Rosa canina et Philadelphus coronarius - causa studiis
Aiden DuVine
Rosa canina et Philadelphus coronarius - causa studiis Sob 30 Mar 2019, 12:23
Rose Drayton; Aiden DuVine
20 Lipca 2018, Łąka niedaleko obozu
Aiden, kiedy tamci nareszcie znaleźli odpowiednie miejsce, żeby się ulokować na dzisiejszy wieczór, zaczął powoli rozkładać swój tobołek. Dobrze zaplanowany piknik to klucz do nieprzerwanej i niczym nie zmąconej dobrej zabawy. Był przygotowany na każdą ewentualność, a przynajmniej tak mu się zdawało. Przeczesał swoje włosy, których to niesforne kosmyki zaczęły opadać mu do oczu, kiedy ten nachylił się przed całym koszem. Ostatnie dni były dość ciepłe, a nawet bardzo ciepłe, co nie sprzyjało specjalnie chłopakowi. Nie żeby temperatura kiedykolwiek go obchodziła. Tęsknił za pięknem zimy, białym puchem majestatycznie opadającym na okolicznych terenach i szronem malującym wzory na oknach. Niestety, nigdy z Rose nie potrafili się dobrać względem odczuć dotyczących towarzyszącej im pory roku. Ona uwielbiała z kolei te czasy, które swobodnie pozwalały dzikiej i nieokiełznanej naturze rozkwitnąć, a tak się składało, że okoliczne łąki pokryte były w pełni nieprzebranym bogactwem kwiatów i ziół. Na biało-błękitnym kocu w szkocką kratę powoli zaczynały gościć wszystkie, zdaniem blondyna, niezbędne elementy. Dwa kieliszki do wina, chipsy, różnej maści owoce i oczywiście coś czego nie mogło zabraknąć - wino. - Białe, czerwone i oczywiście rose! - Uśmiechnął się do niej wskazując na wszystkie butelki, które ze sobą ma. - Mam nadzieję, że jesteś usatysfakcjonowana. Śmiało można było stwierdzić, że znalazło się tutaj wszystko to czego na tę chwilę potrzebowali, ale mieli jeszcze swojego rodzaju rytuał. Nie bez powodu odchodzili tak daleko od skupiska ludzi. Na tych polach tej nocy rozbrzmi karaoke! I o tyle o ile Aiden głos swojej przyjaciółki uważał za miły dla ucha, tak nie wiedział czy wszystkie okoliczne małe i duże zwierzęta są gotowe na te doznania i dźwięki. Mimo wszystko śpiew sprawiał mu niepohamowaną przyjemność, a zwłaszcza w doborowym towarzystwie. Powoli wyciągnął swojego laptopa, którego ulokował na samym środku, tak by oboje dobrze widzieli nadciągający tekst. Wybór pierwszej piosenki, jak już zawsze, pozostawił dziewczynie do wyboru. Potem wchodziła już w grę czysta gra skojarzeń i piosenki same się znajdywały. Dotykając butelki z białym winem schłodził ją do odpowiedniej temperatury. Nie do końca powinien się przyznawać, ale nawet czerwone pija schłodzone, choć we francuskich kręgach to całkiem sporego rozmiaru wykroczenie. Cała etykieta odnośnie picia wina ma ściśle ustalone wzorce temperatur i odpowiedniego przechowywania, chociaż Włochowi w tym przypadku na myśl przychodziło tylko jedno słowo - bullshit. - Którego życzy sobie panienka? - Skierował do niej swoje słowa szukając korkociągu w czeluściach kosza piknikowego. Po finalnym znalezieniu cudownego przyrządu napoczął wyżej wspomniane wino i wypełnił jeden z kieliszków do połowy. Smak po chwili przyjemnie rozlał się po wnętrzu chłopaka, a ten zamruczał z przyjemności. Powoli jego zamiłowanie do wina nosiło znamiona alkoholizmu, ale nie chciał tym za bardzo zaprzątać sobie głowy. Każdy musiał mieć jakieś hobby, prawda?
Rose Drayton
Re: Rosa canina et Philadelphus coronarius - causa studiis Sob 30 Mar 2019, 18:47
Kiedy wszystko kwitło wokół, serce Rose zawsze biło mocniej, rozwijała swoje płatki i tańczyła wśród ciepłych promieni, wykorzystując chwilę najmocniej jak tylko potrafiła. Lato było idealną okazją do łączenia się z naturą, do spacerowania bosymi stopami po mchu, do uwolnienia się od melancholijnego nastroju, tak często ciążącego po zimie. Nie żeby Rosie nie lubiła zimy, miała swoje zalety, ale wolała zespalać się z kwitnącymi kwiatami niż puchatymi pierzynkami śniegu - w tym tak bardzo różnili się z Aidenem, ale czegóż oczekiwać można po synu Chione. Jednak przeciwieństwa się przyciągają, a córka Demeter zdecydowanie miała talent do rozmrażania chłodnych istot, bo w końcu Aiden nie był jej pierwszym bałwankiem, którego ukochała jak własne rodzeństwo. Korzystając z okazji, postanowiła zostawić swojego psiaka Cameronowi, ponieważ o ile ubóstwiała Bobby'ego to nie wyobrażała sobie pikniku z wielkim psiakiem, który natychmiast mógłby doprowadzić do powodzi z wina na jakże gustownym kocyku. Tak też przywdziana w zwiewną suknię, podskakiwała wesoło podążając za przyjacielem, co jakiś czas zatrzymując się przy dorodniejszych kwiatach, zrywając je i wplatając do wianka, zaś za każdym jej krokiem rośliny zdawały się... piękniejsze? Przedziwne to było zjawisko, jednak prawdziwe. Gdy wybrali już miejsce swej „biesiady” Rose uczynnie pomagała przyjacielowi w rozstawianiu wszelakich dobroci, oczywiście w międzyczasie podjadając truskawki. Nie przepadała za chipsami, czy chrupkami – zawsze raniły jej dziąsła i podniebienie, toteż tę część uczty wolała zostawić Aidenowi. Z resztą jeśli zabraknie owoców, zawsze mogła użyć swoich mocy i zaoferować najdziwniejszą roślinę jaka przyszłaby jej tylko do głowy. W końcu spoczęła na kocu i kończąc wianuszek zmierzyła wzrokiem butelki, które oferował chłopak. - Zaszalałeś! – stwierdziwszy to wymownie poruszyła brwiami, by w następstwie zaprezentować skończony wianuszek, z różnorakich kolorowych kwiatów. Oczywiście wianek nie był dla kogo innego jak dla samego Aidena, bo przecież zawsze robiła wszystko dla innych, a potem zaś myślała o sobie – żałowała jedynie, że nie mogła zrobić wianka z samego jaśminu, ponieważ to był według niej kwiat najbardziej pasujący do przyjaciela. Jednak kwiaty polne miały tę frywolność – polot, którego akurat ta dwójka potrzebowała by rozluźnić