Czy wszystko to, co przeżywali przez te dziesięć lat, te żale, te kłótnie i wyzwiska, czy miało to jeszcze jakikolwiek sens? Czy nadal tliło się tam gdzieś w środku, wewnątrz ich ciał, uczucie miażdżące serca, niedające oddychać choróbsko, którego wyplenienie było niemożliwe? Chyba nie. Teraz liczyło się to, że w końcu odrzucili wszelakie pozy, każdą maskę, którą często zakładali, aby tylko jakoś ze sobą wytrzymać. Iskry leciały podczas wszystkich, najczęściej przymusowych, spotkań. Ten ogień parzył jedno i drugie. Żadne też nie odpuszczało, uparcie brnąc w ślepą niemal zawziętość swoich charakterów. Gdzie to wszystko było teraz? Nawet chcąc doszukiwać się przeszłości, nie sposób było ją odnaleźć pomiędzy westchnieniami, które co chwilę wydostawały się z piersi Alvy. A w momencie, gdy ręcznik odszedł w zapomnienie, a odległość już nie istniała, jedynym zmartwieniem ognistowłosej kapitan było to, aby nie wypuścić ze swoich objęć Giotto Nero. Mężczyzny, który był jej od samego początku, choć obydwoje potrzebowali czasu aby zrozumieć, że nie mogą bez siebie żyć. Pozwoliła mu na stopniową wędrówkę po swym ciele. Drżała, lecz nie z zimna, co Giotto mógł od razu wyczuć pod swoimi palcami. I może dlatego, że jej naturalnym żywiołem był ogień, wydawała się niebywale gorąca, jednakże tym razem jeszcze jeden czynnik w postaci zdecydowanie męskiej wzniecał w niej ten żar, który stopniowo wzmagał, tworząc najprawdziwszy żywioł, który pragnął tylko jednego. Gio... Siła jego rąk, miękkość ust i odurzający zapach sprawiły, że całkowicie porzuciła wszelakie pozory. Odrzuciła kontrolę, zostawiła żal i złość, skupiwszy się na szczęściu i uosobieniu wszystkiego, czego kiedykolwiek pożądała. Smak Giotto był wspanialszy, niż mogła sobie kiedykolwiek wyobrażać, a sprężysty i wilgotny język doprowadzał ją do szaleństwa już teraz. Rękoma objęła jego szyję, a swoją nogą przyciągnęła jego biodra do siebie jeszcze bardziej. Owinęła się wokół niego niczym Jormungand wokół Midgardu, bez jadu jednak, lecz z czystą i pierwotną żądzą. Będąc zatopioną w pocałunku, jedną ręką wodziła po jego ciele, które tak dobrze znała, aczkolwiek jeszcze nie w ten sposób, na który miała teraz ochtę. Palcami zatrzymała się na linii spodni, które nadal na sobie miał Giotto i szarpnęła za nie znacząco, dając mu tym samym do zrozumienia, że chce go. Teraz. Zaraz. Natychmiast. I nie przyjmuje sprzeciwu.
Re: Pokój #1 - Alva Dahlbergh Sob 23 Mar 2019, 00:15
"Ten typ tak ma", idealne określenie na wszystko to, co robi, mówi i myśli Giotto Nero. Jego nie należało analizować, sprzeczać się z nim, czy próbować zmieniać. Trzeba było go zaakceptować, zacisnąć zęby, gdy raz jeszcze wbija szpilę i w zamian otrzymywać jeszcze więcej ciosów. Tak wyglądało to do tej pory. Dziś jednak wyprowadził ostatni cios, który ona przyjęła na siebie i tym samym, będąc zahartowana, była gotowa na to, by przyjąć go w ten uroczysty sposób. Nero zaufał jej już dawno temu, dopiero dzisiaj zrozumiał jednak, że zaufanie nie wynikało tylko z czasu spędzonego razem ale również z szerokiej gamy uczuć, którymi obdarzał rudą - w tym, tym najważniejszym. Skłamałby, gdyby