Kolejny dzień obfitował w nawał pacjentów i wydawać by się mogło, że upragniona przerwa nie nastąpi nigdy. Aż dziw brał, że mimo jej usilnego tłumaczenia, że jeśli obręcz barkową wywinie się bardziej, niż o 180 stopni w wyproście, to dojdzie do uszkodzenia nie tylko samych więzadeł, lecz kość może również nie wytrzymać. Szczególnie podczas jakiegoś potrójnego salta z lądowaniem na tejże kończynie nadal będącej w pozycji innej, niż zerowej. Westchnęła i usiadła za biurkiem. Zamiast zająć się chociażby chwilową relaksacją, skupiła się na uzupełnianiu kart pacjentów. Tak - dokładnie w ten sposób Alva spędzała niemal każdą przerwę. Aż nazbyt poświęcała się swojej pracy i prędzej czy później zacznie ją to wykańczać i zjadać od środka. Niestety nikt nie zrobi tego wszystkiego tak dobrze, jak ona sama, toteż nie miała po prostu żadnego innego wyjścia. Włączyła cichą muzykę, aby choć ociupinkę dać odsapnąć swoim zszarganym nerwom i zajęła się stukaniem w klawiaturę. Zdecydowanie wyglądała na zmęczoną. Włosy, choć zaplecione w misterny koszyczek zakończony potem klasycznym kłosem, gdzieniegdzie wysunęły się z plecionki opadając na jej twarz. Oczy były lekko podkrążone, a ona sama machinalnie przygryzała dolną wargę - objaw stresu i przepracowania. Jedynie jej granatowy, dwuczęściowy uniform szpitalny wyglądał niemal nienagannie. Przynajmniej pozornie. Nie spodziewała się o tej godzinie raczej nikogo, toteż całkowicie skupiła się na swoim zajęciu walcząc z tym, aby nie rzucić wszystkiego w cholerę i nie pójść do domu.
Ostatnio zmieniony przez Alva Nero dnia Pią 17 Maj 2019, 01:09, w całości zmieniany 1 raz
Intensywny zapach środków do dezynfekcji drażnił wrażliwy zmysł powonienia [1]. Odkąd tylko zbliżyła się do przeszklonych drzwi oddzielających pozorny porządek od prób okiełznania chaosu, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że nie powinno jej tu być. Nie w tej chwili, nie w takich okolicznościach. Mimo to, z premedytacją wydłużała każdy kolejny krok, jak gdyby pragnęła działaniem odegnać irracjonalne afekty, nim te zdołają na dobre zawładnąć myślami i obrodzić plonem zasiane uprzednio ziarno wątpliwości.
Jej kroki nie zdradzały nadejścia pośród mnogości typowych dla oddziału hałasów. Jeno stukanie do drzwi - po dwakroć - zwiastowało zaburzenie chwil względnego spokoju. Nie czekała na odpowiedź - nacisnęła klamkę i jeśli tylko owa ustąpiła, a z wnętrza nie dobiegły słowa protestu, postąpiła naprzód. - Dahlberg... Ozwała się, mając przed oczami kobietę. Rude włosy wyróżniały ją na tle ascetycznej wręcz jasności pomieszczenia. - Mam nadzieję, że twój dzień był na tyle dobry, że zdołam jeszcze pozbawić cię resztek nadziei - jakkolwiek wątłych... Kąciki pełnych ust wygięły się w parszywym uśmiechu, a przez oblicze przemknął cień satysfakcji.
Nawet nie zdążyła odpowiedzieć, a drzwi poddały się naporowi z zewnątrz. Odwróciła się na fotelu i ku swojemu zdziwieniu ujrzała tam kogoś, z kim od dłuższego czasu nie rozmawiała. Nie żeby specjalnie tęskniła, ale zaskakującym było ujrzeć akurat tę postać w takim miejscu. - Reyes, a ja już myślałam, że dawno odleciałaś Tempestem na przejętą szwindlem Kadarę. - Uśmiechnęła się sztucznie w odpowiedzi i zaprosiła ją gestem do środka. Skoro pofatygowała się aż tutaj, musiała mieć w tym jakiś szczególny interes. - Następnym razem zakładaj maseczkę na twarz. Wydajesz się bardziej blada, niż zazwyczaj. Albo przyślij maila, nie musisz się aż tak poświęcać. - Wskazała krzesło naprzeciw swojego biurka, samej przysuwając się do niego na powrót. Zminimalizowała program w komputerze i pozwoliła sobie na odrobinę bardziej luźną pozycję; wyciągnęła nogi pod meblem, a ręce splotła w koszyczek, który ułożyła na swoim podołku. - W czym ci mogę pomóc?
Prychnęła w autentycznym rozbawieniu, a głębia brązu jej oczu zmatowiała na moment, zwiastując odrzucenie wszelkich masek i pozorów. Dahlberg była w pełni świadoma, z kim ma do czynienia. Z czym ma do czynienia... Imię opisywało Pandorę dość skutecznie, choć - na sposób cokolwiek paradoksalny - równie oględnie. Zdradzało li tylko to, co kryło się tuż pod powierzchnią, nie dostrzegając głębi. - Nie mogłabym ci tego zrobić. Nie miałabyś kogo nienawidzić. A to najsilniejsze, co czułaś w swoim monotonnym życiu. Zajęła wskazane jej miejsce i nieśpiesznie rozejrzała się po pomieszczeniu. Znała je doskonale, jednak grała na zwłokę, testując pokłady cierpliwości rudej. - Ty mnie? Powściągnęła śmiech wypełniający gardło, aż głos jej - niski i mrukliwy z natury - zyskał nowej barwy. - Przybywam, byś mogła zaciągnąć u mnie dług wdzięczności. Składam ci tę ofertę raz jedynie: zechcesz wysłuchać, co mam do powiedzenia albo przekonasz się o swej głupocie w chwili, w której los twój przypieczętowanym już będzie. Wybieraj. Nie moimi są takie wybory. Rozłożyła ręce w teatralnym geście rezygnacji, po czym powoli wciągnęła powietrze - jak gdyby próbowała poczuć woń victorii pośród szpitalnych aromatów sterylnej czystości i śmierci wplecionej między spoiwa murów.
