Nie jestem chłopakiem, który ma wiele blizn. Nie takich na zewnątrz. Większość skaz jest wewnątrz mnie. Moje ciało jest blade, chyba nawet trochę wychudzone jak na mężczyznę mierzącego 1.73. Nie jestem za wysoki, ale podobno jeszcze rosnę. Włosy są koloru brąz i mam takie dziwne białe pasmo po prawej stronie to podobno po matce. Oczy szare, niektórzy mi mówią, że zimno im od samego spoglądania w nie, jakbym miał tam Krainę Lodu, od razu im mówię, że moich oczu nie zamieszkała pieprzona Elsa. Nikt mi nie chce wierzyć na słowo. Ubieram się zwyczajnie, chociaż bardziej preferuje ciemne odcienie w swojej garderobie.
Charakter
"Jeśli jesteś gotowy być słaby, jesteś bardzo silny” – Shunryu Suzuki
Jaki jestem? Trudno mi powiedzieć. Pewnie niezdecydowany, chociaż nieliczni co mnie znają, mówią, że jestem inteligentny. Prawdziwy ze mnie pieprzony filozof życia. Mam poczucie humoru, chociaż nie wyglądam na takiego, co się śmieje, ale uwierzcie mi, jak zacznę to płacze ze śmiechu, niektórzy tak po prostu mają. Chyba mogę powiedzieć o sobie, że jestem spokojny, apatyczny niektórzy patrzą na mnie i pytają się, czy wszystko u mnie w porządku, czy dobrze się czuje; jeśli zadają takie pytania, to muszę naprawdę chujowo wyglądać. Wrażliwiec ze mnie, ale ukrywam to przed całym światem, a szczególnie sobą. Jestem empatyczny i chyba nie muszę więcej nic mówić. Powiedzmy sobie szczerzę, bycie cholernym empatą w obozie pełnym świrów jest naprawdę męczące, chociaż lubię ich wszystkich analizować, ale lepiej z nikim nie dzielić się spostrzeżeniami na ich temat. Uwierzcie mi, można dostać nieźle po mordzie. Dziwie się, że jeszcze żyje. Jestem szczery, chociaż jak mówiłem, trzeba uważać z tą prawdą. Moje relacje z innymi są no cóż, różne. Na moje zaufanie ciężko się pracuje, chociaż ja z pewnością lubię pracować na zaufanie innych. Chętnie pomagam, jeśli mogę się na coś przydać. Jeżeli mówimy o moich bliższych relacje to... nie jestem typowym facetem. Na ludzi patrzę przez głębszy obiektyw niż powłokę fizyczną. Bywam ponury i wiecznie zamyślony. Od dziecka był taki ze mnie outsider, ale nie ma w tym nic złego. Naprawdę w żadnym wypadku nie jestem jednym z tych psychopatów, socjopatów czy innych fenomenów. Wole być sobą, jeśli mogę. Nie lubię wracać do przeszłości, dlatego, jeśli o nią zapytasz, będę się wzbraniać, chociaż może pewnego dnia zdradzę Ci rąbek moich sekretów. Potrzebuje czasu. Żaden ze mnie agresywny koleś, ale potrafię używać ładnych epitetów. Zawsze staje w obronie słabszych, ponieważ strasznie denerwuje mnie, to gdy inni uważają się za "silnych", a w rzeczywistości nie potrafią okazać swoich słabości. Uważam, że poniżanie innych czy znęcanie się nad drugim człowiekiem robi to człowiek słaby, który uważa się za silnego. Pieprzona życiowa hipokryzja. Długo nie chowam urazy. Często też tłumie emocje, aby wyładować je w odpowiednim czasie bez krzywdy dla innych. Trening, sport czy darcie się na skraju obozu — to z pewnością ja. W sytuacjach kryzysowych zazwyczaj myślę racjonalnie, ale też zdarza mi się posługiwać intuicją. Jeśli zrzygam się na widok zabijanych potworów to tylko dlatego, że nadal jestem dzieciakiem. Z pewnością twoje słowa mnie nie zranią. Życie dało mi tarczę w okrutny sposób, ale jest naprawdę cholernie dobra.