powiedział, że to nie był najlepszy seks w jego życiu. Jeśli zaczytywałby się w romanse, jak jego szanowny fumfel Ragnar, to pewnie stwierdziłby, że te wszystkie miłosne uniesienia podczas seksu związane nie tylko z fizycznością, ale też z uczuciem, potęgują wszystko do tego stopnia, że wiele czynników przestaje mieć znaczenie. Alva robiła z nim co chciała, sama też otrzymała wiele, a przy tym rozbudziła w nim takie pożądanie, o które sam siebie nie podejrzewał. On nie tylko chciał ją przlecieć, on chciał ją mieć. Dla siebie, tylko i wyłącznie. Był zachłanny i Dahlbergh właśnie stała się kolejną jego zdobyczą, największą. Nie odsuwali się od siebie nawet na milimetr, utrzymując cały czas ten sam, nikły dystans między ich ciałami. Spoglądał jej w oczy, uśmiechając się bardzo długo, to nie było w ogóle do niego podobne. Nie mógł jednak ukryć swojego dobrego samopoczucia, którego ona jest głównym powodem. Jeszcze do kilku godzin wstecz nie spodziewałby się, że to się tak potoczy. A teraz? Chyba będzie musiał postawić jakąś porządną flaszkę Aegirowi... Nie zdążył odpowiedzieć, bo ta zamknęła jego usta pocałunkiem, na który on oczywiście przystał. I trwali w objęciach bardzo długo, nie mogąc się od siebie odsunąć. Giotto Nero miał jednak swoje limity i po tej dłuższej chwili uniesień, musiał dać za wygraną zmęczeniu. Nim to się jednak stało, nacieszyli się sobą, zaliczyli też wspólny prysznic, pod którym doszło do kolejnego stosunku. Kilkanaście minut przed godziną czwartą rano, znaleźli się w końcu na jej łóżku - umyci, wysuszeni i całkowicie nadzy. Giotto zajął miejsce po prawej stronie materaca, a chwilę później dołączyła do niego ukochana. Rozłożyła się tak jak chciała, bo on nie dbał o to, w jakiej pozycji spał, wystarczyło mu tylko coś miękkiego pod tyłkiem i objął ją jak tylko mógł, by jednocześnie było jej wygodnie. Wtuleni w siebie zasnęli, a sen Nero był tym razem dość mocny i co najważniejsze - pozbawiony jakichkolwiek mar sennych, jak gdyby sama Freja pogroziła Fobosowi palcem, by nie psuł córce i potencjalnemu zięciowi nocy. Oczy otworzył dość późno jak na niego, bo po godzinie dziesiątej. Jego oczom ukazała się burza czerwonych włosów, których właścicielką była oczywiście Alva. Spali na łyżeczkę, co go zdziwiło, bo częściej sypiał na plecach niż na boku. Nie pamiętał kiedy zasnął, dlatego nie zwrócił na to uwagi. Czując jeszcze zmęczenie, przysunął swoje rozgrzane ciało do niej, czując, że i ona jest nagrzana po całej nocy pod wspólną pościelą. Wchłonął nosem trochę zapachu jej włosów, na których zostało jeszcze trochę woni szamponu. Przerzucił rękę przez jej ciało i zgiął ją w łokciu, by leżała między jej foremnymi piersiami. Przysunął ją do siebie jeszcze bardziej, a jego kolano zahaczyło o dolną część jej uda. Chciał jej coś wyszeptać, ale uznał, że na razie jeszcze sobie pośpią - albo on to zrobi, a ona będzie przymuszona do leżenia z nim, w końcu mimo tej całej czułości i bliskości, to jednak dość ciężko było uwolnić się z jego objęć. Pytanie tylko czy ruda chciała to zrobić, czy było jej jeszcze mało. I czy w ogóle się obudziła, bo przecież mogła mieć dalej mocny sen.
