January Shadwell Nie 10 Lut 2019, 19:41 | |
| POSTAĆ Imię: January. Nazwisko: Shadwell. Wiek: 16 lat. Pochodzenie: Lancaster, Anglia. Staż w obozie: Dopiero co przybyła. Rodzic: Baldur. Drużyna: Drużyna Tyra. Ranga: Świeżak. Zajęty Wygląd: Lonnberg Margaux. | |
Aparycja Look around, look around, How lucky we are to be alive right now.
Dzikość. To jedno słowo od zawsze było tym, co tak doskonale opisywało całe jestestwo January. Jej oczy, mowa ciała, wszystko jakby zdaje się krzyczeć, że tkwi w klatce i chce wydostać się na zewnątrz. Fakt, że dziewczyna jest bardzo szczupła, a wręcz wychudzona, a jej blond rozwiany włos zdaje się nigdy nie być taki sam, wcale nie poprawia wizerunku zabiedzonego dziecka. Ale cóż... January mierzy sobie około 174 centymetrów, a choć jej waga nie odstaje od normy, cały czas wygląda jak anorektyczka. Jej jasne włosy są wiecznie rozwiane i napuszone, a sama dziewczyna przez swoją dziwaczną karnację wygląda, jakby dopiero co wydostała się z dziczy i od tygodnia nie widziała prysznica. Dużą uwagę zwracają na siebie jej niebieskie oczy. Oczy równie dzikie, co rozszalałe zwierzę, równie niebieskie, co najczystsze niebo - ot, oczy. W końcu oczy są podobno odbiciem duszy, co nie? Albo coś w tym stylu. No i jeden śmieszny szczegół - jej brwi są na tyle jasne, że wręcz znikają na tle jej skóry. Ale kto by się tym przejmował, kiedy ma się cwany uśmiech i dumnie uniesioną do góry głowę, jakby chciało powiedzieć się światu, że oto przybyła January. | Charakter Hey yo, I'm just like my country, I'm young scrappy and hungry, And I am not throwing away my shot.
Tak jak mogłoby się wydawać - Jan jest zwyczajnie dzika, co z pewnością jest wielkim zaskoczeniem. W sensie, ma jakieś wychowanie, ale jest głośna, bezczelna, wszędzie jej pełno, jest dumna i ogólnie bardzo pewna siebie. Ot, gdzieś po narodzeniu, zamiast nabyć dziecięcej naiwności i rozmarzenia, nabyła cięty język i bardzo skupiony umysł. Nie wierzy w nic, czego nie może zobaczyć, a wszelakie mity czy też legendy nigdy nie były jej bliskie. Niech ludzie wierzą sobie w co chcą, nie jej sprawa. Dla niej liczy się chwila teraźniejsza, nie ma czasu na marzenia i plany. Żyje na bieżąco, nigdy, ale to przenigdy, nie zatrzymując się, nieważne, co by się stało. Prze do przodu, niczym lodołamacz, starając sobie poradzić ze wszystkim na raz, co niekiedy prowadzi do dobrego, a niekiedy do złego. Nie boi się wyrazić swojego zdania, a czasami jest zbyt asertywna, co z jakiegoś powodu ludzie zaczynają nazywać "bezczelnością". Cóż. Widać też po niej, że nie jest osobą, która da sobie wleźć na głowę. Bije od niej duma i upór, a jej matka często żartowała sobie, że chyba w dniu jej narodzin musiał jakiś osioł przyjść i wbić jej do głowy tę determinację i upór, bo od niej tego na pewno nie wyniosła.