Alva nie zwykła zagłębiać się w ludzi jakoś szczególniej, jeśli nie miała takiej potrzeby. Owszem, dość dobrze znała praktycznie każdą chorobę, każdy uraz, każde złamanie niemalże wszystkich tutejszych obozowiczów. Bo jakkolwiek może i medyków tutaj było wielu, tak nie każdy posiadał aż tak wysokie wykształcenie jak ona, toteż trudniejsze przypadki przechodziły przez jej ręce. Nie raz. Giotto i Pandora byli jednak odosobnionymi jednostkami, które, jakby się nad nimi bardziej pochylić, dałyby jej nieskończoną ilość materiałów na specjalistyczną monografię, nie mówiąc o kolejnym stopniu naukowym. - Moja droga, ja nikogo nie nienawidzę. Nie mam aż tak komfortowej sytuacji, by móc sobie pozwolić na marnowanie energii takimi emocjami. - Uniosła nieznacznie lewą brew na znak zaskoczenia, gdy Pandora jednak odebrała pozytywnie jej wcześniejszą wypowiedź. Raczej się tego nie spodziewała, tak po prawdzie. Zmarszczyła delikatnie brwi, nadając swojej twarzy odrobinę ostrzejszy wyraz, kiedy wysłuchiwała zawiłej przemowy Pandory. W sumie, czego innego mogła się spodziewać po tej kobiecie? Na pewno nie bezpośredniości i otwartości. Kręciła i zwodziła, odkąd tylko ją Alva poznała, więc i tym razem nie liczyła na krótkie wyjaśnienie swojej wizyty w szpitalu. - Zaś mój los już od dawna jest z góry przesądzony, toteż wydaje mi się, że nic mnie już zbytnio nie zaskoczy. A nawet z chęcią przywitałabym w końcu Zmierzch Bogów, gdyż z dnia na dzień coraz bardziej męczy mnie odgrywanie swojej roli w tym słabej jakości teatrzyku, za który angaż jest na tyle marny, że kompletnie niewartym mego wysiłku jest czerpanie chociażby kolejnego oddechu. - Poprawiła się na fotelu i założyła nogę na nogę, uważnie przyglądając się Pandorze. Ta kobieta mogła mieć na myśli wszystko i nic, a prawdę mówiąc, Alva nie miała sił na kolejne dziwne zagrywki. Może była na to już za stara, albo po prostu zbyt zmęczona wszystkim, co się tutaj działo? - Mów o co chodzi. Jakoś przeżyję, jeśli będę mieć u ciebie faktyczny dług. - Albo mnie tym samym zapędzi do grobu...
- Teraz masz mnie za drogą? Och, wystarczyło powiedzieć, że zmieniłaś zdanie... Ostatnio nazwałaś mnie tanią dziwką... Pobłażanie wypełniło spojrzenie, a ironia podmyła ton głosu. Cień uśmiechu błąkał się po wargach nawet wtedy, gdy kobieta z gracją i miękkością ruchów podniosła się z miejsca, by na powrót zbliżyć do drzwi. Wyraźnie nasłuchiwała dźwięków po drugiej stronie, a gdy te ją ukontentowały, wróciła do lekarz i usiadła na blacie jej biurka, zwrócona doń bokiem. Tamta mogła poczuć typową dla erisowej córy mieszankę woni piżma, skóry, kory, wanilii i powietrza na chwilę przed władaniem burzy; mieszankę obietnicy natury i słodyczy pokusy. - Naprawdę w to wierzysz? Sarknęła, powstrzymując wzbierający w gardle śmiech. Oparła dłonie o blat - szeroko, po obu bokach rudej - i pochyliła się ku niej tak mocno, że ich twarze niemal się stykały. Przez chwilę wodziła wzrokiem po obliczu rozmówczyni, najdłużej ogniskując go na ustach chirurg. Jej własne wargi rozchyliły się, a kącik ust uniósł wreszcie. Przez krótki moment, ledwie mgnienie, Pandora przywodziła na myśl syczącego węża, by już w kolejnym przybrać grymas smutku i zagubienia. - Ranisz moje uczucia, Alvo. Zsunęła się z biurka, a mrukliwy chichot wybrzmiał swą pełnią. - Tak czy inaczej, to nie Zmierzch Bogów jest ci przeznaczony. Twój problem będzie znacznie bardziej przyziemny. A raczej problemy. Sztuk: dwie. Zasiadła na zajmowanym uprzednio miejscu i założyła nogę na nogę. Zdawała się zachowywać jakby miała cały czas tego świata; każdy gest znamionowała swoista leniwość. - Oszczędzę ci szczegółów i zdradzę tylko, że miał niewątpliwą przyjemność obcować ze mną pewien... Hmm... Niezwykle rozgoryczony, lecz małomówny mężczyzna. A jako że nie znoszę, gdy ktoś przy mnie cierpi, zachęciłam go do rozmowy. Urwała, patrząc na Alvę wyczekująco. Czy doceni ona dobór słów? Dostrzeże pietyzm, z jakim konstruowała wygodną dla nich obu historię? - Nie musiałam długo nalegać. Jego potrzeba podzielenia się swym bólem ze światem cięła powietrze swą intensywnością. Ulżyłam mu więc, w zamian otrzymując twoje nazwisko pośród kanonady obelg i życzeń, których mężczyzna nigdy nie zdoła z tobą spełnić. Przechyliła głowę niby zaciekawiony ptak. - Powinnaś się bardziej przykładać do swojej pracy, Dahlberg. Biedak cierpiał katusze! Twierdził, że źle się nim zajęłaś i teraz musi żyć z konsekwencjami twoich błędnych decyzji. Jego ciało nie poddało się twej woli, a wojownik - niegdyś doskonały - marnieje teraz, topiąc gniew i smutek w bynajmniej nie ambrozji. W tonie Pandory było tyle współczucia i empatii, że można było niemal uwierzyć w ich prawdziwość. Można by - gdyby nie nieskrywane zadowolenie jątrzące lśniącą taflę spojrzenia.