Post
"Kiedy byłem pyłem, I unosił mnie wiatr. Nie jadłem nie piłem. I żyłem wśród gwiazd."
Pamiętam, jakby to było wczoraj. Jego spocona, drżąca dłoń wciskająca mi się w spodnie. Mam dziesięć lat i nadal wierzę, że pasek przy dżinsach, który założyła mi matka rano do luźnych spodni, będzie na tyle mocny, aby zatrzymać łapy obrzydliwego starca. Jednak myliłem się, ja zasmarkany od szlochu, a on zasłaniający mi usta dłonią, abym nie zawodził za głośno. Tyle razy mówiłem mamie, że nie chce chodzić na kościelny chórek a tym bardziej być ministrantem, jednakże ona bogobojna kobieta pełna miłości i wiary do boga, a także instytucji parafialnej, nie miała aż tyle dobra w swym sercu dla swego syna, pozbawiając go jakiekolwiek nadziei na wyrwanie się z łap proboszcza Rodneya. Ten dzień jest taki sam jak reszta "tych" dni. Rozpoczyna się msza i już widzę jego lubieżne spojrzenia, które padają w moją stronę. Trzymam się dzielnie, chociaż nie wiem, czy to dobrze, że moja matka jest na dzisiejszej kościelnej ceremonii. Nawet jeśli błagam spojrzeniem, ta nigdy tego nie dostrzega, ponieważ wszyscy kochają proboszcza Rodneya. Kościelne kadzidło przywodzi mi na myśl zapach białej szałwii, mimo że wcześniej nie potrafiłem zidentyfikować smrodu wyłaniającego się z metalowego pojemnika z łańcuszkiem, który bujał się w jego dłoniach niczym wahadło oczyszczające ołtarz. Woń tej rośliny poznałem dopiero niedawno, kiedy stara znajoma mamy zaprosiła nas na obiad, a jej mieszkanie było okopcone w dymie tego zielska. Od razu ten smród skojarzyłem z kościołem, jednak mocno trzymałem swój żołądek w ryzach. Nie chciałem robić matce wstydu przy dawnej znajomej. Teraz jednak jest koniec. Ludzie żegnają się z domem boga, a ja idę z księdzem na zaplecze. Przebieram się, kiedy on patrzy i ponownie kontynuujemy naszą grę "chodź, usiądź na kolana". Z początku wydawało mi się to normalne. Byliśmy biedni, a on obdarowywał mnie słodyczami. Coś za coś, prawda? Nie ma nic za darmo. Jednak mam już dość. Widzę, że chce ode mnie czegoś więcej i to mnie przeraża. Jestem tylko dzieckiem, skazanym ma zwyrola i matkę fanatyczkę. Ten dzień jednak jest inny, bo chociaż wszystko wydaje się takie same. Jego dłoń w moich majtkach, czarna sutanna przesiąknięta smrodem kadzidła czy też twarz Rodneya przedstawiająca wyraz zadowolenia, to staje się cud. Ktoś otwiera drzwi, światło dnia, które wpada, z początku mnie oślepia. Postać, stojąca w blasku świętych witraży przywołuje mi na myśl Jezusa. - Jezu Chryste. - Wyrywa się Rodneyowi, który zrzuca mnie ze swoich kolan. No dokładnie wiedziałem, że mi się nie wydaję, że to mesjasz. Jednak obaj się mylimy. Postać mężczyzny nabiera kształtów i widzę, że to kolejny ksiądz. Ponownie moja nadzieja pryska niczym bańka mydlana. Zwracam obiad na podłogę zachrystii. - Spokojnie. Zabieram Cię stąd. - Mówi, ale nie wiem, czy do mnie, ponieważ patrzę na wymiociny. Jednak Rodney po chwili krzyczy i wybiega, wtedy wręcz jestem zmuszony podnieść oczy na kolejnego świętego, który okazuje się dziwną kozą. Przez moment zastanawiam się, czy czegoś nie było w tych cukierkach od proboszcza, ale jako dziecko szybko nabieram wiary, że koza przede mną jest prawdziwa, a właściwe pół koza. - Satyr, Włodzimierz. - Mówi, szczerząc się do mnie. - Pomyliłem parafie, ale w końcu Cię znalazłem.