się do granic możliwości i zaszczycić okoliczną florę oraz faunę swymi umiejętnościami śpiewackimi. Rosie nie zważając na okoliczność wyciągania laptopa, można kolokwialnie stwierdzić, że władowała się na kolana Aidena. - Mianuję cię na księcia Aidena Pierwszego Tego Imienia, Księcia Chabrów, Maków i Pierwiosnków. Władcę Przebiśniegów. Lorda Czterech Pór Roku. Najwyższego Lorda Krainy Lodu – mówiąc podniośle tytuły usytuowała wianek na głowie przyjaciela oraz uklepała jego włosy tak aby kwiaty ładnie w nich wyglądały. Następnie wstała, złapała pierwszy lepszy patyk leżący w pobliżu i uklęknęła na kolano, wspierając się na patyku niczym na mieczu - co swoją drogą wyglądało dosyć komicznie w jej długiej sukience. - Totalnie chciałam walnąć jakąś przysięgę rycerską ale wypadło mi z głowy jak taka przysięga by brzmiała – zaśmiała się i odłożyła patyk na bok. – Popsułam, wybacz. Zwinnie znalazła się ponownie na swoim miejscu wybierając spośród owoców truskawki. Rose nie miała preferencji względem temperatury picia wina – zasada był jedna: nie mogło śmierdzieć taniością. Jakkolwiek by to snobistycznie nie brzmiało, taką właśnie miała zasadę. Jeśli już czymś się truć, to czymś dobrym i smacznym. Ostatecznie kiwnęła głową w kierunku białego wina, a następnie przetoczyła się na brzuch i na leżąco starała się operować touchpadem laptopa. Majtając nogami w powietrzu rozważała od czego można by zacząć – coś spokojnego? Radosnego? A może całkowicie od czapy? Zmarszczyła brwi i weszła intencjonalnie w sekcję muzyki lat osiemdziesiątych, powoli najeżdżała kursorem na hit „Modern Talking - Cheri Cheri Lady”, uśmiechając się zawadiacko w kierunku Aidena.
Ostatnio zmieniony przez Rose Drayton dnia Sro 10 Kwi 2019, 15:27, w całości zmieniany 1 raz
Aiden DuVine
Re: Rosa canina et Philadelphus coronarius - causa studiis Pon 01 Kwi 2019, 15:54
Sprawianie przyjemności dziewczynie było tym czymś, co wywoływało odczucie sprawiedliwości w Aidenie. Rose zawsze dbała najpierw o innych, na samym szarym końcu stawiając siebie. I o tyle o ile jej najbliżsi przyjaciele potrafili odwdzięczyć się dziewczynie, tak jak można byłoby się tego spodziewać brunetka często spotykała się również z obojętnością na to co robi dla innych. W społeczeństwie panowało jakieś takie dziwne przeświadczenie, że wszystko co ci się należy musi być czymś miłym. Problemy i pretensje pojawiały się dopiero w momencie, w którym zamiast tego otrzymywaliśmy jakąś niezbyt ułożoną i nieoczekiwaną degrengoladę skropioną chamstwem i nienawiścią. Rose dla blondyna byłą tym promyczkiem nadziei, że ludzkość ma jeszcze szansę otrząsnąć się z tego konsumpcyjnego pościgu szczurów, na którego samym końcu popada w marazm i nie jest już ważny nikt oprócz własnego ego. Jedną z cech Włocha była wiara w ludzi. Zawsze, kiedy wątpił, jak lekarstwo przychodziła córka Demeter. Sytuacje nie zdążały się często, ale były momenty, w których nie widział nadziei i twierdził, że nie ma już o co walczyć, bo o tyle o ile śmiertelników można ochronić przed gniewem boskim o tyle przed nimi samymi już się nie da. Potrząsając lekko głową by odrzucić złe myśli nie zorientował się nawet kiedy Rose usiadła na jego kolanach koronując go na księcia kwiatów. Na jego twarzy pojawił się rumieniec, który silnie kontrastował z jego bladą, porcelanową cerą. Sam nie wiedział, dlaczego jego policzki zapłonęły płomienną czerwienią, bo po kim jak po kim, ale po swojej przyjaciółce mógł się tego spodziewać. Kiedy ta przymierzając się do złożenia rycerskiej przysięgi straciła wątek Aiden chciał przejąć inicjatywę. Powstał z koca wyciągając szybko kolejny jego egzemplarz z kosza piknikowego, który szybko przewiązał wokół swojej szyi tworząc coś na wzór peleryny. Skupił usilnie rozsianą gdzieś po całym organizmie energię i zaczął skupiać ją w swojej dłoni. Po kilku sekundach powietrze zaczął wypełniać lekki chłód, a w jego ręce formować zaczynał się miecz. - Primrose Rose Drayton! - Swoje słowa skierował do dziewczyny tonem oficjalnym i wyniosłym, kiedy ta już siedziała. - W podziękowaniu za bohaterstwo, męstwo, odwagę i liczne inne zasługi. Mam zaszczyt wszem i wobec ogłosić, że mianuję cię jedną z rycerzy jaśminowego stołu. Panią południowych księstw konwalii i hiacyntów, północnych akacjowych marchii, panią na zamku château de printemps jonquilles et narcisses. - Wypowiadając najdonioślej i poważniej jak się da, chłopak dotknął ostrzem odpowiednio dwóch ramion dziewczyny. Po czym uklęknął przed nią ofiarowując jej miecz. - Przyjmij z mych rąk ten oto miecz na znak przynależności do twojego stanu i władzy, którą ci nadano. Po całej inscenizacji chłopak wybuchnął śmiechem padając na ziemię. Mógł się spodziewać tego, że kompletnie da się porwać dziewczynie. Ta nutka improwizacji i spontaniczności, która wkraczała do codziennego życia była zbyt kusząca, żeby z niej rezygnować. Sięgnął po swój kieliszek podając w tym samym momencie wino Rose. - Za królestwo! - Uniósł dłoń z napojem w kierunku nieba po czym, kończąc toast, pochylił ku swoim ustom. Humor nie przestawał mu dopisywać, kiedy oboje dawali porwać się chwili uciekając od spraw codziennych właśnie na takie wyjścia. Tworzyli swego rodzaju twórczo-kreatywną mieszankę wybuchową. Przyjaźń aż kwitła wokół nich niczym kwiaty wokół Rose. Chłopak już kierował swoją głowę w kierunku laptopa, żeby dojrzeć co na nim próbuje odszukać jego przyjaciółka, ale zrezygnował z tego w momencie, w którym usłyszał pierwsze sekundy utworu. - No proszę... - Powiedział uśmiechając się do niej i odkaszlnął przygotowując głos do śpiewu. Postanowił darować sobie początek i wszedł dopiero w momencie refrenu. - Cheri Cheri Lady, going through a motion...