Nie chciała nawet, aby odpowiadał na jej słowa. Nie było takiej potrzeby. Nigdy wszak nie był nazbyt gadatliwy, a w tym przypadku jego czyny i zachowanie mówiły wszystko to, czego Alva potrzebowała, aby zrozumieć, że mężczyzna współodczuwa razem z nią tę szaloną gamę emocji. Fascynujące było w tym wszystkim to, że naprawdę brała masę scenariuszy pod uwagę, lecz tego nigdy. Jak mogła tak bardzo zatracić się w tej spirali niechęci i złości, że nie zauważyła tego, co miała dokładnie przed nosem? I teraz, spoglądając na Giotto, tym bardziej nie rozumiała swojego zachowania. Widziała w jego oczach to, czego podświadomie pragnęła od tak wielu lat, co budowało ją całkowicie i scalało. W końcu odnalazła swój brakujący piąty element, który stworzył ją od nowa. Prze tę lawinę myśli, która zalewała jej głowę, przebiła się jedna szczególna. A szczególna pod tym względem, że wydawała się wręcz oczywistym następstwem tej nocy, która zapowiadała to, jak będzie wyglądać już reszta jej życia, dzień za dniem, noc za nocą. Nieśmiele najpierw okrążyła ją, jakby w obawie, że zaraz ucieknie. Kiedy jednak odważyła się, aby po nią sięgnąć, wtargnęła wprost do jej serca, w którym Giotto umościł sobie wygodne miejsce już jakiś czas temu. Alva Nero... Alva... Nero... Nie Dahlbergh, które to nazwisko, otrzymane po swoim ojcu, nosiła z dumą. Nero. Nazwisko swojego ukochanego. Wewnętrznie zachłysnęła się tą myślą, z niemal stuprocentową pewnością, że przyjdzie dzień, gdy naprawdę będzie się tak nazywać. Westchnęła rozkosznie, a jej piersi zafalowały, po czym jeszcze mocniej wtuliła się w Giotto. Chłonęła zapach jego ciała, jego gorąc i to cudowne uczucie pewności, że z nim obok nie musi być ciągle silna. Że nie musi ciągle się konfrontować z całym światem sama. Nie mogła dłużej udawać - była zmęczona tą nieustającą koniecznością stawania naprzeciw każdemu wyzwaniu, bez chociażby możliwości ugięcia nóg. W głębi była subtelniejsza, poniekąd nawet delikatniejsza, choć na pewno nie słabsza. Nie. O Alvie można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie można było zarzucić jej słabości i niemocy. Kolejne upojne chwile pod prysznicem tylko umocniły ją w przekonaniu, że Giotto jest dla niej stworzony. Choć próżno było go posądzać o posiadanie takiego temperamentu, rzeczywistość okazała się zgoła inna. I jakkolwiek na samym seksie nigdy jej nie zależało, tak wiedziała, że ta sfera w ich przypadku będzie bardzo ważnym aspektem scalającym, a niekiedy nawet i ratującym dość wybuchowy związek. W myśl zasady, że do łóżka nigdy nie idzie się pokłóconym. A fakt, że łóżko może znacznie pomóc rozładować negatywne emocje, to tylko czysty przypadek... zaś w przypadki nie wierzyło ani jedno, ani drugie. Nie pamiętała jak to jest z kimś spać. Nie odczuwała też jednak z tego powodu żadnego dyskomfortu, jakby obecność Włocha była najbardziej naturalną rzeczą na świecie. Nim jednak zasnęła, pogładziła go po jego przystojnej twarzy, którą miała nadzieję oglądać teraz codziennie przed snem i tuż po przebudzeniu się. Dahlbergh, co to za romantyczne pierdolamento w ciebie wstąpiło? Jej własne myśli zaatakowały ją nagle, aczkolwiek odepchnęła je gdzieś daleko, skupiwszy się na tym, co było tu i teraz. Przeszłość nie miała znaczenia, a przyszłość wszak była nieznana. Wtuliła się więc w swoje nemezis, które stało się dla niej miłością życia, następnie pozwoliła swoim powiekom opaść i zapadła w spokojny, głęboki sen.
Subtelne poruszenie i wzmagający uścisk wokół jej osoby wybudził ją z przyjemnego snu. Nie była jednak zła, choć przez jakiś czas jeszcze nie otwierała oczu, rozkoszując się tą całą niecodzienną, aczkolwiek niezwykle przyjemną chwilą. W końcu westchnęła głębiej, głośniej i mruknęła przeciągle. - Dzień dobry - wyszeptała ciepło nie chcąc głośniejszym tonem zaburzyć tej przedziwnej harmonii jaka panowała w jej niedużej sypialni. Na tyle na ile tylko mogła, pomimo ręki Giotto między jej piersiami oraz jego nogi dość znacznie blokującej jej możliwość jakiegokolwiek ruchu, postanowiła się nieznacznie obrócić ku niemu, tylko po to by choć kątem oka zerknąć na swojego mężczyznę w tej nadzwyczajnej scenerii. Oraz po to, aby zasugerować Nero, że miałaby ochotę na pocałunek. Chociażby buziaka w policzek. Czuła się przy nim rozluźniona. Nie towarzyszyło jej, przynajmniej teraz, to deprecjonujące uczucie, że ciągle za mało z siebie daje. Za mało od siebie wymaga, że jest jeszcze tyle kwestii, którymi musi się zająć lub je usprawnić. Liczyło się teraz tylko to, że miała obok siebie kogoś, kogo kochała. I choć zrozumiała to dopiero kilka godzin temu, tak była pewna, że kochała Giotto już od dawna. Może nawet od pierwszego "spierdalaj", które wyrzucił w jej kierunku, a które ona zgrabnie odbiła inną "kurwą". Uśmiechnęła się delikatnie ku niemu, jeśli udało jej się choć odrobinę zmienić pozycję. Dawno też nie miała okazji, a może nawet i nigdy tej sposobności nie było, by oglądać Gio w takim równie rozluźnionym wydaniu. Wiedziała, że było mu dobrze i że był szczęśliwy, choć pewnie samemu nigdy tego wprost nie przyzna. To jednak nie miało znaczenia. - Gio, jesteś niesamowity. I mój - mruknęła tylko, a jej oczy w niego wpatrzone wyrażały tylko jedno: miłość.