- Najwidoczniej wtedy sobie na to zasłużyłaś. - Ruda wzruszyła ramiona, niespecjalnie poruszona. Jeśli czegokolwiek w życiu żałowała, to na pewno nie tego, że kogoś określiła w sposób adekwatny i trafny. Nie tylko w danej sytuacji, ale i w ogóle. A czy jej winą było, że Pandora zachowywała się tak, a nie inaczej? Nie. Dlaczego więc miała się z nią pieścić, skoro ona nigdy nie szczędziła jej zgryźliwości? Gdyby Alva miała się zastanowić, kiedy faktycznie wyszedł między nimi pierwszy zgrzyt, nie potrafiłaby sprecyzować. Chyba obydwie z założenia przyjęły, że nie będą się lubić i w ten sposób koegzystowały. Na skraju mocnej niechęci, aczkolwiek tolerowały się i aż tak bardzo nigdy żadna nie chciała drugiej zaszkodzić. A spoiwem je łączącym był Giotto Nero. Cholerny gbur. Obserwowała uważnie Pandorę. To było pierwszym, czego się nauczyła w przypadku jej osoby. I ten zapach - był on często zapowiedzią tego, co miało potem nastąpić. Jakby córka Eris sama ostrzegała, lub zachęcała swoich oponentów do określonych działań, kusząc ich i wodząc za nos; dosłownie i w przenośni. Alva czuła całą sobą jej przedziwną słodycz, choć pomiędzy tymi przyjemnymi nutami wyczuwała hektolitry trucizny, co skutecznie ją od Reyes odstraszało. Nie drgnęła nawet, gdy jej gość pozwolił sobie całkowicie zignorować jej przestrzeń osobistą, niemalże zderzając się czołami. Zielone oczy spoglądały twardo w brązowe tęczówki. Kolejna bitwa na spojrzenia? Proszę bardzo. Dahlbergh nie była głupią i niedoświadczoną młódką, którą można było zastraszyć groźną miną i stałym kontaktem wzrokowym. Pandora powinna o tym doskonale wiedzieć, ale najwidoczniej po prostu w ten sposób manifestowała swoją chwilową wyższość, bo wiedziała coś, o czym Alva nie miała bladego pojęcia. W porządku, punkt dla niej. Milczała. Nie chciała przerywać Pandorze całego przedstawienia, które albo opracowała już wcześniej, albo wręcz idealnie improwizowała, nie zdradzając swojemu widzowi nawet cienia wątpliwości, że wszystko to dzieje się tylko tu i teraz. Że próby się nie odbyły, a ruda jako jedyna jest świadkiem całego spektaklu. Skinęła głową, jakby chcąc pochylić się nad perfekcjonizmem oraz niebywałą dramaturgią, z jaką Reyes przedstawiała jej całą sytuację. Doceniła w ten sposób jej niebywały kunszt, którego nie powstydziłby się żaden największej sławy aktor. I choć może jej twarz przybrała pełen stagnacji wyraz, tak we wnętrzu stopniowo, z chwili na chwilę, wzmagał coraz większy pożar. Pożar gotowy pochłonąć każdego w odległości wielu metrów od jego epicentrum - od Alvy. Odczekała chwilę, gdy Pandora skończyła mówić. Nie tyle dlatego, że liczyła na kontynuację po wbijającej szpile pauzie, lecz aby samej stłumić kotłujące się emocje. - Czy został mi właśnie zarzucony błąd w sztuce? Wiele razy rozmawiała ze swoim ojcem na ten temat. Mogła nawet rzec, że wie wszystko o procedurach i kolejnych etapach, podczas który nawet niewinny lekarz może zostać zniszczony doszczętnie. I nie chodzi tutaj o samą karierę, wieloletnie poświęcenie w celach wyższych. Psychika cierpi najbardziej. - Kto? - zapytała jeszcze. Była nadzwyczajnie spokojna. I może to w przypadku jej osoby było bardziej zaskakujące, niż pojawienie się tutaj Reyes. Alva wybuchała. Alva była żywiołem. Chodzącym huraganem, erupcją pozornie nieaktywnego wulkanu, sztormem na oceanie i cyklonem, będącym w stanie pochłonąć wszystko i wszystkich.
Urocze - wręcz mogące uchodzić za niewinne - oblicze Pandory na krótki moment przybrało grymas zawodu. Smutku nawet. Jakkolwiek dobrze nie wystudiowanego. - Kto... Hmm... Nie odpowiedziała. Miast słowem posłużyła się nieco niewyraźną fotografią zapisaną w telefonie. Wyświetliwszy ją, przesunęła urządzenie po blacie biurka w kierunku rudowłosej furii. Ją to właśnie przypominała w tamtej chwili Alva - choć wciąż spiętą klamrami powinności i pozorów. - A, byłabym zapomniała. Zdołał namówić swojego... Przyjaciela? Na to, by poświadczył jego historię, a jednocześnie spreparował własną. Zupełnie nagle ton kobiety nabrał rzeczowości, a z jej obejścia całkiem zniknęła wszelka pokusa i gra. - Nie znam nazwiska, nie pytam o nie. A oni nigdy go nie podają. Sądząc jednak po relacji, operowałaś go w ciągu ostatniego pół roku. Rozległe złamanie kości prawego podudzia? Pokiwała głową, a pionowa zmarszczka pomiędzy ściągniętymi brwiami świadczyła, że wciąż szukała w pamięci szczegółów, które mogłyby pomóc Alvie w identyfikacji. - To ktoś od nas, ale nie wiem dokładnie od kogo. Przed czterdziestką. Mówił z obcym akcentem, ale nie potrafię go przypisać do żadnej nacji. Wykonała niedbały gest dłonią, który sugerował, że nie zamierzała się nad tym bardziej pochylać. - Tego drugiego widziałam tylko przelotnie. Kazał mówić na siebie Szakal. Dodała, z drwiną akcentując ostatnie słowo. Wyobraźnia ciemnowłosej pognała w kierunku określeń, jakimi opisywała towarzysza jej ofiara. Nie szły w parze z ujrzanym przez nią samą wizerunkiem... - Wyglądali mniej więcej tak... Uniosła dłonie i zwróciła je wnętrzem ku górze. Pomroczna mgła zaczęła kłębić się tuż ponad ich powierzchnią; ciemność dosłownie wylewała się spomiędzy warstw rzeczywistości, kotłując pośród jasności. W kilka chwil, Alva mogła ujrzeć podobizny obu mężczyzn, choć cieniste popiersie Szakala posiadało mniej szczegółów z racji niemożności przyjrzenia się mu. - Nie uzyskałam twojego nazwiska, najwyraźniej go nie pamiętał, ale wydobyte szczegóły jasno wskazują na ciebie. Mam nadzieję, że prowadzisz szczegółową dokumentację medyczną...