Rose Drayton
Re: Rosa canina et Philadelphus coronarius - causa studiis Pon 01 Kwi 2019, 18:24
Dziewczyna naprawdę rzadko zdawała sobie sprawę, że może wprawić kogoś bliskiego w zakłopotanie swoim wylewnym zachowaniem. Z drugiej strony już nie raz została upomniana przez Meryline za takie właśnie gesty, które choćby w przypadku Aidena wywołały falę rumieńców. Mimo wszystko nie potrafiła z nich rezygnować, były dla niej zbyt naturalne i wplecione w światopogląd. Każdego obozowicza traktowała jak rodzinę, którą w rzeczywistości byli! Nie zapomnijmy przecież o fikuśnych związkach między bóstwami – idąc boskim drzewem genologicznym, to pewnie byli jakimś kuzynostwem, taką siódmą wodą po kisielu. To by wyjaśniało ich nić porozumienia! Nigdy nie wątpiła w to, że w czasie takich inscenizacji teatralnych zostanie osamotniona. Choć sama się poddała, to jej oczy zabłysnęły niczym dwa ogniki pląsające po bagnach, w momencie gdy ujrzała jak Aiden podniosłym tonem wymówił jej imię, przyozdobiony w powiewającą koco-pelerynę. Zawsze słysząc pełną wersję swojego imienia, doznawała przedziwnego ucisku w żołądku, który można porównać do uczucia małego dziecka, właśnie nakrytego na kombinowaniu czegoś niecnego. Zwykle to uczucie znikało po kilku chwilach, jednak tym razem wciąż pozostawało, a nawet rosło z każdym wypowiedzianym słowem, jakie wypływało z ust blondyna. Wszystkiemu powagi dodawał lodowy miecz, który natychmiast zdawał się także rozsiewać chłód – za pewno on był winny tej gęsiej skórce drepczącej po Rosie. Przez to wszystko omal nie zapomniała o ponownym przybraniu pozycji godnej rycerza. O mały włos nie wywracając wszystkiego z koca, ponownie uklęknęła na kolanko pochylając w uniżeniu głowę. Cała duma jaką na nią spadła zdawała się tak realistyczna, że prawie zapomniała jakoby jej namacalna powłoka nie była rycerzem w kwiecistej zbroi. Jedynie mróz, który wylądował na jej gołej skórze w postaci miecza sprowadził ją na ziemię, było to niczym zetknięcie się dwóch warstw powietrza, sprowadzające burzę. Jednak w przypadku Rosie, pioruny zastąpił chichot, natychmiast zerknęła w dotknięte miejsca i zauważyła, że na ramionach pozostały zimne krople. Nie śmiała ich jednak ścierać, z resztą po chwili zrobiły to ramiączka sukienki gdy powstała jako Rycerz Jaśminowego Stołu. Ostrożnie pochwyciła rękojeść miecza, oczywiście tłumiąc w sobie przejawy jakiegokolwiek grymasu związanego z zimnem jakie przelało się na jej dłonie. - Będę dzielnie ci służyć, mój panie – mówiąc to wykonała piruet z mieczem, następnie zaś wbiła go w ziemię. Ukrywając drżące i czerwone od lodu ręce wprawiła w ruch swą magię. Powoli na lodowym ostrzu zaczęły wspinać się pnącza wyrastające z ziemi. Wyglądało to przedziwnie gdy w tak prędkim tempie pnącza nagle wypuściły pąki, a po chwili cały oręż ozdabiały przepiękne bordowe, drobne kwiaty. Tak też powstał lodowo-kwiecisty miecz – Rose pokiwała dumnie głową wyobrażając sobie taki miecz na herbie, wystarczyła też chwila by jej wyobraźnia pognała w kierunku wyszywanego herbu na sukniach, wytłoczonego w laku na ważkich listach, a także na fladze zwiastującej pokój na świecie. Gdy obróciła się do Aidena obdarzyła go szerokim uśmiechem i chwytając kieliszek wzniosła toast razem z nim. - Za królestwo! – upiła łyk trunku… i kolejny… aż opróżniła całość delektując się cudownym smakiem. Wesoło odłożyła kieliszek i ponownie legła na kocu. Właśnie takie chwile upewniały ją w tym, że za nic w świecie nie zamieniłaby się z kimkolwiek – nawet Królową Elżbietą – na miejsca. Nie rozumiała jak NoGods mogą robić sobie sami krzywdę uznając obóz za wrogów na śmierć i życie, przecież… byli dobrzy, mogliby wspólnie cieszyć się życiem. Ale! Przecież nie o smutkach mowa, Rose westchnęła by wypuścić z siebie te wszelkie myśli i oddać się zabawie. Kiedy rozbrzmiały pierwsze słowa piosenki, dziewczyna natychmiast położyła się na plecach i godnie naśladując mimikę Thomasa Andersa zaczęła śpiewać pierwszą zwrotkę. Do całego występu dołożyła także wdzięczne machanie rękami i nogami w zwolnionym tempie – jakby dosłownie grała w jakimś teledysku. Refren oddała Aidenowi, a sama wróciła ze swoim wokalem dopiero gdy nastał kolejny wers. - I get up, I get down. All my world turns around – wraz ze słowami wstała i położyła się ponownie, a następnie z pleców przewróciła się na brzuch. Patrząc z boku to aż dziw, że Rosie nie miała jakichś teatralnych korzeni, bo doprawdy widowisko było ciekawe. Choć wciąż miała problem z tym by na imprezach zatańczyć i nie wyglądać przy tym śmiesznie, tak coś co podchodziło pod swego rodzaju performens artystyczny, dawało jej tyle radości, że jakoś brak umiejętności tanecznych zanikał, a w jego miejscu pojawiał się… zacny ruch? Być może to był ten nieodgadniony sposób na nauczenie Rose tańca? Kto wie… Po zakończeniu pierwszej piosenki, lekko zdyszana Rosie rosiała po łące swój śmiech, pozostawiają Aidenowi wybór następnego utworu. Podparła się na łokciach i rozejrzała po okolicznych kwiatach, jakby zatapiając się nagle w jakichś melancholijnych myślach.