Nero już dawno nie pamiętał tak błogiego snu, jak ten dzisiejszy. Chyba cały Olimp i cały Asgard na czele z jego ojcem Fobosem oraz matką Alvy Freją, postanowili dać zakochanym ten jeden dzień spokoju, beztroski i odpoczynku. Nic więc dziwnego, że pierwsza próba wybudzenia się z letargu Włocha była nieudana - otworzył co prawda oczy na moment, ale na powrót wtulił się w swoją diablicę, przyciągając ją jeszcze bardziej do siebie. Ciepło bijące od niej skutecznie nie pozwoliło mu na wybudzenie się, toteż przymknął oczy i zdrzemnął się, wkrótce potem zamieniło się to w sen, bo było mu wygodnie, ciepło i pierwszy raz od dawna nie miał w perspektywie zmartwień o potencjalnych fobosowych wizjach. Dźwięk jej melodyjnego (tak, teraz, wcześniej był wkurwiający as fuck) głosu, wybudził go ponownie, tym razem już na stałe. Nie czuł się ani nieswojo, ani zakłopotany w żaden sposób, nawet pomimo jej wyznania, do którego raczej nie przywykł. Wydawało mu się to tak naturalne, że wręcz chyba przewidział taki poranek. A może on myślał albo marzył o takich porankach, dlatego był przygotowany na to? Who knows... Uniósł leniwie powieki i spojrzał na przyszłą Panią Nero. Nie miał jednak zamiaru nic odpowiadać, pochylił głowę i obniżył nieco ciało na łóżku, by oprzeć czoło o jej piersi, w które chwilę później zanurkował twarzą. Ręką, po omacku odnalazł jej rękę i skierował ją na swoje włosy, by zajęła się głaskaniem go, kiedy on jeszcze przez najbliższe kilkanaście minut będzie próbował oprzytomnieć. Nie mogąc się powstrzymać, złożył mały pocałunek gdzieś nad brodawką prawej piersi córki Freyi. Nim pojawił się znowu na górze, obdarował ją jeszcze nim kilkukrotnie w różnych miejscach w okolicach jej dekoltu. Wytarł palcem śpiocha w oku i kilka razy mrugnął powiekami, dzięki czemu w końcu się przebudził. - Wow... - rzekł swoim niskim głosem, gdy spojrzał na jej twarz. Dłonią przejechał po linii jej blizny, która jego zdaniem była świetnym elementem jej prezencji. Dodawała jej charakteru, hardości, kobiecości i seksapilu, zdecydowanie. W dodatku teraz, bez lekkiego makijażu, leżąca dokładnie taka, jaką ją bogowie stworzyli... Sama była boginią. Najpiękniejszą. - Ale to była dziecinada... - odezwał się po chwili, nawiązując oczywiście do ich podchodów. Dziesięć lat zajęło im zrozumienie, że to nie jest przypadek, że się spotkali, że tak dużo spędzają ze sobą czasu i że tak się bardzo irytują. Jedno mądrzejsze od drugiego... Dobrze, że w końcu postawili na trochę głupoty i wylądowali u niej na sofie. Mogli się odsłonić, nareszcie.
