Mieszkanie 9 - Viviana Gaviria Sob 20 Cze 2020, 14:19
Mieszkanie #9
Standardowe mieszkanie obozowej rodziny - cztery pokoje: sypialnia, pokój dziecięcy, salon połączony z kuchnią i łazienka. Spersonalizowany dla każdego nienowego mieszkańca kampusu. Znajdują się w nim wszystkie potrzebne rzeczy - od łóżka i szafy po stałe podłączenie do prądu i łącza internetowego.
Spyros nie miał pojęcia, czy Viviana będzie w ogóle w domu, ale postanowił zaryzykować ze swoim planem, który chciał wcielić w życie odkąd tylko ich relacje zaczęły się ocieplać. Zbliżały się święta, a dziś mieli mikołajki. On, chcąc przypodobać się w pewien sposób Gavirii, postanowił zrobić dla niej prezent, na który składał się mały upominek. Kupił jej bowiem pomadkę, dokładnie ten sam kolor, który bardzo często dziewczyna używała, jednak wykosztował się, bo zamówił ją z nieco droższej drogerii, niż wskazywałyby na to okoliczności. Dodatkowo kupił jej pudełko czekoladek o różnych smakach i wszystko to zapakował w małą torbę, którą niósł ze sobą przez całą grecką dzielnicę, nim dotarł do nordyckiej, w której mieszkała Gaviria. Ubrany był dość niecodziennie, bo nałożył na siebie elegancką, granatową koszulę i dobrał do tego ciemne spodnie. Przyjrzał się nawet paskowi i obuwiu, by nie wyjść na jakiegoś debila nieznającego nawet najprostszych zasad modnego ubioru. Wyglądał więc dość dobrze, jedynie ten kilkudniowy zarost mógł nieco psuć ten obraz, ale z drugiej strony, broda była już indywidualną preferencją każdego: jedni ją lubili, inni nie. Wyprostował się tuż przed jej drzwiami i zapukał najpierw dwa razy dość zwyczajnie, a gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi, znów to zrobił, tylko włożył w to tym razem więcej siły. Już myślał, że Viviany nie ma w mieszkaniu, ale zaraz potem usłyszał charakterystyczny dźwięk dla otwierania zamka i niedługo później drzwi zostały uchylone. Grek uśmiechnął się lekko i uniósł nieco wyżej prezent. Trzymał go na poziomie swojej klatki piersiowej i machał nim lekko na lewo i prawo. - Mikołaj zostawił prezent dla ciebie u mnie w domu - czy pozwoliła czy nie, wręczył jej prezent. - Nie wiem tylko czemu akurat tam, ale uznałem, że jak nie dostaniesz swojego na czas, to zabijesz go i świąt nie będzie - zażartował, choć jakby się tak zastanowić, to Gaviria nie miałaby problemu z wykończeniem św. Mikołaja, jeśli ten by ją podkurwił. - Oczywiście nie zaglądałem, więc nie wiem co tam jest - skłamał dla zabawy. - Ale jakby to była pomadka, którą używasz, to chyba trafi z prezentem, co? - unióśł lekko brew podejrzliwie, chcąc uzyskać od razu odpowiedź, czy w ogóle trafił w jej gusta. Sam nie wiedział, czemu mu na tym tak zależało i co ma dalej robić, bo przecież cały czas stał na korytarzu, czekając na cholera wie co. Plan kończył się na wręczeniu Kolumbijce prezentu, dalej już nie wiedział, co ma robić. Dobrze, że przygotował chociaż tę bajerkę z Mikołajem, bo inaczej Vivka mogłaby nabrać podejrzeń...
Viviana dzisiaj miała wolne, a to był jeden z tych dni, w które akurat wolałaby pracować. Za dużo myślała, za dużo wspominała i nikomu potrzebne to nie było. Żeby więc sobie ulżyć, wieczorem wzięła środek nasenny, który sprawił, że straciła kilka godzin więcej następnego dnia niż miałoby to miejsce normalnie. Na dobry początek dnia nalała sobie wina i chodziła z kąta w kąt popijając alkohol, stojąc na balkonie i paląc papierosy czy siedząc na kanapie oglądając jednym okiem jakieś kryminały. Kiedy rozległo się pierwsze pukanie, stała właśnie na balkonie chcąc odpalić kolejnego już dzisiaj papierosa. Zignorowała więc to licząc na to, że intruz sobie pójdzie. Kiedy jednak pukanie przybrało na sile wzdychając odłożyła fajkę do paczki i poszła otworzyć drzwi. Na pewno nie spodziewała się zobaczyć Greka, a ten wystrojony i z prezentem to w ogóle jakieś apogeum. Uchyliła szerzej drzwi i uniosła lekko jedną brew na teksty o Mikołaju i prezencie. Bezmyślnie przyjęła pakunek, bo to wszystko dalej było dla niej czymś abstrakcyjnym. - W sumie i tak mogłabym go zabić - wzruszyła lekko ramionami w końcu się odzywając. Akurat wymazanie tych świąt z kalendarza byłoby czymś, co Kolumbijka zrobiłaby bardzo chętnie, gdyby tylko się dało. Zaraz jednak zerknęła jednym okiem do torebki, a potem na mężczyznę. - Być może. Jeżeli trafił w odpowiedni odcień czerwieni i dobrą jakość, ale biorąc pod uwagę, że Mikołaj to tępy facet, więc zakładam, że dla niego czerwony to czerwony - zerknęła jeszcze raz w kierunku torebki prezentowej, a potem wywracając oczami otworzyła szerzej drzwi. - Niech stracę, właź - mruknęła idąc w kierunku kanapy licząc na to, że Spyros sam umie ściągnąć buty i zamknąć drzwi. Instynktownie zerknęła na drzwi, w których tkwił klucz. Rzadko otwierała pokój dzieci, zawsze był pod kluczem, więc Odys na pewno nie postawi tam swojej stopy. Zanim jednak usiadła, odwróciła się i spojrzała na niego i na butelkę wina na stole. - Chcesz się napić? - spytała i w zależności od odpowiedzi albo usiadła na kanapie albo wpierw poszła po lampkę dla niego. Kiedy już było po tym, zajrzała do torebki najpierw wyciągając czekoladki, które mało ją interesowały, a następnie pomadkę. Widząc markę spojrzała na Spyrosa spod ukosa, a następnie wyjęła ją, by sprawdzić kolor w rzeczywistości. - Jak nie masz co robić z pieniędzmi, to możesz mi oddać. Ja już znajdę dla nich zastosowanie - zażartowała, bo takie gesty były totalnie nie w jej stylu i kompletnie niepotrzebne.
Odysseasowi ten pomysł wydawał się dość dobry, choć Viviana raczej nie przepadała za czymś tak niespodziewanym, ale z drugiej strony były mikołajki i każdy, nawet podświadomie, chciał dzisiaj dostać choćby najmniejszą pierdołę. Nie chodziło tu przecież o wartość pieniężną prezentu, a o samą pamięć i gest. On jednak mało tego, że pamiętał, to jeszcze wykosztował się na coś lepszego, co było niejako kwintesencją pewnej przemiany, jaką przeszedł przez ostatnie miesiące w obozie. Nie żeby zapomniał o swoim starym "ja", ale teraz był nieco bardziej pokorny niż w momencie przybycia tutaj oraz nie był takim debilem, na jakiego się kreował od początku. - To wiem - przytaknął tylko, mając świadomość tego, że Gaviria bez problemu położyłaby na łopatki starego dziada i jeszcze strzeliła mu prosto w ten czerep. Zaproszony przez Vivianę do środka skorzystał i zaraz znalazł się w jej mieszkaniu. Był tutaj pierwszy raz, dlatego starał się zapamiętywać jak najwięcej szczegółów, bo nigdy nie wiadomo, czy będzie mieć jeszcze dane postawić tutaj nogę. Buty zrzucił w miejscu, które było do tego przeznaczone, ściągnął kurtkę i przeszedł kolejnych kilka kroków, spoglądając z chwilowym zainteresowaniem na zamknięte drzwi. Był ciekaw jaki sekret one skrywały, ale teraz nie było czasu na wypytywanie jej. - Z chęcią - odparł tylko krótko, widząc wino na stole. Lubił alkohol, wina w szczególności, bo to dość często pijało się w jego stronach. Usiadł obok Viviany i spoglądał z zaciekawieniem na nią, kiedy wypakowywała prezent, jednocześnie sącząc cały czas wino, którym przed chwilą Kolumbijka go poczęstowała. Na jej komentarz początkowo wzruszył tylko ramionami, ale jak to Spyros, nie był w stanie siedzieć długo cicho i musiał dodać coś od siebie, bo jeszcze Viviana pomyślałaby, że w jakiś sposób go zagięła. - A to nie jest dobre zastosowanie? - odbił piłeczkę. - To chyba twój kolor - poruszył wymownie brwiami, nie mając teraz wątpliwości co do koloru pomadki. Gaviria bardzo często brała taką intensywną czerwień, dlatego też łatwo było coś dla niej wybrać. Martwił się jedynie o odcień, który mógł nie trafić w jej gusta, a on jako mężczyzna mógł nawet nie zauważyć różnicy między jednym a drugim czy trzecim w tej palecie. Niemniej jednak jej żartobliwa zaczepka ostatecznie poświadczyła za tym, że to była dobra decyzja. - Ale jak nie będę miał co robić z kasą, to przyjdę i na coś to rozjebiemy... czy tam ty rozjebiesz, a ja tylko będę ubolewał nad tym - znów wzruszył ramionami, utrzymując rzecz jasna żartobliwy ton swojej wypowiedzi. Niemniej jednak cieszyło go to, że sprawił przyjemność brunetce i ta, choć nie potrafiła przyjmować komplementów i prezentów, jeszcze go stąd nie wywaliła. - Jak spotkam Mikołaja, to powiem mu, że tym razem nie odjebał fuszerki - skinął głową śmiejąc się cicho. Na koniec mrugnął jeszcze oczami porozumiewawczo. - Dobre to wino - przyznał po chwili i znów upił łyk.