- Wyjaśnia, a jego imię jest dla mnie niewymawialne, więc patrzę na niego z otwartymi ustami, co z pewnością spodobałoby się proboszczowi. Potem siedzimy tam chwile, ponieważ nie jestem jak Harry Potter i z obcymi nigdzie nie chodzę. Przekonuje mnie cukierkami, na co mówię: - Zbok. - I wychodzimy z kościoła, na świeże powietrze, a ja się czuje całkiem dobrze, w końcu nikt mnie nie dotyka, a słodycze dostałem za darmo. Tak mi się wtedy wydawało. Wlodzirej czy jak on miał na imię, tłumaczy mi, że jestem półbogiem, a on moim opiekunem i ma mnie bezpiecznie dostarczyć do obozu, że moja matka nie ma nic przeciwko, bo zginęła pół godziny temu w wypadku samochodowym, czyli moim starym jest bóg z Olimpu, tak w pierwszej chwili pomyślałem w końcu taty nigdy nie poznałem. Mam jedenaście lat, ale takim debilem jak Potter nie jestem, dlatego spoglądam na niego podejrzliwe, aż w końcu wierzę mu na słowo, gdy prawie chimera odrywa mi rękę, a przecież przed chwilą stał tam mały piesek... Jestem w szoku. Tak więc koza rzuca mnie na swoje plecy i biegniemy przez trzy parafie, potem prawo w las dalej nie pamiętam. Kiedy docieramy do obozu herosów cali i zdrowi, stawia mnie na ziemi, a ja wpadam w histerie, w śmiech w płacz i chyba mam pierwsze załamanie nerwowe w wieku dziesięciu lat, aż uspokajam się. Podchodzę do Włodzimierza. - Złamas z Ciebie. Mam ojca za boga, a Ty jesteś moim opiekunem i pozwoliłeś, żeby jakiś stary zwyrol mnie macał, a moja matka wiedziała o tym...? - Wybucham, całkowicie nie przygotowany na kolejną dawkę informacji, którą chce zafundować mi Włodek. - Nie ojciec, a matka. - Oznajmia, a jego odpowiedź powoduje, że zamykam się w sobie i nie odzywam się przez następny rok.
"Czas nie leczy ran lecz przyzwyczaja nas do bólu..."
Pewnie urodziliśmy się słabi albo zbyt silny, aby unieść to wielkie brzemię, jakim nas obarczono. Trzymałem żyletkę tak jak moja siostra w dniu, w którym popełniła samobójstwo, podcinając sobie żyły w wannie, albo ta pierdolnięta Hannah Baker z trzynastu powodów, jeśli wiecie który serial mam na myśli. Minął zaledwie rok po tej pamiętnej dacie piątego sierpnia dwa tysiące dziewiętnastego roku. Bitwa z synem Tartara przyniosła śmierć wielu i chociaż moja siostra przeżyła, jej ból po utracie jak to powtarzała miłości swojego życia — zapoczątkował u niej tamtego dnia proces powolnej śmierci. Widziałem, jak oddala się ode mnie, od wszystkich pogrąża się w depresji, aby w końcu skończyć z bólem raz na zawsze. Czasami jej zazdroszczę. Nie chciałem tego zrobić, aż do dziś, kiedy koszmary powróciły, kiedy moje życie na nowo stało się jedną wielką czarną dziurą. To będzie jedyna sensowna rzecz, jaką zamierzam uczynić w swoim życiu. Przykładam żyletkę do nadgarstka i przyciskam, czując pod skórą nerwy, dające mi do zrozumienia, że to boli. Lekkie nacięcie. Odrobina krwi. Jak ciąć mocno, żeby to miało sens, a nie blizny? Żeby nie bolało, a przynosiło ulgę? Nie potrafiłem tego zrobić. Nie czułem nic konkretnego tylko nienawiść do siebie, że jestem taki żałosny. Odłożyłem żyletkę na miejsce, chowając ją między stronami swojej ulubionej książki. Czułem się bezpiecznie, że mam to narzędzie i nikt o nim nie wie, tak jak, wtedy kiedy poznałem moją