Alva Dahlberg
Re: Pokój #1 - Alva Dahlbergh Sob 30 Mar 2019, 21:38
Objęła go od razu w momencie, gdy umościł sobie miejsce na jej piersiach. Nakierowana przez niego ręka ułożyła się na jego głowie, palce zaś od razu zaczęły go czule gładzić po włosach. Ruda rozkoszowała się tą chwilą i bliskością Giotto, czerpiąc z tego najwięcej, jak tylko mogła. Część jej osobowości dalej niedowierzała, ze to wszystko faktycznie miało miejsce. Szybko jednak detronizowała ten fragment swojego jestestwa, skupiając się na chwili obecnej. Na jej ukochanym, który w końcu i już na zawsze będzie jej. Nikogo innego, a przede wszystkim - żadnej innej. Mruknęła cicho. Jego pocałunki działały na nią niebywale pobudzająco, a składane w dodatku w tak newralgicznych miejscach sprawiały, że intensywnie ekscytujące fale gorąca zaczęły zalewać Alvę raz za razem. Powstrzymała jednak chęć wymuszenia stosunku. Żądza była pozytywem do momentu, aż była wyzwalana w odpowiednich momentach oraz dawkach. Ruda czuła, że dzięki Giotto jej hamulce całkiem puściły i mogłaby cały czas uprawiać z nim dziką i namiętną miłość. Zganiła się jednak za to w myślach. Opanuj się, kretynko. Wiedziała, że swój ognisty temperament zawdzięcza cudownej mamusi, która w końcu uchodziła za jedną z największych dziwek Asgardu. Co prawda nikt nie śmiał w ogóle rzucić jej kurwą prosto w mordę, bo przecież to cna Freya była, ale każdy wiedział i myślał swoje. Kurwiszon do kwadratu, który, prócz tych wszystkich nieskazitelnych cech, posiadał moc rozwiązłości tak poplątaną jak broda samego Odyna. Dawała dupy każdemu, kto tylko mógł jej podarować jakąś błyskotkę czy zabrać przejażdżką rydwanem ze złotymi alufelgami. Typowa blachara. Odetchnęła i bez słowa spoglądała na swojego ukochanego, pozwalając mu się dotykać wszędzie tam, gdzie chciał. Zdziwiła się jednak, gdy zaczął badać jej bliznę. Nie uważała jej za nazbyt fascynujący element jej twarzy i choć też wiele razy sugerowano jej laserowe usuwanie, lub chociażby próbę rozjaśnienia, kwitowała to cierpkim uśmiechem i machnięciem ręki. Przyzwyczaiła się do niej. Była częścią jej osoby. A że według innych mogła ją szpecić - trudno. - Nie będę pokazywać palcem, ale wiadomo, że ty zachowywałeś się gorzej ode mnie. - Zaśmiała się i sięgnęła ku jego twarzy. Opuszką palca wskazującego musnęła jego usta. - Ale masz rację... to było dziecinne. I niepotrzebne. Przetarła swoje oczy i dłonią stłumiła ziewnięcie. Następnie objęła Giotto za szyję i zasugerowała mu tym samym, że chce się w niego wtulić, póki tutaj z nią jest. Póki nie musi nigdzie biec, bo znowu jest potrzebny. Tylko ona wiedziała, jak niemal wewnętrznie umierała za każdym razem, gdy Gio opuszczał obóz. Ukrywała to wszystko, ale w głębi duszy ta obawa, której nie była w stanie pojąć ani określić, zabijała jej hart ducha i chęć do wstawania z łóżka, aby walczyć z kolejnymi przeciwnościami losu. Gładziła tył jego głowy, skupiając się na potylicy i niżej - karku. Subtelne okrężne ruchy palcami drażniły mechanoreceptory w skórze, co zwykle powodowało przyjemne dreszcze rozchodzące się niemal po całym ciele. - Straciliśmy tyle lat - zaczęła i delikatnie przygryzła dolną wargę. - Mam jednak nadzieję - wznowiła po chwili. - Że więcej się to już nie powtórzy. Jej zielone oczy zachmurzyły się nieznacznie. Jakkolwiek czuła się ogłupiona radością i szczęściem, tak jednocześnie odczuwała pewną dozę strachu. Że to wszystko, co mają teraz, jest tylko tymczasowe.