Może niektórzy ludzie potrzebowali takich gestów, ale dla niej to było całkowicie niepotrzebne. Prezenty dostawały dzieci, a ona wraz z mężem przygotowywali sobie po prostu lepszą kolację we dwoje, gdy dzieciaki już spały. Nie potrzebowała ani dostawać, ani tym bardziej dawać prezentów komuś więcej jak swoje dzieci. Niemniej jednak to nie było tak, że nienawidziła tego i tą pomadkę wbije mu w oczodół. Mikołajki to zbędny problem i generowanie kosztów. Pokój dzieci był czymś nietykalnym, o czym nawet obozowi zarządcy zdawali sobie sprawę, gdy próbowali zasugerować jej przeniesienie się do mieszkania dla singla. Ona miała rodzinę, tylko po drugiej stronie czekała na nią, więc nie będzie wymazywać ich jakiś generał czy inny dowódca. Jakby jeszcze brakowało mieszkań dla rodzin (nie oszukujmy się i tak miałaby to w dupie), ale większość herosów nie chce zobowiązań, więc tego typu mieszkania są w większości wolne. - Jest, dlatego właśnie sugeruję, byś oddał mi kasę, jak tobie niepotrzebna. Sama będę sobie robić prezenty - odparła sięgając po wino, z którego upiła nieco. Odłożyła pomadkę na stolik, a przyniesioną bombonierkę otworzyła i położyła na jego środku. - Częstuj się, ja średnio ze słodyczami stoję - rzuciła zachęcając go do zjedzenia tego, na co wydał pieniądze. Sama smakowała się winem i to jej w zupełności wystarczało. - No i dobra, taki plan mi odpowiada - rzuciła nieco rozbawiona, bo jednak Kolumbijka nie szastała kasą byle gdzie i na byle co. Zakupoholizm nie leżał w jej naturze, choć może raz mogłaby nakupować totalnie nieprzydatnych rzeczy dla zabawy... Szczególnie nie za swoją kasę. - A nie wiem, wzięłam pierwsze lepsze ze spiżarki - mruknęła zerkając na etykietę, by ewentualnie zakodować, które wino okazało się w porządku, bo jej samej też mocno podchodziło. - A ty co, żadnej pracy dzisiaj? - spytała ciekawa wygodniej się rozsiadając na sofie. Musiała przyznać, że od jakiegoś czasu ich relacje nieco się zmieniły i chyba Spyros faktycznie się starał, by zostać uznanym za jej znajomego. Grek jednak się ogarnął i okazywało się, że nie był aż takim debilem, na jakiego sam siebie przedstawiał. Niemniej nadal potrafił ją nieźle zirytować, więc dalej to było trochę jak chodzenie po linie.
Spyros od tygodni próbował rozpracować Vivianę, ale kobieta była na tyle specyficzna, że nie dało się przypisać jej określonego zestawu zachowań. Jednym razem mogła coś przyjąć bez problemu, by następnym razem skrytykować i jeszcze wyrzucić podarunek, jak gdyby to było coś złego. Musiał więc uczyć się jej metodami prób i błędów. Dzisiaj swoje zaangażowanie mógł zaliczyć do pozytywów, bo choć Gaviria skrytykowała go za bezsensowne wydawanie pieniędzy, to jednak prezent przyjęła i gdzieś jej tam ta warga drgnęła, co mogło oznaczać, że ta księżniczka ciemności mogła się nawet uśmiechnąć! - Wyglądam ci na sugar daddy'ego? - zmrużył oczy, żartując sobie z Viviany, że chciałaby być jego utrzymanką. - Ja też nie przepadam - podziękował, bo sam był mężczyzną z krwi i kości, więc dla niego jedynym słodyczem była krew jego wrogów! A tak na poważnie, zwyczajnie nie lubił bombonierek, bo za samą czekoladą też jakoś wybitnie nie latał. Zdarzało mu się coś tam podjeść, ale to bardziej tylko po to, by zająć czymś chociaż na chwilę dłonie i usta. - No tak... wyglądam - zaśmiał się, drwiąc z samego siebie, bo już ustalili, że następnym razem Kolumbijka sama wyda jego pieniądze, a on będzie mieć ten zaszczyt, że będzie mógł je oddać kobiecie. - Jest całkiem niezłe - powtórzył się, bo rzadko kiedy wino mu podchodziło, a to było wyjątkowo smaczne. Wzruszył znów ramionami, by zaraz odpowiedzieć na jej pytanie, gdy ta rozsiadła się na sofie. - Wieczorem miałem mieć patrol, ale zamieniłem się z Anthonym, synem Hebe - wyjaśnił pokrótce. - Mi było bez różnicy, on chyba chciał mieć wolne jutrzejsze popołudnie. Chuj go tam wie - kolejny raz wzruszył ramionami, spodziewając się, że potomek bogini młodości pewnie nagrał sobie jakieś randez-vous i umówił się akurat na jutro. Dla ruchania facet był skłonny zrobić wiele, nawet wziąć cięższą zmianę, byleby tylko później zamoczyć freda. Oby tylko przeżył dzisiejszy patrol, bo te przecież też mogły się kończyć tragicznie. - Zamawiamy pizzę? - spytał nagle, czując jak robi się głodny. - Twój sugar daddy dalej ma trochę kasy w portfelu - poruszył wymownie brwiami będąc wyraźnie rozbawionym. Śmieszyło go to, że zaczął się nazywać jej sugar daddym i miał nadzieję, że kobieta nie bedzie traktować tego poważnie. - Nie no, to było słabe. Przecież tu żarcie jest za darmo... - rzucił niby zdemotywowany, by zaraz zaśmiać się nieco głośniej. A chuj tam, jak ją wkurwi, to najwyżej wyjebie mu gonga, wyrzuci za drzwi i jeszcze napluje na niego. Co mu zostało poza szukaniem uwagi u Viviany?
Viviana nie nazwałaby siebie księżniczką ciemności (choć pewnie niektórzy przyznaliby mu rację), bo to nie tak, że uśmiech uważała za coś strasznego i łamiącego jej charakter. Zwyczajnie niewiele osób czy rzeczy wywoływało u niej taką reakcję i tak jak kiedyś potrafił pojawić się uśmiech satysfakcji nawet w pracy po napisanym programie, tak teraz tego nie było. Niewiele zresztą ją cieszyło, nawet zabijanie potworów czy NoGods nie wiązało się z taką frajdą. - Raczej na głupca - wykpiła go, bo może dla nastolat mógł uchodzić za sugar daddy'ego, to przy niej tak nie bardzo. Oczywiście zrozumiała, że to był żart. Upośledzona nie była. Nie zareagowała w żaden sposób, gdy powiedział, że on również za słodyczami nie przepada. Może jednak się skusi? A może nawet ona? - Wystarczyło mi usłyszeć "mam dziś wolne", ale dzięki za tą porywającą opowieść - zakpiła z niego, nie mając nawet pojęcia o jakim "Anthonym synu Hebe" mówił. Ona bardziej kojarzyła ludzi po nazwiskach albo wyzwiskach, które sama sobie do nich przypisała. Sięgnęła po wino, którego dolała sobie do kieliszka, by zaraz nieco z niego upić. - Jak znajdziesz frajera, który ją tu dostarczy, to czemu nie - rzuciła po całym jego żarcie, który był lekko słaby jak sam szybko zdawał się zrozumieć. Ona frajera bez problemu by znalazła, ale jej nie zależało, więc do Odysa należało znaleźć łosia, który przyniesie im pizzę. Zaraz się okaże jak bardzo miał na nią ochotę. - Tylko jakąś normalną. Za ananasy czy inne orzechy odstrzelę ci jaja - rzuciła jeszcze ostrzegawczo, by nie był zdziwiony, gdyby jego gust okazał się być spierdolony i lubił błędne dodatki na tym kawałku słonego ciasta.