siostrę. Zaopiekowała się mną i pozwoliła uwierzyć, że mam kogoś, kto mnie kocha. Lecz jej już nie ma. Odeszła rok temu. Wszyscy są martwi, ja też. Kładę się na łóżku, przyciągając nogi do piersi i zasypiam zrezygnowany, mając nadzieje, że więcej już się nie obudzę. Obudziłem się. Bez snów. Bez życia. Bez jakiejkolwiek nadziei. Stwarzam pozory bezpiecznej normalności. Wstanie rano. Skorzystanie z toalety. Ubranie się na trening. Zjedzenie śniadania. Powiedzenie sobie, że wszystko gra i lekki uśmiech. Jestem w tym naprawdę świetny. W emocjonalnym oszukiwaniu siebie i przede wszystkim innych. Nic trudnego. Parę kłamstw. Kilka uśmiechów. Mrużę oczy w świetle dnia, słońce oślepia mnie na kilka sekund. Patrzę, na wejście do areny, już dawno powinienem być w sali. Dlaczego się spóźniłem? Wtedy Słyszę szept mojej siostry, która dawno spoczywa kilka metrów pod ziemią — martwa. - A wystarczyło ciąć mocniej. Nie byłoby Cię tu. - Na pewno rok temu poczułbym dreszcze przebiegający mi po karku. Teraz? Teraz czuje jedynie obojętność. - A już myślałem, że jestem sam. - Odpowiadam martwej dziewczynie, której nie powinno w ogóle tu być. Mnie też nie powinno tu być. Jednak czuje się lepiej, wiedząc, że nie jestem sam. Że mam powierniczkę sekretów, chociaż całkiem inną niż ją kiedyś znałem. Wchodzę spóźniony do sali, łapiąc groźne spojrzenie mojego mentora.
Ciekawostki
Boska broń: Karabin strzelca wyborowego Sako TRG 22 [zasięg 800m, 10 nb, z tłumikiem, lufa i dwójnóg] (boska broń, zaklęta w srebrnej obrączce) W trakcie bitwy: Walczyłem na skraju obozu, ponieważ wyszedłem się przejść i zapalić papierosa.
- Kiedy przybyłem do obozu zamilkłem na rok. - Przybraną siostrę (od strony taty) poznałem, gdy tylko trafiłem do obozu. Po piątym sierpnia dwa tysiące dziewiętnastym roku pogrążyła się w depresji, ponieważ straciła ukochanego. Popełniła samobójstwo w rocznice, kiedy odbyła się bitwa z synem Tartara. - Również chciałem się zabić w kolejną rocznicę, ale... Żyje. - Ukrywam to, że widzę swoją zmarłą siostrę. Nie jest to duch, a raczej omam lub coś w rodzaju bujnej wyobraźni? Nie przyjmuje jednak żadnych leków. - Pale nałogowo. Chyba chce zapełnić czymś tę czarną dziurę, która mnie wypełnia, odkąd tylko przyszedłem na świat. - Nie przepadam za słodyczami. - Nienawidzę bogów, religii i klechów w czarnych sutannach... - ... a także śpiewać. - Od zapachu białej szałwii chce mi się rzygać. - Nadal kumpluje się z Włodzimierzem moim satyro-kumplem. - Prowadzę dziennik, w którym zapisuje swoje przemyślenia. - Nie lubię gotować. - Często można mnie spotkać ze słuchawkami w uszach. Na pewno słucham jakiejś depresyjnej muzyki. - Dużo czasu spędzam na czytaniu książek. - Bywa, że pomagam innym herosom w niańczeniu ich dzieci czy po prostu za worek treningowy. - Wzdrygam się, kiedy ktoś mnie dotknie nawet w przyjazny sposób. - Jestem aseksualny. - Moim największym koszmarem jest moja przeszłość. - Bywa, że w sytuacjach kryzysowych obijam worek treningowy, aż moje ręce zaczną krwawić. Fizyczny ból przynosi ukojenie, ale wiem, że to żadne wyjście. - Nie pijam kawy rano tylko herbatę. - Kiedyś jeździłem na deskorolce, ale nie jestem kolesiem, który zna super triki. - Lubię zwierzęta. Chociaż żadnego pupila jeszcze nie mam. - Czasami śnią mi się koszmary.