Pochyliła się nad ekranem telefonu, aby zakodować w swojej pamięci wizerunek, skądinąd, niewyraźny. W chwili obecnej nie mówił jej jednak wiele. Złamanie kości podudzia bywało ostatnio dość częstym zjawiskiem u trenujących półbogów, toteż po pewnym czasie niemal straciła w tym wszystkim rachubę. Niemal każde wiązało się z licznymi przemieszczeniami kości piszczelowej, a często nawet i uszkadzana bywała również kość strzałkowa, co sprowadzało potem operację do nadzwyczajnego lawirowania i składania wszystkiego, niczym najmniejsze możliwie dostępne puzzle. W tego typu przypadkach klasycznym niemal było naderwanie, zerwanie lub uszkodzenie przyczepów mięśniowych, uszkodzenie tego lub tychże mięśni... Alva kochała kości. Była w końcu ortopedą, szkielet nie miał dla niej tajemnic, ale te operacje były męczące. Wymagały maksimum skupienia, odpowiedniego dobrania zespolenia, zachowania wcześniejszej długości kości, aby nie doszło do sytuacji, gdy się okaże, że po operacji kończyny są nierówne, co prowadzi do skośnego ułożenia miednicy, celem kompensacji braków. Westchnęła cicho i przygryzła dolną wargę, jak zawsze, gdy się nad czymś zastanawiała lub nerwy powoli zaczynały górować nad chłodnym dystansem. Nie spodziewała się usłyszeć od Pandory takich informacji. Czy aby faktycznie popełniła błąd? Czy rekonstrukcja się nie powiodła? A może późniejsza rehabilitacja nie przyniosła efektów? Mimo faktu, iż każdy tutaj regenerował się lepiej, szybciej, nie oznaczało to, że u wszystkich kolejne etapy zdrowienia będą przebiegać w ten sam sposób. Czas na dojście do siebie był niemal jedną trzecią szybszy, niż u przeciętnego śmiertelnika, niemniej... Podniosła głowę, gdy córka Eris przywołała projekcję mężczyzn, którzy sprzysięgli się przeciwko rudej chirurg. Coś w jej głowie świtało, ale nie potrafiła z całą pewności powiedzieć, co takiego. - W czym konkretnie leży problem? Jesteś w stanie mi powiedzieć? - zapytała i od razu otworzyła program, gdzie przechowywała całą dokumentację medyczną. Zawsze wszystko szczegółowo opisywała. Była przekonana, że najdrobniejszy szczegół jest w stanie zaważyć na zdrowiu i życiu pacjenta, toteż istniała wysoka szansa, że dotrze do tego, kim ów mężczyzna jest. Kim są ci dwaj... - Dolegliwości bólowe, krótsza kończyna, utykanie z tym związane, niemoc utrzymania się na tej kończynie... cokolwiek? - Po zalogowaniu się na swoje konto, na tyle dyskretnie, aby Pandora nie zauważyła jej hasła (nawet jeśli, zmieni je zaraz potem), wpisała konkretne hasła i zajęła się wyszukiwaniem delikwenta, który ma personalny żal do rudej chirurg. - Poza tym, czy on jest w ogóle świadom tego, że niezgłoszenie dolegliwości jakichkolwiek w trakcie rehabilitacji to jest jego problem? I niekoniecznie może wynikać z błędu w sztuce, a późniejszego jego obchodzenia się ze swoją nogą? - Jej myśli wirowały pod kopułą, synapsy pracowały szybciej niż w ciągu całego dnia, przesyłając impulsy nerwowe między zakończeniami aksonów a dendrytami. - I jak ten drugi mógł spreparować swoją historię medyczną, skoro prócz nas, nikt nie ma do niej dostępu? Ostatnie pytanie było retorycznie wypuszczone w eter. Ktoś trzeci im pomógł... Przecież to było jasne. Nie rozdygotała się, jak może i zakładała Pandora. Wręcz przeciwnie, jej głos brzmiał stanowczo, cicho i może przez to odrobinę nawet niebezpiecznie. Wyprostowała się na fotelu, a palce sunęły po klawiaturze nieustannie wpisując kolejne hasła.
Niedbały gest wykonany każdą z dłoni rozmył cieniste widziadła, a brązowiące się spojrzenie osiadło ciężko na rudej chirurg. - Nic szczególnie charakterystycznego. Owszem, kulał - ale to przecież nic specyficznego. Musiał też co jakiś czas rozmasować nogę. Narzekał, że mu coś chrupie w środku. Sarknęła drwiąco, kręcąc głową w zaprzeczeniu tego, co opuszczało jej usta. - Ach, miał też znamię na lewym barku. Żaden konkretny kształt - raczej plama o nieregularnych krawędziach. Wzruszyła ramionami, walcząc z chęcią zapalenia papierosa. - Co do historii, nie jestem pewna czy miał na myśli samą opowieść o twoich błędach, czy rzeczywiście dokumentację. Chwilami trudno było zrozumieć jego bełkot. Przeciągnęła się, a mebel cicho zaprotestował. Coś w jej obejściu sugerowało wyraźnie, że to ona była przyczyną owej bełkotliwej mowy. - Zapewne zdajesz sobie sprawę, że ich wizyta u mnie nie była w celach towarzyskich. Przysługa za przysługę. Niestety dla nich, a stety dla ciebie, zdecydowałam nieco zmienić dynamikę tamtej rozmowy na rzecz... własnej zachcianki. Twoją zmorą pragnę być ja. Nie mogę pozwolić, żeby jakiś przypadkowy nieudacznik zajął należne mi miejsce. Mówiąc to, splotła ze sobą palce obu dłoni i zaczęła machać nogą, pozorując zniecierpliwienie. Uważnie jednak obserwowała kobietę - szukała najdrobniejszych śladów pełznących po łukach oblicza i najwątlejszych cieni w spojrzeniu. Czy ruda poprosi o pomoc?