Odysseas przywykł do sposobu porozumiewania się Viviany, dlatego też nie raziło go to, że kobieta próbowała go co chwilę gasić czy demotywować. Prawdę powiedziawszy, dzięki swojej osobowości był w stanie puszczać wszystkie komentarze i szpileczki gdzieś mimo uszu, co pomagało mu docierać do Kolumbijki, która do najbardziej otwartych herosów raczej nie należala. Czasem jednak trudno było mu cokolwiek odpowiedzieć, bo zdarzało się, że Gaviria gasiła go jak peta i nawet ktoś tak wyszczekany jak on nie był w stanie się odezwać. Z reguły jednak nie odstawał i na każdy jej komentarz miał pięć swoich. Uniósł lekko brew, spoglądając z rozbawieniem na znudzoną Vivianę. - Chciałem ci jakoś urozmaicić dzień - odparł. - Ostatnio tak się tu bunkrujesz, że pewnie nie wiesz, co się dzieje na świecie - wzruszył ramionami nie kryjąc rozbawienia, bo to było oczywiście kłamstwo. Spyros doskonale wiedział, że Viviana wychodziła z domu dość często jak na osobę, która nie przepada za towarzystwem innych ludzi. Jeść jakoś musiała, a przy jej kulturalności raczej trudno było znaleźć kogoś, kto będzie jej przynosił posiłki. Mało tego, pozostawały jeszcze różne inne obowiązki jak choćby patrole, z których nie mogła się wycofać. Nie była ulubienicą Aegira jak Gabriela, by któryś z zarządców wpływał na decyzje generała dotyczące obozowych prac. - Znajdzie się - poruszył wymownie brwiami i zaraz wykręcił numer, by po chwili ustalić coś konkretnego. - Jaką chcesz? - spytał, zakrywając dłonią kawałek słuchawki, by wygłuszyć sygnał. Odpowiedź dostał dość szybko i kiedy okazało się, że Gavirii wszystko jedno, Odys od razu wybrał jedną ostrą: z papryczkami jalapeno, pepperoni, szynką i serem oraz łagodniejszą: z szynką, pomidorkami koktajlowymi, serem i rukolą. Do tego wziął też zestaw sosów, by w razie czego każde z nich mogło sobie zrobić po swojemu. Odłożył od razu smartfona na stolik i rozluźnił się na siedzisku. - Zadowolona czy żegnam się z jajami? - spytał prowokująco, choć po jej reakcjach podczas składania przez niego zamówienia dostrzegał, że raczej jej to wszystko odpowiadało. - Ja wiem, czemu ty mnie tak straszysz... - odezwał się po chwili. - Chcesz być moją sexy pielęgniarką, nie? Na pewno masz taki fikuśny strój gdzieś tam w szafie - zaśmiał się głośno. To był typiczny Odysseas - mógł być przez chwilę normalny, by zaraz potem coś jebnąć.
Viviana była specyficzną osobą i z pewnością większość obozu się z nią nie dogada, pozostali zrobią to, bo są do tego zmuszeni. Był tylko nikły procent herosów, który naprawdę potrafił z nią rozmawiać i absurdalnie Odysseas do nich należał. Jak widać jego niewyparzona gęba sprawiała, że nie wycofywał się po którymś jej dopierdoleniu, jak to większość miała w zwyczaju. - Wiedziałam, że jesteś pierdolonym stalkerem - rzuciła rozbawiona w ogóle nie przejmując się tym, co on powiedział przede wszystkim dlatego, że było to kłamstwo. Zresztą nawet gdyby Grek śledził jej tryb dnia, to póki nie wchodził jej w drogę i nie był natrętny, miała w to wypierdolone tak naprawdę. Kogo by czas marnował? Jej czy swój? A nie wątpiła w to, że w obozie są popierdoleńcy żyjący życiem innych, choćby nie wiadomo jak nudnym, więc nie przejmowała się tym. Co innego gdyby na przykład ktoś obserwował jej dzieci czy te Nero, które zobligowała się przecież chronić. Kolumbijka słuchała mężczyzny, gdy ten chuj wie komu składał zamówienie na dwie pizze. Musiała przyznać, że wybór nie był wcale taki zły, więc chyba Spyros wyrabiał się przy niej i stawał w miarę normalnym człowiekiem. Oczywiście jeżeli kogoś takiego jak Viviana postawimy za wzór normalności. - Może być, chociaż nie wiem na chuj ta rukola. Wyglądam ci na królika? - kobieta była typowym mięsożercą i o ile potrafiła zjeść coś wege w ramach dodatku, tak w wielu przypadkach było to dla niej zbędne. Tak jak i w tym wypadku, ale nie był to też błąd karygodny. Co prawda przypuszczała, że tym pytaniem mu się podłożyła, ale kompletnie się tym nie przejmowała. Najwyżej Spyros dostanie w ryj i tyle. - Weź idź ze swoimi fantazjami na oddział psychiatryczny. Może tam jakaś pielęgniarka będzie chętna - wywróciła oczami, by zaraz wrócić do wina, którego upiła całkiem sporo. - W ogóle nie pytałam ciebie. Co sądzisz o obozie i różnych akcjach, które tu się odkurwiają? - samowolki, pierdolnięci z pluszakami pod pachą, ulubieńcy bogów, którzy mają łatwiej w życiu (albo trudniej, bo nawet i do niej dotarła historia Glavas) albo ruchanie się na stołach pięć metrów od dzieciaków. Cóż, obóz.
- Nawet nie wiem, co to słowo znaczy - odpowiedział z prześmiewczym uśmiechem, bo oboje jak widać załapali ten niezbyt wysokich lotów żart. Pizza była dość uniwersalną metodą na spędzenie wspólnie czasu, bo rzadko kiedy zdarzały się persony, które nie jadały tego włoskiego specjału, a nawet jeśli czegoś się nań nie lubiło, to zawsze można było wybrać swoją wersję dodatków, sosów i czego tam się jeszcze chciało. Mimo wszystko Spyros postawił na dość normalne menu, bo sam przecież nie był zwolennikiem odpierdalania jakiegoś szajsu w kuchni i choć czasem coś nowego wypróbował, tak raczej zostawał z reguły przy swoich sprawdzonych przepisach. - Playboya - znów uśmiechnął się w ten sam prześmiewczy sposób, który był stylizowany na urok. Jasne, że istniało widmo otrzymania potężnego ciosu w łeb, który mógłby skończyć się wyleceniem gałek ocznych z oczodołów, ale kto nie ryzykuje ten szampana nie pije! Nie żeby nie powiedział tego kiedyś mu pewien mieszkaniec Grecji, który zapłacił za swoje ryzykowne życie niemal wszystkimi zębami. To już tam maluteńki szczegół... Zaśmiał się głośno słysząc, w jaki sposób sprowokował Vivianę. Rzadko kiedy zdarzało się, by Gaviria odpowiadała mu w taki sposób. Przeważnie ograniczało się to do wywrócenia oczami, wyzwania go albo po prostu jebnięcia mu w łeb. A tu teraz nawet dwa zdania wyszły. Córka Hodra poczyniała zaskakujące postępy w relacjach interodysowych. - Kusząca propozycja - pociągnął ten debilny tekst dalej, masując się dwoma palcami po podbródku jakby naprawdę zastanawiał się, czy nie skorzystać z propozycji Viviany i nie zapolować na jakąś pielęgniarkę obozowego psychiatryka. Tam przecież jeszcze nie szukał. Kolejne pytanie zbiło go z tropu, bo tak jak teraz żartowali sobie i przewinął się seksualny podtekst jak zwykle, tak o poważnych rzeczach z reguły nie gadali ze sobą z wyłączeniem tej jednej sytuacji w barze. Musiał więc się chwilę zastanowić zanim udzieli jakiejś wartościowej odpowiedzi. - Nie różni się to mocno od jakiegokolwiek miasta - odparł spokojnie. - Wszędzie dzieją się jakieś akcje, chociaż fakt, tutaj częściej widuję dorosłych ludzi z pluszakami przy sobie - pokiwał głową sam do swoich słów. - Chyba, że nie to masz na myśli? - dopytał, bo może nie zrozumiał właściwie pytania. Nie był tutaj na tyle długo, by móc wypowiadać się we wszystkich kwestiach z jakimś konkretnym zdaniem. - No i łatwiej tu w mordę dostać - to też musiał przyznać.