Giotto Nero
Re: Pokój #1 - Alva Dahlbergh Nie 31 Mar 2019, 14:34
Wymagał ciągłego kontaktu, bo bliskości brakowało mu już od bardzo długiego czasu. Do dziś nie wiedział, że aż tak, ale wszystko sprowadzało się do tego, iż łączy ich coś niezwykłego, co pozwala mu wszystko w kolorowych barwach dostrzegać i wyciąga na wierzch jego prawdziwe zachcianki oraz pragnienia. Kontakt - zwłaszcza fizyczny w tym momencie - z Alvą był istotą całego tego zajścia, które trwa od wczoraj. Ukochana znała jego ciało jak nikt inny i pewnie nie raz nie dwa zastanawiała się, gdzie Giotto ma swoje strefy erogenne, czy lubi się tulić, czy lubi być głaskany? Wcześniej nie mogła tego sprawdzić, bo nawet jeśli to robiła, to gdy on był nieprzytomny, a wtedy przecież nie czuł nic świadomie. Teraz mogła badać go tak jak chciała, a on zamierzał jej pomóc w tym, by wiedziała, jak należy się nim zajmować. Po co ma zgadywać, skoro można przejść do właściwej przyjemności szybciej? Jego pocałunki były czułe, ale jednocześnie krótkie. Nie przeszkadzało mu to, że mógł tym samym rozpalać rudą, ale w tym momencie, nie chciał jej pobudzać seksualnie, tylko jeszcze bardziej rozluźnić, no i zająć czymś swoje usta. Mówić nie lubił, ale całować ją to co innego. Z drugiej strony był facetem i biorąc pod uwagę, że stracili niemalże dziesięć lat, wypadało nadrobić ten czas, zwłaszcza, że to ten pierwszy etap, gdy w teorii powinni całe godziny spędzać w łóżku. Kolejnym powodem za tym, by znowu się kochać był fakt, że niebawem mogą wezwać ich na misję i wtedy proces nacieszenia się sobą musiałby się przesunąć w czasie. A weź teraz im to powiedz, gdzie oni chcą tylko siebie i to w jak największych dawkach. Spoglądał na nią z tym samym spokojem w oczach, który miał zawsze. Chciał, by Alva czuła w nim największą podporę i kogoś, kto przyjmie każdy cios za nią, byleby tylko ona czuła się dobrze. Nie zdążył skinąć głową, a pani Nero już się wtuliła w niego, tym razem bez podtekstu seksualnego. Było to tak oczekiwane, że gdy w końcu nastało, uśmiechnął się kącikiem ust. Nie myślał nigdy o idealnym poranku, ale jeśli by już myślał, to właśnie w ten sposób by on wyglądał. Jego ręka powędrowała pod jej ciało, druga zaś zawędrowała na jej kość ogonową, by jeszcze bardziej zniwelować jakiekolwiek przerwy między nimi. Przycisnął ją niemalże do siebie i zamknął oczy, chłonąc jej zapach oraz pogrążając się w rozmyśleniach. Dopiero gdy ponownie się odezwała, Giotto zwrócił swój wzrok ku niej, odsuwając się nieznacznie, by móc ją widzieć. - Jedyne co stracisz to nazwisko - rzucił spokojnie, spoglądając w jej zielone oczy. Dobrze wiedziała, co miał przez to na myśli i to była zapowiedź tego, że za jakiś czas będzie musiała pożegnać się ze swoim panieńskim nazwiskiem. Czekało na nią coś krótszego, bardziej włoskiego i idealnie komponujące się z jej czterema literami imienia. Pewność siebie, jaka biła od niego w tej chwili była wręcz przytłaczająca, nawet jak na Giotto Nero, który słynął z tej morderczej niemalże aroganckiej aury. Jedna noc mu wystarczyła, był już pewien wszystkiego. W ciągu tych dziesięciu lat ją poznał i jakkolwiek burzliwe ich relacje nie były, to jednak Alva zawsze się o niego troszczyła na swój sposób. Przejechał dłonią po jej talii i zacisnął ją na jej udzie, zahaczając o wyrzeźbiony spacerami (nie przysiadami) pośladek. Przymknął oczy i leżał tak, mając ją naprzeciw siebie, nie czując żadnej presji ani niepokoju, że przygląda mu się, czego przecież jeszcze kilka godzin temu nie lubił. Ach ta strzała Erosa.