Czuła się niemal zmiażdżona przez wzrok Pandory. Może dlatego, że nie była przygotowana na takie rewelacje z jej strony. Nie dała jednak po sobie tego poznać, nie tak dosłownie, choć jej zielone oczy pociemniały znacznie podczas konfrontacji z panną Reyes. I to mogło być tym samym odebrane jako jasny sygnał, że Alva przyjmuje fakt, iż ciemnowłosa ma nad nią teraz władzę. Przynajmniej połowiczną. Przestała przeszukiwać bazę medyczną. Jej palce nadal jednak znajdowały się nad klawiaturą, jakby gotowe aby w każdej chwili wznowić poszukiwania. Wiedziała jednak, że wiele nie zrobi bez pomocy Pandory. I to ją irytowało najbardziej. Nie dość, że nie lubiła być zależna od nikogo, tak jeszcze teraz współpraca takiej osoby była co najmniej wskazana, aby poradzić sobie z problemem. - Czego chcesz w zamian? - spytała wprost. Tak interesowne stworzenie, jak ona, na pewno miało w zanadrzu cały arsenał zachcianek, które mogły być spełnione tylko poprzez kogoś wyżej postawionego, niż ona sama. Czy Alva obawiała się tego, co usłyszy? Poniekąd jak najbardziej. Przeczuwała, że zapłata za jej usługi może być dość wysoka i sprzeczna z jej wszelkimi zasadami, którymi kierowała się w życiu. Nie mogła jednak pozwolić, aby ta cała sytuacja wymknęła się spod kontroli. Nie teraz. I nie chciała również uciekać się do konieczności wplątania osób postronnych w ten cały kanał. Poradzi sobie z tym sama. Z Pandorą. Jakkolwiek irracjonalnie to wszystko brzmiało.
Gość
Gość
Re: Gabinet lek. Alvy Nero, spec. ortopeda, chirurg urazowy Sob 02 Mar 2019, 18:23
Początkowo tylko na nią patrzyła... Serce Reyes zabiło kilkanaście razy, nim wydała z siebie jakikolwiek dźwięk; w tym czasie ślepia Pandory wlepione były w rudą - intensywność spojrzenia wyrażała to, czego w swej ciszy szczędziły im niewypowiadane słowa. Ciemnowłosa tryumfowała, delektując się chwilą i władzą, jaką zyskała nad kobietą. Ten dług wdzięczności wystarczył, by dreszcz ekscytacji wylęgł się na karku i spełzł w dół kręgosłupa. Odchyliła się wygodniej w siedzisku, przyjmując swobodną pozę. Równie dobrze jako władca mogłaby teraz zasiadać na tronie i patrzeć z góry na tych, których los był jej tyleż samo obojętny co poddany. - Hmm... Mruknęła wreszcie, unosząc splecione dłonie i wspierając na nich podbródek. - Czegóż to ja mogę chcieć... Powoli przesunęła wzrokiem po sylwetce chirurg, zwodniczo sugerując kierunek myśli, w którym w tamtej chwili podążały jej własne. Dała sobie kolejną chwilę na zastanowienie, pozwalając niedopowiedzeniu zawisnąć między nimi. - Twój dług jest cenny. Nie wykorzystam go w tej chwili. Ale przyjdzie dzień, w którym zwrócę się do ciebie i wymuszę należną zapłatę. Mówiąc wprost - będziesz mi winna przysługę. Uśmiechnęła się doń szeroko, obnażając zęby. Grymas mógłby wydawać się szczery - gdyby pozbawione emocji oczy nie zachwiały harmonii, która zawładnęła jasnym obliczem. - Co zamierzasz?
Uniosła brew dość wysoko, gdy wzrok Pandory sugerował jej jednoznacznie, co ewentualnie mogłaby chcieć w rewanżu za tak istotne informacje. Przekrzywiła lekko głowę, jakby poniekąd niedowierzając temu, co się właściwie dzieje. Choć z drugiej strony, córka Eris była znana ze swoich dość... niekonwencjonalnych skłonności w dziedzinach wszelakich, niezwiązanych nawet stricte z seksualnością, gdyż Alva uważała dziwactwa na tym tle za wierzchołek góry lodowej. Samej mając określone preferencje nie skomentowała tego w żaden szczególny sposób, oczekując ciągle przekazu w formie dialogu. Skinęła nieznacznie głową, gdy w końcu doczekała się kontynuacji. - Brzmi fair - skwitowała krótko. Fair i jednak dość niebezpiecznie. Niespecjalnie chciała być dłużnikiem akurat takiej osoby, po której mogła się spodziewać wszystkiego, co najgorsze. Nie zamierzała też nikomu się zwierzać z tej całej sytuacji, chociaż... Nie. To wszystko musiało być wierutna ściemą i jakimś wkrętem. Niemożliwym było, że to Alva popełniła błąd. Po prostu nie. Lustrowała w skupieniu twarz Pandory, jakby chcąc doszukać się w niej odpowiedzi na kolejne zadane przez nią pytanie. - Znasz ich zwyczajowe miejsce, w którym przesiadują? - spytała po dłuższej chwili. Czy konfrontacja była dobrym pomysłem? Nie miała pewności. Musiała jednak zrobić... cokolwiek, nim oni zaczną działać. Nie od razu, ale po kilku dniach, gdy sobie wszystko przemyśli.
Nie nawykła do subtelności. Nie zawsze. Musiało jej na tym szczególnie zależeć, a że tym razem miała to całkowicie w dupie - oh well. Choć jej prezencja nie była nazbyt imponująca, tak niemalże weszła razem z framugą do środka gabinetu pani doktor Dahlbergh. Ciemnymi oczyma zlustrowała obydwie postacie, dłużej, choć niewiele, zatrzymując się na Pandorze, jakby porównując stan z rana, kiedy to niechętnie wypuściła ją ze swojej sypialni. Gdy w jej mniemaniu wszystko zgadzało się co do joty, przestąpiła próg, a drewniane drzwi, pchnięte przez nią, delikatnie kliknęły, gdy zamek wcisnął się do idealnie pod niego wydrążonej dziurki. - Zna. I ja również - wtrąciła, całkowicie zapominając o fakcie, że wypadałoby się chociażby przywitać. Poczyniła kilka kroków, a kiedy stwierdziła, że jest w odpowiednim miejscu, dokładnie pomiędzy jedną a drugą kobietą, przeniosła ciężar ciała na lewą nogę i skrzyżowała ręce pod drobnym biustem. - Rude wpakowało się w kłopoty, co?