Ostatnio zmieniony przez Rose Drayton dnia Sro 10 Kwi 2019, 15:28, w całości zmieniany 1 raz
Aiden DuVine
Re: Rosa canina et Philadelphus coronarius - causa studiis Sro 03 Kwi 2019, 14:05
Aiden mając na uwagę ofiarność w oddawaniu hołdu królestwu nalał kolejny kieliszek Rose. Nic nie stało dziś na przeszkodzie, ażeby ulać się dziś w trupa. Blondyn z miłą chęcią spędziłby jutrzejszy dzień całkowicie w łóżku. Może to byłby dzień, w którym Mary wpadłaby pooglądać z nim Netflixa i poobrabiać dupy gwiazdom? Stwierdził, że jest jeszcze za wcześnie na planowanie tak dalekosiężnych planów. Włoch też nie oddałby tych kilku chwil spędzonych na łonie natury z jego przyjaciółką. Te miłe chwile, te malutkie momenty w życiu kształtowały nasze wspomnienia na długie lata. Ich obraz, biorąc pod uwagę te dobre, w naszej głowie jest zawsze wyidealizowany. Nie pamiętamy potem tego co w danym momencie potrafiło rozproszyć nasze szczęście, zachowując jedynie tym samym samą pozytywną esencję. Aiden uśmiechnął się widząc próby oddania mimiki Andersa. Rosie miała w sobie bardzo duże zapędy artystyczne. Pokłady sztuki, które przez takie zachowania dawały o sobie znać. Ciężko było nie dostrzec delikatności, finezji i piękna w tej drobnej, małej duszyczce. Brunetka spokojnie mogła uzewnętrzniać siebie dzięki mocy odziedziczonej przez matkę. Charakter i moc sprawiały, że zdaniem chłopaka nie tylko rośliny wokół niej chciały kwitnąć i rosnąć. Robiła to też z ludźmi. Popatrzył na nią, również cieszącą się danym momentem. To był dobry pomysł. Szczery uśmiech i samo celebrowanie chwili przez nią, sprawiały, że jego dusza też się radowała. Kontynuował swoje śpiewanie refrenów, pozostawiając dziewczynie pełne zwrotki. Dla niego na pociągnięcie całego utworu nie polało się jeszcze odpowiednio dużo alkoholu. Wiedząc, że powoli zbliżają się już do końca, w swojej głowie zaczął przeglądać całą kolekcję najlepszych utworów na imprezy, aż nagle go olśniło. Wyciągnął swoje ręce w stronę laptopa i zaczął wyszukiwać utwór. Chciał znaleźć wersję bez przydługiego wstępu, który towarzyszył pełnemu teledyskowi. Kiedy udało mu się już osiągnąć cel sprawił by urządzenie wydawało z siebie jak najgłośniejszy dźwięk i wstał w końcu ściągając pelerynę i poprawiając wianko-koronę. - Można prosić jednego z rycerzy jaśminowego stołu do tańca? - Skłonił się w jej kierunku jedną ręką przytrzymując kwiecistą konstrukcję na głowie, drugą wyciągając w kierunku Rosie. - Będzie mi szalenie miło. Pierwsze nuty utworu zaczęły rozbrzmiewać, a Aiden tylko czekał na reakcję dziewczyny. Może słuchanie takich piosenek nie leżało w jej naturze, aczkolwiek tę koniecznie musiała znać. Był to swego rodzaju hymn imprez ludzi urodzonych po ‘95. - There’s a stranger in my bed. There’s a pounding in my head. - Zaczął śpiewać, kiedy tylko rozbrzmiał głos Katy Perry. - Glitter all over the room. Pink flamingos in the pool. Miny, które wymyślał na bieżąco do każdego wersu piosenki Last Friday Night (TGIF) dla przypadkowego przechodnia mogły wydawać się w połączeniu z co najmniej fikuśnym tańcem, który blondyn uskuteczniał jako objaw jakiejś choroby psychicznej bądź też tego, że usiadł na mrowisku. Niemniej jednak sprawiało mu to niepohamowaną przyjemność. Od czasu do czasu każdy zasługuje na odrobinę dziecinady. Pociągnął cały wers do końca po czym zbliżając się do refrenu podniósł poziom swojego głosu do takiego stopnia jakby co najmniej znajdował się w klubie, dając wolne wszystkim hamulcom jakie mogły go ograniczać. Na wspomnienie w tekście piosenki And we took too many shoots przechylił kolejny kieliszek wina, po czym usłyszał Think we kissed but I forgot i uśmiechnął się do dziewczyny. Postanowił pocałować ją w rękę dalej tańcząc. Uwielbiał interpretować teksty piosenek, które pobrzmiewały na parkiecie. Większość z nich miała idiotyczny teks, ale muzyka dająca rytm wtapiała się w ludzką świadomość i sprawiała, że raz usłyszanego utworu nie da się zapomnieć. Po skończonym otworze i tańcu udostępnił z powrotem laptopa do użytku ogólnego, a sam usiadł dolewając sobie i Rosie wina. Lekko zdyszany postanowił poszukać gdzieś w koszu piknikowym swoich papierosów. Paląc tylko okazjonalnie nie odczuwał za bardzo ich skutków, takich jak choćby silny dech po wysiłku fizycznym. Niemniej jednak z dnia na dzień, szczególnie po praktykach w szpitalu, palił coraz więcej. Nie chciał się jednak ograniczać tego wieczoru, bo doskonale wiedział, że czeka ich cudowny czas. Wyciągnął paczkę w kierunku dziewczyny. Nigdy jeszcze nie widział jej z papierosem, ale nie był osobą, która uważała się za tą zakazującą i nakazującą pewne zachowania. Jeśli chce sobie zapalić do alkoholu, to w sumie nic nie stało na przeszkodzie. Jeśli nimi wzgardzi, lepiej dla niej i jej zdrowia. - To co teraz? - Utkwił swoje zielone ślepia w twarzy brunetki. Ich gusta były inne, ale miały kilka punktów stycznych, na które właśnie w tym momencie liczył. Popijając, a raczej sącząc wino z kieliszka, poprawił delikatnie koronę na swojej głowie. Nie chciał omyłkowo utracić swojego statusu i pozycji, przez niezdarne ruchy, które spowodowałby odebranie korony króla pór roku. To było absolutnie niedopuszczalne - uśmiechnął się do siebie w myślach.
