknął ze spuszczoną głową. Mimo wszystko było mu szkoda tej koszuli, ale na szczęście miał ze sobą płaszcz, więc nikt nie będzie się pytał co się stało. Może sobie kupić nową koszulę. Postanowił nie odpowiadać na to co powiedziała potem. Czuł się głupio, przez tyle lat cały czas był w błędzie. Było mu źle, że Scarlett mogla mieć coś wspólnego z wydarzeniami sprzed 8 lat. Zdjął koszulę, by dziewczyna mogła się zająć tym co sama zrobiła. - Tak, mój płaszcz wisi tam - wskazał na wieszak za drzwiami. Jason zauważył, że Scarlett się zarumieniła. Pewnie rzadko miała do czynienia z ranami postrzałowymi(XD). - Wiem, po prostu to zrób. I na miłość boską, weź do tego jakąś pęsetę - powiedział widząc, że zamierza się za to zabrać gołymi rękoma. Zacisnął zęby i czekał na najgorsze.