Mruknęła zadowolona, widząc jak brwi rudej wędrują ku górze. Przez chwilę miała ochotę zerwać się z miejsca i z nagłością pochwycić kobietę, by wyszeptać jej do ucha, że zdziwienie winna pielęgnować na później, bowiem nie znała granic, w których zamykały się wszystkie zapędy Pandory. Trwała jednak w przyjętej przed momentem pozycji, jakoby przenikając spojrzeniem duszę chirurg. - Och, oczywiście, że brzmi. Mlasnęła i pokręciła głową z teatralną dezaprobatą, dając rozmówczyni do zrozumienia, że podobne potwierdzenia z jej ust były zupełnie zbędne i nie miała wyboru innego, niż tylko się zgodzić.
Odpowiedź ciemnowłosej na kolejne pytanie rozmyła się pośród dźwięków, które wdarły się nagle między ich wielce zobowiązujące tête-à-tête. Pandora zdążyła tylko westchnąć z niezadowoleniem i unieść przedramię: nad smukłymi palcami pojawiła się ledwie widoczna strużka cienia - niby dym papierosowy, ulatujący znad dogasającego już niedopałka. Dźwięk głosu intruza sprawił jednak, że powoli wypuściła powietrze z płuc i przymknęła oczy, zwierając palce w dłoni oraz rozpraszając formujący się cień. - Na słodkie cierpienie Tantala, nie możesz dręczyć swą obecnością gdzie indziej, kuzynko?
Czyli Ragnarok już nadszedł, tak? Alva odchyliła się na fotelu, niemal całkiem wykorzystując możliwości oparcia, które z trudem wytrzymało ten nagły i niespodziewany atak z jej strony. Przenosiła wzrok z jednej brunetki na drugą, modląc się w duchu do Thora, aby wpadł tutaj ze swoim Mjolmirem i zmiótł obydwa babsztyle z powierzchni ziemi. Nie chciało jej się użerać z Pandorą, która była wybitnie męczącym człowiekiem, natomiast jej druga połowica wydawała się niekiedy jeszcze gorsza w obejściu, niż sama Reyes. Zaś dwie kuzynki TUTAJ... Matko, litości. - Jest umowa - swoje moce zostawiacie za tymi drzwiami, albo w trybie pilnym pozbędę się was obydwu. W szpitalu panuje kategoryczny zakaz walk i korzystania z mocy innych, niż niosących pomoc oraz ulgę w cierpieniu - odparła mocniej, jakby odzyskawszy chwilowo zgubiony rezon. Słowa kierowała głównie ku Pandorze, ale liczyła, że Shepard również zrozumie dość jasny przekaz. - A ty - zwróciła się do Ambrozji. - Pamiętaj, do kogo się zwracasz. Nie jesteśmy koleżankami, żebyś mogła sobie pozwalać na taką zuchwałość. Toleruję ciebie na takich samych zasadach, co Reyes. I uwierzcie mi, gdyby to zależało ode mnie, wysłałabym was w kosmos. One way ticket - zakończyła apostrofą do jednej i drugiej, po czym wstała z fotela. Odruchowo wygładziła swój granatowy fartuch i ominąwszy Ambrozję podeszła do okna. Wsparła ręce na biodrach i przez chwilę ignorując dwie mocne osobistości, zapatrzyła się w jakiś odległy punkt za transparentną taflą. Poczuła się poniekąd przyparta do muru. W dodatku była to jedna z sytuacji, gdzie nie mogła się zwrócić do nikogo więcej. Jamesa nie zamierzała w to wszystko mieszać, poza tym miał swoje sprawy na głowie. Arthur... Nie. Oczywiście, że darzyła go zaufaniem, ale jakim byłaby kapitanem, gdyby nie potrafiła rozwiązać danego problemu w pojedynkę? Oderwała wzrok od losowego fragmentu krajobrazu i spojrzała w stronę swojego biurka. Przecież nie jestem sama. Kurwa. - A czego ty chcesz, Shepard? Bo prędzej uwierzę, że Giotto przestanie do mnie warczeć, niż w to, że bezinteresownie udzielisz pomocy.
Z kamiennym wyrazem twarzy przyglądała się rudej, kiedy ta próbowała w sposób mierny przemówić do rozsądku Ambrozji oraz Pandorze. Niestety dla Alvy, ani jedna ani druga nie należały do osób hołdującym jakimkolwiek zasadom, jeśli im to akurat nie odpowiadało. Nie przejęła się również specjalnie faktem, że Reyes była gotowa ją zaatakować. Wierzyła, że kuzynka ma dość niezły refleks i orientuje się na tyle, że dotrze do niej w odpowiednim momencie, iż walka w jakiejkolwiek formie nie jest konieczna. Nie przeciwko Shepard. - Pandoro, ciebie będę dręczyć dożywotnio. Na wszelkie możliwe sposoby - mruknęła sugestywnie, chcąc przy okazji swoim zachowaniem choć odrobinę zażenować dzielną, czego jednak jej odmówić nie można, panią doktor. Wróciła jednak do Dahlbergh, zakładając na powrót nieodgadnioną maskę na swoje piękne lico. - Słuchaj, rude. Nie musimy się kochać i nawet niespecjalnie mi na tym zależy - zaczęła, zupełnie ignorując jej niepotrzebne wywody. Nienawidziła, gdy ktoś jej prawił kazania. - Ale szanuję cię z powodu twojej przydatności i szkoda by było, gdyby coś ci się stało. Są w tym obozie dużo mniej wartościowe jednostki, w twojej drużynie chociażby, których eliminacja byłaby wszystkim na rękę. Wbiła mocne spojrzenie w Dahlbergh, zastanawiając się co też się teraz dzieje pod tą rudą kopułą. Nie przepadała za bardzo za kobietą, i choć uważała się za niemal najwybitniejszą jednostkę nie tylko tutaj, ale i na całym świecie, tak musiała przyznać, że chirurg nie była głupia. A ona, Ambrozja, nie lubiła, gdy potencjał ludzki się marnował, zaś tutaj z przyczyn dość prozaicznych, ktoś mógł temu potencjałowi zaszkodzić. - Niczego od ciebie nie potrzebuję, gdyż sama jestem w stanie sięgnąć po wszystko, czego zapragnę - stwierdziła fakt i oblizała koniuszkiem języka swoje usta. - Nie to, co Pandora, czyż nie? - Uśmiechnęła się kpiąco do swojej ukochanej kuzynki.