Rose Drayton
Re: Rosa canina et Philadelphus coronarius - causa studiis Czw 04 Kwi 2019, 01:20
W czasie krótkiej przerwy między wyciem od jednego hitu do drugiego, Rosie wykończyła prędko kolejny kieliszek, który zaoferował jej Aiden. Dziewczyna nigdy nie miała mocnej głowy, toteż powoli zaczynała odczuwać skutki procentów jakie wprowadziła do swojego organizmu. Ciepło rozpływało się po ciele, głowa zdawała się być lżejsza, a mięśnie rozluźniały się przyjemnie, dając poczucie wolności. Nie miała pojęcia, czy przyjaciel odczuwa skutki trunku jako podobny wachlarz wrażeń, jednakże widziała w nim pewien otulający go spokój ducha, póki co to wystarczało. Przyglądając się Aidenowi znad kieliszka, zdała sobie także sprawę, że poczyniła niebanalną drogę docierając do tego, z początku chłodnego, płatka śniegu. Dobrze pamiętała gdy zamieniali pierwsze słowa, jak każde dziecko Chione, chłopak był nieufny, zamknięty – ale jednocześnie z jego oczu emanowała chęć nawiązania kontaktu, wewnętrznie czuła, że choć twarzyczkę miał oprószoną mrozem i połyskliwym szronem, tak serduszko w głębi było niczym wulkan, przelewający magmę. Gdyby tylko przyjaciel był Islandczykiem, to taka metafora byłaby jeszcze trafniejsza; przecież właśnie na Islandii pod obszarami pokrytymi grubą warstwą lodu, kotłuje się nieprzenikniony ogień. Z zamyślenia wyrwała ją złożona propozycja – no i masz, wulkan wylazł spod lodu, powodując panikę, prawie jak w Pompejach. Uciec? Odmówić? Zgodzić się i spłonąć ze wstydu, gdy rozdepcze Aidena? Ale przecież nie mogła popsuć tej chwili! - Nie odpowiadam za jakiekolwiek siniaki i uszkodzenia – podsumowała i podała dłoń. Rosie nigdy nie miała konkretnie sprecyzowanego gustu muzycznego, można rzec, że słuchała wszystkiego, dlatego wybór utworu nawet ją ucieszył, bo dosyć dawno nie pląsała do tak skocznej i młodzieżowej muzyki. Zdecydowanie ostatnio brakowało imprez w obozie… Wtórowała Aidenowi w śpiewaniu, a na każdy gest odpowiadała wymowną teatralnością utrzymując ten teledyskowy klimat. Zaś samo tańczenie nie wychodziło jej tak najgorzej – w żaden sposób nie uszkodziła przyjaciela, więc to wszystko wyszło na plus! Idąc w ślad za chłopakiem, po tej małej potańcówce, również usiadła na kocu. Dysząc zdała sobie sprawę, że przydałoby się teraz coś wolniejszego, pozwalającego na pośpiewanie, a jeśli nie to leżenie i wgapianie się w niebo. Hm… Lana Del Rey? Tak, to byłby odpowiedni wybór. Najpewniej wszystko poszłoby zgodnie z planem gdyby nie… paczka papierosów, po które postanowił sięgnąć Aiden. Niby pomysł ciekawy, ale nie w jej obecności. Primrose nigdy nie paliła papierosów, a każdego kto raczył zanieczyszczać powietrze dymem zapraszała na darmowy wykład, o tym jak szkodliwa to była używka. Widząc paczkę skierowaną w jej stronę zmarszczyła brwi, żadna muzyka nie zabrzmiała więc narastające napięcie stopniowały jedynie świerszcze ukryte w trawie. Chwilę biła się z myślami, nie chciała zepsuć Aidenowi wieczoru, ale też czuła potrzebę by mu pomóc w uzależnieniu – a nuż jej się uda. W dodatku oboje byli zdyszani, oddychali pełnią możliwości swoich organów, miałaby pozwolić by przyjaciel skrzywdził w ten sposób swoje wnętrze? Westchnęła i przeniosła spojrzenie z papierosów wprost na zielone oczy przyjaciela. Położyła delikatnie dłoń na oferowanym „poczęstunku” i przymusem zmusiła rękę chłopaka aby położyła paczkę na kocu. - Aiden… proszę, nie rób tego przy mnie. Jesteś dla mnie ważny, nie chcę patrzeć jak się zatruwasz. Szczególnie czymś takim, co wprowadzić cię może w obrzydliwy nałóg. Ja wiem, że to może być ciężkie, powstrzymać się od czegoś takiego. Nie chcę ci psuć zabawy, ale jeśli będzie trzeba to zrobię z ciebie buritto z koca. A wierz mi! Jestem w stanie. – Ostatnie słowa wypowiedziała z lekkim śmiechem, jednak wciąż miała poważną minę. Delikatnie ścisnęła dłoń przyjaciela, a następnie spuściła wzrok jakby czuła się winna za to co właśnie powiedziała. Może nie powinna? Zaczęła się denerwować własnym niezdecydowaniem co odbiło się w jej oczach – choć może winny był alkohol – w każdym razie, jej zderzające się emocje jak fale podczas sztormu doprowadziły do tego, że moc uzależniła się od tych uczuć, skutkiem czego jej tęczówki zaczęły mienić się kolorami od czerwieni po błękity, przez żółcie, zielenie i fiolety; mieszały się ze sobą tak jak zmieszane były jej emocje. Pokręciła jednak w pewnym momencie głową i zaśmiała się do siebie, machnęła ręką i wygrzebała kilka ostatnich truskawek spomiędzy owoców. Odwróciła się do laptopa i zaczęła scrollować piosenki Lany, w poszukiwaniu czegoś spokojnego, ale nie smutnego – oj, obdarowanie tej sytuacji czymś dobijającym byłoby strzałą w kolano. Choć i tak już sytuacja wyglądała jak wyglądała, mleko się rozlało. Odetchnęła głęboko, próbując przywołać ponownie na swą twarz szeroki uśmiech.