Wywróciła jedynie oczami na oczywisty komentarz, którego się spodziewała. - Przewidywalny do bólu, zero kreatywności - mruknęła jeszcze jakby bardziej chcąc mu pokazać, że robi się z niego nudny chłop, kiedy wie się co za głupi tekst on palnie. Nie żeby oczekiwała głupkowatych tekstów, ale skoro i tak nimi sypał, to mógł się chociaż wysilić, by chociaż trochę ją zaskoczyć. Nawet jeśli i tak dostanie za to w łeb. Ich relacja się zmieniała, więc Viviana chciała zwyczajnie dać mu dobrą radę, gdzie takich uciech najprędzej może szukać. Nie wspominając o licznych prostytutkach, bo nawet będąc półboginiami niektóre chętnie uprawiały najstarszy zawód świata. Nigdy jednak się nie interesowała jaka była zapłata, bo jak brały po prostu pieniądze to były głupsze niż ustawa przewiduje. Wysłuchała go ciekawa, chociaż jak to Odysseas wcale jakoś odpowiedzią jej nie zaskoczył. Nie padło właściwie nic ciekawego, więc trochę się zawiodła. Z drugiej strony czego się spodziewała po nim? Raczej nie wywodu o błędach tego miejsca i popierdoleńców, którzy tu biegali wolno. - Nic konkretnego. Zwykle po kilku miesiącach ludzie wymieniają całą listę rzeczy, które ich mniej lub bardziej rażą, dziwią czy śmieszą. No ale cały czas zapominam, że rozmawiam z gangusem, więc dla ciebie to pewnie drugi dom - wykpiła go jednocześnie sugerując, że na gangstera to on średnio pasuje. Jasne, posturą i głupotą pewnie tak, ale nie był jakimś pojebem lubującym się w krzywdzeniu innych. Przynajmniej po takim czasie nie miała takiego przeczucia. No chyba, że był po to, by robić w swoim cyrku za pajaca. To akurat pasowało jak ulał. Pokiwała lekko głową zgadzając się z tym, że łatwiej w mordę dostać, po czym dolała im wina i sama od razu napiła się ze swojego kieliszka.
Spyros nie był zbyt kreatywny jeśli chodziło o swoje komentarze i czasem po prostu paplał by paplać, ale skoro Viviana sama się podkładała i potem narzekała na brak kreatywnych rozwiązań z jego strony, to to był już jej problem. On mógł zareagować na to tylko wzruszeniem ramionami, co było adekwatne do jej komentarza. Jak to jednak Odysseas miał w zwyczaju, długo nie pozostawił tego bez odpowiedzi słownej. - Odezwała się ta nieprzewidywalna - zadrwił z niej, bo tak naprawdę Gaviria posądzała go o coś, co sama uprawiała notorycznie. Była do bólu przewidywalna we wszystkim co robiła: była albo znudzona, albo zła, albo wściekła i niemal zawsze prezentowała tą samą mimikę, zależnie tylko od tego, czy akurat ma dziś może troszkę lepszy dzień. Dodając do tego jej odpowiedzi w stylu "spierdalaj, "jesteś debilem" i inne pochodne rzeczy, które Odysseas słyszał od niej codziennie, mieliśmy obraz typowej Viviany Gavirii. Niech więc dziołcha najpierw zacznie od siebie, skoro taka chętna jest do wytykania braku kreatywności innym! - Trzeci po małej spelunie na Mykonos. Swoją drogą, polecam wyspę na wakacje, ty pewnie lubisz się prażyć w słońcu? - spytał, próbując znaleźć kolejny temat do rozmowy. Viviana była Kolumbijką, więc nie były jej straszne wyższe temperatury, a spoglądając na jej cerę, która była z tych jaśniejszych odcieni typowych dla Latynosek, Spyros miał wrażenie, że Gaviria lubi się opalać, choć nie mógł tego poprzeć praktycznie niczym poza swoim przeczuciem. - Obóz nie różni się dużo od życia na ulicy - wzruszył ramionami. - Z wyjątkiem tego, że na ulicy największym potworem są ludzie, nie jakieś dwustumetrowe gówna - nawiązał do jakiegoś potwora, o którym czytał w jednym z obozowych bestiariuszy. Nie wiedział o kim do końca mówił, ale pamiętał, że były takie bestie, które mierzyły dużo więcej niż choćby ten ognisty gigant z czasów ich treningu w Muspelheimie. Nie zdążył zacząć kolejnego tematu, bo zaraz przybył heros z pizzą, którą Odysseas odebrał od razu z racji tego, że córce Hodra nie bardzo chciało się ruszać dupę. Kątem oka zerknął na zamknięty pokój, gdy wracał na sofę i od razu położył oba kartony z daniem na stół. - Przyniesiesz talerze czy jemy bez? - przywykł do jedzenia pizzy na rozmaite sposoby, więc nie byłoby dla niego niczym dziwnym trzymanie kartonu na kolanie i spożywanie kolejnych odrywanych części gorącego placka. - Masz colę do tego? - spytał, bo uwielbiał akurat ten napój do pizzy i kiedy tylko mógł, starał się właśnie to pić do tego typu dania.
Viviana zdawała sobie sprawę, że większość osób raczej wie czego się po niej spodziewać i to jest dobre, bo zdecydowana większość odpuszcza sobie przez to jakiekolwiek próby zagajenia. Dzięki temu Kolumbijka nie jest aż tak wkurwiona jakby mogła, a to jest akurat z pożytkiem dla każdego. Jednak to, że u niej działa to jak swego rodzaju tarcza nie oznacza, że nie będzie jej to przeszkadzać u innych. Zwłaszcza u Spyrosa, u którego dotyczyło to zawsze jej “komplementowania” na jedną modłę, a nie czegoś, co miało sprawić pozory i odstraszać innych jak w jej przypadku. - Co do zasady tak - wyjaśniła, by zaraz dodać. - Pod warunkiem, że na Mykonos czy gdziekolwiek indziej są prywatne plaże, gdzie będę naprawdę sama i nikt nie będzie próbował się zabić zagadując do mnie - dodała w gwoli wyjaśnienia, bo jak już Kolumbijka decydowała się na taki relaks, to naprawdę nie warto jej było wchodzić w drogę. Ona rzadko kiedy leżała i nie robiła nic, a przeszkadzanie w tym to najprostsza droga do śmierci. - Uważam, że ludzie są najgorszym rodzajem potwora. No i bogowie - rzuciła całkiem szczerze, bo po takim potworze wiedzieli czego się spodziewać. Ludzie jednak? No tu dużo zaskakiwało i sprawiało, że z pozoru mniej niebezpieczni stawali się największym świństwem tego świata. Zignorowała spojrzenie, które rzucił na dodatkowy pokój względem typowego mieszkania nie mając zamiaru niczego mu wyjaśniać. Na pytanie o talerze uniosła tylko jedną brew, by zaraz wywrócić oczami. - Kto normalny zamawia pizzę bez coli? - z cichym westchnieniem podniosła się z miejsca, by pójść do lodówki. Po krótkiej chwili wróciła z dwoma szklanymi butelkami z napojem i po postawieniu ich na stoliku, usiadła po turecku, by wygodniej jej było do sięgania po kawałek pizzy. I to też uczyniła, sięgając po ten z pepperoni, na który dość niechlujnie wylała trochę sosu czosnkowego. Nie czekając na nic zaczęła jeść.