Gość
Gość
Re: Gabinet lek. Alvy Nero, spec. ortopeda, chirurg urazowy Sob 16 Mar 2019, 18:09
W odpowiedzi na reprymendę, Reyes posłała Alvie spojrzenie pełne pogardy oraz jawnego wyzwania. I choć widmo obu dostrzegalne było niezwykle krótko, to jego intensywność nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Nawet kolejne słowa rudej nie sprawiły, że wrażenia wróciły, choć słowa podmyte jadem kontynuowały to, co rozetlił wzrok. - Tolerujesz? Za tym jednym słowem podążył śmiech. Gardłowy. Lekceważący. Ciemnowłosa nie zadała sobie nawet trudu by otworzyć usta czy unieść ich kąciki, jakby nawet to stanowić miało zbytek łaski. - Skończyłaś? Czy chcesz w jakiś jeszcze sposób spróbować zyskać kontrolę nad sytuacją? Przeczesała palcami zmierzwione włosy, a znużeniu pozwoliła zawładnąć obliczem. Wszystko w jej obejściu zdawało się mówić: moja cierpliwość się kończy. Kiedy zaś Ambrozja wdała się w zupełnie jałową dyskusję z chirurg, córa Eris podniosła się z miejsca i bez słowa czy choćby spojrzenia skierowała do drzwi.
Obdarzyła Pandorę posępnym spojrzeniem i przewróciła oczyma. Wiedziała, że ta wariatka jest stuknięta i niebezpieczna. Westchnęła więc i uniosła do góry prawą rękę. - Dajmy już temu spokój - powiedziała mocniej, a w momencie, gdy Reyes chciała wyjść, zastąpiła jej drogę, licząc się z tym, że najpewniej dostanie za to w mordę. Potrzebowała jej, aby ustalić, co będą robić. Zerknęła jeszcze szybko na Ambrozję, której obecność jakby podsyciła tylko niebezpieczne i nienawistne niemal emocje, jakie krążyły pomiędzy każdą z osobna. Przez myśl jej przemknęło, że idealnym uzupełnieniem tych dwóch wiedźm byłby Giotto. Szatan z obstawą. Ze swoim małym haremem zabójczych wyznawczyń. - Czy wskażecie mi miejsce, w którym przebywają tamci... dwaj? - zapytała, siląc się na neutralny ton. Czuła, że ją wewnętrznie rozsadza. Liczyła też jednocześnie, że nie będzie też nazbyt długo zdana na ich łaskę. I że cała ta sytuacja okaże się jednym wielkim szwindlem, pomyłką, ściemą, wyimaginowaną zemstą za wyimaginowaną krzywdę. Matko, proszę cię...
A to niby ona się piekliła nazbyt często i z byle powodu. Pokręciła głową, spoglądając na obydwie kobiety. Z lekką dozą ciekawości obserwowała to przedziwne starcie, do którego właśnie w tym momencie doszło. Ruda i Pandora stały aż nazbyt blisko siebie. Która uderzy jako pierwsza? I czemu Ambrozja zakładała, że będzie to jej kuzynka? Chociaż... Nie. Pandora by tego nie zrobiła. Jednakże z drugiej strony byłoby to naprawdę interesującym przeżyciem. - Jak dla mnie, w porządku. Nawet tej nocy. Spotkamy się w umówionym miejscu. - Przestąpiła z nogi na nogę i ziewnęła, nawet tego nie kryjąc specjalnie. Ekscytacja ekscytacją, ale jeśli coś trzeba było zrobić, najlepiej zająć się tym od razu, czyż nie? I oczywiście wypadałoby zrobić to na tyle subtelnie, żeby nie zwalić sobie na głowy żadnego ze zwierzchników. Shepard nie miała ochoty tłumaczyć się z nieswojej sprawy tym przygłupim bogom.
Gość
Gość
Re: Gabinet lek. Alvy Nero, spec. ortopeda, chirurg urazowy Sob 30 Mar 2019, 11:28
Kiedy chirurg zaszła jej drogę, zatrzymała się - na tyle jednak blisko, że ich oddechy mieszały się ze sobą. Spojrzenie brązowych tęczówek osiadło ciężko na obliczu rudej. Milczała. Cisza, jaka zapadła na kilka chwil, miała siłę uderzenia dzwonu. Jeśli Ambrozja ozwała się choć słowem, zmysły Pandory wyparły zupełnie ów fakt, skupiając się całkiem na postaci, której ciepło sięgało jej własnej skóry. Wyprostowana, z uniesioną brodą i dumą znaczącą spojrzenie przypominała ciosany w alabastrze posąg. Alva mogła zaś wkrótce poczuć delikatny dotyk na swej szyi - cieniste palce sunęły leniwie od karku i zataczały łuk na krągłości tkanek, by wreszcie spotkać się na wysokości krtani. Czarnopalca obręcz nie odbierała kobiecie tchu - bliżej było gestowi do pieszczoty, jednak jego obecność jasno dawała do zrozumienia, że przyjemność prędko może zamienić się w letalny ból. Było w tym jednakże coś jeszcze - niewypowiedziana sugestia kryjąca się w czasie. Reyes pozwalała rudej na reakcję, zawężając możliwości interpretacji, choć jednocześnie dodając im kolejną warstwę. Gest stanowił kwintesencję natury erisowej córki - zwodniczość pozorów zawsze kryła w sobie groźbę bądź obietnicę, której spełnienia nie chciało się wyczekiwać. Alva mogła być pewna, że osobliwa zachęta podszyta groźbą - pomimo możliwości obrony, jaką Pandora pozostawiła lekarce - stanowi zaledwie preludium i przypomnienie: to ja decyduję o tym, co i kiedy robię; to ode mnie zależy teraz twój los. A przynajmniej jedna z jego nici. Jeśli Alva w żaden sposób nie zareagowała, Pandora nagle pochyliłaby się nad nią i złożyła na jej wargach krótki, choć gwałtowny pocałunek, świadomie narażając na atak.