Ostatnio zmieniony przez Rose Drayton dnia Sro 10 Kwi 2019, 15:29, w całości zmieniany 1 raz
Aiden DuVine
Re: Rosa canina et Philadelphus coronarius - causa studiis Wto 09 Kwi 2019, 01:25
Zanim obydwoje z nich porwał wir szalonego tańca, chłopak tylko skinął głową na znak akceptacji tego co powiedziała dziewczyna. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w obecnych czasach każdy, dosłownie każdy umie tańczyć typowy taniec do muzyki pop. To się po prostu czuło, a przynajmniej on tak uważał. Nawet gibanie się do rytmu, który w utworach muzyki popularnej był bardzo mocno akcentowany sprawiało, że spokojnie można było uznać osobę za tancerza i to co najmniej półprofesjonalną. On też pamiętał ten wiosenny promyczek, który bił aż od dziewczyny, kiedy ich przyjaźń była dopiero w powijakach. Była swoistą personifikacją każdej cechy, którą Aiden uważał za dobrą. Ucieleśnienie, każdej ludzkiej cnoty. Chłopak miał tendencję do idealizowania postaci i wynoszenia na piedestał swoich przyjaciół. Nigdy jednak nie uważał tego za swoją przywarę, wręcz przeciwnie. Uważał, że jest to swego rodzaju rodzaj lojalności. Nie zmieniało to jednak faktu, że ze wszystkich osób, które do tej pory poznał od Primrose bił najjaśniejszy blask. Była jutrzenką na jego niebie codziennego życia. Sprawiała, że zdarzało mu się szczerze i po prostu bez przyczyny uśmiechać, gdzie on uśmiech zazwyczaj traktował jako reakcję obronną. Kiedy już usiedli, a blondyn wyciągnął paczkę papierosów, jakież zdziwienie pojawiło się na jego twarzy, kiedy dziewczyna zaczęła go najprościej mówiąc ochrzaniać. Szczerze mówiąc nie pamiętał, żeby dziewczyna, aż do tego stopnia nie tolerowała wyrobów tytoniowych. Mocno speszony schował szybko paczkę, szybko gasząc papierosa, którego odpalił dosłownie kilka sekund przed całym moralitetem. Nie lubił tego stosunkowo nieprzyjemnego uczucia, które było brane u części społeczeństwa za satysfakcję, ze względu na rozgniewanie drugiej osoby. Zrobiło mu się przykro. Jeszcze kilka sekund temu wyglądała na tak promienną i naładowaną pozytywną energię, a teraz przez to, że miał on swego rodzaju zwyczaj przyśpieszać działanie alkoholu nadmiernym dotlenianiem i nikotyzowaniem swojego organizmu cała atmosfera runęła w gruzach. Wygiął usta w smutną podkówkę i popatrzył się na nią starając się upozorować minę smutnego kotka. Oczywiście na tyle na ile w jego mniemaniu było to możliwe. Jego zdolności mimiczne nie były zbyt dalece rozwinięte, więc grymas na jego twarzy bardziej niż smutno wyglądał komicznie. Wciąż starając się by ów wyraz wyglądał jako największa ze wszystkich skruch popatrzył na nią spode łba. - Przepraszam, nie chciałem Cię urazić. - Nie wytrzymując już dużo dłużej uśmiechnął się do niej. Skierował swoją dłoń na siebie po czym zaakcentował jej postać. - Musze powiedzieć, że bardzo mi schlebia to jak o mnie dbasz. - Kiwnął w jej kierunku głową. - Kwiatuszku, ty nigdy mi nie psujesz zabawy. Zrobiło mi się smutno, że zdenerwowałem ciebie tym, aż tak. Musisz mi wybaczyć nie spodziewałem się. - Przechylił kieliszek z winem biorąc głębszego łyka. - Z drugiej strony, miło mi, że się tym przejmujesz, chodź to dziwnie zabrzmi. Wciąż się do niej uśmiechał patrząc na nią. Znał ja i jej tendencję do nadmiernego obwiniania się. Z resztą w tym przypadku byli akurat identyczni. On też po zwróceniu komuś uwagi odbierał siebie samego jako atakującego, bogowie jedynie wiedzą z jaką siłą. Idiotycznie z resztą dręczył sam siebie tego typu myślami. Lekko, wręcz niezauważalnie wręcz potrząsnął głową odganiając natłok złych myśli na temat swoich przywar. Przesunął w kierunku dziewczyny laptopa dając jej do zrozumienia, że teraz jej kolej. Czekał na jakąś odjazdową propozycję w ich stylu. Gusta mają różne, to fakt, co było podkreślone nawet przed dosłownie kilkoma minutami podczas ich małej sprzeczki odnośnie nikotyny. Niemniej jednak, znali siebie na tyle, że nie było dla nich problemem poszukać punktów wspólnych. - A teraz ja mam prośbę. - Powiedział dolewając dziewczynie wina, w międzyczasie otwierając wino różowego koloru. - Proszę się uśmiechnąć i puścić w niepamięć mój drobny występek. Mieliśmy się bawić.
Rose Drayton
Re: Rosa canina et Philadelphus coronarius - causa studiis Sro 10 Kwi 2019, 16:05
Wzrok dziewczyny spoczął na powoli topniejącym lodowym mieczu, który tworzył już wokół siebie konkretną kałużę – szkoda tego było, tak piękny pomnik, który powinien tu zostać już na zawsze, zmieniał się w zaledwie wspomnienie. Jej strategia legła w gruzach, ten widok był równie smutny, jak twarz Aidena, od której właśnie próbowała uciec. Oczy rozedrgane kolorami utkwiła w jej prywatnym „kocie ze Shreka”, zaś gdy ten się odezwał poczuła się jeszcze bardziej winna za to wszystko. W końcu mogła przeczekać aż dym się ulotni, a wtedy chłopak byłby chyba… szczęśliwszy? Zaczekała aż przyjaciel upije spokojnie łyk alkoholu, by potem pospiesznie go przytulić nie wytrzymując tego dystansu, który poniekąd sama stworzyła. - To ja przepraszam, naprawdę. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Aidenku – powiedziawszy to odkleiła się od niego i przetarła oczy, które już zdążyły się zaszklić. Płacz był tu niepotrzebny, ale wzruszyła się odrobinę jego słowami, rzadko kiedy coś takiego słyszała – wbrew pozorom. Prawdopodobnie poczucie winy i obwinianie się nie zniknie w niej bardzo długo, a nawet jutrzejszy wieczór pewnie spędzi nad strofowaniem się za takie zachowanie, niemniej jednak teraz wiedziała, że musi się pohamować i zrobić to o co prosi ją przyjaciel. Poprawiła jego wianek i musnęła dłonią policzek, jak matka, która właśnie odprawia dziecko do szkoły, upominając o założenie czapeczki. Uśmiechnęła się ciepło i podała Aidenowi poziomki, oczywiście mogła zaoferować coś innego, ale akurat truskawki się już skończyły – zaś poziomki były symbolem niebiańskiego pokarmu, pasowało to idealnie do kontynuowania inscenizacji Jaśminowego Stołu. Upiła łyk wina i zerknęła na przysuniętego w jej kierunku laptopa, potrzebowała zaledwie chwili by