|
Przykładowy post Okej. Więc to, co stało się January w przeddzień jej szesnastych urodzin należy określić mianem co najmniej "dziwnego". Ba, to było coś, co ona, jakże w swoim stylu, nazwała "totalnie wyrąbanym w kosmos". I to, pozwolę sobie zaznaczyć, w bynajmniej pozytywnym sensie. Więc od początku, trochę suchych faktów, coby było trochę nudno. January urodziła się, niespodzianka, w Anglii. A dokładniej to w Lancaster. Jak można się spodziewać, nigdy nie poznała swojego ojca. Ciekawe, nie? No i fakt faktem, do dziesiątego roku życia jej żywot przebiegał całkiem spokojnie, wręcz beznamiętnie. Tyle, że gdy dziewczyna osiągnęła ten magiczny wiek dziesięciu lat, jej matka nagle i bez żadnego wyraźnego powodu postanowiła, że przeprowadzą się do Stanów Zjednoczonych. A bo tak! A bo może będzie fajnie, Jan pozna nową kulturę, nowych przyjaciół, bla, bla, bla. To, czego wtedy dziewczynka nie wiedziała, było tym, że jej matula dostała cynk od opiekuna swojej córeczki, jakże uroczego satyrka, że, hej, dziesięć latek już weszło, może pora na obóz? No kobieta spakowała walizeczki i wraz z córką ruszyła w normalnie podróż życia, spodziewając się, że teraz będzie musiała rozstać się z nią na dość długi czas. Marzenia, nie? Tia. Nie wszystko poszło tak gładko, jakby się chciało. Kiedy satyr ujawnił, kim jest i wraz z mateczką wyjaśnili Jan, że dla jej własnego bezpieczeństwa ma się udać do obozu, ta najzwyczajniej w świecie wybuchła śmiechem. Tak mocnym, że wręcz się popłakała, po czym stwierdziła, że dobry żart, ale ona nigdzie się nie wybiera. No, i jak to się mówi, umarł w butach, siłą jej przecież nie mogli zabrać. Serio, umysł January, ten właśnie skupiony umysł w połączeniu z dziewczyną, która twardo stała na ziemi, nie dał sobie przetłumaczyć, że rzeczywiście może jej coś grozić. Nie i już, koniec farsy, a te kopyta to pewnie jakieś podczepiane, dobry kostium na Halloween. Więc latka sobie spokojnie mijały, a January nadal wypierała jakąkolwiek możliwość tego, że jej ojczulkiem może być niejaki Baldur, nordycki bóg, a jej najlepszy kumpel jest satyrem. Takim z ogonem! No, ale w końcu, dochodzimy do już wyżej wspomnianej nocy przed szesnastymi urodzinami dziewczyny, gdzie jej cały misterny plan poszedł w pizdu i rozwalił się doszczętnie, kiedy to jej matka, pod pretekstem zawiezienia jej na imprezę, zdecydowała się podwieźć ją do obozu. Ot, zdesperowana matka zrobi wszystko, by chronić swoje dziecko, nie? Tyle, że nie wszystko poszło tak gładko. Napotkały pewien problem. January głupia zdecydowanie nie jest i w miarę szybko zwęszyła, co się święci. Ale w trakcie kłótni z matką, w aucie zaparkowanym gdzieś na zadupiu, stało się parę rzeczy, których dziewczyna nadal nie umie zrozumieć. Bowiem kobiety napotkały dzika. Ale nie takiego zwykłego dzika, oj, to by było za proste. Napotkały Dzika Kalidońskiego. Nie pytajcie jak, January wam nie odpowie, prędzej zwróci treść swojego żołądka. No i Dzikowi ewidentnie nie spodobało się to, że tak się żarliwie kłóciły, jakimś cudem nie budząc satyra, który spał na przednim siedzeniu. Więc, żeby wyrazić swoje niezadowolenie, Dzik przydzwonił w ich auto. Obie wrzasnęły, January zatkało do reszty, gdy jej ciało zaczęło drżeć z czystego strachu, satyr wrzeszczał na jej matkę, że ma odjeżdżać, a January ruszyć chudą dupę z auta - a już po chwili cała trójka ruszyła biegiem w stronę, jak się okazało, obozu. I tak naprawdę to cała historia o tym, jak Jan tu trafiła. Jej matka podobno jest bezpieczna, bo Dzik nie gonił jej zbyt długo, tyle, że... Dziewczyna nadal nie umie wyjść z szoku i, jak twierdzi, "zaraz się porzyga". Urodzinowa niespodzianka? Ciekawostki ♢ Bardzo nie rozumie, czemu nagle została zaatakowana przez ogromnego dzika. Próbuje sobie wmówić, że to zły sen. ♢ Pomimo tego, że je ile wlezie, nadal jest bardzo chuda. ♢ A nie ma jeszcze atletycznej budowy. ♢ Jest zła na swojego opiekuna-satyra. ♢ Nikomu się nie przyzna, ale jej ulubionym gatunkiem muzycznym jest folk. Celtycki folk. Chociaż polski też nie jest zły. ♢ Nie lubi czytać książek. Nie ma na to czasu! ♢ Z racji tego, że rozpiera ją energia, jest praktycznie cała podrapana i poobijana. Wspinanie się po drzewach jest męczące, ale fajne. ♢ Nigdy nie umiała dogadać się z amerykańskimi dzieciakami. Dziwne toto jakieś. ♢ Tęskni za swoim grubym jak bela kotem. Puszkiem. ♢ Jest naprawdę wielką fanką musicali. ♢ Zamiast jak normalny człowiek pić kawę lub herbatę, pije połączenie tych dwóch napoi. Może to od tego ma tyle energii? ♢ Jej ulubionym jedzeniem są zupki w proszku. Pożywne! ♢ Zdarzało jej się popalać papierosy. ♢ No dobra, kurzyła regularnie. ♢ Nigdy nie była zbyt dobrą uczennicą. Uczenie się jest nudne. ♢ Ktoś kiedyś wezwał do jej domu opiekę społeczną, "bo biedne toto, takie jasnowłose, zabiedzone, chude, no ludzie!". Tia. ♢ Też zdarzało się jej słyszeć, że jest anorektyczką. Albo ćpunką. Tudzież ćpającą anorektyczką. ♢ Jeszcze nie była w żadnym związku. Bo i po co to komu?
Ostatnio zmieniony przez January Shadwell dnia Nie 10 Lut 2019, 23:58, w całości zmieniany 1 raz |
|