Alva Dahlberg
Re: Gabinet lek. Alvy Nero, spec. ortopeda, chirurg urazowy Nie 31 Mar 2019, 21:35
Może bywała zapalczywa i niekiedy jej ognisty temperament przodował, ale tym razem zachowanie Reyes podziałało na Alvę niczym kubeł zimnej wody. Zastygła w bezruchu, niemal nawet nie oddychając, jakby w obawie, że minimalne uniesienie klatki piersiowej zostanie uznane przez wariatkę za pretekst do ataku. Spoglądała w jej oczy, lekko zadzierając głowę. Złowroga aura i nienaturalna obecność, która materializowała się wokół jej szyi sprawiły, że bicie jej serca wzmogło. Tętnica szyjna, choć zwykle u niej niewidoczna, a teraz odznaczająca się na bladej skórze, drgała w tempie ponad dziewięćdziesięciu uderzeń na minutę, co dla samej Alvy nie było niczym dobrym. Nie lubiła, gdy ktoś jej groził. Szczególnie na neutralnym terenie, jakim powinien być właśnie szpital. Nie w jej drugim domu, który kochała całym sercem i któremu była oddana. Ruda zmrużyła oczy. Musiała użyć resztek swojej woli, aby nie wybuchnąć. Jej dłonie zacisnęły się w dwie mordercze, gotowe do ataku pięści, które, jeśli Ambrozja się przyjrzała, nieznacznie zapłonęły żywym ogniem, nie raniąc jednak samej Alvy. I nawet wtedy, gdy Pandora skalała jej usta swoimi wargami, wytrzymała. A w momencie, gdy oponentka Dahlbergh odsunęła się od niej choć na chwilę, ledwie tlące się dystalne części kończyn górnych pani doktor, rozbłysły jeszcze bardziej. - Wyjdź stąd, Reyes - odparła tonem, który był skrajnie różny od ognistej temperatury, jaka teraz panowała w gabinecie. I to nie była prośba. Alva nie prosiła. Nie w takich chwilach.
To dopiero było ciekawe! Jej obydwie brwi z automatu powędrowały do góry, zaś na ustach pojawił się uśmiech. Spodziewałaby się wszystkiego, ale nie takiego rozwinięcia akcji. Jej kuzynka była wszak osobą nietuzinkową i nieobliczalną, toteż najlepszym wyjściem było, aby zakładać najgorsze w przypadku Pandory. Dodatkowo sam fakt, że jej persona działała drażliwie z samej natury, na każdego wokoło... Lepiej było się mieć na baczności. - Wystarczy tego cyrku - odparła dla samego powiedzenia czegokolwiek. Jeśli jednak Reyes zamierzała się sprzeczać i na siłę będzie chciała zostać w gabinecie, na pewno nie skończy się to dobrze. - Rude, uspokój emocje. Wyślę ci potem wszystkie informacje. - Podeszła do dwóch kobiet i każdą zlustrowała dość intensywnie, po czym, jakby nic się nie wydarzyło, opuściła gabinet.
Nieśpiesznie cofnęła głowę, nie odrywając brązu tęczówek od oblicza rudowłosej. Wiedziała, że prawdziwie igrała z ogniem. Żywym ogniem. Ucieleśnieniem żywiołu, przed którym nie miała ochrony. Mimo to wręcz mimowolnie szczuła kobietę swoją aurą oraz zbliżonym do uśmiechu grymasem, w jakim uniosły się kąciki jej ust. Nie był to jednak grymas dumy ani zwycięstwa - zawierał w sobie akceptację. Pandora uniosła wieko puszki, uwalniając zeń wszelkie nieszczęścia. Tym razem, niestety, na dnie nie pozostała nadzieja. Tym razem dno było całkiem puste...
Nie padły z jej strony już żadne słowa i żadne gesty. Podążyła w kierunku wyjścia, spoglądając przeciągle ku kuzynce i puściła ją przodem. Nim zamknęły się za nią drzwi, w gabinecie Alvy jakby pociemniało. Pandora niemal dosłownie zabrała ze sobą jasność, jaka go wypełniała. Z każdym jej oddalającym się krokiem światło ustępowało pod naporem gęstniejącej szarości, a następnie mroku, by osiągnąć swą pełnię na chwilę przed tym, jak dystans uniemożliwił Reyes kontrolę. To ja decyduję...
Zamknięcie się drzwi za Pandorą i Ambrozją było tym, co pozwoliło Alvie zacząć trzeźwieć ze stopniowo wzrastającego amoku, w który zapadała coraz bardziej, w raz z przedłużającą się obecnością obydwu kobiet, a szczególnie samej Reyes. Odczekała stosowną ilość czasu, nim wraz z oddalającymi się krokami kuzynek, mglista i złowroga moc Erisowej córy tak samo wypełźnie z jej gabinetu, opuszczając ten jedyny bastion spokoju i normalności jakim był dla Dahlbergh szpital. Wypuściła głośno powietrze z ust, a kolana ugięły się pod rudowłosą chirurg. Opadła na podłogę, w ostatniej chwili podpierając się rękoma. Palce wcześniej zaciśnięte w pięści rozwarły się, a ogień chwilę temu płonący zniknął. Nie podnosiła się przez kilka oddechów, pozwoliwszy swojemu organizmowi na odreagowanie całej sytuacji. Niemal dała się wytrącić z równowagi na tyle, że gotowa była zaatakować. Gotowa była zbezcześcić świątynię spokoju tylko dlatego, że ktoś ją wkurwił faktem, że ma nad nią w pewnym stopniu władzę. Pokręciła głową. Wstała w końcu, dość chwiejnie podeszła do biurka. Wylogowała się z aplikacji i wyłączyła komputer. Bez kłopotania się przebieraniem, zgarnęła swoje prywatne rzeczy i tempem spokojnym, mocno na powrót kontrolując swoje emocje, opuściła gabinet, a potem i szpital.