Alva Dahlberg
Re: Pokój #1 - Alva Dahlbergh Nie 31 Mar 2019, 21:59
Stłumiła jakoś to ponownie rosnące pożądanie, choć wiedziała z całą świadomością, że to tylko tymczasowy zabieg. Gdy te hamulce i pozory odeszły w niepamięć, ten rozbudzony wewnątrz rudej ogień pragnął nieustannych doznań, które mógł jej zapewnić tylko i wyłącznie Giotto Nero. Jej największy koszmar i najlepszy sen. Ta czerń, która rozjaśniała jej całe życie i sprawiała, że nabrało ono nowego, lepszego znaczenia. I nawet sama ruda nie wiedziała, jak bardzo to wszystko miało się sprawdzić za jakiś czas. Że zasiane dwukrotnie nasienie przewróci ich jestestwa do góry nogami, scali jeszcze bardziej i wznieci kolejny nieposkromiony płomień pełen miłości. Pozwoliła się objąć jeszcze mocniej, niemal scalając się z jego ciałem w jedno. Zapach jego skóry, ciepło z niej bijące i zabliźniona faktura sprawiały, że Alva pragnęła go jeszcze bardziej. Znała wszak niemal każdy fragment Giotto, nigdy jednak wcześniej nie spoglądała całość tak, jak teraz. I musiała szczerze przyznać, że czuła się jeszcze bardziej zafascynowana tym człowiekiem, niż kiedykolwiek. Pomijając fakt, że wcześniej po prostu wkurwiała ją jego bezczelna prezencja i arogancja zeń bijąca. I jakkolwiek to wszystko, co się wydarzyło, było nagłe i znacznie niespodziewane, tak kolejne słowa Giotto wywołały u niej swoistą falę niedowierzania i jednoczesnego wewnętrznego ryku satysfakcji. Dając jej jasno do zrozumienia, że pragnie, aby nosiła jego nazwisko, uszczęśliwił ją ponad wszystko. Ruda nie była do końca pewna, czy Gio zdawał sobie sprawy z faktu, jak wiele to dla niej znaczyło, ale czy to było ważne? Najistotniejsze było to, że sam to powiedział. Że bez ogródek, ale nadal w swoim stylu, wyznał jej, co czuje. - Ja ciebie też kocham... - wyrwało się z jej ust, choć nie zamierzała mu oświadczać tego aż tak dosłownie. Raczej poprzez czyny i słowa inne, aniżeli te dwa konkretne, które miały dla niej wyjątkowe znaczenie. Tak wyjątkowe, jak i cała osoba Giotto Nero. Jej oczy namiętnie lustrowały lico swojego przyszłego męża. Samo słowo mąż było poniekąd transcendentne i irracjonalne zarazem, choć tak bardzo bliskie i niemal oczywiste. Alva i Giotto Nero. Państwo Nero. To było wszak jasne, że tak musiało się to wszystko skończyć. Ta cała walka, trwająca aż dekadę, miała sens. Jęknęła w momencie, gdy silne palce Gio zamknęły się na jej ciele. Poczuła, że wywołany tym zdarzeniem dreszcz podrażnił receptory w jej skórze, zaś sutki, mimo iż drażnione zaledwie kilka godzin temu, stwardniały dość znacznie. Pani Nero znów miała silną ochotę na Pana Nero.
Alva miała klasę i nie dawała byle komu. Nawet przyszłego męża musiała testować przez dziesięć lat, nim dopuściła go między swoje uda. Nic więc dziwnego, że stłumiła te pożądanie w sobie, o co on przecież wcale nie prosił. Byli na etapie świeżej fascynacji sobą i zauroczenia, toteż dla niego było nawet głupotą odmawianie sobie czegoś takiego jak seks z rana, ale o co on podejrzewał Alvę... Milion pomysłów na minutę, klasa, szyk, gracja, elegancja i poszanowanie dla czasu oraz drugiego człowieka. Nie zdziwi się, jeśli za kilka minut sytuacja obróci się o sto osiemdziesiąt stopni i to ona będzie ubiegać o atencję w formie pieszczot, które przerodzą się w kolejny długi stosunek. Ona była tą, która dużo myślała, on był tym, który robił co trzeba. I tak jak mogła czasem rzucić jakimś idiotycznym stwierdzeniem jak przed chwilą, tak on w kilku słowach potrafił wszystko naprawić, by wyszło na jego i by ona była najszczęśliwsza. Przy okazji trzymał swój styl i nie musiał udawać kogoś, kim nie jest. Miał swój własny język, swoją ekspresję, swoje porównania i Dahlbergh, a raczej