Odysseas mógłby się uczyć od Viviany odstraszania od siebie ludzi, ale prawda była taka, że on nie dbał o nikogo i o nic. Mogli się przy nim kręcić jakieś przyjeby, a on sam nie zwracałby na to uwagi, nawet jeśli zachowywaliby się jakoś głośniej. Przywykł do hałasu i gwaru, więc na pewno miałby większą cierpliwość niż Viviana. Inną sprawą było to, że z reguły to on należał do grona tych przyjebów, które kręciły się wokół innych. Przybycie do obozu przewartościowało go, bo tak jak kiedyś był zwykłym bydlakiem, który bez mrugnięcia okiem spławiłby kogoś i jeszcze obraził, tak teraz trochę się bał to robić. Dlaczego? Właśnie o tym rozmawiali: ludzie to najgorsze potwory, a tutaj mamy przecież ludzi z mocami. Każdy z herosów był bronią samą w sobie, w dodatku taką, na którą czasami nie było rachunku, bo co on zrobi gdy ktoś po prostu przebije go mrocznym kolcem albo zwęgli jego ciało za pomocą ognia? Uśmiechnął się, wyczuwając okazję do kolejnego głupiego komentarza, na który miał dziś nastrój. - Już rozumiem... cycki też opalasz - poruszył wymownie brwiami, drwiąc sobie z jej wyznania. Wiedział doskonale, że chodziło o obecność ludzi, która jej po prostu przeszkadzała, ale on podpiął to pod swoje głupie żarty zmyślając wersję, że Gaviria lubi się opalać w odosobnieniu, bo robi to nudystycznie. Dostrzegłszy jednak jej karcący wzrok, który wyraźnie wskazywał na to, że zaczynał przeginać z tymi głupotami, na parę chwil zaniechał tego wszystkiego, byleby tylko nie wkurwić Viviany tak, że ta zaraz go wyrzuci z mieszkania. Poniekąd nauczył się już ją trochę obsługiwać, dlatego wiedział, na ile może sobie pozwolić i kiedy zaczyna się robić źle. To był właśnie ten moment. Wygodnie rozłożył się na sofie i pokiwał głową. - Najgorszym tak, ale nie największym - on odnosił się rzecz jasna do rozmiarów potworów, ale w zupełności zgadzał się z tym, że nie było takiej hydry, harpii czy bazyliszka, które uczyniły więcej zła niż zwykły człowiek. Uniósł lekko brew zaskoczony jej uwagą. - Kto normalny narzeka na widok pizzy? - znów z niej zadrwił, bo prawdę powiedziawszy nie spodobało mu się to, co zrobiła Viviana. Sama od siebie praktycznie nic nie dawała, a ilekroć on sypał jakimś pomysłem, to zaraz ona chciała go drenować ile się da. "Ja pizzy nie chcę, ale jak już przyszła to mało co sutki mi nie stwardniały, od razu się na nią rzuciłam. Ale colę mogłeś wziąć debilu". Co z tego, że gdyby nie inwencja Odysseasa, to Kolumbijka prawdopodobnie teraz smakowałaby kuchni etiopskiej? On sam wziął od razu kawałek tej samej co ona, skropił go również sosem czosnkowym i tak sobie po prostu wcinał, co jakiś czas popijając sobie colę ze szklanej butelki. Dostrzegłszy to, że Viviana ubrudziła się na policzku, najpierw zachichotał cicho, a potem jak gdyby nigdy nic polizał kciuka i przyłożył go do twarzy Gavirii, by ją wytrzeć. Dopiero po chwili zorientował się, że mogło to nie być przez nią oczekiwane, a wręcz przeciwnie, dlatego też wzrokiem przeprosił za tę zniewagę i bez słowa wrócił do jedzenia pizzy, o ile miał jeszcze zęby.
- Tak, to normalne - odpowiedziała bez krępacji, bo nie chciałaby mieć jaśniejszych cycków jak reszty ciała. Najładniejsza opalenizna wychodziła nago i nie było czego tu się wstydzić. To, że nie położy się w ten sposób na plaży w obozie nie było spowodowane zawstydzeniem,a tym, że musiałaby zabić sporą część populacji zagadującą do niej. Bo tak, zrobiliby to i jest tego bardzo świadoma tak samo, jak własnej atrakcyjności, choć może wydawać się inaczej. Pokiwała tylko lekko głową, bo owszem człowiek fizycznie nie należał do największych istot, ale koniec końców miało to drugorzędne znaczenie. Do walki z wielkimi potrzeba sprytu, do walki z drugim człowiekiem to może nie wystarczyć, bo zwyczajnie możesz się nie spodziewać ciosu, który właśnie nadszedł. - Nie narzekam na pizzę, ta jest dobra - odniosła się do jego uwagi, zupełnie nie przejmując się tym, że po raz kolejny go skrytykowała i to za zupełną pierdołę. Niemniej taka była i jeżeli chciał być jej towarzystwem, pora była do tego przywyknąć. Niemniej powinien i tak widzieć postępy po takim czasie, więc mógł się trzymać myśli, że będzie kiedyś jeszcze lepiej. Może. A może taka była natura ich relacji niezależnie od stopnia znajomości. Nie spodziewała się jednak tego, co chwilę później nastąpiło, więc patrzyła na niego chwilę zdębiała, a potem z niesmakiem otarła policzek dłonią chcąc się pozbyć jego śliny. Nie skomentowała tego w żaden inny sposób. - Trenujesz coś czy położyłeś lachę? - spytała, bo od jakiegoś czasu nie pytał ją o możliwość wspólnego treningu, więc w sumie nie wiedziała. Nie żeby zależało jej na wspólnym trenowaniu, ale jej zdaniem mało było w obozie na tyle ogarniętych osób, które bez błędów nauczyłyby go walczyć daną techniką.
Viviana zdawała się być świadoma własnej atrakcyjności, ale nie epatowała tym wokół, przez co czasami Odysseas odnosił wrażenie, że kobieta nie ma pojęcia o tym, jak zajebistą laską jest. Tak było i tym razem, kiedy przekręcił jedną z jej odpowiedzi, dostosowując ją do swojego widzimisię, co okazało się być po części prawdą. Zareagował więc na to nie rozbawieniem, a zadowoleniem, że niczym wielki mysi detektyw przejrzał Gavirię i jak się okazało, nie była aż takim odludkiem, jak mogłoby się wydawać. - To co, następne spotkanie nad jeziorem? - poruszył wymownie brwiami w wiadomym celu. Zaraz jednak zaśmiał się, bo przecież to byłaby głupota. Mieli zimę i choć w East Lansing nie była ona jakaś sroga, tak na pewno nie było tutaj szans na opalanie, a co za tym idzie, Viviana nie mogłaby pobawić się w nudystkę. Trochę go to nawet zasmuciło, bo jak zwykle wyobraźnia Spyrosa dała o sobie znać i gdy tylko wyobraził sobie piersi Kolumbijki bez żadnego stanika... zrobiło mu się goręcej. Ten drobny gest z wytarciem jej policzka był dość zaskakujący, ale nie tylko z jego strony. Prawdę powiedziawszy, spodziewał się, że Viviana strzeli mu po pysku, okrzyczy go, wyrzuci i jeszcze na koniec urwie mu jaja. Skończyło się jednak na zaskoczonym spojrzeniu i pominięciu tego tematu, co trochę dało mu do myślenia. Najwidoczniej takie gesty powodowały pewnego rodzaju konsternację u Gavirii, więc może podejść ją można było w sposób bardziej wyszukany, a nie tylko chwaląc naprzemiennie jej dupę i cycki? - Trenuję - odpowiedział mając niemal pełne usta pizzy. Dopiero po przełknięciu rozwinął myśl. - Nawet coraz lepiej idą mi te czary-mary - poruszył wymownie palcami w powietrzu, jakby ten gest faktycznie miał oznaczać używanie magii. - Ale nie mam takich ładnych trenerek - wzruszył ramionami z udawanym smutkiem na twarzy. I zaraz znów się zaśmiał cicho, bo ten widok naprawdę go rozbawił. Córka Hodra znów uwaliła się sosem i to znów w tym samym miejscu. - Znów się ubrudziłaś - powiedział, po czym zaraz polizał kciuka, jak gdyby miał zamiar powtórzyć sytuację sprzed kilku chwil. Zrobił to jednak tylko dla zwykłej prowokacji, bo okazało się, że w rzeczywistości zlizał odrobinkę sosu ze swojego palca. - Może śliniaczek? - zaśmiał się, ale nie było w tym złośliwości. Jedyne co, to chciał się trochę pobawić jej kosztem. - Ale fakt, taka dobra, że można się upierdolić - znów się zaśmiał, tym razem głośniej.