Ostatnio zmieniony przez James Moore dnia Pią 28 Sty 2022, 21:54, w całości zmieniany 2 razy
James Moore
Re: James Moore Czw 27 Sty 2022, 22:26
Gotowe. Czekam na sprawdzenie.
Admin
Admin
Re: James Moore Pią 28 Sty 2022, 18:08
Karta niezaakceptowana.
Uwagi: - "Przybraną siostrę poznałem, gdy tylko trafiłem do obozu. Po piątym sierpnia dwa tysiące dziewiętnastym roku pogrążyła się w depresji, ponieważ straciła ukochanego. Popełniła samobójstwo w rocznice, kiedy odbyła się bitwa z synem Tartara." - nie mamy tego nigdzie w regulaminie, ale staramy się dbać o to, by postacie NPC używane w historiach postaci nie należały do tych głównych trójek (Zeus, Hades, Posejdon, Thor, Hel, Freja), bo uznajemy fabularnie za rzadkość posiadanie przez tych bogów jakichkolwiek dzieci. I tak jak nie jesteśmy w stanie uniknąć rotacji dzieci tych bogów wśród graczy, tak staramy się unikać tworzenia kolejnych, choćby martwych, półbogów z tego grona. Dlaczego? Bo to może nam zepsuć całą narrację. Hipotetycznie: dzieci Hel na forum było u nas 6. Większość z nich miała długi staż, więc żyli długo w obozie. I teraz wyobraźmy sobie, że każde z nich ma rodzeństwo od tego samego boga. Z 6 dzieci Hel robi się 12. Może się okazać, że w pewnym momencie po obozie biegała dwunastka dzieci bogini Hel i to już nieco psuje narracje o wyjątkowości bycia dzieckiem tej bogini. Prosimy więc o zmianę. Mogę zasugerować przyrodnią siostrę po prostu od innego boga (wspólnym rodzicem jest ojciec, nie matka) lub zmienić siostrę na "bliską przyjaciółkę", którą Moore może traktować jak siostrę (tutaj również rodzicem może być każdy oprócz wymienionej szóstki).
- "Kiedy tylko zjawiłem się w obozie, zamilkłem na rok. Satyr Włodzimierz się pomylił zamiast starego na Olimpie, tak naprawdę okazało się, że mam matkę na Helheimie (chodziło o Hel)." - nie przejdzie. James jest dzieckiem Hel, nie jakiegoś podrzędnego boga w stylu Dejmosa, więc do opieki nad dziećmi bogów takiej rangi przydzielani są najbardziej oddani satyrowie/centaury. Nie ma więc możliwości, by do czuwania nad Jamesem został przydzielony ktoś z tak wypiętymi wrotkami, by nawet nie pamiętać, od którego boga Moore jest. Tu propozycja od nas jest taka, że albo pomijasz ten motyw albo możesz zmienić satyra na jakiegoś półboga, który pomaga dostać się Jamesowi do obozu, ale nie ma pewności kogo bogiem jest (np. aura czy cechy wyglądu mogą go błędnie naprowadzić).
James Moore
Re: James Moore Pią 28 Sty 2022, 21:57
Poprawiłem.
- Jeśli chodzi o pierwszy punkt miałem na myśli siostrę od strony taty, ale nie zaznaczyłem tego w karcie, ale teraz już poprawiłem więc jest w ciekawostkach. - Tego nie wiedziałem. :D Ale dopisałem w poście, że to James pomyślał, że jego ojcem musiał być bóg z Olimpu bo w końcu nie wiedział, że był adoptowany. No i poprawiłem, że Włodek mu poprawił jego myślenie.
Admin
Admin
Re: James Moore Sob 29 Sty 2022, 13:02
Karta Postaci Zaakceptowana!
Otrzymujesz na start: - 160 punktów zwykłych - 40 punktów boskich