pani Nero - bo o jej panieńskim nazwisku już zapominamy - potrafiła wyciągnąć to, co miała wyciągnąć, to było najważniejsze. Mimo to, nie spodziewał się tego wyznania aż tak szybko. Jeśli oczywiście bierzemy pod uwagę fakt, że zeszli się wczoraj. Podświadomie chyba czekał na to już od kilku lat, pewnie gdzieś koło dychy, dlatego zaskoczenie szybko zamieniło się w dziką satysfakcję, że wyznała mu to z taką łatwością. Wymsknięcie się tego dodało tym słowom autentyczności, bo powiedziała, co myśli. Spoglądał w jej oczy, chcąc doszukać się czegoś, czego nie udało mu się dojrzeć wcześniej. Był wnikliwym obserwatorem i starał się z całych sił analizować wszystko wokół, by nic nie mogło go zaskoczyć. Przy niej jednak to wszystko traciło sens, bo skupiał się nie na tym, co może nią kierować, a na tym, co ona chce mu przekazać komunikacją wizualną. Jęk oznajmił mu jednoznacznie to, na co jego przyszła żona miała ochotę. Odsunął się nieznacznie i spojrzał niżej, dostrzegając jej nabrzmiałe sutki, które chwilę wcześniej przyjemnie stykały się z jego klatką piersiową. Pociągnął za kołdrę, by opatulić nią nie tylko siebie ale również rudą i podniósł się nieznacznie, by chwilę później nachylić się nad ukochaną i złączyć ich usta w namiętnym pocałunku, który miał zainicjować kolejne uniesienia. Było mu mało po wczoraj i jeszcze nie zdążył się nią nacieszyć.
Tak samo jak ona testowała jego, on testował ją. Nero nie należał do ludzi najłatwiejszych we współżyciu, a nawet śmiało można było go wrzucić do worka z tymi, z którymi żyć się nie chciało i nie dało. A na pewno nie na stopie innej, niż koledzy do chlania i mordobicia. Przez dekadę ruda użerała się z jego humorkami, choć w sumie był on jeden - nieprzenikniony. Zaś dla jej skromnej osoby zwykle miał najbardziej paskudne epitety, jakie tylko Dahlbergh - Nero - kiedykolwiek miała okazję zasłyszeć. I tak oto zrodziła się miłość. On jej kurwował, ona odpowiadała, on dawał się prawie zabić, ona go składała. Była świadoma faktu, że to ona była tutaj od zamartwiania się i wyrażania tego w każdy niemal możliwy sposób. Zwykle zaś również i słownie, czego Gio raczej nie czynił. Cieszyło ją jednak, że wiedział, jak w szybki i skuteczny sposób uspokoić Alvę, a jednocześnie sprawić, że wszelakie wątpliwości, jakie miała jeszcze chwilę temu uchodziły w niepamięć. I to był kolejny dowód na to, że ta dwójka była dla siebie stworzona. Jedno dopełniało drugie, a razem byli machiną, której nic i nikt nie był w stanie powstrzymać. Gdyby ktoś kiedykolwiek chciałby sobie zwizualizować koniec świata, wyglądałby na pewno jak państwo Nero. Wściekli państwo Nero. Wkurwieni państwo Nero. I biada tym, którzy mieliby to nieszczęście stanąć wtedy na ich drodze. Ruda całą sobą pragnęła Giotto, co, prócz bezgranicznej miłości i zaufania, mężczyzna mógł dojrzeć w jej zielonych oczach. Ten nienasycony głód jego osoby, ta fascynacja i pożądanie, niemalże zwierzęca chuć - wszystko to przekazywała sobą już-nie-Dahlbergh. I na pewno na tę całą jej kochliwość miał wpływ fakt, że jej matką była sama Freya. Cóż, scheda po matce mogła się objawić w sposób dwojaki, a że padło na zapędy plasujące się w dość jednoznacznej nimfomanii, która wcześniej skutecznie tłumiona, objawiła się obecnie w pełni - życie. Giotto musiał jakoś wziąć ciężar świadomości i odpowiedzialności za umiejętne usatysfakcjonowanie Alvy na tle seksualnym, a z racji, że ruda zdążyła dwa razy już osiągnąć dzięki niemu ekstatyczne wyżyny, była pewna, że Włoch nigdy jej na tym polu nie zawiedzie. Natomiast jego kolejne posunięcie tylko i wyłącznie utwierdziło ją w tym, że przyszły mąż nie zamierza poprzestać na zaledwie dwóch razach w przeciągu tych kilku godzin.