podjąć decyzję co takiego wybierze, jako kolejny utwór. Odrzuciła całkowicie Lanę Del Rey – nie potrzebowali spokojnej przerwy, zrobili ją sobie sami w postaci, krótkiego momentu smutku. Dokładnie wiedziała co takiego polepszy humor obojgu, ale przede wszystkim Aidenowi – musiało być i francusko, i wesoło. Nie udało jej się znaleźć wersji karaoke, ale z drugiej strony wolała nawet by podkład tuszował jej niedoskonałości w śpiewaniu po francusku – w końcu Rose nie posługiwała się biegle w tym języku, a nawet niewiele potrafiła powiedzieć poza przedstawieniem się, powitaniem i paroma zwrotami grzecznościowymi. W każdym razie, dziewczyna wybrała wdzięczny utwór, bo z Rock Opery Mozarta „Tatoue-moi”, dość odważny tekst był dobrany wprost proporcjonalnie do ilości spożytego wina. Doskonale pamiętała gdy po raz pierwszy została uraczona tymże musicalem, oprócz wspaniałej muzyki, zakochała się w dekoracjach i strojach – cała oprawa i atmosfera przedstawienia zawsze budziła wewnątrz niej swego rodzaju pociąg, jakiego wyjaśnić nie mogła. Lubieżne, a jednocześnie estetyczne wykreowanie mogło porwać każdego, tak też porwało i ją – choć znała tych, którzy sugerowali jakoby musical stąpał po granicy z kiczem, ale dla niej to nie była przywara, a ogromna zaleta, bo to oznaczało jasny zamysł twórców, którzy w majestatyczny i elastyczny sposób operowali właśnie po tej granicy. Zaprawiwszy się kolejnym kieliszkiem, dziewczyna sprawnie wstała wraz z rozpoczynającą się muzyką, nie wnikając w swoje umiejętności próbowała tym razem zatańczyć w rytm muzyki, przypominając przy tym Isadorę Duncan. Jednocześnie obok miejsca w którym tańczyła, wyrósł kwiecisto-krzewiasty posążek jakiejś damy, do której Rosie zaczęła wyśpiewywać bezwstydny i nieprzyzwoity tekst. - Divine, candide, libertine, ce soir je viens m’inviter dans ton lit. Laissons dormir les maris, allons nous aimer – zaśpiewała pierwszą zwrotkę sprawnie, naśladując brawurę Mozarta. No takiej Rose to jeszcze nikt nie widział, jakby próbowała uwieść nie tylko sam posążek z krzewów, ale wyimaginowanego Salieriego – bo tak na dobrą sprawę, Rosie zawsze zakładała, że Mozart Salieriego uwodził, w perfidny i przepiękny sposób. Być może jej naśladownictwo nie wynikało z samego talentu aktorskiego, a zahaczało to o moce odziedziczone po matce? Kiedyś zastanawiała się, czy gdyby skupiła się dostatecznie mocno, to zmiana wyglądu zaszłaby aż w rejony przemiany w inną płeć. Nigdy zaś nie miała okazji spytać się o to swojego rodzeństwa, może powinna? Wtedy nie miałaby sobie równych w naśladownictwie. Zbliżając się ku ostatnim słowom wersu, Primrose wystawiła dłoń w kierunku Aidena, zachęcając go do powstania z koca. Miała plan ponownie oddać mu refren, choć tak kochała tę piosenkę, że ciężko było jej się powstrzymać.
Aiden DuVine
Re: Rosa canina et Philadelphus coronarius - causa studiis Pon 15 Kwi 2019, 15:30
Mieszanka uczuć, która znajdowała się w chłopaku była skłonna niedługo wybuchnąć. Zrobiło mu się jednocześnie tak bardzo przykro, że dziewczynę poruszyła zaistniałą sytuacją, będąc w tym samym momencie niesamowicie złym na samego siebie. Westchnął głośno dając odsapnąć swojemu wewnętrznemu mętlikowi po czym mocno przytulił dziewczynę. Tak nie chciał by ta płakała z takiego powodu. Łzy nie pasowały do tych ślicznych, bladoróżowych policzków. Ściskając ją na tyle na ile pozwalała obecna sytuacja. - Ty też jesteś dla mnie ważna Rose. - Złożył lekki, delikatny pocałunek na jej czoło. Chcąc jak najszybciej zażegnać jakiekolwiek poczucie presji zaistniałą sytuacją i przegnać negatywne myśli, które jak kruki krążyły nad głową dziewczyny wpadł na pewien pomysł. Aiden i Rose pochodzili ze starego kontynentu. Dodatkowo, chłopak kilka razy wspominał jej, że jego rodzina była mocno związana z tradycjami ludowymi, co tak przynajmniej wydawało się chłopakowi, dość interesowało dziewczynę jak i jej rodzinę. Wiedząc tym samym, że w tym roku nie udało mu się udać do Francji na obchody dni majowych postanowił zakiełkować pewną ideę. Co, gdyby i oni urządzili sobie taki taniec? W sumie byli już potomkami bóstw, takie praktyki tylko oddawały im cześć, powinni być zadowoleni. Wyciągnął z koszyka nic innego jak c z e r w o n ą w s t ą ż k ę. Symbol silnie zakorzeniony w folklorze europejskim. Odbierany tak dobrze jak i źle. Z jednej strony talizman, przedmiot odpędzający demony i złowrogie uroki. Z drugiej przedmiot służący do ich rzucania. Okultyzmem chłopak się jeszcze nie parał i przynajmniej do tej pory nie zamierzał, ale to miał być tylko niewinny taniec, prawda? Wyciągając szpulę z krwistym materiałem położył ją przed dziewczyną uśmiechając się niewinnie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ona doskonale zdaje sobie sprawę do czego miała ona posłużyć. - Ja wiem, że już dawno po, ale... Co powiesz na tańce majowe? W sumie dzięki temu możemy podziękować twojej matce za dobrodziejstwa natury. - Puścił w jej kierunku oczko. Spojrzał w kierunku laptopa upijając kolejny łyk wina. Propozycja dziewczyny była niesamowicie lubieżna. Taka piosenka, a w dodatku w jej wykonaniu? Kompletnie się nie spodziewał. Zastanawiał się, czy dziewczyna zna cały tekst, ale jak do tej pory na to wyglądało. Popatrzył się na nią z nieukrywanym zdziwieniem, jak dobry dziewczyna ma akcent. Chłopak pod sam koniec chwycił jej rękę prostując się i przygotowując się na swoje sceniczne wejście. - Tatoue-moi sur tes seins, fais-le du bout de mes lèvres! Je baiserai tes mains, je ferai que ça te plaise! - Zaczął przyśpiewywać w rytm uaktywniając swój południowo francuski akcent. Z zawstydzenia poczerwieniały mu policzki, co dość silnie kontrastowało z bladą, porcelanową cerą chłopaka. Nie miał nic przeciwko absolutnie otwartości z żadnej strony i nie miał problemu z mówieniem o tym. Jednak obecność tak niewinnej persony jaką była Rose powodowała w nim lekkie zakłopotanie. Czy ona, nieskalana złem tego świata, powinna w ogóle znać takie teksty? Mimo wszystko ciągnął zwrotkę razem z dziewczyną śmiesznie przy tym gestykulując.