- No chyba, że w Kolumbii - rzuciła, jakby naprawdę mu to proponowała, a nie bawiła się nim. Przypuszczała, że w moment Grek się napali nie tylko na krótki wypoczynek, jej rodzinne strony, ale także na nią nagą czy prawie nagą. Nie trzeba było być geniuszem, by na to wpaść, więc skrywała swoje rozbawienie i czekała na jego reakcję, by za chwilę móc go wyśmiać. Zdecydowanie wprawił ją w konsternację tym gestem, bo wcześniej takie gesty robił tylko jej mąż. Prawdopodobnie nikt inny po prostu się nie odważył i stąd na krótką chwilę Viviana pomyślała o tym, że chociaż całkowicie odmienni, to jednak w wielu sprawach Odys jest podobny do jej męża. Szczególnie w sposobie obchodzenia się z nią. To jednak szybko odrzuciła i nie zamierzała wracać, do tej dziwnej myśli. - Bardzo dobrze. Trenuj ostro, bo nie wątpię, że mamy szpiegów w obozie. Po nowicjuszach niczego wrogowie się nie spodziewają, więc dobrze by było, gdybyś ich zaskoczył i zabił. Zamiast oni ciebie - odpowiedziała luźno po przełknięciu pizzy, zupełnie jakby rozmawiali o programie telewizyjnym, a nie czekającej ich być może drugiej zagładzie i przy okazji jego niemal pewnej śmierci. - A z kim trenujesz? - spytała z ciekawości, by ewentualnie kogoś mu doradzić lub odradzić. Lepiej trenować z najlepszymi, niż jakimiś ochłapami, których nikt na ogół nie chce. Podejrzewała, że mogło mu się kilku takich gagatków trafić. Uniosła tylko brew ostrzegawczo, gdy wyciągnął tego palca ponownie w jej kierunku, bo to, że raz wziął ją z zaskoczenia nie oznacza, że będzie mu na to pozwalać. - Może i by się przydał - mruknęła rozbawiona, by samodzielnie wytrzeć swoją plamę sosu z twarzy. Parsknęła jednak zaskakująco zaraz śmiechem, bo jego śmiech okazał się być nieco zaraźliwy. Niestety. Pizza szybko zniknęła, bo choć nie była konieczna, tak była dobrą przekąską. W tle odpaliła telewizor, jednak to z braku tematów do rozmowy za bardzo z jej strony. Coś czuła, że spotkanie zaraz będzie musiała zakończyć. Dzień dobroci dla zwierząt się zakończył.
Przez moment naprawdę myślał, że Viviana jest poważna, ale zaraz wyczuł ten sarkazm i tylko uniósł brew podejrzliwie, jak gdyby na siłę chciał się doszukać jakiegoś zaproszenia. Mimo wszystko, podjął grę i sugestywnie pomachał brwiami, by zaraz prawie zaślinić się na myśl Gavirii w bikini, co na pewno zostało przez nią zauważone. - Bukuję bilety - powiedział pewnie, po czym gdy usłyszał jej śmiech, który raczej był śmianiem się z niego nie z nim, znów uniósł brew, by zaraz samemu zaśmiać się z rozbawienia. Zaraz ich rozmowa przeszła na bardziej zawodowe tony, a sam Odysseas udał zdziwienie, gdy usłyszał o szpiegach w obozie. - Uuu... Vivcia nie ma mnie za szpiega, czyli jestem ten dobry - znów pomachał sugestywnie brwiami, by zaraz spojrzeniem przeprosić kobietę za użycie zdrobnienia imienia, które jej nie odpowiadało. Zapomniał o tym, ale jej wzrok tuż po usłyszeniu tej kwestii, szybko mu przypomniał o tym, że nie warto jej drażnić w ten sposób. - Miło, że się o mnie martwisz - znów odezwał się pewnie, bo nie byłby sobą, gdyby nie skomentował jakiegokolwiek jej tekstu z korzyścią dla siebie. - Z różnymi ludźmi, ostatnio z Gabrielą... - zaciął się na moment. - Gavlas? - dopytał, jakby to Viviana miała mu podpowiedzieć nazwisko dziewczyny, z którą ostatnio zdarzyło mu się trenować. Zaskoczyło go to, że zaraz wspólnie zaśmiali się z jego żartu, bo córka Hodra naprawdę rzadko się śmiała, a już na pewno w jego towarzystwie, z jego żartów oraz z żartów de facto o niej. Po tym nastała jednak jakaś dziwna cisza, która zaczynała być krępująca. Nie żeby Odysseas myślał, że Gaviria wstydzi się go wyprosić w jakiś sposób, bo przecież była babką, która mówi wprost o tym czego oczekuje i gdyby faktycznie tak było, to już kazałaby mu wypierdalać. Widział jednak, że gadka się nie klei, a też przecież nie chciał się jej mocno narzucać. Artysta wiedział, kiedy ma ze sceny zejść. Spojrzał więc na zegarek w telefonie. - No cóż... czas na mnie - wzruszył ramionami, po czym podniósł się z kanapy. - Wiem, że nie dostanę buziaka na pożegnanie, więc sam się odprowadzę - zachichotał, nie mając w ogóle problemu z tymi faktami. Obrócił się na pięcie i gdy doszedł do drzwi, przekręcił się na moment. - Do zobaczenia, Vivi - to chyba brzmiało lepiej? Cmoknął na koniec powietrze, co miało symbolizować przesłanie jej całusa i wyszedł z jej mieszkania.
Wigilia. Zdecydowanie to nie był czas, który Viviana lubiła. Wtedy najbardziej tęskniła za swoją rodziną, można wręcz powiedzieć, że dopadał ją depresyjny nastrój. Nic więc dziwnego, że Gwiazdkę jak tylko otworzyła oczy, zaczęła pić. Nieświadomie nawet ubrała się w prezent od męża, którego przecież nienawidziła, bo to nie jej styl. Zakładała go wcześniej dwa razy do roku, by zrobić mu tą przyjemność, a dzisiaj całkiem nieświadomie zdecydowała się właśnie na niego. Zapasy alkoholu pustoszały w dość znacznym tempie, także nieco tym przejęta napisała wiadomość do Greka. Chciała alkoholu i prawdę mówiąc, też jakiegoś towarzystwa, bo czuła się dzisiaj samotna jak nigdy. Co prawda Elisa zapraszała ją do siebie, ale Kolumbijka wiedziała, że to nie jest dobry pomysł. Nie chciała przecież psuć im świąt, tym bardziej pierwszych z dziećmi. Wczoraj podrzuciła im małe upominki i tyle z niej było. Dziwne, że choć nienawidziła kupować i pakować prezentów, tak teraz jej tego brakowało. Brunetka nie patrzyła w telefon, odkąd napisała do Odysa, a jedynie w swój kubek w którym co rusz ubywało alkoholu. Kiedy więc usłyszała pukanie (cholera wie czy 10 minut później czy 3 godziny), była już trochę podpita. - Wejdź! - krzyknęła nie mając ochoty podnosić się z podłogi, bo to na niej właśnie siedziała, plecami opierając się o kanapę. Mogła w pierwszej chwili wyglądać dość… niewinnie w tym stroju i kubkiem w ręku, ale pewnie szybko mężczyzna zorientował się, że musi tam być alkohol, a nie kakao. - Obsłuż się i kładź tu alkohol - dopowiedziała, gdy wszedł głębiej, wskazując na stolik, który stał tuż obok niej. Musiała mieć alkohol pod ręką, bo po co miałaby się do rusz podnosić? Na całe szczęście w tym przykrym widoku nie było walających się pustych butelek. O ile grek nie zajrzał do śmietnika, gdzie ich nie brakowało.
Powiedzieć, że zaskoczyła go wiadomość od Viviany to nic nie powiedzieć. Kompletnie nie spodziewał się tego, że kobieta napisze do niego i to akurat w wigilię. Oboje jak widać nie mieli planów na ten dzień i dlatego też Odysseas znalazł w końcu jakiś pozytyw tego, że postanowił nie wyjeżdżać z obozu w tym czasie. Co prawda nikt go nigdzie nie zaprosił poza kampusem, ale zawsze spędzał święta w Grecji i przez dłuższy czas taki też był plan. Coś się jednak wysypało w ostatniej chwili (czy może raczej - Spyros stwierdził, że pierdoli coś takiego, w obozie lepiej się nażre) i finalnie został na miejscu. Odpisał tylko zwykłe "ok" w owym smsie, by potwierdzić swoje przybycie. Wrócił więc do mieszkania, przebrał się w coś nieco lepszego niż zwykły dres: ubrał czarne spodnie, podkoszulek, a następnie granatową koszulę, ale gdy dostrzegł, że raczej się to nie sprawdzi, postawił na czarną koszulę, która lepiej współgrała z dołem odzieży. Wziął w rękę ten popierdolony kolumbijski alkohol i od razu ruszył w kierunku domu Viviany, co oznaczało zmianę dzielnicy, po której miał się poruszać. Niebawem przybył do budynku i chwilę później stał już pred jej drzwiami, pukając do nich. Gdy usłyszał dość głośno i wyraźnie, że ma wejść, nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Rozejrzał się chwilę, a następnie pokiwał głową z aprobatą, widząc Gavirię w tym dość niecodziennym stroju. Rzecz jasna od razu spojrzał jej w dekolt, ale tego raczej się spodziewała, odsłaniając cycki w taki sposób, prawda? Wyczuł charakterystyczną woń alkoholu, co oznaczało, że córka Hodra piła już od jakiegoś czasu. Zresztą jej zachowanie też dużo zdradzało, bo wydawała się być bardziej "wyluzowana", o ile tak można nazwać różne jej odruchy czy pozycję, w której siedziała. Położył butelkę na stoliku, dokładnie tam gdzie wskazała i od razu poszedł po dwa kieliszki, bo przecież nie będą pić z gwinta jak jacyś troglodyci? - Masz coś do jedzenia? - spytał, bo w pośpiechu nie zdążył niczego przekąsić, a też nie wpadł na to by zajść do pawilonu jadalnego czy też którejkolwiek z knajp i zabrać im coś. Miał więc nadzieję, że Viviana coś przygotowała albo miała jakieś resztki z wczoraj, które syn Chione mógłby opędzlować. - Przyznam, że nie spodziewałem się wiadomości od ciebie - rzucił, baraszkując po jej kuchni i szukając tam czegoś do jedzenia.
Sama Viviana nie spodziewała się, że napisze do kogokolwiek o towarzystwo, a już na pewno do Greka. Co prawda nie zamierzała udawać, że nic się nie zmieniło. Nie była z tych, co okłamują samych siebie i dostrzegała, że ich relacja się zmieniła, a ona sama z chęci mordu przeszła do sympatii. Co prawda i tak potrafił ją irytować niemiłosiernie, ale nijak to miało się do tego, jak na nerwy jej działał na samym początku. Włochom głowy zawracać nie chciała i psuć przy okazji świątecznej atmosfery, a doszła do wniosku, że ktoś taki jak Odys siedzi sam jak palec w obozie, bo z kim on miał spędzić te święta? Nie wyglądał na rodzinną osobę, ani taką, co w ogóle taki twór posiada w swoim życiu. Spojrzała z uniesioną brwią na mężczyznę, który odstawił się jak stróż w boże ciało. On się posiłku świątecznego przy stole spodziewał czy jak? Gaviria nigdy nie rozumiała, ani nie lubiła tych sztywnych zasad, że w konkretne dni trzeba było do zwykłego śniadania czy obiadu odwalić dla nikogo. Szybko więc u niej ta tradycja zanikła, bo na szczęście mąż miał na tyle rozumu, by nie naciskać. Spojrzała na ulubioną butelkę trunku, gdy ją odstawiał, ale też ponownie na niego, gdy nic więcej nie wyłożył. Napisała przecież, że ma być więcej alkoholu. Póki co nie powiedziała nic, bo jego pytanie zbiło ją z tropu. Chwilę się nad tym zastanowiła, marszcząc przy tym lekko czoło. - Nero coś tam dali. Powinny być pudełka w lodówce - sama nawet nie wiedziała co, tylko podziękowała ładnie jak wypadało i tyle. Niemniej jak Grek był głodny, to przecież mógł zjeść. Biorąc pod uwagę ile Elisa szklanych pojemników wkładała, kobieta wiedziała, że tego nie przeje. A szkoda, by się zmarnowało, bo akurat Włoszka gotować potrafiła. - Ja też się jej nie spodziewałam - przyznała szczerze i nalała alkoholu obecnie otwartego i na wykończeniu do kieliszka dla niego i do kubka dla siebie. Większa pojemność czyli profit. - Miałeś przynieść więcej alkoholu - wypomniała mu w końcu, gdy posadził swoje dupsko.
Nie miał co robić dzisiejszego wieczora, więc nawet dobrze się złożyło, że Viviana do niego napisała. Było to nieoczekiwane, ale w pewien sposób pożądane. Spyros nie miał za bardzo czasu na zorganizowanie czegokolwiek, bo zamiast skombinować ulubiony alkohol Viviany, postanowił odpierdolić się jak stróż w boże ciało i tym samym oczarować Gavirię. - To się poczęstuję - nie pytał jej o zgodę, skoro sama swoją odpowiedzią ją wyraziła. Ogarnął więc z lodówki jakieś dania, które najwidoczniej były typową kuchnią świąteczną dla Włochów. W to mu graj, bo Grecja wcale tak daleko nie była i choć kuchnia grecka obfitowała w naleciałości tureckie, tak miała też wiele styczności ze smakami włoskimi. Nałożył sobie na talerz porcję makaronu, spytał też, czy zrobić to samo dla Viviany i jeśli ta wyraziła aprobatę, odgrzał im po porcji posiłku. Jeśli nie, zaraz zaczął zajadać się sam. Jak się później okazało, jego plan zrobienia na niej wrażenia niezbyt wypalił, a jego niekompetencja została odnotowana w dość bolesny sposób, bo tak jak zazwyczaj Kolumbijka miała dość oschły ton, tak w tej części wypowiedzi dobitnie uświadomiła mu, że dał dupy. - Więc co cię do tego zmusiło? - skoro oboje się nie spodziewali, to ktoś musiał ją do tego zmusić, czyż nie? Smakował sobie spaghetti, jednocześnie popijając to alkoholem, który sam przyniósł. - Miałem też nie jeść słodyczy, ale w kantynie dawali ostatnio pyszny sernik - zaśmiał się cicho, nie chcąc jej sprowokować, a jedynie wskazać jak słownym człowiekiem zdarza mu się być. Chociaż jakby się zastanowić, to on wcale nie powiedział, że przyniesie jej więcej alkoholu. To był jej rozkaz, więc jeśli bywał czasem niepokorny, to nic dziwnego, że w tej sytuacji również. Widząc jednak jej frustrację, uniósł lekko brew. - Jak się zacznie kończyć, pójdę po kolejne butelki... - słychać było trochę rozczarowania w jego głosie, bo inaczej sobie wyobrażał ich wieczór, ale skoro to miało jej w jakiś sposób pomóc, to dlaczego nie? Gołym okiem widział, że Kolumbijka była zarówno podpita, jak i w smutnym nastroju, czego efektem był właśnie ten stan upojenia. - Chyba, że będziesz chciała iść na zewnątrz - zasugerował, bo być może Viviana chciała pójść do obozu poświętować, tylko się wstydziła czy coś? Różne mogły być możliwości.
Skinęła tylko głową, bo skoro powiedziała gdzie są, to przecież sugerowała, by sam to załatwił. Co prawda Viviana nie lubiła jak ktoś jej grzebał po mieszkaniu, ale dzisiaj była zbyt leniwa, by nawet odgrzać mu porcję samodzielnie. Do lodówki zajrzeć jeszcze może czy do kuchni. Reszta mieszkania była niedostępna, poza łazienką jeszcze. Przecież nie każe mu szczać do butelki. Chociaż...? Ostatecznie poprosiła również o porcję dla siebie, bo czy chciała czy nie, zaczynało łapać ją gastro. Poza tym to nie tak, że chciała upić się w trzy dupy na pusty żołądek. Piła, bo była samotna i nienawidziła świąt odkąd straciła rodzinę. Nie miała ochoty na fazę, stąd też pewnie wiadomość do Greka. Może choć odrobinę odwróci jej uwagę. - Dobijająca samotność - przyznała o dziwo zgodnie z prawdą, jakby było jej wszystko jedno jak to odczyta. W sumie niejako tak było, ale chyba nawet ktoś tak głupi jak Spyros zdawał sobie sprawę, że święta po utracie bliskich to ciężkie doświadczenie. Spojrzała na niego krzywo, gdy zażartował o słodyczach, choć nieco ją to rozbawiło. Bardziej była jednak sfrustrowana małą ilością alkoholu i wieloma godzinami do końca tego cholernego święta. Rozbawienie idealnie zamaskowała zresztą wkładając sobie do ust odgrzany makaron. - Tylko jeśli będę ciebie miała dość, więc po to, by utopić ciebie w tym wodospadzie, nad którym trenowaliśmy - zaproponowała, wcześniejszą propozycję o jego eskapadzie biorąc za pewnik. A rozczarowania nawet nie usłyszała, zapewne je po prostu ignorując, bo niewiele ją to obchodziło. - Jak zależy ci na prawdziwym posiłku świątecznym, w kantynie na pewno są zorganizowane święta - zasugerowała wskazując na jego strój, który miałby rzekomo wyrażać taką chęć. Wychodzi jednak na to, że w święta zwierzęta mogą jednak przemówić ludzkim głosem... Czy Viviana zaproponować coś bezinteresownie wręcz swoim kosztem. Wypiła połowę kubka alkoholu gdzieś pomiędzy kęsami, dość szybko czyszcząc swój talerz. - Elisa umie gotować - rzuciła bardziej w eter, aniżeli stricte do niego, ale potem nawet na niego spojrzała. - No dobrze, a ty jaką masz wymówkę na nie spędzanie świąt? - spytała licząc na to, że Spyros rozpocznie swoją bujną i zmyśloną historię, która na trochę ją zajmie.