Rose Drayton
Re: Rosa canina et Philadelphus coronarius - causa studiis Czw 18 Kwi 2019, 00:26
Uśmiechnęła się wesoło, gdy chłodne usta blondyna dotknęły jej czoła, czuła się jakby starszy brat właśnie wyprawiał ją w daleką podróż i żegnał ją z życzliwością. Było to wręcz śmieszne, bo tak na dobrą sprawę to Rose była tutaj starsza, jednak absolutnie się tak nie czuła. Paradoksalnie, mimo chłodu Aidena – dziecka Chione – czuła falę ciepła jaka zalewa jej ciało i duszę na dźwięk wypowiedzianych słów przez chłopaka. Choć wypity alkohol też mógł mieć w tym jakiś swój udział. Względem tradycji – pogańskich czy nie – Rosie była zawsze nastawiona pozytywnie, często z ojcem wyjeżdżali na różne imprezy organizowane na rzecz starodawnych świąt, w dużej mierze sprzedając tam wówczas kwiaty, niemniej jednak dziewczyna nie wzbraniała się przed uczestniczeniem w zabawach i rytuałach – nie zawsze w nie wierząc lub też wierząc i modląc się w kierunku mamy. Primrose uśmiechnęła się zagadkowo na widok wstążki, jednak nie podniosła jej, na początek wolała zabawić się w Mozarta, a dopiero później dokładnie ustalić co takiego zamierzają uczynić z połyskliwym materiałem. Oczywiście Rose miała w planach taniec, w którym dwójka trzymając wstążkę wyśpiewuje piosenki ale też ciekawym pomysłem mogło być zrobienie sobie ciekawych ozdób na włosy, które chroniłyby przed „Złym Okiem”. - Myślę, że to genialny pomysł, ale najpierw jeszcze chwilę poszalejmy. Z rozbawieniem w oczach przyglądała się śpiewającemu przyjacielowi, widząc jak róż wzbiera na jego policzkach, zdała sobie sprawę, że tekst mógłby zawstydzić pół obozu, a drugie pół nie wiedziałoby jak zareagować. Momentami perwersyjne słowa, w jakiś pokrętny i dziwaczny sposób pasowały do Aidena pląsającego w kolorowym wianku. Brakowało mu jedynie białej togi, by w pełni mógł uczestniczyć w rzymskich Bachanaliach, jako ucieleśnienie Apolla. W pełni oddała się piosence, wyśpiewując kolejną zwrotkę, nie wstydząc się słów ani trochę. Parę razy zdążyła się zachwiać, co było sprawą wina, które robiło już swoje w jej organizmie. Przetańczywszy całą piosenkę, padła ostatecznie na koc, pozwalając krzaczastej rzeźbie rozrosnąć się, tworząc najzwyklejszy w świecie krzak – ukrywając to co przed chwilą się tu wydarzyło. Upiła łyk wina, podjadła kilka poziomek, aż w końcu ujęła w dłonie czerwoną wstążkę, zaś po chwili rozwinęła całą szpulę i podrzuciła materiał do góry, tak aby ten swobodnie na niej opadł. Co miało to na celu? Nic, kompletnie nic, po prostu chciała zostać przez chwilę całkowicie pokryta wstążką. - No dobrze, to co konkretnie proponujesz? Tylko tańce? Ozdoby chroniące? A może jeszcze coś innego? – mówiąc to, ciągle bawiła się wstążką, aż w pewnym momencie owinęła nią sobie całą dłoń i rękę, tworząc całkiem gustowną, elegancką „rękawiczkę”. Spojrzała pytająco na przyjaciela, czy on również uważa twór za ciekawy, po czym pozwoliła wstążce ponownie opaść z jej ręki.
Aiden DuVine
Re: Rosa canina et Philadelphus coronarius - causa studiis Sob 04 Maj 2019, 01:18
Po skończeniu jakże wyuzdanej piosenki, która razem z winem rozgrzała ich dusze i ciała na efekty ich fantazji nie trzeba było długo czekać. Czerwona wstążka już krążyła między nimi od parunastu minut i w sumie oboje czekali na to by w końcu jej użyć. Chłopak ni stąd ni zowąd kilka metrów od nich swoją siłą woli uformował swego rodzaju pal, a na jego górze przymroził centralnie na środku czerwoną wstążkę. Dopiero teraz, przesuwając po niej dłońmi, dokładnie przyjrzał się i poczuł jej fakturę. Nie był to kawałek szmatki z pierwszego lepszego second-handu. Ciasny splot, piękny kolor i cudowna, kaszmirowa faktura. Uwielbiał doceniać takie szczegóły, zwłaszcza wtedy, kiedy przedmiot, który z takim namaszczeniem trzymał teraz w dłoniach, miał posłużyć do większych celów. Oczywiście w tym przypadku celem tym była jedynie niewinna zabawa w ludowe tradycje i zwyczaje, nie sprawiająca nikomu specjalnych problemów, prawda? Na jego uroczej, choć bladej niczym śnieg twarzy pojawił się dość podstępny uśmieszek. Lubił tego typu zabawy. Po przymocowaniu wstążki podszedł niewinnie do laptopa. W między czasie chciał puścić coś co zadziała na niego i rozluźni jego umysł. Liczył, że Ariana Grande i jej break up with your boyfriend, I'm bored rozluźni również Rosie, a przyjemny rytm utrzymany w piosence pozwoli opróżnić umysł z niepotrzebnych myśli. W końcu przy rzucaniu zaklęcia potrzebowali skupienia. Przygotowując się do całego tańca i jakże pięknego widowiska zaczął pląsać niczym stały bywalec klubów. To był już ten moment, w którym alkohol dawał o sobie znać. Aiden czuł się cudownie. Podszedł w kierunku przyjaciółki wyciągając w jej kierunku ręce. Chciał by i ona pokołysała się z nim w rytm przyjemnego bitu. Kiedy muzyka w końcu ucichła blondyn podszedł do prawie pustej butelki z winem i nie kłopocząc się już wypełnianiem kieliszka przechylił pozostałość wlewając w siebie wszystko. - Oboje chyba znamy formułę, prawda? - Uśmiechając się w jej kierunku puścił oczko. Podszedł do paliku, który wciąż nie topniał. Cały czas gdzieś głęboko w środku siebie stale koncentrował się na ochładzaniu temperatury wokół niego. Jednocześnie nie chciał również by to pokryło zbyt duży obszar i nie zraziło brunetki. Chwycił za koniec wstążki, podając jej drugi koniec Rosie. Pozostawił jej wybór jakiejś melodii, która mogłaby zwieńczyć ich taniec. Chyba, że ta wolała rzucać niewinne zaklęcia bez muzyki – to również jak najbardziej wchodziło w grę. - Zaczynamy? Z każdą sekundą narastała w nim ekscytacja i podniecenie. Nie bawili się w okultyzm dość często, ale poszukiwanie informacji na takie i inne około nadnaturalne rzeczy sprawiało przyjemność chyba obojgu. W końcu... Są dziećmi bogów. Skoro to jest prawdą, może cała reszta również? Powolnym krokiem ruszył w lewym kierunku dostosowując intonację i melodię do takiej, jaka wydawała mu się najodpowiedniejsza w tym momencie. - W wianku, w wianku róże... - Zaczął.
Sponsored content
Re: Rosa canina et Philadelphus coronarius - causa studiis
Rosa canina et Philadelphus coronarius - causa studiis