Gdyby Odysseasowi zależało na zwiedzaniu mieszkania Viviany, to albo by ją o to poprosił, albo byłby bardziej cwany i zamroziłby każdy zamek, prowadząc przy tym do zniszczenia go i otwarcia. Bycie herosem miało swoje plusy, zwłaszcza jeśli chodziło o pomoc we włamywaniu się gdziekolwiek. To jednak nie chodziło mu po głowie, dlatego też Gaviria nie miała co się martwić tym, że Grek trafi zaraz gdzieś, gdzie nie powinien. Poza tym, nawet jeśli by zobaczył coś, co nie było przeznaczone dla niego, to zapewne byłby to jego ostatni widok, nim Kolumbijka nie wysłałaby go do Hadesu. Spojrzał z pewnym przejęciem na Vivianę, która od samego początku wydawała się być przybita, ale dotąd próbowała to trochę maskować obojętnością i alkoholem. - Zatem już ta samotność sobie poszła w pizdu - pocieszył ją w swoim stylu, choć nie sądził, by brunetka przyjęła to jako coś poprawiającego nastrój. Zajadał się w międzyczasie makaronem, popijając go od czasu do czasu kolumbijskim alkoholem gospodyni. - Romantycznie - wywrócił oczami, po czym zachichotał z rozbawienia, bo groźby Gavirii nie robiły już na nim wrażenia. Oczywiście miał świadomość, że kobieta bez skrupułów zabiłaby go, gdyby jej się naraził, ale poza głupimi żarcikami chyba jej aż tak nie wadził? Na to przynajmniej wskazywałby sms od niej i fakt, że ze wszystkich herosów w obozie wybrała akurat jego na ratunek przed samotnością. - Co masz na myśli przez prawdziwy posiłek? - spytał z ciekawości, bo dla niego taki wieczór wcale nie różnił się mocno od hucznej imprezy w obozie. Mieli co pić, mieli co jeść, choinka była, jakieś lampki też, więc coś tam świątecznego nastroju oboje łyknęli. Pokiwał głową na stwierdzenie, że Elisa to zdolna kucharka, bo faktycznie obiadokolacja mu smakowała, czego dowodem był niemal pusty talerz w dłoniach Odysseasa. Następne pytanie trochę go zaskoczyło, ale mimo to miał już przygotowaną odpowiednio barwną wersję. - Nie mogłem się odpędzić od zaproszeń, wszyscy chcieli spędzać ze mną święta, więc byłoby nie fair, gdybym wybrał kogoś kosztem innych. Postanowiłem więc zjawić się u jedynej osoby, która mnie nie zaprosiła, czyli przyjść do ciebie, ale potem zjebałaś, bo jednak napisałaś do mnie, że się stęskniłaś i musimy spędzić ten wieczór razem - mówił bardzo poważnym, pewnym siebie tonem. - Znaczy napisałaś coś w tym stylu, nie dokładnie to - zaśmiał się cicho, bo przecież celowo przekręcił jej zaproszenie, czy może raczej rozkaz na dostarczenie jej alkoholu. - Wybrałem cię zatem spośród setek innych, widzisz jaka ważna dla mnie jesteś? - i tutaj wcale nie kłamał, bo przecież gdyby nie Gaviria, to prawdopodobnie Spyros już by wąchał kwiatki od spodu, ewentualnie spędzałby kolejne nudne wieczory sam ze sobą. - Poza tym... - tu już mówił nieco ciszej. - Nie czuję w ogóle tej atmosfery nigdzie... z wyjątkiem tego mieszkania - uśmiechnął się przyjaźnie, zupełnie jak nie on, by zaraz nieco zawstydzony obrócić spojrzenie od Kolumbijki, kierując go we wszystkie inne możliwe strony. - To twoja rodzina? - spytał, widząc jedno ze zdjęć na półce, do którego zaraz podszedł i nawet wziął je ostrożnie w rękę, by przypatrzeć się uważniej. - Byłaś blondynką? - spytał zaskoczony, widząc jasne włosy u swojej trenerki na fotografii. Domyślił się, że pofarbowała je, ale i tak wyglądało to dla niego dziwnie. Miał zupełnie inny obraz Viviany w swoich oczach.
Viviana Gaviria
Re: Mieszkanie 9 - Viviana Gaviria Nie 29 Maj 2022, 20:42
Drgnął jej kącik ust, jakby na znak zgody z jego słowami. Co prawda nie sądziła, by nagle zaczęła dobrze się bawić, ale być może dzięki Grekowi ten okres będzie trochę mniej nieznośny. Przecież gdyby tak nie sądziła, to z życiu by do niego nie napisała. Nie lubiła się uzewnętrzniać przy innych i pokazywać swoich słabości nawet, jeśli te były martwe. Nie żeby zależało jej na utrzymywaniu tej bitchy postawy ponad wszystko, a jedynie źle sobie radziła z emocjami zwłaszcza tymi bolesnymi, które z całą pewnością dotyczyły właśnie jej rodziny czy raczej jej braku. Sama też wywróciła oczami na jego komentarz. Gaviria rzucała groźbami na prawo i lewo, zwłaszcza w stosunku do Odysa i władz tego obozu. Nie sądziła, by na kimkolwiek robiły one większe wrażenie, bo taki był jej styl bycia po prostu. Była wręcz pewna, że ci mądrzejsi widzą tą granicę, gdy grozi ot tak, a gdy naprawdę staje się niebezpieczna i być może coś zapowiada. - No nie wiem, wszystko zależy w jakim obrządku się wychowałeś, bo w obozie znajdziesz imprezę prawdopodobnie w każdym stylu. Co prawda tu większość obchodzi je na amerykańską modłę, czyli świętują w zasadzie jutro rano, ale są też tacy, co już dzisiaj zasiadają do zastawionego stołu jak w większości Europy podejrzewam. O dziwo bardzo mało tu Kolumbijczyków, by świętować w nasz sposób, który pewnie z sentymentu jest dla mnie najlepszym - odpowiedziała dość enigmatycznie, w sumie nie udzielając odpowiedzi na jego pytanie tak naprawdę. Prychnęła w pewnym momencie rozbawiona, gdy przekręcił jej wiadomość. Nie było to jednak ani nic nowego, ani zaskakującego, dlatego też nie oburzyła się na to w żaden sposób. Już dawno temu przywykła do jego "żarcików", które ostatnio już rzadko podnosiły jej ciśnienie. - To akurat jest oczywiste - wtrąciła z małym uśmiechem pewna siebie, gdy zasugerował, że jest ważna dla niego. Co prawda nie brała tego na poważnie. Nie wiedziała w sumie jak wyglądają jego relacje w obozie, ale podejrzewała, że mimo wszystko zalicza się do bliższego grona Spyrosa, a nie dalszego. Rozejrzała się niepewnie po mieszkaniu na jego słowa, bo z całą pewnością nie było to jedno z najbardziej udekorowanych lokali. W żaden sposób nie przypominało to też tego, jak lata temu w tym okresie ono wyglądało. Może chodziło mu o relacje? Tego jednak wolała nie drążyć. - Mhm - mruknęła jedynie obserwując go uważnie, gdy podchodził do fotografii. Stało na wierzchu, więc pretensji nie miała póki go jakimś cudem nie zniszczy. To, że miała kopie cyfrowe nie miało znaczenia. - A tak, przez moment. Przegrałam zakład z mężem - zaśmiała się nawet na tamte wspomnienie, by zaraz się podnieść z podłogi. - Zaraz wracam - dodała i zniknęła w łazience, gdzie załatwiła swoje potrzeby fizjologiczne. Wróciła po krótkiej chwili od razu idąc do kuchni, gdzie wyjęła pudełko lodów i dwie łyżeczki, z którymi zaraz wróciła na swoje poprzednie miejsce. - Jadłeś prawdziwe, włoskie lody? Nero mi kiedyś podrzucili. Pistacjowe - podała mu łyżeczkę, by zaraz po tym otworzyć duże pudełko i wziąć pierwszy kęs już ze sporo naruszonej zawartości.